Nosem psa. Wycieczka do fascynującego świata zapachów - Alexandra Horowitz - ebook

Nosem psa. Wycieczka do fascynującego świata zapachów ebook

Alexandra Horowitz

4,2

Opis

Alexandra Horowitz, autorka głośnego bestsellera „Oczami psa”, w swojej nowej książce objaśnia nam, w jaki sposób psy postrzegają świat za pomocą swojego najlepiej rozwiniętego organu zmysłów, czyli nosa, i w jaki sposób również my, ludzie, możemy wykorzystać nasz niedoceniany węch.

Dla psa nie istnieje coś takiego jak „świeże powietrze”. Każdy jego haust jest pełen informacji. W istocie to, czego każdy pies – oczywiście pies węszący, ale także pies drzemiący obok was na kanapie – dowiaduje się o świecie, pochodzi przede wszystkim z nosa.

W książce „Nosem psa” uczona badająca zdolności poznawcze psów w pasjonujący sposób odkrywa przed nami zagadkę psiego obrazu rzeczywistości.

Wyjaśniając, jak złożony świat otaczających nas woni jawi się dla psiego nosa, Horowitz zmienia w całości nasz pogląd na psy. Po przeczytaniu tej książki mamy wrażenie, że „dowąchaliśmy się” czwartego wymiaru – uwalniając się od biologicznych ludzkich ograniczeń i rozumiejąc zapachy jak nigdy wcześniej. Czujemy się, jakbyśmy sami, choćby na chwilę, byli psami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 365

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (18 ocen)
8
5
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
psigody_jagody

Nie oderwiesz się od lektury

Dzięki niej dotarło do mnie, że psy postrzegają świat zupełnie inaczej niż ludzie - nie oczami, lecz nosem. Ciekawa i wciągająca, jednak nie spodziewałam się, że znaczna część będzie poświęcona nie psom, a autorce i jej drodze do węszenia.
10
viverana1

Całkiem niezła

Książka ciekawa, Naukowe podejście do życia psa oparte na wielu publikacjach z różnych dziedzin. Połączenie szerokiej wiedzy. Pozycja nie dla początkującego właściciela i opiekuna potrzebującego porady behawioralnej.
10

Popularność




1. Psi nos

Fin­ne­gan ma heba­no­wo­czarny, wil­gotny i nakra­piany, z dwoma prze­past­nymi otwo­rami z przodu. U Uptona jest prze­dzie­lony wyraź­nym wyżło­bie­niem, oka­lają go krót­kie, czuj­nie nastro­szone wło­ski czu­ciowe.

To moje psy i ich nosy.

Zanim zaję­łam się nauko­wymi bada­niami nad zmy­słami psów, nie zasta­na­wia­łam się zbyt­nio nad psim nosem. Ow­szem, marsz­czył się, nie­tak­tow­nie naru­sza­jąc pry­wat­ność moich gości, zbli­żał się nie­śmiało do por­cji masła orze­cho­wego mają­cej uła­twić prze­łknię­cie pigułki. Nawet wtedy jed­nak nie zwra­ca­łam uwagi na nos jako taki – na jego kształt, jego ruchy, na to, jak nie­wia­ry­god­nie zło­żony i wyra­fi­no­wany mecha­nizm się za nim kryje.

Te uwagi nie doty­czą tylko psich nosów. Rzadko przy­glą­damy się także nosom ludzi, tak prze­cież wyeks­po­no­wa­nym, ster­czą­cym, poprze­dza­ją­cym całą resztę ciała. Spró­buj z pamięci opi­sać nos swo­jego part­nera lub swo­jej matki. Jeśli aku­rat nie ma orlego kształtu, nie jest kar­to­flo­waty, to jest… zwy­kłym nosem. Dwa otwory u nasady spłasz­czo­nego, mię­si­stego czwo­ro­ścianu.

Wpa­truję się w nos mojego syna, ale głów­nie w jego powierzch­nię – zauwa­żam, że na gład­kiej skó­rze zaczy­nają poja­wiać się piegi. Nato­miast psi pysk sku­pia całą moją uwagę. Obec­nie patrzę przede wszyst­kim na nos. Mam bzika na punk­cie psów: żeby naprawdę je poznać, trzeba zro­zu­mieć, jak to jest być psem. A w ich wypadku wszystko zaczyna się od nosa.

Wszystko, co pies widzi, wszystko, co wie, zawdzię­cza swo­jemu nosowi. Bogac­two infor­ma­cji o świe­cie, które każdy pies – oczy­wi­ście ten tro­piący, ale także ten drze­miący obok cie­bie na kana­pie – uzy­skuje za pomocą powo­nie­nia, jest nie­wy­obra­żalne. My, ludzie, wie­dzie­li­śmy o mocy węchu i wyko­rzy­sty­wa­li­śmy to w prak­tyce, ale z cza­sem zaczę­li­śmy go lek­ce­wa­żyć.

Dzięki węchowi, dzięki wyko­rzy­sty­wa­niu moż­li­wo­ści zmy­słów, które my w więk­szo­ści igno­ru­jemy, pies staje się dla nas źró­dłem infor­ma­cji. Psy robo­cze, spe­cjal­nie szko­lone, by dawały nam znać o tym, co same wie­dzą, poma­gają w wykry­wa­niu zaka­za­nych sub­stan­cji lub nie­po­żą­da­nych szkod­ni­ków. Ale pies wie rów­nież, jak zmieni się pogoda, wie, jak pach­nie wie­czór, poznaje, że jesteś chory lub przy­gnę­biony. Z każ­dym hau­stem powie­trza zdo­bywa pełno infor­ma­cji. Wyła­puje w nim zapa­chy ludzi, któ­rzy nie­dawno tędy prze­cho­dzili, pozo­sta­wia­jąc po sobie wonny trop. Wyczuwa pyłki kwia­tów i dro­biny roślin nie­sione przez wiatr. Psi nos wychwy­tuje zapa­chy zwie­rząt, które prze­bie­gały, ukry­wały się, jadły lub umie­rały w pobliżu. Wyczuwa ładunki elek­tryczne i wil­goć odle­głej burzy.

Ta książka opo­wiada o zgłę­bia­niu tajem­nic psiego nosa w spo­sób, jakiego ni­gdy dotąd nie prak­ty­ko­wano. Co pies wyczuwa, wącha­jąc cie­bie czy zie­mię lub wty­ka­jąc nos głę­boko w futro innego psa? Co wie o tobie takiego, czego być może nie wiesz o sobie ty sam? Jak się odbiera zapa­chy świata za pomocą tak wspa­nia­łego instru­mentu, jakim jest psi nos, główny prze­wod­nik zwie­rzę­cia przez wszyst­kie jego dni?

Aby się tego dowie­dzieć, tro­pi­łam tro­piące psy. Przez kilka ostat­nich lat obser­wo­wa­łam, jak dora­stają, jak są szko­lone i jak odnaj­dują swoją zdo­bycz – czy są nią nar­ko­tyki, żyw­ność czy ludzie. W moim Labo­ra­to­rium Zdol­no­ści Poznaw­czych Psów w Bar­nard Col­lege bada­łam, w jaki spo­sób domowe psy postrze­gają same sie­bie, innych przed­sta­wi­cieli swo­jego gatunku i zapa­chy ludz­kiego świata, w któ­rym żyją. Roz­ma­wia­łam z naukow­cami ana­li­zu­ją­cymi budowę psiego nosa i two­rzą­cymi jego modele, a także z tre­ne­rami i prze­wod­ni­kami psów, któ­rzy kie­rują się ich wska­za­niami. Ana­li­zo­wa­łam wszyst­kie aspekty świata zapa­chów, który otwiera się przed psem dzięki jego wspa­nia­łemu orga­nowi powo­nie­nia.

Ale zaj­mo­wa­łam się rów­nież nosami, które tkwią w naszych twa­rzach. My, ludzie, w ciągu tysiąc­leci odwy­kli­śmy od posłu­gi­wa­nia się węchem i oduczy­li­śmy się tego. Nie mamy zwy­czaju wąchać. Pew­nie nawet nie pową­cha­łeś tej książki, choć znaj­duje się zale­d­wie cen­ty­me­try od two­jej twa­rzy. Ale odna­la­złam ludzi, któ­rzy zawo­dowo zaj­mują się węsze­niem, i uczy­łam się ich metod.

Ponie­waż w dotych­cza­so­wym życiu sama rów­nież nie posłu­gi­wa­łam się powo­nie­niem, posta­no­wi­łam naśla­do­wać zacho­wa­nie moich psów i w jakimś stop­niu upodob­ni­łam się do nich. W książce Oczami psa pró­bo­wa­łam wnik­nąć w to, co zna­czy być psem, a tutaj zanu­rzam się w psi świat aż po palce stóp. Pró­buję dotrzeć ze swoim nosem wszę­dzie tam, gdzie docie­rają psie nosy. I węszę.

Zaczy­nam od lep­szego pozna­nia wła­snego zmy­słu powo­nie­nia. A następ­nie tre­nuję nos, by lepiej wyobra­zić sobie, jak by to było, gdy­bym miała umysł i nos psa.

Inspi­ra­cją są dla mnie nasze domowe psy, Fin­ne­gan i Upton. Oba są cza­ru­ją­cymi kun­del­kami. Mój mąż i ja zetknę­li­śmy się po raz pierw­szy z nosem Fin­ne­gana przez kraty klatki w schro­ni­sku, do któ­rego tra­fiają bez­pań­skie psy z Połu­dnia. Miał cztery mie­siące, cier­piał na grzy­bicę i par­wo­wi­rozę. Choć już zdro­wiał, wciąż był wychu­dzony i zabie­dzony. Muszę powie­dzieć, że uni­kam zaglą­da­nia do schro­nisk, bo ile razy to zro­bię, nie­uchron­nie wycho­dzę z nowym zwie­rzę­ciem. Kiedy zoba­czy­łam go po raz pierw­szy przez tę kratę, mer­dał ogo­nem ze wszyst­kich sił, lizał palce prze­su­nięte pomię­dzy prę­tami, wysu­wał nos, a kiedy weszli­śmy do boksu, spo­koj­nie usiadł. Czę­sto wspo­mi­nam tę chwilę: sie­dział i… cze­kał. Zabra­li­śmy go na zewnątrz, by bli­żej go poznać. Biegł pomię­dzy mną i mężem, wpa­tru­jąc się w nasze twa­rze. W końcu, zmę­czony, oparł się o mnie. To było to. Zabra­li­śmy go do domu.

Finn jest teraz osiem lat star­szy. Wciąż przy­po­mina tamto tulące się do mnie szcze­nię. Jego czarna sierść lśni, jak­by­śmy go codzien­nie szczot­ko­wali, zresztą cały wygląda ujmu­jąco. Trudno oprzeć się wra­że­niu, że zawsze wie, co się dzieje. Jego oczy obser­wują nas wni­kli­wie. Podąża za nami, trzyma się bli­sko w obec­no­ści innego, agre­syw­nego psa, patrzy na nas żało­śnie, kiedy kie­ru­jemy się do drzwi. Uszy poło­żone po sobie, oczy sze­roko otwarte – trudno go tak zosta­wić. Nie tylko zresztą na nas patrzy, rów­nież badaw­czo węszy. Kiedy wra­camy do domu, obwą­chuje nas tak sta­ran­nie, jak tylko może, spraw­dza­jąc, dokąd poszli­śmy, co jedli­śmy, z kim się zetknę­li­śmy. Jeśli spo­tkam na ulicy innego psa, mogę być pewna, że po powro­cie do domu nie uniknę kon­troli Finna.

Widzę w Fin­nie coś w rodzaju „psiego pro­fe­sjo­na­li­sty”. Jest zna­ko­mi­cie uło­żony: cho­ciaż ni­gdy go tego spe­cjal­nie nie uczy­li­śmy, zacho­wuje się tak, jak można by tego ocze­ki­wać od domo­wego psa. Przy­swoił sobie naszą wewnętrzną, rodzinną kul­turę. W porów­na­niu z nim Upton, któ­rego wzię­li­śmy na wycho­wa­nie w wieku trzech lat, jest zupeł­nie dziki. Ludzie, któ­rzy zaopie­ko­wali się nim jako szcze­nię­ciem, po trzech latach oddali go z powro­tem do schro­ni­ska. Widzie­li­śmy jego naj­wcze­śniej­sze foto­gra­fie: drobny psiak ze zbyt dużymi uszami na nie­wiel­kiej główce. Nos jak nie­wy­raźna plamka. Oczy­wi­ście od tego czasu pod­rósł, jest dużym morę­go­wa­tym mie­szań­cem ras myśliw­skich z wiel­kimi oczami i ogo­nem zakrę­co­nym jak kor­ko­ciąg. Włosy czu­ciowe ster­czą mu na pysku, policzki zwi­sają. Jest bar­dzo „psim” psem, nie­ule­czal­nie przy­ja­ciel­skim wobec innych przed­sta­wi­cieli swo­jego gatunku, i poru­sza się w śmieszny, sztywny spo­sób. Na zdję­ciu ni­gdy nie wygląda zgrab­nie ani ener­gicz­nie. Gdy bie­gnie, jego policzki pod­ska­kują, a uszy powie­wają po bokach. Jest roz­kosz­nie głu­piutki. Co prawda nie był miej­skim psem, zanim wzię­li­śmy go do sie­bie, i łatwo pło­szył go jaki­kol­wiek dźwięk – trza­śnię­cie drzwi samo­chodu, śmie­ciarka, skrzy­piące drzwi gara­żowe, znak dro­gowy dygo­cący na wie­trze, młot pneu­ma­tyczny, foliowa torebka trze­po­cąca na drze­wie, czło­wiek znie­nacka wyła­nia­jący się zza rogu… i tak dalej. Cho­ciaż więc sta­ra­łam się podą­żać za nosami obu moich psów nawet w naj­cia­śniej­sze i naj­pa­skud­niej­sze zakątki, to tylko Finn dawał mi bodźce do nowych eks­pe­ry­men­tów. Dobra połowa tej książki to jego zasługa.

Wcią­gnij powie­trze (ale nosem). Wyru­szamy w podróż przez wonie i zapa­chy, poznamy nie­wia­ry­godną prawdę o węcho­wych zdol­no­ściach psów, cze­kają nas też odkry­cia doty­czące moż­li­wo­ści naszych wła­snych nosów. Od psa możemy nauczyć się tego, co nam umyka – cza­sem będzie to wykra­czało poza nasze zdol­no­ści poznaw­cze, ale nie­kiedy potrze­bu­jemy po pro­stu odpo­wied­nich wska­zó­wek. Świat jest pełen aro­ma­tów, które nie docie­rają do nas z braku odpo­wied­nich narzę­dzi. Takim narzę­dziem może być dla nas nasz pies.

W ten spo­sób możemy rów­nież dotrzeć do bar­dziej pier­wot­nego, tak zwa­nego zwie­rzę­cego stanu samo­świa­do­mo­ści i postrze­ga­nia świata, który zatra­ci­li­śmy, oto­czeni przez tech­nikę i testy labo­ra­to­ryjne. Obser­wu­jąc zwie­rzęta, lepiej dostra­jamy się do realiów świata, w któ­rym żyjemy. Podą­ża­jąc za psami, zaczy­namy doce­niać doświad­cze­nie cichych, lojal­nych towa­rzy­szy naszego życia.

2. Węszy­ciel

Zapach tych grza­nek prze­mó­wił do Ropu­cha, i to grom­kim gło­sem; opo­wia­dał o cie­płych kuch­niach, o śnia­da­niu w pogodne, mroźne ranki; o przy­tul­nych komin­kach w zimowe wie­czory, gdy po skoń­czo­nym spa­ce­rze opiera się o kratę nogi obute w pan­to­fle; o mru­cze­niu sytych kotów i świer­go­cie sen­nych kanar­ków.

Ken­neth Gra­hame, O czym szu­mią wierzby1

Mam w domu biblio­teczkę, która na każ­dym kroku przy­po­mina mi, jak nie­wiele rozu­miemy z tego, co zwie­rzę wyczuwa węchem. To nie jest moja biblio­teczka, lecz mojego sze­ścio­let­niego syna. Kilku spo­śród naj­po­pu­lar­niej­szych auto­rów ksią­żek dla dzieci było szcze­gól­nie wyczu­lo­nych na zapa­chy. Pach­nący jak dziecko potwór Roalda Dahla i jego wonne cze­ko­la­dowe pałace rywa­li­zują z uoso­bio­nymi zwie­rzętami zro­dzo­nymi w wyobraźni Wil­liama Ste­iga. Jego boha­ter Domi­nic, żądne przy­gód psi­sko, porzu­ca­jąc rodzinną zagrodę, by udać się w świat, żegna swo­ich zwie­rzęcych przy­ja­ciół sło­wami: „Ści­skam was wszyst­kich i obwą­chuję z miło­ścią”. „Wszech­wie­dzący” nos Domi­nica jest jego prze­wod­ni­kiem w wędrówce. Roz­po­znaje złego lisa, „obwą­chu­jąc coś, o co tam­ten otarł się z lekka przed rokiem”. Wyczuwa her­batę, cukier i mleko przy­go­to­wane na pod­wie­czo­rek. Nos Domi­nica odnaj­duje chorą świ­nię, kro­ko­dyla-cza­ro­dzieja, miesz­kań­ców obcego mia­sta. „Domi­nic zawsze pierw­szy wyczu­wał wszyst­kie zapa­chy” – pisze Steig. Wszy­scy zwie­rzęcy boha­terowie O czym szu­mią wierzby Ken­ne­tha Gra­hame’a rów­nież łowią „naj­róż­niej­sze cie­płe, bogate zapa­chy, które spla­tają się i łączą w jedną pełną, zmy­słową woń, jak gdyby sama Natura ukształ­to­wała ją i uka­zała swoim dzie­ciom”2.

A to nawet nie połowa całego obrazu.

Miesz­kam razem z dwiema czwo­ro­noż­nymi isto­tami, które na każ­dym kroku przy­po­mi­nają mi o prze­ni­kli­wo­ści psiego nosa. Jeste­śmy zasko­czeni, kiedy znaj­dują drobne okruszki jedze­nia, które dawno temu spa­dły z dzie­cię­cego tale­rza. Lecz w żad­nym razie nie jest to gra­nica moż­li­wo­ści ich powo­nie­nia; to tylko gra­nica tego, co jestem w sta­nie na co dzień zaob­ser­wo­wać.

Doko­ny­wane przez naukow­ców pomiary wraż­li­wo­ści psiego węchu są ogra­ni­czone raczej przez czu­łość apa­ra­tury i goto­wość psów do współ­pracy niż przez wła­ści­wo­ści samego nosa. Zarówno psy domowe, jak i pra­cu­jące pod­da­wano licz­nym doświad­cze­niom w celu okre­śle­nia, jak bar­dzo roz­rze­dzony musi być zapach, żeby zwie­rzę prze­stało go wykry­wać. Weźmy dla przy­kładu zada­nie odszu­ka­nia pojem­nika z przy­po­mi­na­ją­cym zapa­chem banany octa­nem amylu wśród innych, nie­za­wie­ra­ją­cych tej sub­stan­cji. Psy znaj­do­wały ją do czasu, aż roz­rze­dzono ją do jed­nej–dwóch czą­stek na bilion. Parę kro­pli octanu na bilion kro­pli wody. Pod­czas wcze­śniej­szych badań pewna bar­dzo chętna do współ­pracy foks­te­rierka potra­fiła ziden­ty­fi­ko­wać mili­gram kwasu masło­wego – ma zapach brud­nych skar­pe­tek – wśród 100 milio­nów metrów sze­ścien­nych powie­trza. Ty możesz wyczuć zapach skar­pe­tek współ­mał­żonka tylko bez­po­śred­nio po tym, jak zdej­mie je w sypialni – zawie­ra­ją­cej około 40 metrów sze­ścien­nych powie­trza. Pies będzie wie­dział, że ktoś zosta­wił swoje skar­petki w pomiesz­cze­niu więk­szym niż gigan­tyczna hala mon­ta­żowa pro­mów kosmicz­nych w ośrodku NASA na Flo­ry­dzie. Każdy pies wyczuje spo­co­nych astro­nau­tów w bli­sko czte­rech milio­nach metrów sze­ścien­nych powie­trza tej hali.

Psy wyszko­lone do wykry­wa­nia mate­ria­łów wybu­cho­wych wywę­szą nawet jeden piko­gram tro­tylu – jedną bilio­nową część grama. Jak to jest, kiedy się wyczuwa piko­gram jakiejś sub­stan­cji? Ponie­waż takim psom wpaja się bar­dzo przy­jemne sko­ja­rze­nia z zapa­chami, któ­rych mają szu­kać, pomyślmy o zapa­chu przy­jem­nym dla naszych nosów: zapa­chu domo­wej roboty bułe­czek cyna­mo­no­wych. Taka bułeczka zawiera prze­cięt­nie jeden gram cyna­monu. Natu­ral­nie czu­jemy jego zapach w miesz­ka­niu, gdy tylko otwo­rzymy drzwi wej­ściowe. A teraz wyobraź sobie, jak musi pach­nieć bilion bułe­czek. To wła­śnie czuje pies wcho­dzący wraz z wami do domu.

Wraż­li­wość psiego nosa można oce­nić, obser­wu­jąc jego zacho­wa­nie. Psy myśliw­skie i tro­piące nawet w trud­nym tere­nie bez pro­blemu kie­rują się śla­dami zapa­cho­wymi zwie­rzyny bądź ludzi, któ­rzy prze­cho­dzili tędy wcze­śniej – w nie­któ­rych wypad­kach kilka dni wcze­śniej. W pew­nym pro­gra­mie na kanale Disco­very pro­wa­dzący pró­bo­wał zmy­lić poso­kowca, prze­cho­dząc w bród rzekę, spry­sku­jąc się dez­odo­ran­tem, roz­rzu­ca­jąc parówki, a następ­nie cofa­jąc się po wła­snych śla­dach i obie­ra­jąc inny kie­ru­nek. Potem mogli­śmy oglą­dać psa prze­pły­wa­ją­cego wodę, znaj­du­ją­cego (ale igno­ru­ją­cego) parówki, cofa­jącego się i bez trudu dopę­dza­ją­cego ucie­ki­niera.

Chwy­ta­ją­cemu trop psu wystar­czy obwą­chać pięć odci­sków stóp – któ­rych pozo­sta­wie­nie trwa mniej niż dwie sekundy – by stwier­dzić, w którą stronę udał się szu­kany czło­wiek. Każdy odcisk zacho­wuje pewną ilość zapa­chu tej osoby i ponie­waż jego inten­syw­ność rośnie od kroku pierw­szego do pią­tego, pies już wie, w jakim kie­runku iść. Tą samą drogą mogą iść inni ludzie, ślady mogą krzy­żo­wać się z innymi – pies wciąż potrafi odszu­kać wła­ści­wego czło­wieka.

Psy są tak nie­za­wodne w tro­pie­niu ludzi, że w Holan­dii, Niem­czech, Pol­sce i kilku innych kra­jach w sądach dopusz­cza się jako dowód iden­ty­fi­ka­cję prze­stępcy przez psa. Nie odbywa się to jed­nak tak, jak mogli­by­śmy przy­pusz­czać: usta­wiamy w rządku ludzi, wśród któ­rych są nie­winni i podej­rzani, a pies obwą­chuje ich po kolei i wybiera wła­ściwą osobę3. W rze­czy­wi­sto­ści daje się psu do wącha­nia meta­lowe sztabki, które wcze­śniej mieli w rękach podej­rzany oraz figu­ranci. Zwie­rzę wybiera tę, któ­rej zapach pasuje do zapa­chu z miej­sca prze­stęp­stwa – a więc wska­zuje win­nego.

Twój wła­sny pies, ten, który sie­dzi koło cie­bie na kana­pie, doko­nuje codzien­nie zaska­ku­ją­cych, nie­raz wręcz nie­po­ko­ją­cych wyczy­nów w dzie­dzi­nie postrze­ga­nia węcho­wego. Wiele z tych zacho­wań dobrze znamy – nie wiemy jed­nak nic o zapa­chach, które za nimi stoją.

Chcąc poznać nie­zwy­kłe moż­li­wo­ści psiego nosa, zacznijmy od zba­da­nia tego, co pies potrafi wywę­szyć w ciągu jed­nego zwy­kłego dnia. Psy żyją u naszego boku, leżą u naszych stóp, podą­żają za nami krok w krok. Choć patrzymy na nie i widzimy, jak one patrzą – wpa­trują się w nas lub roz­glą­dają na odgłos odle­głego szcze­ka­nia – bodziec do więk­szo­ści ich zacho­wań dociera przez nos, do któ­rego docie­rają zapa­chy świata.

Miło cię pową­chać

Pozo­sta­wiony samemu sobie pies raczej nie będzie ści­gał nie­zna­jo­mego po zani­ka­ją­cym śla­dzie ani wąchał po kolei meta­lo­wych szta­bek. Psy lubią obwą­chi­wać się wza­jem­nie, tak jak ludzie lubią patrzeć na innych, a gdy są sami w pokoju, przy­glą­dają się obra­zom przed­sta­wia­ją­cym ludzi – sta­tycz­nym lub rucho­mym. Tak, wiem, że psa nie pod­nie­cają pla­katy z innymi przed­sta­wi­cie­lami wła­snego gatunku, ale gdy­bym mogła zła­pać do butelki zapach tego szczu­płego, czarno-bia­łego szcze­niaka z dru­giego końca ulicy, mógłby on być dobrą roz­rywką dla moich psów, kiedy są same i się nudzą.

Każdy wła­ści­ciel psa zna tę sytu­ację. Ale nie myśl­cie, że wza­jemne obwą­chi­wa­nie się nie ma żad­nego zna­cze­nia, że to coś jak kich­nię­cie. Kiedy jeden pies kicha, jego towa­rzysz nie odpo­wiada tym samym. Ale kiedy dwa psy się spo­ty­kają, każdy z nich wącha dru­giego, pozwala mu się wąchać i w ten spo­sób się z nim komu­ni­kuje. Zapewne obwą­chi­wa­nie kolegi spra­wia psu przy­jem­ność, ale nie zda­jemy sobie sprawy, jakie infor­ma­cje przy tym uzy­skuje. Może się to odby­wać na roz­ma­ite spo­soby: oba psy węszą jed­no­cze­śnie lub każdy kolejno zanu­rza nos w futro dru­giego. Sierść wydziela zapa­chy pocho­dzące z gru­czo­łów skór­nych roz­miesz­czo­nych w miej­scach, które psy naj­chęt­niej obwą­chują. Te zapa­chy to klucz do wie­dzy: zdra­dzają nowe infor­ma­cje na temat psa, który nimi pach­nie.

Obser­wu­jąc obwą­chu­jące się psy róż­nej płci, bada­cze zauwa­żyli, że samiec zwy­kle inte­re­suje się w pierw­szej kolej­no­ści „obsza­rem tyl­nym” suki (czy­taj: zadem). W rejo­nie odbytu ulo­ko­wane są liczne gru­czoły zapa­chowe. Po dwóch jego stro­nach – „na godzi­nie czwar­tej i ósmej”, jak pewien autor poucza tych z nas, któ­rzy znają się na zegarku – znaj­dują się tak zwane gru­czoły oko­ło­od­by­towe wydzie­la­jące silną woń psa. Dokład­niej, jest to, jak się zdaje, woń zanie­po­ko­jo­nego psa. Kiedy zwie­rzę jest wystra­szone, z gru­czo­łów tych pły­nie nie­przy­jemny zapach. Ich wydzie­lina pozo­staje rów­nież na psim kale. Z tego powodu niektó­rzy bada­cze uwa­żają, że ten zapach jest swo­istym „pod­pi­sem” psa – jego czy­telną dla wącha­ją­cych wizy­tówką. Czter­dzie­ści lat temu dok­tor Geo­rge Preti i jego kole­dzy z Ośrodka Zmy­słów Che­micz­nych Monella (Monell Che­mi­cal Sen­ses Cen­ter) wyci­snęli zawar­tość gru­czo­łów oko­ło­od­by­to­wych kilku skłon­nych do współ­pracy psów rasy beagle. „Byłem w tym pio­nie­rem – powie­dział mi – i nikt nie poszedł w moje ślady”. Po prze­ana­li­zo­wa­niu wydzie­lin oka­zało się, że cho­ciaż więk­szo­ści ludz­kich nosów zapa­chy róż­nych psów wyda­wały się takie same – i draż­niące – to róż­nice mię­dzy prób­kami były ogromne, wystar­cza­jąco duże, by móc dzięki nim ziden­ty­fi­ko­wać danego osob­nika. Ponie­waż bada­cze psów zdolni są do nie­mal każ­dego poświę­ce­nia w pogoni za wie­dzą o swo­ich pod­opiecz­nych, wiemy już dzi­siaj, że nawet czło­wiek roz­róż­nia zapa­chy poszcze­gól­nych osob­ni­ków, które mogą zmie­niać się od „woni neu­tral­nej, a nawet lekko przy­jem­nej” u jed­nego psa do „ostrego smrodu” u dru­giego. Dzięki wam, uczeni, za wywą­cha­nie tej infor­ma­cji.

Zwie­rzęta z rodziny pso­wa­tych posia­dają także odrębne gru­czoły ogo­nowe (zwane tarczką ogo­nową) u nasady tej czę­ści ciała. Można je zlo­ka­li­zo­wać, przy­glą­da­jąc się, jak pies obwą­chuje innego psa lub sukę, albo odszu­ku­jąc ole­iście lśniące wło­sie w miej­scu, gdzie ogon psa łączy się z grzbie­tem – to ślad wydzie­liny gru­czo­łów. U lisów gru­czoł nado­go­nowy wydziela woń wyczu­walną nawet dla nas, przy­po­mi­na­jącą fiołki u lisa rudego, a piżmo u sza­rego. Gru­czoł ten sygna­li­zuje rów­nież poziom hor­mo­nów płcio­wych, dla­tego samiec tak gor­li­wie go obwą­chuje – by stwier­dzić nie tylko to, czy ma do czy­nie­nia z suką, lecz także czy jest ona gotowa się parzyć.

Suki zaczy­nają od obwą­chi­wa­nia pyska. Także samice wil­ków są szcze­gól­nie wyczu­lone na zapach głowy i pyska towa­rzy­sza. Możesz tra­fić na psa, który będzie wpy­chał ci nos do ucha lub szpe­rał wokół oczu i nosa. Trak­tuje cię jak swo­jego pobra­tymca: w psich uszach jest mnó­stwo gru­czo­łów apo­kry­no­wych i łojo­wych oraz ich wydzie­lin, a na nosach – gru­czo­łów ekry­no­wych. Takie obwą­chi­wa­nie ma zapewne mniej wspól­nego z funk­cjami płcio­wymi, a wię­cej ze spraw­dza­niem stanu zdro­wia i składu diety. Na pysku psa obfi­cie osa­dza się jego ślina, która też ma swój zapach, zależny mię­dzy innymi od tego, czym się żywi.

Jeśli przy­su­niesz twarz dosta­tecz­nie bli­sko, możesz poczuć jedyny w swoim rodzaju zapach swo­jego psa. To, co poczu­jesz, będzie praw­do­po­dob­nie wydzie­liną gru­czo­łów apo­kry­no­wych, które są roz­miesz­czone na całym jego ciele. Spe­cy­ficzny zapach mają rów­nież pode­szwy łap. Jeśli ni­gdy dotąd nie obwą­chi­wa­łeś łap swo­jego psa, dla dobra sprawy zrób to teraz (możesz być pewien, że on wie, jak pachną twoje stopy). U psów gru­czoły potowe nie wystę­pują na opusz­kach pal­ców – kryją się mię­dzy nimi. Wydzie­lają roz­po­zna­walną woń (w każ­dym razie roz­po­zna­walną dla innych psów), co może tłu­ma­czyć jedno z naj­bar­dziej nie­zro­zu­mia­łych psich zacho­wań – zwy­czaj grze­ba­nia łapami w ziemi po zała­twie­niu potrzeby natu­ral­nej. Widy­wa­łam psy, które w chwili pod­nie­ce­nia, nie­za­leż­nie od jego powodu – po spo­tka­niu z inte­re­su­jąco pach­ną­cym kolegą, po zakoń­cze­niu gwał­tow­nego galopu – zacie­kle żło­biły łapami dłu­gie, głę­bo­kie bruzdy w ziemi, jakby chciały zakoń­czyć swój występ jakimś moc­nym akcen­tem. Skoro wiemy, że każde takie pocią­gnię­cie łapą pozo­sta­wia po sobie ślad zapa­chowy, można przy­pusz­czać, że zacho­wa­nie to staje się dla innych psów dro­go­wska­zem pro­wa­dzą­cym do głów­nego źró­dła zapa­chu: kału lub moczu.

Obwą­chi­wa­nie innego psa nie tylko pozwala usta­lić jego toż­sa­mość – dostar­cza także infor­ma­cji, któ­rej zdo­by­cie wyma­ga­łoby w innym wypadku mało dys­kret­nego spoj­rze­nia. Psy nie zaglą­dają innym psom mię­dzy nogi, by spraw­dzić, czy mają do czy­nie­nia z sam­cem, czy z samicą. One wywą­chują płeć. Co wię­cej, potra­fią wywę­szyć goto­wość do parze­nia się, to, jaką cho­robę pies nie­dawno prze­cho­dził czy jaki był jego ostat­nio zje­dzony posi­łek. Potra­fią też wywę­szyć wiek: sta­rze­nie się jest pro­ce­sem meta­bo­licz­nym, a więc che­micz­nym. A che­mia ozna­cza zapa­chy. Psy wyczu­wają, że drugi pies się kąpał lub że tego nie robił. Wyczu­wają, że przed chwilą oddał mocz lub że ma taką potrzebę. Wyczu­wają jego toż­sa­mość, stan i pew­nie nawet to, czy jest wystra­szony, szczę­śliwy, czy zanie­po­ko­jony.

Kore­spon­den­cja

Nawet nie mając na spa­ce­rze żad­nego psa do obwą­cha­nia, twój pupil nie czuje się samotny. Psy pozo­sta­wiają za sobą zatrzę­sie­nie won­nych wizy­tó­wek. Każdy krok pozo­sta­wia ślad zapa­chowy na poro­wa­tej powierzchni; kłak futra wycze­sany przez wła­ści­ciela zawiera olejki i wydzie­liny miesz­ków wło­so­wych. Przy­no­simy ze sobą do domu zapach psa przy­ja­ciół, któ­rych odwie­dzi­li­śmy; zapach smęt­nie cze­ka­ją­cego przed skle­pem czwo­ro­noga, który pozwo­lił się nam podra­pać za uszami; zapach przy­ja­ciel­skiego szcze­niaka, który łasił się do nas, śli­nił się i lizał nas na prze­chadzce.

No i jest jesz­cze mocz. Każdy, kto spę­dził dłu­gie godziny na skwe­rach lub łąkach, gdzie wypro­wa­dza się psy, na pewno był świad­kiem takiego oto tra­gicz­nego wypadku. Wła­ści­ciel, spu­ściw­szy swo­jego pupila za smy­czy, roz­siada się na tra­wie, lekko roz­le­ni­wiony, pod­czas gdy psy barasz­kują w pobliżu. Nagle, bez żad­nego ostrze­że­nia, jeden z nich prze­rywa zabawę, pod­cho­dzi do czło­wieka z boku lub z tyłu, pod­nosi nogę i… sika.

Ta osoba została wła­śnie „ozna­ko­wana”. Jeśli nie ruszy się z miej­sca, nie trzeba będzie długo cze­kać, by inny pies „prze­bił” to ozna­ko­wa­nie wła­snym. Ale ona wstaje, nastę­pują prze­pro­siny od wła­ści­ciela i nagany dla psa, prze­ry­wane wybu­chami śmie­chu. Psy oczy­wi­ście nie widzą niczego złego w takim zacho­wa­niu. To pra­stary zwie­rzęcy zwy­czaj. Robią to psy, robią psz­czoły, a nawet hipo­po­tamy.

Zna­ko­wa­nie zapa­chowe polega na pozo­sta­wia­niu uryny lub innych wydzie­lin ciała na kamie­niach, pniach drzew, krza­kach i w ogóle wyróż­nia­ją­cych się ele­men­tach kra­jo­brazu: ulicz­nych hydran­tach prze­ciw­po­ża­ro­wych, kołach trak­to­rów na podwó­rzu gospo­dar­stwa. Ozna­ko­wany przed­miot staje się komu­ni­ka­tem, zapa­cho­wym sygna­łem zawie­ra­ją­cym infor­ma­cje o tym, kto go pozo­sta­wił.

Tra­dy­cyj­nie uwa­żano, że zna­ko­wa­nie zapa­chowe służy wyty­cza­niu tery­to­rium. I rze­czy­wi­ście tak jest – w przy­padku więk­szo­ści zwie­rząt. Jed­nak róż­no­rod­ność sto­so­wa­nych przez nie metod jest o wiele więk­sza niż u ludzi, któ­rzy roz­wie­szają po pro­stu flagi pań­stwowe. Piż­maki pozo­sta­wiają ole­iste ślady na źdźbłach trawy; bobry umiesz­czają szcze­gólną żół­tawą wydzie­linę, kasto­reum, na sto­sie chru­stu zgro­ma­dzo­nym na brzegu. Jesz­cze lep­sze są wydry, które zaj­mują cały przy­brzeżny pas wody, sta­cza­jąc się z brzegu i wyda­la­jąc do niej kał. Zające ame­ry­kań­skie nawet zna­kują się wza­jem­nie: pod­czas zalo­tów samiec wska­kuje zręcz­nie na samicę i spry­skuje ją moczem. Anty­lopy dik­dik grze­bią w kupie łajna zosta­wio­nej przez stado, dzięki czemu pozo­sta­wiają za sobą silny ślad zapa­chowy. Hieny cęt­ko­wane pozo­sta­wiają woń wydzie­liny gru­czo­łów odby­to­wych oraz umiesz­czo­nych pomię­dzy pal­cami łap i wypróż­niają się na gra­ni­cach tery­to­rium ich stada. Kot ociera się o różne przed­mioty pyszcz­kiem, roz­prze­strze­nia­jąc zapach z gru­czo­łów ulo­ko­wa­nych na jego bro­dzie i policz­kach. Hipo­po­tamy i noso­rożce zosta­wiają potężne znaki z uryny; noso­ro­żec celuje przy tym w krzewy, które wła­śnie poroz­ry­wał swoim rogiem. Bor­suk „wytła­cza” ślady w ziemi; man­gu­sty i samice psa leśnego znane są ze zwy­czaju sta­wa­nia na przed­nich łapach, by roz­prze­strze­nić swój mocz lub wydzie­linę gru­czo­łów okołoodby­to­wych na więk­szym obsza­rze.

Kiedy znaki zapa­chowe znaj­dują się na gra­ni­cach tery­to­riów gatun­ków spo­łecz­nych – gra­ni­cach czę­sto patro­lo­wa­nych i bro­nio­nych – nazy­wa­nie ich zna­kami tery­to­rial­nymi wydaje się na miej­scu. Ogra­dza­jąc swoją posia­dłość, dajesz wyraźny sygnał, że każdy, kto prze­kro­czy furtkę, jest intru­zem. Niczego wię­cej nie potrzeba. Lecz wiele zna­ków zwie­rzęta pozo­sta­wiają by­naj­mniej nie na swoim tery­to­rium, ale pod­czas wyprawy w nowy, nie­znany teren lub na obsza­rze dzie­lo­nym z innymi. Znaki umiesz­czane na wspól­nych ścież­kach nie ozna­czają chęci ich zawłasz­cze­nia. W tych wypad­kach cho­dzi praw­do­po­dob­nie o pozo­sta­wie­nie infor­ma­cji o toż­sa­mo­ści ich autora.

Nie­które gatunki zwie­rząt upra­wiają także kontrz­na­ko­wa­nie: oddają mocz w miej­scach (lub ocie­rają się o nie), w któ­rych wcze­śniej pozo­sta­wiło ślad inne zwie­rzę. „Per­fumy” hieny cęt­ko­wa­nej mogą się łatwo roz­no­sić z wia­trem, ale więk­szość zwie­rząt zawaha się przed prze­kro­cze­niem zna­ków gra­nicz­nych i naj­pierw dokład­nie je zbada. Kontrz­naki można uznać za wyzwa­nie rzu­cone wła­ści­cie­lowi tery­to­rium, rodzaj repliki na jego komu­ni­kat: Ja też tutaj jestem! Wiemy jed­nak, że kontrz­na­ko­wa­nie nie ma wyłącz­nie zna­cze­nia tery­to­rial­nego, gdyż nie zawsze towa­rzy­szy mu naru­sze­nie cudzego tery­to­rium lub prze­ciw­nie – wyco­fa­nie się. Jest ono także prze­ja­wem współ­za­wod­nic­twa spo­łecz­nego: wśród myszy domo­wych osob­nik, któ­rego znak znaj­dzie się na wierz­chu, jest czę­sto tym naj­po­pu­lar­niej­szym w całej gru­pie.

Jak więc jest z psami? Zarówno dzi­kie, jak i udo­mo­wione psy jaw­nie zna­kują i kontrzna­kują różne obiekty. Zazwy­czaj czy­nią to w nieco akro­ba­tycz­nej „posta­wie pod­nie­sio­nej nogi” (co uczeni, lubu­jący się w zbęd­nych skró­tach, okre­ślają jako RLD – ang. raised leg display), balan­su­jąc na trzech łapach z czwartą zadartą wysoko do góry. Taka postawa, wystę­pu­jąca zarówno u sam­ców, jak i u samic, pozwala na skie­ro­wa­nie moczu (udane lub nie) w okre­śloną stronę, zwłasz­cza na pio­nową lub pochyłą powierzch­nię. Zwróćmy uwagę, że zna­ko­wa­nie nie jest po pro­stu zała­twia­niem potrzeby, sika­niem, gdzie popad­nie4.

I tu nie­spo­dzianka: w prze­ci­wień­stwie do innych zna­ku­ją­cych zwie­rząt psy domowe nie prak­ty­kują zna­ko­wa­nia tery­to­rial­nego. Tak, dobrze prze­czy­ta­łeś. Psy nie zna­kują tery­to­rium. Skąd o tym wiemy? Po pro­stu dzięki obser­wo­wa­niu, gdzie oddają mocz, a gdzie tego nie robią. Domowy pies nie zna­kuje oto­cze­nia swo­jego domu. Pies żyjący w miesz­ka­niu nie obsi­kuje ścian kory­ta­rza ani progu. (Twój to robi? To już inny pro­blem…). Pies prze­by­wa­jący na ogro­dzo­nym pod­miej­skim podwó­rzu nie zadaje sobie trudu, by spry­ski­wać moczem gra­nice posia­dło­ści. Bada­nia prze­pro­wa­dzone w Indiach na tam­tej­szej ogrom­nej popu­la­cji psów żyją­cych wolno – które rze­czy­wi­ście mia­łyby powody do obrony swo­jego tery­to­rium przed obcymi – wyka­zały, że rów­nież rzadko zna­kują one gra­nice tego tery­to­rium. Psy wypro­wa­dzane na spa­cer na ulicę lub do publicz­nego parku nie mogłyby poważ­nie trak­to­wać tych miejsc jako swo­jego „tery­to­rium”, gdyż bywają tam tylko spo­ra­dycz­nie – i rze­czy­wi­ście nie prze­ja­wiają żad­nych innych zacho­wań, które wska­zy­wa­łyby, że uwa­żają dany skwer za „swój”.

A zara­zem uwiel­biają zna­ko­wać te wła­śnie wspólne tereny. Zwróć uwagę, gdzie twój pies oddaje mocz: na latar­nię przy publicz­nej alejce, na nie­wielki samotny krzak przy wiej­skiej dro­dze, na uliczny kosz na śmieci, któ­rego wczo­raj tu nie było. Warto zauwa­żyć, że poświęca dużo czasu na obwą­chi­wa­nie wszyst­kich poten­cjal­nych miejsc zna­ko­wa­nia, ale nie na wszyst­kich pozo­sta­wia swoje kontrz­naki. Cza­sem po obwą­cha­niu szybko roz­gląda się dokoła, cza­sem dra­pie zie­mię pazu­rami, cza­sem nawet obnaża zęby – w reak­cji na hor­mony wywę­szone w ury­nie.

Co więc takiego prze­ka­zują sobie psy, pokry­wa­jąc hydrant kolej­nymi war­stwami moczu? Naj­praw­do­po­dob­niej jest to ich spo­sób poro­zu­mie­wa­nia się. Nie będziemy dalecy od prawdy, nazy­wa­jąc to kore­spon­den­cją. Powia­da­miają się wza­jem­nie o swo­jej obec­no­ści, a zara­zem, świa­do­mie lub nie, ujaw­niają sporo innych infor­ma­cji o sobie: jakiej są płci, czy są w okre­sie rui, czym się odży­wiają, jak się czują, czy są zdrowe. Nie­liczne bada­nia nad tym, w jaki spo­sób i kiedy psy pozo­sta­wiają znaki, wyka­zały, że nie­ste­ry­li­zo­wane samce czę­ściej zna­kują i kontrzna­kują, czę­ściej też szcze­rzą przy tym zęby niż ich kastro­wani pobra­tymcy i suki. Ale od czasu do czasu znaki pozo­sta­wiają wszyst­kie psy (acz­kol­wiek nie­które chy­biają przy tym celu, roz­myśl­nie lub nie). Sama ilość czasu, którą poświę­cają na węsze­nie, kiedy pozo­stawi się je samym sobie, świad­czy o tym, ze znaki obfi­tują w infor­ma­cję.

Psi znak zapa­chowy jest ide­al­nym graf­fiti: żeby roz­szy­fro­wać jego sens, trzeba dys­po­no­wać taj­nym klu­czem w postaci odpo­wied­niego nosa. Bada­cze mieli więc zawsze kło­poty z ich odczy­ty­wa­niem. Po czę­ści dla­tego, że nie pytali o to psów. Cho­ciaż zwie­rzęta nie potra­fią wytłu­ma­czyć swo­ich zacho­wań w zro­zu­mia­łej dla czło­wieka wypo­wie­dzi, czę­sto wyja­śnie­niem może być to, co wyda­rza się póź­niej. Jeśli roba­czek świę­to­jań­ski bły­śnie trzy­krot­nie swoim świa­teł­kiem, po czym zleci się do niego tuzin sami­czek goto­wych się parzyć, to trudno mieć wąt­pli­wo­ści, co zna­czyły te „trzy bły­ski”.

Zwró­ci­łam się więc do Zarządu Par­ków Nowego Jorku o zgodę na pro­wa­dze­nie badań w miej­skich par­kach. Dość nie­zwy­kłe, powiedzmy sobie, było to poda­nie, skoro nie pocią­gało za sobą żad­nych kosz­tów, szkód dla śro­do­wi­ska ani żad­nych orga­ni­zmów żywych i nie było dla nikogo uciąż­liwe. Zapro­po­no­wa­łam, żeby w parku River­side utwo­rzyć „sta­no­wi­sko moczowe” i zoba­czyć, co się będzie działo. Ile psów obwą­cha to miej­sce po tym, jak po raz pierw­szy zosta­nie obsi­kane? Jak czę­sto będą pozo­sta­wiały swoje kontrz­naki? Jak pre­cy­zyj­nie będą to robiły? Czy wrócą póź­niej, by spraw­dzić efekty swo­ich sta­rań? Co będą robiły po obwą­chaniu sta­no­wi­ska i skro­pie­niu go swoim moczem?

Sześć tygo­dni póź­niej dowie­dzia­łam się, że moja pro­po­zy­cja została zaak­cep­to­wana. Na jed­nym z pla­ta­nów umie­ści­łam sta­ran­nie zama­sko­waną kamerę włą­cza­jącą się pod wpły­wem ruchu. Wyce­lo­wa­łam ją w niski słu­pek – podob­nego roz­miaru co typowe meta­lowe słupki ogro­dze­niowe – umiesz­czony w dobrze widocz­nym miej­scu przy popu­lar­nej tra­sie spa­ce­rów z psami.

Przez tydzień słu­pek przy­cią­gał zacie­ka­wione psie nosy, a kamera wszystko reje­stro­wała. Sfil­mo­wała, jak psy badają pozo­sta­wione na nim znaki i dodają wła­sne, ale rzadko pocią­gało to za sobą dal­sze dzia­ła­nia. Po obwą­cha­niu zapisu pies czę­sto roz­glą­dał się dokoła w poszu­ki­wa­niu jego autora. Jeśli ten drugi pies wciąż był w pobliżu, pierw­szy zdra­dzał ochotę, by go gonić. Ponie­waż jed­nak o tym, dokąd się idzie, decy­duje zwy­kle czło­wiek, a nie zwie­rzę, smycz powstrzy­my­wała go od pościgu za przy­jem­nie pach­ną­cym kolegą. Kontrz­na­ko­wa­nie zda­rzało się zaska­ku­jąco rzadko; prze­wa­żało samo obwą­chi­wa­nie. Jeśli już pies zosta­wiał swój znak, wyglą­dało to na praw­dziwą inte­rak­cję: Skoro nie mogę cię obwą­chać, pozo­sta­wię dla cie­bie swoją wizy­tówkę. Ale nawet psy bie­ga­jące bez smy­czy ni­gdy nie wra­cały, by spraw­dzić, czy coś zostało „nad­pi­sane” na ich komu­ni­ka­cie. Po co więc psy odczy­tują całą tablicę z ogło­sze­niami, którą szybko zaczął przy­po­mi­nać słu­pek, pozo­sta­wało zagadką. Cho­ciaż nie miały żad­nego tery­to­rium do obrony, wciąż zawie­szały swoje drobne, pach­nące flagi, ni­gdy jed­nak nie spraw­dzały, kto oddaje im honory.

Tar­za­nie się

Przy zna­ko­wa­niu zapach zwie­rzę­cia prze­nosi się na oto­cze­nie. I ana­lo­gicz­nie, kiedy zwie­rzę się tarza lub ociera o coś, zapach tego miej­sca lub przed­miotu prze­nosi się na nie. Psy uwiel­biają się tarzać w czymś won­nym – i czę­sto jest to zapach wyjąt­kowo obrzy­dliwy. Pod tym wzglę­dem dzielą upodo­ba­nia innych ssa­ków. Lista ich ulu­bio­nych zapa­chów obej­muje „mięso (świeże lub nad­psute), wymio­ciny, zawar­tość jelit, ser, olej sil­ni­kowy, per­fumy, środki owa­do­bój­cze, odchody innych gatun­ków”. Inni bada­cze dodają do tego jesz­cze „rodzynki, żuki, (…) nie­do­pałki papie­ro­sów, lan­drynki, poduszki uży­wane przez ludzi i wiele innych obiek­tów nie­zau­wa­żal­nych dla ludz­kiego nosa ani oka”.

Zazwy­czaj pies obwą­chuje źró­dło zapa­chu, przy­su­wa­jąc nos jak naj­bli­żej – choć w przy­padku zgni­li­zny lub odcho­dów wydaje się to zby­teczne – po czym prze­ciąga przez to miej­sce głową lub bar­kami, a następ­nie grzbie­tem i zadem, czę­sto wijąc się w pozy­cji na wznak z widocz­nym upodo­ba­niem. Nie znam niczego podob­nego poza zacho­wa­niem się kota wyczu­wa­ją­cego koci­miętkę. W obu przy­pad­kach wygląda to tak, jakby jed­no­cze­śnie zostały sil­nie pobu­dzone szlaki ner­wowe odpo­wie­dzialne za zabawę, seks i jedze­nie. Oba gatunki tarzają się eks­ta­tycz­nie, gryzą i dra­pią źró­dło zapa­chu, zanu­rzają w nim pyski.

Uczeni i zwy­kli psia­rze wciąż nie mają pew­no­ści, dla­czego pies to robi. Ist­nieje kilka róż­nych teo­rii. Jedna z nich mówi o „kamu­flażu”: dosto­so­wu­jąc zapach swo­jego ciała do zapa­chu oto­cze­nia, zwie­rzę zwięk­sza praw­do­po­do­bień­stwo tego, że zosta­nie uznane za wła­ści­ciela tery­to­rium. Samice dzi­kich psów afry­kań­skich (lika­onów) tarzają się w ury­nie sam­ców ze stada, do któ­rego chcą się przy­łą­czyć – jeśli będą miały zna­jomy zapach, łatwiej zostaną zaak­cep­to­wane. Co innego głosi teo­ria „popu­lar­no­ści”: spo­łeczna pozy­cja zwie­rzęcia jest wyż­sza, jeśli nosi on na sobie coś tak pożą­da­nego dla innych przed­sta­wi­cieli gatunku jak wyjąt­kowo odra­ża­jąca woń. Hieny cęt­ko­wane, któ­rych barki zostały natarte padliną, cie­szyły się w swoim sta­dzie bar­dziej przy­ja­znym zain­te­re­so­wa­niem niż te, które skro­piono kam­forą. Na koniec teo­ria hedo­ni­styczna: jest to po pro­stu przy­jemne. Tarza­jąc się w padli­nie, można się potem roz­ko­szo­wać wonią tych swo­istych per­fum. Szcze­gól­nie inte­re­su­jące są nowe źró­dła zapa­chu: gdy­byś chciał, żeby twój pies pach­niał wodą koloń­ską, spró­buj wylać jej tro­chę na trawę. Obok kil­ku­dnio­wej kociej kupy.

To tylko naj­bar­dziej typowe przy­kłady tego, do czego psom przy­daje się węch. Są jed­nak także nie­zwy­kłe psy, które odsta­wiły zwy­kłe zna­ko­wa­nie moczem i posłu­gują się węchem pro­fe­sjo­nal­nie. Potra­fią wywę­szyć rze­czy, któ­rych my nie tylko nie widzimy, ale nawet nie możemy ich sobie wyobra­zić.

Psy tro­pi­ciele są szko­lone do wyszu­ki­wa­nia pra­wie wszyst­kiego. Wiemy, że wykry­wają mate­riały wybu­chowe, dopa­la­cze i miny. Znaj­dują zagi­nio­nych ludzi, żywych lub mar­twych, na lądzie i pod wodą. Potra­fią wywę­szyć nar­ko­tyki i sfał­szo­wane pro­dukty. Umieją nawet wykryć zabro­niony w wię­zie­niu tele­fon komór­kowy, prze­my­cane w walizce płe­twy rekina, ter­mity, mrówki ogni­ste i chrząsz­cze ryj­kowce nisz­czące liście palm, muchy śru­bowe, nicie­nie i plu­skwy, cha­bry nie­le­gal­nie prze­wie­zione do Mon­tany i brą­zowe węże drzewne zawle­czone na wyspę Guam, nie­uchwytne wie­lo­ryby biskaj­skie na morzu i tygrysy amur­skie na lądzie, odchody czar­nych niedź­wie­dzi, kun rybo­żer­nych, rysi rudych, wil­ków grzy­wia­stych, psów leśnych i żółwi, trupy pta­ków zabi­tych przez wia­traki i krowy wcho­dzące w okres rui. Jeśli coś ma jakiś zapach, pies może to odna­leźć. Ostat­nio szkoli się nawet psy uży­wane do znaj­do­wa­nia innych, zagi­nio­nych psów.

Jak się prze­ko­namy, te nie­zwy­kłe osią­gnię­cia nie muszą być wcale dzie­łem nie­zwy­kłych psów. Każdy pies jest zdolny do zaska­ku­ją­cych wyczy­nów węcho­wych. Lecz tylko nie­które nauczyły się dawać nam do zro­zu­mie­nia, że wie­dzą, gdzie może znaj­do­wać się zagi­niona osoba, lub że odkryły, że pasa­żer prze­wozi bez zezwo­le­nia przez gra­nicę owoc guawy. Te psy spe­cjal­nie prze­szko­lono, by szu­kały wytrwale i komu­ni­ko­wały się ze swoim prze­wod­ni­kiem, ale wszyst­kie mają takie same nosy. Psy wyczu­wają zapa­chy, tarzają się w zapa­chach i jeśli tego od nich żądamy, dzia­łają, kie­ru­jąc sie zapa­chem.

To wszystko uświa­do­miło mi, jak wiele zja­wisk w psim świe­cie ist­nieje tylko poprzez zapach. Rze­czy, które pachną, zanim poja­wią się w zasięgu wzroku. Rze­czy, które dla nas zdają się nie mieć zapa­chu. Rze­czy, które pachną ina­czej, niż sądzimy. Rze­czy, które jawią nam się ina­czej, niż gdy­by­śmy postrze­gali świat w pierw­szej kolej­no­ści nosem.

Nasz zapach

Jed­nym z naj­sym­pa­tycz­niej­szych fil­mi­ków, jakie można zna­leźć na YouTu­bie, jest ten, na któ­rym widać powi­ta­nie przez psa żoł­nie­rza wra­ca­ją­cego do domu. Nie­za­leż­nie od tego, jak długo trwała nie­obec­ność pana, zwie­rzę wpada w nie­zwy­kłą, nie­po­ha­mo­waną eufo­rię: ska­cze, wariacko wywija ogo­nem, skomli, tarza się i prze­wraca na grzbiet, rado­śnie szcze­rzy zęby, wije się wokół nóg żoł­nie­rza lub w jego ramio­nach – cza­sem wszystko to robi jed­no­cze­śnie. Trudno wąt­pić, że pies pamię­tał o swoim panu, kocha go i prze­ży­wał jego nie­obec­ność.

Oglą­da­jąc nie­które fil­miki, począt­kowo można mieć wąt­pli­wo­ści: kiedy czło­wiek w mun­du­rze poja­wia się w drzwiach, pies szczeka, przyj­muje postawę obronną: ogon do dołu, uszy po sobie. Nie znam tego gościa. Ale potem przy­cho­dzi moment magicz­nej prze­miany. Przyj­rzyj­cie się tej sce­nie uważ­nie, zatrzy­maj­cie kadr w momen­cie, w któ­rym psie przy­wią­za­nie nie jest jesz­cze widoczne. Popa­trz­cie na jego nos. Każdy pies pod­nosi wtedy nos do góry, łowiąc zapach. Albo obwą­chuje po kolei obie wycią­gnięte ku niemu dło­nie. I wów­czas nie­zna­jomy bły­ska­wicz­nie zamie­nia się dla niego w osobę znaną, za którą tęsk­nił.

Z punktu widze­nia psa każ­dego z nas ota­cza chmurka zapa­chu, zna­nego mu rów­nie dobrze, jak nam jest znane wła­sne odbi­cie w lustrze. Jeste­śmy zapa­chem i nie jest to zapach naszego szam­ponu. Twój pies bez trudu odnaj­dzie cię w sze­regu obcych osób, nawet jeśli nie ode­zwiesz się do niego, nie schy­lisz się i nie pogłasz­czesz go po gło­wie. Potrafi wywę­szyć twoją szcze­gólną woń, sta­no­wiącą mie­sza­ninę kwa­sów ole­ino­wych, pal­mi­ty­no­wych i ste­ary­no­wych. Wyszko­lone psy potra­fią zauwa­żyć, że któ­re­goś ze skład­ni­ków jest parę mikro­gra­mów wię­cej lub mniej.

Weźmy choćby psią umie­jęt­ność wcze­snego roz­po­zna­nia, że zbli­żasz się do domu. Ponie­waż taka per­cep­cja jest dla nas czymś obcym, nie­któ­rzy przy­pi­sują psom zdol­no­ści parap­sy­chiczne, takie jak okre­śla­nie godziny powrotu pana lub prze­po­wia­da­nie trzę­sie­nia ziemi, o któ­rym my dowia­du­jemy się dopiero wraz z pierw­szymi wstrzą­sami. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak to my swoją wonią oznaj­miamy z daleka swoje przy­by­cie rów­nie sku­tecz­nie, jak gdy­by­śmy nosili na szyi dzwo­nek dla krów albo wydzie­lali zapach tak silny jak skunksy. Dla psa poja­wiamy się, zanim rze­czy­wi­ście przyj­dziemy, i pozo­sta­jemy na miej­scu długo po tym, jak wyszli­śmy.

Wielu ludzi uważa, że pies, który „wie”, że jego pan wraca do domu, posiada jakąś szcze­gólną umie­jęt­ność. Myślę, że jest to po pro­stu szcze­gólna umie­jęt­ność wyczu­wa­nia zapa­chów. Kilka lat temu prze­pro­wa­dzi­łam pewien eks­pe­ry­ment, by spraw­dzić, w jak znacz­nym stop­niu prze­wi­dy­wa­nie powrotu pana zależy od węchu. Zamiast zakła­dać, że pies po pro­stu wyczuwa go i sły­szy przez drzwi, wysu­nę­łam przy­pusz­cze­nie, że cho­dzi tu o sil­nie dzia­ła­jącą kom­bi­na­cję dwóch czyn­ni­ków. Pierw­szy to wyjąt­ko­wość zapa­chu wła­ści­ciela dla jego psa. Drugi to łatwość, z jaką psy uczą się naszych zwy­cza­jów: wycho­dzimy i wra­camy o prze­wi­dy­wal­nych porach, nawet jeśli nie zawsze ści­śle o tej samej godzi­nie. Ale skąd twój pupil może wie­dzieć, że jest wła­śnie godzina two­jego powrotu, skoro każ­dego dnia słońce zacho­dzi o tro­chę innej porze? Cóż, może cho­dzi o to, że zapach, który pozo­sta­wiamy po sobie w domu każ­dego dnia, słab­nie w okre­ślo­nym tem­pie. Wraz z prze­dłu­ża­niem się naszej nie­obec­no­ści dom coraz mniej pach­nie nami. Doszłam do wnio­sku, że można to prze­te­sto­wać, wpro­wa­dza­jąc do domu „świeży” zapach wła­ści­ciela. Jeśli za jego sprawą pies uzna, że jego pan dopiero co wyszedł, będzie zasko­czony, kiedy ten pojawi się w drzwiach.

I to się potwier­dziło. We współ­pracy z mał­żeń­stwem, któ­rego pies miał jakoby posia­dać nad­na­tu­ralną zdol­ność prze­wi­dy­wa­nia, kiedy pan wróci do domu, auto­rzy pew­nego pro­gramu nauko­wego w kilka godzin po odda­le­niu się wła­ści­ciela umie­ścili w domu jego prze­po­cony pod­ko­szu­lek, który roz­ta­czał silną woń, jakby czło­wiek wyszedł cał­kiem nie­dawno.

Jak można się było spo­dzie­wać, pies wbrew swo­jemu zwy­cza­jowi nie cze­kał pod drzwiami, kiedy jego pan wró­cił o nor­mal­nej porze. Drze­mał na kana­pie, bo skoro w powie­trzu wciąż uno­sił się taki silny zapach pana, mógł się go spo­dzie­wać dopiero za parę godzin…

Jego zapach

Roz­sądne wydaje się zało­że­nie, że pies roz­po­znaje wła­sny zapach. Co wię­cej, że go lubi: każdy wła­ści­ciel, który widział, jak jego pies tarza się w nie­czy­sto­ściach zaraz po kąpieli, musi przy­znać, że zwie­rzę nie ma ochoty pach­nieć szam­po­nem. Z dru­giej strony, czy zna­czy to, że pies wie, iż ten zapach to jego zapach – czy też po pro­stu nie lubi kupio­nego przez cie­bie szam­ponu z aro­ma­tem zie­lo­nej her­baty?

Ina­czej mówiąc, czy psy mają poczu­cie swo­jej toż­sa­mo­ści, tego, czym są? W bada­niach nad zwie­rzę­cym pozna­niem nazywa się to pro­ble­mem „samo­świa­do­mo­ści” – która jest nad­zwy­czaj wyra­fi­no­waną zdol­no­ścią poznaw­czą – i jego roz­strzy­gnię­cie wymaga cze­goś wię­cej niż obser­wa­cja psa tarza­ją­cego się po kąpieli. Jedyny test samo­świa­do­mo­ści, który daje wia­ry­godne wyniki w przy­padku zwie­rząt, to słynny test lustra (ang. mir­ror mark test). Jeśli twoja twarz lub ciało zostały jakoś ozna­ko­wane lub zmie­nione, czy zaczniesz badać te zmiany po ujrze­niu swo­jego odbi­cia w lustrze? Cho­ciaż można by sądzić, że zrobi to każdy nor­malny doro­sły czło­wiek – i robi to rze­czy­wi­ście, choćby po spo­ży­ciu szpi­naku lub bagietki z makiem – w rze­czy­wi­sto­ści nie rodzimy się z samo­świa­do­mo­ścią. Ale już osiem­na­sto­mie­sięczne dziecko po przej­rze­niu się w lustrze się­gnie ręką, by ode­rwać nalepkę, którą doro­sły ukrad­kiem umie­ścił mu na czole – a więc przej­dzie pomyśl­nie test. Zdają ten egza­min szym­pansy (gdy pomaże się im czoło atra­men­tem), zdał go pewien słoń imie­niem Happy (dostrze­ga­jąc nad okiem nakle­jone kawałki taśmy two­rzące znak X) oraz hodo­wane del­finy (wyko­nu­jąc różne ewo­lu­cje, by zba­dać znaki umiesz­czone na ich cia­łach).

Psy nie prze­cho­dzą tego testu. Wyobraź sobie, że poka­zu­jesz swo­jemu psu lustro, w któ­rym widać, że ma na gło­wie nalepkę. Naj­pew­niej nie okaże zain­te­re­so­wa­nia. To, co dla nas wygląda głu­pio, jego nie obcho­dzi. Obla­nie tego egza­minu nie jest jed­nak wystar­cza­ją­cym dowo­dem na to, że pies nie posiada samo­świa­do­mo­ści. Po pierw­sze, psy nie szy­kują się przed wyj­ściem z domu (jak zwie­rzęta z rzędu naczel­nych) i nie przy­kła­dają więk­szej wagi do swo­jego wyglądu. Nie można więc ocze­ki­wać, że będą chciały usu­nąć szpetny znak ze swo­jego obli­cza. Po dru­gie, nie są one wzro­kow­cami jak naczelne. Test lustra jest odpo­wiedni dla nie­któ­rych gatun­ków, ale sta­nowi trudne wyzwa­nie dla psów, które mało inte­re­sują się odbi­ciem.

Nie­które bada­nia suge­rują, że pies prze­szedłby mimo wszystko tego rodzaju test, gdyby udało się stwo­rzyć rodzaj „węcho­wego zwier­cia­dła”: coś, co pach­nia­łoby podob­nie jak on, ale odro­binę ina­czej. Spa­ce­ru­jąc zimą u pod­nóża gór w Colo­rado, mój kolega dok­tor Marc Bekoff zasta­na­wiał się, czy każda „żółta plama” na śniegu jest dla jego psa Jethro rów­nie inte­re­su­jąca. Zaczął skru­pu­lat­nie odno­to­wy­wać, gdzie pies sika i co obwą­chuje. Prze­niósł nawet tro­chę zażół­co­nego śniegu w inne miej­sca, żeby zoba­czyć, co się sta­nie. Odkrył, że Jethro stroni od wła­snej uryny, wącha nato­miast cudzą – a więc w pewien spo­sób roz­po­znaje samego sie­bie w zapi­sach na śniegu. Wyglą­dało na to, że Jethro zna swój zapach, ale posta­no­wi­łam pod­dać tę hipo­tezę for­mal­nemu spraw­dzia­nowi. Chcia­łam spraw­dzić, czy pies, wącha­jąc wła­sny zapa­chowy obraz, myśli sobie: To pach­nie tak jak ja.

W tym celu spre­pa­ro­wa­li­śmy w naszym labo­ra­to­rium swo­iste zwier­cia­dło zapa­chowe. Zamiast odbi­ja­ją­cej świa­tło powierzchni uży­li­śmy pojem­nika wydzie­la­ją­cego woń. Kiedy patrzysz w lustro, widzisz samego sie­bie. Kiedy wąchasz taki pojem­nik, też czu­jesz… samego sie­bie. Uży­wa­łam zapa­chu psa, a także „obrazu zmo­dy­fi­ko­wa­nego”: zapa­chu nieco zmie­nio­nego („ozna­ko­wa­nego”). Bada­li­śmy, czy psy zauważą róż­nicę – i czy ten „ozna­ko­wany obraz” będzie dla nich bar­dziej pocią­ga­jący.

Oto dla­czego zaczę­li­śmy kolek­cjo­no­wać psi mocz.

Na ogół nie przy­cho­dzi nam do głowy, żeby zbie­rać, badać, a zwłasz­cza dawać psom do wącha­nia urynę. Ale jest ona zasta­na­wia­jąco istot­nym ele­men­tem naszego życia z psami. To nie tylko wspa­niały nośnik infor­ma­cji słu­żący psom do komu­ni­ko­wa­nia się – odgrywa rów­nież ważną rolę w rela­cjach z ludźmi. Jeśli trzy­masz psa w miesz­ka­niu, nie­wąt­pli­wie musisz go zabie­rać codzien­nie na kilka spa­ce­rów lub przy­naj­mniej wypusz­czać na zewnątrz, żeby mógł oddać mocz. Jeśli pra­cu­jesz gdzieś daleko i nie możesz wpaść do domu w środku dnia, zatrud­niasz kogoś, by przy­szedł i „wysiu­siał” psa. Jeśli masz dom z ogród­kiem, musisz regu­lar­nie wypusz­czać psa na dwór lub wymy­ślić jakiś spo­sób, by mógł wypusz­czać się sam.

W mło­do­ści na kon­dy­cji mojego życia towa­rzy­skiego mocno zawa­żyła koniecz­ność wra­ca­nia do domu, by wypro­wa­dzić na spa­cer moją suczkę Pum­per­nic­kel. Oczy­wi­ście chcia­łam też zapew­nić jej kon­takty spo­łeczne i moż­li­wość wybie­ga­nia się. Zasłu­gi­wała na to jako wierna przy­ja­ciółka, śpiąca ze mną w jed­nym łóżku. Ale nie­raz cho­dziło po pro­stu o odda­nie moczu.

Potem, rzecz jasna, szli­śmy dalej. Psy sikają, a uryna zostaje tam, gdzie popły­nęła.

Chyba że w chwili, gdy pies kuca lub pod­nosi nogę, pod­sta­wimy jakieś naczy­nie pod żółty stru­my­czek. Wtedy ją mamy.

To wła­śnie zaczę­li­śmy robić. Skoro uryna jest taka ważna dla psów, to musi być ważna dla zaj­mu­ją­cych się nimi uczo­nych.

Zbie­ra­nie moczu nie jest czymś strasz­nym dla wła­ści­ciela psa, który przy­zwy­czaił się do bra­nia w dłoń cie­płej, mięk­kiej kupki swo­jego ulu­bieńca, oddzie­lo­nej od jego skóry tylko cie­niutką pla­sty­kową torebką. Wymaga to jed­nak tro­chę zachodu i od ludzi, i od psów. Wypra­co­wa­łam meto­dykę wraz z Julie, kie­row­niczką mojego labo­ra­to­rium, któ­rej z cza­sem spodo­bało się to zaję­cie. Naszym kró­li­kiem doświad­czal­nym był Fin­ne­gan. Cho­dzi­ły­śmy z nim na spa­cer i obie obser­wo­wa­ły­śmy go uważ­nie. Nie peszyło go, że Julie ma na rękach latek­sowe ręka­wiczki i nie­sie ste­rylny pla­sty­kowy pojem­nik z poma­rań­czową przy­krywką. Ponie­waż jako wła­ści­cielka Fin­ne­gana towa­rzy­szy­łam mu na tysią­cach spa­cerów, potra­fi­łam stwier­dzić, kiedy przy­mie­rza się do odda­nia moczu. Podej­rze­wam, że każdy posia­dacz psa zgro­ma­dził oso­bliwą wie­dzę o tym, jakie zacho­wa­nia jego pupila poprze­dzają moment wypróż­nie­nia. Kiedy więc widzia­łam, że Fin­ne­gan zabiera się do dzieła, dawa­łam Julie znak, a ona pod­sta­wiała pojem­nik pod stru­mień. Gotowe.

Z cza­sem poja­wiły się pro­blemy, które wcze­śniej nie przy­szłyby nam do głowy. Przede wszyst­kim musia­ły­śmy wybrać naj­lep­szy spo­sób pod­sta­wia­nia psu naczy­nia, tak żeby ten ruch go nie spło­szył. Nie­które psy mają tu opory – cho­ciaż latami bez pro­blemu roz­sta­wały się z moczem, nagle nie chcą się tak łatwo z nim roz­sta­wać. A może to ludzka ręka zbyt bez­ce­re­mo­nial­nie wdziera się w ich pry­wat­ność.

Musia­ły­śmy też usta­lić, jaka ilość moczu wystar­cza, by pies ją poczuł. W pierw­szym podej­ściu mocno ją prze­ce­ni­li­śmy. Była to mała kulka z waty nasą­czona uryną. Zawo­ła­łam Fin­ne­gana do sie­bie, poka­zu­jąc mu, że mam coś w odzia­nej w ręka­wiczkę dłoni. Pod­biegł do mnie, ale jego reak­cja była szybka i jed­no­znaczna. Czy widzie­li­ście kie­dyś u psa „znie­sma­czoną minę”? Jego reak­cja była uro­czo jed­no­znaczna.

W końcu usta­li­ły­śmy wła­ściwe pro­por­cje (wystar­czy mini­malna ilość uryny), zwer­bo­wa­ły­śmy także innych wła­ści­cieli psów, by zbie­rali dla nas „mate­riał”. Kiedy przy­by­wali na nasze poletko doświad­czalne, spo­rzą­dza­ły­śmy pierw­szą próbkę: odro­binę moczu ich psa umiesz­cza­ły­śmy w zamknię­tym pojem­niku z otwo­rami w wieczku. Do dru­giej próbki doda­wa­ły­śmy szczyptę cho­rej tkanki pocho­dzą­cej od zmar­łego psa (dosta­wa­ły­śmy ją z uczelni wete­ry­na­ryj­nej, gdzie wyko­ny­wano sek­cje). Inne pojem­niki zawie­rały mocz obcego albo zaprzy­jaź­nio­nego psa. Usta­wia­ły­śmy próbki parami w pomiesz­cze­niu, w któ­rym nic nie wska­zy­wało na czy­ją­kol­wiek obec­ność. Czy wszyst­kie te zapa­chy będą dla psów rów­nie inte­re­su­jące?

Trzy­dzie­ści sześć przy­ja­znych, chęt­nych do współ­pracy psów i tyluż ich wła­ści­cieli wzięło udział w tym dzi­wacz­nym eks­pe­ry­men­cie. Dzięki nagra­niom wideo z róż­nych kie­run­ków mogły­śmy dostrzec każde drgnie­nie noz­drzy, każdą brew unie­sioną ze zdzi­wie­nia lub zanie­po­ko­je­nia. Odno­to­wa­ły­śmy, kiedy i co psy obwą­chi­wały, ile czasu im to zaj­mo­wało i ile razy wra­cały, by spraw­dzić coś ponow­nie. A oto wynik: psy pomyśl­nie prze­szły test. Nasi pod­opieczni spę­dzali o wiele wię­cej czasu na obwą­chi­wa­niu wła­snego zapa­cho­wego obrazu, jeśli był „ozna­ko­wany”, jak gdyby przy­glą­dały się w lustrze swo­jemu odbi­ciu, któ­remu coś dzi­wacz­nego utkwiło w zębach. Ow­szem, oglą­dały (wąchały) rów­nież swoje zwy­czajne „odbi­cie”, ale nie tak inten­syw­nie jak wtedy, kiedy w zapa­chu było coś obcego. Zapa­chy innych psów rów­nież budziły w nich silne zain­te­re­so­wa­nie. Przy­po­mi­nało to reak­cję czło­wieka sto­ją­cego przed lustrem, któ­remu ktoś zagląda przez ramię: na pewno się obej­rzy.

Jak w każ­dym eks­pe­ry­men­cie, nie­któ­rzy uczest­nicy prze­ja­wiali nie­ty­powe zacho­wa­nia, wykra­cza­jące poza ramy naszych zało­żeń. Szym­pansy pod­dane testowi lustra wyko­rzy­stują zwier­cia­dło do oglą­da­nia czę­ści wła­snego ciała, któ­rych nor­mal­nie nie mogą widzieć – ple­ców, wnę­trza ust i noz­drzy. Stroją miny same do sie­bie. Nasze psy też robiły coś w tym rodzaju. Dra­pały lub lizały pojem­niki. Odwra­cały się do swo­ich opie­ku­nów z wyra­zem smutku lub oży­wie­nia, jakby chciały podzie­lić się wia­do­mo­ścią o oso­bli­wym zapa­chu, który wła­śnie odkryły. Cza­sami, muszę przy­znać, kontrz­na­ko­wały pojem­niki. (W każ­dym porząd­nym labo­ra­to­rium pra­cu­ją­cym nad pozna­niem psów nie bra­kuje papie­ro­wych ręcz­ni­ków i środ­ków dezyn­fek­cyj­nych). Ale siu­siały tylko na pojem­niki z zapa­chem innych psów, ni­gdy na wła­sny. Roz­po­zna­wały sie­bie.

Zapach nowego dnia

Psi nos roz­po­znaje nie tylko obiekty kon­kretne – swo­jego pana, sie­bie samego – lecz także zja­wi­ska abs­trak­cyjne. Nie wie­rzy­cie? Dla psa nawet nowy dzień ma swój zapach.

Wasz poranny spa­cer może odby­wać się dookoła bloku, po parku lub wzdłuż ulicy i z powro­tem. Zabie­ra­cie psa w te miej­sca wła­śnie dla­tego, że są zna­jome i spraw­dzone. My, ludzie, jeste­śmy nie­wol­ni­kami nawy­ków i sądzimy, że psy przy­po­mi­nają nas pod tym wzglę­dem, że doświad­czają powta­rzal­nych czyn­no­ści w ten sam spo­sób.

Pra­wie na pewno jest ina­czej. Każde wyj­ście z domu wpro­wa­dza psa w nową, dotąd nie­znaną sce­ne­rię. Każdy dzień, każda godzina przy­no­szą nowy kra­jo­braz zapa­chowy. Wraz z każ­dym prze­chod­niem, który pozo­sta­wił po sobie woń wła­sną i swo­jego poży­wie­nia, wraz z każ­dym samo­cho­dem, który prze­je­chał ulicą, pod­no­sząc w powie­trze drobny kurz, wraz z chmu­rami, które zro­siły zie­mię kro­plami wody pocho­dzą­cej z gór­skich jezior, wraz z każ­dym powie­wem wia­tru przy­no­szącym zapa­chy z innej czę­ści mia­sta lub nasiona z pobli­skiego lasu, wraz z wszel­kimi poja­wia­ją­cymi się w pobliżu zwie­rzę­tami, od owa­dów poprzez ptaki po inne psy, pozo­sta­wia­ją­cymi po sobie ślady i wydzie­liny, świat na zewnątrz domu ulega dla two­jego psa prze­mia­nie. Dla niego nie ist­nieje coś takiego jak „świeże powie­trze”. Powie­trze jest bogate, sta­nowi zapa­chową łami­główkę, którą nos psa musi pra­co­wi­cie roz­wią­zy­wać.

Zapach czasu

Tak jak każdy dzień przy­nosi nowe zapa­chy, rów­nież każda godzina nazna­czona jest czy­tel­nymi dla two­jego psa zmia­nami. Psy czują czas nosem. Prze­szłość mają pod łapami, zapa­chy dnia wczo­raj­szego osia­dły na ziemi. Komu­ni­kat nie­siony pierw­szym poran­nym powie­wem lub pozo­sta­wiony przez kry­jące się po norach nocne zwie­rzęta ląduje na progu domu obok świe­żej gazety. Zapach przy­szło­ści wychyla się zza rogu ulicy i dociera do noz­drzy psa, zanim dotrze do naszych oczu. W per­cep­cji psa czas jest spięty zapa­chami niczym gumką, teraź­niej­szość zawsze obej­muje frag­menty prze­szło­ści i przy­szło­ści.

Bar­dzo dużo infor­ma­cji nie­sie powie­trze. Z głową wysu­niętą przez okno samo­chodu, z uszami fru­wa­ją­cymi z każ­dym podmu­chem, psy wcho­dzą w wiatr5. Nas roz­pra­szają widzialne prze­jawy wia­tru: jego dzia­ła­nie na ubra­nia i włosy, flaga reagu­jąca na jego kaprysy. Pies doświad­cza wia­tru nie­jako od wewnątrz, odbiera nie­sione prze­zeń komu­ni­katy, odczy­tuje opo­wie­ści z odle­głych oko­lic. Wiatr zwia­stuje psiemu nosowi nadej­ście burzy, zanim dotrze ona do nas. Kiedy obniża się ciśnie­nie i powie­trze ulega roz­rze­dze­niu, zie­mia uwal­nia zapa­chy, które dotąd wię­ziła, i wysyła je w prze­strzeń. Psy, które nie­świa­do­mie uczymy budo­wa­nia sko­ja­rzeń – dostrze­ga­nia, że „się­ga­nie po smycz” zawsze poprze­dza „wyj­ście na spa­cer”, że „skro­ba­nie tale­rza” ozna­cza „będą resztki z obiadu” – łatwo uczą się, że mie­sza­nina woni pły­ną­cych z ziemi ozna­cza nad­cho­dzącą burzę.

Zapach tego wszyst­kiego

Sty­ka­jąc się z plu­skwą lub burzą z pio­ru­nami, pies zauważa drobne szcze­góły. Możesz nie zda­wać sobie sprawy, jak pach­nie twój dom „z punktu węsze­nia” two­jego psa. Tak, dom też ma swój odrębny zapach. Z nie­wiel­kimi wyjąt­kami każdy mebel, każda książka i każdy talerz, każda poszewka na poduszkę i każda lampa sto­łowa mają zapach. Każda z tych rze­czy ist­nieje w naszym świe­cie wra­żeń wzro­ko­wych, gdzie od oto­cze­nia dzieli ją wyraźna gra­nica. Nato­miast w świe­cie zapa­chów ta gra­nica jest roz­myta. Każdy obiekt ma postać chmury i chmura ta, doty­kana lub prze­su­wana, roz­grze­wana cie­płem żarówki lub sty­gnąca po jej wyłą­cze­niu, może przy­bie­rać naj­róż­niej­sze kształty – lampy, kró­lika, pociągu.

To nie tak, że pies może wywę­szyć w swoim oto­cze­niu każdą mole­kułę. Aby doce­nić jego moż­li­wo­ści, nie musimy posu­wać się do prze­sady. Ale cało­ściowa „róża­ność” zapa­chu róży może być dla psa mniej istotna, mniej inte­re­su­jąca lub mniej dostrze­galna niż poszcze­gólne jego kom­po­nenty, na przy­kład cytro­ne­lol i lina­lol, któ­rego zapach przy­po­mina metal lub urynę. Wyobraź sobie, że potra­fisz wyłącz­nie za pomocą nosa wyod­ręb­nić czę­ści więk­szej cało­ści albo odróż­nić to, co minione, od tego, co teraź­niej­sze.

Jak one to robią? Histo­ria o tym, jak zapa­chy tra­fiają do mózgu psa, jak kształ­tują jego myśli, jak zwra­cają jego głowę ku górze w poszu­ki­wa­niu won­nego sygnału mówią­cego, że pan zbliża się do drzwi, zaczyna się od pyska i noz­drzy. Panie i pano­wie, pozwól­cie, że opro­wa­dzę was po nie­zwy­kłym wnę­trzu psiego nosa.

Prze­ło­żyła M. Godlew­ska, Świat Książki, War­szawa 2005, s. 117 (przyp. tłum.). [wróć]

K. Gra­hame, O czym szu­mią wierzby, dz. cyt. [wróć]

Pomyślmy, jakie stre­su­jące byłoby to dla podej­rza­nego! I – być może – jakie sku­teczne. Spo­cony ze stra­chu prze­stępca będzie prze­cież wydzie­lał swój zapach wszyst­kimi porami. Nie­stety, to samo mogłoby się dziać z pod­nie­co­nym figu­ran­tem ocze­ku­ją­cym na swoją kolej i zachwy­ca­ją­cym się moż­li­wo­ściami na pozór cudow­nego zwie­rzę­cia. [wróć]

Bada­cze odkryli pewną pra­wi­dło­wość doty­czącą opróż­nia­nia pęche­rza, którą nazwali żar­to­bli­wie „pra­wem ury­na­cji” (Law of Uri­na­tion): wszyst­kie zwie­rzęta, od psa poprzez mysz polną do sło­nia, potrze­bują śred­nio dwu­dzie­stu jeden sekund, by oddać mocz w cało­ści. W prze­ci­wień­stwie do tego zna­ko­wa­nie zaj­muje tylko od jed­nej do trzech sekund. [wróć]

„Pierw­szym wra­że­niem dnia jest dla ślepca jego wietrz­ność” – pisał John Hull o swoim doświad­cze­niu nie­wi­do­mego. [wróć]

3. Wącha­jąc wiatr

Upton naj­chęt­niej łowi zapa­chy z powie­trza. Stoi i węszy na wie­trze przez wiele minut, z głową dum­nie pod­nie­sioną, oczami wpa­trzo­nymi w dal, policz­kami nady­ma­ją­cymi się nie­znacz­nie przy każ­dym wde­chu. Nie­mal widzę, jak jego nos, lekko nawil­żony ślu­zem, chwyta wonne frazy docie­ra­jące od dale­kich roz­mów­ców.

Aby zro­zu­mieć, jak pies potrafi robić to wszystko, co robi, musimy podą­żać za jego nosem. Na doświad­cze­nie psa skła­dają się głów­nie wra­że­nia węchowe. W naszym umy­śle rze­czy­wi­stość składa się z obra­zów, w umy­śle psa – z zapa­chów. My odbie­ramy słowa, on – opary.

Czy zaj­rza­łeś kie­dyś do wnę­trza psiego nosa? Czy wpły­ną­łeś w spi­rali powie­trza w głąb ciem­nego otworu, błą­dzi­łeś krę­tymi kory­ta­rzami, dotar­łeś do komory, w któ­rej mole­kuły zapa­chów grzę­zną w bagnie i zaczy­nają draż­nić nerwy pro­wa­dzące do mózgu?

Mnie się to udało – przy­naj­mniej na tyle, na ile to moż­liwe. Zwie­dzi­łam wnę­trze nosa dzięki symu­la­cji uka­zu­ją­cej je z punktu widze­nia wcią­ga­nej mole­kuły zapa­chu. Ten nie­wia­ry­godny film powstał dzięki zasto­so­wa­niu modelu prze­pływu powie­trza stwo­rzo­nego przez dok­tora Brenta Cra­vena, spe­cja­li­stę od dyna­miki pły­nów. Cra­ven nie zaj­muje się psim węchem jako takim. Jego bada­nia nad ruchem cie­czy i gazów należą do obszaru nauk fizycz­nych, ale prze­kła­dają się na lep­sze rozu­mie­nie sys­te­mów bio­lo­gicz­nych. Znaj­dują też zasto­so­wa­nie (i pie­nią­dze z gran­tów) przy pró­bach kon­stru­owa­nia dla celów woj­sko­wych sztucz­nych nosów naśla­du­ją­cych naj­spraw­niej­sze organy zwie­rzęce.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki