Odrodzony - Agnieszka Brückner - ebook + audiobook
BESTSELLER

Odrodzony ebook i audiobook

Brückner Agnieszka

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

47 osób interesuje się tą książką

Opis

Alessandro Santo, brat Domenico, od zawsze nosił miano bawidamka o dużym poczuciu humoru. Mężczyzna bez wielkiego wysiłku skradał niewieście serca i choć sam miał wiele kobiet, żadna nie miała jego.

Pogodzony, że nie znajdzie idealnej żony, Santo decyduje się na aranżowane małżeństwo. Ku jego zaskoczeniu między nim a jego wybranką bardzo szybko rodzi się szczere i prawdziwe uczucie. Alessandro w końcu zaczyna rozumieć, czym są szczęście i miłość. Para snuje plany na przyszłość, a mężczyzna wraz z bratem jeszcze usilniej stara się, by ich krewnym nie groziło żadne niebezpieczeństwo.

A jednak są sytuacje, w obliczu których nawet bracia Santo nie posiadają żadnej władzy…

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 436

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 50 min

Lektor: Katarzyna Kukuła; Daniel Szczypa

Oceny
4,8 (951 ocen)
801
97
38
7
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ElaEm

Nie oderwiesz się od lektury

Jak dla mnie najlepsza część, co prawda mało mafii w mafii ale za to pokazane zostały więzy rodzinne, to jak siebie wspierają, jak na siebie mogą liczyć nawet w najgorszym momencie życia. Na wstępie powinno być napisane ostrzeżenie, że BEZ CHUSTECZEK NIE OTWIERAJ KSIĄŻKI!!! Boże wyłam pół książki dawno takich emocji nie przeszłam. Jeżeli chcecie zaznać całego przekroju od szczęścia po rozpacz to polecam!
Paulamuszynska

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna jak zawsze. Pani Agnieszko mam nadzieję że to nie koniec serii bo uwielbiam ją. Czekałam długo i nie zawiodłam się. Ale przyznam że takiego obrotu spraw to się nie spodziewałam. Inwencja twórcza na rewelacyjnym poziomie.
Kasia741116

Nie oderwiesz się od lektury

Ale się popłakałam, w pierwszej części czułam że jest za spokojnie tak zaczęło sie troche nudno robić i tu nagle takie bum, świetna czesc
181
Pateczka21

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, przeczytane w jeden wieczór, były łzy ale i uśmiech 🙂
170
Gosiula05

Nie oderwiesz się od lektury

Książka mnie emocjonalnie rozwaliła . wylałam dużo łez czytając ją..W niej zawarte są tak dobre ,ponadczasowe rzeczy:nic nie jest nam dane na zawsze,warto cieszyč się każdym dniem. Postawa Klary-niesamowita..jej listy ..Jestem poruszona tą lekturą.
170

Popularność




Copyright © 2023

Agnieszka Brückner

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Justyna Nowak

Joanna Boguszewska

Barbara Hauzińska

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-239-2

Prolog

Dzierżymy w rękach władzę, jakiej nie ma tu nikt. Nie tylko miasto Nowy Jork należy do nas, ale cały cholerny stan.

Jesteśmy potężni, nieustraszeni, brutalni i niepokonani.

Nikt nie ma odwagi się nam przeciwstawić.

Nikt nie ma takiej siły, by powalić nas na kolana.

Nikt!

Oprócz śmierci.

Rozdział 1

Alessandro

Wchodzę do klubu i od razu kieruję się do naszego biura na zapleczu. Już wczoraj umówiliśmy się z Domenico, że z samego rana przejrzymy księgi i zaplanujemy nadchodzący tydzień. Nie, żeby było wiele do planowania. Odkąd ruskie gnojki wyniosły się z naszego rejonu, nie ma się nawet dobrze z kim zabawić. Można by rzec, że nasze życie jest niczym mlekiem i miodem płynące, a więc bogate, szczęśliwe i spokojne.

No, może nie dla wszystkich spokojne, bo wystarczy spojrzeć na mojego brata, by wiedzieć, że ich życie z Mel jest dalekie od błogiego spokoju.

– Wyglądasz jak kupa gówna – wytykam na powitanie, zajmując miejsce naprzeciwko jego biurka.

Domenico podnosi głowę, a następnie posyła mi surowe spojrzenie. Gdyby ten drań posiadł zdolność zabijania samym wzrokiem, to w tej oto właśnie chwili leżałbym na podłodze i wydawał ostatnie tchnienie.

– Widzę, że szczęście rodzinne kwitnie. – Nie mogę się powstrzymać, więc uśmiecham się od ucha do ucha.

– Weź spierdalaj – burczy pod nosem, po czym przeciera oczy. – Spaliśmy dzisiaj w nocy ledwo po dwie godziny i to jeszcze na zmianę.

– Uroki rodzicielstwa, jak mniemam. – Dalej szczerzę się do niego jak wariat, co tylko bardziej podnosi mu ciśnienie.

– Przez pierwsze dwa tygodnie cały czas spały i to było coś cudownego. Budziły się tylko na zmianę pieluchy i karmienie! – zauważa z frustracją. – Ale ostatnie tygodnie to istny koszmar! Jak jedno zaśnie, to drugie się budzi. I tak w kółko!

– Może powinniście pomyśleć o jakiejś niani czy coś? – pytam już całkiem poważnie.

Odkąd Melody niecałe dwa miesiące temu urodziła bliźnięta, staram się odciążyć brata w jego obowiązkach, by ten mógł więcej czasu spędzać w domu z żoną i dziećmi, jednak – jak widać – moje poświęcenie na niewiele się zdaje.

– Mel zastrzegła, że nie powierzy naszych dzieci obcej kobiecie i całkowicie się z nią zgadzam – burczy pod nosem. – Rozmawiałem wczoraj z Cecilie, a ta na szczęście zgodziła się nam pomóc – dodaje nieco spokojniej.

No tak, ta sześćdziesięciolatka to chyba jedyna nadająca się do tej roli kobieta w naszym najbliższym otoczeniu, bo sama dochowała się już pięciorga wnucząt. Poza tym, skoro Cecilie pełni funkcję gosposi w mieszkaniu Domenico, to nie będzie problemu z tym, by Melody jej zaufała.

– Wprowadzi się do was? – dopytuję.

– Nie, będzie przychodzić codziennie i pomagać Mel w ciągu dnia, dopóki ja nie wrócę… – wyjaśnia Dom. – Będzie nas uczyć wszystkiego praktycznie od podstaw, bo w przeciwieństwie do nas ma jakiekolwiek doświadczenie z dziećmi – wyznaje zrezygnowany.

Tak, nie da się ukryć, że jedynym dzieckiem, z którym faktycznie obcowaliśmy, była Sofia, jednak ojciec nie pozwalał nam spędzać z nią na tyle czasu, byśmy mieli szansę dowiedzieć się czegoś więcej na temat funkcjonowania niemowląt.

– Dacie radę, potrzebujecie tylko trochę więcej czasu – zapewniam, próbując go jakoś pocieszyć. – Zobaczysz, już niedługo wszystko wróci do normy.

Brat ewidentnie mi nie wierzy, bo spogląda na mnie jak na wariata.

– Do normy? – prycha. – Z jednym dzieckiem da się zwariować, a nam na start trafiły się bliźniaki – zauważa, wyrzucając ręce ku górze. – Normalne pary mogą liczyć na wsparcie rodziców, ale jak dobrze wiesz, my jesteśmy pozbawieni tego luksusu. I chuj z tym, że mamy górę forsy, a także możemy zatrudnić całą armię opiekunek, skoro nikomu nie ufamy! Kurwa, na własnej skórze przekonaliśmy się w przeszłości, że nawet najbliższa rodzina może spiskować przeciwko tobie, a co dopiero niania, której nie znasz? – wyrzuca z siebie. – Teraz bardziej niż zawsze muszę uważać na to, kto się kręci w otoczeniu mojej żony i dzieci, a ty wyskakujesz mi z tekstem, że już niedługo wszystko wróci do normy. DO JAKIEJ, KURWA, NORMY?!

Zaciskam usta w wąską kreskę, bo skubany ma rację. Trochę nie przemyślałem tych słów.

– Chodziło mi o to, że z czasem wypracujecie swój rytm i zaczniecie lepiej spać – burczę, gdy cisza się przeciąga.

Domenico kręci głową, a z jego ust ucieka głośne parsknięcie.

– Tak, gdy skończą dwa lata, zaczną same jeść, mówić, co im dolega, i przestaną ząbkować czy mieć kolki.

Unoszę dłonie w poddańczym geście, nie chcąc dalej wyprowadzać go z równowagi. Fakt, dupek wie znacznie więcej na temat tego, jak bardzo zmieniło się teraz ich życie.

Dobrze, że sam nie planuję w najbliższej przyszłości potomstwa.

– Spójrzmy już lepiej na te nasze finanse… – sugeruję przymilnie, po czym chwytam w dłoń leżący na blacie biurka plik kartek.

Domenico przytakuje, a także uruchamia laptop, definitywnie kończąc temat trudnych początków rodzicielstwa.

***

Nie wiem, czy mijają chociaż dwie godziny naszej papierkowej roboty, gdy rozdzwania się komórka mojego brata.

– Z czym tym razem do mnie dzwonisz, Alessio?

Na sam dźwięk tego imienia nadstawiam uszu. Już jakiś czas temu Domenico wysłał w teren pięcioro najbardziej zaufanych ludzi, którzy rozjechali się po całym stanie w tajnej misji. Mężczyźni co tydzień są w innym mieście, gdzie całkowicie incognito obserwują, jak dany rejon wywiązuje się z powierzonej im roboty. Ma to na celu wychwycić, który z kapitanów kręci za naszymi plecami, ale i nie tylko. Przede wszystkim chodzi o wytropienie potencjalnych zdrajców, którzy układają się z naszymi wrogami. Teraz, gdy na świecie pojawiły się dzieciaki, mamy zdecydowanie więcej do stracenia, dlatego musimy być o krok przed innymi.

Drugą kwestią, na którą ci szpiedzy mają zwracać uwagę, są sytuacje czysto rodzinne naszych ludzi. Odkąd Dom stał się szefem, główną zasadą naszej Rodziny stało się wzajemne wsparcie i to nie tylko dla członków wyższej rangi, ale również dla zwykłych żołnierzy i ich rodzin. Pomoc finansowa, zdrowotna, edukacyjna – dla nas to żaden problem. Dbamy o swoich i kropka.

Mina mojego brata wyraża zdumienie i jestem ciekaw, czego też dowiedział się od Alessio.

Czuję, że szykuje się akcja.

– Obserwuj dalej. Jutro się tam zjawię z odwiedzinami. Będziemy w kontakcie.

Dom się rozłącza, po czym przenosi na mnie spojrzenie, a w jego oczach dostrzegam rosnącą furię.

– Co się stało? – pytam, prostując się w krześle.

– Alessio jest właśnie w Rochester. Podobno nasz ukochany Esposito ma dwudziestoczteroletnią córkę, której jeszcze nie wydał za mąż i nad którą znęca się fizycznie – wyznaje przez zęby. – Dziewczyna od dawna nie ma matki ani jakiejkolwiek innej rodziny. – Domenico urywa, po czym ściska palcami nasadę nosa. Jest wyraźnie wkurwiony. – Trzeba tam jechać, zbadać sprawę i ewentualnie podjąć jakieś kroki – zarządza.

– Kiedy wylatujemy?

– O ósmej rano. Załatw wszystko. Weźmiemy ze sobą dziesięciu ludzi. Zrobimy niezapowiedzianą wizytę naszemu kapitanowi.

– Wiesz, że od dawna nie lubię tego bydlaka. On zawsze sprawia nam najwięcej problemów – przypominam sucho.

– Wiem, dlatego bardzo możliwe, że będziemy musieli znaleźć nowego kapitana – cedzi zimno. – Jakiś pomysł, kto by się nadawał na to stanowisko?

– Może nasz kuzyn Giuseppe? Wykazał się ostatnio w sprawie z Meksykanami.

– Zadzwoń do niego. Leci z nami. Ale na razie nic mu nie mów – zaznacza. – Zobaczymy, czy faktycznie trzeba będzie pozbyć się starego.

W tym momencie ponownie rozlega się dzwonek jego komórki, a po zerknięciu na ekran natychmiast odbiera połączenie.

– Tak, kochanie? – rzuca z troską, a już po sekundzie jego oczy robią się wielkie jak spodki. – Jaka gorączka?! Dzwoniłaś po lekarza? Dobrze, zaraz przyjadę!

– Co się dzieje? – pytam, zaniepokojony jego stanem.

– Giulia dostała gorączki. Muszę… – zaczyna, ale natychmiast mu przerywam.

– Jedź do domu i zajmij się rodziną. Ja się zajmę biznesem – zapewniam spokojnie. – Daj potem znać, co z dzieciakami. Widzimy się jutro rano na lotnisku. Jeśli nie będziesz mógł lecieć, polecę sam. To też nie problem – dodaję, gdy ten zbiera bibeloty z biurka.

– Dzięki – mamrocze, klepiąc mnie w ramię, po czym wychodzi z biura, a ja biorę do ręki telefon i wykonuję serię połączeń, by przygotować wszystko do jutrzejszej akcji.

Rozdział 2

Alessandro

– Jesteś pewien, że możesz lecieć? – pytam brata w momencie, gdy wchodzimy na pokład naszego odrzutowca.

– Tak. To tylko jakaś niegroźna infekcja – zapewnia, maskując ziewnięcie. – Poza tym dziś jest sobota i Adamo z Sofią zaproponowali, że przyjadą na cały dzień, aby pomóc Mel – dodaje, po czym rozsiada się w fotelu. – A teraz skończ gadać i daj mi się trochę przespać – burczy, układając się wygodniej.

Zostawiam Domenico w spokoju, a sam przechodzę na tył samolotu, by usiąść obok naszych ludzi. Cicho omawiamy plan na cały nadchodzący dzień, a także przewidujemy wszelkie możliwe scenariusze, bo choć lecimy do swoich, jesteśmy uzbrojeni po same zęby. Wypadek Adamo sprzed ponad roku nauczył mnie, że nigdy nie można być zbyt pewnym siebie. Nawet na własnym terenie i wśród własnych ludzi.

***

Po godzinie lądujemy już na lotnisku w Rochester, gdzie czekają na nas podstawione samochody. Bez zbędnego gadania wsiadamy do pojazdów, po czym kierujemy się do domu naszego ulubionego kapitana. Przez ruch uliczny droga zajmie nam prawie półtorej godziny.

– Przypomnij mi, co wiemy o poczciwym Franco… – słyszę głos Domenico, gdy dojeżdżamy pod wskazany adres.

– Sześćdziesięcioletni bydlak, który od samego początku neguje twoje rządy. Jeden z pupilków ojca, choć nie wiem, kurwa, dlaczego – prycham z irytacją. – Dobrze zarządza miastem, to trzeba mu przyznać. Wpływy z interesów są regularne, a kwoty bardziej niż przyzwoite. Prowadzi swoich ludzi twardą ręką i niejednokrotnie udowodnił, że jest właściwym człowiekiem na tej pozycji – dodaję niechętnie. – Jego żona zmarła dziesięć lat temu. Został sam z córką, Clarą. Według naszych standardów już dawno powinna być mężatką lub chociaż planować nadchodzący ślub, jednak z bliżej niewiadomych przyczyn kobieta nadal mieszka z ojcem. Nie jest upośledzona ani chora i wiem, że niejeden starał się o jej rękę, ale ojciec za każdym razem odsyłał kandydatów z kwitkiem – kończę z kwaśnym grymasem.

– Posłuchajcie mnie uważnie. – Dom zwraca się do wszystkich w samochodzie, czyli do mnie, naszego kuzyna i Savio. – Wolałbym dzisiaj nikogo nie zabijać, ale zrobię to bez najmniejszego zawahania, jeśli gnój mnie sprowokuje. Niemniej jednak… – przenosi wzrok na Giuseppe – stary Franco nie ma następcy, więc tak czy siak obejmiesz kiedyś jego funkcję.

Spoglądam na kuzyna, który nawet nie kryje swojego zdumienia. Ewidentnie nie spodziewał się takiego zaszczytu.

– Domenico, to dla mnie wiele znaczy… Wiem, że tylko zasłużeni ludzie trafiają na tak wysokie stanowiska – wyznaje cicho i z wyraźnym szacunkiem.

– Wykazałeś się już niejednokrotnie, dlatego zasługujesz na własne miasto. I ja chcę ci je dać, dlatego zrobimy to tak… – Szef rozgląda się teraz po wszystkich obecnych w samochodzie. – To będzie niezapowiedziana, ale kulturalna wizyta, której pretekstem stanie się przedstawienie Giuseppe jako jego następcy – zarządza. – W międzyczasie wybadamy sytuację z dziewczyną. Jeśli sprawa przejdzie gładko, przeprowadzisz się w tygodniu do Rochester i będziesz się uczyć od skurwiela, jak panować nad miastem – zwraca się bezpośrednio do naszego kuzyna. – Ta opcja jest najlepsza, bo nie będziesz musiał przez pierwsze tygodnie walczyć o pozycję i uznanie wśród ludzi.

– A jaki jest drugi scenariusz? – dociekam spokojnie.

Domenico opiera się o zagłówek i przymyka powieki. Po chwili odzywa się twardym tonem.

– Jeśli kutas powie lub zrobi coś niewłaściwego, urządzimy mu z dupy jesień średniowiecza, a nasz kuzyn już dziś przejmie rządy w mieście. Zostawimy mu pięcioro ludzi do pomocy na pierwsze dni i tyle.

W samochodzie nastaje grobowa cisza. W końcu Dom wysiada, a my podążamy jego śladem. Jego postawa w tym momencie jest zupełnie inna niż w Nowym Jorku. Kroczy dumny, wyprostowany, zimny i opanowany, a jego twarz ma surowy, wręcz niebezpieczny wyraz.

Szef w pełnej krasie.

Podchodzimy do budynku we czwórkę, zaś żołnierze z drugiego samochodu czekają w ustalonej pozycji. Nim zdążymy zadzwonić dzwonkiem, drzwi się otwierają, a naszym oczom ukazuje się zaskoczona mina Francesco Esposito.

– Domenico Santo we własnej osobie wraz ze świtą… – Starszy mężczyzna wita nas w progu, po czym gestem zaprasza do środka. – Czymże zasłużyłem na taki zaszczyt? – docieka spokojnie, bez jakichkolwiek oznak strachu.

– Franco, nie bierz tego do siebie. – Dom posyła mu zimny uśmiech. – Przyjechałem osobiście sprawdzić, jak się mają moje interesy. To chyba nic złego? – pyta, unosząc brew.

– Oczywiście, że nie. Po prostu nie spodziewałem się gości – oznajmia, podkręcając końcówki bujnego wąsa. – Przejdźmy do mojego gabinetu. Napijecie się czegoś?

– To taki niezapowiedziany przegląd majątku – informuje Domenico, rozsiadając się wygodnie na kanapie, a my rozchodzimy się w różne punkty pomieszczenia.

Zawsze gotowi do ataku.

– Chcesz przejrzeć księgi majątkowe czy po prostu porozmawiać? – Franco przysiada w fotelu i przygląda się nam uważnie, wyraźnie węsząc podstęp.

– Chcę przejrzeć księgi, a także spotkać się z żołnierzami i ich rodzinami. Jak wiesz, Rodzina dba o swoich i celem mojej wizyty jest sprawdzenie wszystkiego i wszystkich. – Wyraźnie akcentuje ostatnie słowo.

– Zaskoczyłeś mnie – przyznaje kapitan, a mnie nie umyka, że spokojna postawa Domenico nieco uspokoiła Franco. – Gdybym wiedział, że przylecisz, przygotowałbym wszystko wcześniej – dodaje przymilnie.

– Lubię niespodzianki, bo wtedy nie da się nic ukryć. – Dom uśmiecha się nieszczerze. – Może zaczniemy od poznania twojej rodziny? Clara jest w domu? – docieka neutralnym tonem.

Choć Esposito stara się ukryć emocje za pokerową maską, dostrzegam, jak niespokojnie zaczyna drgać mu powieka.

I tu cię mamy, bydlaku.

– Tak, zawołam ją.

Mężczyzna wychodzi z pokoju, a my wymieniamy między sobą spojrzenia.

– Chyba się zestresował – zauważam półgłosem.

– Zaraz się przekonamy dlaczego.

Po kilku minutach do pokoju wraca Franco, a tuż za nim podąża dość ładna, ale wystraszona kobieta.

– Clara, miło cię poznać… – Mój brat wstaje i wyciąga do niej rękę na powitanie. Nie umyka nam, że kobiecie drży dłoń, gdy podaje ją swojemu rozmówcy. – Usiądź obok, poznajmy się trochę – zagaduje łagodnie.

Dziewczyna zerka nerwowo na ojca i już po chwili spełnia polecenie, a następnie siada na drugim końcu kanapy.

– N-n-nie rozumiem, co tu robię… – wyznaje Clara speszona, co chwila zerkając na surową minę Francesco.

– Och, bez obaw. – Głos Domenico jest spokojny, a na jego ustach błąka się lekki uśmiech. – Wiesz, kim jestem?

– Szefem papy – pada krótka odpowiedź.

– Tak. A skoro jestem jego szefem, to twoim również… – zauważa, celując w nią palcem. – I może tego nie wiesz, ale ja bardzo dbam o swoich ludzi. Dlatego też postanowiłem dzisiaj przyjechać do Rochester i poznać wszystkich bliżej… I tak się złożyło, że zacznę od ciebie. Powiedz mi coś więcej o sobie – prosi zachęcającym tonem.

– C-co chce pan wiedzieć? – duka cicho.

– Ile masz lat, co lubisz, co robisz w wolnym czasie… – wylicza. – Czy masz już jakiegoś narzeczonego… – dodaje po chwili. – Jednym słowem, wszystko.

Dziewczyna przełyka nerwowo ślinę, ale posłusznie odpowiada na pytania.

– W zeszłym tygodniu skończyłam dwadzieścia cztery lata. Lubię ogrodnictwo i kwiaty. Zajmuję się domem papy… I nie mam narzeczonego – kończy, odwracając wzrok.

– Nie masz narzeczonego? – Mój brat udaje zdziwienie.

W końcu nikt nie musi wiedzieć, że przygotowaliśmy się do tej wizyty.

– Jak to możliwe, że jeszcze nikt cię stąd nie porwał? – dopytuje z zainteresowaniem, lecz ona wzrusza jedynie ramionami, nie patrząc nawet w stronę ojca.

Dom przenosi wzrok na swojego kapitana, a jego postawa natychmiast ulega zmianie. Już nie jest miły i uprzejmy, a zimny i twardy. Zanim jednak rozpocznie pogawędkę z Franco, zwraca się ponownie do dziewczyny:

– Trochę tu posiedzimy z twoim ojcem. Mogę liczyć na to, że zaparzysz nam dzbanek kawy?

– O-oczywiście! – Clara pospiesznie zrywa się z miejsca i zmierza w kierunku drzwi, a ja wpadam na pomysł.

– Pomogę ci wszystko przynieść – informuję, po czym nieznacznie kiwam bratu głową.

Kobieta na pewno powie mi więcej, jeśli nie będzie obserwowana przez tego tyrana.

Wychodzimy z gabinetu, a następnie w bezpiecznej odległości podążam za gospodynią. Pomimo tego, że jest wystraszona i spięta, nie mogę nie zauważyć, jaka jest ładna. Co więcej, bije od niej coś takiego… Cholera, nie wiem, co to, ale czuję, że muszę ją bliżej poznać.

Dochodzimy do kuchni, gdzie panna Esposito natychmiast włącza ekspres do kawy i wyciąga filiżanki. W pewnym momencie notuję, że dziewczyna ma problem z tym, by dosięgnąć do naczyń na wysokiej półce, więc ruszam z miejsca, by jej pomóc. Gdy tylko staję za jej plecami, szatynka się spina. Już nie jest przestraszona. Ona jest wręcz przerażona.

– Nie bój się mnie, nic ci nie zrobię – zapewniam spokojnym głosem. – Nie krzywdzę kobiet. – Odsuwam się o krok. – Powiedz mi prawdę, dlaczego nadal mieszkasz z ojcem? Dlaczego nie wydał cię jeszcze za mąż, skoro nie studiujesz?

Clara odwraca wzrok, a jej postawa zdradza, że moje pytanie nie jest dla niej komfortowe.

– Nie wiem… Pewnie nikt się o mnie nie starał. – Wzrusza swobodnie ramionami, ale widzę, że kłamie.

– Jak chcesz mnie okłamywać, musisz się bardziej postarać – rzucam, a ona drży niespokojnie. – Powiedz mi prawdę – nalegam.

– Ojciec uważa, że nie powinnam wyjść za mąż. Mam być z nim w domu i mu pomagać – wyznaje niechętnie.

– W czym? W pielęgnacji ogrodu? – sarkam. – Od tego są firmy. Tak samo do pomocy domowej można kogoś zatrudnić.

Kobieta odwraca się ode mnie, po czym pochyla do szuflady, by wyciągnąć z niej torebkę cukru. Czynność ta sprawia, że jej bluzka podwija się ku górze o kilka centymetrów, ukazując kawałek pleców, a na nich…

– O kurwa… – syczę przez zęby.

Bez namysłu podchodzę do niej w dwóch większych krokach, lecz ta odskakuje ode mnie niczym poparzona.

– Nie bój się mnie. Nigdy nie uderzyłem kobiety i nie zamierzam tego zmieniać – powtarzam, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie, choć w środku się gotuję. – Pokaż mi swoje plecy.

– N-nie, proszę… – szepcze błagalnie.

– Odwróć się do mnie plecami i podwiń bluzkę – nakazuję na skraju wytrzymałości. – Nie dotknę cię, ale muszę to zobaczyć – cedzę przez zęby.

Clara, wyraźnie zrezygnowana, odwraca się do mnie tyłem i posłusznie podwija bluzkę o kilka centymetrów, a moim oczom ukazują się ogromne, podłużne sińce.

– Czym? – Mój głos jest zimny jak stal.

– Pasem… – duka przez łzy.

– Za co?

Kobieta kręci głową, chcąc uniknąć odpowiedzi, ale nie w tym życiu. Odwracam ją więc delikatnie do siebie i ponawiam pytanie:

– Za co?

– Za to, że żyję? Że nie jestem mężczyzną? Że przeze mnie matka nie dała mu kolejnego dziecka? – wylicza.

W jednej chwili stają mi przed oczami urywki z własnego dzieciństwa i wspomnienia, jak ojciec znęcał się nad naszą matką i Sofią. Jak niewiele brakło, by ten stary skurwiel pobił moją siostrzyczkę na śmierć lub sprzedał jakiemuś pedofilowi. Nim zdążę to przemyśleć, podejmuję decyzję.

– Chcesz stąd uciec? – pytam, chwytając ją za dłoń.

Clara na te słowa podrywa głowę i spogląda na mnie z błyskiem nadziei w oczach, który jednak szybko gaśnie.

– Nie ma przed nim ucieczki. Mój ojciec to dobry żołnierz, wszystkie interesy prowadzi porządnie, nie kradnie i nie kręci za plecami swojego szefa… – wylicza zrezygnowana, cofając się o krok.

– Jest jedno wyjście – wypalam. – Zostań moją żoną.

Szatynka przygląda mi się zdumiona i idę o zakład, że właśnie zastanawia się nad tym, czy nie potrzebuję konsultacji psychiatry. Ba, sam zastanawiam się nad tym, co teraz tak właściwie robię. Fakt, już kiedyś spontanicznie proponowałem Gemmie ślub i Bóg mi świadkiem, że byłem gotów poślubić wtedy małą pannę Vitto, jednak Gem jest już w szczęśliwym związku, a Dom coraz częściej truje mi dupę o to, że i ja mógłbym pomyśleć o ożenku. Odwlekanie zmiany stanu cywilnego w nieskończoność mi nie pomoże, a marzenia, że spotkam swój ideał kobiety, już dawno prysły, więc…

Cóż, jeśli mój ożenek może uratować niewinną kobietę przed ojcem-tyranem, to będę tym rycerzem w lśniącej zbroi.

– Twój ojciec odmawia wszystkim kandydatom do twojej ręki i nawet my z bratem nie możemy go zmusić, by wydał cię za mąż – zauważam cicho. – Ale nie odmówi mi, gdy poproszę, a raczej zażądam, by mi cię oddał – wytykam, a na moich ustach pojawia się drapieżny uśmiech. – Ty uwolnisz się od tego starego tyrana raz na zawsze, a ja przysięgam, że nigdy cię nie skrzywdzę. Będę cię chronić, choćbym sam miał przy tym zginąć. Zapewnię ci życie w luksusie i spokoju, a w pakiecie ze mną dostaniesz garść mojej rodziny… – wyliczam zachęcającym tonem.

– Nie rozumiem, czemu chcesz się dla mnie tak poświęcić. – Kobieta kręci głową w niedowierzaniu. – Przecież się nie znamy i w ogóle…

– Nie znam cię, ale czuję, że jesteś dobrą osobą, a jeśli o to chodzi, to mam coś w rodzaju szóstego zmysłu – wyjaśniam. – No i będziemy mieli całe życie na to, by się poznać. – Rozkładam ręce, stawiając wszystko na jedną kartę. – Twój wybór.

Widzę, że Clara się waha. Nie odrzuciła jednak od razu mojej propozycji, a to dobry znak.

– Jeśli się zgodzisz, już dziś pojedziesz ze mną do Nowego Jorku – dodaję ciszej, zerkając na zegarek.

– Nie wiem, czy nadaję się na żonę… – Wypowiadając te słowa, zamyka oczy, a po jej policzku spływa samotna łza.

– Zapewnię ci całkowite bezpieczeństwo i szacunek. Nie stanie ci się żadna krzywda. Musisz tylko zdecydować.

– Dobrze… – Jej szept jest ledwo słyszalny, a ja nie mam pewności, czy dobrze ją zrozumiałem. Po chwili jednak otwiera oczy i mówi pewniej: – Zgadzam się. Uratuj mnie od niego.

Rozdział 3

Alessandro

Wracamy z Clarą do gabinetu, po czym rozkładamy naczynia na stoliku obok biurka, przy którym Domenico z Giuseppe i Francesco przeglądają dokumenty.

– Coś mnie ominęło? – pytam, gdy drzwi zamykają się za dziewczyną, a my zostajemy sami w pomieszczeniu.

– Tak. Franco poznał Giuseppe i dość optymistycznie przyjął go jako swego następcę – odpowiada spokojnie Dom.

– Świetnie. Możemy chwilę porozmawiać? – zwracam się ciszej do brata, a ten bez zwłoki wstaje zza biurka i udaje się ze mną na drugi koniec gabinetu.

– Czego się dowiedziałeś? – pyta twardo.

– Skurwiel znęca się nad dziewczyną, ale ona wie, że jest zbyt dobry w tym, co robi, by mogła od niego jakoś uciec.

– Czyli nie mam na razie podstaw, by go zabić? – sapie, chwytając się za grzbiet nosa.

– Nie, ale mam wyjście z sytuacji.

Dom podnosi na mnie wzrok i przygląda mi się badawczo.

– Czuję, że mi się to nie spodoba…

– Ożenię się z nią – wypalam na wydechu.

Tak, jak się spodziewałem, kutas robi zaskoczoną minę.

– Że co?! – syczy cicho.

– Przecież i tak muszę się w końcu ożenić. Sam nieustannie mi o tym przypominasz – wytykam. – Dla niej to będzie ucieczka od ojca, dla mnie żona, a dla ciebie jeden problem mniej do rozwiązania – zauważam neutralnym tonem.

Domenico jednak nadal nie wygląda na przekonanego tym pomysłem.

– Nic na niego nie mamy, a przynajmniej na razie – przypominam. – Nie zmusisz go, by wydał ją za mąż, lecz nam, a konkretniej mnie, nie odmówi ręki swojej niezamężnej córki.

– Przecież ty jej w ogóle nie znasz!

– Ty swój wybór opierałeś na minutowej pyskówce, a patrz, jaka żona ci się trafiła! – fukam cicho, a w oczach mojego brata pojawia się błysk, który zresztą pojawia się za każdym razem, gdy ktoś wspomina Mel. – Ja chociaż z nią wcześniej porozmawiałem – wytykam z szerokim uśmiechem.

– Dobrze. Skoro już zdecydowałeś, to się zgadzam. Rozumiem, że mam porozmawiać z Francesco?

– Tak, ale jest jeszcze coś… – Spoglądam na niego niepewnie, bo to będzie trudniejsze do przepchnięcia. – Ona wraca dzisiaj z nami do Nowego Jorku.

– Co?! – syczy wściekle.

Tylko „co?” i „co?”. Płyta mu się zacięła?!

– Nie zostawię jej pod jednym dachem z tym draniem, bo może nie dożyć ślubu – cedzę przez zęby.

Domenico zaciska usta, lecz już po chwili kiwa głową na znak zgody, po czym odwraca się w kierunku biurka.

– Francesco, widzę, że mamy powód do radości… – Mój brat uśmiecha się złowieszczo, zajmując miejsce naprzeciw swojego podwładnego. – Alessandro chce się ożenić z twoją córką.

Esposito spogląda na mnie ze złością, zgrzytając przy tym nerwowo zębami. Nie potrafię się nie uśmiechnąć, widząc jego niezadowolenie.

– Przecież nie ma narzeczonego, a każdego, kto stara się o jej rękę, odsyłasz z kwitkiem – wytykam, rozkładając szeroko ręce. – Rozumiem, że możesz czekać na lepszą partię, no ale bądźmy szczerzy… Lepszej ode mnie nie znajdziesz – zauważam bezczelnie.

– Moja córka nie nadaje się na żonę. – Mężczyzna wykrztusza z ledwo hamowaną wściekłością.

– A dlaczegóż to? Spędziłem z nią dziesięć minut w kuchni i wydaje mi się, że będzie idealną żoną – oponuję sucho. – Skoro nikomu jej nie obiecałeś, biorę ją dla siebie. Jeszcze dzisiaj poleci ze mną do Nowego Jorku.

– Nie ma mowy! – Franco podnosi głos, łypiąc wściekle na nas obu. – Chcesz się z nią ożenić, dobrze! Ale dzisiaj z wami nie poleci! Nie dostaniesz jej przed ślubem! Nie splamisz jej honoru!

– O jej honor nie musisz się martwić – wtrąca się boss. – Do czasu ślubu będzie mieszkać u mnie. Ręczę za jej bezpieczeństwo – oznajmia zimno, zaskakując mnie swoją decyzją. Sam przecież non stop powtarza, że odkąd stał się ojcem, nikomu nie ufa, a teraz jednak zamierza przyjąć pod swój dach ledwo poznaną kobietę. – A ślub zrobimy za dwa tygodnie. Wystarczy czasu, by zorganizować uroczystość w letniej rezydencji w East Hampton. Nie musi to być chyba duże wesele? – docieka, zerkając na mnie pytającym wzrokiem.

– Jeśli o mnie chodzi, to nie, ale nie wiem, co na to przyszła panna młoda… – zaczynam, jednak przerywa mi Esposito.

– Wystarczy najbliższa rodzina, pozostali kapitanowie i moi żołnierze – oświadcza twardo. – Zmieścimy się w setce gości.

Mam ochotę mu przypomnieć, że to nie do niego należy decyzja, bo to nie z nim się żenię, ale powstrzymuje mnie brat.

– Wspaniale, zatem mamy wszystko ustalone. – Cyniczny uśmiech wykwita na ustach naszego szefa. – A teraz zadzwoń do wszystkich żołnierzy – nakazuje mojemu przyszłemu teściowi. – Za dwie godziny wszyscy z rodzinami mają pojawić się w którejś z naszych restauracji na obiedzie. Giuseppe pomoże ci z organizacją, a w przyszłym tygodniu przeprowadzi się do ciebie, byś już zaczął wdrażać go w interesy.

– Tak jest, szefie – cedzi chłodno Franco, po czym chwyta za leżący na biurku telefon.

No cóż, wychodzi na to, że za dwa tygodnie będę już żonaty.

Domenico

Nie wiem, dlaczego Alessandro postanowił poślubić tę pannę. Tak, to typowa dama w opałach, ale mogliśmy załatwić ten problem w inny sposób. Równie dobrze Giuseppe mógł ją poślubić i chronić przed ojcem. Wyglądałoby to nawet lepiej niż teraz. To tak, jakbyśmy porwali dziewczynę z domu.

A jednak w jednym dupek miał rację. Ja przy swoim ślubie kierowałem się drobną sprzeczką, on zaś podjął decyzję po krótkiej rozmowie z Clarą. Nie powiem, kobieta jest ładna, ale nadal nie wiem, czy chęć odegrania roli rycerza w lśniącej zbroi to dobra podstawa do małżeństwa. Tym bardziej że zarówno ja, jak i nasza młodsza siostra, mamy wspaniałych i kochających współmałżonków.

W drodze do samochodu, który ma nas zawieźć na obiad do restauracji, wyciągam z marynarki telefon i dzwonię do żony. Odbiera dopiero po piątym sygnale.

– Skarbie, wszystko w porządku? – rzuca na wstępie zaspanym głosem.

– Obudziłem cię? Cholera, zadzwonię później – mamroczę z zawstydzeniem.

Jestem idiotą. Było przecież jasne, że Mel skorzysta z tego, że Sofia z Adamo zajmują się dziećmi, a sama w tym czasie odeśpi zarwaną nockę.

– Nie, spokojnie – przerywa mi pospiesznie. – Śpię od dwóch godzin. Niedługo i tak muszę wstać, by nakarmić nasze potwory… – Wzdycha głośno, a ja śmieję się pod nosem, słysząc to określenie. – Błagam, nie powtarzaj nikomu, że tak je nazwałam! – jęczy po chwili błagalnie.

– Dobra, masz moje słowo… – zgadzam się, równie zmęczony. – Jak mija wam dzień?

– Ja odsypiam, a nasze rodzeństwo poznaje uroki rodzicielstwa… – Urywa na moment, a w tle słyszę szelest pościeli. – Wydaje mi się, że Sofia zrezygnowała już z własnych dzieci, a przynajmniej w najbliższej przyszłości.

– Aż tak? – Nawet nie próbuję powstrzymać śmiechu.

– No cóż… Teraz widzą, że posiadanie dziecka to nie tylko cudowna ciąża i męczący poród. Kiedy wrócisz? – pyta, a ja bezwiednie zerkam na zegarek.

– Będziemy wczesnym wieczorem. A dzwonię, by cię poinformować, że będziemy mieć przez jakiś czas gościa w naszym mieszkaniu.

– Jakiego znowu gościa? – rzuca podejrzliwie.

– Alessandro się żeni – oznajmiam, po czym słyszę, jak moja żona głośno wciąga powietrze. – Ślub za dwa tygodnie, a do tego czasu Clara będzie mieszkać u nas.

– Czy ten pospieszny i niespodziewany ślub ma jakiś związek ze słabością twojego brata do średniowiecza i rycerzy? – jęczy cicho.

– Coś w ten deseń… – przyznaję niechętnie. – Opowiem ci wszystko wieczorem w domu – dodaję pospiesznie, zanim Melody zasypie mnie gradem pytań. – Poproś Sofię, żeby przygotowała jeden z pokoi gościnnych, a także niech zadzwoni do firmy, która zawsze organizuje nam wesela. Termin za dwa tygodnie w East Hampton, mniej więcej setka gości. Zacznijcie powoli spisywać listę obowiązkowych nazwisk – nakazuję.

– Dobrze, zaraz zaczniemy dzwonić we właściwe miejsca. Wracajcie bezpiecznie. Kocham cię.

– Ja też cię kocham, skarbie.

Chowam telefon do kieszeni, a następnie zajmuję miejsce w samochodzie. Spodziewałem się, że wrócę do Nowego Jorku z jednym, może kilkoma trupami na liście, ale nie zakładałem, że przywiozę przyszłą bratową.

Alessandro i jego pomysły!

Rozdział 4

Alessandro

Drogę na lotnisko pokonujemy w całkowitej ciszy.

Spotkanie z naszymi ludźmi przebiegło w miłej atmosferze, a my mieliśmy okazję poznać kilkoro dzieciaków z wyższymi aspiracjami. Dwóch chce iść na medycynę, trzech marzy, by zostać prawnikami, a jeden myśli o księgowości. To są tematy, na które chce się rozmawiać. Pomagamy młodym kształcić się we właściwych kierunkach, bo to cholernie korzystne dla Rodziny. Nie potrzebujemy tylko żołnierzy. Prawnicy, księgowi, lekarze i informatycy też się przecież bardzo w tym świecie przydają.

Spoglądam na Clarę, która siedzi tuż obok mnie. Jest zdenerwowana, a może nawet przerażona. Odkąd ojciec oznajmił jej, że ta wyjeżdża z nami do Nowego Jorku, kobieta odezwała się może ze trzy razy. By nie przeciągać momentu jej wyprowadzki, kazałem Clarze spakować tylko te rzeczy, bez których nie obejdzie się w ciągu następnych dwóch dni. Dopilnuję, by w poniedziałek poszła z Sofią na zakupy i zaopatrzyła się w potrzebną garderobę a także wszelkie inne duperele.

Moja przyszła żona odwraca twarz i wygląda przez boczną szybę, co daje mi idealną okazję, by się jej lepiej przyjrzeć. Ma kasztanowe włosy, które układają się w delikatne fale, ładny, mały nosek i pełne, różowe usta. Choć panna Esposito ma założoną luźniejszą bluzę i jeansy, bez wahania mogę stwierdzić, że należy do szczupłych kobiet. Niestety, więcej na temat jej figury będę mógł powiedzieć później, gdy kobieta zacznie się normalnie ubierać, a nie ukrywać pod zwojami materiałów.

W końcu dojeżdżamy na lotnisko, a Domenico daje znak naszemu kierowcy, by ten opuścił samochód. Gdy tylko zostajemy sami, mój brat odwraca się z przedniego siedzenia w naszym kierunku i całą swoją uwagę poświęca siedzącej obok mnie dziewczynie.

– Clara, spójrz na mnie – nakazuje cicho, choć stanowczo.

Kobieta posłusznie skupia wzrok na siedzącym przed nami mężczyźnie, a w jej czekoladowych oczach widać błyski przerażenia. Dom chyba też to zauważa, bo natychmiast zmienia swoją postawę na bardziej przyjazną.

– Nie musisz się mnie bać. Przysięgam, że cię nie skrzywdzę. Wierzysz mi? – pyta, lecz ta w ramach odpowiedzi jedynie kiwa głową. – Posłuchaj, zaraz wsiądziemy do tego samolotu, który w ciągu godziny zawiezie nas do Nowego Jorku. Będziesz z daleka od ojca, który zresztą już nigdy więcej cię nie skrzywdzi, bo teraz pozostaniesz pod naszą opieką i jesteś całkowicie nietykalna… – przypomina. – Do ślubu zamieszkasz u mnie, gdzie oswoisz się z nowym życiem, z moją żoną i resztą rodziny, a przez resztę czasu będziecie razem ustalać szczegóły nadchodzącego ślubu – informuje. – Przyjmuję cię pod własny dach i oczekuję od ciebie całkowitej szczerości i lojalności. Czy to jest dla ciebie jasne?

– T-tak… Dziękuję – duka cicho.

– Nie krzywdzimy kobiet, bo uznajemy, że słabszych trzeba chronić, a nie znęcać się nad nimi, jednak wiedz, że jeśli w jakikolwiek sposób zawiedziesz moje zaufanie lub jakoś zagrozisz mojej żonie i dzieciom, to osobiście poderżnę ci gardło – zastrzega surowo.

– Dom! – grzmię na brata, lecz Clara natychmiast unosi dłoń, powstrzymując moją tyradę.

– Rozumiem. Dziękuję za wszystko, co dla mnie robicie. Potrzebuję chwili, by się oswoić z tą zmianą, a poza tym… – spogląda na nas niepewnie – jesteście całkowicie inni, niż opowiadał ojciec – kończy speszona.

– A co mówił o nas kochany Franco? – pytam ciekaw.

– Że jesteście źli i okrutni. Że jesteście potworami. Powiedział nawet, że jak chcę, to mogę uciec od niego do Nowego Jorku, ale przeżyję tam większe piekło, niż miałam w domu. – Ostatnie słowa wręcz szepcze, a ja zaciskam szczęki ze złości.

– Jesteśmy źli i okrutni. Jesteśmy potworami… – przytakuje spokojnie Dom, a kobieta podrywa głowę. – Ale, jak już wspominałem, nie traktujemy źle kobiet. Szanujemy je, dbamy o nie, a małżeństwo jest dla nas świętością. Choć akurat ten temat już pozostawię wam do przedyskutowania – rzuca, uśmiechając się wymownie.

Nim zdążę zareagować, Dom wysiada z pojazdu i rusza w stronę oczekującego samolotu. Wykorzystuję więc okazję i kontynuuję kwestię, którą rozpoczął przed chwilą.

– Tak, jak powiedział mój brat, małżeństwo jest dla nas świętością. Nie zdradzamy i nie tolerujemy zdrad – wyznaję szczerze. – Nie obiecuję ci, że to małżeństwo będzie kiedyś pełne miłości, ale obiecuję ci, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by było udane i szczęśliwe. A od ciebie oczekuję tego samego. Szczerości, lojalności i byś dała nam szansę na spędzenie wspólnych lat w szczęściu i spokoju – kończę z lekkim uśmiechem.

– Zgoda.

Pewność w jej głosie daje mi podstawy, by wierzyć, że kobieta stopniowo zaczyna nam ufać. Wyciągam więc w jej stronę rękę i czekam, aż moja narzeczona ją ujmie. Po chwili wahania wyciąga swoją, więc chwytam ją i ściskam delikatnie, pokrzepiająco. Niespodziewanie moim ciałem wstrząsa dziwny prąd. Clara chyba też go wyczuwa, bo wciąga powietrze, a jej policzki pokrywają się uroczym różem.

– Chodźmy do samolotu. Mamy godzinę, by opowiedzieć ci trochę o naszej rodzinie, którą dzisiaj poznasz – mamroczę, próbując nie zastanawiać się nad tą dziwną reakcją własnego ciała.

Clara

Jest w nim coś, co mnie woła. Co mnie ciągnie w jego stronę. Czuję się przy nim inaczej…

Bezpieczniej.

Fakt, znam tych mężczyzn od kilku godzin, mam świadomość, czym się zajmują i jak bardzo są niebezpieczni, a jednak już czuję się przy nich lepiej niż w towarzystwie własnych krewnych, a raczej krewnego.

Mój ojciec to sadysta i bydlak. Znęcał się nade mną, odkąd pamiętam. Bił mnie pod byle pretekstem, a ja nie miałam nikogo, kto by mnie przed nim obronił. Na dodatek nie zgodził się na moje zamążpójście, choć pięciu mężczyzn prosiło go o moją rękę. Zawsze powtarzał, że będę z nim do samej śmierci i to tak właściwie mojej śmierci, bo on nie dopuści do sytuacji, bym go przeżyła. Żyłam więc z dnia na dzień, a może raczej wegetowałam, modląc się, by dany dzień był moim ostatnim.

Do dzisiaj.

Przyglądam się braciom, pogrążonym w rozmowie ze swoimi ludźmi. Są do siebie podobni, choć nie całkowicie. Domenico ma ciemne włosy, wręcz czarne, a Alessandro jest ciemnym blondynem. Są podobnego wzrostu, choć starszy z nich jest kilka centymetrów wyższy i bardziej umięśniony. A przynajmniej takie sprawia wrażenie.

W końcu obaj zajmują miejsca na fotelach, a następnie zapinają pasy.

– Opowiedzcie mi trochę o waszej rodzinie… – proszę nieśmiało.

– Mój brat ma żonę i sześciotygodniowe bliźniaki… – zaczyna Alessandro, lecz natychmiast mu przerywam.

– Bliźniaki?! Podwójne szczęście! – wołam z entuzjazmem, bo temat dzieci zawsze poprawiał mój nastrój i samopoczucie.

– I podwójne zmęczenie… – burczy cicho Domenico.

– Jak się nazywają?

– Giulia i Adriano.

– Parka! Ulubieniec mamusi i ulubienica tatusia? – dociekam ciekawa.

Mężczyzna spogląda na mnie zaskoczony, a ja przez chwilę się zastanawiam, czy nie powiedziałam czegoś złego.

– Na razie trudno stwierdzić – rzuca w końcu pod nosem. – Może jak dadzą nam się w końcu wyspać, to wybór będzie łatwiejszy. Widzę, że lubisz dzieci – zmienia temat, a ja zawstydzona spuszczam wzrok.

– Uwielbiam… Przez jakiś czas pracowałam jako wolontariuszka w miejskim domu dziecka, ale po roku ojciec zmusił mnie, bym porzuciła to zajęcie. – Wzruszam ramionami w nadziei, że mężczyźni nie zaczną drążyć tego tematu.

– Mel będzie wniebowzięta, jeśli zyska dodatkową osobę do pomocy przy dzieciach – Alessandro odzywa się do brata z wymownym uśmiechem.

– Macie jeszcze siostrę, tak? – upewniam się.

– Tak. Sofia wraz z mężem mieszkają w pobliżu, a na co dzień pracują w jednej z naszych firm.

– Pracują? – dziwię się.

– Tak. – Domenico przytakuje lekkim skinieniem. – Ona jest jednym z głównych finansistów, a Adamo zajmuje się umowami z międzynarodowymi kontrahentami. Oboje pracują w głównej siedzibie Santo-Tech.

– Ta firma ma swoje oddziały w każdym większym mieście w Stanach – szepczę w uznaniu.

– Interesujesz się biznesem? – pyta Domenico.

– Od zawsze. Chciałam iść na studia menadżerskie, ale ojciec się nie zgodził, więc całą wiedzę mam z wypożyczanych książek, gazet i internetu, ale wasza firma wszędzie figuruje jako największa i najbardziej prężna na rynku światowym, bo zajmuje się praktycznie wszystkim – zauważam. – Branża informatyczna, stocznie i porty, logistyka i spedycja towarów. Macie kilka własnych szkół i uczelni, a nawet prywatne szpitale rozsiane po całym stanie Nowy Jork – wyliczam, unosząc kolejno palce. – Ponadto inwestujecie w rozwój medycyny i rolnictwa… Gdybyście zrezygnowali z mafii, spokojnie utrzymalibyście się na rynku z samych legalnych interesów.

Widzę na ich twarzach cień uznania. Tak, może jestem szarą, wystraszoną myszką, ale mogę się poszczycić inteligencją i zdolnością do szybkiej nauki. Gdybym miała możliwość pójścia na studia, z powodzeniem mogłabym objąć wysokie stanowisko w niejednej poważnej firmie.

– Zaczynam pochwalać twój wybór. – Domenico zwraca się do Alessandro, a ten wybucha gromkim śmiechem.

– Chyba znalazłem swoją Mel… – odpowiada mu mój przyszły mąż, a następnie wymieniają się spojrzeniami.

No dobra, coś mi umyka, ale domyślam się, że już niedługo dowiem się co.