Odważni - Diana Palmer - ebook

Odważni ebook

Diana Palmer

4,0

Opis

Grange, były major wojsk specjalnych, nadal bierze udział w wielu niebezpiecznych misjach. Przyjmując zlecenia, kieruje się nie tyle chęcią zysku, co poczuciem sprawiedliwości. Nie brak mu odwagi na polu walki, ale w obecności kobiet natychmiast traci pewność siebie i oblewa go zimny pot. Nie chce dostrzec, że młodziutka Peg jest w nim po uszy zakochana. Tylko że trafił na wyjątkowo upartą dziewczynę, która ma dość odwagi, by odszukać drogę do jego serca…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (101 ocen)
44
22
25
9
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bazoan

Nie oderwiesz się od lektury

cudne
00
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Super, polecam.
00

Popularność




Diana Palmer

Odważni

Tłumaczenie: Jacek

PROLOG

Peg Larson uwielbiała wędkować, a to, co właśnie robiła, przypominało zakładanie przynęty, tyle że zamiast na dorodnego okonia albo leszcza wyciągniętego ze strumienia w lasach wokół Comanche Wells w Teksasie, szykowała się na złowienie niezłego okazu atrakcyjnego faceta.

Brakowało jej wędkowania, ale gdy do Święta Dziękczynienia zostały już tylko dwa tygodnie, nawet w południowym Teksasie było zbyt zimno, żeby przesiadywać nad brzegiem rzeczki. Za to wczesną wiosną cudownie było zasiąść z pudełeczkiem robaków i wypróbowaną trzcinową wędką w dłoni.

Marząc o tym, obciążyła żyłkę ciężarkami i umieściła na jej końcu czerwono-niebiesko-biały spławik, który dostała od ojca, gdy miała pięć lat.

Niestety sezon rozpoczynał się dopiero za kilka miesięcy.

Dziś Peg zależało na zupełnie innej zdobyczy.

Przejrzała się w lustrze i westchnęła. Owszem, była dość ładna, ale do piękności raczej nikt by jej nie zaliczył. Miała duże bladozielone oczy i długie blond włosy, które przeważnie zbierała w kucyk i przewiązywała gumką albo czymkolwiek, co miała pod ręką. Nie była wysoka, ale za to miała długie nogi i całkiem niezłą figurę. Zdjęła gumkę, rozpuściła włosy i czesała je szczotką aż do czasu, gdy blond fala zaczęła przypominać połyskującą zasłonę z bladego złota. Delikatnie nałożyła szminkę i upudrowała policzki. Puder też był prezentem od ojca, tym razem urodzinowym, sprzed kilku miesięcy. Raz jeszcze westchnęła, patrząc na swoje odbicie.

Gdyby było ciepło, włożyłaby obcięte dżinsy i dopasowaną koszulkę, która uwypukliłaby niewielkie, ale jędrne piersi. Cóż, w listopadzie musiała zadowolić się czymś innym.

Dżinsy były stare, sprane i poprzecierane, ale gdy wsunęła w nie długie nogi i nasunęła na biodra, poczuła się jak w drugiej skórze. Włożyła różowy bawełniany top z długimi rękawami i odpowiednio dobranym kołnierzykiem, dyskretnym, ale zarazem seksownym. Przynajmniej tak uważała. Peg późno rozkwitła. Miała dziewiętnaście lat, w szkole przechodziła mękę, użerając się z szybkimi i porywczymi kolegami, którzy uważali, że seks przed ślubem to przecież nic takiego, zwykła sprawa, i doprawdy trzeba być dziwakiem, by uważać inaczej, a nawet się nim gorszyć.

Uśmiechnęła się pod nosem, wspominając rozmowy na ten temat ze znajomymi, dziewczynami i chłopcami. Jednak prawdziwi przyjaciele Peg mieli takie same jak ona poglądy i chodzili do kościoła w tych trudnych dla religii czasach, kiedy to atakowano ją ze wszech stron. Szczęśliwie w Jacobsville w Teksasie, gdzie mieściła się szkoła, Peg należała do większości. Liceum z dumą pielęgnowało kulturową różnorodność, broniło praw uczniów do kultywowania etnicznych, wyznaniowych i obyczajowych tradycji. Większość miejscowych dziewczyn, tak jak Peg, w sprawach moralności twardo opierała się naciskom. Peg chciała mieć męża i dzieci, dom z ogródkiem i grządkami pełnymi kwiatów, a nade wszystko pragnęła, żeby jej księciem z bajki został Winslow Grange. Znała go dobrze, bo tak samo jak Ed, jej ojciec, który był zarządcą, Peg pracowała na jego ranczu.

Grange uratował Gracie Pendleton, żonę swojego szefa, kiedy porwał ją obalony południowoamerykański prezydent, który potrzebował pieniędzy, by usunąć z prezydenckiego pałacu zaciekłego wroga i ponownie objąć władzę. Grange zebrał oddział najemników, wyprawił się na terytorium Meksyku i podczas brawurowej akcji odbił Gracie z rąk porywacza. Jason Pendleton, milioner o złotym sercu, z wdzięczności podarował Grange’owi ranczo, które sąsiadowało z posiadłością Pendletonów w Comanche Wells. Razem z ziemią Grange’owi trafili się zarządca i gosposia, czyli Ed i jego córka, Peg.

Wcześniej Ed pracował na ranczu u Pendletona, zaś Peg miesiącami śniła na jawie o przystojnym i zagadkowym Grange’u. Był wysokim ciemnowłosym mężczyzną o przeszywającym spojrzeniu i ogorzałej twarzy. Kiedyś służył w wojsku w oddziałach specjalnych, w stopniu majora pojechał do Iraku, gdzie wydarzyło się coś, co zmusiło go do opuszczenia armii, bo inaczej stanąłby przed sądem polowym. Ponadto krążyła plotka, że siostra Grange’a popełniła samobójstwo przez jakiegoś mężczyznę, był więc człowiekiem po przejściach, kiedy zaczął pracować z obalonym prezydentem, który nazywał się Emilio Machado. Była to trudna i niebezpieczna misja. Machado z absolutną determinacją dążył do tego, by obalić psychopatycznego dyktatora i odzyskać władzę w Barrerze, swojej ojczyźnie położonej w sercu amazońskiej dżungli.

Peg niewiele wiedziała o obcych stronach. Nigdy nie wyściubiła nosa poza Teksas i nigdy nie leciała samolotem, jeśli nie liczyć krótkiej wycieczki maszyną do opryskiwania pól, na którą zaprosił ją zaprzyjaźniony z jej ojcem farmer. Natomiast jeśli chodzi o mężczyzn oraz o wiedzę o świecie poza rodzinnym zakątkiem, była kompletną ignorantką.

Jednak Grange nie miał pojęcia o jej naiwności i niewinności, a ona wcale nie miała zamiaru go o tym informować. Uwodziła go przy byle okazji, i to już od kilku tygodni. Wymyśliła sobie, że jeśli jakaś kobieta w południowym Teksasie zdoła omotać Grange’a, to tą kobietą będzie ona, koniec, kropka.

Robiła to niby dość śmiało, ale jednak w sposób delikatny, to znaczy w słowach bywała zuchwała, ale nigdy w czynach. Cóż, wygadana była, natomiast o czynach tego rodzaju nie miała pojęcia i nawet nie próbowała eksperymentować, nie chciała bowiem, żeby Grange pomyślał o niej źle. Pragnęła natomiast, żeby zakochał się w niej po uszy, a potem poprosił o rękę. Innymi słowy, marzyła o wspólnym życiu z Grange’em.

Teraz wprawdzie też, choć oczywiście w innym sensie, żyła z nim, to znaczy mieszkała u niego, bo pracowała na jego ranczu, jednak to nie było to. Przecież pragnęła go dotykać, kiedy będzie miała ochotę, przytulać się do niego, całować, robić z nim… inne rzeczy.

Przy Grange’u czuła się dziwnie. Raptem stawała się spięta, coś w niej wzbierało. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżywała. Rzadko i nieregularnie umawiała się na randki, ponieważ inni mężczyźni niespecjalnie ją pociągali. Nawet obawiała się, że coś jest z nią nie w porządku, bo lubiła chodzić na zakupy z przyjaciółkami albo samotnie wybierała się do kina, ale na randkowanie nie miała ochoty. A przecież niektóre dziewczyny głównie tym żyły, wieczór bez randki czy imprezy był dla nich stracony. Natomiast Peg uwielbiała eksperymentować w kuchni, piec chleb i zajmować się ogródkiem. Wiosną i latem krzątała się w warzywniku, a przez cały rok troskliwie dbała o kwiaty. Grange nie miał nic przeciwko temu, wręcz pochwalał wysiłki gosposi, ponieważ lubił warzywa z własnego ogródka, z których Peg przyrządzała posiłki. Gracie Pendleton też lubiła pracę w ogródku i chętnie dzieliła się z nią pomysłami i sadzonkami.

Tak więc Peg nieczęsto chodziła na randki. Raz pewien sympatyczny na pierwszy rzut oka mężczyzna zabrał ją do kina w San Antonio na komedię. Nawet jej się spodobało, ale potem ten facet nalegał, by pojechali do motelu, a na to nie mogła się zgodzić. Znowu z innym pojechała do zoo, też w San Antonio, żeby obejrzeć krokodyle, a później namawiał ją na wizytę w jego posiadłości, bo bardzo chciał pokazać jej hodowaną tam rodzinkę pytonów. Z tym amantem również szybko się pożegnała. Wprawdzie nie miała nic przeciwko wężom, o ile nie były agresywne i jadowite, ale jakoś nie miała ochoty dzielić się z nimi mężczyzną. Potem była na jednej randce z szeryfem Hayesem Carsonem. Przemiły człowiek, wspaniałe maniery i świetne poczucie humoru. Było cudownie. Niestety Hayes jest zakochany w innej dziewczynie, o czym wszyscy – choć chyba z wyjątkiem jego samego – doskonale wiedzieli. Spotkał się z Peg, by pokazać Minette, że wcale nie usycha z tęsknoty za nią. Minette, właścicielka lokalnej tygodniówki, kupiła tę wersję, jednak Peg absolutnie nie, i rzecz oczywista nie zamierzała zakochiwać się w facecie, którego serce należało do innej.

Odpuściła więc sobie randki, przynajmniej na jakiś czas w ogóle przestała myśleć o facetach, aż wreszcie Ed przyjął propozycję pracy na ranczu Grange’a. Toteż siłą rzeczy Peg stale widywała Grange’a i była nim zafascynowana, on jednak swoim zachowaniem nie zachęcał do bliższych kontaktów. Rzadko się uśmiechał, prawie nigdy ze sobą nie rozmawiali. Czuła jednak, że za tym murem kryje się niezwykła osobowość. Oczywiście wiedziała o wojskowej przeszłości Grange’a, a także to, że miał opinię osoby bardzo inteligentnej i błyskotliwej. Ponadto znał języki obce, mówiono o nim, że jest prawdziwym poliglotą. Po opuszczeniu wojska wykonywał zlecenia dla Eba Scotta, właściciela i szefa ośrodka szkolącego antyterrorystów. Ośrodek mieścił się w Jacobsville, rzut beretem od Comanche Wells, gdzie mieszkał Grange. Eb Scott był kiedyś najemnikiem, podobnie jak wielu mężczyzn z okolicy. Krążyły słuchy, że Emilio Machado zwerbował wielu z nich. Może nawet nie tyle zwerbował, co sami z chęcią przyłączyli się do niego, jako że Machado, zaprzysięgły demokrata, walczył o to, by pozbawić władzy tyrana, który więził i torturował niewinnych ludzi, by zapewnić sobie bezwzględny posłuch zniewolonego narodu. Na myśl o krwawym dyktatorze Peg przechodziły ciarki, miała więc nadzieję, że generał Machado wygra.

Martwiła się jednak, że na czele oddziałów interwencyjnych stanie Grange. Był świetnym żołnierzem, w Iraku walczył na pierwszej linii, ale przecież na wojnie giną zarówno kiepscy, jak i najlepsi żołnierze. Peg martwiła się o niego i chciała mu o tym powiedzieć, ale jakoś nigdy nie było okazji.

Kusiła go, igrała z nim, prowokowała słownie, a także przygotowywała mu wyjątkowe dania i wyszukane desery. On zaś uprzejmie jej dziękował, ale nigdy tak naprawdę na nią nie spojrzał. Och, jak bardzo drażniło to Peg! Dlatego zaplanowała całą strategię, która miała zwrócić na nią uwagę Grange’a. Myślała nad nią ładnych parę tygodni.

Przydybała go w oborze. Miała na sobie bluzeczkę ze śmiałym dekoltem i pod odpowiednim kątem schyliła się, żeby coś podnieść. Musiał zauważyć, po prostu musiał. Ale tylko odwrócił wzrok i rozgadał się o czystej krwi jałówce, która miała się wkrótce ocielić.

Potem, gdy już byli w domu, Peg niby przypadkiem otarła się o Grange’a, starając się przecisnąć obok niego w drzwiach. Efekt był taki, że piersiami niemal przykleiła się do jego klatki. Zerknęła na niego, by się przekonać, jakie wrażenie to na nim zrobiło, ale znowu spojrzał w drugą stronę, odchrząknął i nagle mu się przypomniało, że musi coś koniecznie zrobić na zewnątrz.

Ponieważ okazało się, że bodźce fizyczne nie działają, Peg obrała inną taktykę. Otóż za każdym razem, kiedy znajdowała się z Grange’em w sytuacji sam na sam, starała się wpleść do rozmowy wątki, które kierowały myśli ku wiadomej sferze.

– A wiesz – zaczęła pewnego dnia, gdy przyniosła mu kawę do obory – że podobno niektóre metody antykoncepcji są nadzwyczaj skuteczne? Dasz wiarę? Prawie w stu procentach! Praktycznie nie ma możliwości, żeby kobieta zaszła w ciążę, chyba że sama będzie tego chciała.

Spojrzał na nią jak na kogoś, komu brakuje piątej klepki, odchrząknął i odszedł.

Cóż, nie od razu Rzym zbudowano, więc się nie załamała. Pewnego dnia została z nim sama w kuchni, bo Ed umówił się na pokera z kumplami.

Nachyliła się nad Grange’em, piersiami ocierając się o jego szerokie bary, i podała mu szarlotkę z lodami, do tego czarną kawę.

– Czytałam w gazecie, że u mężczyzn wcale nie liczy się rozmiar, ale to, co potrafią zdziałać tym, w co ich natura… O rany! – Chwyciła szmatkę, bo trąciła filiżankę. – Oparzyłam cię? – spytała, w pośpiechu wycierając rozlaną kawę.

– Nie – odparł chłodno. Wstał, nalał sobie kawę, zabrał szarlotkę i wyszedł.

Słyszała, jak zmierza do swojego pokoju, a potem zamyka za sobą drzwi, i to raczej z hukiem.

– Powiedziałam coś nie tak? – rzuciła do pustego pomieszczenia.

Cóż, również i taka strategia nie zdała egzaminu. Tym razem Peg postanowiła być skromna i zmysłowa. Coś przecież musiała zrobić, bo wkrótce Grange miał wyjechać z generałem do Ameryki Południowej, a do powrotu mogło upłynąć sporo czasu. Była bliska załamania. Musiała zrobić coś, co zwróciłoby jego uwagę i sprawiło, by obdarzył ją ciepłym uczuciem. Żałowała, że tak mało wie o mężczyznach. Co prawda czytała artykuły, sprawdzała w internecie, pochłaniała książki, ale nie przekładało się to na praktykę. Prawda była taka, że Peg kompletnie się nie znała na sztuce uwodzenia.

Gdy to sobie uświadomiła, nie było jej miło. Choć w sumie przecież nie chciała go uwieść… w każdym razie nie tak do końca. Jedynie zamierzała doprowadzić go do szaleństwa, by poczuł, że jedyną szansą na zachowanie zdrowych zmysłów jest ślub. Ale z drugiej strony nie chciała zmuszać go do ożenku. Pragnęła jedynie, by ją pokochał, a życie pokaże, co dalej.

Tylko jak wzbudzić w nim miłość?

Grange nawet nie chodził na randki. Owszem, raz czy dwa umówił się z jakąś dziewczyną z miasteczka, i niektórzy plotkowali, że darzy nieodwzajemnionym uczuciem Gracie Pendleton, ale nie można było powiedzieć, żeby wiódł bogate życie towarzyskie, jeśli chodzi o kobiety. Przynajmniej nie w Comanche Wells. Peg zakładała, że kiedy jeszcze służył w wojsku, kobiet miał pod dostatkiem. Słyszała, jak opowiadał o przyjęciach w stolicy, w których brał udział. Obracał się w kręgach zamożnych i pięknych kobiet, które dostrzegały jego atrakcyjność, podobnie jak dostrzegała ją biedna Peg. Była ciekawa, jak dużo doświadczenia Grange ma „w tych sprawach”. Na pewno więcej niż ona, o co zresztą nietrudno przy jej zerowych doświadczeniach. Brnęła więc na oślep, usiłując zaintrygować mężczyznę, choć… no właśnie, kręciła się niczym pijane dziecko we mgle.

A jednak nie zamierzała się poddawać. Raz jeszcze spojrzała na siebie wzrokiem przepełnionym nadzieją i poszła zaimponować Grange’owi.

Siedział w salonie, oglądał program o anakondach nakręcony w amazońskim lesie deszczowym, czyli tam, dokąd wkrótce się wybierał.

– Ale wielkie, co? – zagadnęła, przycupnąwszy na oparciu sofy tuż obok niego. – A wiesz, że kiedy samice są gotowe do parzenia się, samce ściągają do nich z wielu kilometrów, a ich taniec godowy trwa nawet…

Grange wstał, wyłączył telewizor, zaklął pod nosem i wyszedł z domu, trzaskając za sobą drzwiami.

Peg westchnęła.

– Ech – powiedziała do siebie – albo go w końcu przekonam, albo rzucę się z mostu. – Tak ją rozbawił ten pomysł, że aż wybuchła śmiechem.

W drzwiach stanął Ed Larson, spojrzał na córkę i powiedział, nie kryjąc zdziwienia:

– Właśnie minąłem się z Winslowem. Szedł do obory. Klął tak, że uszy więdły. Zapytałem go, o co chodzi. Odpowiedział, że nie może się doczekać wyjazdu z kraju, po czym dodał, że jeśli kiedykolwiek złapie anakondę w dżungli, to wsadzi ją do pudła i ci ją pośle z dopiskiem: „Tylko do rąk własnych”.

– Że co? – Była trochę oszołomiona tą opowieścią.

– Dziwny człowiek – mruknął Ed, wchodząc do domu. – Naprawdę dziwny.

Peg już nie była oszołomiona. Uśmiechnęła się pod nosem. A więc jednak wzbudziła w nim jakieś uczucie. Na razie złość musi jej wystarczyć, ale to dopiero początek.

Następnego dnia na deser przyrządziła uwielbiany przez Grange’a tort kokosowy. Użyła polewy, posypała ciasto wiórkami kokosowymi i przystroiła jak w powiedzeniu, czyli wisienką.

Po obiedzie, który minął w pełnym napięcia milczeniu, podała deser.

– Tort kokosowy! – ucieszył się Ed. – Cudowna z ciebie dziewczyna, Peg. Smakuje jak ten, który robiła twoja matka – dodał, kiedy już spróbował i z rozkoszą przymknął oczy.

Matka Peg zmarła kilka lat wcześniej na raka. Była wyśmienitą kucharką i wspaniałym człowiekiem, miała niezmierzone pokłady współczucia i zrozumienia, sprawiała, że nawet najbardziej zajadły wróg stawał się przyjacielem. Peg nie miała żadnych wrogów, ale za to liczyła, że jeśli już taka osoba pojawi się w jej życiu, za przykładem matki przekona ją do siebie.

– Dzięki, tato.

Grange zapamiętale pałaszował tort. Zawahał się przy kandyzowanej wisience i odsunął ją na bok, nadziewając na widelczyk ostatni kawałek ciasta.

Peg spojrzała na niego wielkimi, niewinnymi oczami.

– Nie lubisz słodkich wisienek? – spytała, znacząco układając usta.

Grange mruknął coś pod nosem, jednak Ed wychwycił to słówko i ze zdumienia uniósł brwi. Grange zaczerwienił się, odłożył serwetkę na stół i wstał.

– Przepraszam – wycedził przez zaciśnięte zęby i wymaszerował z pokoju.

Ed przez chwilę gapił się na córkę, po czym spytał:

– Co, u diabła, dzieje się z tym człowiekiem? Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby był aż tak zdenerwowany, całkiem jak nie on. – Dokończył ciasto, nieświadom miny Peg. – Pewnie chodzi o tę wyprawę, ale naprawdę jest się czym przejmować. Trzeba zaplanować trudną operację i skromnymi siłami obalić dyktatora, i zrobić to tak, żeby nie zorientowały się oficjalne agencje. Też byłbym spięty.

Peg miała nadzieję, że Grange był spięty z zupełnie innego powodu. Zarumieniła się, przypomniawszy sobie, co mu powiedziała. Jej komentarz był niepotrzebnie prowokacyjny, po prostu prymitywny. Mniej ostentacji, nakazała sobie, a przede wszystkim nie może być taka ordynarna. Przecież w ten sposób może do siebie całkowicie zrazić Grange’a, a to ostanie, czego by chciała. A jednak, próbując coraz to nowych sposobów, każdego dnia zamiast zachęcać, coraz bardziej go zniechęcała. Dostrzegła też inne zagrożenie. Jeśli przeholuje, razem z ojcem mogą stracić pracę.

Z tego wniosek, że musi dokładnie przemyśleć swoje postępowanie.

Zastanawiała się nad taktyką przez kilka kolejnych dni, aż wreszcie postanowiła spróbować czegoś jeszcze innego. Podkręciła włosy, włożyła najlepszą sukienkę i usiadła w salonie. Włączyła „Dźwięki muzyki”. Wiedziała, że Grange niedługo wróci z obchodu po ranczu.

Stanął w drzwiach, zawahał się, widząc, że zajęła jego miejsce na sofie, wszedł i zatrzymał się obok niej.

– Stary film – zauważył.

– Aha. – Uśmiechnęła się delikatnie. – Ale muzyka jest fantastyczna, a poza tym to o zakonnicy, która zakochuje się w księciu z bajki, który potem się z nią żeni.

Uniósł brwi, po czym spytał sarkastycznym tonem:

– Nie za grzeczne jak dla ciebie?

– O co ci chodzi? – Spojrzała na niego szeroko otwartymi, zielonymi oczami.

– O tańce godowe anakond i antykoncepcję.

– No co ty! – zdumiała się. – Naprawdę uważasz, że anakondy powinny stosować antykoncepcję? O rety, a jakim cudem pan anakonda miałby założyć sobie…

Grange obrócił się na pięcie i po prostu wymiotło go z pokoju. Peg mogłaby przysiąc, że kiedy zamykały się za nim drzwi, usłyszała stłumiony śmiech.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Nie mam ochoty iść na Bal Hodowców – stwierdził Winslow Grange, przeszywając szefa wrogim spojrzeniem.

Jason Pendleton skwitował to uśmieszkiem, jako że doskonale znał swego zarządcę, po czym powiedział:

– Zabawisz się. Przyda ci się odpoczynek.

– Odpoczynek! – Grange niecierpliwie machnął ręką. – Wybieram się do Ameryki Południowej z oddziałem, który ma wyrwać kraj z rąk krwawego tyrana, więc odpoczynek…

– …jest tym, czego ci trzeba – dokończył spokojnie Jason.

Grange skrzywił się, nim wygłosił następną kwestię:

– Będę się nudził jak mops. Wiesz, że nie przepadam za ludźmi, kiepsko nawiązuję znajomości.

– A myślisz, że mnie łatwo to przychodzi? Muszę skakać dokoła szefów korporacji, urzędników federalnych i stanowych. Ale jakoś sobie radzę. I ty też sobie poradzisz.

– Pewnie tak – przyznał Grange. – Minęło sporo czasu, od kiedy prowadziłem do walki moich ludzi.

Jason uniósł brew.

– Zaraz, przecież byłeś w Meksyku i uwolniłeś moją żonę z rąk porywacza, który dzisiaj jest twoim szefem.

– To był desant, błyskawiczna akcja, a ja mówię o prawdziwej wojnie. – Oparł się o płot i wbił spojrzenie w bydło przeżuwające siano. – W Iraku straciłem ludzi.

– Wiem, że nadal nie możesz się z tym pogodzić, ale z tego, co pamiętam, zawinił twój dowódca, wydając idiotyczne rozkazy.

– Postawili go przed sądem wojskowym.

– Solidnie sobie na to zasłużył. – Jason również oparł się o płot. – Najważniejsze, że dowiodłeś swoich kompetencji. Dla obalonego przywódcy, który walczy o przywrócenie demokracji w swojej ojczyźnie, to ważna cecha. Jeśli ci się powiedzie, a wierzę, że tak, to postawią ci pomnik. – Gdy Grange wybuchł śmiechem, Jason też się uśmiechnął, po czym dodał: – Ale bal to nasza uświęcona tradycja. Wszyscy bierzemy w tym udział i wspomagamy finansowo lokalne przedsięwzięcia. Spotykamy się, tańczymy, rozmawiamy i dobrze się bawimy. Pamiętasz, co to dobra zabawa, prawda, Grange? – Gdy odpowiedzią był nieokreślony grymas, Jason mruknął z dezaprobatą: – Ech, wy wojskowi…

– Tylko znowu nie zaczynaj – zaoponował Grange. – Pamiętaj, że gdyby nie moje doświadczenie z wojska, Gracie już by nie żyła.

– Codziennie o tym myślę, przyjacielu. – Jason przymknął na moment oczy. Nienawidził wspominać tamtych zdarzeń. Gracie nieomal zginęła. W ogóle mieli za sobą burzliwą przeszłość, ale teraz byli małżeństwem i oczekiwali pierwszego dziecka. Wkrótce po ślubie Gracie myślała, że jest w ciąży, ale był to fałszywy alarm. Tym razem miała pewność. Kończył się szósty miesiąc, a ona czuła się znakomicie. Stworzyli bardzo szczęśliwy związek.

– Przymierzałem się, żeby zaprosić ją na randkę – powiedział Grange tylko po to, żeby podrażnić się z Jasonem. – Nawet kupiłem nowy garnitur.

– No to niepotrzebnie wydałeś forsę – z uśmiechem odparł Jason. – Chociaż nie, po co ma się zmarnować, włóż go na Bal Hodowców. Nie masz co marudzić, jesteś jednym z nas. Dostałeś ode mnie ziemię i rasowe bydło i świetnie sobie radzisz.

– Nie trzeba było – z powagą odparł Grange. – Przesadziłeś.

– Wcale nie. Jesteś moim najcenniejszym pracownikiem. Zasłużyłeś sobie.

– Dzięki. – Grange uśmiechnął się, zaraz jednak wykrzywił się paskudnie. – Wiem, że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, ale nie musiałeś dorzucać Eda Larsona z córką.

– Peg to anioł, poza tym pierwszorzędnie gotuje.

– Przystawia się do mnie, i to non stop. Mówi takie rzeczy…

– Dziewczyna nie ma nawet dziewiętnastu lat. Jasne, że mówi różne…

– Jason, na miłość boską, ona stara się mnie uwieść! – wypalił Grange, aż stojąca najbliżej krowa podniosła łeb.

– Hej, przyjacielu, nie zauważyłeś, że epoka wiktoriańska już minęła jakiś czas temu? – Jason bawił się coraz lepiej. Znał ultrakonserwatywne poglądy starego wojaka i zawsze go zadziwiały.

– Nie zamierzam się zabawiać z dziewiętnastolatką – skwitował Grange. – Chodzę do kościoła, płacę podatki, daję na biednych. Nawet nie piję!

– Nawet nie pije… – powtórzył z komiczną zgrozą Jason. – Poddaję się. Przypadek nieuleczalny.

Jednak Grange nie wychwycił prześmiewczej nutki, tylko odparł ze śmiertelną powagą:

– Nieuleczalny? A może jeden z niewielu okazów zdrowia moralnego w naszym zepsutym świecie? Tylko rozejrzyj się wokół, a ujrzysz same nieuleczalne przypadki: wysoki odsetek rozwodów, upadającą gospodarkę, chciwe korporacje…

Jason przerwał mu, podnosząc dłoń.

– Przepraszam cię bardzo, ale zaraz po Święcie Dziękczynienia jadę do Nowego Jorku…

– Spokojnie, do tej pory skończę pomstować na dwudziesty pierwszy wiek.

– Musisz sobie znaleźć lepszego słuchacza. A co do balu, to skoro, jak sądzę, nie zjawisz się na nim pod rękę z Peg, to z kim przyjdziesz?

– Z nikim.

– Oho, w takim razie przez miesiąc będziesz na językach.

– Nie przyjdę z Peg! – wycedził Grange. – Zatrudniam jej ojca. Ją zresztą też, skoro o tym mowa.

– Mogę ci powiedzieć, kto z gości przyjdzie ze swoimi pracownikami – rzucił lekkim tonem Jason.

– I co z tego? – Grange dobrze wiedział, w czym rzecz. Takie przypadki przeważnie kończyły się małżeństwem, ale akurat jeśli o niego chodzi, to nie tędy droga.

– To tylko trzy godziny – ciągnął Jason. – Co ci szkodzi? Poza tym dwa dni później wyjeżdżasz z kraju, tak?

– Zgadza się.

– No więc przyjdź, zabaw się i dobrze wspominaj ten wieczór.

Grange przestąpił z nogi na nogę, odwrócił głowę, przeczesał palcami czarną czuprynę, aż wreszcie znalazł argument:

– Peg pewnie nie ma pieniędzy na sukienkę.

– W mieście jest nowy butik. Bess Truman, projektantka, chce rozkręcić interes, dlatego w ramach promocji ubiera pół miasta, czyli wszystkie nasze panie, w swoje ciuchy. To znaczy wypożycza je za darmo. Pamiętasz Nancy, aptekarkę? Włożyła zieloną suknię na imprezę transmitowaną w telewizji. Bonnie, jej asystentka, włożyła czerwoną suknię, którą całkiem dosłownie zatrzymała ruch na ulicy. Nawet Holly, która z nimi pracuje, dostała złote wdzianko. Również i Peg otrzymała od Bess sukienkę.

– Pewnie zaraz mi powiesz, w jakim kolorze – prychnął Grange.

– Sam zobaczysz – odparł Jason z uśmiechem. – Gracie mówi, że Peg trafiła się najładniejsza. – Widząc, że Grange nadal się waha, dodał: – Zaproś ją. Zbyt długo jesteś sam. Nie umawiasz się, nie chodzisz na randki. Czas, żebyś przypomniał sobie, dlaczego mężczyźni uwielbiają kobiety.

– Gracie cię namówiła, żebyś mnie przekonał, prawda? – spytał Grange podejrzliwie.

– Tak to już jest, że ciężarne mają swoje zachcianki. Lody truskawkowe z korniszonami i takie tam. – Spojrzał na Grange’a z błyskiem w oku. – Chyba nie chcesz rozzłościć Gracie?

– Tak, dobij mnie jeszcze! – Grange skrzywił się. – W porządku… Wprawdzie sprawdzam broń i szkolę ludzi, ale zrobię sobie wolny wieczór i zabiorę Peg na bal, na który wcale nie mam ochoty iść. Czemu nie?

– Tylko bądź miły, dobrze? – niespokojnie dodał Jason. – Ten jeden raz.

– Nie jestem miłym gościem – odparował Grange. – Byłem majorem. Służyłem w Iraku. Tacy jak my nie są mili.

– Potraktuj to jako ćwiczenie, bo przecież będziesz musiał przekonać buntowników, żeby przeszli na stronę twojego generała.

Grange posłał szefowi chłodny uśmiech.

– Do tego nie trzeba być miłym. – Uśmiechnął się chłodno. – Wystarczy broń automatyczna i parę granatów.

– Tak, jasne… – Jason tylko pokręcił głową.

Kiedy Grange wszedł do domu, Peg była w kuchni. Jason, mimo jego protestów, podarował mu budynek razem z posiadłością. Grange nadal był zarządcą majątku Comanche Wells, rodowej siedziby Pendletonów, ale cały wolny czas poświęcał hodowli swojego bydła i remontowi niemałego domu. Jason płacił pensję Edowi, Grange zaś – Peg.

Doceniał szczodrość Jasona, który jako człowiek honorowy i zawsze spłacający długi, czuł wewnętrzny przymus, by wynagrodzić Grange’owi uratowanie Gracie. Grange nie zgodził się przyjąć pieniędzy, więc Jason znalazł inny sposób, to znaczy podarował mu ziemię, dom i stado. Całość była warta niezłą sumkę, więc Grange znów stanowczo odmówił, ale cóż, skoro Jason się uparł… W końcu Grange poddał się i przyjął nagrodę, owszem, bardzo hojną, trzeba jednak przyznać, że akcja, w wyniku której Gracie została uwolniona z niewoli, wcale nie była ani łatwa, ani bezpieczna. Mógł zginąć, podobnie jego ludzie. A jednak udało się uratować Gracie, przy czym nikt ani nie zginął, ani nie został ranny. Grange modlił się żarliwie, by bezkrwawy scenariusz powtórzył się podczas próby odbicia Barrery z rąk groźnego, bezwzględnego dyktatora, który dokonał zamachu stanu, w wyniku którego generał Emilio Machado został pozbawiony władzy.

Peg była pełną życia dziewiętnastolatką z długimi blond włosami, zielonymi oczami i szelmowskim uśmiechem. Pięć lat wcześniej okrutny rak zabrał jej matkę. Po śmierci żony Ed wraz z córką podjął pracę u Jasona Pendletona, ale ostatecznie trafił tutaj, do domu stojącego na ziemi Grange’a.

Nie miał nic przeciwko temu. Ed uwielbiał zarządzać w sumie niewielką posiadłością Grange’a. Pobierał taką samą pensję jak wtedy, gdy pracował na ranczu Pendletona, ale miał dużo mniej obowiązków i dużo więcej wolnego czasu. Zaś Peg zajmowała się przyrządzaniem posiłków dla całej trójki, i robiła to doskonale. Kucharz Jasona często wpadał z wizytą, lecz wcale nie z powodów kurtuazyjnych, lecz po to, by wydębić przepis na ten czy ów placek albo ciasto, ale Peg to nie przeszkadzało. Uwielbiała gotować i chętnie dzieliła się kulinarną wiedzą.

– Powinnaś studiować – powiedział Grange bez zbędnych wstępów, wchodząc do kuchni.

Peg właśnie wkładała klops do piekarnika. Zerknęła na szefa, roześmiała się i zamieszała gotujące się ziemniaki.

– Jasne. W przyszłym semestrze pójdę na Harvard. Proszę mi przypomnieć, żebym poprosiła tatę o czesne.

– Są stypendia – burknął.

– W szkole jechałam na trójkach.

– No to nie wiem, studiuj i jednocześnie pracuj.

Odwróciła się i zmierzyła go wzrokiem, poczynając od dołu. Dotarła do podbródka, a było co oglądać. Co za facet! – pomyślała po raz nie wiadomo już który. Sama prezentowała się bardzo… roboczo. Włosy miała związane w dwa kucyki, a na bluzie, tak jak i na dżinsach, było mnóstwo tłustych plam. Nigdy nie nosiła fartucha.

Wycelowała w Grange’a łyżką.

– Niby co miałabym studiować?

– Może prowadzenie gospodarstwa domowego?

Popatrzyła na niego spode łba.

– Naprawdę mam pójść na studia i zamieszkać w akademiku? Takim koedukacyjnym?

– Słucham?

– Akademik. Koedukacyjny. Mężczyźni i kobiety mieszkają razem w pokojach. Miałabym się przebierać na oczach kolesia, którego nawet nie znam?

– Chyba żartujesz! – Gapił się na nią mocno poruszony.

– Wcale nie. Są nawet akademiki dla małżeństw. Pozostali nie mają wyboru, czy będą mieszkali z kobietą, czy mężczyzną. Na kogo wypadnie, na tego bęc, koniec, kropka. – Przewiercała go wzrokiem. – Nie tak mnie wychowano. Dlatego mieszkam tam, gdzie ludzie myślą tak jak ja. – Wzruszyła ramionami. – Czytałam starą książkę, zdaje się Tofflera. Trzydzieści lat temu przewidywał, że w błyskawicznie zmieniającym się świecie zachowają się wyraziste grupy ludzi, którzy nie nadążają za duchem czasu. To o mnie. – Odwróciła się do niego. – Nie nadążam, nie pasuję do dwudziestego pierwszego wieku. Nie wiem, gdzie jest moje miejsce. Chyba tylko w Jacobsville. I w Comanche Wells.

Musiał przyznać, że wizja Peg mieszkającej z obcymi facetami nie spodobała mu się ani trochę. Sam też nie chciałby mieszkać z jakąś obcą kobietą. I to pod przymusem, na kogo wypadnie, na tego bęc. Po prostu zgroza! W ciągu niespełna dekady świat tak bardzo się zmienił.

Oparł się o ścianę.

– No dobrze. Chyba masz rację. Mogłabyś jednak dojeżdżać albo uczyć się przez internet.

– Myślałam o tym.

Przesunął wzrokiem po jej ustach, podbródku, smukłej szyi. Najpiękniejsze w Peg były oczy. W niczym mu nie przeszkadzało, że była nieumalowana i miała po dziewczęcemu związane włosy.

Przyłapała go i rzuciła komentarz:

– Środki odstraszające.

– Słucham?

– Kucyki i brak makijażu. Odstraszają amatorów. Jeśli nie dbasz o superciuchy i makijaż, to oczywisty znak, że jesteś bystra, tak? A faceci nie lubią bystrych kobiet.

– Hej, nie tak szybko! – zareagował stanowczo. – Gdybym myślał o związku, na pewno szukałbym mądrej kobiety. Skończyłem nauki polityczne, i to dwie specjalizacje, i studiowałem na arabistyce.

Widelec, którym Peg sprawdzała miękkość ziemniaków, zatrzymał się w połowie drogi do garnka.

– Mówisz po arabsku?

– W kilku dialektach.

– Och. – Nie sądziła, że skończył studia. Raptem poczuła się niedoskonała. Powiedział, że powinna coś studiować. Z tego wniosek, że uważa ją za nieatrakcyjną, ponieważ intelektualnie mu nie dorównywała? A może chciał ją zwolnić?

Wyczuł, że jest zaniepokojona. Przypomniał sobie słowa Jasona o sukience od miejscowej projektantki. Skrzywił się. Ech, co tam, i tak nie planował zaprosić innej…

– Poszłabyś ze mną na Bal Hodowców? – spytał po prostu.

Zwątpienie i przygnębienie błyskawicznie zmieniły się w euforię. A zarazem zdumienie.

– Ja? – spytała.

– Twój ojciec raczej kiepsko by wyglądał w sukni balowej, prawda?

– Bal – powtórzyła zdezorientowana.

– Peg, nie znoszę takich imprez, w ogóle imprez – stwierdził rzeczowo. – Ale myślę, że dwie godziny wytrzymam. O ile masz ochotę pójść – dodał, bo wyglądała tak, że… właściwie nie potrafił powiedzieć, jak wyglądała.

– Tak!

Roześmiał się. Widelec wyleciał z ręki Peg i wpadł prosto do zlewu, co sprawiło, że Grange znów się roześmiał.

– Ależ celność! Powinnaś grać w NBA!

– Nie gram w piłkę nożną – odparła.

Już chciał wyjaśnić, że chodzi o koszykówkę, ale… Peg promieniała ze szczęścia, wyglądała naprawdę bardzo ładnie. Uśmiechnął się pod nosem.

– Taki żarcik.

– Aha.

– Wracam do pracy. Bal jest w sobotę. Wyjeżdżamy około szóstej. Będą kanapeczki, jakieś przekąski i tak dalej, więc nie zawracaj sobie głowy kolacją. Przygotuj tylko coś dla taty.

– Okej.

Uśmiechnął się i wyszedł.

Peg zdjęła garnek z ognia i zamyśliła się. Idzie na bal! Czuła się jak Kopciuszek. Musi zrobić porządek z włosami, nałożyć makijaż i sprawić, by Grange był z niej dumny. To będzie najwspanialszy wieczór jej życia. Była w siódmym niebie. Z uśmiechem na ustach zabrała się do tłuczenia ziemniaków.

– Słyszałem, że wybierasz się na Bal Hodowców – odezwał się Ed Larson do córki po kolacji.

Zarumieniła się. W ogóle czerwieniła się przez całą kolację. Jak to dobrze, że Grange w końcu zjadł i poszedł do obory.

– Tak – przyznała. – Byłam w szoku, że mnie zaprosił. Założę się, że to Gracie kazała mężowi go podpuścić – dodała ze smutkiem. – Na pewno wcale nie zamierzał pójść.

– Cieszę się, że jednak idzie. – Ed z poważną miną upił łyk kawy. – Podobno on i jego ludzie wkrótce wyjeżdżają, bo generał Emilio Machado szykuje rewolucję.

– Wyjeżdżają niedługo? – Oczywiście wiedziała o tej misji, bo w tak małym miasteczku nie było tajemnic. Poza tym okazało się, że generał Machado jest ojcem Ricka Marqueza, którego adoptowana matka Barbara prowadziła kawiarnię w Jacobsville. – Zginie – dodała cicho, fatalistycznie.

– Gdzie tam – z uśmiechem odparł ojciec. – Winslow był majorem w wojsku. Służył w Iraku i jakoś wrócił cały i zdrowy. Nic mu nie będzie.

– Tato, przecież to wojna! Człowiek strzela, Pan Bóg kule…

– Nic mu nie będzie – powtórzył z niezłomnym przekonaniem.

– Obyś miał rację… – Westchnęła ciężko. – Dlaczego ludzie wciąż walczą ze sobą?

– Czasem z głupich powodów, czasem z pobudek patriotycznych. W tym przypadku chodzi o to, żeby okrutny dyktator nie rozstrzeliwał swoich rodaków za to, że kwestionują jego decyzje.

– Dobry Boże!

– Niestety taka jest prawda. Generał Machado stał na czele demokratycznego rządu złożonego ze świetnych specjalistów. Jeździł po kraju, rozmawiał z ludźmi, pytał, czego potrzebują, i mając taką wiedzę, podejmował służące ogólnemu dobru decyzje. Zakładał komitety, radził się przedstawicieli plemion, współpracował z sąsiadami w sprawie wolnego przepływu towarów, mającego stymulować rozwój całego regionu. – Ed pokręcił głową. – Wyjechał z kraju na rozmowy, a w tym czasie ten… wąż ze swoimi koleżkami przejął kontrolę nad armią i obalił rząd.

– Miły gość.

– Nazywa się Arturo Sapara. Był prawą ręką generała. Przejął władzę, zamknął stacje radiowe i telewizyjne, w redakcjach gazet umieścił swoich ludzi, tak więc kontroluje wszystkie media. Kazał zainstalować tysiące kamer i szpieguje rodaków. Jeśli ktoś mu podpadnie… znika, jak na przykład dwóch znanych profesorów przed dwoma miesiącami. Ludzie myślą, że takie rzeczy przytrafiają się wyłącznie innym. – Westchnął. – A tymczasem dzieją się wszędzie tam, gdzie przymyka się oko na niesprawiedliwości.

– Nie wiedziałam, że jest aż tak źle.

– Machado twierdzi, że nie będzie stał z boku i przyglądał się, jak ginie demokracja w jego kraju. Przygotowanie kontruderzenia zajęło mu kilka miesięcy, ale wreszcie dysponuje ludźmi i pieniędzmi, więc zamierza działać.

– Mam nadzieję, że wygra. Nie chciałabym, żeby Grange zginął.

– Nie doceniasz go. – Ed uśmiechnął się. – Jest jak kot, ma dziewięć żyć. Poza tym myśli niestereotypowo, dlatego Machado tak go ceni. Podczas drugiej wojny światowej niemieckimi wojskami w Afryce Północnej dowodził feldmarszałek Rommel. Dysponował mniejszą armią niż brytyjska, ale zależało mu na tym, by wróg myślał, że staje do walki z silniejszym przeciwnikiem. Dlatego używał przeróżnych sztuczek, na przykład za pomocą silników samolotowych zamontowanych na ciężarówkach rozdmuchiwał piasek pustyni, żeby kolumna samochodów wyglądała na znacznie większą. To się nazywa niekonwencjonalne myślenie!

– Niesamowite. Nigdy o nim nie słyszałam.

– Jak to? Nie uczyliście się w szkole o drugiej wojnie światowej?

– Oczywiście, że tak. Na przykład o generale Eisenhowerze, który został prezydentem. A, i jeszcze o Churchillu, premierze Wielkiej Brytanii.

– Dobrze, a Montgomery? Patton?

– Kto to taki?

– Pozwól, że zacytuję George’a Santayanę, profesora Harvardu, który napisał, że ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie. – Ed dokończył kawę i wstał od stołu. – Nauczanie historii w liceum najwyraźniej kuleje.

– Historia współczesna. – Peg aż się skrzywiła. – Mnóstwo dat i mało istotnych faktów.

– I legendarne czyny.

– Skoro tak twierdzisz.

Przeszył ją wzrokiem, zaraz jednak złagodniał, dodając ze smutną zadumą:

– Kiedy my, stara gwardia, umrzemy, świat pozostanie w rękach ludzi o wąskich horyzontach.

– Wcale nie mam wąskich horyzontów! – zaprotestowała żywo. – Po prostu nie lubię historii.

– Grange lubi – zauważył.

– Tak?

– Zwłaszcza dzieje wojskowości. Często o tym rozmawiamy.

Wzruszyła ramionami.

– No to poszukam w Google’u.

– Na półce stoją książki – odparł mentorskim tonem. – Prawdziwe, papierowe książki.

– E tam, same martwe drzewa – mruknęła. – Po co ścinać piękne sosny, skoro w sieci można kupić takiego e-booka, o jakim tylko się zamarzy?

– Wychodzę. – Machnął ręką. – Zaraz mi powiesz, że najlepiej to zamknąć w całym kraju te wszystkie biblioteki i księgarnie, które jeszcze się ostały.

– Och nie… – Zawahała się. – To jednak bardzo smutne – dodała w zadumie. – Wielu nie stać na książki, nawet używane, a w bibliotece wszystko jest za darmo. Cała zgromadzona przez wieki wiedza. Co ludzie poczną, jeśli jedynym źródłem nowej wiedzy będzie szkoła?

Wrócił i uściskał ją.

– Wreszcie mówisz jak moja córka.

– E tam, tatku! – Uśmiechnęła się, a gdy rozpogodzony ojciec ruszył do drzwi, zawoła za nim: – Ciacho?

– Poczekaj, aż kolacja się ułoży!

Zrobiła kawę, wzięła kubek i zaniosła do obory. Grange siedział na starym drewnianym krześle i doglądał jałówki, która się cieliła. Oczywiście nikomu się tym nie pochwalił, ale bardzo się przywiązał do tej krówki. Nazwał ją Bossie. Przeżywała trudne chwile.

– Diabli niech wezmą byka, który spłodził to cielę – mruknął, z wdzięcznością przyjmując kawę. – Gdybym wiedział, że akurat ten gigant krył tę jałówkę, w życiu bym jej nie kupił od Toma Hayesa.

Peg wiedziała, o co chodzi. Jałówka, która cieli się po raz pierwszy, powinna urodzić niewielkie cielę, a więc byk, ojciec malucha, również powinien być rozsądnych rozmiarów. Tymczasem ten, który krył Bossie, był ogromny, co oznaczało, że cielę będzie ważyło sporo, a to z kolei narażało na niebezpieczeństwo matkę.

– Mam nadzieję, że nic jej nie będzie.

– Raczej nie, o ile sprowadzę weterynarza, który spędzi przy niej całą noc. A to kosztuje.

Peg roześmiała się.

– Doktor Bentley Rydel zrobi to za darmo. Kocha zwierzęta.

– To dobrze, bo jego szwagier to prawdziwe zwierzę.

– Nie przepadasz za najemnikami, co? – spytała mocno zaciekawiona.

– Za większością – przyznał. – Ekipa Eba Scotta jest do przyjęcia, ale Kell Drake, szwagier Rydela, był zawodowym żołnierzem, który zrzucił kamasze i wyruszył na poszukiwanie przygód, i to w Afryce!

– Afryka jest gorsza niż Ameryka Południowa?

– O wiele! Bo każdy chce uszczknąć kawałek afrykańskiego tortu. Większość pomocy międzynarodowej nawet nie dociera do potrzebujących. Towary się sprzedaje, a kasa wędruje do kieszeni watażków. – Pokręcił głową. – Użycie siły w gruncie rzeczy niczego nie rozwiązuje. Zresztą zabiegi dyplomatyczne też nie, zwłaszcza jeśli o ten sam region walczą przedstawiciele dwóch religii. Do tego wojna klas, konflikty plemienne, żarłoczne korporacje…

– Czy ty w ogóle kogoś lubisz? – spytała, wpadając mu w słowo.

– George’a Pattona.

Roześmiała się, przypominając sobie rozmowę z ojcem.

– A kto to taki? – Gdy tylko spojrzał na nią zdumiony jej ignorancją, choć poczuła się bardzo głupio, zaczęła się bronić: – Rany, Grange, przecież jestem bardzo młoda i nie mogę wiedzieć wszystkiego.

Odetchnął głęboko. Rzeczywiście była młoda. Poczuł się niezręcznie.

– George Patton to słynny generał z czasów drugiej wojny światowej. Służył na wielu frontach, przede wszystkim w Afryce Północnej i w Europie.

– Ach, ten Patton! – wykrzyknęła. – Tata opowiadał mi o niemieckim generale Rommlu. I był film, oglądałam. Czy Patton naprawdę dokonał tego wszystkiego?

– Tak, choć w filmach idą na skróty i koloryzują. Prawda jest taka, że Patton był wybitnym wodzem i prawdziwym bohaterem. W West Point studiowałem z jego dalekim kuzynem.

– Fajnie.

– Wracaj do domu. – Dokończył kawę. – Robi się zimno.

– Faktycznie. – Odebrała kubek

– Dzięki za kawę.

– Nie ma za co. – Zerknęła na krówkę. – Mam nadzieję, że Bossie da sobie radę.

– Ja też. Dzięki.

Uśmiechnęła się i wyszła.

Następnego ranka Peg wyjrzała przez okno i zobaczyła auto weterynarza. Zanim zabrała się do śniadania, wybiegła tylnymi drzwiami i pognała w stronę obory, bo martwiła się o jałówkę.

Grange stał oparty o belkę i rozmawiał z lekarzem. Odwrócili się w chwili, gdy Peg stanęła w drzwiach.

– I co? – spytała niespokojnie.

– Byczek – z uśmiechem odparł Grange. – Matka i synek cali i zdrowi.

– Bogu dzięki… Może zostanie pan na śniadanie – zwróciła się do weterynarza. – Zrobię kiełbaski, usmażę jajka. Mamy kurczaki, a ten tu – wskazała palcem szefa – kupił tyle wieprzowiny, kiełbas, żeberek i schabu, że zamrażarka się nie domyka.

– Zapraszam – poparł ją Grange. – Peg gotuje dużo i dobrze.

– Miło, gdy cię doceniają – powiedziała uradowana.

– W takim razie chętnie się skuszę – oświadczył weterynarz.

– To ja lecę szykować śniadanie! – Peg pobiegła do kuchni. Grange’owi smakowały jej potrawy. Była wniebowzięta.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Co słychać u szwagra? – spytał Grange gościa.

Bentley Rydel najpierw uśmiechnął się rozbawiony, po czym odparł:

– Kell Drake zawsze zmienia temat, kiedy pytam go, czym się aktualnie zajmuje. Ludzie mówią, że z jednym ze swoich kumpli rozkręca interes w Afryce Południowej. Ponoć chodzi o broń. Nie wiem, nie wnikam – dodał, kiedy Grange otworzył usta, by zadać pytanie. – Szkoda zachodu. Miał wspólnika, ale to już przeszłość, bo słyszałem, że Rourke wybiera się z tobą na wyprawę.

– Rourke… – Grange pokręcił głową. – To dopiero udany zawodnik.

– Kto to taki? – wtrąciła Peg.

– Nie chciałabyś go spotkać – odparł Grange. – To…

Bentley podniósł rękę.

– Nie przy kobietach! – zawołał rozbawiony.

– Racja. – Grange spojrzał z uśmiechem na Peg. – Wyrażę się więc inaczej. Rourke to klasa sama w sobie. Nawet Cash Grier, szef policji w Jacobsville, stara się go unikać, choć przecież ma doświadczenie w kontaktach z największymi bandziorami. Mówi się, że Kilraven, który pracował u Griera, choć tak naprawdę służy w jednej z agencji federalnych, ostro starł się z Rourkiem. Poszło o żonę Kilravena.

– Kobieciarz, co? – rzucił Ed.

– Trudno powiedzieć, choć pewnie sam tak uważa.

– Ma plecy, to mu trzeba przyznać – mruknął Bentley. – Krąży plotka, że jest nieślubnym dzieckiem miliardera K.C. Kantora, który swego czasu maczał palce w prawie wszystkich konfliktach zbrojnych w Afryce.

– Czytałem o nim – rzekł Ed. – Fascynująca postać.

– Nie ożenił się. Mówią, że zakochał się w kobiecie, która została zakonnicą. Ma chrześniaka, który wżenił się w bogatą rodzinę z Wyomingu.

– No proszę! Czego to się człowiek nie dowie! – zdumiał się Ed.

– Racja. – Bentley zerknął na zegarek. – No, będę leciał. Za pół godziny mam zabieg w gabinecie. – Wstał. – Peg, dziękuję za śniadanie.

– Miło mi było ugościć. Proszę pozdrowić żonę. W szkole Cappie była kilka klas wyżej ode mnie, ale dobrze ją pamiętam.

– Przekażę – obiecał weterynarz.

Mężczyźni odprowadzili go do samochodu, zaś Peg posprzątała ze stołu, a potem poszła do siebie na górę, by przejrzeć szafę pod kątem balu. Kopciuszek, pomyślała z rozbawieniem. Oto cała ja.

Peg uwielbiała sadzić roślinki. Cieszyła się, że wiosną następnego roku hiacynty, tulipany, żonkile i narcyzy nagrodzą jej wysiłek i zakwitną kolorowo i aromatycznie. Jej zdaniem hiacynty pachniały o niebo lepiej niż najdroższe perfumy, a na tych się znała, bo sporo czasu spędzała w sklepach z kosmetykami, wąchając różne ekskluzywne zapachy. Jasne, że nie było i pewnie nie będzie jej stać na kupienie sobie markowych perfum, ale będąc w centrum handlowym w San Antonio, nie potrafiła sobie odmówić powąchania próbek. Nieczęsto jeździła do sklepu, więc kiedy już to robiła, wąchała na potęgę.

Posadziła ostatnią cebulkę i wstała. Białą bluzę miała całą w ziemi, włosy pewnie też. Ale co z tego? Uwielbiała pracować w ogrodzie, grzebać w ziemi. Hobby dzieliła z nią Gracie, żona Jasona Pendletona, która zresztą podarowała Peg hiacynty. Ogrodniczki zaprzyjaźniają się od pierwszego wejrzenia.

Przyjechał Grange, wysiadł z dżipa i spojrzał na długą prostokątną grządkę, którą Peg wyznaczyła niemal tuż przy ścianie obory. Zmarszczył brwi, bo uznał, że nie jest to najlepsze miejsce dla tego celu.

– Najlepszy nawóz na wyciągnięcie ręki – oznajmiła Peg.

Dopiero po chwili dotarło do niego, w czym rzecz. Zwierzęta. Odchody. Naturalny i skuteczny nawóz.

– Jasne.

– Pani Pendleton przysłała cebulki ze swojego ogrodu. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko…

– Skąd! Baw się dobrze. Mnie to nie przeszkadza.

– Tata pojechał na targ – oznajmiła, szeroko otwierając oczy. – Nie miałbyś ochoty zniewolić mnie pod jego nieobecność?

Spojrzał na nią. Znowu się z nim drażniła i zaczynało to działać na niego w sposób, który wcale mu się nie podobał.

– Nie, nie miałbym – odparł twardo.

Odwzajemniła intensywne spojrzenie.

– Proszę cię. Rany, Grange, naprawdę zatrzymałeś się w epoce lodowcowej! Teraz wszyscy to robią!

– Ty też?

– Jasne, że ja też! – rzuciła z entuzjazmem. – Uprawiam seks praktycznie non stop, od kiedy skończyłam czternaście lat.

– Aha… – Był zszokowany, ale starał się to ukryć. Peg nie wyglądała na puszczalską. Czyżby błędnie ją ocenił?

– Przecież to nic takiego! – wykrzyknęła. – Ale z ciebie dinozaur!

Odwrócił się na pięcie i poszedł do obory. Peg rozwiązła? Nie podobało mu się to ani trochę. Był staroświecki, nie pochwalał takiego stylu życia, nawet jeśli inni nie mieli nic przeciwko temu.

W drzwiach obory stanęła Peg.

– Wiesz, wcale nie trzeba trzymać się zmurszałych zasad, które nie mają zastosowania we współczesnym świecie – wypaliła. – W telewizji wszyscy chodzą do łóżka przed ślubem.

– Właśnie dlatego nie oglądam telewizji – odparł, patrząc spode łba.

– Według ciebie kobiety powinny być święte, nosić sukienki z falbankami, nie narzucać się i nie odzywać!

– A według ciebie powinny ubierać się jak ulicznice i bluźnić każdym słowem!

Zacisnęła zęby i podeszła do niego.

– Jestem dla ciebie zagrożeniem, prawda? – syknęła. – Szalejesz za mną, ale boisz się, bo jestem młoda i niewinna…

Musiała przerwać, bo nagle Grange błyskawicznym ruchem, którego nie zdołała przewidzieć, pchnął ją na ścianę obory, przygwoździł silnym ciałem i pocałował z takim znawstwem, że serce Peg zamarło.

– A niech cię – mruknął, nie odrywając od niej ust. Chwycił ją za biodra, przyciskając do boleśnie wzbudzonej męskości.

Pożałowała swoich słów. Była przerażona. Nigdy się nie całowała… no, raz, z chłopcem, który był jeszcze bardziej nieśmiały niż ona. Wtedy pocałunek wydał się Peg odpychający, a od kiedy Grange wpadł jej w oko, w ogóle z nikim się nie spotykała.

Grange potraktował jej głupie słowa poważnie i uznał, że ma do czynienia z ekspertką. A tymczasem ona nie wiedziała nawet, co robić! Co gorsza, śmiertelnie się bała. Nigdy wcześniej nie miała tak bliskiego kontaktu z podnieconym mężczyzną. Czuła się zagrożona, tak jak groźne były usta, które przyssały się do niej, i język, który próbował wedrzeć się do jej ust. A wszystko to działo się przez te jej bajeczki o rzekomym doświadczeniu.

Położyła drobne dłonie na piersi Grange’a i pchnęła. Próbowała odwrócić głowę.

– Pro… proszę – szepnęła, kiedy wreszcie udało się jej uwolnić od napierających ust.

Grange’owi kręciło się w głowie. Peg smakowała jak najprzedniejszy francuski szampan. Jak napój, który podają w niebie. Była miękka i ciepła, subtelnie pachniała. Podnieciła go tak, jak do tej pory żadna kobieta.

Sypiała z mężczyznami, chwaliła się tym, ale kiedy Grange w końcu odzyskał zdrowy rozsądek, kiedy minęło szaleństwo chwili, zdał sobie sprawę z nerwowych ruchów jej dłoni, z jej szeptu i pełnej strachu prośby. Spojrzał prosto w szeroko otwarte, zielone oczy Peg i naraz zrozumiał, że w swoim młodym życiu nigdy nie miała mężczyzny.

– Spokojnie, nie ruszaj się! – nakazał, gdy spróbowała uwolnić biodra od jego uścisku.

Powiedział to takim tonem, że zamarła. Przełknęła ślinę, a Grange zacisnął pięści i powoli odsunął się od niej.

Przeszedł go dreszcz, ale nie zauważyła tego, bo sama trzęsła się jak osika. Oparła się o ścianę obory i założyła ręce na piersi. Właśnie, piersi wydawały się pełniejsze, skóra bardziej napięta. Zresztą w środku też czuła napięcie, zwłaszcza w pewnych miejscach. Nie wiedziała, skąd się to wzięło. Ech, powinnam była uważać na lekcjach z przysposobienia do życia w rodzinie, pomyślała. Zamiast tego, kiedy nauczycielka rozwodziła się o środkach antykoncepcyjnych i szczegółach anatomicznych – nuda! – Peg czytała książki o archeologii. Teraz jednak uznała, że teoria i praktyka nie idą ze sobą w parze.

Gdy westchnął głęboko, nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Była roztrzęsiona i zarumieniona. Widząc jej bezradność, Grange nieco spuścił z tonu. Podszedł do Peg, otulił jej twarz swoimi wielkimi ciepłymi dłońmi i zmusił, by na niego popatrzyła.

– Ty kłamczucho – zbeształ ją, uśmiechając się przy tym, i pocałował jej zamknięte oczy, smakując słone łzy. – Nie płacz – szepnął czule. – Jesteś bezpieczna.

Usta Peg zadrżały. Nigdy wcześniej nie doświadczyła takiej pieszczoty, tak przejmującej i zarazem tak bardzo oczywistej, naturalnej, i tak kompletnie innej niż gwałtowny, pozbawiony czułości pocałunek. Jak dwa różne światy.

Położyła dłonie na piersi Grange’a, przez miękką flanelę poczuła mięśnie, ciepło i rytmiczne bicie serca. Rozkoszowała się dotykiem jego ust na swej skórze.

– Właśnie się przekonaliśmy, że kłamstwo i agresja prowadzą do nieporozumień, prawda? – mruknął.

– Prawda. Powinniśmy byli uważać na lekcjach wychowania seksualnego, zamiast czytać książki o archeologii.

– O archeologii? – zdziwił się.

– Mhm. – Uśmiechnęła się leciutko. – Lubię grzebać w ziemi, sadzić roślinki, wykopywać artefakty i takie tam. Jedno niewiele różni się od drugiego.

– Skoro tak twierdzisz – skomentował rozbawiony.

– Nie jesteś zły? – spytała niepewnie.

– Nie… Ale za to jest mi wstyd – wyznał szczerze.

– Czemu? To była moja wina. Przesadziłam. Przepraszam.

– Ja też, Peg, ja też.

– Grange… – Spojrzała na niego niespokojnie. – Ale nadal chcesz mnie zabrać na bal, prawda?

Zmrużył oczy, po czym odparł głosem miękkim jak aksamit:

– O tak, bardzo chcę.

– No to świetnie! – zawołała.

– Uciekaj. – Pocałował ją w nos. – Muszę się zająć jałówką.

– Krową – poprawiła go. – Już się ocieliła, więc przestała być jałówką.

– No tak. Muszę się zająć już nie panienką, tylko panią Bossie. – Gdy rozbawiona Peg zaczęła odchodzić, zawołał: – Poczekaj chwilkę! – A kiedy się zatrzymała i odwróciła do niego, powiedział cicho: – Peg… – Jej imię w jego ustach nabrało magicznego brzmienia. – Mój ojciec był pastorem…

Zarumieniła się na wspomnienie, w jaki sposób z nim się drażniła.

– O rany… Syn pastora… A ja…

– Posłuchaj mnie – wpadł jej w słowo. – Nie był idealnym ojcem, ale miał bardzo konkretne poglądy, w które niezłomnie wierzył i realizował w praktyce, jak powinno wyglądać życie. Miał też jasny obraz tego, co ludziom wolno, a co nie. Mówił, że tym, co nas odróżnia od zwierząt, jest szlachetność ducha i szacunek dla wszelkiego życia. Religia, jak twierdził, wraz ze sztuką stanowi podstawę każdej cywilizacji. Wraz z upadkiem jednego z tych filarów następuje upadek społeczeństwa.

– W jednej z książek o archeologii – odparła Peg – autor pisał o starożytnych Egipcjanach w rozkwicie ich cywilizacji. Na pierwszym miejscu stała u nich sztuka, na drugim praktykowana od stuleci religia. Jak długo trzymano się tych konserwatywnych pryncypiów, kraj się rozwijał, a ludzie żyli dostatnio i bezpiecznie… – Zadumała się na moment. – Natomiast Rzymianie, największa potęga starożytnego świata, zasymilowali tak wiele różnych kultur i narodów, że w końcu podzielili swój kraj, który rozpadł się pod wpływem konfliktów wewnętrznych.

– Powinnaś studiować antropologię – z uśmiechem skomentował jej wywód.

– Gdybym tylko miała okazję…

– Jason Pendleton funduje stypendia. Współpracuje z kilkoma uczelniami. Jeśli naprawdę tego chcesz, mógłby za ciebie poręczyć.

– Poważnie? Tak myślisz?

– Oczywiście.

– No tak, ale te koedukacyjne akademiki… – rzuciła niechętnie.

Przypomniał sobie tamtą rozmowę. Powinien był się domyślić, że dziewczyna, której nie podoba się wizja mieszkania w akademiku z obcymi facetami, raczej nie sypia z nimi na prawo i lewo.

Dotknął jej włosów.

– Mogłabyś wynająć coś w mieście.

– A kto by się wtedy zajął tobą i tatą?

Nagły impuls przeszył serce Grange’a. Dopiero teraz dotarło do niego, jak doskonale Peg o niego dbała. Zawsze czysta, świeżo uprana pościel, w domu nienaganny porządek, w jukach przytroczonych do siodła, gdy wyruszał na obchód swoich włości, zawsze smaczna przekąska, płaszcz wiszący na swoim miejscu w szafie, żeby nie musiał go szukać. Złota dziewczyna.

– Rozpieszczasz mnie – oznajmił z powagą – a nie jest to rozsądne. Większość życia spędziłem w surowych, koszarowych warunkach. Nie chciałbym zmięknąć.

– Raczej ci to nie grozi – zapewniła go. – Masz w sobie tę samą hardość, którą miał Hannibal, gdy walczył ze Scypionem Afrykańskim podczas wojen punickich.

– Wiesz, kim był Scypion, a nie kojarzysz Pattona i Rommla? – spytał zdumiony.

– Ty lubisz historię nowożytną, a ja starożytną – odparła z uśmiechem. -Hannibal był bardzo pomysłowy, na przykład kazał ciskać gliniane garnki wypełnione jadowitymi wężami na pokłady wrogich okrętów. Zaatakowana w taki sposób załoga na pewno tańczyła jak oparzona i skakała za burtę.

– Jak się nad tym zastanowić, to nawet dzisiaj miałoby sens…

– Tylko byś spróbował, majorze, a herpetolodzy wyszliby na ulicę i zaprotestowali przeciwko nieludzkiemu traktowaniu węży.

– Jasne – przytaknął rozbawiony. – Na pewno by powstał Komitet Obrońców Wszystkiego, co Jadowite. – Przerwał na moment. – Żartujemy sobie, a przecież na takie bzdury lub wręcz szkodliwe cele idzie mnóstwo energii społecznej. No cóż, żyjemy w ciekawych czasach, jak mówili Chińczycy.

– Obyś żył w ciekawych czasach to w istocie przekleństwo – dodała w zadumie. – Bo ciekawe znaczy niebezpieczne.

– Właśnie to miałem na myśli. – Popatrzył na nią z uwagą. Peg nikt by nie nazwał klasyczną pięknością, ale była bardzo ładna, a już te jej cudowne oczy i kuszące usta… – Nie mnóżmy dodatkowych niebezpieczeństw, Peg. Innymi słowy, koniec z droczeniem się ze mną – oznajmił. – Mam niski próg odporności na takie zaczepki i prowokacje, a nie chciałabyś się przekonać, do czego jestem zdolny, gdy go przekroczę.

Miała zamiar zaprotestować, ale burknęła tylko:

– Dość już o tym.

– Niczego ci nie zarzucam – powiedział, kładąc dłonie na jej ramionach. – Chodzi o to, że to nie w moim stylu. Nie jestem z tych, którzy traktują kobiety przedmiotowo, a wierz mi, że takich typów na świecie nie brakuje.

– Innymi słowy, uważasz, że najpierw ślub, potem seks, czy tak? – Zarumieniła się, bo zabrzmiało to tak, jakby chciała, żeby się oświadczył. Jasne, że chciała, ale przecież mu tego nie powie.

– Kiedyś pewnie dojrzeję do małżeństwa, ale jeszcze nie teraz. Czeka mnie niebezpieczna misja, więc nie mogę sobie pozwolić na myślenie o czymkolwiek, co będzie mnie rozpraszało, rozumiesz?

– Tak, rozumiem… – Poczuła ucisk w żołądku. Nie dopuszczała do siebie myśli, że Grange’owi coś może się stać, a nawet jeśli już, to jej przy tym nie będzie. Uznała jednak, że czarnowidztwo to głupia postawa i powinna przestać snuć takie wizje.

– Nie bój się, stary wyga ze mnie, potrafię to i owo, nie chwaląc się, jestem dobry w tym, co robię. Dlatego generał Machado mianował mnie dowódcą.

– Wiem – rzekła cicho. – Tata twierdzi, że jesteś urodzonym przywódcą, a to, że zmuszono cię do odejścia z wojska, jest haniebne.

– Wiesz, Peg, tak samo jak mój ojciec uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. I że są powody, dla których w naszym życiu w określonym momencie pojawiają się inni ludzie.

– Też tak myślę – zgodziła się z uśmiechem.

– Cieszę się, że zjawiłaś się w moim życiu… – Musnął palcami jej usta. – Ale w tej chwili jesteśmy tylko przyjaciółmi, dobrze?

Westchnęła dramatycznie, po czym spytała:

– Czy w takim razie mam odnieść te wszystkie prezerwatywy do apteki? – Gdy roześmiał się głośno, pokręcił głową i odszedł, zawołała za nim: – Czy to znaczy „nie”?

Machnął ręką, nie odwracając się, a Peg uśmiechnęła się pod nosem.

W dniu Balu Hodowców Peg od samego rana była tak przejęta, że przypaliła bułeczki, które piekła na śniadanie. Zaczęła przygodę z gotowaniem w wieku dwunastu lat i od tamtej pory ani razu jej się to nie zdarzyło.

– Strasznie przepraszam! – powiedziała, stawiając bułeczki na stole.

– Każdemu może zdarzyć się wpadka – zapewnił ją Grange. – Jajka i boczek są za to doskonałe, zresztą i tak jemy zbyt dużo pieczywa.

– Pieczywa, które tak naprawdę jest mutantem – skomentował Ed. – Ziarna są modyfikowane genetycznie, mieszają się z niemodyfikowanymi, bo siew prowadzi się z samolotu, tak jak opylanie. Nie wiem, czy ci geniusze w laboratoriach nie zdają sobie sprawy, że pyłki kwiatowe przemieszczają się?

– Co jest złego w modyfikowanych ziarnach? – spytał Grange.

– Mam film o GMO, pożyczę ci – ponuro odparł Ed. – Uważam, że nie powinniśmy grzebać w tym, co stworzyła natura. Słyszałem, że to samo będą robili z ludźmi, to całe in vitro, będą zmieniali kolor włosów i oczu i tak dalej. – Nachylił się nad stołem. – Ponoć w laboratoriach łączą geny ludzi i zwierząt.

– To akurat prawda – przyznał Grange. – Naukowcy szukają sposobów na modyfikację struktury genetycznej po to, by zapobiegać chorobom dziedzicznym.

Ed przeszył go wzrokiem, a potem wycelował w Grange’a palcem.

– Poczekaj no tylko. Niedługo zrobią człowieka z głową ptaka albo szakala czy coś w tym guście, jak w Egipcie. Myślisz, że starożytni Egipcjanie to sobie wymyślili? Założę się, że ich cywilizacja była równie rozwinięta jak nasza i sami tworzyli takie monstra!

Peg wstała i podejrzliwie rozejrzała się po pomieszczeniu.

– Co ty wyprawiasz? – spytał Ed.

– Szukam ukrytej kamery.

Grange ryknął śmiechem.

– Wiesz, Ed, to dość odważna teoria.

– Barbara Ferguson, wiecie, ta z Barbara’s Café w Jacobsville, głosi takie poglądy, a ja myślę, że coś w tym jest. – Ed był wyraźnie zażenowany. – Czasem przy lunchu rozmawiamy o tym, co piszą w internecie.

– Pamiętaj, że tego rodzaju strony są w gruncie rzeczy internetowymi brukowcami – zauważył Grange. – Kiedyś Barbara przekonywała mnie, że jeśli urządzenia elektryczne będziemy przechowywać w butelkach lejdejskich, to staną się odporne na impulsy elektromagnetyczne. Chodziło jednak o klatkę Faradaya. Kiedy ją poprawiłem, obraziła się na mnie. Uwierzyła, dopiero kiedy wyjąłem telefon i znalazłem w sieci wiarygodne źródła.

– Oj, to chyba będę musiał sprawić sobie taką butelkę lejdejską – powiedział Ed z uśmiechem.

– Daj znać, jeśli uda ci się coś takiego zbudować.

– Co ty. Nie studiowałem fizyki, uczyłem się o hodowli zwierząt.

– W liceum oblałam fizykę – wtrąciła Peg – dlatego musiałam się przenieść do klasy biologicznej. W sumie nie mam nic przeciwko fizyce, a nawet jakoś ją lubię, bo opisuje te wszystkie zjawiska, które nas otaczają, ale kłopot w tym, że słabo ją rozumiem, dlatego zawaliłam test.

– Miałem dość intensywne zajęcia z fizyki na studiach – odparł Grange. – Zaliczyłem na dobrą ocenę, ale zdecydowanie bardziej wolałem nauki polityczne.

– Machado może ci zaproponować stanowisko w rządzie – stwierdził Ed. – Może szefa sił zbrojnych Barrery?

– Na razie to tylko teoria – pogodnie odparł Grange – ale oczywiście myślałem o tym. Armia potrzebuje gruntownej reformy, a ja wiem, na czym powinno to polegać.

Peg zbladła. To by oznaczało, że Grange po interwencji, nawet jeśli okaże się sukcesem, nie wróci do domu. Niewykluczone, że już nigdy się nie zobaczą. Popatrywała na niego, uważając, by się nie zorientował. Stał się najważniejszą osobą w jej życiu. Po szalonym i namiętnym pocałunku nie była w stanie zasnąć. Grange jej pragnął, wiedziała o tym. Nie potrafił tego ukryć. Sęk w tym, że ani nie szukał żony, ani nie gustował w romansach. Czyli był w doskonały sposób nieosiągalny.

Musiał wyczuć smutek Peg, bo nagle odwrócił się i spojrzał jej prosto w oczy. Jakby trafił ją piorun. Zarumieniła się i najszybciej, jak potrafiła, odwróciła wzrok, przede wszystkim po to, żeby ojciec nie zorientował się, co się dzieje za jego plecami.

Jednak Ed, choć nawet okiem nie mrugnął i nie odezwał się słowem, zerkając to na córkę, to na szefa, pomyślał sobie to, co sobie pomyślał.

Nieco później Ed przydybał córkę w kuchni, zanim poszła do siebie, by przebrać się przed wyjazdem na bal.

– Co się dzieje między tobą a Grange’em? – spytał bez ogródek.

– Niestety nic, tato – odparła ze smutkiem. – Jego ojciec był pastorem i wpoił synowi swoje zasady, a skutek jest taki, że Grange nie uznaje romansów.

– Żartujesz sobie! – Ed nie krył zdumienia.

– Tylko mówię, co usłyszałam. Nie pije, nie pali i nie… hm, nie dogadza sobie. Uważa, że najpierw małżeństwo, potem… te rzeczy. Ale nie ma ochoty się żenić.

Mina Eda złagodniała.

– No proszę! – Ed nie był już zdumiony, natomiast Grange awansował w rankingu osób godnych szacunku.

– No więc zabiera mnie na bal, ale – dodała z błyskiem w oku – nie masz powodów do obaw. Nie, nie pojedziemy potem do motelu.

– Nie nadążam. – Wzruszył ramionami. – Nie potrafię żyć na takim świecie. Chociaż w naszych stronach nie jest jeszcze tak najgorzej – dodał po chwili namysłu.

– Owszem, bo mieszkamy w mieście dinozaurów – skomentowała Peg. – Mamy tu mnóstwo towarzystwa.

– Świetnie to ujęłaś. – Uśmiechnął się. – W dodatku żyjemy przeszłością. Spójrz tylko na rynek, jak ładnie został przystrojony na święta. Lampki, ostrokrzew, Święty Mikołaj, renifery…

– Choinki w każdym biurze i urzędzie – dodała ze śmiechem. – Uwielbiam Boże Narodzenie.

– Tak samo jak Gracie Pendleton – przypomniał jej Ed. – Dom w San Antonio wystroiła, jakby brała udział w światowym bożonarodzeniowym konkursie, a całe ranczo przybrała na czerwono. Błyszczy już z daleka.

– Mam nadzieję, że w tej sukni od projektantki też będę błyszczała podczas balu – powiedziała Peg. – Fryzjerka pokazała mi, jak ułożyć włosy. I włożę perły po mamie… – Posmutniała. Choć minęło już tyle czasu, nadal boleśnie odczuwali tę stratę.

– Twoja matka uwielbiała przyjęcia – nostalgicznie dodał Ed. – Ale nie każde i nie w każdym towarzystwie. Wiesz, byliśmy do siebie podobni. Dwoje outsiderów, którzy nigdzie tak do końca nie pasowali. Mieliśmy tylko siebie.

– Teraz masz mnie. – Peg przytuliła się do niego.

– A ty mnie. Mam nadzieję, że to będzie najlepszy wieczór w twoim życiu.

– Kto wie? – Już nie mogła się doczekać.

Suknia była srebrna z czarnymi wstawkami. Odsłaniała jedno ramię, kusząco spływała po jędrnych piersiach Peg. Sięgała do kostek, była dopasowana w talii i miała rozkloszowany dół. Była uszyta z tkaniny podkreślającej wszelkie miękkie krągłości. Góra sukienki była łukowata, upięty na jednym ramieniu materiał wędrował na ukos. Krój sukienki i jej kolor doskonale podkreślały piękną jasną cerę Peg.