Niezatapialna - Karolina Domagalska, Karolina Hamer - ebook

Niezatapialna ebook

Karolina Domagalska, Karolina Hamer

0,0
35,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wywiad rzeka, którego bohaterką jest jedna z najbardziej utytułowanych niepełnosprawnych sportsmanek, aktywistka, działaczka społeczna i pierwsza paraolimpijka w historii, która dokonała coming outu – Karolina Hamer. W rozmowach z cenioną dziennikarką - Karoliną Domagalską pływaczka opowiada o niewyobrażalnej walce ze sobą i o siebie, jaką musiała stoczyć, i która nadal trwa. Hamer znana jest nie tylko jako zwyciężczyni zawodów sportowych, ale także aktywistka i działaczka społeczna. W 2018 roku została jedną z twarzy protestu osób z niepełnosprawnościami. W czerwcu tego samego roku jako pierwsza paraolimpijka w historii dokonała camingoutu jako osoba biseksualna. Za zaangażowanie w działalność społeczną została uhonorowana Wyróżnieniem Komitetu Paraolimpijskiego. Pływaczka od dziecka cierpi na niedowład kończyn. Dzięki pomocy taty nauczyła się pływać mając zaledwie 4 lata, z czasem zaczęła trenować. Dziś jest medalistką Mistrzostw Świata i Europy w pływaniu oraz laureatką wielu prestiżowych nagród. Absolutnie wyjątkowa postać, która swoją popularność i osiągnięcia wykorzystuje aby nagłaśniać i wspierać walkę o równość osób niepełnosprawnych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 149

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Karolina Hamer & Karolina Domagalska

NIEZATAPIALNA

Copyright © by Karolina Domagalska, Karolina Hamer

Wydanie I

Warszawa MMXX

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Mamie

1. Tylko Monty Python nas uratuje

Pociąg do Gdyni odjeżdża z peronu drugiego, taka informacja wyświetliła się na tablicy w holu głównym. Szukamy windy.

– W internecie przeczytałam, że peron czwarty – mówi Karolina.

– Ale na tablicy było, że drugi, pewnie zmienili – odpowiadam.

Zjeżdżamy na poziom –1, idziemy do kolejnej windy, która zawiezie nas na peron drugi.

– To dziwne, w internecie było, że peron czwarty – mówi Karolina.

– No tak, ale oni czasem zmieniają – odpowiadam mimochodem.

Docieramy na peron, jesteśmy piętnaście minut przed czasem, na tablicach nie ma informacji, jaki pociąg zaraz przyjedzie. Karolina opiera się o ścianę, odkłada kule i wyciąga komórkę.

– Zobacz, peron czwarty. – Pokazuje mi ekran. Powoli coś do mnie zaczyna docierać. – Zawsze sprawdzam najpierw w internecie, jeszcze nigdy się nie zawiodłam. – Patrzę na zegarek, do odjazdu pociągu zostało jeszcze dziesięć minut. – Bo wiesz, jeśli to jednak peron czwarty, to na ten pociąg nie mamy już szans – mówi Karolina. – Ja nie podbiegnę.

Gorączkowo próbuję wyobrazić sobie nasz ewentualny transfer na peron czwarty, gdy na tablicy pojawia się napis „Gdynia Główna”. Uff.

Podjeżdża pociąg. Ludzie zaczynają się tłoczyć, kule Karoliny stają się niewidoczne. Ktoś przebiega tuż obok niej, ktoś się przeciska. Karolina staje z boku.

– Poczekajmy, on tu stoi pięć minut, niech najpierw wszyscy wsiądą. – Po chwili ruszamy, spotykamy konduktorkę. – Dzień dobry, mam takie pytanie, czy na dworcu w Sopocie jest ochrona dworca, obsługa klienta z niepełnosprawnościami?

– Nie wiem, ale chyba tak.

– Bo ja bym chciała zgłosić, że będzie potrzebne wsparcie.

– Dobrze.

Idziemy dalej, wsiadamy do warsu.

– Zgłoszenie w sprawie asysty dla osób z niepełnosprawnością i osób o ograniczonej sprawności ruchowej, tak się to teraz nazywa, trzeba wysłać czterdzieści osiem godzin przed podróżą. Co jest jakimś absurdem, bo przecież nie zawsze jest się w stanie, prawda? Ja dużo podróżuję pociągami i często zgłaszam to tuż przed podróżą. Zazwyczaj działa. No bo wiesz, jak jadę sama, to nie mam jak przejść z walizką. Ręce mam zawsze zajęte.

Siadamy w warsie, jak najbliżej baru, to również część strategii. – Jak jadę sama i chcę coś zamówić, to zawsze mam kogoś pod ręką – wyjaśnia Karolina. – No i widzisz, z natury jestem chaotyczna, bardzo nie lubię planować, a planować muszę niemal wszystko. Z Tychów, gdzie mieszkam, pociąg miałam o 8.30. Zaczęłam dzwonić po taksówkę o 7.30. Zadzwoniłam tam gdzie zawsze i dowiedziałam się, że jest szczyt klimatyczny w Katowicach i że mają problemy. Już wiedziałam, że dla mnie to oznacza problemy do kwadratu. W tej firmie mnie znają, wiedzą, o co chodzi, gdzie podjechać i tak dalej. Zadzwoniłam do innej, powiedziano mi, że samochód będzie za siedem minut. Mija piętnaście minut, taksówki nie ma. Zaczynam wychodzić. Okazało się, że pani, która przyjechała, nie wiedziała, jak podjechać pod budynek.

A co z walizką?

Zostawiłam ją przed drzwiami mieszkania. Wiedziałam, że nie mam już czasu, że muszę schodzić. Ale tak się złożyło, że akurat z góry schodził mój mały sąsiad, który wymyślił sobie kiedyś, że będzie do mnie codziennie przychodził, żeby mi pomagać. „Ale ja nie potrzebuję pomocy przez cały czas, tylko czasami” – odpowiedziałam mu wtedy. „Ale ja mogę pani pomagać codziennie za dziesięć złotych. Przeliczyłem to, jak będę to robił przez miesiąc, to będę miał trzysta złotych”. Szłam wtedy z przyjaciółką, on trzymał nam drzwi, a my zrobiłyśmy mu mały wykład, że fajnie jest pomagać, nie licząc na zapłatę. I teraz pierwsze, co robi, jak mnie widzi, to pyta: „Pomóc pani?”. I akurat wtedy schodził. Razem z mamą wzięli moją walizkę i wyszliśmy na dwór. A tam leje, taksówki wciąż nie ma. W końcu przyjechała i zdążyłam. Ale gdyby nie ta mała solidarność, to bardzo możliwe, że byśmy się nie spotkały, tylko bym ci wysłała esemesa: „Sorry, Karolina, nie zdążyłam na pociąg”.

A gdyby sąsiedzi nie schodzili, to poprosiłabyś o pomoc taksówkarza?

Tak, a ja bym poczekała w taksówce. Tylko że teraz robimy z tego sytuację z rodzaju: a, znowu sobie poradziła. Chłopczyk i mama, mała solidarność, piękna historia. Ginie to, co ja przeżyłam przez tę godzinę, ten rollercoaster od planu A do planu Z. A to jest najprostsza sprawa – bierzesz taksówkę. Potem poprosiłam panią kierowczynię, żeby zaniosła mi tę torbę na peron, czyli znowu mamy małą solidarność. A wystarczyłoby, żeby się nie zgodziła, no i co wtedy? Więc często żyję w napięciu.

O której byłaś na dworcu?

O 8.15. Jak widzisz, żyję w systemie. Nie jest dla mnie naturalny, ale umówmy się, każdy jest w jakimś systemie, w systemie pracy, rodzicielstwa. Nie przepadam za planowaniem, dlatego mam problem, że czasem, jak jestem zmęczona, to odkładam coś na jutro, pojutrze. Mam takie rzeczy, których nie znoszę, na przykład awizo. Jak je widzę, to dostaję szału, że trzeba będzie leźć na pocztę. I zwykle idę tam na ostatnią chwilę. No nie lubię stać w kolejce, nie lubię jak ktoś sapie nade mną, nie lubię tego ścisku na dziesięciu metrach kwadratowych.

Na peronie też zrobiło się intensywnie, gdy podjechał pociąg.

Tak, na dworcu jest trudno. Szczerze mówiąc, to jest jedyne miejsce, gdzie autentycznie boję się o swoje życie. Jest tłum, ja łatwo tracę równowagę, więc muszę przewidywać, wolę się zatrzymać, poczekać, aż ludzie przejdą. Włączam myślenie jak w grze komputerowej, muszę omijać przeszkody i przeżyć. Ale to jest kwestia treningu, na początku to jest trudne, a potem już wiem. Na przykład: wsiadam w Tychach, nie ma tam asysty dla osób z niepełnosprawnością, pociąg stoi na peronie minutę czy dwie, więc jak się zatrzymuje, patrzę, gdzie jest konduktor, i macham kulami, wtedy on do mnie przychodzi i już. I to też jest mała solidarność. Często podróżuję z Tychów do Warszawy, konduktorzy witają mnie z daleka: „Dzień dobry, pani Karolino”.

W Tychach mieszkam sama, moje przyjaciółki się wyprowadziły, tata i siostra mieszkają trzydzieści minut samochodem ode mnie. Dla mnie sprawa jest prosta: jeśli moja siostra ma jechać trzydzieści minut w jedną stronę, to szybciej załatwię coś z taksówkarzem i machając kulami, niż zabierając jej dwie godziny z życia. Różne rozwiązania były sprawdzane i wiem, że to jest najlepsze. Poza tym, mimo że różne sytuacje mnie frustrują, to nie tracę humoru. Cieszę się, że konduktorzy mnie rozpoznają i do mnie przybiegają, i sprawa jest ogarnięta. I to jest radosne. Ale bywa też stresująco. Jak zadzwoniłam po taksówkę i usłyszałam, że jest szczyt i samochód nie przyjedzie, poczułam panikę. Nawet jak przemawiam w obronie Konstytucji i słucha mnie pięć tysięcy osób, to chwilę przed mam ochotę uciec, ale ponieważ nie mogę uciec, to stoję.

Na dworcu w Sopocie nie wzywamy ochrony, walizkę przejmuję ja. Do hotelu jedziemy taksówką.

– Czy może pan potrzymać insygnia władzy? – pyta Karolina, wsiadając do przodu i podając taksówkarzowi kule.

Hotel. Do drzwi prowadzą schody. Karolina idzie przy poręczy, dwie kule w drugiej dłoni. Gdy staję na górze, drzwi otwierają się automatycznie na zewnątrz i po kilku sekundach zamykają. Problem w tym, że gdyby Karolina stała obok, nie zdążyłaby wejść i drzwi mogłyby ją przewrócić. Ona nie może nagle odskoczyć, podbiec, zrobić kroku do tyłu. Żeby się wycofać, musi się najpierw obrócić w kierunku, w którym chce iść.

– No widzisz, a hotel jest niby przystosowany do osób z niepełnosprawnością. Ale do tych na wózku.

Pokój dla Karoliny to apartament dla osób z niepełnosprawnościami.

– Ja dziękuję, ty go weź – mówi od razu. – On jest przystosowany dla osób posługujących się wózkiem.

Trochę mnie zatyka, biorę bez szemrania.

Idziemy do pokoi. Nasze są w budynku A, czyli pięć minut od głównego budynku B. Tylko że dla Karoliny to piętnaście minut.

– Piętnaście minut mniej snu – żartuje sobie. – Ja nie narzekam, tylko zauważam.

W moim pokoju w łazience lustro i umywalka wiszą na wysokości pasa. Dociera do mnie, co miała na myśli Karolina, dla niej to również żadne ułatwienia. Pierwszy raz jestem w pokoju hotelowym, który jest do mnie nieprzystosowany.

Wieczorem idziemy się przejść. Tempo Karoliny jest, co zrozumiałe, o kilka razy wolniejsze. Dodatkowo gdy mówi, staje, co wydłuża czas o kolejne dziesiątki minut.

– Ja jestem robot jednofunkcyjny. Jestem tym, co robię. Jak pływam, to jestem pływaniem, jak idę, to idę, a jak mówię, to mówię. Inni się tego uczą latami, niektórzy nawet do Indii wyjeżdżają, a ja to w sobie mam – komentuje z zadowoleniem.

Zimno, musimy wejść gdzieś się ogrzać. Ponieważ jest po sezonie, pierwsze otwarte miejsce znajduje się piętnaście minut drogi od nas.

– Idziemy, damy radę – zachęca Karolina.

Dochodzimy po półtorej godziny. Do klubu prowadzą strome schody pod górę.

– Chyba jakieś darmowe piwo za pokonanie tej bariery mi się należy – zagaja na powitanie Karolina.

Po pewnym czasie pojawia się potrzeba nikotynowa.

– Gdzie mam zapalić? Zapytam – mówi i podchodzi do baru.

– Niestety palarnia jest zamknięta od trzech tygodni – wyjaśnia zaspany barman.

– Czy w tej wyjątkowej sytuacji nie ma jakiegoś innego rozwiązania? – pyta Karolina.

– W tej sytuacji mogę zaproponować toaletę, a ja udam, że nic nie widzę.

Gdy wychodzimy, Karolina żegna się kordialnie:

– Dziękuję panu za tę małą solidarność, ona działa, gdy system nie działa, opiera się na życzliwości ludzi. Z oferty palenia w toalecie nie skorzystałam, nie mój klimat, niemniej bardzo dziękuję.

– „Nie mój klimat” – śmiejemy się na dole.

– Tylko Monty Python nas uratuje – kwituje Karolina.

2. Mała solidarność

Pamiętasz, kiedy pierwszy raz użyłaś sformułowania „mała solidarność”?

Coś ty, nie mam pojęcia.

Czym ona jest?

Wspieraniem się nawzajem wbrew wszystkiemu. Siostrzeństwo, braterstwo, które wynikają ze świadomości, że chcemy kształtować ten świat i wiemy, jak to zrobić. Jak poszłam do podstawówki, to trudno było się spodziewać, że wszystko będzie dostosowane do mnie, wręcz przeciwnie – nic nie było. Więc dzieciaki podawały mi rękę, żebym mogła przejść. I to jest ta mała solidarność. Wyprzedzanie, przechytrzanie systemu w dobrej wierze. Nieocenianie. Wspieranie.

To jest pewien rodzaj wrażliwości. Zawsze byłam bardzo wrażliwa i to powoduje, że widzę rzeczy, na które inne osoby nie zwracają uwagi. Mała solidarność to umiejętność wykorzystania tej wrażliwości do ulepszania świata. Osoby, które kumają, że świat jest dla wszystkich, jest piękny i zróżnicowany, i stają w jego obronie, są jak Avengersi, a nawet Avengerki, bohaterki, które ratują świat.

Ja to rozumiem tak, że mała solidarność nie oznacza, że ty sięgasz po pomoc, tylko że wszyscy jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Czyli że ona pokazuje społeczeństwu, że stać je na więcej.

No tak, to tak, jak było z tym moim małym sąsiadem. To jest takie myślenie: ty mi poniesiesz torbę albo popchasz wózek, a ja cię pouczę angielskiego, ale nie na zasadzie handlu wymiennego. Raczej jakiejś przestrzeni wszechświata, która się uzupełnia. Prawdopodobnie dlatego też tak dobrze mi było, gdy podróżowałam sama po Meksyku. Na głębszym poziomie czułam wszechogarniające szczęście, że mała solidarność rzeczywiście działa. Dopóki się nie oceniamy, to to działa. Dlatego po śmierci mamy tak bardzo pracuję nad tym, żeby mieć lepszy kontakt z ojcem, siostrą. Bo jeśli ktoś celowo lub niechcący pokazał mi, że mam nie liczyć na solidarność i radzić sobie sama, to byli to moi rodzice i siostra. Natomiast teraz wiem, że to się działo, bo byliśmy ofiarami systemu, który nie działał. Czyli mała solidarność jest świetna i uratowała mi życie, ale system nie może być oparty tylko na pokonywaniu barier i na małej solidarności. Mała solidarność używana non stop powoduje, że wszyscy są zmęczeni, mają dosyć. Mała solidarność to jest taki znak, że skoro dajemy radę teraz, gdy na świecie jest pełno dyskryminacji i wykluczenia, to co będzie, jak zmienimy system? To dopiero będzie wow!

Zdarza się, że mała solidarność zawodzi?

Mnie zawodzi rzadko. Myślę, że mam też jakiś rodzaj wyczucia ludzi. Ja ogólnie lubię ludzi, jak rozmawiam z kimś w pociągu, to punkt wyjściowy jest taki: ja jestem okej i ty jesteś okej. Pomoc pojawia się wtedy naturalnie. Ważny jest też sposób mówienia. Bo jak wchodzę do sklepu i mam dobry humor, wszyscy zaczynają mi pomagać i to jest fenomenalne. Natomiast trudność pojawia się, gdy się wstanie lewą nogą.

Jak działa mała solidarność, gdy masz gorszy dzień?

Jak mam gorszy dzień, to raczej zostaję w domu. Dzięki pływaniu i pracy z psycholożką sportu wiem już, że najlepiej ładuję się w samotności. Kładę się wtedy w łóżku z kakao i oglądam filmy. I myślę sobie, że wszystko, co złe, minie. Mój układ nerwowy nie działa do końca prawidłowo. Szybko się męczę, szybko się przebodźcowuję. Mama mnie nauczyła, że jak coś jest nie tak, jakaś sprawa urasta do takich rozmiarów, że mam wrażenie, że mnie zaraz zmiażdży, to powinnam pójść spać. I to działa, następnego dnia widzę całość zupełnie inaczej. Wiem, że nie mogę się nakręcać, bo wtedy przestaję słuchać innych i chcę mieć ostatnie słowo. Jak jestem w gorszej formie, to wiem, że muszę się zregenerować.

I żeby było jasne: pewien poziom wkurzenia na rzeczywistość jest normalny. Nie chodzi o zawstydzanie, nie chcę, żeby wyszło na to, że skoro ja, kobieta z niepełnosprawnością, ogarnęłam wszystko, to wy, tak zwani pełnosprawni, powinniście się nad sobą zastanowić, jeśli czegoś nie ogarniacie. Nie, po prostu są różne momenty.

Jesteśmy w Sopocie, pięćdziesiąt metrów od morza, z pokoju Karoliny widać kawałek plaży. Bardzo szybko weryfikuję wizję naszych codziennych wspólnych spacerów brzegiem morza. Dla Karoliny przesuwanie nóg po piasku jest dosyć uciążliwe. Gdy piasek jest suchy, wręcz niewykonalne. Gdy jest mokry – w końcu to polski listopad – możliwe, ale bardzo niewygodne. Razem nad morze idziemy raz, prosimy, żeby ktoś nam zrobił fotkę, Karolina wyrzuca ręce z kulami do nieba. Siadamy na schodkach.

– Świetne jest to, że woda tak uspokaja. Pamiętam, że jak byłam na igrzyskach w Rio w 2016 roku, gdzie płynąc zmiennym, dostałam dyskwę za niesymetryczne dotknięcie ściany rękami przy żabie, to pojechałam na Copacabanę.

„Dyskwę”, powiadasz.

Dyskwalifikację, pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło. No i siedziałam tam, patrzyłam na ocean. Dla mnie woda to jest połączenie ze wszechświatem. Nic mnie tak nie uspokaja jak szum fal i patrzenie na wodę.

Mam tak samo. Wygodnie ci?

Tak.

Pytam, bo często poprawiasz nogi.

Bo mam tak, że jak się zaczynam rozluźniać, to przechodzę do pozycji leżącej, nogi się prostują, plecy opadają do tyłu. Nie mogę tak jak ty zgiąć nóg w kolanach i oprzeć na nich ciężaru ciała, bo nie mam kontroli nad nogami, one się same zaczynają prostować. Dlatego też nie mogę jeździć na wózku.

Bo się przewracasz?

Tak, kilka razy dostałam takiej spastyki, że się wywróciłam. Rady, żeby zmienić kule na wózek, przyjmuję z rozbawieniem. Barier architektonicznych jest tyle, że wózek może być bardzo ograniczający. Mam system, który sama wymyśliłam, sprawdza się, jest najfajniejszy, najmądrzejszy i jest mój. Jestem w nim od początku życia i akurat dla mnie tak jest prościej.

Czyli teraz nic cię nie boli?

Nie, ale pracuje całe ciało. Może jakbyśmy siedziały dwie godziny, to zaczęłoby mi to przeszkadzać.

A jak leżysz, to nie ma napięć?

Są takie minimalne. Im więcej robię, tym większe napięcia. To są mikrorzeczy, nie zauważysz tego, to się dzieje na poziomie fizjologii. Mięśnie inaczej pracują i to wywołuje zmęczenie. Ty naturalnie robisz więcej rzeczy, nie czujesz zmęczenia. Weźmy jazdę pociągiem, dla mnie to jest wysiłek, a nawet sytuacja zagrożenia, dlatego byłam zmęczona, jak przyjechałyśmy.

Tak, nie wiedziałam o tym.

Muszę być pod stałą samoobserwacją. Komunikacja i szacunek dla siebie to podstawa. Ale to jest ciekawe, bo przecież sport to jest ciągłe przekraczanie siebie.

No właśnie, jak pomyślę o tym, że był czas, kiedy trenowałaś i pracowałaś na nocki, to odnoszę wrażenie, że ten wysiłek był nadludzki.

Tak, robiłam z siebie nadczłowieka. Początkowo, jak przychodziłam do domu o 8.00 rano, to myślałam, że nie będę spała, bo szkoda dnia. Ale szybko się zorientowałam, że najważniejsze to się wyspać i zjeść obiad do 13.00–14.00, i pójść na trening. A często było tak, że trening był o 16.30 i po nim jechałam prosto do pracy. Dlatego teraz, gdy zakończyłam karierę sportową, kiedy ktoś mówi mi: „Zacznij od początku swoją drugą biografię”, odpowiadam: „No chyba nie”. Jest we mnie złość. To, że system nie docenia moich osiągnięć, to nie znaczy, że ich nie ma. Przez siedemnaście lat reprezentowałam Polskę na pływackich arenach całego świata, zdobyłam sto siedemdziesiąt trzy medale.

Rok 2018 był dla ciebie wyjątkowo trudny.

Mam wrażenie, że jestem w kryzysie, nie wiem, czy to jest kryzys wieku średniego – mam trzydzieści osiem lat – czy to jest żałoba. W lipcu 2018 roku zmarła moja mama. Poza tym w czerwcu skończyłam karierę sportową. Tego chciałam, chciałam odejść na własnych warunkach, i tak zrobiłam. Ale jak podejmowałam decyzję o zakończeniu kariery pływackiej, to nikt nie wiedział, że mama jest chora. Od diagnozy do śmierci minęły trzy miesiące. Na pewno nie skończyłabym z pływaniem, gdybym wiedziała, że mama umrze. Ono dawało mi poczucie uporządkowania, celu. No i jednocześnie pozbawiłam się pracy. Do tego w kwietniu i w maju był protest osób z niepełnosprawnością w Sejmie, do którego dołączyłam, i trwałam trzydzieści trzy dni razem z protestującymi, oni w środku, ja na zewnątrz. Potem zdecydowałam się jeszcze na coming out, pierwszy w historii polskiego sportu. A na koniec dostałam się do Leadership Academy for Poland, czyli do jednego z najbardziej prestiżowych na świecie programów dla przywódczyń i przywódców, który w dużej mierze oparty jest na wychodzeniu ze strefy komfortu. W skrócie mówiąc, myślę, że się zarżnęłam.

Gdy decydowałaś o końcu kariery sportowej, miałaś jakiś plan strategiczny czy szłaś na żywioł?

Na szczęście poza pływaniem od zawsze interesowałam się też innymi rzeczami, to jest społeczeństwem, kinem, podróżami, muzyką, naprawianiem świata. Więc wiedziałam, że będę sobie po prostu w tym grzebać, aż coś się wyklaruje. Lista możliwości jest długa, natomiast ja założyłam, że dam sobie dwa, trzy lata na poszukiwania, ponieważ należę do osób, które muszą coś poczuć, zanim się do czegoś poważnie zabiorą. Z pływaniem też tak było. Dla mnie ono od zawsze było szczęściem, prawdziwą wolnością. Wyzwolenie z ograniczeń, które daje woda, dawało mi poczucie, że potrafię coś, czego inni nie potrafią, dawało mi spełnienie.

Trudno będzie teraz to zastąpić.

Część ludzi