Nierówności. Co da się zrobić? - Anthony B. Atkinson - ebook

Nierówności. Co da się zrobić? ebook

Anthony B. Atkinson

0,0

Opis

Nierówności są z nami od zawsze: archeologowie znajdowali ich ślady na prehistorycznych stanowiskach, w starożytnej republice rzymskiej senatorzy bogacili się kosztem niewolników i podbitych terytoriów, w czasach reformacji w niemieckich miastach współczynnik Giniego szybował do niebotycznych poziomów. Czy skoro po tylu latach reform, wojen i postępu wciąż nie poradziliśmy sobie z tym, że jedni mają więcej a inni mniej, problem w ogóle da się rozwiązać?

Anthony B. Atkinson, jeden z najważniejszych badaczy zajmujących się nierównościami, twierdzi że tak, choć będzie to wymagało reform bardziej wyszukanych niż zwykłe podwyższenie podatków dla bogatych i szeregu kompleksowych zmian w dziedzinach zatrudnienia, technologii, ubezpieczeń społecznych, dystrybucji kapitału i opodatkowania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 585

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Anthony B. Atkinson

Nierówności. Co da się zrobić?

Tytuł oryginału:

Inequality. What Can Be Done?

Warszawa 2017

Copyright © by the President

and Fellows of Harvard College, 2015

Copyright © for this edition

by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2017

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-65853-04-2

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Supported by a grant from the Open Society Foundations.

Książka ukazuje się przy wsparciu Open Society Foundations.

Podziękowania

Książka ta jest efektem badań nad ekonomią nierówności, prowadzonych przeze mnie od ukończenia studiów ekonomicznych w 1966 roku. W ciągu tych prawie pięćdziesięciu lat zaciągnąłem liczne długi wobec osób, z którymi pracowałem, kolegów i koleżanek na całym świecie, studentów i studentek oraz autorów i autorek publikacji z innych dziedzin. Wyróżnić mogę tylko niektóre z tych osób. Przez dłuższy czas badałem zagadnienia nierówności dochodowej z (w kolejności alfabetycznej): François Bourguignonem z Ecole d’économie de Paris; Andreą Brandolinim z Banku Włoch; Andrew Leighem (obecnie zasiada w parlamencie Australii); Ericiem Marlierem z CEPS, Luksemburg; Johnem Micklewrightem z Univerisity College London; Brianem Nolanem z Oksfordu; Thomasem Pikettym z Ecole d’économie de Paris; Emmanuelem Saezem z University of California, Berkeley; Timem Smeedingiem z University of Wisconsin-Madison oraz z Holly Sutherland z University of Essex. W ostatnich latach pracowałem z: Rolfem Aaberge i Jørgenem Modalslim ze Statistisk sentralbyrå / Statistics Norway; Facundem Alvaredo, Salvatorem Morellim i Maxem Roserem z Programme for Economic Modelling w INET przy Oxford Martin School; Jakobem Søgaardem z Uniwersytetu Kopenhaskiego i duńskiego Ministerstwa Finansów oraz Charlesem Diamondem, założycielem Inequality Briefing (inequalitybriefing.org/). W Nuffield College, idealnym miejscu do prowadzenia badań, toczyłem wiele dyskusji m.in. z takimi osobami jak: Bob Allen, Christopher Bliss, Duncan Gallie, John Goldthorpe, David Hendry, Paul Klemperer, Meg Meyer i John Muellbauer. Wszystkim wymienionym wyżej zawdzięczam wiele i chciałbym w tym miejscu wyrazić im wdzięczność za przyjemność wspólnej pracy. Pisząc tę książkę, korzystałem z doświadczeń wyniesionych z redagowania razem z François Bourguignonem drugiego tomu Handbook of Income Distribution, opublikowanego przez wydawnictwo Elsevier w grudniu 2014 roku. Chciałbym podziękować wszystkim z ponad pięćdziesięciu autorów i autorek, których artykuły zostały w nim opublikowane.

Książka ta wyrasta z dwóch publicznych wykładów i jednego artykułu: wykładu „Dokąd zmierza nierówność?” (w ramach Arrow Lectures, organizowanych przez Stanford Center for Ethics in Society), wygłoszonego w maju 2013 roku; plenarnego wykładu „Czy jesteśmy w stanie zmniejszyć nierówność?”, wygłoszonego na corocznej konferencji Nationalökonomische Gesellschaft (Austriackiego Towarzystwa Ekonomicznego w Wiedniu) w maju 2014 roku; oraz artykułu After Piketty, który został opublikowany w specjalnym wydaniu „British Journal of Sociology” (2014, nr 65), poświęconym książce Thomasa Piketty’ego Kapitał w XXIwieku. Oba wykłady i artykuł przygotowałem podczas pracy jako Centennial Professor w London School of Economics. Jestem niezwykle wdzięczny LSE i kolegom z tej uczelni za wsparcie, którego udzielili mi podczas pracy nad tymi projektami i w okresie, kiedy byłem jedynie wirtualnym uczestnikiem naszych wspólnych przedsięwzięć. W trakcie przekształcania opracowanych treści w książkę korzystałem z idei wypracowanych w latach 2012 – 2013, kiedy otrzymałem ECFIN Fellowship – chciałbym zatem wyrazić wdzięczność Komisji Europejskiej za udzielenie moim badaniom owego wsparcia.

W pracy nad książką pomogło mi wiele osób, jednak szczególnie warto wspomnieć, że obliczenia z rozdziału 11 zostały przygotowane przez Holly Sutherland i jej koleżanki Paolę De Agostini, Chrysę Leventi oraz Ivę Tassevą z Institute of Social and Economic Research na University of Essex. W roku 1983 razem z Holly zaczęliśmy pracę nad TAXMOD, opartym na mikrodanych modelem podatkowo-świadczeniowym dla Wielkiej Brytanii, który był częścią finansowanego przez ESRC programu Taxation, Incentives and the Distribution of Income, kierowanego przez Mervyna Kinga, Nicka Sterna i mnie. W tamtym czasie TAXMOD w przyjacielskiej rywalizacji z Institute for Fiscal Studies wyznaczał międzynarodowe standardy, a Holly rozwinęła później te badania w znakomity model dla całej Unii Europejskiej – EUROMOD. W obliczeniach w rozdziale 11 użyte zostały składniki modelu dla Wielkiej Brytanii. Nie trzeba dodawać, że zespół z Essex nie jest odpowiedzialny za treść rozdziału, lecz bez ich gotowości do współpracy i wnikliwych uwag rozdział ten nie mógłby powstać.

W książce odnoszę się do wielkiej zmiany, jaka dokonała się w dostępie do danych od czasu, gdy w latach 60. rozpocząłem badania nad dystrybucją dochodów. Przy tworzeniu wykresów korzystałem w szczególności z Chartbook of Economic Inequality – przygotowaliśmy ją razem z Salvatorem Morellim z World Top Income Database (za który odpowiedzialny jest Facundo Alvaredo); oraz z LIS Key Figures, opublikowanego przez LIS Cross-National Data Center w Luksemburgu (któremu z dumą przewodniczę). Istnieje jednak dużo więcej instytucji i podmiotów udostępniających dane i choć jest ich zbyt wiele, by wszystkie wymienić, wszystkim należą się podziękowania.

Jestem również wdzięczny za lekturę części lub całości maszynopisu, często pod presją czasu, oraz za motywację do pracy (dawało mi ją ich zainteresowanie postępami) następującym osobom: Rolfowi Aaberge, Facundowi Alvaredo, Charlesowi Atkinsonowi, Estelle Atkinson, Judith Atkinson, Richardowi Atkinsonowi, Sarah Atkinson, François Bourguignonowi, Andrei Brandoliniemu, Zsuzsie Ferge, Davidowi Hendry’emu, Johnowi Hillsowi, Chrysie Leventi, Ianowi Malcolmowi, Ericowi Marlierowi, Claudine McCreadie, Johnowi Micklewrightowi, Salvatore Morellemu (który pomagał mi również przy opracowaniu wykresów), Brianowi Nolanowi, Maari Paskov, Thomasowi Piketty’emu, Maxowi Roserowi, Adrianowi Sinfieldowi, Timowi Smeedingowi, Holly Sutherland oraz Ivie Tassevej. Ich uwagi znacząco przyczyniły się do udoskonalenia tekstu, niejednokrotnie wymuszając napisanie niektórych fragmentów od nowa.

Prowadziłem ciekawe dyskusje o wybranych aspektach tej książki z Julianem Le Grandem, Ruth Hancock oraz Wiemerem Salverdą. Charlotte Proudman wspierała mnie na wczesnym etapie prac. Maarit Kivilo pomagała przy opracowywaniu przypisów. Praca nad książką z Ianem Malcolmem, redaktorem w Harvard University Press, oraz jego kolegami i koleżankami była prawdziwą przyjemnością; dziękuję im za pomoc i motywowanie do pracy.

W badaniach, które leżą u podstaw tej książki, wspomagały mnie koleżanki i koledzy z Inequality Group, stanowiącej część programu EMoD – Economic Modelling (wspieranego przez INET – Institute for New Economic Thinking przy Oxford Martin School), powiązanej obecnie z programem Employment, Equity and Growth w INET przy Oxford Martin School. Jestem w szczególności wdzięczny Davidowi Hendry’emu, który nie tylko stworzył przestrzeń dla Inequality Group i wspierał jej pracę przez ostatnie osiemnaście miesięcy, kiedy byłem odizolowany w domu, lecz również zasugerował, bym napisał książkę zbierającą moje rozważania nad różnymi aspektami nierówności. Oczywiście ani on, ani jakakolwiek inna osoba wymieniona w podziękowaniach nie jest odpowiedzialna za błędy w analizie lub wyrażone w tej pracy opinie.

Honoraria, które otrzymam za tę książkę do roku 2020, zostaną przekazane następującym fundacjom: Oxfam, Tools for Self Reliance, Emmaus UK oraz Quaker Housing Trust.

Wprowadzenie

Kwestia nierówności znajduje się obecnie w centrum debaty publicznej. Wiele pisze się o 1 % i 99 %, a świadomość rozmiarów nierówności jest większa niż kiedykolwiek wcześniej. Prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama oraz dyrektor zarządzająca Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) Christine Lagarde ogłosili, że rosnące nierówności są obecnie priorytetowym problemem. Kiedy Pew Research Center’s Global Attitudes Project zapytał respondentów w 2014 roku o największe zagrożenie dla świata, okazało się, że w Stanach Zjednoczonych oraz w Europie „zaniepokojenie nierównością przewyższa wszelkie inne zagrożenia”1. Co jednak możemy zrobić, jeśli traktujemy ten problem poważnie? Jak można przełożyć zwiększoną świadomość społeczną na programy i działania, które rzeczywiście zmniejszą nierówności?

W tej książce przedstawiam konkretne rozwiązania polityczne, które są według mnie w stanie doprowadzić do prawdziwej zmiany w dystrybucji dochodów i w efekcie zmniejszyć nierówności. Wyciągając wnioski z historii i proponując nowe spojrzenie – ogniskujące się na kwestii dystrybucji – na ekonomiczne podłoże stosunków społecznych, staram się pokazać, co można zrobić, by ograniczyć to niepokojące zjawisko. Robię to w duchu optymizmu. Świat mierzy się z olbrzymimi problemami, ale razem nie jesteśmy bezradni w obliczu sił wymykających się naszej kontroli. Przyszłość jest jak najbardziej w naszych rękach.

Plan książki

Książka dzieli się na trzy części. Część I zawiera diagnozę obecnej sytuacji. Co mamy na myśli, mówiąc o nierównościach, i jaka jest dzisiaj ich skala? Czy wcześniej istniały okresy, w których nierówności malały, a jeśli tak, to czego możemy się z nich nauczyć? Co ekonomia jest nam w stanie powiedzieć o przyczynach nierówności?

Kolejne rozdziały przechodzą jeden w drugi bez podsumowań, choć na końcu części I dołączyłem „Częściowe podsumowanie”. Część II przedstawia piętnaście propozycji wskazujących konkretne kroki, które mogą podjąć państwa w celu zmniejszenia nierówności. Pełen zestaw propozycji i pięć kolejnych „celów, do których należy dążyć”, można znaleźć na końcu części II.

W części III rozważam różne zastrzeżenia wobec tych propozycji. Czy jesteśmy w stanie zagwarantować wszystkim równy start bez utraty miejsc pracy lub spowalniania wzrostu gospodarczego? Czy stać nas na program zmniejszania nierówności? Wytyczona na końcu części III „Droga naprzód” podsumowuje wszystkie propozycje i sposoby, które można wprowadzić w życie.

Rozdział 1 przygotowuje grunt pod dyskusję o znaczeniu nierówności i daje wstępny obraz jej rozmiarów. Dużo się mówi o „nierówności”, ale nierzadko prowadzi to do wielu nieporozumień, jako że termin ten dla różnych osób oznacza różne rzeczy. Nierówność powstaje na wielu obszarach ludzkiej aktywności. Ludzie nie mają takiej samej władzy politycznej, nie są równi przed prawem. Nawet nierówność ekonomiczna, na której skupiam się w tej książce, jest pojęciem otwartym na różne interpretacje. Trzeba zatem wyjaśnić, jakie stawiamy sobie cele i jaki jest ich związek z wartościami społecznymi. Czy zajmujemy się nierównością szans, czy nierównością wyników? Jakie rezultaty powinny nas interesować? Czy powinniśmy się skupiać wyłącznie na biedzie? Stykając się z danymi na temat nierówności, należy zawsze pytać: nierówność czego w jakiej grupie? W dalszej części rozdziału przedstawiam pierwszy zarys dysproporcji ekonomicznych i ich zmian w ciągu ostatnich 100 lat. Robię to nie tylko po to, by wyjaśnić, dlaczego dzisiaj nierówności uważa się za tak poważny problem, ale również w celu zaznaczenia, które ich aspekty mnie interesują.

Jednym z tematów książki jest duże znaczenie nauki, którą możemy wyciągnąć z minionych dziesięcio- i stuleci. Być może zdanie z książki Santayany The Life of Reason: „ci, którzy nie potrafią pamiętać przeszłości, skazani są na jej powtarzanie”2, stało się już frazesem, ale jak każdy frazes zawiera w sobie dużą dozę prawdy. W historii możemy znaleźć zarówno punkt odniesienia dla oceny tego, co możemy osiągnąć w kwestii zmniejszania nierówności, jak i wskazówki, jak to uczynić. Na szczęście historyczne badania nad dystrybucją dochodów są tą dziedziną ekonomii, w której w ostatnich latach poczyniono olbrzymie postępy. Książka ta nigdy by nie powstała, gdyby nie olbrzymia ilość nowych danych empirycznych, opisanych w rozdziale 2, dotyczących rozkładu dysproporcji ekonomicznych w czasie w różnych krajach. Z danych tych możemy wyciągnąć ważne wnioski, w szczególności na temat tego, jak zmniejszano nierówności w Europie w pierwszych dekadach powojennych. Spadek poziomu dysproporcji rozpoczął się już podczas II wojny światowej, był jednak między innymi efektem działania różnych sił równoważących je w okresie od roku 1945 do lat 70. W kolejnych latach te wyrównujące mechanizmy – wliczając w to świadomie stosowane rozwiązania polityczne – albo przestały funkcjonować, albo wręcz zostały odwrócone w efekcie tego, co nazywam „zwrotem nierównościowym” początku lat 80. Od tego momentu nierówności wzrastały w wielu krajach (choć nie wszędzie, jak podkreślam, mając na myśli Amerykę Łacińską).

Siły, które doprowadziły do zmniejszenia nierówności w dekadach powojennych, mogą służyć jako drogowskaz do konstruowania programów na przyszłość. Świat jednak przeszedł w międzyczasie dramatyczne zmiany. W rozdziale 3 zajmuję się ekonomią dzisiejszych nierówności. Zaczynam od podręcznikowej narracji o połączonych siłach technologicznej zmiany i globalizacji – siłach, które w sposób radykalny przekształcają rynek pracy zarówno w krajach bogatych, jak i krajach rozwijających się, i które prowadzą do powiększania się luki w dystrybucji płac. Następnie jednak odchodzę od ujęć podręcznikowych. Postęp technologiczny nie jest siłą naturalną, ale odzwierciedla decyzje społeczne i ekonomiczne. Wybory dokonywane przez firmy, jednostki i rządy mogą wpłynąć na kierunek rozwoju technologii, a tym samym na dystrybucję dochodów. Prawo popytu i podaży może nakładać ograniczenia na wysokość płac, lecz wciąż pozostawia wciąż mnóstwo możliwości manewru w szerokim spektrum wynagrodzeń. Potrzebujemy lepszej analizy, która brałaby pod uwagę kontekst ekonomiczny i społeczny. Podręcznikowa narracja skupia się na rynku pracy i pomija w ogóle rynek kapitałowy. Rynek ten i związana z nim kwestia udziału zysków w całkowitym dochodzie stanowiły w przeszłości główne elementy analizy dystrybucji dochodów – i powinny znowu się nimi stać.

Po diagnozie czas na działanie. Część II książki przedstawia listę propozycji, których realizacja mogłaby znacząco zmniejszyć poziom nierówności w naszych społeczeństwach. Propozycje te wiążą się z wieloma obszarami polityki i nie ograniczają się wyłącznie do redystrybucji fiskalnej, jak ważna by ona nie była. Zmniejszenie nierówności powinno być priorytetem dla wszystkich. Na poziomie rządowym jest to zagadnienie ważne zarówno dla ministra odpowiedzialnego za naukę, jak i dla ministra zajmującego się opieką społeczną; jest to kwestia zarówno regulacji konkurencji, jak i reform rynku pracy. Powinny się nią interesować jednostki jako pracownicy, pracodawcy i konsumenci, oszczędzający i podatnicy. Nierówność zakorzeniona jest w strukturze naszego społeczeństwa i naszej gospodarki, więc zadanie jej zmniejszenia wymusza na nas przyjrzenie się wszystkim ich aspektom.

W związku z tym pierwsze trzy rozdziały części II dotyczą różnych elementów gospodarki: rozdział 4 – zmiany technologicznej i jej wpływu na dystrybucję, włączając w to związek ze strukturą rynku i władzą równoważącą; rozdział 5 – rynku pracy i zmieniającego się charakteru zatrudnienia; a rozdział 6 – rynku kapitałowego i dzielenia się bogactwem. W każdym przypadku siła rynkowa i jej umiejscowienie odgrywają znaczącą rolę. Dystrybucja bogactwa stała się być może w XX wieku mniej skoncentrowana, ale to nie oznacza, że nastąpiło przemieszczenie kontroli nad podejmowaniem decyzji ekonomicznych. Ostatnie dekady zmian na rynku pracy, w tym znaczący wzrost „elastyczności”, doprowadziły do przeniesienia władzy z rąk pracowników do rąk pracodawców. Rozrost międzynarodowych korporacji oraz liberalizacja handlu i rynku kapitałowego wzmocniły pozycję firm wobec klientów, pracowników i rządów.

Rozdziały 7 i 8 podejmują zagadnienia progresywnego opodatkowania i państwa dobrobytu. Niektóre z zaproponowanych środków, takie jak powrót do bardziej progresywnego podatku dochodowego, były już wielokrotnie dyskutowane, ale inne mogą być pewnym zaskoczeniem, jak na przykład idea „dochodu partycypacyjnego” jako podstawy ochrony socjalnej.

Standardową odpowiedzią na pytanie „Jak możemy walczyć z rosnącą nierównością?” jest zachęcanie do zwiększania inwestycji w edukację i rozwój umiejętności. O tych rozwiązaniach mówię stosunkowo mało, ale nie dlatego, że uważam je za nieistotne, lecz z tego względu, że już wielokrotnie je zalecano3. Jestem oczywiście zwolennikiem tego rodzaju inwestycji w rodzinę i edukację, niemniej chciałbym zwrócić uwagę na bardziej radykalne propozycje – takie, które wymagają od nas przemyślenia fundamentów naszych współczesnych społeczeństw i odrzucenia politycznych idei, dominujących w ostatnich dziesięcioleciach. Z tego powodu mogą one na pierwszy rzut oka wydawać się dziwaczne i niepraktyczne. Dlatego też część III książki poświęcona jest zarzutom wobec tych propozycji i oszacowaniu, na ile możliwa jest ich realizacja.

Zgodnie z najbardziej oczywistym zastrzeżeniem nie stać nas na te konieczne rozwiązania. Jednak przed przejściem do arytmetyki budżetowej rozważam bardziej ogólny zarzut, jakoby istniał niemożliwy do uniknięcia konflikt między sprawiedliwością a efektywnością. Czy rzeczywiście redystrybucja z konieczności zniechęca? Rozdział 9 dotyczy ekonomii dobrobytu oraz „kurczącego się tortu”. Drugi zestaw zarzutów wobec przedstawionych w książce propozycji można sprowadzić do tego, że „są świetne, ale dzisiejszy stopień globalizacji oznacza, że państwo nie jest w stanie wkroczyć na tak radykalną ścieżkę”. Ten potencjalnie poważny argument rozważam w rozdziale 10. W rozdziale 11 przechodzimy do „politycznej arytmetyki” przedstawionych propozycji: implikacji dla budżetu państwa ze specyficznym case study Wielkiej Brytanii. Zapewne niektórzy czytelnicy zaczną lekturę książki od tej części. Kwestię tę zostawiłem na sam koniec nie dlatego, że uważam ją za nieistotną, lecz ponieważ przedstawiona analiza z konieczności odnosi się do określonego czasu i miejsca. Przychody z proponowanych podatków oraz koszty transferów społecznych zależą od instytucjonalnych struktur oraz innych czynników specyficznych dla danego kraju. Moim celem jest zatem wyjaśnienie sposobu, w jaki ekonomiści oceniają szanse wprowadzenia rozwiązań politycznych na podstawie tego, co można dzisiaj zrobić w Wielkiej Brytanii. Dla niektórych z propozycji nie można przeprowadzić tego rodzaju kalkulacji, niemniej starałem się przybliżyć, jak wyglądałaby ich kolizja z finansami publicznymi.

Czego można oczekiwać

Książka ta jest efektem moich refleksji nie tylko nad przyczynami nierówności i sposobami walki z nimi, ale także nad stanem współczesnej myśli ekonomicznej. W angielskiej powieści z roku 1932 Cold Comfort Farm („Farma marnej pociechy”) autorka, Stella Gibbons, zastosowała (bez wątpienia z przymrużeniem oka) system oznaczania za pomocą gwiazdek „lepszych fragmentów”, by pomóc czytelnikowi, który nie był pewny, „czy dane zdanie jest Literaturą, czy […] samymi tylko bzdurami”4. Zastanawiałem się nad wykorzystaniem tego samego systemu, zaznaczając ustępy, w których odchodzę od konwencjonalnych mądrości, tak by czytelnicy obawiający się „bzdur” wiedzieli, kiedy mobilizować uwagę. W końcu zarzuciłem ten pomysł, jednak sygnalizuję fragmenty, w których odchodzę od mainstreamowych twierdzeń. Powinienem jednak podkreślić, że nie uważam, iż moje podejście do problemu jest z konieczności lepsze, a jedynie, że istnieje więcej niż jeden sposób uprawiania ekonomii. Nauczono mnie w Cambridge w Anglii i w Cambridge w Massachusetts, by zawsze pytać „Kto zyskuje, a kto traci?” na gospodarczej zmianie lub polityce ekonomicznej. Tego pytania często brakuje w dzisiejszych dyskusjach medialnych i debacie publicznej. Liczne modele ekonomiczne zakładają istnienie identycznych reprezentatywnych agentów przeprowadzających subtelne procesy podejmowania decyzji, a lekceważą kwestie dystrybucji, dlatego nie pozwalają na postawienie pytania o sprawiedliwość ich rezultatów. Według mnie powinno się stworzyć przestrzeń dla dyskusji o tych kwestiach. Nie istnieje tylko jedna Ekonomia.

Książka jest skierowana do szerokiego kręgu odbiorców interesujących się ekonomią i polityką. Materiał techniczny jest właściwie w całości zamieszczony w przypisach, a na końcu dołączyłem słownik niektórych stosowanych przeze mnie pojęć. Listę źródeł wszystkich wykresów można znaleźć na końcu książki. Cały czas miałem w pamięci dictum Stephena Hawkinga, że „każde równanie zmniejsza liczbę czytelników o połowę”. W tekście głównym nie ma żadnych równań, tak więc mam nadzieję, że czytelnicy dotrą do końca książki.

DIAGNOZA 1

Przygotowanie gruntu 1

Książka ta dotyczy sposobów zmniejszania skali nierówności i dlatego już na samym początku warto jasno określić, czym ten cel jest, a czym nie jest. Zacznę może od zwrócenia uwagi na jedno mylne rozumienie tego zagadnienia. Nie dążę do usunięcia wszelkich różnic w wynikach ekonomicznych, nie dążę do totalnej równości. W rzeczy samej pewne różnice w ekonomicznej gratyfikacji mogą być jak najbardziej usprawiedliwione. Celem jest tu raczej  z m n i e j s z e n i e  nierówności, sprowadzenie ich poniżej obecnego poziomu zgodnie z przekonaniem, że jest on zbyt wysoki. Propozycję tę formułuję świadomie w kategoriach kierunku ruchu, a nie ostatecznego punktu docelowego. Czytelnicy nie zawsze mogą się zgodzić ze mną co do tego, na jaką skalę nierówności możemy przystać, zgadzając się jednocześnie ze stwierdzeniem, że obecny poziom jest nie do zaakceptowania i nie do utrzymania.

W tym rozdziale przyglądam się powodom, dla których powinniśmy zainteresować się zagadnieniem nierówności i ich relacjami z podstawowymi wartościami społecznymi. Następnie kieruję uwagę na dane empiryczne. Jak duża jest skala nierówności w naszych społeczeństwach? Jak bardzo nierówność wzrosła? Gdy tylko przyjrzymy się ogólnym prawidłowościom, niezbędna stanie się głębsza analiza. Co właściwie ujmuje się w statystykach i czego w nich brakuje? Kto jest w którym punkcie dystrybucji?

Nierówność szans i nierówność wyników

Słysząc termin „nierówność”, wielu ludzi myśli w kategoriach dążenia do „równości szans”. Wyrażenie to pojawia się często w przemówieniach polityków, manifestach partii i retoryce kampanii wyborczych. Jest to niezwykle skuteczne hasło, zakorzenione w długiej historii społecznych mobilizacji. W klasycznym już eseju Equality Richard Tawney twierdził, że wszyscy ludzie powinni być „w równym stopniu zdolni do jak najlepszego korzystania ze swoich umiejętności”. W najnowszych publikacjach ekonomicznych, czerpiących z prac Johna Roemera, czynniki wpływające na wyniki ekonomiczne dzieli się na te zależne od „okoliczności”, będące poza kontrolą jednostek, jak np. rodzaj środowiska rodzinnego, oraz „wysiłek”, za który odpowiada jednostka. O równości szans można mówić wtedy, gdy te pierwsze czynniki – okoliczności – nie odgrywają żadnej roli w końcowych wynikach. Jeśli niektórzy bardziej się przykładają do nauki w szkole, zdają egzaminy, dostają się na medycynę, to wtedy przynajmniej część (ale niekoniecznie całość) ich wyższych lekarskich pensji można przypisać włożonemu wysiłkowi. Jeśli jednak dostali się na studia medyczne dzięki temu, że mieli wpływowych rodziców (np. dana uczelnia uprzywilejowuje dzieci swoich absolwentów), to wtedy mamy do czynienia z nierównością szans5.

Pojęcie nierówności szans jest niezwykle atrakcyjne. Czy oznacza to jednak, że nierówność wyników jest nieistotna? Uważam, że odpowiedź na to pytanie brzmi „nie”. Nierówność wyników wciąż się liczy, nawet dla tych, którzy zaczynają od troszczenia się o „równy start”. By pokazać, dlaczego tak jest, należy zacząć od wskazania na różnice między oboma pojęciami. Nierówność szans jest z istoty koncepcją ex ante – wszyscy powinni mieć takie same możliwości na starcie – podczas gdy większość działań redystrybucyjnych dotyczy wyników ex post. Ci, którzy uznają nierówność wyników za nieważną, postrzegają troskę o wyniki ex post jako nieuprawomocnioną i uważają, że jeśli zapewni się każdemu równy start w życiowym wyścigu, to nie powinno się już pytać o wyniki. Uważam taką postawę za niesłuszną z trzech powodów.

Po pierwsze, większość ludzi nie zgodziłaby się ze stwierdzeniem, że można całkowicie zignorować wszystko, co się stanie po rozpoczęciu wyścigu. Jednostki mogą podejmować wysiłek, ale nie mieć szczęścia. Przypuśćmy, że parę osób się potknie i popadnie w biedę. W każdym społeczeństwie cechującym się ludzkimi odruchami osoby te otrzymają pomoc. Co więcej, nierzadko można się spotkać z opinią, że takim ludziom należy pomóc bez ustalania, co spowodowało ich problemy. Jak zauważają ekonomiści Ravi Kanbur i Adam Wagstaff, powinniśmy odczuwać moralną odrazę wobec „uzależniania rozdawania zupy od ustalenia, czy dana osoba znalazła się w kolejce po nią w wyniku niezależnych okoliczności, czy też własnych działań”6. Pierwszy powód przemawiający za wzięciem pod uwagę wyników dotyczy zatem tego, że nie możemy ignorować tych, dla których wyniki oznaczają nędzę – nawet jeśli ex ante mielibyśmy do czynienia z równością szans.

Znaczenie wyników sięga jednak znacznie głębiej. Przechodzimy do drugiego powodu, dla którego nierówność wyników jest istotna. Powinniśmy rozróżniać konkurencyjną i niekonkurencyjną równość szans. Ta druga gwarantuje, że wszyscy mają równe szanse na realizację swoich  n i e z a l e ż n y c h  projektów życiowych. Posłużmy się tu analogią do sportu: wszyscy mają szansę na uzyskanie karty pływackiej. W przeciwieństwie do tego konkurencyjna równość szans oznacza tylko tyle, że wszyscy mamy równe możliwości wzięcia udziału w wyścigu – w konkursie pływackim – w którym przewidziane są nierówne nagrody. W tym bardziej typowym przypadku mamy do czynienia z ex post nierównymi wynagrodzeniami, a zatem z nierównością wyników. To właśnie przez wysoce nierówną dystrybucję nagród przykładamy tyle wagi do tego, by upewnić się, że wyścig jest uczciwy. A struktura nagród jest zwykle konstruowana społecznie. Nasze społeczne i ekonomiczne konwencje określają to, czy zwycięzca otrzyma laur, czy 3 miliony dolarów (główna nagroda w turnieju tenisowym US Open w roku 2014). Określanie struktury nagród jest jednym z głównych problemów, które poruszam w tej książce.

Wreszcie – i jest to powód trzeci – nierównością wyników powinniśmy się interesować dlatego, że bezpośrednio wpływa ona na równość szans dla przyszłych pokoleń. Dzisiejsze wyniki ex post kształtują przyszłe warunki startu ex ante: beneficjenci dzisiejszej nierówności wyników mogą jutro dać nieuczciwą przewagę swoim dzieciom. Zainteresowanie nierównymi szansami i ograniczoną społeczną mobilnością zwiększyło się, gdy dystrybucja dochodów i bogactwa stała się dużo bardziej nierówna. Spowodowane jest to tym, że wpływ środowiska rodzinnego na wyniki zależy zarówno od tego, jak silny jest związek między środowiskiem i wynikami, jak i od skali nierówności różnych środowisk rodzinnych. Nierówność wyników w dzisiejszym pokoleniu jest źródłem nieuczciwej przewagi w pokoleniu następnym. Jeśli troszczymy się o jutrzejszą równość szans, powinniśmy zainteresować się dzisiejszą nierównością wyników.

Nierówność jako środek i cel sam w sobie

Zmniejszanie nierówności wyników jest zatem istotne nawet dla tych, dla których ostatecznym celem jest równość szans. To środek do celu. W ten sam sposób tacy wpływowi autorzy jak Joseph Stiglitz w Cenie nierówności oraz Kate Pickett i Richard Wilkinson w Duchu równości wskazali na inne instrumentalne powody, dla których powinniśmy interesować się nierównością wyników7. Według nich należy dążyć do zmniejszenia skali tego zjawiska, ponieważ niesie ono złe konsekwencje dla dzisiejszych społeczeństw; to właśnie wzrost nierówności powinniśmy obciążać winą za brak spójności społecznej, wzrost przestępczości, zapadalności na wiele chorób, odsetka ciąż u nastolatek, przypadków otyłości i wiele innych problemów społecznych. Przedstawiciele nauk społecznych ustalili istnienie związku między dysproporcją dochodową i rolą pieniędzy a wynikami demokratycznych wyborów, na których odciska piętno „taniec ideologii i nierówności bogactwa”8. Ekonomiści widzą w zwiększającej się nierówności źródło słabnięcia gospodarki. W swojej przemowie podczas corocznej konferencji Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego Christine Lagarde mówiła o „trzecim kamieniu milowym: nierówności i jakości wzrostu w świecie przyszłości”. Podkreślała również, że „z najnowszych badań przeprowadzonych przez MFW wynika, iż mniejszy poziom nierówności powiązany jest z większą makroekonomiczną stabilnością i bardziej zrównoważonym wzrostem”. Skala korzyści wynikających ze zmniejszania dysproporcji może być przedmiotem dyskusji, do których wrócę, gdy w rozdziale 9 przyjrzę się związkowi między nierównością i rozwojem gospodarczym.

Nierówność należy jednak zmniejszać nie tylko dlatego, że ma ona niekorzystne konsekwencje w rodzaju tych opisanych powyżej. Troska o łagodzenie dysproporcji może mieć także  a u t o t e l i c z n y  charakter. Bierzemy wówczas pod uwagę problemy, które sprawiają, że obecny poziom nierówności jest zbyt wysoki. Przyczyny można ująć w kategoriach szerszej teorii sprawiedliwości. Dla ekonomistów, którzy pisali na ten temat sto lat temu, naturalną perspektywą był utylitaryzm. Sprowadzając dobrobyt jednostki do poziomu korzyści osiąganego przez każdą osobę, twierdzili, że nadmierna nierówność redukuje całościową sumę korzyści, gdyż wartość dodatkowej jednostki dochodu (albo ogólniej: dodatkowej jednostki zasobów ekonomicznych) jest niższa dla tych, którym się powodzi. Brytyjski ekonomista Hugh Dalton, kanclerz skarbu z ramienia Partii Pracy po II wojnie światowej, ujął to tak: transfer 1 funta od osoby bogatej do osoby o gorszym statusie materialnym, przy zachowaniu wszystkich innych zmiennych, zmniejszyłby nierówność i zwiększył sumę korzyści społeczeństwa jako całości9.

Utylitaryzm był już wielokrotnie krytykowany, nie tylko za branie pod uwagę wyłącznie sumy indywidualnych korzyści i za to, że – jak sformułował to Amartya Sen – „w żadnym wypadku nie interesuje się tym, jak ta suma jest dystrybuowana między osoby. Czyni to utylitaryzm podejściem szczególnie nieadekwatnym do mierzenia czy oceniania nierówności”10. Z tego właśnie powodu przy mierzeniu dysproporcji większą wagę przywiązuje się do sytuacji osób mniej uprzywilejowanych. Wynika to z przyjętych w naszych społeczeństwach wartości w odniesieniu do redystrybucji i czyni troskę o równość celem samym w sobie. Kwestia, o ile większą wagę należy przywiązywać do sytuacji osób o gorszym statusie materialnym w stosunku do osób lepiej sytuowanych, jest sprawą kontrowersyjną. Pokazał to eksperyment z „przeciekającym wiadrem” zaproponowany przez ekonomistę Arthura Okuna. Zadał on pytanie, co by się stało, gdyby jakaś część tego 1 funta, który Danton chciał przenieść od bogatych do biednych, została po drodze zgubiona. Z udzielonej odpowiedzi Okun wydedukował, o ile ważniejsze byłyby dochody odbiorcy w porównaniu z dochodami dawcy, aby transfer uznać za uzasadniony. Jeśli połowa transferu „wycieknie z wiadra”, to wówczas musimy stwierdzić, że do dochodów odbiorcy należy przywiązywać dwukrotnie większą wagę niż do zasobów dawcy. Ludzie koncentrujący się na uboższych odbiorcach będą popierać większą redystrybucję dóbr i silniej dążyć do zmniejszania nierówności. W sytuacji granicznej cała uwaga skupiłaby się na grupach najgorzej sytuowanych, które to stanowisko często wiązane jest z Teorią sprawiedliwości Johna Rawlsa, choć jego koncepcja jest dużo bogatsza niż pokazuje to ten skrajny przykład11.

Stanowisko typu rawlsowskiego, zgodnie z którym faworyzuje się najmniej uprzywilejowanych, można uznać za nieco radykalne. Nie jest jednak odległe od postawy polityków postulujących cięcia w podatku dochodowym, ponieważ miałoby to stymulować działalność gospodarczą, a tym samym zwiększyć przychody, co z kolei przełożyłoby się na wzrost dochodów osób najbiedniejszych. Argument ten pokazuje, że koncepcja Rawlsa nie jest sama w sobie egalitarna. Maksymalizacja dobrobytu osób najmniej uprzywilejowanych może prowadzić do całkiem nierównej dystrybucji. W tym sensie bardziej radykalny od Rawlsa był Platon, według którego nikt nie powinien być ponad czterokrotnie bogatszy od najbiedniejszych członków społeczeństwa12. Z tej egalitarnej perspektywy nierówność jest istotna z racji dystansu dzielącego bogatych i biednych – jego istnienie może być powodem do podjęcia działania nawet wtedy, gdy najbiedniejsi nic na tym nie zyskają.

Wspomniana praca Rawlsa zapoczątkowała wśród filozofów moralności szeroką debatę nad naturą sprawiedliwości społecznej. Szczególnie istotne było ujęcie zasad sprawiedliwości w kategoriach dostępu do „dóbr pierwotnych”, które definiuje on następująco: „dobra pierwotne – to […] takie, których każdy racjonalny człowiek z założenia chce”. Na liście tych dóbr znajdują się ogólne pojęcia, na przykład „prawa i wolności, władza i możliwości, dochód i bogactwo”13. Sen twierdzi, że ujęcie to idzie dużo dalej niż utylitaryzm, nie jest jednak w stanie uwzględnić „wielu wariantów tego, jak [ludzie] są w stanie  p r z e k s z t a ł c i ć  dobra pierwotne w dobre życie”14. Indyjski ekonomista proponuje, by mówić nie tyle o dobrach pierwotnych, co o „zdolnościach”, i definiować sprawiedliwość społeczną w kategoriach możliwości ludzi, uwzględniających to, jak ci ludzie rzeczywiście funkcjonują.

Perspektywa zdolności różni się od perspektywy Rawlsa pod dwoma względami. Koncentruje się na tym, jak dane dobra mogą pomóc ludziom w ich konkretnych warunkach życiowych, na przykład biorąc pod uwagę to, że w przypadku osób niepełnosprawnych podróż do pracy może wiązać się z większymi kosztami. W tym kontekście ważne są nie tylko osiągane wyniki, ale również zakres możliwości, który Sen uważa za fundamentalny element jednostkowej wolności (stąd właśnie tytuł jego książki: Rozwój jako wolność)15. Od strony praktycznej dzięki perspektywie zdolności udało się poszerzyć obszar analiz socjologicznych i ekonomicznych, w szczególności przyczyniając się do opracowania 25 lat temu przez Mahbuba ul Haqa wskaźnika rozwoju społecznego (Human Development Index, HDI), który określa poziom rozwoju krajów, uwzględniając nie tylko dochód, ale także poziom edukacji i przewidywaną długość życia16. W dzisiejszym kontekście perspektywa zdolności każe nam przeciwdziałać nierównościom zasobów ekonomicznych z powodów instrumentalnych, ale równocześnie w ramach spójnego systemu zasad sprawiedliwości17. W takim ujęciu dochód jest tylko jednym z wymiarów, a różnice w dochodach powinny być interpretowane w kontekście odmiennych warunków życiowych i dostępnych możliwości. Nadal jednak to uzyskane zasoby ekonomiczne są głównym źródłem nierówności. Dla mnie to właśnie powód, by w tej książce skupić się na ekonomicznym wymiarze nierówności.

A co mają do powiedzenia na temat nierówności sami ekonomiści?

Ekonomiści a nierówność dochodów

Mniej więcej dwie dekady temu wygłosiłem w Royal Economic Society, jako przewodniczący tego towarzystwa, wykład zatytułowany „Wyciągnąć dystrybucję dochodów z zamrażarki”18. Tytuł wybrałem po to, by podkreślić sposób, w jaki temat nierówności dochodowej został w ekonomii zmarginalizowany. Przez większość XX wieku zagadnienie to było ignorowane – sam uważam, że powinno stanowić centrum badań ekonomicznych. Swój wykład otworzyłem cytatem z Daltona, który wiele lat wcześniej wyrażał te same obawy. Pisał, że jako student był zainteresowany przede wszystkim nierównością dochodową: „Stopniowo uświadamiałem sobie jednak, że większość «teorii dystrybucji» zajmowała się praktycznie wyłącznie dystrybucją między «czynnikami produkcji»”. Dalej pisał, że „dystrybucję między osobami, który to problem jest w bardziej bezpośredni i oczywisty sposób istotny, podręczniki bądź to zupełnie pomijały, bądź też traktowały na tyle pobieżnie, jakby sugerowały, że nie rodzi on żadnych pytań, na które nie można by odpowiedzieć albo uogólniając ustalenia na temat czynników produkcji, albo ślęcząc nad statystykami, co profesorowie ekonomii z zadowoleniem zostawiali gorszym od siebie”19.

Gdy przeglądałem publikacje ekonomiczne w latach dziewięćdziesiątych, stwierdziłem, że nic się w tym zakresie nie zmieniło. Agnar Sandmo w swoim ujęciu historii ekonomicznych teorii dystrybucji dochodów zaobserwował, że „powiązaniu między alokacją zasobów i dystrybucją dochodów nie poświęcano zbyt wiele miejsca w nowoczesnej teorii równowagi; we wpływowym przedstawieniu tej teorii autorstwa Gerarda Debreu [laureata Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych – przyp. AA20] termin «dystrybucja» nie pojawia się nawet w indeksie”. Zauważył również, że teoria ekonomiczna zaczęła „nadrabiać swoje zaniedbania w określaniu dystrybucji dochodowej. Ale to zaniedbanie wciąż można zauważyć po tym, ile przestrzeni przeznacza się na ten temat we wprowadzeniach, podręcznikach i książkach poświęconych teorii mikroekonomii”21. Szybki rzut oka na współczesne bestsellery w kategorii „podręczniki do ekonomii” wystarczy, by móc stwierdzić, że ich struktura w zasadzie się przez te wszystkie lata nie zmieniła – problem nierówności omawia się poza głównymi rozdziałami o produkcji i makroekonomii. Dla przykładu, książka Grega Mankiwa, profesora ekonomii z Harvardu, Principles of Microeconomics ma świetny rozdział zatytułowany „Nierówność dochodowa i ubóstwo”, ale jest on oddzielony od wcześniejszych rozdziałów (a także od drugiego podręcznika Principles of Macroeconomics). Jeszcze więcej mówi być może fakt, że gdy Mankiw opracował streszczenie obu książek zatytułowane Essentials of Economics, dla rozdziału o nierówności nie było już w nim miejsca. Poświęcono je bowiem wyłącznie, cytując autora, „tematom, które studenci powinni uznawać i uznają za interesujące w studiach ekonomicznych”22. Najwyraźniej nierówność się do nich nie zalicza23.

Efekt jest taki, że kwestie powiązane z dystrybucją nie stanowią głównego przedmiotu zainteresowań ekonomistów. Niektórzy z nich uważają wręcz, że profesjonaliści w tej dziedzinie nie powinni w ogóle zajmować się nierównością. Najdobitniej taką opinię wyraził laureat tzw. ekonomicznego Nobla Robert Lucas z University of Chicago: „Ze wszystkich tendencji, które stanowią zagrożenie dla solidnego uprawiania ekonomii, najbardziej uwodzącą i, według mnie, najbardziej trującą jest koncentracja na kwestii dystrybucji. […] Możliwość poprawy warunków życia osób biednych dzięki wynajdywaniu nowych sposobów dystrybuowania istniejącej produkcji jest niczym w porównaniu z najwyraźniej nieograniczonymi możliwościami zwiększania produkcji”24.

Lucas słusznie podkreśla olbrzymi wkład wzrostu gospodarczego w poprawianie warunków życia wielu ubogich na całym świecie. Jeśli wzrost ten przybierze stabilną postać (owo „jeśli” jest tu istotne), to w przyszłości będzie w stanie zapewnić warunki do zmniejszania nierówności w wymiarze międzynarodowym i pomagania najmniej uprzywilejowanym w wymiarze krajowym. Jednak w dwóch kwestiach nie zgadzam się z Lucasem. Po pierwsze, dystrybucja i redystrybucja istniejącej całości dochodu  m a   z n a c z e n i e  dla jednostek. Skala różnic nie pozostaje bez wpływu na charakter naszych społeczeństw. Ma znaczenie to, że niektórzy są w stanie kupić bilety na podróż w kosmos, podczas gdy inni stoją w kolejce do banków żywności. Społeczeństwo, w którym nikt nie jest w stanie wykupić dla siebie prywatnej podróży w kosmos i w którym każdy jest w stanie kupić sobie jedzenie, będzie bardziej zintegrowane i zyska większe poczucie wspólnych celów. Po drugie, dystrybucja ma wpływ na całkowitą produkcję. Analiza dystrybucji dochodów jest niezbędna do zrozumienia tego, jak działa gospodarka. Ostatni kryzys gospodarczy nauczył nas, że nie wystarczy patrzeć jedynie na zestawienia wskaźników makroekonomicznych. Różnice ekonomiczne między ludźmi mają pierwszorzędne znaczenie. Tak ujmuje to zagadnienie laureat tzw. ekonomicznego Nobla Robert Solow z Massachusetts Institute of Technology (MIT) w swojej krytyce modeli, które zdominowały współczesną makroekonomię: „heterogeniczność stanowi o istocie współczesnej gospodarki. W prawdziwym życiu martwimy się o stosunki między menedżerami i właścicielami akcji, między bankami i ich dłużnikami, między pracownikami i pracodawcami, między inwestorami i przedsiębiorcami – i co tam jeszcze chcecie… Wiemy na pewno, że heterogeniczni aktorzy mają różne i czasami sprzeczne cele, różne informacje, różne zdolności przetwarzania tych informacji, różne oczekiwania, różne przekonania o tym, jak działa gospodarka. Modele eliminują cały ten zróżnicowany krajobraz”25.

Zagadnienia dystrybucji i różnic w wynikach jednostek nie wyczerpują problemów ekonomii – sugerowanie czegoś takiego byłoby bezpodstawne – niemniej są one jej  i s t o t n ą  częścią.

Kwestie dystrybucyjne tworzą sam rdzeń tematów podejmowanych w tej książce. Staram się w niej pokazać, jak mogą nam one pomóc zrozumieć działanie gospodarki. Najpierw jednak musimy przyjrzeć się rezultatom „ślęczenia nad statystykami”, którego podjąłem się razem z moimi kolegami i koleżankami. Jak bardzo nierówne są faktycznie nasze społeczeństwa? Na ile nierówność wzrosła w ostatnich dekadach?

Pierwsze spojrzenie na dane empiryczne

Szerokie ujęcie nierówności ekonomicznej w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych na przestrzeni ostatnich 100 lat przedstawione jest na wykresach 1.1 (USA) oraz 1.2 (Wielka Brytania). Zaczynam od ewolucji w czasie całkowitej nierówności w dystrybucji dochodów gospodarstw domowych. Definicję dochodu gospodarstwa domowego opisuję bardziej szczegółowo w dalszych partiach książki; w przypadku Stanów Zjednoczonych na razie możemy o niej myśleć jako o liczbie, którą dana osoba wpisałaby w swoim rozliczeniu podatku dochodowego. Nierówność mierzy współczynnik Giniego – sumaryczny wskaźnik osiągający wartość od 0 % do 100 %, spopularyzowany przez włoskiego statystyka Corrado Giniego26. Używanie tego rodzaju parametru zakłada przywiązywanie większej wagi do dochodów osób uboższych, jak to poskreślam wcześniej, choć może to nie być oczywiste dla niezliczonych badaczy używających współczynnika Giniego. Przy stosowaniu tego współczynnika każdy dodatkowy funt dla osoby z dolnej ćwiartki w rozkładzie dochodów waży trzy razy więcej niż każdy dodatkowy funt dla osoby z górnej ćwiartki27. W kontekście eksperymentu z przeciekającym wiadrem oznacza to, że można stracić dwie trzecie transferowanej kwoty i wciąż uznawać, że transfer się opłacał. Używam w tym przypadku wskaźnika Giniego, ponieważ jest on powszechnie stosowany i dostępne statystyki prezentowane są za jego pomocą. Powinniśmy jednak pamiętać, że ujmuje on całą dystrybucję w postaci jednej liczby i że istnieje o wiele więcej sposobów realizacji tego zadania28.

Wykres 1.1 przedstawia całkowitą nierówność w długookresowej perspektywie, dzięki której jesteśmy w stanie zobaczyć, że dystrybucja dochodów w Stanach Zjednoczonych zmieniła się w znacznym stopniu. W połowie stulecia rozkład wyglądał tak, jakby dochody z czasem miały być coraz równiej dystrybuowane. Herman Miller z Amerykańskiego Biura Spisu Powszechnego (US Census Bureau) powiedział w 1966 roku, że „opinię tę potwierdzają prominentni ekonomiści, a podzielają ją wpływowi pisarze i redaktorzy”. Cytował przy tym magazyn „Fortune”, według którego miała miejsce dystrybucyjna rewolucja, „choć nie zatknięto żadnej głowy na włóczni ani nie zdobyto siłą żadnej stacji kolejowej”29. Od swojego szczytowego momentu w roku 1929 współczynnik Giniego spadł o jakieś 10 punktów procentowych. Od zakończenia II wojny światowej do końca lat 70. całkowita nierówność niewiele się zmieniała, co amerykański ekonomista Henry Aaron podsumował słynnym żartem, że podążanie za amerykańskimi statystykami dystrybucji dochodów „przypominało oglądanie rosnącej trawy…”. W latach 80. trawa nagle wystrzeliła do góry. Był to właśnie „zwrot nierównościowy” w Stanach Zjednoczonych. Między rokiem 1977 a 1992 współczynnik Giniego wzrósł o 4,5 punktu procentowego, a od 1992 o dalsze 3 punkty. Całkowita nierówność nie wróciła do poziomu z epoki jazzu, ale pokonała już ponad połowę dzielącego ją od niej dystansu.

WYKRES 1.1: Nierówność w Stanach Zjednoczonych, 1913 – 2013

INTERPRETACJA: Całkowita nierówność (kwadraty) mierzona jest współczynnikiem Giniego na podstawie ekwiwalentnego dochodu brutto gospodarstw domowych (uwzględniającego rozmiar gospodarstwa). Procent całkowitego dochodu brutto populacji (z wyłączeniem przychodów z kapitału), który trafia do górnego 1 % populacji, zaznaczony jest trójkątami. Procent populacji żyjący poniżej oficjalnego progu ubóstwa reprezentowany jest przez krzyżyki. Odczytywane według skali z prawej strony wykresu romby pokazują zarobki górnego decyla (osoba znajdująca się w górnych 10 % rozkładu) względem mediany (czyli osoby w środku dystrybucji dochodów) pracowników pełnoetatowych.

Na szczycie dystrybucji udział całkowitego dochodu brutto górnego 1 % zwiększył się między rokiem 1979 a 1992 o połowę, a w roku 2012 wynosił dwa razy tyle, co w roku 1979. Nawet przy wzięciu pod uwagę efektów zmian w podatku dochodowym (Tax Reform Act z 1986 roku doprowadził do zmian relacji między zwrotami z podatku od przedsiębiorstw i z podatku od osób fizycznych) wzrost ten wciąż należy uznać za olbrzymi. By zobaczyć zmiany w udziale górnego 1 %, wróćmy do okresu sprzed II wojny światowej. Przez pierwszych 50 lat mamy do czynienia z ogólnym spadkiem, który rozpoczął się w trakcie I wojny światowej; widzimy jednak momenty odwrócenia tej tendencji pod koniec lat 20., potem znów po końcu Wielkiej Depresji trwającej od 1929 roku i podczas II wojny światowej. Dziś udział górnego 1 % powrócił do swojej wartości sprzed 100 lat. W Stanach Zjednoczonych najbogatszy 1 % obywateli zagarnia obecnie prawie jedną piątą całkowitego dochodu narodowego brutto – oznacza to, że średnio posiadają oni dwadzieścia razy więcej niż wynosi ich proporcjonalny udział. W ramach górnego 1 % również istnieje znacząca nierówność: udział dochodu górnego 1 % członków tej grupy (a więc górnej 0,01 %) także wynosi około jednej piątej całkowitego dochodu tej części populacji. Oznacza to, że 1 /10 000 społeczeństwa otrzymuje 1/25 całkowitego dochodu. Górny ogon wykresu dystrybucji przypomina trochę rosyjską matrioszkę: gdziekolwiek przetniemy rozkład dystrybucji, znajdziemy ten sam stosunek nierówności reprodukowany w odciętej górnej części30.

Porównanie trendów w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii

Jak wyglądają doświadczenia brytyjskie w porównaniu ze zmianami nierówności w USA? Często padają stwierdzenia, jakoby sytuacja w Wielkiej Brytanii była bladym odbiciem tego, co się dzieje w Stanach Zjednoczonych, a wykres dla Wielkiej Brytanii można uzyskać, biorąc po prostu dane dla Stanów Zjednoczonych i zmieniając jedną literę w tytule („UK” zamiast „US”). Jest w tym trochę prawdy. Na wykresie 1.2 widzimy, że skala nierówności ogólnie zmniejszyła się między 1938 rokiem a pierwszym powojennym pomiarem o około 7 punktów procentowych. (Patrząc na te wykresy, czytelnicy i czytelniczki powinni skupić się na  z m i a n a c h   w   c z a s i e;  nie można w pełni porównywać poziomów nierówności w obu krajach, gdyż w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii dochód mierzy się inaczej). Ogólna nierówność wzrasta następnie w latach 80. Brytyjczycy doświadczyli po 1979 roku podobnego „zwrotu nierównościowego” co Amerykanie: udział górnych warstw zmniejszał się do późnych lat 70., by następnie zacząć się zwiększać. Odsetek dochodu 1 % najbogatszych w całkowitym dochodzie brutto wynosił 19 % w roku 1919 i spadł o 6 punktów procentowych do roku 1979; od tego czasu zwiększył się ponad dwukrotnie. Wartość ta w Wielkiej Brytanii jest zatem niższa niż w Stanach Zjednoczonych, ale grupa najbogatszego 1 % społeczeństwa wciąż zagarnia jedną ósmą całkowitego dochodu brutto.

WYKRES 1.2. Nierówność w Wielkiej Brytanii, 1913 – 2013

INTERPRETACJA: Nierówność ogólną, mierzoną współczynnikiem Giniego, pokazują kwadraty. We wcześniejszych pomiarach współczynnik obliczano na podstawie dochodu po opodatkowaniu bez uwzględnienia wielkości jednostki podatkowej (puste kwadraty). Późniejsze wartości współczynnika Giniego (pełne kwadraty) są niższe, ponieważ obliczano je na podstawie ekwiwalentnego dochodu rozporządzalnego uwzględniającego wielkość gospodarstwa domowego. Procent całkowitego dochodu brutto populacji trafiającego do górnego 1 % zarabiających (trójkąty) wzrósł między latami 80. i 90. Wzrost ten mógł być częściowo spowodowany zmianami systemu podatkowego wprowadzonymi w roku 1990, w wyniku których jednostką podatkową przestały być pary, a stały się wyłącznie pojedyncze osoby. Procent osób żyjących w ubóstwie (krzyżyki) to procent osób żyjących w gospodarstwach domowych o ekwiwalentnym dochodzie rozporządzalnym wynoszącym mniej niż 60 % mediany w Wielkiej Brytanii. Odczytywane według skali po prawej stronie wykresu romby pokazują zarobki górnego decyla (osoby znajdującej się w górnych 10 % rozkładu) jako procent zarobków mediany (osoby w połowie dystrybucji) pracowników pełnoetatowych.

Nie dziwi zatem, że piszący w latach 60. o dystrybucji dochodów Robert Solow kierował swoją uwagę na „podobieństwo między brytyjskimi i amerykańskimi doświadczeniami w XX wieku”31. Od tego czasu pojawiły się jednak różnice. W latach 80. ogólny wzrost nierówności w Wielkiej Brytanii był znacznie większy niż w USA. Pomiędzy rokiem 1979 a 1992 wzrost współczynnika Giniego na Wyspach wyniósł jakieś 9 punktów, dwa razy tyle, co w Stanach. W przeciwieństwie jednak do Stanów Zjednoczonych po roku 1992 wzrost był nieznaczny; współczynnik Giniego w roku 2011 był w zasadzie taki sam jak 20 lat wcześniej. Zarówno różny rozkład zmian w czasie, jak i różnice w ogólnym wzroście nierówności pokazują, że Wielka Brytania oraz Stany Zjednoczone nie podążyły tą samą ścieżką. Te odmienności dają nam wartościowe informacje o leżących u ich podłoża siłach. Badania „różnic w różnicach” –  r ó ż n i c  między krajami w ramach  z m i a n   w   c z a s i e  – są często źródłem ciekawych ustaleń, stanowiących wartościowy wkład do naszych poszukiwań przyczyny wzrastającej nierówności.

Czytelnicy i czytelniczki zatroskani o los Wielkiej Brytanii mogą czerpać pewne pocieszenie z faktu, że w ostatnich 20 latach nie dostrzegliśmy wzrostu ogólnej nierówności dochodowej mierzonej współczynnikiem Giniego. Faktem jest jednak, że poziom nierówności uparcie pozostaje wyższy niż w latach 60. i 70. By wrócić do stanu obserwowanego za czasów Beatlesów, musielibyśmy zmniejszyć współczynnik Giniego o jakieś 10 punktów procentowych. Co to oznacza? Aby wyobrazić sobie, z czym by się to wiązało, załóżmy następujący scenariusz: doprowadzamy do takiej redukcji współczynnika samymi stawkami podatkowymi i transferami. Opierając się na sensownych założeniach względem stawek podatkowych i rządowych wydatków, można ustalić, że wzrost stawki opodatkowania dla rozporządzalnego dochodu, wymagany do obniżenia współczynnika Giniego z 35 % do 25 %, wyniósłby 16 punktów procentowych dochodu32. Wielkość koniecznego wzrostu stawki podatkowej wskazuje na fakt, że zmniejszenia nierówności nie można osiągnąć wyłącznie za pomocą narzędzi fiskalnych. Wniosek ten okaże się tym bardziej słuszny, gdy weźmiemy pod uwagę prawdopodobny wpływ takiego wzrostu podatku na system zachęt. Z tego właśnie powodu wiele rozwiązań proponowanych w tej książce nakierowanych jest na zmniejszenie nierównej dystrybucji dochodów rynkowych, a radykalna polityka zmniejszania nierówności musi być realizowana przez cały rząd. Stoimy zatem w obliczu wielkiego wyzwania.

WYKRES 1.3. Nierówność w wybranych krajach na świecie w 2010 roku

INTERPRETACJA: Nierówność mierzona jest współczynnikiem Giniego na podstawie ekwiwalentnego dochodu rozporządzalnego gospodarstw domowych (dochód po uwzględnieniu podatków i transferów). Współczynnik w Szwecji wynosi 23 %, co można porównać z wartością 59,4 % w RPA.

Nierówność na świecie

Skala tego wyzwania staje się jasna, gdy tylko porównamy nierówność dochodów w różnych krajach. Wykres 1.3 pokazuje zmiany współczynnika Giniego dla ekwiwalentnego dochodu rozporządzalnego gospodarstw domowych w krajach od Australii do Urugwaju w kolejności alfabetycznej i od Indii do Stanów Zjednoczonych według całkowitego dochodu per capita. Opracowywanie takich zestawień nie jest proste – w następnym rozdziale przyjrzę się bliżej źródłom tych danych.

W Chinach i Indiach współczynnik Giniego przedstawiony na wykresie 1.3 jest bliski 50 % albo też dwa razy wyższy niż w krajach nordyckich, sytuujących się w górnej części wykresu. W RPA wynosi prawie 60 %, a w krajach Ameryki Łacińskiej, takich jak Brazylia i Meksyk – ponad 40 %. Następnie (po Izraelu) pojawiają się Stany Zjednoczone, a po nich Wielka Brytania (wartość dla Stanów Zjednoczonych jest niższa od tej pokazanej na wykresie 1.1, ponieważ tamta odzwierciedlała dochód przed odliczeniem podatków). Oba kraje anglosaskie mają dużo większą ogólną nierówność dochodową niż Europa kontynentalna, a zwłaszcza kraje nordyckie, takie jak Szwecja czy Norwegia33.

Porównanie sytuacji w różnych krajach pokazuje, jak dużym wyzwaniem jest odwrócenie rozpoczętego w latach 70. wzrostu nierówności dochodów. Dla Wielkiej Brytanii obniżenie współczynnika Giniego o 10 punktów procentowych oznacza, że stanie się drugą Holandią. Dla Stanów Zjednoczonych spadek tego parametru o 7,5 punktu procentowego oznaczałby uczynienie z nich drugiej Francji. W innych krajach OECD dystans jest mniejszy. W Australii współczynnik Giniego wzrósł od lat 80. o 4 punkty procentowe i w tym przypadku ponownie punktem odniesienia byłaby Francja.

Czy powinniśmy skupiać się wyłącznie na biedzie?

Dotychczas analizowałem dane empiryczne dotyczące nierówności dochodowej. Martin Feldstein, ekonomista z Harvardu i pionier w badaniach nad ekonomią zabezpieczenia społecznego, obstaje mocno przy stanowisku, że „nacisk należy kłaść na usuwanie biedy, a nie na całkowitą dystrybucję dochodu lub skali nierówności”, który to pogląd jest dość powszechnie uznawany34. Tak samo jak Feldstein uważam, że to, co widzimy w dolnych partiach wykresu obrazującego rozkład dochodów, jest niezwykle istotnym problemem. To właśnie ponowne odkrycie biedy w latach 60. w Wielkiej Brytanii – zwłaszcza publikacja The Poor and the Poorest Briana Abel-Smitha i Petera Townsenda w wigilię Bożego Narodzenia 1965 roku – popchnęło mnie do rozpoczęcia badań nad biedą i napisania mojej pierwszej książki Poverty in Britain and the Reform of Social Security35. Pięćdziesiąt lat później walka z biedą stanowi już ważny punkt istniejących programów politycznych, a rządy wielu krajów wprost stawiają ją sobie za cel. Po Światowym Szczycie na rzecz Rozwoju Społecznego Narodów Zjednoczonych w Kopenhadze w 1995 roku rząd irlandzki ustanowił ogólnokrajowy poziom, do którego miała zostać zredukowana bieda, jako element ogłoszonej w 1997 roku Narodowej Strategii Zwalczania Ubóstwa (National Anti-Poverty Strategy). W roku 1999 rząd brytyjski z Tonym Blairem jako premierem przyjął usunięcie ubóstwa dzieci jako swój oficjalny cel, z planem całkowitego wyplenienia biedy wśród najmłodszych do 2020 roku. Następca Blaira, Gordon Brown, przekuł tę ambicję w prawo ustawą Child Poverty Act 2010. Unia Europejska w swoim planie Europa 2020 postawiła sobie za cel zmniejszenie liczby ludzi zagrożonych ubóstwem, w poważnym stopniu pozbawionych środków materialnych albo żyjących w „bezrobotnych gospodarstwach domowych” o co najmniej 20 milionów (obecna populacja Unii Europejskiej wynosi około 500 milionów osób)36.

Pomimo tych dobrych intencji postęp w zmniejszaniu ubóstwa w bogatych krajach był bardzo powolny. Ewolucja biedy w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii przedstawiona została na wykresach 1.1 oraz 1.2. W Stanach Zjednoczonych próg ubóstwa w kategoriach siły nabywczej pozostał bez zmian, w przeciwieństwie do progów ubóstwa w Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej37. Nie powinno zatem zaskakiwać, że oficjalna stopa ubóstwa w Stanach Zjednoczonych spadła z 33 % w 1948 roku do 19 % w roku 1964, kiedy to prezydent Lyndon Johnson ogłosił wojnę z biedą. Ubóstwo dalej zmniejszało się aż do końcówki lat 60., ale od tego czasu nie nastąpiła znacząca ogólna poprawa w tym względzie, a bezwzględna liczba osób ubogich zwiększyła się wraz ze wzrostem populacji: dziś około 45 milionów Amerykanów i Amerykanek żyje poniżej oficjalnego progu ubóstwa.

W Wielkiej Brytanii (wykres 1.2) stopa ubóstwa, mierzona w odniesieniu do progu formułowanego proporcjonalnie do mediany dochodu, została zmniejszona z 22 % do 16 % od roku 1992 do 2011. Spadek ten, zapoczątkowany w czasach konserwatywnego rządu Johna Majora, jest znaczący. Pokazuje, że niedostatek można redukować. Czy uzasadnia to zatem strategię „koncentracji na biedzie”? Zmniejszaniu się ubóstwa w Wielkiej Brytanii towarzyszył zauważalny wzrost udziału najwyższych dochodów. Rząd Nowej Partii Pracy czuł się „intensywnie zrelaksowany” (oksymoron?) w obliczu gwałtownego bogacenia się niektórych ludzi. Za spadek stopy ubóstwa, który miał miejsce w ostatnich 20 latach, należy się rządowi uznanie. Nie zmienia to jednak faktu, że jej obecny poziom jest wciąż wyższy od tego z lat 60. i 70., który już wtedy uznawany był za absolutnie szokujący. Child Poverty Action Group powołano do życia w roku 1965, kiedy stopa ubóstwa była o 3 punkty procentowe niższa niż dzisiaj.

W Unii Europejskiej stopa zagrożenia ubóstwem w ostatnich latach wzrosła38. Komitet Ochrony Socjalnej doniósł w 2014 roku, że „ostatnie dane dotyczące dochodów i warunków życia w Unii Europejskiej pokazują, że nie możemy mówić o żadnym postępie w kierunku realizacji założonych na rok 2020 celów zmniejszenia biedy i wykluczenia społecznego”. Wręcz odwrotnie: „Od roku 2008 przybyło 6,7 miliona osób żyjących w biedzie lub wykluczeniu społecznym, osiągając w 2012 roku całkowitą liczbę 124,2 miliona osób dla 28 krajów UE, a więc prawie 1 na każdych 4 Europejczyków. Ubóstwo i wykluczenie społeczne zwiększyły się w ponad 1⁄3 krajów członkowskich zarówno w roku 2011, jak i 2012”39.

Jest jeszcze wiele do zrobienia. Moim zdaniem usunięcie ubóstwa w bogatych krajach wymaga od nas bardziej ambitnego myślenia, wychodzącego poza stosowane dotychczas strategie. Na nasze społeczeństwa musimy patrzeć jak na całość i dojrzeć w nich istotne wzajemne zależności: ekonomia często ignoruje lub pomniejsza znaczenie jakiegokolwiek powiązania między zgromadzonymi fortunami jednostek (czy gospodarstw), lecz John Donne miał rację, pisząc, że „nikt nie jest wyspą, samą dla siebie”40. To, co dzieje się w górnym decylu dystrybucji, wpływa na tych należących do niższych decyli. Jak ujął to wiek temu Richard Tawney, „to, co rozsądni bogaci ludzie nazywają kwestią ubóstwa, rozsądni biedni ludzie nazywają równie słusznie kwestią bogactwa”41.

Formułując to w sposób bardziej pragmatyczny, możemy postawić następujące pytanie: czy jest możliwe osiągnięcie niskiej stopy ubóstwa przy zachowaniu dużego udziału najwyższych dochodów? By przebadać jakoś tę zależność, na wykresie 1.4 zebrałem dane empiryczne z 15 krajów OECD. Linie na wykresie dzielą kraje na grupy zależnie od tego, czy znajdują się one powyżej, czy poniżej mediany dla tych krajów. 11 z tych 15 krajów znajduje się albo w górnym prawym, albo w dolnym lewym kwadracie. Wydaje się, że jedynie Szwajcarii udało się osiągnąć stopę ubóstwa poniżej średniej, zachowując większą niż średnia stopę najwyższych dochodów. Więcej ubóstwa idzie raczej w parze z większym udziałem najwyższych dochodów.

WYKRES 1.4. Ubóstwo i udział najwyższych dochodów w wybranych krajach, ok. 2010 roku

INTERPRETACJA: W Stanach Zjednoczonych w 2010 roku stopa względnego ubóstwa (procent osób żyjących z przychodów niższych niż 60 % mediany) wynosiła 24,7 %, a część całkowitego dochodu brutto populacji trafiająca do górnego 1 % zarabiających (z wykluczeniem przychodów z kapitału) wynosiła 17,5 %.

Wzrastająca rozpiętość zarobków

Tytuł tego podrozdziału odnosi się do „rozpiętości” w celu podkreślenia oczywistego, choć często przeoczanego faktu, że nie wszystkie różnice w wynikach ekonomicznych reprezentują nieuzasadnioną  n i e r ó w n o ś ć.  Niektórym płaci się więcej niż innym z całkowicie zasadnych powodów, takich jak większa liczba przepracowanych godzin, trudniejsze i bardziej niebezpieczne zadania lub branie na siebie większej odpowiedzialności. Wśród najważniejszych uzasadnień różnic w zarobkach wymienia się większą inwestycję niektórych osób w przygotowanie się do wykonywania zawodu, który wymaga wyższych kwalifikacji. Tego rodzaju wyjaśnienie różnic w płacach przez zróżnicowanie w „kapitale ludzkim” ma już swoją historię. W Badaniach nad przyczynami bogactwa narodów jasno opisał je Adam Smith: „Człowiek wyszkolony kosztem wielkiej pracy i w ciągu długiego czasu […] może być przyrównany do jednej z owych kosztownych maszyn. Należy oczekiwać, że praca, którą wykonywać się uczy, zwróci mu oprócz zwykłej płacy za zwykłą pracę także wszystkie wydatki wyłożone na wykształcenie wraz ze zwykłymi co najmniej zyskami od równie wielkiego kapitału”42. To proste wyjaśnienie źródła wyższej płacy dla osób z wyższym wykształceniem tłumaczy, dlaczego różnice niekoniecznie muszą oznaczać nierówność  o r a z  dlaczego niekoniecznie wszystkie różnice można wytłumaczyć w ten sposób. Całkiem możliwe, że inwestycja w kapitał ludzki dokonana przez pracownika z wyższym wykształceniem, polegająca na zdobyciu tegoż wykształcenia, przynosi większe (lub mniejsze) dochody niż zwyczajny zysk z kapitału. Pionierskie badania nad zarobkami różnych grup zawodowych w latach 30. w USA, przeprowadzone przez laureatów tzw. ekonomicznego Nobla Miltona Friedmana i Simona Kuznetsa, pokazały, że „rzeczywista różnica między dochodami specjalistów i pozostałych pracowników wydaje się zdecydowanie większa niż różnica, która miałaby stanowić kompensację za niezbędną dodatkową inwestycję kapitału”. W tym zakresie różnica tworzyła nierówność43.

Długą ewolucję dystrybucji zarobków w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii pokazują wykresy 1.1 i 1.2 (zarobki górnego decyla). Wykresy te najłatwiej zrozumieć, jeśli wyobrazimy sobie wszystkich zarabiających ustawionych jeden za drugim, jak na paradzie, w porządku wysokości zarobków. Statystyk następnie dzieli ich na dziesięć grup zarobkowych i prosi pierwszą osobę z każdej grupy, by wyszła przed szereg. Osoba reprezentująca szóstą grupę jest medianą – osobą w środku – a osoba będąca przedstawicielem dziesiątej grupy to górny decyl. Dane prezentowane na wykresie dla każdego roku to stosunek zarobków górnego decyla do zarobków mediany. Tak więc w Stanach Zjednoczonych w roku 1952 górny decyl zarabiał mniej więcej 150 % tego, co mediana. Wykres ten sięga w przeszłość dalej niż zazwyczaj w badaniach nad rozpiętością płac, które mają tendencję do skupiania się na zmianach zapoczątkowanych w latach 70. Ważne jest jednak, by doświadczenia ostatnich dekad umieścić w kontekście historycznym. Widać, że w Stanach Zjednoczonych wzrost najwyższych zarobków rozpoczął się na długo przed rokiem 1970. Między 1952 a 1972 rokiem względna przewaga górnego decyla wzrosła ze 150 % do 194 %, a wzrost ten był tak znaczny, jak ten między 1972 a 2012 rokiem. Doświadczenie brytyjskie było odmienne. W latach 50. i wczesnych latach 60. rozpiętość zarobków powiększała się, ale od połowy lat 60. do roku 1979 górny decyl zmniejszał swoją przewagę względem mediany. W następnym rozdziale omówię, jak do tego doszło. W Wielkiej Brytanii nie tylko dynamika zmian była inna, ale też mniejszy był całkowity przyrost – w przeciwieństwie do tego, co widzieliśmy w przypadku całkowitej nierówności dochodowej. W Wielkiej Brytanii rozpiętość zarobków nie zwiększyła się tak bardzo, jak w Stanach Zjednoczonych, ale ogólna nierówność wzrosła bardziej.

Opowiadamy tu zatem historię znacznie bardziej zniuansowaną niż proste hasło „wzrost nierówności”. Jak podsumowano to w tabeli 1.1, mamy do czynienia z różnicami między okresami, między krajami i między indywidualnymi zarobkami oraz dochodami gospodarstw domowych. Różnice te pomagają nam zrozumieć czynniki determinujące nierówność. Możemy wiele się nauczyć z epizodów nakreślonych w tabeli 1.1. Jak doszło do tego, że w Stanach Zjednoczonych utrzymał się w miarę stabilny poziom nierówności dochodów gospodarstw domowych w latach 50. i 60. pomimo zwiększającej się rozpiętości zarobków? Jak zmniejszono rozpiętość zarobków między rokiem 1965 a 1979 w Wielkiej Brytanii? Dlaczego nierówność dochodowa zwiększała się tam w latach 80. dużo gwałtowniej? Kwestie te, wraz z zagadnieniami dotyczącymi innych krajów OECD, zostaną omówione w kolejnym rozdziale.

Od 1950 roku do połowy lat 60.

Od połowy lat 60. do końca lat 70.

Lata 80.

Od 1990 roku do dziś

Rozpiętość indywidualnych zarobków

Wzrost w Wielkiej Brytanii

Spadek w Wielkiej Brytanii

Wzrost w Wielkiej Brytanii

Wzrost w Wielkiej Brytanii

Wzrost w Stanach Zjednoczonych

Wzrost w Stanach Zjednoczonych

Wzrost w Stanach Zjednoczonych

Wzrost w Stanach Zjednoczonych

Nierówność dochodów gospodarstw domowych

Stała w Stanach Zjednoczonych

Stała w Stanach Zjednoczonych

Wzrost w Stanach Zjednoczonych

Wzrost w Stanach Zjednoczonych

Stała w Wielkiej Brytanii

Spadek w Wielkiej Brytanii

Znaczący wzrost w Wielkiej Brytanii

Stała w Wielkiej Brytanii

TABELA 1.1. Krótka powojenna historia nierówności w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych

Wymiary nierówności

Przyjrzeliśmy się wstępnie danym na temat nierówności; nim pójdziemy dalej, powinniśmy cofnąć się o krok i wyjaśnić pojęcia używane w statystykach. Istnieje wiele wymiarów nierówności, a niektóre z tych ważniejszych jak na razie nie zostały omówione. W rzeczy samej, nawet w wypadku omówionych już kwestii czytelnik lub czytelniczka może się zastanawiać, co zostało, a co nie zostało wzięte pod uwagę. Wykresy takie jak 1.1 czy 1.2 prowokują pytanie: nierówność czego i między kim?

Nierówność między kim?

Jak na razie mówiłem o gospodarstwach domowych oraz, omawiając kwestię zarobków, o osobach. Istnieje jednak wiele innych możliwych jednostek analizy. W obrębie gospodarstw domowych możemy mieć do czynienia z odrębnymi rodzinami, a wśród rodzin – z odrębnymi pokoleniami. Których jednostek powinniśmy zatem używać? Odpowiedź zależy po części od tego, do jakiego stopnia członkowie gospodarstwa domowego uczestniczą w dzieleniu się zasobami. Jeśli mamy do czynienia z równym współdzieleniem, to opisane wyżej kalkulacje, oparte na całkowitych dochodach gospodarstw domowych, będą poprawne. W przypadkach braku równego podziału możemy rozważać różne jednostki wydatków albo przyjąć jako jednostkę obliczeniową rodziny nuklearne, które tworzą gospodarstwo domowe. Na gruncie rodziny oddzielnie traktowalibyśmy wtedy dorosłe dzieci wciąż mieszkające w domu rodzinnym, zaś starsi rodzice żyjący ze swoimi dziećmi tworzyliby oddzielną jednostkę rodzinną w ramach jednego gospodarstwa domowego. Przez wiele lat ubóstwo w Wielkiej Brytanii było obliczane na podstawie tego rodzaju jednostki rodzinnej, dając większe liczby, ale pokazując mniej gwałtowny wzrost niż ten przedstawiony na wykresie 1.2. Liczby okazały się większe, ponieważ zakładano, że każda jednostka rodzinna w ramach gospodarstwa domowego musi dać sobie radę w oparciu o własny dochód. Z drugiej strony dzisiejsza metoda liczenia może zaniżać rozmiar ubóstwa, gdyż zakłada, że zasoby są równo dzielone. Może przez to ukrywać ubóstwo wynikające z nierówności podziału dóbr w ramach gospodarstwa domowego. Mówiąc inaczej, jeśli młodzi dorośli wrócą do rodzinnego gniazda w wyniku pogorszenia się warunków gospodarczych, to kryteria pomiaru używające gospodarstwa domowego jako jednostki mogą ukrywać rozmiar zwiększania się nierówności.

Wybór jednostki zależy nie tylko od tego, jaka część dochodu jest dzielona, lecz również od tego, jak pojmujemy kontrolę nad zasobami i czy interesuje nas stopień indywidualnej zależności. Jeśli uważamy na przykład, że młodzi dorośli powinni być niezależni od swoich rodziców, to jest to powód do przyjęcia jednostki wewnątrzrodzinnej: dorośli plus zależne od nich dzieci, ale bez dorosłych dzieci wciąż mieszkających w domu rodzinnym. Tego rodzaju wybór zwiększyłby mierzony rozmiar nierówności dochodowej oraz ubóstwa, ponieważ nawet jeśli dochody trafiają do wspólnego budżetu, nie bierze się pod uwagę dzielenia zasobów. Kwestia ta jest często zaniedbywana w publicznych dyskusjach: mówi się o „zależności od zasiłków”, ale nie o zależności od innych członków gospodarstwa domowego. W przeszłości celem polityki publicznej było zabezpieczenie finansowe osób starszych, aby nie były uzależnione od swoich dzieci. Za tym, co mogłoby się wydawać jedynie kwestią statystyki, kryją się wartości społeczne i oczekiwania: czy powinniśmy mierzyć nierówność lub ubóstwo w kategoriach gospodarstw domowych, czy też rodzin?

WYKRES 1.5. Przewodnik po dochodzie gospodarstwa domowego

Nierówność czego?

Całkowita nierówność dla Wielkiej Brytanii, przedstawiona na wykresie 1.2, mierzona jest w kategoriach rozporządzalnego dochodu gospodarstwa domowego z uwzględnieniem wielkości gospodarstwa i jego składu (w przypadku Stanów Zjednoczonych na wykresie 1.1 podano dochód przed opodatkowaniem). Skład dochodu gospodarstwa domowego pokazany jest schematycznie na wykresie 1.5, który określiłem jako „przewodnik po dochodzie gospodarstwa domowego”. Dla czytelników i czytelniczek, którzy – co w pełni zrozumiałe – gubią się nieco w nadmiarze pojęć, przewodnik może być przydatny na różnych etapach lektury tej książki (definicje tych pojęć podane są też w słowniku umieszczonym na końcu książki).

Zacznijmy od tego, że jeśli rozumujemy w kategoriach całego gospodarstwa domowego, to musimy zsumować zarobki wszystkich osób tworzących to gospodarstwo. Osoba z niskimi zarobkami może być w związku małżeńskim z osobą, która zarabia więcej: pastor może mieć żonę, która jest maklerem giełdowym. Przewodnik pokazuje dwie osoby, ale w gospodarstwie domowym może być ich oczywiście więcej. W kategorii zarobków mieszczą się nie tylko płace i wynagrodzenia otrzymywane przez pracowników, ale także dochody osób samozatrudnionych (to źródło dochodu różni się tym, że obejmuje zwroty zarówno z przepracowanych godzin, jak i z zainwestowanego kapitału). Dodajemy do tego dochód z oszczędności, który może przyjąć postać odsetek z depozytu bankowego lub obligacji, dywidend z akcji albo też renty z posiadanych nieruchomości. Dodajemy także transfery płatnicze otrzymywane od prywatnych podmiotów w rodzaju emerytur wypłacanych przez fundusze emerytalne oraz państwowe transfery od rządu. W sumie daje to całkowity dochód brutto gospodarstwa domowego. Po odjęciu podatku dochodowego oraz innych podatków bezpośrednich w rodzaju składek na ubezpieczenia społeczne otrzymujemy dochód rozporządzalny.

Następnym etapem jest przyjrzenie się różnicom w rozmiarach gospodarstw domowych i ich składzie. Dochód jednego gospodarstwa domowego znaczy mniej dla rodziny z dwojgiem dzieci niż dla jednej osoby. Jak zwykł mówić jeden z moich kolegów, „z dwojgiem dzieci drożdżówka za pensa kosztuje już cztery pensy” (żona też dostawała jedną). W praktyce proces dostosowywania do różnej wielkości rodzin nie opiera się na prostym podziale dochodu „na głowę”, gdyż mamy do czynienia z ekonomiami skali. Mój kolega nie miał przecież czterech bojlerów. Stosuje się w tym przypadku raczej „skalę ekwiwalentności”, która odzwierciedla fakt, że nie wszystkie wydatki wzrastają wraz z powiększeniem się rodziny o każdą kolejną osobę. Jedną prostą skalą jest pierwiastek kwadratowy z rozmiaru gospodarstwa domowego, tak że dochód czteroosobowej rodziny dzielony jest przez 2 (czyli pierwiastek kwadratowy z 4). Statystyki przedstawione wcześniej używają jednak nieco bardziej skomplikowanej skali (znanej jako zmodyfikowana skala OECD), która przyznaje 1 dla pierwszej osoby dorosłej, 0,5 każdej kolejnej, a każdemu dziecku 0,344.

Celem przewodnika jest pomoc czytelnikom i czytelniczkom w zrozumieniu struktury rozporządzalnego dochodu gospodarstwa domowego z uwzględnieniem rozmiaru tego gospodarstwa i jego składu, który to dochód będę nazywał ekwiwalentnym dochodem gospodarstwa domowego. Użyteczność przewodnika idzie jednak dalej. Schemat przedstawiony na wykresie 1.5 pokazuje nam różne elementy, które są potencjalnie w stanie pomóc w wyjaśnieniu ewolucji dochodów gospodarstw domowych. Najpierw jednak musimy spytać, jaka zasada stoi za doborem elementów dochodu na wykresie 1.5? Definicja dochodu zazwyczaj przyjmowana przez ekonomistów stwierdza, że jest to suma wszystkich wpływów, zarówno pieniężnych, jak i w naturze, naliczanych w danym okresie. Równoważna definicja mówi o maksimum zasobów, jakie dane gospodarstwo domowe może przeznaczyć do konsumpcji przy zachowaniu swojej wartości netto, tzn. bez zmniejszania wartości aktywów po odjęciu zobowiązań. Definicja ta jest  w y c z e r p u j ą c a  w swoim zakresie i wychodzi poza pole znaczeniowe większości definicji dochodów, które były stosowane do celów związanych z podatkiem dochodowym. Zasadniczo obejmuje ona wszelkie rodzaje dochodu w naturze, włączając w to warzywa uprawiane we własnym ogródku (którymi zazwyczaj nie interesują się urzędy podatkowe). Z pewnością zaliczają się tu świadczenia w naturze otrzymywane w ramach zatrudnienia, które mogą być całkiem pokaźne. Uwzględnia również dochód w naturze w postaci usługi noclegowej, otrzymywany przez właścicieli mieszkań. Posiadanie domu lub mieszkania nie przynosi dochodu gotówkowego, ma jednak równoważny efekt w postaci oszczędności na czynszu. Stosowanie wyczerpującej definicji dochodu pokazuje nam, że powinniśmy przypisywać dochód, który określa się wtedy jako „rentę przypisaną”. Element ten włączany jest do narodowych rachunków (zobacz następny podrozdział), stanowiąc ich pokaźną część: w Wielkiej Brytanii w 2012 roku odpowiadał za około 10 % produktu krajowego brutto (PKB). Te same uwagi odnoszą się do innych aktywów, w rodzaju mebli, sprzętu elektronicznego i dóbr trwałego użytku, niemniej ich ilościowe znaczenie będzie z pewnością znacznie mniejsze. Przywoływane wcześniej statystyki dystrybucyjne nie obejmowały renty przypisanej, jest ona jednak z całą pewnością znacząca dla programów reform wpływających na rynek mieszkaniowy.

W statystykach dystrybucyjnych brakuje również innego ważnego źródła dochodu w naturze: wartości usług publicznych w rodzaju opieki zdrowotnej, edukacji i opieki społecznej. Na wykresie 1.5 są one dodane do rozporządzalnego dochodu gospodarstwa, dając w sumie „dochód poszerzony”. Trudno określić wartość usług publicznych, z pewnością powiększają one jednak zasoby dostępne gospodarstwom domowym. Na przykład jeśli edukacja nie byłaby zapewniana przez państwo, rodzice musieliby zapłacić za prywatną szkołę dla dzieci ze swojego dochodu rozporządzalnego. Państwa dostarczają usługi publiczne na różnych poziomach i w zróżnicowanych zakresach, tak więc niebranie ich pod uwagę wpływa na porównywanie poziomów nierówności w różnych krajach. Jak przekonamy się dalej, w państwach z mniejszymi wydatkami publicznymi zazwyczaj wydatki prywatne są większe, choć ich dystrybucja raczej nie jest taka sama. Jeśli będziemy określać wartość usług publicznych według kosztów, które ponosi za nie rząd, to mierzona nierówność dochodów poszerzonych w krajach europejskich będzie znacząco mniejsza niż nierówność dochodów rozporządzalnych45.

Przyjęcie wyczerpującej definicji dochodu zakłada, że bierze się pod uwagę wszystkie zmiany w wartości aktywów, czyli że aktywa mogą zyskiwać lub tracić na wartości w okresie pomiaru. Tego rodzaju zmiany nie są uwzględniane przy obliczaniu dochodu narodowego, ale w kategoriach budżetów gospodarstw domowych z pewnością wpływają na siłę nabywczą. Jeśli wartość twoich akcji wzrosła w ostatnim roku, to możesz wydać tę nadwyżkę bez zmniejszania własnej wartości netto. Musimy rozróżnić naliczane i zrealizowane zyski (i straty). Te pierwsze to zyski na papierze, te drugie to zyski w postaci gotówki wygenerowanej ze sprzedaży aktywów. To od tych ostatnich właśnie nalicza się zazwyczaj podatki i to one widnieją najczęściej w statystykach dochodowych i dystrybucyjnych. Dochody z kapitału mogą być znaczące, zwłaszcza w przypadku górnych grup dochodowych. W Stanach Zjednoczonych udział górnego 1 % bez dochodów z kapitału (wykres 1.1) w roku 2012 wynosił 19,3 %, ale udział ten przy wliczeniu dochodów z kapitału był o około 3 punkty procentowe większy, wynosząc 22,5 %46. Ze względu na to, że zrealizowane zyski wynoszą mniej niż te naliczane (ponieważ wielu właścicieli aktywów ich nie sprzedało), wzrost nierówności jest zaniżany. Z drugiej strony w obliczeniach nie uwzględnia się inflacji, a licząc dochody pieniężne, zawyża się dochód rzeczywisty. Jeśli ceny zwiększyły się w danym okresie, to siła nabywcza (którą określa się jako „rzeczywistą wartość”) twoich aktywów zmniejszyła się. Tak więc jeśli wartość twoich udziałów zwiększyła się z 1000 dolarów do 1200 dolarów, to twój dochód z kapitału wyniósł 200 dolarów. Jeśli jednak w tym samym czasie ceny wzrosły o 10 %, to twój rzeczywisty dochód wyniósł jedynie 100 dolarów. Dochodzimy w ten sposób do bardziej ogólnej kwestii. Wyczerpująca definicja dochodu odnosi się do stałej posiadanej wartości netto, a to oznacza rzeczywistą wartość. Każdy, kto posiada jakieś aktywa, jest narażony na stratę kapitału w wyniku inflacji. Osoba z kontem bankowym o zerowym oprocentowaniu odczuwa takie samo zmniejszenie siły nabywczej. Zawsze mnie dziwiło, że poświęcano tak mało uwagi korektom inflacyjnym, oczywistym dla osób z niewielkimi oszczędnościami, które nawet przy niskich stopach wzrostu cen widzą, jak ich majątek znika.