Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
SZKOŁA * OSIEDLE * IMPREZA PIEKŁO JEST NA WYCIĄGNIĘCIE RĘKI TWOJEGO DZIECKA W Polsce po narkotyki sięgają coraz młodsze dzieci. TO NIE FIKCJA. W poradniach odwykowych pojawiają się już nawet 10-12-latki. Do jednego z warszawskich szpitali codziennie trafia jedno lub Twoje dzieci po przedawkowaniu, próbie samobójczej. A to przecież tylko jeden z wielu. Nowe czasy to też nowe możliwości. A przede wszystkim dostępność. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki, do ogarnięcia przez internet. NA KLIK. SKUP. SPRZEDAŻ. DOSTAWA. Na imprezie, osiedlu, w szkole. W samotności niby-bezpiecznego dziecięcego pokoju. Eksperci, z którymi również rozmawiają autorzy, zgodnie twierdzą: nie sama inicjacja jest tragedią. Koniec świata zaczyna się dużo wcześniej: gdy gubimy się z naszymi dziećmi nawzajem. KSIĄŻKA O NARKOTYCZNEJ PANDEMII WŚRÓD NASZYCH DZIECI I MŁODZIEŻY, KTÓRA NISZCZY CAŁE RODZINY. O tym, jak rozpoznać, że dziecko sięga po narkotyki. O byciu rodzicem uzależnionego nastolatka, który wynosi z domu wszystkie rzeczy, by dalej ćpać. O rodzicach, którzy kryją swoje dzieci, bo tak jest łatwiej. O gehennie odwyków. O niekończącym się strachu, ciągłej kontroli. Niedopasowaniu i odrzuceniu. To reportaż, który otwiera oczy na świat naszych dzieci, o którym często nie mamy pojęcia. Dla niektórych z nich świat bez narkotyków po prostu nie jest fajny. Nieliczni wracają z tej podróży.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 299
Rok wydania: 2025
Projekt okładki: Tomasz Majewski
Redaktor inicjujący: Barbara Czechowska
Redaktor: Beata Kostrzewska
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Barbara Milanowska (Lingventa), Aleksandra Zok-Smoła
© for the text by Piotr Mieśnik & Magda Mieśnik
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2025
ISBN 978-83-287-3527-9
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
Książkę dedykujemy wszystkim, którzy:
walczyli,
walczą
i będą walczyć z nałogiem.
Piekło jest na wyciągnięcie ręki naszych dzieci. W przenośni i niestety w rzeczywistości również. Piekło narkomanii to nie tylko wspomnienie dawnych czasów. Pamiętacie ten stereotyp brudnego narkomana z dworca, z gnijącymi od ładowania żyłami, żebrzącego o pieniądze na działkę?
Dziś może rzeczywiście jest czyściej, ale kable dalej pokłute, śluzówki w nosie podrażnione, a źrenice w nienaturalnych rozmiarach. Już nie na dworcach, ale na naszych osiedlach, w szkołach, za ścianą niby-bezpiecznego dziecięcego pokoju. Nikt już nie żebrze – sprzedają swoje ciała, oszukują albo kradną. Nowe czasy to nowe możliwości. I nawet już dilera nie trzeba szukać w ciemnym zaułku za rogiem. Wszystko jest jeszcze bliżej, do ogarnięcia przez internet. Na klik. Skup, sprzedaż, dostawa. „Polskie ścierwo”, mefa, koks, leki i trawka, udająca nieszkodliwą za sprawą zdrobnienia.
Oczywiście możemy się rozgrzeszać dostępnością i atrakcyjnością świata środków psychoaktywnych dostępnych od ręki. I mają rację terapeuci – to nie sama inicjacja jest tragedią. Bo koniec świata zaczyna się dużo wcześniej – gdy gubimy się z naszymi dziećmi, gdy niszczymy i spłycamy nasze relacje, gdy zapominamy o uczuciach.
I właśnie o tym jest ta książka – o narkotycznej pandemii wśród naszych dzieci i młodzieży, która siłą rzeczy niszczy całe rodziny. Nieliczni wracają z tej podróży. Czy są cali i zdrowi? Nigdy.
Michał ma osiem lat. Nadal śpi ze swoim ukochanym jasnobrązowym misiem. „Mój Filipek” – tak o nim mówi. Z bajek jednak już wyrósł. Po szkole ogląda kreskówkę dla dorosłych Włatcy móch.
Michał ma dziewięć lat. Stoi z kolegami na orliku. Jeden z nich wyciąga skręta.
– Co to?
– Trawa.
– Daj spróbować.
Marihuana niezbyt mu leży, ale jest łatwo dostępna. Zaczyna też wdychać klej i gaz z zapalniczek. Gdy ma jedenaście lat, odurza się kodeiną z leków aptecznych bez recepty. Dwanaście lat – mefedron, amfetamina, coraz mocniejsze opioidy. Trzynaście lat – mefedron do żyły. Czternaście – pierwsza strzykawka z morfiną. Potem heroina i kombinacje wszelkich możliwych narkotyków.
– W filmach mówią, że wjazd do żyły jest sto razy mocniejszy niż orgazm. Mówią prawdę. W 2021 roku z powodu narkotyków zmarło dwadzieścia osób z mojego bliskiego otoczenia. Bardzo młodych. Z okna wyskoczył kolega, z którym się wychowywałem na jednym dywanie. Miał piętnaście lat – opowiada Michał. Za dziesięć dni minie dziewięć miesięcy, odkąd zaćpał ostatni raz.
Ma dziewiętnaście lat.
Joanna, mama Michała: Jak ludzie słyszą, że czyjeś dziecko ćpa, to od razu mówią, że w domu na pewno jest patologia. A my jesteśmy normalną rodziną z normalnymi problemami, jak wiele innych. Starszy syn jest policjantem. Niedługo się żeni. Mówi mi: „Mamo, myślisz, że ja nie próbowałem? Też próbowałem. Teraz każdy próbuje”. Ale to Michał się wciągnął. Zawsze był bardzo wrażliwym dzieckiem. Dobrym. Na terapii słyszałam, że jednym z pierwszych objawów tego, że dziecko sięga po narkotyki, jest pogorszenie się w nauce. A on zawsze dobrze się uczył. Na egzamin ósmoklasisty poszedł naćpany i zdał bardzo dobrze.
Michał nigdy nie sprawiał kłopotów. Tak mówi jego mama. Tak sam mówi też o sobie Michał. Gdy był w podstawówce, w domu pojawiły się problemy między rodzicami.
– Prawie doszło do rozstania, ale zaczęliśmy wszystko naprawiać. To trwało siedem lat. Michał znalazł się trochę na uboczu. W szkole też nie miał lekko – opowiada Joanna.
Rówieśnicy wyśmiewali Michała z powodu jego wagi. Nie miał wielu kolegów. Zawsze chodził swoimi ścieżkami. Nie lubił opowiadać o tym, co czuje. Zaczął się zadawać ze starszymi chłopakami z osiedla.
– U nich znalazłem ukojenie. U tak zwanej osiedlowej patologii – wspomina. To oni poczęstowali go marihuaną.
To było lato. Między trzecią a czwartą klasą podstawówki. Michał czuł się niepotrzebny. W domu ciągle awantury między rodzicami. Wiedział, że nie chcą się rozejść tylko dlatego, że jest jeszcze mały i potrzebuje ich obojga. Tak przynajmniej mu się wydawało. Wtedy nie widział w tym sensu. Teraz wie, że dobrze wyszło. Znów się kochają i wspierają.
– Może chciałem na siebie wtedy zwrócić uwagę, szukałem ucieczki od problemów w domu. W szkole też było słabo. Spróbowałem skręta od kolegów. Ściągnąłem parę machów, upaliłem się. Zdałem sobie sprawę, że zaraz muszę wracać do domu. Rodzice nic nie zauważyli – wspomina.
Marihuana niezbyt mu pasowała, ale to był jedyny narkotyk dostępny na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło wyjść przed blok. Do tego doszło wąchanie kleju, rozpuszczalników i gazu do zapalniczek. Szybko działały, były tanie i do kupienia w wielu sklepach. Wystarczyło pójść do Kolportera lub innego kiosku Ruchu i kupić gaz. W 2015 roku mały kosztował trzy złote. Każdy znajdzie tyle w kieszeni. A jak nie, to zrzucali się w kilku. Gaz do zapalniczek ma tę zaletę, że zawsze można go trzymać przy sobie i zażyć dosłownie wszędzie.
Ile trwała faza? Zależy od tego, kiedy się odkleiło butelkę z gazem od ust. Zazwyczaj po piętnastu minutach przechodziło. Michał sięgał po to, jak nie miał nic innego. Nawet w domu. Raz siedział przed komputerem. Zaciągnął się raz, drugi. Ocknął się, gdy rodzice zaczęli nim potrząsać. Okazało się, że zażył za dużo i stracił przytomność. Powiedział im, że po prostu chciał spróbować, jak to jest. Potem zaczął czytać o konsekwencjach wdychania gazu i nigdy więcej po niego nie sięgnął.
– Inne substancje wydawały mi się wtedy bezpieczniejsze. Znałem ich działanie, a po gazie nie wiadomo, czego się spodziewać. Miesiąc leżał w śpiączce i go odłączyli. Był ode mnie rok młodszy. Miał piętnaście lat – mówi Michał. Co chwilę pociąga nosem. Nieustanny katar to jedna z konsekwencji uzależnienia. Gdy siedzi, jego ciało jest w ciągłym ruchu. Trochę jakby było mu zimno. Skubie paznokcie i skórki. Dużo pali.
Gdy miał jedenaście lat, zaczął eksperymentować z lekami. Kupował w aptece bez recepty tabletki na kaszel Thiocodin i środek przeciwbólowy Antidol. Były łatwo dostępne i tanie. Jedno opakowanie kosztowało kilkanaście złotych.
– Po tym było przyjemnie. Teraz wiem, jak brzmi to, co mówię, ale po to ludzie biorą narkotyki. Bo to jest przyjemne. Przynajmniej w chwili, gdy zaczynają działać – stwierdza.
Antidol zawiera kodeinę i paracetamol. Tego drugiego trzeba się pozbyć, bo przedawkowanie grozi nawet śmiercią.
– Można to zrobić w piętnaście minut. Brałem szklankę z wodą i wstawiałem do lodówki, żeby się schłodziła. W zimnej wodzie rozpuszczałem kilkadziesiąt tabletek. Potem odfiltrowywałem paracetamol, który się nie rozpuszczał, i miałem gotowy roztwór z kodeiną – opisuje.
Thiocodin jest w podobnej cenie, za to źle działa na żołądek.
Michał: Z czasem znajomym robiły się od tego wrzody żołądka. Starałem się nie brać tego za dużo. To jest opioid, uzależnia nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Przez pierwsze dwa, trzy miesiące brania było spokojnie, ale później po odstawieniu był ciężki skręt.
Skręt to zespół odstawienny przy uzależnieniu od opioidów, czyli silnych leków przeciwbólowych. Przypomina połączenie zwykłej grypy z żołądkową. Osobę uzależnioną dosłownie skręca z bólu. Michał najczęściej miał wtedy biegunkę. To była spora odmiana, bo przy zażywaniu opioidów cierpiał na straszne zaparcia. Do tego dochodziły wymioty, silne bóle żołądka, bóle kostno-stawowe. Gorączka. Gorąco, potem nagle zimno i tak w kółko.
By łatwiej znieść skręt, brał stymulanty: mefedron i amfetaminę.
– Próbowałem to zaleczyć, żeby się tak nie męczyć. W ten sposób doprowadziłem do uzależnienia krzyżowego. Byłem uzależniony od jednej substancji i zaczynałem zażywać kolejne, by zaspokoić głód po tamtych. Brałem to, co akurat było najłatwiej dostępne. Głównie opioidy i stymulanty – przyznaje.
Nie lubił zażywać ze znajomymi. Wolał w domu, w czterech ścianach swojego pokoju. Nawet gdy rodzice byli u siebie.
– Zamiast iść na imprezę, wolałem sam się uwalić i nie wiedzieć o bożym świecie. To było moje spełnienie. Nikt mi nie przeszkadzał. Byłem tylko ja i moje narkotyki – mówi Michał.
Sięgał po coraz mocniejsze środki. W wieku dwunastu lat bardzo dobrze znał już mefedron. Ale ciągle czegoś mu brakowało. Tym bardziej że narkotyk działał na niego coraz słabiej, musiał więc wciągać coraz więcej. Do tego doszła amfetamina i coraz większe ilości opiatów i opioidów. Gdy koledze zmarła babcia, znalazł u niej Tramal. To bardzo silny lek przeciwbólowy. Jedli go jak cukierki. Przez internet zamawiał DHC, który jest nieco mocniejszy od kodeiny, ale potrzebna jest na niego recepta, podobnie jak na Tramal w kroplach czy tabletkach.
Jednak to żadna przeszkoda. Jak jest kasa, to wszystko można zamówić przez internet. Na Telegramie jest sporo oszustów. W darknecie nie da się zamówić do paczkomatu. Czasem Michał podawał adres starszego kolegi. Najlepiej mieć sprawdzone źródło. Na Facebooku istnieje grupa o nic niemówiącej nazwie GPEF[1].
– Wiadomo, że nie można na Facebooku zamieścić posta: „Cześć, kupię mefedron. Jestem z Wałbrzycha. Kto ma?”. Dlatego na stronie były publikowane posty z akronimami. Za pomocą skrótów, których rozwinięcie użytkownicy dostawali w pliku pdf, pojawiały się wpisy, kto co sprzedaje. Gdy ktoś wpisywał „f110”, miał do sprzedania heroinę, „g25” oznaczało mefedron. To były kilkuliterowe posty. We wszystkim pomagał generator postów. Wystarczyło odpisać na privie, podać kontakt na Telegramie i tam się już dogadywaliśmy – mówi Michał. Nie bał się, że zostanie oszukany. Jego kolega był tam jednym z administratorów i wiedział, którzy użytkownicy są sprawdzeni.
Trzynaście lat. Michał podpatruje starszych narkomanów. Widzi, jak wstrzykują sobie różne środki. Słyszy od nich, że nie da się tego z niczym porównać. Wie, jaką strzykawkę kupić. W aptece prosi o insulinówkę, bo mefedron łatwo rozpuszcza się w wodzie, a tej nie potrzeba zbyt wiele.
Za pierwszym razem ręce bardzo mu się trzęsły, ale w końcu udało mu się nabrać mililitr wody. Mefedronu nasypał tyle, ile zazwyczaj wciągał nosem. Może trochę odsypał, bo wiedział, że ta droga podania będzie intensywniejsza. Jeśli narkotyk jest brązowy, brudny, to trzeba go jeszcze przefiltrować przez wacik kosmetyczny albo zmoczony filtr do papierosa.
Wbił igłę. Nie trafił. Próbował dalej. Połowa płynu ze strzykawki rozlała mu się pod skórą, powstał krwiak, ale reszta trafiła do żyły.
– Wtłoczyłem dość mało, ale może i dobrze, bo nie wiem, czybym przetrwał wtedy większą dawkę. Najpierw poczułem chemiczny posmak w ustach. Po chwili bardzo silny ucisk w klatce piersiowej. Nagle wszystko puściło i poczułem ekstazę. Zakochałem się w tym wjeździe do żyły, bo żadna inna droga podania nie daje natychmiastowego efektu. Mocniejsza faza niż po wciągnięciu nosem. To na pewno. Do tego duże pobudzenie, euforia, empatia. Puszczałem sobie wtedy muzykę technopodobną, leżałem w łóżku i delektowałem się tym stanem – opowiada.
Robił to wszędzie. W toaletach centrum handlowego, w domowej łazience, nawet gdy rodzice za ścianą oglądali film. Najbardziej lubił wieczorami, gdy mógł się położyć do łóżka i już nie wstawać. Mama i tata nigdy się nie zorientowali. Narkotyki miał schowane pod kołdrą. Gdy wchodzili do pokoju, udawał, że śpi.
– Tutaj sobie podawałem. – Michał podciąga rękaw zasłaniający prawe przedramię. Mniej więcej w połowie odległości między nadgarstkiem a zgięciem w łokciu widać kilkucentymetrową bliznę. – Taki zrost mi się zrobił. Tutaj mam żyłę, trochę idzie bokiem, ale wbijałem się pod kątem. Były momenty, że chodziłem cały pokłuty.
Mefedron działał dość krótko. Jeśli tylko Michał miał narkotyk, robił zastrzyki nawet co 20–25 minut. Ile dziennie? Ile tylko chciał. Nie istniały żadne ograniczenia poza pieniędzmi. Organizm przyjmował każdą ilość. Gdy od nadmiaru wkłuć zaczęły się tworzyć zrosty, próbował wbijać igłę w zgięcie łokciowe. Od starych narkomanów usłyszał jednak, żeby tu się nie kłuć, bo jakby mieli go w szpitalu ratować, to lekarze będą potrzebowali jakiejś sprawnej żyły, a często szukają właśnie w tym zgięciu. Gdy raz trafił do szpitala, zauważył, że pielęgniarka ma duży problem z założeniem wenflonu – część żył nie działała.
Był jeszcze w podstawówce, gdy sięgnął po morfinę. Najpierw zamawiał przez internet MST 200. To tabletki przeciwbólowe z morfiną, które lekarze podają na przykład chorym po operacji.
– Są pokryte specjalnym woskiem, żeby zbyt szybko się nie rozpuszczały po połknięciu. Usuwałem go tyle, ile dałem radę. Rozkruszałem i wciągałem nosem. Nie lubiłem ich zażywać, bo długo wchodziły. Nie mogłem się doczekać działania, więc łykałem kolejne, a na następny dzień zdychałem. Wymiotowałem bez przerwy. Po prostu przedawkowywałem. W końcu stwierdziłem, że czas poznać dożylne wejście morfiny.
Morfina rozpuszcza się w wodzie dużo gorzej od mefedronu. Michał musiał kupić większe strzykawki. Pięciomililitrówki. Na łyżkę brał około pół grama rozkruszonych tabletek morfiny. Odmierzał cztery mililitry wody i podgrzewał nad ogniem. Najlepiej sprawdzał się zwykły kuchenny palnik, ale na to mógł sobie pozwolić, tylko kiedy nie było rodziców. Wacik kosmetyczny polewał przegotowaną wodą, żeby nie nabawić się zakażenia. Uważa, że najlepsza jest woda do iniekcji, ale można ją kupić wyłącznie na receptę. Dobra jest też sól fizjologiczna. „Odkażony” wacik moczył w płynie na łyżce, by odfiltrować syfy, następnie przykładał strzykawkę bez igły i wciągał płyn przez wacik. Następnie nakładał igłę, wbijał w żyłę i wtłaczał.
– W momencie, gdy wtłaczałem płyn, czułem przechodzące przez całe ciało ciepło. Morfina nie miała takiego przyjemnego wejścia jak mefedron. Może powodować wydzielanie histaminy, dlatego po wtłoczeniu całą rękę, w którą wbiłem igłę, miałem w czerwonych plamach. Czułem ciepło, uderzenie. Wejście trwa około dwóch, trzech minut, zależy, ile się tego wtłoczyło. Potem chodzi się uwalonym. Gdy brałem wieczorem, czasem rano budziłem się już trzeźwy albo dalej na haju.
Potem już szło wszystko, łącznie z oksykodonem i heroiną. Wstrzykiwał, wciągał, robił slide’y. Podgrzewał narkotyk na folii aluminiowej. Gdy dym się po niej przesuwał, wciągnął go. Zażywał słynny fentanyl – żuł plastry albo brał tabletki podjęzykowe. Na koniec wjechały kombinacje różnych narkotyków. Na przykład speedball, czyli stymulant z opiatem lub opioidem. Najpopularniejszy zestaw to heroina plus kokaina. Rozpuszcza się je razem i wstrzykuje.
W jego mieście nie można kupić heroiny. Grupy przestępcze nie chcą ściągać na siebie uwagi policji, a heroina zawsze zwraca uwagę. Dlatego jest zakaz. Narkotyk zamawiał u kolegi z Katowic albo jeździł do większego miasta, oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów.
– W każdym mieście są takie rejony, gdzie kupisz wszystko. Idziesz na ulicę na A, wchodzisz w bramę. Stoi typ. Pytasz, czy ma „ćwiarę”, „pestkę”, „brauna”. To wszystko określenia ćwiartki grama heroiny. Różnie się na nią mówi w różnych miejscach – opowiada Michał. Z jednej ćwiartki, choć zazwyczaj jest to 0,21 lub 0,22 grama, miał sześć słabszych lub cztery mocniejsze strzały. – Poza heroiną z dostępnością innych rzeczy nigdy nie było żadnego problemu. Jeśli teraz byśmy chcieli, to w pięć minut załatwię. Ale nie chcę. Na jednym z odwyków robiliśmy litraż. Trzeba było policzyć, ile się wypiło lub przećpało w określonym czasie. Gdyby ocenić rynkową wartość narkotyków, które przećpałem, to wyszłoby półtora miliona złotych. Równowartość trzech mieszkań – przyznaje. Tam, gdzie mieszka, gram mefedronu kosztuje 50–60 złotych, w Warszawie i kilku innych największych miastach 70–80. Ćwiara heroiny 40–50 złotych w Warszawie, zresztą wszędzie jest mniej więcej taka sama cena – 200 złotych za gram.
Michał często miał taniej. Zaczął handlować, jak skończył trzynaście lat. Kupował więcej. Pięć gramów marihuany dzielił na sześć, siedem porcji zamiast na pięć i zostawało mu 30 złotych ekstra. Starał się tylko nie sprzedawać młodszym od siebie. Szło tyle, że pieniędzy na narkotyki prawie nigdy mu nie brakowało.
Czasem jednak pojawiał się skręt. A jeśli wtedy człowiek nie ma kasy, jest w stanie zrobić wszystko, by ją zdobyć.
– Okradałem ludzi. Nie fizycznie, że wyrywałem torebkę. Kradłem kosmetyki, perfumy, ciuchy ze sklepów i sprzedawałem dalej. Oszukiwałem ludzi przez internet. Mieliśmy z kolegą biznes. Założyliśmy na Facebooku konto pięknej, seksownej dziewczyny. Oczywiście zdjęcia wzięliśmy z internetu. Zalogowaliśmy się na grupach dla samotnych starszych osób szukających miłości i faceci sami do nas pisali. Wystarczyło trochę miłych słów, zainteresowania i sami z siebie proponowali kasę. Najczęściej prosiliśmy o blik na bankomat lub na konto kolegi. Dobrze nam to szło. W ciągu tygodnia faceci przelewali nam około dziesięciu tysięcy. Największy jednorazowy przelew to było pięć tysięcy. Nie lubię o tym mówić. Mam wyrzuty sumienia. Nie znam tych ludzi, nie wiem, czy ostatnich pieniędzy mi nie przelali. To jest przecież oszustwo, wyłudzenie. Policja zaczęła to ścigać i kilka osób za to siedzi, ale dalej jest to bardzo popularne – wyznaje.
Nie wie, dlaczego rodzice się nie zorientowali, że jest narkomanem.
– Od dwunastego, trzynastego roku życia byłem częściej pod wpływem niż na trzeźwo. Jest jeden złoty środek na to, by zauważyć, że z dzieckiem zaczyna dziać się coś złego. Trzeba po prostu spędzać z nim czas. Wtedy zauważysz każdą zmianę. Zobaczysz, że nagle zmienia znajomych, inaczej się ubiera, robi się zamulone albo odwrotnie, pobudzone, choć wcześniej było ciche i spokojne. Nagle dużo je albo bardzo mało. Coraz częściej zamyka się w pokoju. Przestaje o siebie dbać w kwestii wyglądu – wylicza Michał na podstawie swoich doświadczeń. I trochę usprawiedliwia dorosłych: – Rodzice zazwyczaj nie są do tego przygotowani. Nikt ich nie szkolił z bycia rodzicem. Mogą nie wiedzieć, jak objawia się zażywanie narkotyków, ale jak się zna dziecko, spędza z nim czas, to chyba się tego nie przegapi.
Miał momenty, że już nie chciał żyć. Wtedy gdy był na głodzie. Ale po zażyciu wszystko mijało. Myśli, żeby to rzucić, ciągle jednak wracały.
– Początkowo może chciałem się uzależnić. Trochę romantyzowałem, idealizowałem branie narkotyków. Nie zdawałem też sobie sprawy, jak to wygląda od środka. Sporo znanych ludzi ćpało. Byli znani, podziwiani. Wmawiałem sobie, że w takim razie ćpanie nie może być takie złe. Ale potem umierały kolejne osoby z mojego otoczenia. Tylko w 2021 roku, miałem wtedy szesnaście lat, z powodu ćpania umarło dwadzieścia osób. Młodych, do trzydziestki. Z przedawkowania, samobójstwa. Jeden znajomy z Krakowa przedawkował przypadkowo. Brał już tak duże dawki, że jak akurat trafiła mu się mocniejsza partia, organizm nie wytrzymał. Serce stanęło. Inny kumpel rzucił ćpanie. Po jakimś czasie wrócił do tego, wziął fentanyl i już się nie obudził.
W tym samym czasie Michał sięgał po wszystko, co wpadło mu w ręce. Oby dużo i mocne.
– Są trzy drogi dla osób z uzależnieniem od narkotyków: szpital, więzienie i piach. Próbowałem kilka razy się zabijać. Robiłem złote strzały, ale nigdy mi się nie udało. Może ktoś lub coś nade mną czuwa. Zwykle brałem za małą dawkę albo igła się przytkała. Jak raz wziąłem naprawdę bardzo dużą ilość narkotyku, żeby mnie już całkiem poskładało, to nowa strzykawka wystrzeliła mi przy wtłaczaniu. Nie wiem, czy coś się przytkało. Narkotyki rozlały się po ręce, a więcej nie miałem. Gdybym to wtedy wtłoczył, tobyśmy dziś nie gadali. To była morfina z mefedronem. Nie chciałem żyć. Po prostu.
Joanna: Michał miał wtedy szesnaście lat. Wrócił w nocy do domu. Myśleliśmy, że jest pijany. Bełkotał. Zataczał się. Powtarzał, że jest narkomanem, że nie ma na to siły. Mąż kazał mu się położyć, bo nie dało się z nim nawiązać żadnego sensownego kontaktu. Chcieliśmy poczekać do rana, aż wytrzeźwieje. Wyszliśmy z pokoju. Nagle krzyczy: „Mama, tata!”. Wbiegamy do niego, a on tnie się nożem od nadgarstka po łokieć. Na szczęście nie zdążył głęboko się zranić. Wtedy zapaliła nam się lampka, że to może nie jest alkohol.
Michał: Byłem po alkoholu i amfetaminie. Chyba wpadłem w jakąś psychozę. Chciałem się zabić, ale rodzice mnie odratowali. Wtedy zorientowali się, że może jednak chodzi o narkotyki. Zadziałał jednak chyba mechanizm obronny. Mówiłem im, że jestem uzależniony, a oni byli przekonani, że to tylko incydent, że zażyłem kilka razy na imprezie i nie jestem żadnym narkomanem. Przekonywałem, że sam nie dam sobie z tym rady, że chcę do ośrodka.
Joanna: Dla nas to był szok. Był normalnym dzieckiem. Żadnych problemów. Wiadomo, że czasem się buntował, ale zrzucaliśmy to na okres dojrzewania. Nigdy nie zachowywał się agresywnie, nie leciał z rękami. Kłótnie zawsze się zdarzają, ale nic więcej się nie działo. Był zamknięty w sobie, nie chciał o sobie rozmawiać, ale tak to wyglądało od zawsze. Nagle usłyszeliśmy, że ma myśli samobójcze, że nie dożyje dziewiętnastych urodzin, bo uzależnienie go wykańcza, zawładnęło nim i nie jest w stanie sobie poradzić.
Rodzice namówili Michała na wizyty u psychologa. Byli przekonani, że to dopiero początek eksperymentowania z narkotykami, że nie ma mowy o uzależnieniu. Ale to nie działało. Michał przynosił narkotyki do domu. Zażywał w pokoju, chował pod kołdrą. Wtedy zaczęli się orientować, że problem jest dużo poważniejszy.
Michał: Jeszcze przez pół roku hulałem sobie na nieświadomości rodziców, bo myśleli, że sobie tylko okazyjnie zażywam, że to chwilowe. Poszedłem na pierwszą terapię, ale mama nie przyjmowała tego jeszcze jako uzależnienia. Próbowałem się z tego wymigiwać. Miałem komfort zażywania. Miałem przebłyski, że kilka razy chciałem z tym skończyć, że to idzie w złą stronę, bo sięgałem po coraz mocniejsze substancje i po coraz bardziej destrukcyjne drogi zażycia, ale nie potrafiłem powiedzieć mamie wprost, na trzeźwo: „Mamo, biorę narkotyki”.
Po kilku miesiącach rodzice zaprowadzili go do poradni dla uzależnionych dzieci. Zaczął leczenie ambulatoryjne. Chodził na terapię kilka razy w tygodniu. Po niemal dwóch latach nadal nie był trzeźwy.
– Znajdowaliśmy u niego narkotyki. Pod kołdrą, poupychane w dziwnych miejscach. Raz mąż wrócił wcześniej i zastał go naćpanego. Zamykaliśmy go w domu na klucz. Chowaliśmy tylko klucze w środku, żeby w razie nagłego wypadku zadzwonić i powiedzieć mu, jak może się wydostać, ale i na to znalazł sposób. Gdy wychodziliśmy do pracy, udawało mu się wydostać, kupić, co chciał, i wrócić. Testowaliśmy go, ale na testach na narkotyki nic nie wychodziło. Brał tak dziwne mieszanki, że tylko drogie testy na kilkadziesiąt różnych substancji coś wykazywały – mówi Joanna.
W końcu zdecydowali, że Michał musi jechać do ośrodka leczenia uzależnień. Znaleźli taki kilkadziesiąt kilometrów od miejsca zamieszkania. Okazało się jednak, że przebywa tam dziewczyna z tego samego miasta, więc muszą poczekać na swoją kolej. Zgodnie z polityką ośrodka jednocześnie na leczeniu nie mogą przebywać dwie osoby z tej samej miejscowości, żeby nie przywoływać niepotrzebnych wspomnień związanych z zażywaniem narkotyków. Często znają one tych samych dilerów, mają wspólnych znajomych.
W ośrodkach rotacja jest duża i miejsca zwalniają się bardzo często. Wystarczy, że osoba nieletnia poważnie złamie regulamin, powie, że ma myśli samobójcze, albo zapowie, że będzie agresywna. Rodzice od razu dostają telefon, że mają dobę na zabranie syna czy córki. Tego typu placówki nie mają odpowiedniego zaplecza do monitorowania dzieci z myślami samobójczymi. Te zazwyczaj lądują wtedy w szpitalu psychiatrycznym. Oczywiście doskonale zdają sobie sprawę z tego, co trzeba zrobić, by wylecieć z ośrodka, i często mówią tak tylko po to, by wyjść i wrócić do nałogu.
Gdy miejsce się zwolniło, Michał musiał wyrazić zgodę na leczenie. Jeśliby się nie zgodził, nie zostałby przyjęty. Podpisali wymagane dokumenty. Joanna musiała odpowiedzieć na dziesiątki pytań, łącznie z tym, jak przebiegała ciąża, poród, pierwsze lata życia syna, jak wyglądała adaptacja w przedszkolu.
Michał został zbadany przez lekarza. Wykonano test na obecność narkotyków, który nic nie wykazał.
– Stymulanty i opioidy, które wtedy przyjmowałem, bardzo krótko utrzymują się w organizmie, więc wyszło zero. Marihuana zostaje na dłużej, dlatego często przyjmują osoby, u których test wykaże, że mają w organizmie ten środek. Potem przeszukali wszystkie moje rzeczy i zaprowadzili mnie do pokoju – wspomina.
Na liście rzeczy, których nie można zabrać do ośrodka, są między innymi narkotyki, alkohol, telefon. Kosmetyki i perfumy przechowuje kadra. Osoba uzależniona może je otrzymać przed wyjazdem do szkoły lub lekarza, żeby się przyszykować. Dziewczyny nie mogą zabierać płynów micelarnych i innych środków kosmetycznych, które zawierają alkohol. Michał miał przy sobie kubek z grafiką z gry Grand Theft Auto, w której pojawiają się dilerzy i narkotyki. Musiał go oddać. Również koszulkę grupy Hewra, bo zespół ten w swoich utworach sporo miejsca poświęca zażywaniu narkotyków.
Michał: Bardzo źle się czułem w ośrodku. Budziłem się rano, widziałem na suficie szpitalne lampy i od razu odechciewało mi się żyć. Gdy powiedziałem o tym jednemu terapeucie, odparł, że skoro tu nie chce mi się żyć, to skierują mnie do psychiatryka i stamtąd nie będę mógł się wypisać na żądanie. Odparłem, że w takim razie zrobię się niegrzeczny. Nie demonizuję odwyków. Trafiłem na grupę, która mi nie odpowiadała. Osoby, które były tam dłużej, donosiły na te z krótszym stażem. Dostawałem kary za przekleństwo. Musiałem wtedy biegać. Do tego w pokoju mieszkali chłopacy, którzy planowali ucieczkę. Próbowali mnie namówić, żebym uciekł z nimi. Z uwagi na to, że to ośrodek dla młodzieży, nie można było palić. Bardzo trudno było mi wytrzymać bez papierosów.
Joanna: Michał dzwonił, że nie chce tam być. Po czterech dniach pobytu zatelefonowali z ośrodka, że wypis jest gotowy i musimy zabrać dziecko, bo ma myśli samobójcze, a oni nie mają środków, by trzymać takie osoby. Strasznie tam płakał, szalał. Myślę, że robił wszystko, by go wyrzucili. Wiedział, że jak powie o niechęci do życia, to od razu go wypiszą.
Po powrocie do domu Michał poszedł do terapeutki. Poradziła mu uczestnictwo w terapii dochodzącej. Przebywał tam od ósmej rano do trzynastej, a później wracał do domu. Mama załatwiła mu zdalne nauczanie, by nie miał kontaktu z rówieśnikami.
Joanna: Liczyliśmy na to, że to pomoże mu zwalczyć nałóg, a okazało się, że to na terapii znalazł dojście do narkotyków. Terapeuci zadawali chorym różne prace do napisania. Na przykład recenzję filmu. Był tam jeden facet, któremu nie chciało się tego pisać. Zorientował się, że Michał jest w tym dobry, i płacił mu narkotykami za pisanie kolejnych rzeczy.
Przemeblowali pokój Michała, żeby nie kojarzył mu się z narkotykami, miejscami, gdzie je ukrywał. Są rodziny, które wyprowadzają się do innego mieszkania, nawet miasta, by całkowicie zmienić otoczenie. Cały czas robili mu testy, które jednak nic nie wykazywały. To nie uspokajało ich podejrzeń. Przyłapali Michała na zażywaniu narkotyków w nocy, w pokoju. W tym czasie Joanna chodziła już na terapię dla osób współuzależnionych. Spotykała tam innych rodziców, ciocie, wujków i dziadków. Wszyscy uczyli się, jak poradzić sobie z nałogiem syna, córki, wnuka. Muszą wiedzieć, żeby nie przeszkadzać w terapii. Babcia czy dziadek nie może dawać wnuczkowi kieszonkowego, bo on i tak to przećpa. Rodzina musi trzymać wspólny silny front w tej walce.
Mama Michała usłyszała tam, że terapia ambulatoryjna nie zapewni synowi trzeźwości, że będzie wracał do nałogu. Musi się przygotować na to, że jeśli nic nie pomaga, to trzeba pozwolić dziecku sięgnąć dna. Dopóki będzie miało komfort życia, ciepły obiad, dach nad głową, dalej będzie sięgało po narkotyki. Dlatego czasem trzeba uzależnione dziecko wyrzucić z domu.
– Bardzo ciężko to sobie ułożyć w głowie. Wiem, że moje dziecko jest uzależnione, w złym stanie, że może przedawkować, odebrać sobie życie, i jak mam w takiej sytuacji wyrzucić je z domu? Patrzyłam na Michała i nie byłam w stanie podjąć decyzji. Potrzebowałam dużo czasu, by zrozumieć, że w razie potrzeby będę musiała tak zrobić – przyznaje Joanna.
Tym bardziej że głód po odstawieniu ciągle dawał o sobie znać. Michał dalej sięgał po narkotyki. Bo rozstał się z dziewczyną, bo napił się piwa, bo spotkał znajomego, który też bierze. Gdy po przerwie w braniu wziął za dużą dawkę i wymiotował lub miał biegunkę, przekonywał Joannę, że zjadł coś nieświeżego. Po kolejnej kłótni powiedział, że nie wróci do domu.
– Dzwoniliśmy do niego, kiedy będzie. Długo go nie było. W końcu się wkurzył i powiedział, żebyśmy dali mu spokój, nie wróci. Zaczęliśmy go szukać. Bałam się, że przedawkuje – wspomina Joanna.
Michał: Miałem dość awantur. Napisałem mamie SMS-a, że wrócę rano do domu, ale nie posłuchała. Siedziałem sobie u kolegi, słuchałem muzyki i myślę: „Ale chujowo by było, jakby teraz wjechali do mieszkania”. I po chwili wjechali. Przyjechał brat z całym schroniskiem. Psy mnie wytropiły. Miałem przy sobie kilka gramów. Żeby tego przy mnie nie znaleźli, połknąłem wszystko. Nie przyszło mi do głowy, żeby to spuścić w toalecie. Może nie chciałem, żeby się zmarnowało. Nigdy nie dbałem o to, że coś mi się stanie. Miałem wtedy takie poczucie, że jak umrę, to umrę. Koniec. Policja zawiozła mnie na komendę. Po krótkiej rozmowie odeskortowali mnie do domu. Dopiero wtedy mój stan zaczął się pogarszać. Narkotyki zaczęły działać. Jak leżałem w karetce, byłem strasznie naćpany, nie wiedziałem, czy mnie uratują. Wtedy naprawdę się przestraszyłem. Wcześniej nie chciało mi się żyć, było mi wszystko jedno. Jedyna rzecz, jaka mnie powstrzymywała, to to, że mamie będzie smutno. Jest przeze mnie chora. Jest współuzależniona i sama potrzebuje terapii, ale zostawmy to. Nie lubię rozmawiać o rodzinie.
Joanna: Ledwo zdążyliśmy do szpitala. Prawie odszedł w karetce. Lekarz na pogotowiu nam powiedział, że po takiej dawce mefedronu dzieciaki nie dojeżdżają żywe do szpitala. Na szczęście wtedy Michał był w trochę lepszym stanie fizycznym. Gdyby był bardziej wycieńczony ćpaniem, to… Tyle że to też nie stało się dla niego nauczką. Po tygodniu znowu coś sobie załatwił i wziął. Mąż nie mógł się do niego dodzwonić, wcześniej wrócił z pracy. Spotkał go przed domem. Michał miał coś przy sobie. Weszli do mieszkania i zaczęli się szarpać. Na szczęście mu to zabrał.
Po wyjściu ze szpitala Michał musiał pojechać do sanepidu. Tam odnotowali w dokumentach, że przedawkował „nieznaną substancję” w ilości około pięciu gramów.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Nazwa strony została zmieniona przez autorów.
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz