Niebezpieczny piątek - Patryk Jurek - ebook + książka

Niebezpieczny piątek ebook

Patryk Jurek

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Odnoszą sukcesy i pną się w górę. Pieniądze, uznanie i dynamiczna kariera to niewątpliwe osiągnięcia, ale wszystko to dzieje się w cieniu uzależnienia od mefedronu. Problem młodych, zdolnych i ambitnych, którzy sięgają po używki, by lepiej dawać sobie radę, a w rzeczywistości przegrywać. Wszystko, włącznie z życiem. Niezwykły zapis ze środka, oddający rzeczywisty koszmar współczesnej narkomanii, która już dawno przestała być problemem osób pochodzących z patologicznych rodzin czy nizin społecznych. Szybciej, lepiej, mocniej, wyżej – to wszystko ma swoją cenę.

Premiera planowana na 26.06 – Międzynarodowy Dzień Zapobiegania Narkomanii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 232

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Piętnasty kwietnia 2025

Nie pla­nu­jesz zostać ćpu­nem.

Nie wpi­su­jesz tego w CV.

Nie doda­jesz do bio­gramu pod zdję­ciem pro­fi­lo­wym.

To nie dzieje się nagle.

Zaczyna się od roz­mowy, która wresz­cie pły­nie.

Od prze­ko­na­nia, że masz kon­trolę.

Że prze­cież umiesz prze­stać.

A potem sto­isz w kuchni.

Nie czu­jesz nóg.

Patrzysz komuś w oczy i śmie­jesz się, bo to są naj­lep­sze chwile two­jego życia.

Bo wszy­scy cię rozu­mieją.

Bo wresz­cie coś czu­jesz.

Albo wresz­cie nie czu­jesz nic.

To książka o nas.

O eufo­rii.

O samot­no­ści.

O tanich cudach w proszku.

Nie piszę tego, żeby was prze­strzec.

Nie piszę, żeby kogoś oca­lić.

Ta książka powstała z potrzeby zro­zu­mie­nia sie­bie, śro­do­wi­ska, mecha­ni­zmów uza­leż­nie­nia, które nie zawsze mają twarz klo­szarda. To opo­wieść o poko­le­niu ludzi funk­cjo­nu­ją­cych, uta­len­to­wa­nych, głod­nych więzi, któ­rzy zamiast tera­pii wybrali sub­stan­cję, a zamiast samot­no­ści wspólne ćpa­nie. Nie ma tu pro­stych ocen, bo życie też takie nie jest – to tylko próba uchwy­ce­nia momentu, zanim wszystko się roz­pad­nie.

* * *

Mój mądry zega­rek jest głupi. Wła­śnie powie­dział: „Dobra robota, jesteś na nogach dzie­więć­dzie­siątą szó­stą godzinę”.

„Debilu, idź spać”, to powi­nien powie­dzieć.

Ma taką funk­cję zdro­wotną – chwali wszystko powy­żej dzie­się­ciu tysięcy kro­ków i dwu­na­stu godzin ruchu.

Zako­mu­ni­ko­wał mi to w moje trzy­dzie­ste szó­ste uro­dziny, na które dosta­łem złotą tacę.

Tylko Eryk wytrzy­mał dzie­więć­dzie­siąt sześć godzin. Co prawda cho­dził już na czwo­ra­kach, ale funk­cjo­no­wał.

Oli­wia wyszła pierw­sza, po dwóch dniach, bo musiała wra­cać do dzieci.

Monika poże­gnała się z nami w dzie­więć­dzie­sią­tej pierw­szej godzi­nie. Wcią­gnęła naj­mniej, bo jest odpo­wie­dzialną kel­nerką, a musiała iść pro­sto do pracy.

Nie pamię­tam, gdzie się podziali Nor­bert z Ewą.

Daria, ostatni gość, wyszła chwilę temu.

Dragi skoń­czyły się w dzie­więć­dzie­sią­tej godzi­nie, a my z Ery­kiem pró­bo­wa­li­śmy szu­kać resz­tek na pod­ło­dze. Mefe­dron potrafi strze­lać przy kru­sze­niu, więc zna­leź­li­śmy szczątki, z któ­rych usy­pa­li­śmy długą kre­skę.

Pali­łem papie­rosa w kuchni, Eryk sie­dział po prze­ciw­nej stro­nie. Chcia­łem do niego podejść, ale nie byłem w sta­nie. Popa­trzy­li­śmy na sie­bie i zaczę­li­śmy się śmiać. Naj­lep­sze uro­dziny, jakie mia­łem.

Zwyczajny świat

W pod­sta­wówce byłem samot­ni­kiem. Pisa­łem sce­na­riu­sze, krę­ci­łem ama­tor­skie filmy.

Byłem też pato­lo­gicz­nie nie­śmiały. Pew­nego razu pod­czas spa­ceru spo­tka­łem kole­żankę z klasy i pra­wie dosta­łem ataku paniki, bo musia­łem się z nią przy­wi­tać.

Rocz­nik ’84 może już mówić: „Za moich cza­sów było ina­czej”. Był rok 2002, nie było inter­netu, z tele­fo­nów wiszą­cych w miesz­ka­niach wysta­wały kable. Zna­li­śmy tylko trzy nar­ko­tyki – trawę, amfe­ta­minę i hero­inę.

W dru­giej kla­sie szkoły śred­niej poja­wił się u nas chło­pak, który wyle­ciał ze szkoły w Kato­wi­cach za han­del zio­łem. Nie wiem, jaką aferę roz­pę­tał, ale zapewne dużą, skoro dzień w dzień tłukł się pocią­giem ponad czter­dzie­ści kilo­me­trów do mojego mia­sta. Ten kolega przy­wiózł pół ple­caka mari­hu­any i chęt­nie się nią dzie­lił.

I tak pew­nego dnia, na kla­so­wym poka­zie filmu Pia­ni­sta, w kiblu miej­skiego ośrodka kul­tury zapa­li­łem po raz pierw­szy. Bar­dzo szybko w mojej gło­wie zro­dziła się para­noja, że nasz wycho­wawca zagląda przez małe okienko przy sufi­cie łazienki albo czai się gdzieś w jed­nej z kabin.

Nic się nie stało, ale zamu­la­łem cały film i ledwo wytrzy­my­wa­łem w fotelu.

Nie spodo­bało mi się to doświad­cze­nie, dla­tego drugi raz zapa­li­łem dopiero zimą, pół roku póź­niej, w parku nie­da­leko kina. Zja­ra­łem się dość mocno. Nie mogłem mówić, mia­łem wra­że­nie, że zamar­zła mi szczęka. Odczu­wa­łem też dotkliwe zimno, się­ga­jące czubka głowy. W tym sta­nie przez dłuż­szy czas szu­ka­łem kap­tura, który musiał o coś zaha­czyć i zerwać się lub podrzeć albo ktoś go zwy­czaj­nie zaje­bał. No nie mia­łem, kurwa, kap­tura. Po godzi­nie szu­ka­nia zorien­to­wa­łem się, że cały czas był na mojej gło­wie.

Był też trzeci i ostatni raz.

W roku 2003 mój ówcze­sny przy­ja­ciel mocno wkrę­cił się w towa­rzy­stwo star­szych kole­gów walą­cych amfe­ta­minę jak jakieś suple­menty. I pew­nego dnia posta­no­wił zro­bić sobie ze mnie jaja – dał mi zapa­lić haszysz zmie­szany z amfe­ta­miną. Nie wie­dzia­łem, co wypa­li­łem, ale efekty były natych­mia­stowe. Upa­dłem i przez chwilę nie byłem w sta­nie się ruszać. Kolegę odpro­wa­dzi­łem na czwo­ra­kach do drzwi i padłem w przed­po­koju. Sły­sza­łem, jak sąsiad mojego dziadka cho­dzi za gło­śno po dywa­nie. Dodam, że mój dzia­dek miesz­kał w bloku odda­lo­nym o czte­ry­sta metrów od mojego. To było chyba naj­gor­sze prze­ży­cie, które odstra­szyło mnie od nar­ko­ty­ków na dłu­gie lata. Mój, już były, przy­ja­ciel mocno wsiąkł w nowe towa­rzy­stwo, zaczął han­dlo­wać amfą i wcią­gać na potęgę. O niczym innym nie mówił, tylko o nar­ko­ty­kach. Żyje i wciąż mieszka w rodzin­nym mie­ście. Dzie­sięć lat temu miał żonę i dziecko, ale nie mam poję­cia, jak teraz wygląda jego życie.

Ale wra­ca­jąc do trawy – za każ­dym razem spra­wiała, że czu­łem się, jak­bym był mocno pijany i zamu­lony. Ciężko mi było cokol­wiek po niej robić. Szo­ko­wało mnie, że nie­któ­rzy palili rekre­acyj­nie. Lepiej im się po tym pra­co­wało, luzo­wali się czy nawet upra­wiali seks. Ja zapa­da­łem się w sobie i każdą komórką wal­czy­łem o życie. Z tego powodu bałem się spró­bo­wać cze­go­kol­wiek innego, bo skoro zwy­kłe zioło tak na mnie dzia­łało, to moc­niej­sze nar­ko­tyki wystrze­li­łyby mnie na tam­ten świat.

Dodat­kowo po pale­niu mia­łem zaniki pamięci krót­ko­trwa­łej. Zda­rzało się, że w poło­wie zda­nia zapo­mi­na­łem, o czym mówi­łem. Zabawne. Pamię­tam, jak kie­dyś kolega pytał mnie o coś zwią­za­nego ze szkołą, a ja musia­łem pro­sić, by for­mu­ło­wał pyta­nia szyb­ciej, bo zapo­mnę, o czym roz­ma­wiamy. Raz – w trak­cie roz­mowy – zapo­mnia­łem, że z kim­kol­wiek roz­ma­wiam, a nawet że ktoś obok mnie jest.

Po szkole śred­niej zda­łem do fil­mówki w War­sza­wie i w 2006 roku prze­pro­wa­dzi­łem się do tego mia­sta. Nie byłem już tak nie­śmiały, ale zna­jo­mych na­dal mogłem poli­czyć na pal­cach jed­nej ręki. Pozna­łem dziew­czynę, zosta­li­śmy parą, roz­po­czą­łem pracę jako fil­mo­wiec fre­elan­cer.

Warszawa roku 2017

Od pew­nego czasu cho­dziła za mną myśl o spró­bo­wa­niu koksu. To, że w mojej branży wszy­scy walą koks, jest czymś nor­mal­nym, tak mi się przy­naj­mniej wyda­wało. Mia­łem ochotę po to się­gnąć, ale jed­no­cze­śnie bałem się tego kroku. Czę­sto żar­to­wa­łem, że to pre­sja grupy rówie­śni­czej skło­niła mnie do pierw­szej kre­ski. Tak naprawdę była to cie­ka­wość zro­dzona z fil­mów, z oto­cze­nia, które brało, a także z histo­rii natchnio­nych arty­stów two­rzą­cych swoje naj­lep­sze dzieła „na fazie”, w zamro­cze­niu, na skraju jakie­goś zała­ma­nia.

Pew­nego dnia kolega, któ­remu mon­to­wa­łem film, przy­niósł w podzięce koka­inę. Posy­pał dwa małe szczurki, a ja ocho­czo wcią­gną­łem jed­nego z nich. Zamkną­łem się w ubi­ka­cji, gdzie prze­glą­da­łem inter­net w poszu­ki­wa­niu infor­ma­cji na temat moż­li­wych skut­ków ubocz­nych i tego, jak szybko mogę umrzeć. Ku mojemu zdzi­wie­niu było bar­dzo przy­jem­nie. Poko­cha­łem kolegę i obie­ca­łem mu mon­taż stu­le­cia. Wcią­gnę­li­śmy po jesz­cze jed­nej mikro­kre­sce i roz­ma­wia­li­śmy przez cały wie­czór. Nie pamię­tam, czy mia­łem wtedy kło­poty z zaśnię­ciem, ale na pewno nie odczu­łem żad­nych nega­tyw­nych skut­ków.

Wrocław, tego samego roku

Kilka mie­sięcy po tym, jak koka­ina mi uświa­do­miła, że zaży­wa­nie nar­ko­ty­ków może być fascy­nu­ją­cym doświad­cze­niem, poja­wiła się kolejna oka­zja.

Praca we Wro­cła­wiu była szansą na sta­bilny i dobry zaro­bek. Trzy mie­siące sta­łej roboty na pla­nie, w sys­te­mie trzy dni pracy po dwa­na­ście godzin, cztery dni prze­rwy, i tak w kółko. Potem mie­siąc prze­rwy i znów trzy mie­siące pracy.

Przez pierw­sze trzy mie­siące, czyli przez tak zwany sezon, miesz­ka­łem w Legnicy. Kiedy po tym cza­sie pod­pi­sa­łem umowę na naj­bliż­szy rok, posta­no­wi­łem wyna­jąć miesz­ka­nie we Wro­cła­wiu. Naj­tań­sze, jakie tylko się da. W pokoju z obcymi miesz­kać nie chcia­łem, więc sta­nęło na kawa­lerce. Były waka­cje 2017 roku, kiedy zna­la­złem ide­alne miesz­ka­nie nie­da­leko cen­trum han­dlo­wego Magno­lia.

Piękna kawa­lerka, w sam raz, aby usiąść na środku i pła­kać, ide­alna dla arty­sty. Do pole­ce­nia każ­demu, kto zma­gał się z depre­sją i niską samo­oceną czy prze­cho­dził kry­zys toż­sa­mo­ści. Było też wyj­ście na dach, z któ­rego roz­po­ście­rał się piękny widok na sta­cję ben­zy­nową, kau­fland i Magno­lię. Miesz­ka­nie miało dwa­dzie­ścia sześć metrów, w salo­nie znaj­do­wała się piękna, roz­pa­da­jąca się meblo­ścianka. Miesz­ka­nie usy­tu­owane było na pią­tym pię­trze, na które pro­wa­dziły schody i gustowna winda, cała w boaze­rii, z tablicą ogło­szeń. Można było się zapo­znać z lokal­nym keba­bem, salo­nem fry­zjer­skim Jola i skle­pem Małe AGD. Każde z pół­pię­ter ozda­biały kwiaty, półki z książ­kami i obrazy z puz­zli. W oko­licy znaj­do­wały się rów­nież bie­dronka, pie­kar­nia, mię­sny, kwia­ciar­nia i bar­ber.

Mia­łem miesz­kać raz tu, raz w War­sza­wie. W związku z tym nie potrze­bo­wa­łem niczego lep­szego, musia­łem za to utrzy­mać z ówcze­sną dziew­czyną dużo więk­sze miesz­ka­nie na war­szaw­skim Moko­to­wie.

I tak, sam jak palec, zaczą­łem pra­co­wać na pla­nie popu­lar­nego serialu i pozna­wać naj­więk­szych odszcze­pień­ców i dzi­wa­ków w swoim życiu – fil­mow­ców.

Zosta­łem przy­dzie­lony na stałe do jed­nej z ekip, z którą cza­sami wyska­ki­wa­li­śmy na wódę po zdję­ciach. Pew­nego dnia – sie­dem­na­stego grud­nia 2017 roku – zna­la­złem się na jed­nej impre­zie z Nor­ber­tem.

NORBERT

Nor­bert czę­sto wkłada w buty, pod pięty, zwi­nięte gazety. Szcze­gól­nie od chwili, kiedy zaczął się spo­ty­kać z Ewą. Ale o tym póź­niej. Za to dobrze wygląda w za małych T-shir­tach. Ma krót­kie ciemne włosy. Podoba się dziew­czy­nom, a jego pasją są samo­chody i roz­dzie­wi­cza­nie nar­ko­tyczne.

Mefe­dro­nowy alche­mik miał wtedy dwa­dzie­ścia trzy lata i pra­co­wał w mojej eki­pie jako asy­stent kamery. Spro­wa­dził się do Wro­cła­wia kilka lat wcze­śniej. Skoń­czył pry­watną szkołę fil­mową i była to jego pierw­sza praca. Wycho­wał się w małym mie­ście pod Wro­cła­wiem. Miesz­kał z ojcem i przez pewien czas byli tak biedni, że łapali i jedli gołę­bie. Nor­bert marzył, by wyrwać się z małego mia­sta i móc się samemu utrzy­mać. Póki co zara­biał nie­wiele wię­cej jak trzy tysiące zło­tych na mie­siąc i miesz­kał na nie­le­galu w pokoju w miesz­ka­niu, w któ­rym inny pokój wynaj­mo­wał ope­ra­tor, z któ­rym wtedy pra­co­wa­li­śmy. Pokój stał wolny, więc Nor­bert korzy­stał z oka­zji.

Siedemnasty grudnia 2017. Nowy świat

Skoń­czy­li­śmy zdję­cia przed cza­sem i umó­wi­li­śmy się na wódkę u kie­row­nika pro­duk­cji. Oprócz nas poja­wiła się skryp­terka, ope­ra­tor ze swoim asy­sten­tem, druga skryp­terka i dwie dziew­czyny z biura. Gdy byli­śmy już mocno pijani, Nor­bert zapy­tał, czy chcemy coś wcią­gnąć. Jako osoba star­sza o dekadę od reszty uczest­ni­ków wyczu­łem ich lek­kie zanie­po­ko­je­nie. Ponadto jako reży­ser, ucho­dzi­łem w ich oczach za ogar­nię­tego, tajem­ni­czego dostoj­nego pana. Chęt­nie przy­sta­łem na tę pro­po­zy­cję i zade­kla­ro­wa­łem swój wkład finan­sowy. „To ja się dołożę. Ja bar­dzo chęt­nie”, tak powie­dzia­łem.

Wnie­bo­wzięty Nor­bert poje­chał po towar i już godzinę póź­niej przy­go­to­wy­wał kre­skę dla każ­dego z nas. Wtedy pierw­szy raz usły­sza­łem o mefe­dro­nie. Nor­bert powie­dział mi, że jest to sub­stan­cja popy­cha­jąca czło­wieka do dziw­nych czy­nów. Tech­nicz­nie to krysz­tał, który prze­ra­biasz na pro­szek zaty­ka­jący ci nos. Smar­kasz i nie możesz oddy­chać. Możesz sobie też łyk­nąć ten krysz­tał, jeśli zawi­niesz go wcze­śniej w bibułkę. Ma barwę od prze­zro­czy­stej do żół­tej jak siki. Zapa­chu nie da się opi­sać, jest to po pro­stu zapach mefu, coś jakby zamknęli cię ze sta­rymi szczo­chami i po pro­stu byś wąchał te szczo­chy. Okropny zapach, bie­rze cię na wymioty, jak tylko go poczu­jesz.

Nor­bert wziął kartę i bank­not, który przy­ło­żył do krysz­tału; kartą gniótł krysz­tał na mniej­sze kawałki, jeż­dżąc nią po bank­no­cie. Jeź­dził i gniótł w nie­skoń­czo­ność, by uzy­skać jak naj­drob­niej­szy pro­szek. Wyglą­dało to jak przy­długa cere­mo­nia.

W końcu wcią­gną­łem swoją kre­skę. Usły­sza­łem, że to bar­dziej dopa­lacz, który biorą naj­gor­sze ścierwa. Koks dla ubo­gich, przy któ­rym praw­dziwy koks się chowa. Chowa się inten­syw­no­ścią doznań i ceną. Mefe­dron kosz­to­wał w 2017 pięć­dzie­siąt zło­tych, a koka­ina trzy­sta. Za gram.

I tak. To było ścierwo. Przy wcią­ga­niu bolało jak jasna cho­lera. Oko łza­wiło, bolały nos, gar­dło i wszyst­kie dziury w zębach. Tra­fi­łem w śro­do­wi­sko ludzi twier­dzą­cych, że ćpają naj­bar­dziej popu­larny nar­ko­tyk.

Było ina­czej niż po kok­sie. Weszło bar­dzo szybko i bar­dzo mocno mnie odstrze­liło. Na początku wie­czoru każde słowo wyda­wało się nie­pewne, każde zda­nie budo­wane było z ostroż­no­ścią, jak­by­śmy wszy­scy chcieli unik­nąć wpadki. Z każdą kolejną minutą bariera nie­śmia­ło­ści coraz bar­dziej się roz­my­wała, aż w końcu znik­nęła cał­ko­wi­cie.

I wtedy to poczu­łem – to uczu­cie bło­giego spo­koju, miło­ści, ciszy. Nir­wany, któ­rej doświad­czamy, gdy cał­ko­wi­cie zgu­bimy poczu­cie czasu i miej­sca, zanu­rzeni głę­boko w chwilę obecną.

To było coś wię­cej niż szczę­ście; to było poczu­cie kom­plet­nego zjed­no­cze­nia z oto­cze­niem, moment, w któ­rym wszyst­kie tro­ski znik­nęły, a zosta­li­śmy tylko my.

Gada­łem jak najęty. Tego wie­czoru, pogrą­żony w głę­bo­kim tran­sie, wygła­sza­łem nowej kole­żance z pracy trzy­go­dzinny wykład na temat seksu, nie­świa­dom upły­wa­ją­cego czasu. Spodo­bało mi się.

Potem nie mogłem usnąć. Leża­łem nie­ru­chomo, a cisza stała się areną nie­spo­koj­nych myśli. Każda próba ucieczki od wła­snego umy­słu koń­czyła się porażką.

Goni­twa roz­po­częła się od pro­stych zmar­twień i prze­ro­dziła w zło­żone labi­rynty prze­szłych decy­zji i nie­wy­ko­rzy­sta­nych szans. Moje myśli wędro­wały bez celu.

Leża­łem, byłem napa­lony, a sen był ostat­nią rze­czą, jaka mnie miała nawie­dzić. Wtedy jesz­cze nie wie­dzia­łem, że to przez dragi. Ich świat total­nie mnie nie inte­re­so­wał, mia­łem go wręcz w dupie. No ale wszytko powoli się zmie­niało.

2018

Wkrótce potem zacie­śniła się moja więź z Nor­ber­tem. Jako że moje życie we Wro­cła­wiu było samotne, bez zna­jo­mych, zaczę­li­śmy razem spę­dzać czas po pracy. Nasze spo­tka­nia zawsze wią­zały się z nar­ko­ty­kami, które zama­wia­li­śmy, by delek­to­wać się eufo­rią, jaką przy­no­siły. Te chwile trwały i trwały; dwa razy w tygo­dniu, schro­nieni w moim miesz­ka­niu, odda­wa­li­śmy się nało­gowi.

Szybko stało się to naszym rytu­ałem. Dni nie­skoń­czo­nych roz­mów, śmie­chu, zapo­mnie­nia. Było coś magicz­nego w tym, że każda roz­mowa wyda­wała się naj­cie­kaw­sza na świe­cie, każda opo­wieść przy­ku­wała uwagę.

Po pierw­szym mie­siącu wie­dzie­li­śmy o sobie wszystko. Oglą­da­li­śmy filmy, tuto­riale na YouTu­bie, roz­ma­wia­li­śmy o sztuce. Prze­dys­ku­to­wa­li­śmy naj­skryt­sze sekrety, słu­cha­li­śmy muzyki. W życiu nie odczu­wa­łem takiej empa­tii do dru­giego czło­wieka. Wyda­wało mi się, że zna­la­złem przy­ja­ciela.

To ja pła­ci­łem za mefe­dron. Nie mia­łem z tym pro­blemu, poza tym ni­gdy nie chcia­łem koń­czyć spo­tkań i zosta­wać sam. Kupo­wa­li­śmy wię­cej, sie­dzie­li­śmy dłu­żej. Spo­tka­nia wydłu­żyły się z dwóch dni do czte­rech. Nor­bert jeź­dził po dwa gramy, które koń­czyły się w poło­wie dnia. Wypła­ca­łem wtedy kasę, Nor­bert wsia­dał w taksę i pół godziny póź­niej mie­li­śmy już kolejny gram albo dwa.

Robił ogromne kre­ski, ich wcią­ga­niu towa­rzy­szył prze­po­tężny ból, ale było w tym dozna­niu coś magicz­nego. Nos szybko się zaty­kał, a wysmar­ka­nie go gra­ni­czyło z cudem.

Po kre­sce kła­dłem się natych­miast na łóżku i odpły­wa­łem na kilka minut. Nic ni­gdy póź­niej nie dzia­łało na mnie tak eufo­rycz­nie i uspo­ka­ja­jąco jak te pierw­sze kilka mie­sięcy wcią­ga­nia. Świat wyda­wał się pięk­niej­szy, a ludzie warci słu­cha­nia.

Kie­dyś zwy­czaj­nie padli­śmy. Po sze­ściu godzi­nach obu­dził mnie dzwo­nek do drzwi. Nor­bert wstał wcze­śniej i zamó­wił nam kube­łek KFC. Nie pierw­szy raz kazał mi jeść, nawet na siłę, czy to KFC, czy głupi bato­nik, kiedy kupo­wa­li­śmy fajki na sta­cji ben­zy­no­wej. Bo fajki scho­dzą bar­dzo szybko. Palisz jed­nego za dru­gim. Paczka potrafi wypa­ro­wać w godzinę.

A wra­ca­jąc do jedze­nia, to zmu­sza­łem się do niego. I to nie jest tak, że jedze­nie cię obrzy­dza. To coś wię­cej. Po pro­stu nie czu­jesz potrzeby spo­ży­wa­nia cze­go­kol­wiek. Patrzysz na takiego batona i się zasta­na­wiasz: po co? Tak jak­byś nie posia­dał instynktu zaspo­ka­ja­nia głodu. A jak już się zmu­sisz, to prze­żu­wa­nie szczę­kami zmę­czo­nymi zagry­za­niem zębów i dygo­ta­niem od dra­gów jest istną drogą przez pie­kło.

Dragi musiały puścić, bo KFC wle­ciało jak złoto. Sześć godzin snu zro­biło jed­nak swoje. Kiedy się naje­dli­śmy, Nor­bert poje­chał po kolejny gram.

Co tydzień oglą­da­li­śmy SNL Pol­ska i Botoks Vegi. Następ­nego dnia nie pamię­ta­li­śmy o tym, ale trudno się temu dzi­wić. To był czwarty dzień. Wcią­gną­łem dużą kre­chę, włą­czy­łem serial i zasną­łem. Jak bar­dzo musia­łem być wycień­czony, skoro zasną­łem po potęż­nej kre­sce mefe­dronu?

Kie­dyś wpa­dła do nas na piwo kole­żanka. Był pią­tek i wyjeż­dżała na week­end w rodzinne strony. Odwie­dziła nas ponow­nie w ponie­dzia­łek rano. Na­dal wal­czy­li­śmy, cho­ciaż bar­dziej przy­po­mi­na­li­śmy zom­bie.

W tam­tym okre­sie dużo „zawo­do­wego” czasu spę­dza­łem z pewną skryp­terką, nazwijmy ją Nina.

Ćpa­li­śmy w knaj­po­wych kiblach. Jako powierzchni uży­wa­li­śmy tele­fonu lub jakiejś półki. Pew­nego razu obok jed­nej z toa­let znaj­do­wała się szat­nia, przy któ­rej stał ochro­niarz. Pode­szli­śmy do niego i zapy­ta­li­śmy, czy możemy wejść do środka we dwoje. Nie było pro­blemu.

Dziew­czyna dużo ćpała, miała też mało cie­kawą prze­szłość, z któ­rej powodu powinna łykać silne psy­cho­tropy. Nie robiła tego jed­nak, ale żarła piksy i wcią­gała mefe­dron.

Sęk w tym, że Nina czę­sto bywała bli­sko ata­ków paniki. Musiała wtedy szybko się czymś zająć. Bie­gała po miesz­ka­niu, sprzą­tała i prze­kła­dała wszystko z miej­sca na miej­sce. Pró­bo­wała w ten spo­sób roz­ła­do­wać nara­sta­jące napię­cie.

Pew­nego dnia, w moje uro­dziny w 2018 roku, dru­giego dnia ćpa­nia, Nina ode­brała tele­fon z infor­ma­cją o śmierci przy­ja­ciela. Jej reak­cja była natych­mia­stowa i dra­ma­tyczna. Pół­to­rej godziny wrza­sków prze­pla­ta­nych sta­nem kata­to­nicz­nym. Patrzysz jej w oczy i nikogo tam nie ma. Prze­ra­ża­jące doświad­cze­nie.

Gdy sie­dzia­łem w tej klau­stro­fo­bicz­nej atmos­fe­rze i obser­wo­wa­łem Ninę w jej naj­gor­szym sta­nie, poczu­łem się kom­plet­nie bez­silny. Wymie­ni­li­śmy z Nor­ber­tem spoj­rze­nia, wie­dzie­li­śmy, że musimy coś zro­bić, ale nie mie­li­śmy poję­cia co.

Spa­ni­ko­wani, bo prze­cież nie zadzwo­nimy po karetkę, ode­zwa­li­śmy się do jej byłego, który ponoć jako jedyny umiał wycią­gnąć ją z takiego stanu. Przy­je­chał i fak­tycz­nie uspo­koił ją dość szybko.

Przez pierw­sze pół roku non stop krwa­wi­łem z nosa. Smar­ka­łem krwią, bo to total­nie roz­pier­dala nos, i to tak, że czło­wiek się cza­sami modlił do tego i czoł­gał po pod­ło­dze, jak wcią­gał, ale potem było cudow­nie i pięk­nie. Nie prze­szka­dzało, że nie jadłeś dwa dni, że poci­łeś się spe­cy­ficz­nym zapa­chem śmier­dzą­cym che­mią.

Eks­cy­to­wał mnie fakt, że ni­gdy nie wia­domo, co cię czeka, szcze­gól­nie po dra­gach. I tak pew­nego wie­czoru, kilka minut po tym, jak poło­ży­łem się spać, zadzwo­nił Nor­bert. Wycią­gnął mnie na imprezę uro­dzi­nową kole­żanki z firmy. I na tej impre­zie odkry­łem, że wszy­scy wcią­gają. Na pewno wszy­scy, któ­rzy tam byli. Pod kiblem usta­wiały się ogromne kolejki. Oczy­wi­ście wszy­scy mefe­dro­nia­rze. Wtedy też pozna­li­śmy Oli­wię.

OLIWIA

To trzy­dzie­sto­pię­cio­let­nia skryp­terka i kostiu­mo­grafka. Na rękach ma wyta­tu­owane jakieś sym­bole. Nosi duże tunele w uszach. Jej zna­kiem roz­po­znaw­czym są czarne dredy. Wygląda jak ktoś, kto nie­drogo odblo­kuje twoje cza­kry i oczy­ści dom z obec­no­ści złych duchów. Na co dzień samot­nie wycho­wuje dwójkę dzieci.

Z tego wie­czoru nie pamięta za wiele, ale dosko­nale pamięta moment, w któ­rym Nor­bert namó­wił ją, by sobie wcią­gnęła.

– Wyszłam z Nor­ber­tem, z któ­rym potem upra­wia­łam seks, ale nic z tego nie pamię­tam. Zakła­dam, że było dobrze. Pamię­tam tylko moment, jak leżę na łóżku i Nor­bert nama­wia mnie, żebym sobie wcią­gnęła.

Bała się, bo była anty­nar­ko­ty­kowa. Zła­mała się po godzi­nie.

– Zro­bi­łam to, bo mnie zapew­niał, że po tym się poczuję lepiej, otrzeź­wieję momen­tal­nie i tak dalej.

Nagle poczuła, jakby przez cały wie­czór w ogóle nie piła. Wró­ciła chęć do zabawy. Wsie­dli w tak­sówkę i poje­chali z powro­tem na imprezę. Tam raz jesz­cze zde­cy­do­wała się na kre­skę, prze­ko­nana, że skoro nic jej nie było po pierw­szym razie, to po dru­gim też nic się nie sta­nie.

Póź­niej były inne imprezy, na któ­rych zawsze poja­wiały się nar­ko­tyki. Pomy­ślała, że może spró­bo­wać trzeci, czwarty, dzie­siąty raz. Scho­dził cię­żar życia, mefe­dron poma­gał odre­al­nić świat, który nie speł­niał jej ocze­ki­wań.

– Może to jest samo­lubne, ale uwa­żam, że mi się należy. I należy się tak naprawdę każ­dej matce.

Oli­wia i Nor­bert zaczęli szybko i rów­nie szybko zakoń­czyli swój zwią­zek. Ale pamię­tajmy o Oli­wii, bo jesz­cze się pojawi.

* * *

Ist­niały trzy progi, któ­rych bałem się prze­kro­czyć.

Ćpa­nie w poje­dynkę – prze­kro­czony naj­szyb­ciej, kiedy uczy­łem się sam ogar­niać mefe­dron. Bałem się, że to ćpa­nie w samot­no­ści jest taką gra­nicą, zza któ­rej nie wrócę, że po jej prze­kro­cze­niu stanę się nar­ko­ma­nem, kurwa, umrę od tego i to zawład­nie moim życiem. Ale byłem świa­dom, że po nar­ko­ty­kach ina­czej na przy­kład odbiera się muzykę. Więc zro­bi­łem to raz. Słu­cha­łem muzyki, pisa­łem pier­doły do ludzi, bawi­łem się jak ni­gdy.

Zda­rzały się sytu­acje, kiedy koń­czyła się impreza, Nor­bert wycho­dził, ja nie mogłem spać, więc sam jesz­cze ze dwie czy trzy kre­ski wcią­ga­łem. Ale to było co innego, dobi­cie się po impre­zie. Jeden jedyny raz, dla eks­pe­ry­mentu, zro­bi­łem sobie imprezę w samot­no­ści. Od początku do końca. Ale uwa­żam, że jeśli walisz sam, to już masz duży pro­blem.

Posra­nie się na impre­zie – trze­ciego, czwar­tego dnia już nie panu­jesz nad sobą. Nie wiesz, co się dzieje, cho­dzisz na czwo­raka i wszystko może się zda­rzyć. Gdy­bym to zro­bił, sto­czył­bym się total­nie. (śmiech)

Mota­nie samemu – czu­łem w tym coś upo­ka­rza­ją­cego i degra­du­ją­cego. Szybko zmie­ni­łem zda­nie, bo naj­go­rzej jest wtedy, kiedy jesteś uza­leż­niony od czy­je­goś humoru i czasu. A tak – chcesz ćpać, to dzwo­nisz.

Z Nor­ber­tem wcią­ga­li­śmy już tak czę­sto, że zda­rzało mi się jeź­dzić poćpa­nemu na spo­tka­nia w pracy. Bra­łem nawet tro­chę ze sobą, by wyjść w prze­rwie do kibla i docią­gnąć kre­skę. Spo­tka­nia trwały dwie godziny. Nie warto było prze­ry­wać kil­ku­dnio­wego ćpa­nia przez taką głu­potę. Ważne było jedy­nie, by wyspać się przed pierw­szym dniem zdję­cio­wym.

Raz ze skryp­terką z pracy poszli­śmy do C., gdzie jacyś jej zna­jomi zapro­po­no­wali nam po kre­sce w zamian za dwa piwa. W klu­bie był nawet pokoik do ćpa­nia. Wygo­nili nas o siód­mej rano, z piwem w kub­kach wyszli­śmy na ulicę, na któ­rej cze­kała na nas ekipa zdję­ciowa. Roz­po­czy­na­li­śmy wła­śnie dzień pracy na pla­nie, a los chciał, że pierw­sza loka­cja mie­ściła się obok klubu. Zało­ży­li­śmy oku­lary prze­ciw­sło­neczne i pró­bo­wa­li­śmy prze­trwać dzień.

Mnie się udało, nie­stety skryp­terce faza zabawy nie prze­szła i w poło­wie dnia sko­czyła sta­ty­ście na plecy, krzy­cząc: „Wio, koniku, wio”. Godzinę póź­niej zasnęła w busie.

Innego dnia jeden z akto­rów zasła­niał mnie, bym mógł sobie docią­gnąć kre­skę, którą zro­bi­łem na krze­sełku w wyna­ję­tym do zdjęć miesz­ka­niu. Raz pro­si­łem też Nor­berta, by mi powie­dział, jeśli zacznę gadać głu­poty do akto­rów. Tak na wszelki wypa­dek.

Dla­czego zaczą­łem i tak się wkrę­ci­łem? Nie wiem. Zawsze chcia­łem spró­bo­wać, jak to jest z tymi nar­ko­ty­kami. Oczy­wi­ście widzia­łem mnó­stwo fil­mów, gdzie dragi są przed­sta­wiane jako coś złego. Ale czy potra­fisz wymie­nić film, który nie jest w cało­ści o hero­inie? To hero­ina jest zawsze poka­zy­wana tak, że zaży­wasz i koń­czysz źle. Bra­kuje fil­mów, które kon­cen­trują się na innych nar­ko­ty­kach i na tym, że nie zawsze koń­czysz pod mostem ze strzy­kawką wbitą w rękę. Widzia­łem, że dużo ludzi bie­rze, że mają po tym, kurwa, pomy­sły, że biorą to arty­ści, więc chcia­łem spró­bo­wać. Póź­niej się oka­zało, że lepiej się roz­ma­wia, że sta­jesz się bar­dziej towa­rzy­ski, czu­jesz się bar­dziej otwarty. Ja byłem zakom­plek­siony, nie­śmiały, a po zaży­ciu nar­ko­ty­ków sta­wa­łem się pew­niej­szy sie­bie. Zaczą­łem w ten spo­sób zabi­jać czas. Ale się bałem, że może się to chu­jowo skoń­czyć. Bo jed­nak bra­łem to, co przez więk­szość jest uwa­żane za naj­gor­sze ścierwo. I oka­zało się, że nar­ko­tyki, takie jak mefe­dron, koka­ina, nie mulą jak trawa, a jed­nak dają ci spe­eda. Sta­jesz się po nich w dwu­stu pięć­dzie­się­ciu pro­cen­tach sobą. W sen­sie: lep­szym sobą, przy­naj­mniej w swoim mnie­ma­niu.

Zew przygody

Wła­ści­ciel miesz­ka­nia, w któ­rym nie­le­gal­nie miesz­kał Nor­bert, w końcu się zorien­to­wał, że ma dzi­kiego loka­tora, i wyrzu­cił go z dnia na dzień. Mniej wię­cej w tym samym cza­sie Nor­bert zapro­sił do mnie Ewę.

Ewa i Nor­bert pocho­dzili z jed­nego mia­sta i znali się od gim­na­zjum. Nawet mieli się ku sobie, ale żadne z nich nie wyko­nało pierw­szego kroku. Ja chcia­łem zro­bić wła­sny serial i szu­ka­łem aktorki do głów­nej roli. Nor­bert zapro­po­no­wał Ewę.

Ewa zro­biła na mnie dobre pierw­sze wra­że­nie. Wcią­gnę­li­śmy po dużej kre­sce i roz­ma­wia­li­śmy o pro­jek­cie.

Z bie­giem czasu pro­jekt zszedł na drugi plan, a Ewa opo­wie­działa mi o związku, który chciała zakoń­czyć. Spo­tka­nie u mnie pomo­gło jej w tym. Dru­giego dnia Nor­bert zabrał ją na dach mojego bloku i pra­wie upra­wiali seks.

Na krótką chwilę wró­ci­łem do daw­nego życia. Poje­cha­łem do War­szawy i z moją ówcze­sną dziew­czyną (nasz zwią­zek prze­trwa jesz­cze nie­cały rok) uda­li­śmy się na kil­ku­dniowe waka­cje do Ber­lina. Codzien­nie myśla­łem o kre­sce. Patrzy­łem na pasy i widzia­łem kre­ski.

Pod­czas gdy żar­łem bra­twur­sty, Ewa i Nor­bert zostali parą, a on, wraz z innym asy­sten­tem kamery z naszej firmy, wyna­jął miesz­ka­nie. Kiedy kupo­wa­łem kurtkę w nie­miec­kim pri­marku, dosta­łem ese­mesa z zapro­sze­niem na para­pe­tówkę.

Para­pe­tówka, jak to para­pe­tówka, nie wyróż­niała się niczym kon­kret­nym. Kil­ka­na­ście osób (więk­szo­ści nie zna­łem) ści­śnię­tych w dwu­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu na dru­gim pię­trze w ukoń­czo­nym rok wcze­śniej budynku. W nowym, ład­nym i zadba­nym miesz­ka­niu, w któ­rym Nor­bert i kolega byli pierw­szymi loka­to­rami. Czter­dzie­ści pięć metrów za dwa tysiące czte­ry­sta zło­tych. Śro­dek mia­sta. Bli­żej cen­trum, rynku, cywi­li­za­cji. Wśród zapro­szo­nych zna­la­zła się Oli­wia.

Posy­pa­li­śmy duże i dłu­gie kre­ski na stole w kuchni i wypi­li­śmy morze alko­holu. Około pół­nocy Ewie prze­stało odpo­wia­dać towa­rzy­stwo. Nor­bert wypro­sił gości z miesz­ka­nia, a kilka wyróż­nio­nych osób, w tajem­nicy przed resztą, zapro­sił do Ewy. Miesz­kała kilka blo­ków dalej. W wypa­sio­nym, ponad­stu­me­tro­wym apar­ta­men­cie, z tara­sem więk­szym niż całe miesz­ka­nie, które wynaj­mo­wa­łem.

U Ewy zebrało się nas kil­koro. Posta­cie tak różne, jak tylko można sobie wyobra­zić.

Wśród nas zna­lazł się Fra­nek – czło­wiek o głę­boko zako­rze­nio­nych war­to­ściach kato­lic­kich.

Oli­wia – z nutą zazdro­ści wobec Ewy, spo­wo­do­waną swoim wcze­śniej­szym krót­kim związ­kiem z Nor­ber­tem.

Daria – ema­no­wała pewną nie­uchwytną aurą, jakby była nie tylko w tym pokoju, ale i w zupeł­nie innym wymia­rze.

Eryk – zawsze był duszą towa­rzy­stwa.

Ewa – nowa part­nerka Nor­berta. Epa­to­wała pew­no­ścią sie­bie gra­ni­czącą z zaro­zu­mia­ło­ścią.

A ja? Zazwy­czaj nie­śmiały i skłonny do pozo­sta­wa­nia na ubo­czu, nie­spo­dzie­wa­nie odna­la­złem się w cen­trum uwagi, oto­czony ludźmi, któ­rzy byli gotowi słu­chać. Na początku czu­łem się nie­pew­nie, pełen nie­po­koju, że nie spro­stam ich ocze­ki­wa­niom. Moje wcze­śniej­sze doświad­cze­nia i niska samo­ocena spra­wiały, że dystan­so­wa­łem się od innych i nie mia­łem zbyt wielu przy­ja­ciół.

Każde spo­tka­nie z nowymi ludźmi wywo­ły­wało we mnie lekki stres, obawę, że nie zostanę zaak­cep­to­wany. Z cza­sem jed­nak zaczą­łem czuć się bar­dziej kom­for­towo. Nie było łatwo, ale dzięki wspar­ciu nowych przy­ja­ciół powoli prze­ła­my­wa­łem swoje bariery.

Godziny mijały, a nasze roz­mowy sta­wały się coraz bar­dziej otwarte i intymne. Poczu­łem, że to przy­pad­kowe spo­tka­nie kryje w sobie siłę praw­dzi­wego połą­cze­nia. Każdy z nas, z wła­snym baga­żem doświad­czeń i z nadzie­jami na przy­szłość, zna­lazł w tej małej gru­pie coś, czego nie potra­fił zna­leźć ni­gdzie indziej – akcep­ta­cję, zro­zu­mie­nie, a przede wszyst­kim poczu­cie przy­na­leż­no­ści.

Tej nocy, wśród przy­pad­ko­wych osób, zna­la­złem nie tylko tematy do roz­mów, ale i ludzi, któ­rzy byli gotowi słu­chać. To był moment, w któ­rym po raz pierw­szy od dawna nie czu­łem się samotny.

W miesz­ka­niu Ewy wśród dymu i śmie­chu odna­leź­li­śmy kawałki sie­bie w sobie nawza­jem.

Po trzech dniach wró­ci­łem do domu. Chcia­łem wię­cej i dosta­łem – sta­li­śmy się paczką i widy­wa­li­śmy się co tydzień.

Na naszych impre­zach w tej szcze­gól­nej prze­strzeni two­rzy­li­śmy nie tylko chwi­lowe schro­nie­nie przed świa­tem zewnętrz­nym, ale także miej­sce, w któ­rym mogli­śmy być naj­bar­dziej auten­tycz­nymi wer­sjami sie­bie.

Imprezy te były wię­cej niż tylko oka­zją do świę­to­wa­nia.

…w sobotę dziewiętnastego maja 2018 powstał Gang

– Utwo­rzyła się taka jakby fajna rodzinka.

– Jeste­śmy otwarci wobec sie­bie. Jeste­śmy praw­dziwi dla sie­bie.

– Dla mnie zna­czy­cie tro­szeczkę wię­cej niż rodzina. Jeste­ście, i wiem, że jakby mi się działo coś złego, to zawsze mogę na was liczyć.

– Z moją obecną kobietą nie jestem w aż takiej zaży­ło­ści emo­cjo­nal­nej jak z wami.

– To jest bar­dzo war­to­ściowe, bo jeste­śmy w sto­sunku do sie­bie fair i trzy­mamy się razem.

FRANEK

Ma trzy­dzie­ści sie­dem lat i wygląda jak ame­ry­kań­ski kie­rowca cię­ża­rówki z lat osiem­dzie­sią­tych. Fra­nek potrafi wyjść na kawę, a wró­cić do domu po dwóch dniach. Pocho­dzi z Płocka, gdzie wszy­scy się znają i wszystko o wszyst­kich wie­dzą, więc rodzice byli zała­mani, gdy nie zdał matury.

Dla prze­kory posta­no­wił pójść na teo­lo­gię. Nie miał powo­ła­nia, więc poszedł na teo­lo­gię dla świec­kich. Po takich stu­diach można co naj­wy­żej zostać kate­chetą w szkole, uczyć dzieci „jedy­nej słusz­nej wiary”, ewen­tu­al­nie pisać książki.

– Dosze­dłem do pią­tego roku i mia­łem bro­nić pracy magi­ster­skiej, ale wtedy poja­wiły się różne sub­stan­cje psy­cho­ak­tywne, które spra­wiły, że popa­dłem w jakiś taki poważny kry­zys egzy­sten­cjalny i nie skoń­czy­łem tych stu­diów. Więc jestem po pią­tym roku stu­diów, ale bez magi­stra, jak pre­zy­dent Kwa­śniew­ski.

Kilka lat póź­niej w inter­ne­cie tra­fił na kole­sia, który nazy­wał sie­bie Jezu­sem. Zało­żył por­tal o nazwie Sokra­tes. „Jezus” był zago­rza­łym fanem jedze­nia suro­wych mucho­mo­rów, uwa­żał je za święte, oczysz­cza­jące grzyby. Pew­nego dnia Fra­nek poje­chał do lasu i zjadł takiego mucho­mora.

– To jest takie man­tryczne, kurwa, to jest takie jak ayahu­asca czy coś takiego. Więc, kurwa, cho­dzi­łem po tym lesie i zna­la­złem jed­nego grzyba.

Dostał zatru­cia pokar­mo­wego, bolał go brzuch i było mu nie­do­brze przez czter­dzie­ści pięć minut. Ale potem nastało „to coś”. Na pewno nie faza, bo nie widział kra­sno­lud­ków, nie widział jakichś rucho­mych słońc, tylko rze­czy takie, jakimi były. To go oczy­ściło.

– Po tych grzy­bach widzisz psa i wiesz, że tak powi­nien wyglą­dać, kurwa, pies.

Fra­nek jest osobą, która lubi eks­pe­ry­men­to­wać. Wycho­dzi z zało­że­nia, że nar­ko­tyki trzeba brać w momen­cie, kiedy się ma czy­sty rozum i czy­stą duszę. Na teo­lo­gii poznał naj­więk­szych odszcze­pień­ców od wiary, cyr­kow­ców i poje­ba­nych ludzi. Z nimi zapa­lił trawkę. Pokle­pało go dopiero za czwar­tym razem. Wyszedł z domu i przez trzy godziny sie­dział w krza­kach pod blo­kiem, i modlił się do Boga, aby to się skoń­czyło. Każ­dego nor­mal­nego czło­wieka taka sytu­acja powinna prze­strzec przed dal­szym uży­wa­niem tego spe­cy­fiku. Jed­nak za pią­tym razem stał się total­nym entu­zja­stą mari­hu­any. Docho­dziło do sytu­acji, w któ­rych zna­jomy na powi­ta­nie rano przy­no­sił mu fifkę na tacy – zanim otwo­rzył oczy, miał już lufę w gębie. Tak roz­po­czy­nał swój dzień. Trwało to bar­dzo, bar­dzo długo.

– To się tro­chę skoń­czyło w momen­cie, kiedy mój współ­lo­ka­tor popeł­nił samo­bója. Z nim pali­łem zioło, chla­łem strasz­nie mocno. Sko­czył z mostu Grun­waldz­kiego tylko dla­tego, że dostał deli­rium. Bar­dzo fajny, kumaty, inte­li­gentny facet, infor­ma­tyk. To był taki, kurwa, cios. Znak, że coś się zaczyna dziać. Ale nie chcia­łem demo­ni­zo­wać, więc stwier­dzi­łem, że będę mniej palić. Wszyst­kie moje uze­wnętrz­nia­nia i wypru­wa­nia emo­cjo­nalne mia­łem pod wpły­wem nar­ko­ty­ków. Uwa­ża­łem, że faj­nie mi się po tym ogląda filmy, słu­cha muzyki. Jestem osobą bar­dzo wraż­liwą na sze­roko pojętą sztukę, a te rze­czy były jak taki nośnik, który jesz­cze wzma­gał te emo­cje, te kolory, dźwięki. To nie jest roz­mowa misyjna. Ja nie chcę nikogo prze­strze­gać przed tym i nie chcę nikogo pouczać. Od tego jest spo­wiedź święta. Ja do spo­wie­dzi świę­tej nie cho­dzę.

DARIA

Ulu­bio­nym meblem Darii jest lustro. To dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­nia biz­ne­swo­man pra­cu­jąca w dużej kor­po­ra­cji. Wysoka, z pro­stymi czar­nymi wło­sami, zawsze ele­gancko i dobrze ubrana. Cho­ciaż wygląda jak milion dola­rów, nie ma o sobie dobrego zda­nia. Kom­pleksy uśmie­rza nar­ko­ty­kami, szuka coraz wymyśl­niej­szych wymó­wek, by wziąć kre­skę. Bar­dzo dużo mówi i nie­stety tylko o sobie. Wiele osób okre­śla ją jako wam­pira ener­ge­tycz­nego. Całe dzie­ciń­stwo była ole­wana przez rodzi­ców.

– Jaki rodzic, kurwa, wyjeż­dża sobie co tydzień na week­end i zosta­wia szes­na­sto­let­nią dziew­czynkę z dzie­się­cio­let­nią sio­strą? Dosko­nale wie­dzieli, że ja impre­zuję, zapra­szam zna­jo­mych i chleję alko­hol, i chuj, wyje­bane. Jak się dowie­dzieli, że spo­ty­kam się z face­tem, który mieszka z mamą i nie ma stu­diów, to było, wiesz, naj­gor­sze. Oni nawet nie chcieli go poznać, od razu gor­szy sort. Moi rodzice ni­gdy nie byli bli­sko. Mam też tro­chę daddy issues. Mam w chuj mommy issues, ale moje daddy issues pole­gają na tym, że mnó­stwo męż­czyzn mnie zra­niło w życiu, a i tak trud­niej mi uzy­skać kon­takt z laską niż z face­tem. I dla mnie wszy­scy męż­czyźni, nie­ważne jak by mnie zra­nili, to oni są zawsze lepsi. Moja matka tak zje­bała nasz kon­takt, jak byłam młod­sza, że dla mnie każda laska, chyba że naprawdę poznam ją jakoś głę­biej i się doga­damy, z góry jest chu­jowa. Więc tak naprawdę nie mia­łam nikogo. Ojciec, który bar­dzo rzadko był w sta­nie powie­dzieć mi „kocham cię”, matka, która kom­plet­nie, kurwa, była poje­bana. Dalej zresztą jest. Z jed­nej strony cię opier­doli, zbije łyżką drew­nianą, bo aku­rat gotuje, a z dru­giej strony, kurwa, przyj­dzie i się popła­cze, i ty nie wiesz, o chuj jej cho­dzi, dla­czego ona pła­cze. No nie­ważne.

Jest inte­li­gentną, ale bar­dzo pogu­bioną dziew­czyną.

– Mam zabu­rze­nia oso­bo­wo­ści, i to wiele wyja­śnia: z jed­nej strony chcę być doma­torką, a z dru­giej strony bar­dzo chcę impre­zo­wać. Ile razy oglą­da­łam serial i widzia­łam, że ktoś tam wcią­gał, był to zawsze biały pro­szek. Gdy­bym była jakaś super­mą­dra z che­mii, to stwo­rzy­ła­bym taki nar­ko­tyk, który działa jak mefe­dron, ale tylko przez dwie godziny.

MONIKA

Od wielu lat łączy bra­nie psy­cho­tro­pów z nar­ko­ty­kami. Wcią­gnęła kre­skę przed roz­mową, na uspo­ko­je­nie. Nie­wy­soka far­bo­wana blon­dynka z pro­stymi wło­sami do piersi. Na rękach wyta­tu­owane kwiatki i owady, zro­bione usta. Na pra­wym udzie głę­bo­kie bli­zny. Kilka mie­sięcy wcze­śniej wycięła na nich żyletką napis „No future”.

– Nar­ko­tyki bar­dziej mnie otwie­rają i prze­staję się wsty­dzić sie­bie. Staję się odważ­niej­sza w życiu. Może dla­tego, że robię rze­czy, które chcia­ła­bym zro­bić nor­mal­nie, ale mam zaha­mo­wa­nia. Ludzie na przy­kład nie lubią mówić pod­czas seksu, a mnie po nar­ko­ty­kach cza­sami włą­cza się gada­nie typu: „Zrób to ze mną, spuść się tutaj”, i po pro­stu pod­nie­cam się tym gada­niem. Pod­nie­cam się tym, że coś mówię, a wtedy mówię wła­śnie takie rze­czy. Nawet mnie nie obcho­dzi, czy ta osoba słu­cha, czy nie, mnie po pro­stu pod­nieca to, co mówię.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki