Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zbiór nagrodzonych opowiadań w czwartej edycji Konkursu Literackiego o Ziemi Rawskiej i Województwie Łódzkim. Zawiera 14 opowiadań zgłoszonych do konkursu w czterech kategoriach: szkoły podstawowe, szkoły ponadpodstawowe, dorośli, mieszkańcy województwa łódzkiego.
Organizatorem konkursu jest redakcja gazety i serwisu internetowego KochamRawe.pl we współpracy z WydawnictwoAutorskie.pl
W 2025 roku konkurs odbywał się pod honorowym patronatem: Joanny Skrzydlewskiej – Marszałek Województwa Łódzkiego, Piotra Irli – Burmistrza Miasta Rawa Mazowiecka, Jacka Otulaka – Burmistrza Miasta i Gminy Rawa Mazowiecka, Michała Michalika – Wójta Gminy Rawa Mazowiecka oraz Samorządowego Stowarzyszenia Rozwoju Ziemi Rawskiej.
Autorami opowiadań są: Natalia Budek, Magdalena Cybulska, Julia Gorgas, Natalia Górczyńska, Maciej Łysoniewski, Mikołaj Łysoniewski, Marta Malinowska, Marta Miniatorska, Lena Słodka, Małgorzata Srebrzyńska, Iga Szcz epańska, Klaudia Wojtyś, Antonina Zawadzka, Agata Zielińska.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 168
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Lena Słodka
Szkoła Podstawowa nr 1 im. Tadeusza Kościuszki w Rawie Mazowieckiej
I NAGRODAKategoria: szkoły podstawowe
Kiedy byłam mała, dziadek często opowiadał mi różne historie. Nie takie o smokach albo księżniczkach. To były opowieści, między innymi o wojnach i królach. Najbardziej lubił mówić o swoim rodzinnym mieście – Rawie Mazowieckiej. Zawsze, gdy opisywał wydarzenia związane z tym miejscem, było w nim coś niesamowitego. Gdy go słuchałam, miałam wrażenie, jakbym była na miejscu wydarzeń. Zresztą on też to odczuwał. Co więcej, oznajmiał z pewnością, że tam był, i mnie o tym przekonywał. Sześcioletnia ja wierzyłam w każde jego słowo. Dla tamtej mnie 60 lat (bo tyle miał wtedy dziadek) było jak 600 albo więcej. Myślałam, że dziadek Gustaw żył za czasów dinozaurów, i dla małej mnie to, że dziadek żył wieki temu, było czymś zupełnie normalnym. Wszystko zmieniło się, kiedy poszłam do 4 klasy. Na lekcjach historii dowiedziałam się, że to niemożliwe. Matematyka też mi pomogła to sobie uświadomić. Wówczas mój świat runął. Dziadek mnie okłamywał. Wiedziałam, że opisywane wydarzenia były prawdą, choć nawet w to ciężko było mi uwierzyć, szczerze mówiąc, z upływem czasu byłam coraz mniej tego pewna. Ale teraz to nie ma żadnego znaczenia. Dziadek nie żyje.
Rawa Mazowiecka. To tutaj miałam spędzić najbliższe dni. W miejscu, o którym tyle słyszałam, lecz z jakiegoś powodu nigdy go nie odwiedziłam. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Ja zdecydowałam się tym nie zadręczać, chociaż nie było to wcale łatwe. Siedziałam przy starym biurku dziadka i starałam się skupić uwagę na czymś innym, gdy mój ojciec i ciocia Ada przeglądali rzeczy dziadka i sprzątali w jego domu. Snując różne teorie, przyłapałam się na rozmawianiu na ten temat z… samą sobą.
– Czy ja jestem stuknięta?! Gadam do siebie od 15 minut! – powiedziałam, zdając sobie sprawę z mojego małego monologu. – Zdecydowanie muszę przestać to robić.
Postanowiłam, że zajmę się czymś, żeby nie popaść w paranoję. Pewnie zapytacie: „Kasandra, dlaczego nie poszłaś zwiedzać, skoro tak bardzo ciekawiło cię to miasto?”. Otóż dlatego, że nie mogłam. Kiedy oznajmiłam tacie, że idę eksplorować okolicę, powiedział, że mi zabrania, bo jestem, cytuję jego słowa: „rozlazła, roztrzepana i nieodpowiedzialna”. Gdyby tego było mało, dodał łaskawie, żebym nie używała takiego wyszukanego słownictwa, bo brzmię dziwacznie, niepoważnie i ludzie pomyślą, że jestem nienormalna. Osobiście nie wiedziałam, o co mu chodziło. Przecież byłam bardzo odpowiedzialna i rozsądna, i zlazła, jeśli takie słowo w ogóle istnieje, w dodatku miałam 17 lat, więc byłam prawie dorosła, a moje słownictwo wcale nie było dziwaczne. Moim skromnym zdaniem brzmiałam jak wybitna poetka. Ale cóż, nie każdy to czuje, trzeba się z tym pogodzić.
Ponieważ tato nie wypuścił mnie z domu, byłam już w drodze, żeby zapytać go, czy mogę jemu i cioci pomóc w porządkach. Na początku się nie zgadzał, ale na szczęście w końcu zrozumiał, że nie dam mu spokoju, więc kazał mi posprzątać w szufladzie biurka, przy którym siedziałam prawie cały czas. Wróciłam do pokoju wesołym krokiem, szybko podbiegłam do biurka i od razu otworzyłam szufladę. Nie ukrywam, że trochę się zdziwiłam, bo zamiast starych czasopism i notatek na pierwszym planie, moim oczom ukazała się mapa. Pożółkła, z lekko spalonymi brzegami, widać, że była wiekowa. Nie było na niej nazwy miasta, które przedstawiała, nie było skali, nie było nawet zaznaczonych ulic. Trochę dziwne, ale ja poznałam oczywiście, że to mapa Rawy. Zastanawiacie się, jak? Bo przecież mówiłam, że nigdy nie byłam w żadnej Rawie – ani Mazowieckiej, ani Ruskiej, ani w jeszcze innej. Tu was zaskoczę. Byłam na tyle bystra i mądra, że rozpoznałam, co przedstawia każdy z rysunków. No dobra, może z małą pomocą wujka Google, ale to przecież żadna różnica, tak? Wracając do historii, to nie była taka zwykła mapa, jak już wspomniałam – niektóre obrazki były otoczone czarną pętlą, trzy z nich były w czerwonym, grubym kółku. Mianowicie: Zamek Książąt Mazowieckich, jakiś prostokąt przed kościołem pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny i Wieża Strażacka. Ja, jak to ja, zaczęłam wymyślać różne, niektóre bardzo wymyślne rzeczy, które mogą się kryć w zaznaczonych miejscach. Wiedziałam, że ojciec mnie nie puści, więc wymyśliłam plan.
Wieczorem, przed położeniem się spać, napisałam krótki list do taty, na wszelki wypadek, gdyby mnie szukał. Pisało w nim, że poszłam do nowej koleżanki, chociaż nie mogłam wychodzić, więc nie miałabym jej kiedy poznać, ale zignorowałam to, myśląc, że tata się nie zorientuje. Ubrałam się w bluzę, dżinsy oraz kurtkę i weszłam pod pierzynę. Miałam w kieszeni mapę i telefon. Około godziny 4:00 nad ranem wyszłam z domu i udałam się do pierwszego obiektu na mojej liście, mianowicie do zamku, a właściwie do tego, co z niego zostało. Kiedy byłam już na miejscu, zaczęłam się zastanawiać, co chciałam zrobić. Obejrzeć ruiny? Właściwie to tak, ale oczekiwałam czegoś więcej. Weszłam do środka. W jednej z komnat przeczytałam o początkach budowy zamku. Przypomniałam sobie legendę o nawiedzającej to miejsce Białej Damie, ale szczerze mówiąc, nie wierzyłam, że ona naprawdę tutaj straszy – aż do tamtego dnia. Nagle usłyszałam kobiecy głos nucący nieco niepokojącą melodię. Nie wiem, co się stało, ale obudziłam się jakiś czas później.
Miałam na sobie długą, niebieską, prostą suknię – wyglądała na XIV wiek. Wokoło mnie nie było już wystawy, ale bogate, bardzo starodawne łoże, drewniana szafa i dywan zrobiony z niedźwiedzia. Byłam zdezorientowana. Co się właściwie stało? Podniosłam się z podłogi i wyjrzałam z okna. Znienacka usłyszałam czyjeś kroki i odruchowo schowałam się za szafą. Kilka sekund później jakiś mężczyzna wpadł do pokoju. Za nim szedł jeszcze jeden. Obaj byli ubrani w podobnym stylu co ja. Chwilę rozglądali się po pomieszczeniu. Wkrótce ten pierwszy przemówił:
– Ale… przecież dopiero była tu kobieta, sam ją przed chwilą widziałem w oknie, na własne oczy! Przysięgam!
– Jak zwykle tylko marnujesz mój czas! Nie mam czasu na żarty! Weź się lepiej za robotę! – powiedział ten drugi, miał na głowie koronę. Po tych słowach wyszedł, pierwszy podążył za nim.
Zrozumiałam, że muszę się stąd jak najszybciej ulotnić. Poczekałam, aż mężczyźni wyjdą z zamku albo oddalą się na bezpieczną odległość. Modliłam się, żeby tylko nie zatrzymali się gdzieś po drodze i żebym na nich nie wpadła albo nie spotkała kogoś innego. Na szczęście dałam radę opuścić zamek bez większych problemów. Przypomniałam sobie o mapie i telefonie, które miałam w kieszeni. Przeraziłam się, że wraz z zastąpieniem moich ubrań suknią, one zniknęły. Ale nie. Były dalej na swoim miejscu.
Zdecydowałam się porozmawiać z przechodniami. Każdemu zadawałam to samo pytanie: który mamy rok. Wszyscy powiedzieli to samo – jest rok 1356. Byłam pewna, że sobie ze mnie żartują, ale finalnie w to uwierzyłam, bez względu na to, jak bardzo absurdalne to było. Poza tym tylko wędrowałam i oglądałam krajobraz. Budowlę otaczały liczne lasy. Spędziłam w ten sposób wiele minut, jak nie godzin, ale w końcu uświadomiłam sobie, że przecież muszę jakoś wrócić do domu. Poszłam z powrotem do zamku, a właściwie przed. Miałam perfekcyjne wyczucie czasu, bo właśnie w tamtym momencie zaczęło się dziać coś niecodziennego. Rozległ się donośny głos tego samego mężczyzny w koronie, którego widziałam w środku – jak się potem okazało, był to Siemowit III, książę mazowiecki. U jego boku stała zapłakana kobieta, a za nią trzymający ją rycerz. Siemowit powiedział, że ta kobieta to jego żona, ma na imię Ludmiła, że go zdradziła i dlatego ją zabije, coś w tym stylu. Ludmiła trzymała na rękach małe dziecko. Książę oddał niemowlę ubogiej pani z okolic Rawy, swoją żonę kazał udusić, a potem zamurować. Oszczędzę wam szczegółów, bo naprawdę – był to okropny widok. Ale w średniowieczu to było zupełnie normalne. Kara śmierci była powszechniejsza niż na przykład mandaty w naszych czasach. Nie zmienia to jednak tego, że to tragiczne wydarzenie. Lecz teraz wiem – legenda o Białej Damie i Zamku Książąt Mazowieckich to prawda. Wiem też, że William Shakespeare opisał tę historię w swoim dziele Zimowa opowieść.
Bycie świadkiem całkiem legalnego morderstwa nie było moim jedynym zmartwieniem. Jak wrócić do domu? Czy przeniosę się tak samo, jak się tu znalazłam? Jeśli tak, to kiedy to nastąpi? Nie mogłam się uwolnić od tych pytań. Nie chciałam też bezczynnie czekać, bo nie miałam pewności, czy w ogóle wrócę do mojego roku. Poszłam do lasu i wyciągnęłam mapę – nie mogłam tego zrobić tam, wśród ludzi, bo posądziliby mnie jeszcze o bycie wiedźmą i spaliliby na stosie – to też było bardzo popularne w średniowieczu. Aczkolwiek zaczęłam się przyglądać kartce – na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło, ale po chwili zauważyłam jakiś tekst z drugiej strony, bardzo mały, napisany starannie, ozdobną czcionką. Prawdopodobnie po prostu wcześniej go nie zauważyłam. Nie miałam lepszej opcji, więc zdecydowałam się go przeczytać na głos – może by zadziałało. Słowa były dziwne, trochę jakby… łacińskie? Lecz udało mi się je przeczytać, jak sądzę, bezbłędnie, bo z momentem wypowiedzenia ostatniej litery zaczęła otaczać mnie złotawa mgła, a potem stałam obok boiska do gry w piłkę nożną, w swoich ubraniach. W niedalekiej odległości przed sobą widziałam ruiny zamku. Na początku myślałam, że zwariowałam, ale gdy włożyłam dłoń do kieszeni, poczułam coś, czego wcześniej tam nie było – złota broszka. Skojarzyłam, że widziałam taką na biurku w komnacie, w której się obudziłam – pewnie mi tam wpadła, kiedy uciekałam. Uśmiechnęłam się lekko i udałam do domu. Był już wieczór.