Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Odnoszą sukcesy i pną się w górę. Pieniądze, uznanie i dynamiczna kariera to niewątpliwe osiągnięcia, ale wszystko to dzieje się w cieniu uzależnienia od mefedronu. Problem młodych, zdolnych i ambitnych, którzy sięgają po używki, by lepiej dawać sobie radę, a w rzeczywistości przegrywać. Wszystko, włącznie z życiem. Niezwykły zapis ze środka, oddający rzeczywisty koszmar współczesnej narkomanii, która już dawno przestała być problemem osób pochodzących z patologicznych rodzin czy nizin społecznych. Szybciej, lepiej, mocniej, wyżej – to wszystko ma swoją cenę.
Premiera planowana na 26.06 – Międzynarodowy Dzień Zapobiegania Narkomanii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 232
Nie planujesz zostać ćpunem.
Nie wpisujesz tego w CV.
Nie dodajesz do biogramu pod zdjęciem profilowym.
To nie dzieje się nagle.
Zaczyna się od rozmowy, która wreszcie płynie.
Od przekonania, że masz kontrolę.
Że przecież umiesz przestać.
A potem stoisz w kuchni.
Nie czujesz nóg.
Patrzysz komuś w oczy i śmiejesz się, bo to są najlepsze chwile twojego życia.
Bo wszyscy cię rozumieją.
Bo wreszcie coś czujesz.
Albo wreszcie nie czujesz nic.
To książka o nas.
O euforii.
O samotności.
O tanich cudach w proszku.
Nie piszę tego, żeby was przestrzec.
Nie piszę, żeby kogoś ocalić.
Ta książka powstała z potrzeby zrozumienia siebie, środowiska, mechanizmów uzależnienia, które nie zawsze mają twarz kloszarda. To opowieść o pokoleniu ludzi funkcjonujących, utalentowanych, głodnych więzi, którzy zamiast terapii wybrali substancję, a zamiast samotności wspólne ćpanie. Nie ma tu prostych ocen, bo życie też takie nie jest – to tylko próba uchwycenia momentu, zanim wszystko się rozpadnie.
Mój mądry zegarek jest głupi. Właśnie powiedział: „Dobra robota, jesteś na nogach dziewięćdziesiątą szóstą godzinę”.
„Debilu, idź spać”, to powinien powiedzieć.
Ma taką funkcję zdrowotną – chwali wszystko powyżej dziesięciu tysięcy kroków i dwunastu godzin ruchu.
Zakomunikował mi to w moje trzydzieste szóste urodziny, na które dostałem złotą tacę.
Tylko Eryk wytrzymał dziewięćdziesiąt sześć godzin. Co prawda chodził już na czworakach, ale funkcjonował.
Oliwia wyszła pierwsza, po dwóch dniach, bo musiała wracać do dzieci.
Monika pożegnała się z nami w dziewięćdziesiątej pierwszej godzinie. Wciągnęła najmniej, bo jest odpowiedzialną kelnerką, a musiała iść prosto do pracy.
Nie pamiętam, gdzie się podziali Norbert z Ewą.
Daria, ostatni gość, wyszła chwilę temu.
Dragi skończyły się w dziewięćdziesiątej godzinie, a my z Erykiem próbowaliśmy szukać resztek na podłodze. Mefedron potrafi strzelać przy kruszeniu, więc znaleźliśmy szczątki, z których usypaliśmy długą kreskę.
Paliłem papierosa w kuchni, Eryk siedział po przeciwnej stronie. Chciałem do niego podejść, ale nie byłem w stanie. Popatrzyliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać. Najlepsze urodziny, jakie miałem.
W podstawówce byłem samotnikiem. Pisałem scenariusze, kręciłem amatorskie filmy.
Byłem też patologicznie nieśmiały. Pewnego razu podczas spaceru spotkałem koleżankę z klasy i prawie dostałem ataku paniki, bo musiałem się z nią przywitać.
Rocznik ’84 może już mówić: „Za moich czasów było inaczej”. Był rok 2002, nie było internetu, z telefonów wiszących w mieszkaniach wystawały kable. Znaliśmy tylko trzy narkotyki – trawę, amfetaminę i heroinę.
W drugiej klasie szkoły średniej pojawił się u nas chłopak, który wyleciał ze szkoły w Katowicach za handel ziołem. Nie wiem, jaką aferę rozpętał, ale zapewne dużą, skoro dzień w dzień tłukł się pociągiem ponad czterdzieści kilometrów do mojego miasta. Ten kolega przywiózł pół plecaka marihuany i chętnie się nią dzielił.
I tak pewnego dnia, na klasowym pokazie filmu Pianista, w kiblu miejskiego ośrodka kultury zapaliłem po raz pierwszy. Bardzo szybko w mojej głowie zrodziła się paranoja, że nasz wychowawca zagląda przez małe okienko przy suficie łazienki albo czai się gdzieś w jednej z kabin.
Nic się nie stało, ale zamulałem cały film i ledwo wytrzymywałem w fotelu.
Nie spodobało mi się to doświadczenie, dlatego drugi raz zapaliłem dopiero zimą, pół roku później, w parku niedaleko kina. Zjarałem się dość mocno. Nie mogłem mówić, miałem wrażenie, że zamarzła mi szczęka. Odczuwałem też dotkliwe zimno, sięgające czubka głowy. W tym stanie przez dłuższy czas szukałem kaptura, który musiał o coś zahaczyć i zerwać się lub podrzeć albo ktoś go zwyczajnie zajebał. No nie miałem, kurwa, kaptura. Po godzinie szukania zorientowałem się, że cały czas był na mojej głowie.
Był też trzeci i ostatni raz.
W roku 2003 mój ówczesny przyjaciel mocno wkręcił się w towarzystwo starszych kolegów walących amfetaminę jak jakieś suplementy. I pewnego dnia postanowił zrobić sobie ze mnie jaja – dał mi zapalić haszysz zmieszany z amfetaminą. Nie wiedziałem, co wypaliłem, ale efekty były natychmiastowe. Upadłem i przez chwilę nie byłem w stanie się ruszać. Kolegę odprowadziłem na czworakach do drzwi i padłem w przedpokoju. Słyszałem, jak sąsiad mojego dziadka chodzi za głośno po dywanie. Dodam, że mój dziadek mieszkał w bloku oddalonym o czterysta metrów od mojego. To było chyba najgorsze przeżycie, które odstraszyło mnie od narkotyków na długie lata. Mój, już były, przyjaciel mocno wsiąkł w nowe towarzystwo, zaczął handlować amfą i wciągać na potęgę. O niczym innym nie mówił, tylko o narkotykach. Żyje i wciąż mieszka w rodzinnym mieście. Dziesięć lat temu miał żonę i dziecko, ale nie mam pojęcia, jak teraz wygląda jego życie.
Ale wracając do trawy – za każdym razem sprawiała, że czułem się, jakbym był mocno pijany i zamulony. Ciężko mi było cokolwiek po niej robić. Szokowało mnie, że niektórzy palili rekreacyjnie. Lepiej im się po tym pracowało, luzowali się czy nawet uprawiali seks. Ja zapadałem się w sobie i każdą komórką walczyłem o życie. Z tego powodu bałem się spróbować czegokolwiek innego, bo skoro zwykłe zioło tak na mnie działało, to mocniejsze narkotyki wystrzeliłyby mnie na tamten świat.
Dodatkowo po paleniu miałem zaniki pamięci krótkotrwałej. Zdarzało się, że w połowie zdania zapominałem, o czym mówiłem. Zabawne. Pamiętam, jak kiedyś kolega pytał mnie o coś związanego ze szkołą, a ja musiałem prosić, by formułował pytania szybciej, bo zapomnę, o czym rozmawiamy. Raz – w trakcie rozmowy – zapomniałem, że z kimkolwiek rozmawiam, a nawet że ktoś obok mnie jest.
Po szkole średniej zdałem do filmówki w Warszawie i w 2006 roku przeprowadziłem się do tego miasta. Nie byłem już tak nieśmiały, ale znajomych nadal mogłem policzyć na palcach jednej ręki. Poznałem dziewczynę, zostaliśmy parą, rozpocząłem pracę jako filmowiec freelancer.
Od pewnego czasu chodziła za mną myśl o spróbowaniu koksu. To, że w mojej branży wszyscy walą koks, jest czymś normalnym, tak mi się przynajmniej wydawało. Miałem ochotę po to sięgnąć, ale jednocześnie bałem się tego kroku. Często żartowałem, że to presja grupy rówieśniczej skłoniła mnie do pierwszej kreski. Tak naprawdę była to ciekawość zrodzona z filmów, z otoczenia, które brało, a także z historii natchnionych artystów tworzących swoje najlepsze dzieła „na fazie”, w zamroczeniu, na skraju jakiegoś załamania.
Pewnego dnia kolega, któremu montowałem film, przyniósł w podzięce kokainę. Posypał dwa małe szczurki, a ja ochoczo wciągnąłem jednego z nich. Zamknąłem się w ubikacji, gdzie przeglądałem internet w poszukiwaniu informacji na temat możliwych skutków ubocznych i tego, jak szybko mogę umrzeć. Ku mojemu zdziwieniu było bardzo przyjemnie. Pokochałem kolegę i obiecałem mu montaż stulecia. Wciągnęliśmy po jeszcze jednej mikrokresce i rozmawialiśmy przez cały wieczór. Nie pamiętam, czy miałem wtedy kłopoty z zaśnięciem, ale na pewno nie odczułem żadnych negatywnych skutków.
Kilka miesięcy po tym, jak kokaina mi uświadomiła, że zażywanie narkotyków może być fascynującym doświadczeniem, pojawiła się kolejna okazja.
Praca we Wrocławiu była szansą na stabilny i dobry zarobek. Trzy miesiące stałej roboty na planie, w systemie trzy dni pracy po dwanaście godzin, cztery dni przerwy, i tak w kółko. Potem miesiąc przerwy i znów trzy miesiące pracy.
Przez pierwsze trzy miesiące, czyli przez tak zwany sezon, mieszkałem w Legnicy. Kiedy po tym czasie podpisałem umowę na najbliższy rok, postanowiłem wynająć mieszkanie we Wrocławiu. Najtańsze, jakie tylko się da. W pokoju z obcymi mieszkać nie chciałem, więc stanęło na kawalerce. Były wakacje 2017 roku, kiedy znalazłem idealne mieszkanie niedaleko centrum handlowego Magnolia.
Piękna kawalerka, w sam raz, aby usiąść na środku i płakać, idealna dla artysty. Do polecenia każdemu, kto zmagał się z depresją i niską samooceną czy przechodził kryzys tożsamości. Było też wyjście na dach, z którego rozpościerał się piękny widok na stację benzynową, kaufland i Magnolię. Mieszkanie miało dwadzieścia sześć metrów, w salonie znajdowała się piękna, rozpadająca się meblościanka. Mieszkanie usytuowane było na piątym piętrze, na które prowadziły schody i gustowna winda, cała w boazerii, z tablicą ogłoszeń. Można było się zapoznać z lokalnym kebabem, salonem fryzjerskim Jola i sklepem Małe AGD. Każde z półpięter ozdabiały kwiaty, półki z książkami i obrazy z puzzli. W okolicy znajdowały się również biedronka, piekarnia, mięsny, kwiaciarnia i barber.
Miałem mieszkać raz tu, raz w Warszawie. W związku z tym nie potrzebowałem niczego lepszego, musiałem za to utrzymać z ówczesną dziewczyną dużo większe mieszkanie na warszawskim Mokotowie.
I tak, sam jak palec, zacząłem pracować na planie popularnego serialu i poznawać największych odszczepieńców i dziwaków w swoim życiu – filmowców.
Zostałem przydzielony na stałe do jednej z ekip, z którą czasami wyskakiwaliśmy na wódę po zdjęciach. Pewnego dnia – siedemnastego grudnia 2017 roku – znalazłem się na jednej imprezie z Norbertem.
Norbert często wkłada w buty, pod pięty, zwinięte gazety. Szczególnie od chwili, kiedy zaczął się spotykać z Ewą. Ale o tym później. Za to dobrze wygląda w za małych T-shirtach. Ma krótkie ciemne włosy. Podoba się dziewczynom, a jego pasją są samochody i rozdziewiczanie narkotyczne.
Mefedronowy alchemik miał wtedy dwadzieścia trzy lata i pracował w mojej ekipie jako asystent kamery. Sprowadził się do Wrocławia kilka lat wcześniej. Skończył prywatną szkołę filmową i była to jego pierwsza praca. Wychował się w małym mieście pod Wrocławiem. Mieszkał z ojcem i przez pewien czas byli tak biedni, że łapali i jedli gołębie. Norbert marzył, by wyrwać się z małego miasta i móc się samemu utrzymać. Póki co zarabiał niewiele więcej jak trzy tysiące złotych na miesiąc i mieszkał na nielegalu w pokoju w mieszkaniu, w którym inny pokój wynajmował operator, z którym wtedy pracowaliśmy. Pokój stał wolny, więc Norbert korzystał z okazji.
Skończyliśmy zdjęcia przed czasem i umówiliśmy się na wódkę u kierownika produkcji. Oprócz nas pojawiła się skrypterka, operator ze swoim asystentem, druga skrypterka i dwie dziewczyny z biura. Gdy byliśmy już mocno pijani, Norbert zapytał, czy chcemy coś wciągnąć. Jako osoba starsza o dekadę od reszty uczestników wyczułem ich lekkie zaniepokojenie. Ponadto jako reżyser, uchodziłem w ich oczach za ogarniętego, tajemniczego dostojnego pana. Chętnie przystałem na tę propozycję i zadeklarowałem swój wkład finansowy. „To ja się dołożę. Ja bardzo chętnie”, tak powiedziałem.
Wniebowzięty Norbert pojechał po towar i już godzinę później przygotowywał kreskę dla każdego z nas. Wtedy pierwszy raz usłyszałem o mefedronie. Norbert powiedział mi, że jest to substancja popychająca człowieka do dziwnych czynów. Technicznie to kryształ, który przerabiasz na proszek zatykający ci nos. Smarkasz i nie możesz oddychać. Możesz sobie też łyknąć ten kryształ, jeśli zawiniesz go wcześniej w bibułkę. Ma barwę od przezroczystej do żółtej jak siki. Zapachu nie da się opisać, jest to po prostu zapach mefu, coś jakby zamknęli cię ze starymi szczochami i po prostu byś wąchał te szczochy. Okropny zapach, bierze cię na wymioty, jak tylko go poczujesz.
Norbert wziął kartę i banknot, który przyłożył do kryształu; kartą gniótł kryształ na mniejsze kawałki, jeżdżąc nią po banknocie. Jeździł i gniótł w nieskończoność, by uzyskać jak najdrobniejszy proszek. Wyglądało to jak przydługa ceremonia.
W końcu wciągnąłem swoją kreskę. Usłyszałem, że to bardziej dopalacz, który biorą najgorsze ścierwa. Koks dla ubogich, przy którym prawdziwy koks się chowa. Chowa się intensywnością doznań i ceną. Mefedron kosztował w 2017 pięćdziesiąt złotych, a kokaina trzysta. Za gram.
I tak. To było ścierwo. Przy wciąganiu bolało jak jasna cholera. Oko łzawiło, bolały nos, gardło i wszystkie dziury w zębach. Trafiłem w środowisko ludzi twierdzących, że ćpają najbardziej popularny narkotyk.
Było inaczej niż po koksie. Weszło bardzo szybko i bardzo mocno mnie odstrzeliło. Na początku wieczoru każde słowo wydawało się niepewne, każde zdanie budowane było z ostrożnością, jakbyśmy wszyscy chcieli uniknąć wpadki. Z każdą kolejną minutą bariera nieśmiałości coraz bardziej się rozmywała, aż w końcu zniknęła całkowicie.
I wtedy to poczułem – to uczucie błogiego spokoju, miłości, ciszy. Nirwany, której doświadczamy, gdy całkowicie zgubimy poczucie czasu i miejsca, zanurzeni głęboko w chwilę obecną.
To było coś więcej niż szczęście; to było poczucie kompletnego zjednoczenia z otoczeniem, moment, w którym wszystkie troski zniknęły, a zostaliśmy tylko my.
Gadałem jak najęty. Tego wieczoru, pogrążony w głębokim transie, wygłaszałem nowej koleżance z pracy trzygodzinny wykład na temat seksu, nieświadom upływającego czasu. Spodobało mi się.
Potem nie mogłem usnąć. Leżałem nieruchomo, a cisza stała się areną niespokojnych myśli. Każda próba ucieczki od własnego umysłu kończyła się porażką.
Gonitwa rozpoczęła się od prostych zmartwień i przerodziła w złożone labirynty przeszłych decyzji i niewykorzystanych szans. Moje myśli wędrowały bez celu.
Leżałem, byłem napalony, a sen był ostatnią rzeczą, jaka mnie miała nawiedzić. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to przez dragi. Ich świat totalnie mnie nie interesował, miałem go wręcz w dupie. No ale wszytko powoli się zmieniało.
Wkrótce potem zacieśniła się moja więź z Norbertem. Jako że moje życie we Wrocławiu było samotne, bez znajomych, zaczęliśmy razem spędzać czas po pracy. Nasze spotkania zawsze wiązały się z narkotykami, które zamawialiśmy, by delektować się euforią, jaką przynosiły. Te chwile trwały i trwały; dwa razy w tygodniu, schronieni w moim mieszkaniu, oddawaliśmy się nałogowi.
Szybko stało się to naszym rytuałem. Dni nieskończonych rozmów, śmiechu, zapomnienia. Było coś magicznego w tym, że każda rozmowa wydawała się najciekawsza na świecie, każda opowieść przykuwała uwagę.
Po pierwszym miesiącu wiedzieliśmy o sobie wszystko. Oglądaliśmy filmy, tutoriale na YouTubie, rozmawialiśmy o sztuce. Przedyskutowaliśmy najskrytsze sekrety, słuchaliśmy muzyki. W życiu nie odczuwałem takiej empatii do drugiego człowieka. Wydawało mi się, że znalazłem przyjaciela.
To ja płaciłem za mefedron. Nie miałem z tym problemu, poza tym nigdy nie chciałem kończyć spotkań i zostawać sam. Kupowaliśmy więcej, siedzieliśmy dłużej. Spotkania wydłużyły się z dwóch dni do czterech. Norbert jeździł po dwa gramy, które kończyły się w połowie dnia. Wypłacałem wtedy kasę, Norbert wsiadał w taksę i pół godziny później mieliśmy już kolejny gram albo dwa.
Robił ogromne kreski, ich wciąganiu towarzyszył przepotężny ból, ale było w tym doznaniu coś magicznego. Nos szybko się zatykał, a wysmarkanie go graniczyło z cudem.
Po kresce kładłem się natychmiast na łóżku i odpływałem na kilka minut. Nic nigdy później nie działało na mnie tak euforycznie i uspokajająco jak te pierwsze kilka miesięcy wciągania. Świat wydawał się piękniejszy, a ludzie warci słuchania.
Kiedyś zwyczajnie padliśmy. Po sześciu godzinach obudził mnie dzwonek do drzwi. Norbert wstał wcześniej i zamówił nam kubełek KFC. Nie pierwszy raz kazał mi jeść, nawet na siłę, czy to KFC, czy głupi batonik, kiedy kupowaliśmy fajki na stacji benzynowej. Bo fajki schodzą bardzo szybko. Palisz jednego za drugim. Paczka potrafi wyparować w godzinę.
A wracając do jedzenia, to zmuszałem się do niego. I to nie jest tak, że jedzenie cię obrzydza. To coś więcej. Po prostu nie czujesz potrzeby spożywania czegokolwiek. Patrzysz na takiego batona i się zastanawiasz: po co? Tak jakbyś nie posiadał instynktu zaspokajania głodu. A jak już się zmusisz, to przeżuwanie szczękami zmęczonymi zagryzaniem zębów i dygotaniem od dragów jest istną drogą przez piekło.
Dragi musiały puścić, bo KFC wleciało jak złoto. Sześć godzin snu zrobiło jednak swoje. Kiedy się najedliśmy, Norbert pojechał po kolejny gram.
Co tydzień oglądaliśmy SNL Polska i Botoks Vegi. Następnego dnia nie pamiętaliśmy o tym, ale trudno się temu dziwić. To był czwarty dzień. Wciągnąłem dużą krechę, włączyłem serial i zasnąłem. Jak bardzo musiałem być wycieńczony, skoro zasnąłem po potężnej kresce mefedronu?
Kiedyś wpadła do nas na piwo koleżanka. Był piątek i wyjeżdżała na weekend w rodzinne strony. Odwiedziła nas ponownie w poniedziałek rano. Nadal walczyliśmy, chociaż bardziej przypominaliśmy zombie.
W tamtym okresie dużo „zawodowego” czasu spędzałem z pewną skrypterką, nazwijmy ją Nina.
Ćpaliśmy w knajpowych kiblach. Jako powierzchni używaliśmy telefonu lub jakiejś półki. Pewnego razu obok jednej z toalet znajdowała się szatnia, przy której stał ochroniarz. Podeszliśmy do niego i zapytaliśmy, czy możemy wejść do środka we dwoje. Nie było problemu.
Dziewczyna dużo ćpała, miała też mało ciekawą przeszłość, z której powodu powinna łykać silne psychotropy. Nie robiła tego jednak, ale żarła piksy i wciągała mefedron.
Sęk w tym, że Nina często bywała blisko ataków paniki. Musiała wtedy szybko się czymś zająć. Biegała po mieszkaniu, sprzątała i przekładała wszystko z miejsca na miejsce. Próbowała w ten sposób rozładować narastające napięcie.
Pewnego dnia, w moje urodziny w 2018 roku, drugiego dnia ćpania, Nina odebrała telefon z informacją o śmierci przyjaciela. Jej reakcja była natychmiastowa i dramatyczna. Półtorej godziny wrzasków przeplatanych stanem katatonicznym. Patrzysz jej w oczy i nikogo tam nie ma. Przerażające doświadczenie.
Gdy siedziałem w tej klaustrofobicznej atmosferze i obserwowałem Ninę w jej najgorszym stanie, poczułem się kompletnie bezsilny. Wymieniliśmy z Norbertem spojrzenia, wiedzieliśmy, że musimy coś zrobić, ale nie mieliśmy pojęcia co.
Spanikowani, bo przecież nie zadzwonimy po karetkę, odezwaliśmy się do jej byłego, który ponoć jako jedyny umiał wyciągnąć ją z takiego stanu. Przyjechał i faktycznie uspokoił ją dość szybko.
Przez pierwsze pół roku non stop krwawiłem z nosa. Smarkałem krwią, bo to totalnie rozpierdala nos, i to tak, że człowiek się czasami modlił do tego i czołgał po podłodze, jak wciągał, ale potem było cudownie i pięknie. Nie przeszkadzało, że nie jadłeś dwa dni, że pociłeś się specyficznym zapachem śmierdzącym chemią.
Ekscytował mnie fakt, że nigdy nie wiadomo, co cię czeka, szczególnie po dragach. I tak pewnego wieczoru, kilka minut po tym, jak położyłem się spać, zadzwonił Norbert. Wyciągnął mnie na imprezę urodzinową koleżanki z firmy. I na tej imprezie odkryłem, że wszyscy wciągają. Na pewno wszyscy, którzy tam byli. Pod kiblem ustawiały się ogromne kolejki. Oczywiście wszyscy mefedroniarze. Wtedy też poznaliśmy Oliwię.
To trzydziestopięcioletnia skrypterka i kostiumografka. Na rękach ma wytatuowane jakieś symbole. Nosi duże tunele w uszach. Jej znakiem rozpoznawczym są czarne dredy. Wygląda jak ktoś, kto niedrogo odblokuje twoje czakry i oczyści dom z obecności złych duchów. Na co dzień samotnie wychowuje dwójkę dzieci.
Z tego wieczoru nie pamięta za wiele, ale doskonale pamięta moment, w którym Norbert namówił ją, by sobie wciągnęła.
– Wyszłam z Norbertem, z którym potem uprawiałam seks, ale nic z tego nie pamiętam. Zakładam, że było dobrze. Pamiętam tylko moment, jak leżę na łóżku i Norbert namawia mnie, żebym sobie wciągnęła.
Bała się, bo była antynarkotykowa. Złamała się po godzinie.
– Zrobiłam to, bo mnie zapewniał, że po tym się poczuję lepiej, otrzeźwieję momentalnie i tak dalej.
Nagle poczuła, jakby przez cały wieczór w ogóle nie piła. Wróciła chęć do zabawy. Wsiedli w taksówkę i pojechali z powrotem na imprezę. Tam raz jeszcze zdecydowała się na kreskę, przekonana, że skoro nic jej nie było po pierwszym razie, to po drugim też nic się nie stanie.
Później były inne imprezy, na których zawsze pojawiały się narkotyki. Pomyślała, że może spróbować trzeci, czwarty, dziesiąty raz. Schodził ciężar życia, mefedron pomagał odrealnić świat, który nie spełniał jej oczekiwań.
– Może to jest samolubne, ale uważam, że mi się należy. I należy się tak naprawdę każdej matce.
Oliwia i Norbert zaczęli szybko i równie szybko zakończyli swój związek. Ale pamiętajmy o Oliwii, bo jeszcze się pojawi.
Istniały trzy progi, których bałem się przekroczyć.
Ćpanie w pojedynkę – przekroczony najszybciej, kiedy uczyłem się sam ogarniać mefedron. Bałem się, że to ćpanie w samotności jest taką granicą, zza której nie wrócę, że po jej przekroczeniu stanę się narkomanem, kurwa, umrę od tego i to zawładnie moim życiem. Ale byłem świadom, że po narkotykach inaczej na przykład odbiera się muzykę. Więc zrobiłem to raz. Słuchałem muzyki, pisałem pierdoły do ludzi, bawiłem się jak nigdy.
Zdarzały się sytuacje, kiedy kończyła się impreza, Norbert wychodził, ja nie mogłem spać, więc sam jeszcze ze dwie czy trzy kreski wciągałem. Ale to było co innego, dobicie się po imprezie. Jeden jedyny raz, dla eksperymentu, zrobiłem sobie imprezę w samotności. Od początku do końca. Ale uważam, że jeśli walisz sam, to już masz duży problem.
Posranie się na imprezie – trzeciego, czwartego dnia już nie panujesz nad sobą. Nie wiesz, co się dzieje, chodzisz na czworaka i wszystko może się zdarzyć. Gdybym to zrobił, stoczyłbym się totalnie. (śmiech)
Motanie samemu – czułem w tym coś upokarzającego i degradującego. Szybko zmieniłem zdanie, bo najgorzej jest wtedy, kiedy jesteś uzależniony od czyjegoś humoru i czasu. A tak – chcesz ćpać, to dzwonisz.
Z Norbertem wciągaliśmy już tak często, że zdarzało mi się jeździć poćpanemu na spotkania w pracy. Brałem nawet trochę ze sobą, by wyjść w przerwie do kibla i dociągnąć kreskę. Spotkania trwały dwie godziny. Nie warto było przerywać kilkudniowego ćpania przez taką głupotę. Ważne było jedynie, by wyspać się przed pierwszym dniem zdjęciowym.
Raz ze skrypterką z pracy poszliśmy do C., gdzie jacyś jej znajomi zaproponowali nam po kresce w zamian za dwa piwa. W klubie był nawet pokoik do ćpania. Wygonili nas o siódmej rano, z piwem w kubkach wyszliśmy na ulicę, na której czekała na nas ekipa zdjęciowa. Rozpoczynaliśmy właśnie dzień pracy na planie, a los chciał, że pierwsza lokacja mieściła się obok klubu. Założyliśmy okulary przeciwsłoneczne i próbowaliśmy przetrwać dzień.
Mnie się udało, niestety skrypterce faza zabawy nie przeszła i w połowie dnia skoczyła statyście na plecy, krzycząc: „Wio, koniku, wio”. Godzinę później zasnęła w busie.
Innego dnia jeden z aktorów zasłaniał mnie, bym mógł sobie dociągnąć kreskę, którą zrobiłem na krzesełku w wynajętym do zdjęć mieszkaniu. Raz prosiłem też Norberta, by mi powiedział, jeśli zacznę gadać głupoty do aktorów. Tak na wszelki wypadek.
Dlaczego zacząłem i tak się wkręciłem? Nie wiem. Zawsze chciałem spróbować, jak to jest z tymi narkotykami. Oczywiście widziałem mnóstwo filmów, gdzie dragi są przedstawiane jako coś złego. Ale czy potrafisz wymienić film, który nie jest w całości o heroinie? To heroina jest zawsze pokazywana tak, że zażywasz i kończysz źle. Brakuje filmów, które koncentrują się na innych narkotykach i na tym, że nie zawsze kończysz pod mostem ze strzykawką wbitą w rękę. Widziałem, że dużo ludzi bierze, że mają po tym, kurwa, pomysły, że biorą to artyści, więc chciałem spróbować. Później się okazało, że lepiej się rozmawia, że stajesz się bardziej towarzyski, czujesz się bardziej otwarty. Ja byłem zakompleksiony, nieśmiały, a po zażyciu narkotyków stawałem się pewniejszy siebie. Zacząłem w ten sposób zabijać czas. Ale się bałem, że może się to chujowo skończyć. Bo jednak brałem to, co przez większość jest uważane za najgorsze ścierwo. I okazało się, że narkotyki, takie jak mefedron, kokaina, nie mulą jak trawa, a jednak dają ci speeda. Stajesz się po nich w dwustu pięćdziesięciu procentach sobą. W sensie: lepszym sobą, przynajmniej w swoim mniemaniu.
Właściciel mieszkania, w którym nielegalnie mieszkał Norbert, w końcu się zorientował, że ma dzikiego lokatora, i wyrzucił go z dnia na dzień. Mniej więcej w tym samym czasie Norbert zaprosił do mnie Ewę.
Ewa i Norbert pochodzili z jednego miasta i znali się od gimnazjum. Nawet mieli się ku sobie, ale żadne z nich nie wykonało pierwszego kroku. Ja chciałem zrobić własny serial i szukałem aktorki do głównej roli. Norbert zaproponował Ewę.
Ewa zrobiła na mnie dobre pierwsze wrażenie. Wciągnęliśmy po dużej kresce i rozmawialiśmy o projekcie.
Z biegiem czasu projekt zszedł na drugi plan, a Ewa opowiedziała mi o związku, który chciała zakończyć. Spotkanie u mnie pomogło jej w tym. Drugiego dnia Norbert zabrał ją na dach mojego bloku i prawie uprawiali seks.
Na krótką chwilę wróciłem do dawnego życia. Pojechałem do Warszawy i z moją ówczesną dziewczyną (nasz związek przetrwa jeszcze niecały rok) udaliśmy się na kilkudniowe wakacje do Berlina. Codziennie myślałem o kresce. Patrzyłem na pasy i widziałem kreski.
Podczas gdy żarłem bratwursty, Ewa i Norbert zostali parą, a on, wraz z innym asystentem kamery z naszej firmy, wynajął mieszkanie. Kiedy kupowałem kurtkę w niemieckim primarku, dostałem esemesa z zaproszeniem na parapetówkę.
Parapetówka, jak to parapetówka, nie wyróżniała się niczym konkretnym. Kilkanaście osób (większości nie znałem) ściśniętych w dwupokojowym mieszkaniu na drugim piętrze w ukończonym rok wcześniej budynku. W nowym, ładnym i zadbanym mieszkaniu, w którym Norbert i kolega byli pierwszymi lokatorami. Czterdzieści pięć metrów za dwa tysiące czterysta złotych. Środek miasta. Bliżej centrum, rynku, cywilizacji. Wśród zaproszonych znalazła się Oliwia.
Posypaliśmy duże i długie kreski na stole w kuchni i wypiliśmy morze alkoholu. Około północy Ewie przestało odpowiadać towarzystwo. Norbert wyprosił gości z mieszkania, a kilka wyróżnionych osób, w tajemnicy przed resztą, zaprosił do Ewy. Mieszkała kilka bloków dalej. W wypasionym, ponadstumetrowym apartamencie, z tarasem większym niż całe mieszkanie, które wynajmowałem.
U Ewy zebrało się nas kilkoro. Postacie tak różne, jak tylko można sobie wyobrazić.
Wśród nas znalazł się Franek – człowiek o głęboko zakorzenionych wartościach katolickich.
Oliwia – z nutą zazdrości wobec Ewy, spowodowaną swoim wcześniejszym krótkim związkiem z Norbertem.
Daria – emanowała pewną nieuchwytną aurą, jakby była nie tylko w tym pokoju, ale i w zupełnie innym wymiarze.
Eryk – zawsze był duszą towarzystwa.
Ewa – nowa partnerka Norberta. Epatowała pewnością siebie graniczącą z zarozumiałością.
A ja? Zazwyczaj nieśmiały i skłonny do pozostawania na uboczu, niespodziewanie odnalazłem się w centrum uwagi, otoczony ludźmi, którzy byli gotowi słuchać. Na początku czułem się niepewnie, pełen niepokoju, że nie sprostam ich oczekiwaniom. Moje wcześniejsze doświadczenia i niska samoocena sprawiały, że dystansowałem się od innych i nie miałem zbyt wielu przyjaciół.
Każde spotkanie z nowymi ludźmi wywoływało we mnie lekki stres, obawę, że nie zostanę zaakceptowany. Z czasem jednak zacząłem czuć się bardziej komfortowo. Nie było łatwo, ale dzięki wsparciu nowych przyjaciół powoli przełamywałem swoje bariery.
Godziny mijały, a nasze rozmowy stawały się coraz bardziej otwarte i intymne. Poczułem, że to przypadkowe spotkanie kryje w sobie siłę prawdziwego połączenia. Każdy z nas, z własnym bagażem doświadczeń i z nadziejami na przyszłość, znalazł w tej małej grupie coś, czego nie potrafił znaleźć nigdzie indziej – akceptację, zrozumienie, a przede wszystkim poczucie przynależności.
Tej nocy, wśród przypadkowych osób, znalazłem nie tylko tematy do rozmów, ale i ludzi, którzy byli gotowi słuchać. To był moment, w którym po raz pierwszy od dawna nie czułem się samotny.
W mieszkaniu Ewy wśród dymu i śmiechu odnaleźliśmy kawałki siebie w sobie nawzajem.
Po trzech dniach wróciłem do domu. Chciałem więcej i dostałem – staliśmy się paczką i widywaliśmy się co tydzień.
Na naszych imprezach w tej szczególnej przestrzeni tworzyliśmy nie tylko chwilowe schronienie przed światem zewnętrznym, ale także miejsce, w którym mogliśmy być najbardziej autentycznymi wersjami siebie.
Imprezy te były więcej niż tylko okazją do świętowania.
– Utworzyła się taka jakby fajna rodzinka.
– Jesteśmy otwarci wobec siebie. Jesteśmy prawdziwi dla siebie.
– Dla mnie znaczycie troszeczkę więcej niż rodzina. Jesteście, i wiem, że jakby mi się działo coś złego, to zawsze mogę na was liczyć.
– Z moją obecną kobietą nie jestem w aż takiej zażyłości emocjonalnej jak z wami.
– To jest bardzo wartościowe, bo jesteśmy w stosunku do siebie fair i trzymamy się razem.
Ma trzydzieści siedem lat i wygląda jak amerykański kierowca ciężarówki z lat osiemdziesiątych. Franek potrafi wyjść na kawę, a wrócić do domu po dwóch dniach. Pochodzi z Płocka, gdzie wszyscy się znają i wszystko o wszystkich wiedzą, więc rodzice byli załamani, gdy nie zdał matury.
Dla przekory postanowił pójść na teologię. Nie miał powołania, więc poszedł na teologię dla świeckich. Po takich studiach można co najwyżej zostać katechetą w szkole, uczyć dzieci „jedynej słusznej wiary”, ewentualnie pisać książki.
– Doszedłem do piątego roku i miałem bronić pracy magisterskiej, ale wtedy pojawiły się różne substancje psychoaktywne, które sprawiły, że popadłem w jakiś taki poważny kryzys egzystencjalny i nie skończyłem tych studiów. Więc jestem po piątym roku studiów, ale bez magistra, jak prezydent Kwaśniewski.
Kilka lat później w internecie trafił na kolesia, który nazywał siebie Jezusem. Założył portal o nazwie Sokrates. „Jezus” był zagorzałym fanem jedzenia surowych muchomorów, uważał je za święte, oczyszczające grzyby. Pewnego dnia Franek pojechał do lasu i zjadł takiego muchomora.
– To jest takie mantryczne, kurwa, to jest takie jak ayahuasca czy coś takiego. Więc, kurwa, chodziłem po tym lesie i znalazłem jednego grzyba.
Dostał zatrucia pokarmowego, bolał go brzuch i było mu niedobrze przez czterdzieści pięć minut. Ale potem nastało „to coś”. Na pewno nie faza, bo nie widział krasnoludków, nie widział jakichś ruchomych słońc, tylko rzeczy takie, jakimi były. To go oczyściło.
– Po tych grzybach widzisz psa i wiesz, że tak powinien wyglądać, kurwa, pies.
Franek jest osobą, która lubi eksperymentować. Wychodzi z założenia, że narkotyki trzeba brać w momencie, kiedy się ma czysty rozum i czystą duszę. Na teologii poznał największych odszczepieńców od wiary, cyrkowców i pojebanych ludzi. Z nimi zapalił trawkę. Poklepało go dopiero za czwartym razem. Wyszedł z domu i przez trzy godziny siedział w krzakach pod blokiem, i modlił się do Boga, aby to się skończyło. Każdego normalnego człowieka taka sytuacja powinna przestrzec przed dalszym używaniem tego specyfiku. Jednak za piątym razem stał się totalnym entuzjastą marihuany. Dochodziło do sytuacji, w których znajomy na powitanie rano przynosił mu fifkę na tacy – zanim otworzył oczy, miał już lufę w gębie. Tak rozpoczynał swój dzień. Trwało to bardzo, bardzo długo.
– To się trochę skończyło w momencie, kiedy mój współlokator popełnił samobója. Z nim paliłem zioło, chlałem strasznie mocno. Skoczył z mostu Grunwaldzkiego tylko dlatego, że dostał delirium. Bardzo fajny, kumaty, inteligentny facet, informatyk. To był taki, kurwa, cios. Znak, że coś się zaczyna dziać. Ale nie chciałem demonizować, więc stwierdziłem, że będę mniej palić. Wszystkie moje uzewnętrzniania i wypruwania emocjonalne miałem pod wpływem narkotyków. Uważałem, że fajnie mi się po tym ogląda filmy, słucha muzyki. Jestem osobą bardzo wrażliwą na szeroko pojętą sztukę, a te rzeczy były jak taki nośnik, który jeszcze wzmagał te emocje, te kolory, dźwięki. To nie jest rozmowa misyjna. Ja nie chcę nikogo przestrzegać przed tym i nie chcę nikogo pouczać. Od tego jest spowiedź święta. Ja do spowiedzi świętej nie chodzę.
Ulubionym meblem Darii jest lustro. To dwudziestosześcioletnia bizneswoman pracująca w dużej korporacji. Wysoka, z prostymi czarnymi włosami, zawsze elegancko i dobrze ubrana. Chociaż wygląda jak milion dolarów, nie ma o sobie dobrego zdania. Kompleksy uśmierza narkotykami, szuka coraz wymyślniejszych wymówek, by wziąć kreskę. Bardzo dużo mówi i niestety tylko o sobie. Wiele osób określa ją jako wampira energetycznego. Całe dzieciństwo była olewana przez rodziców.
– Jaki rodzic, kurwa, wyjeżdża sobie co tydzień na weekend i zostawia szesnastoletnią dziewczynkę z dziesięcioletnią siostrą? Doskonale wiedzieli, że ja imprezuję, zapraszam znajomych i chleję alkohol, i chuj, wyjebane. Jak się dowiedzieli, że spotykam się z facetem, który mieszka z mamą i nie ma studiów, to było, wiesz, najgorsze. Oni nawet nie chcieli go poznać, od razu gorszy sort. Moi rodzice nigdy nie byli blisko. Mam też trochę daddy issues. Mam w chuj mommy issues, ale moje daddy issues polegają na tym, że mnóstwo mężczyzn mnie zraniło w życiu, a i tak trudniej mi uzyskać kontakt z laską niż z facetem. I dla mnie wszyscy mężczyźni, nieważne jak by mnie zranili, to oni są zawsze lepsi. Moja matka tak zjebała nasz kontakt, jak byłam młodsza, że dla mnie każda laska, chyba że naprawdę poznam ją jakoś głębiej i się dogadamy, z góry jest chujowa. Więc tak naprawdę nie miałam nikogo. Ojciec, który bardzo rzadko był w stanie powiedzieć mi „kocham cię”, matka, która kompletnie, kurwa, była pojebana. Dalej zresztą jest. Z jednej strony cię opierdoli, zbije łyżką drewnianą, bo akurat gotuje, a z drugiej strony, kurwa, przyjdzie i się popłacze, i ty nie wiesz, o chuj jej chodzi, dlaczego ona płacze. No nieważne.
Jest inteligentną, ale bardzo pogubioną dziewczyną.
– Mam zaburzenia osobowości, i to wiele wyjaśnia: z jednej strony chcę być domatorką, a z drugiej strony bardzo chcę imprezować. Ile razy oglądałam serial i widziałam, że ktoś tam wciągał, był to zawsze biały proszek. Gdybym była jakaś supermądra z chemii, to stworzyłabym taki narkotyk, który działa jak mefedron, ale tylko przez dwie godziny.
Od wielu lat łączy branie psychotropów z narkotykami. Wciągnęła kreskę przed rozmową, na uspokojenie. Niewysoka farbowana blondynka z prostymi włosami do piersi. Na rękach wytatuowane kwiatki i owady, zrobione usta. Na prawym udzie głębokie blizny. Kilka miesięcy wcześniej wycięła na nich żyletką napis „No future”.
– Narkotyki bardziej mnie otwierają i przestaję się wstydzić siebie. Staję się odważniejsza w życiu. Może dlatego, że robię rzeczy, które chciałabym zrobić normalnie, ale mam zahamowania. Ludzie na przykład nie lubią mówić podczas seksu, a mnie po narkotykach czasami włącza się gadanie typu: „Zrób to ze mną, spuść się tutaj”, i po prostu podniecam się tym gadaniem. Podniecam się tym, że coś mówię, a wtedy mówię właśnie takie rzeczy. Nawet mnie nie obchodzi, czy ta osoba słucha, czy nie, mnie po prostu podnieca to, co mówię.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki