39,99 zł
Wyobraź to sobie.
Nie śpisz jedną noc. Potem drugą, trzecią. I kolejną. Próbujesz zasnąć, ale poza krótkimi drzemkami oddechu spokojny, głęboki sen nie nadchodzi. Narasta niepokój, serce zaczyna szybciej bić. Pojawiają się problemy z koncentracją. A co, kiedy wymarzony sen ciągle nie chce nadejść?
Anders Bortne nie śpi od 16 lat. Ma za sobą setki, jeśli nie tysiące nieprzespanych nocy i dni pełnych zmęczenia. W tym czasie pracował, założył rodzinę i grał w kilku kapelach. Choć starał się normalnie żyć, jego wysiłki, by nocą złapać choć strzępki snu zamieniły się w prawdziwą obsesję.
Kiedy autor, wyczerpany, postanowił szukać pomocy, zaczęła się podróż po krainie pastylek na sen i eksperymentalnych terapii. Próbował wszystkiego, bo okazało się, że na jego stan nie ma jednego lekarstwa.
Nie śpię to osobisty reportaż z życia bez snu. Poruszające świadectwo walki o zdrowie, kopalnia wiedzy i prawdziwy przewodnik dla tych, którzy szukają rozwiązań problemów z bezsennością.
Anders Bortne
Norweski pisarz i muzyk. Wydał pięć bardzo dobrze przyjętych książek i osiem albumów. Od 16 lat nie śpi.
Swoją ostatnią książkę, Nie śpię (Søvnløs), która została przetłumaczona na pięć języków, napisał pod wpływem impulsu. Kiedy słał łóżko w sypialni, uświadomił sobie, że tylko strona jego żony ma wgniecenia, zaś jego część materaca wygląda na nieużywaną – tak dawno nie spał we własnej sypialni. Wtedy podjął decyzję o rozpoczęciu walki z bezsennością.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 238
Data ważności licencji: 11/25/2025
[…] bezsenność to jeden z najbardziej uporczywych i rozpowszechnionych problemów medycznych, z którymi borykają się współczesne społeczeństwa, mimo to mało się o tym mówi, rzadko dostrzega skalę problemu albo czuje potrzebę podjęcia działań zaradczych.
Matthew Walker, badacz snu i profesor neurologii i psychologii, Dlaczego śpimy, tłum. Jacek Konieczny
Jeden z najbardziej bagatelizowanych problemów zdrowotnych w naszym kraju.
Norweski Instytut Zdrowia Publicznego o kłopotach ze snem
Dla wszystkich, którzy śpią. I dla tych, którzy nie mogą spać.
Ta książka skierowana jest do wszystkich osób, które zmagają się z problemami ze snem, ale nie oferuje ona żadnego „programu” ani nie daje konkretnych rad, typu „jedz banany” czy „medytuj codziennie przed pójściem do łóżka”. To historia mojego bezsennego życia, lecz również opowieść o ludzkim stosunku do snu. Jak sypialiśmy kiedyś? Co dzieje się, kiedy śpimy? No i najważniejsze pytanie, jeśli ty sam lub ktoś z twoich bliskich cierpicie na problemy ze snem: czy istnieje jakieś rozwiązanie, które faktycznie działa?
Po szesnastu latach moje trudności ze snem pogorszyły się dosłownie w ciągu jednej nocy, bez jakiejkolwiek znanej mi przyczyny. To, z czym wcześniej dawało się żyć, stało się nie do wytrzymania. Zrozumiałem, że jeśli czegoś nie zrobię, to źle się to dla mnie skończy. Rozpocząłem więc cykl wypróbowywania tych samych co zawsze metod leczenia, aż nadto dobrze znanych większości nieśpiących: tabletki, zioła, medytacja, akupunktura, joga. Jednocześnie zacząłem czytać książki o śnie i jego zaburzeniach, nie tylko poradniki, ale także pozycje medyczne, psychologiczne i historyczne. Nie znalazłem ani jednej publikacji skierowanej do ludzi dotkniętych poważnymi zaburzeniami snu. Większość została napisana dla osób, które mogły spać, ale dobrowolnie z tego rezygnowały lub nie rozumiały, że powinny sypiać więcej. W najlepszym wypadku bezsenności poświęcano jedynie podrozdział. A te wszystkie pełne dobrych intencji, choć powierzchowne, rady dotyczące snu nie stanowiły oczywiście żadnej pomocy w przypadku poważnej chronicznej dolegliwości. Najdziwniejsza ze wszystkiego była ta mistyka, którą nadal otaczamy sen i związane z nim problemy. Nauka – ani większość ludzi – nigdy wcześniej nie wiedziała więcej o ludzkim ciele i zdrowiu; dlaczego więc traktujemy sen tak, jakby był czymś zagadkowym?
Nie jestem ani lekarzem, ani ekspertem od snu. Przeciwnie, ta książka została napisana przez człowieka od wielu lat cierpiącego na bezsenność – i wciąż źle sypiającego. Jeśli szukasz książki, która da ci garść dobrych rad, jak poprawić swój sen – czyli pij mniej kawy, więcej ćwicz, wyznacz sobie codziennie określoną godzinę na martwienie się i tak dalej – to musisz szukać nadal.
Możesz też uznać, że przeczytasz mimo wszystko tę książkę, łykniesz przy tym nieco wiedzy o śnie i bezsenności, sam dodasz sobie dwa do dwóch i przy okazji dowiesz się, jak czują się inni nieśpiący ludzie.
Jeśli chcesz znać moje zdanie, to więcej nie można oczekiwać od książki.
Anders Bortne, Oslo, 30 stycznia 2019 r.
O wizytach u lekarza i lekach nasennych, faktach i mitach na temat snu, o tym, jak szesnaście lat temu zaczęły się moje dolegliwości i dlaczego ludzie z bezsennością nie smażą naleśników
I
W noc przed wizytą u lekarza oczywiście śpię jak kamień. Budzę się wypoczęty. Nie pocę się, nie marznę. Myśli mam klarowne. Nie bolą mnie mięśnie ani stawy. Może powinienem odwołać? Nie lubię chodzić do lekarza, nie lubię siedzieć przed nieznajomym człowiekiem i ujawniać mu swoich słabości. Jeżeli nie mam namacalnego problemu, takiego jak gorączka, rana lub złamana kość, obawiam się, że wszystko zostanie sprowadzone do kwestii przewrażliwienia. Nie mogę spać. Teraz, owszem, akurat spałem. Dawno nie czułem się lepiej.
W lustrze w poczekalni napotykam swoje spojrzenie, zdecydowane i wyraźne. Moja skóra ma ten słaby blask, którego w bezsenne noce zazdroszczę innym – oznakę świeżości, normalności, długiego i głębokiego snu przez całą noc.
Może jestem już zdrowy?
Może to już koniec?
Kiedy tydzień temu umawiałem się na wizytę u lekarza, towarzyszyły mi zgoła inne myśli. Stałem nad Line i moim łóżkiem i zmieniałem pościel; tej czynności nikt poza mną nie miał prawa wykonywać. Tak jak osoby z zaburzeniami odżywiania mogą mieć świra na punkcie swojej lodówki, ja obsesyjnie kontroluję stan swojego łóżka. Poszewki na poduszki i kołdrę muszą mieć guziki, żeby ich zawartość nie wypadała w nocy. Ochraniacz na materac nie może mieć najmniejszych zagięć ani nierówności. Jeżeli w momencie, w którym kładę się spać, na łóżku leżą ubrania albo inne rzeczy, jestem zmuszony wyjść i podjąć kolejną próbę później. Kable od lampek nocnych muszą być porządnie przymocowane do ściany, żeby nie uderzały o panele, kiedy ktoś się poruszy. Sama świadomość tego, że żarówka w lampie jest za jasna, może zrujnować mi noc.
Kiedy zerwałem prześcieradło, przez okno znajdujące się tuż pod sufitem wpadły promienie słońca, przecięły wirujący kurz i oświetliły ochraniacz na materac. Zamarłem i stałem, wpatrując się w nagie łóżko. Czułem, jak unoszą mi się włosy na karku. Wiele razy zmieniałem pościel, ale nigdy wcześniej tego nie zauważyłem: po lewej stronie, stronie Line, zobaczyłem dziury i przetarcia w materiale, świadczące o życiu pełnym normalnych, przespanych nocy. Łóżko kupiliśmy wiele lat temu, byłoby więc dziwne, gdyby nie nosiło oznak zużycia. Na drugiej części łóżka, po mojej stronie, nie było jednak widać ani śladu. Ochraniacz na materac wydawał się nietknięty. Wyglądało to tak, jakby moja żona przez te wszystkie lata dzieliła łóżko z duchem.
Miałem taką obsesję na punkcie łóżka, a prawie w ogóle w nim nie leżałem.
Upuściłem pościel, usiadłem na materacu i zrobiłem coś, czego nigdy wcześniej nie robiłem – wygooglowałem „brak snu” i „długoterminowe efekty” i otworzyłem artykuł zatytułowany Lista strasznych rzeczy, do których może prowadzić brak snu. Cukrzyca, pisali. Wysoki cholesterol. Udar, zawał serca. Rak. Pod listą znajdowało się okienko z informacją o tym, ile godzin należało spać każdej nocy, by cieszyć się dobrym zdrowiem. Według autora dorośli potrzebowali od siedmiu do ośmiu godzin snu każdej nocy.
Przeraziłem się i umówiłem do lekarza.
Następnego dnia już się nie bałem, chciałem odwołać wizytę. Wiedziałem, że strach wróci. Moje emocje podążały za zaburzeniami snu, a te przychodziły i odchodziły. Byłem chory, byłem zdrowy, znów byłem chory i znów zdrowy. Teraz nie byłem chory, poprzedniej nocy spałem świetnie – więc się nie bałem. Internista i tak w niczym by mi nie pomógł, więc po co tracić czas?
– Ta wizyta u lekarza, wiesz… – powiedziałem do Line. – Chyba ją odwołam.
Spojrzała na mnie.
– Jesteś pewien?
– Jedyne, co lekarz może zrobić, to dać mi tabletki na sen. A ja ich nie chcę.
– Przecież i tak musisz zacząć od lekarza, jeżeli chcesz jakiejś innej pomocy.
W poczekalni u lekarza siedzi przede mną kobieta o kulach i w kołnierzu ortopedycznym, jej wzrok spoczywa bezradnie na suficie. Obok mnie czeka starszy mężczyzna, co dwadzieścia sekund zanoszący się głębokim i szczekającym kaszlem. Przy drzwiach matka próbuje uciszyć płaczące niemowlę. Pośrodku tego wszystkiego siedzę ja, wypoczęty i zdrowy, i mam nadzieję, że nie wywołają mojego nazwiska przed innymi.
Pojawia się lekarz.
– Bortne?
Mała przemowa wychodzi dokładnie tak, jak ją sobie przygotowałem:
– Od szesnastu lat cierpię na chroniczną bezsenność – zaczynam. W książce medycznej, którą dwa dni temu wypożyczyłem z biblioteki, używa się terminu „insomnia”, ale boję się, że lekarz uzna, że wyczytałem sobie chorobę, poza tym z naszej dwójki to on powinien być osobą z największą wiedzą w temacie, więc na razie trzymam się popularniejszego wariantu. – W ostatnim czasie bezsenność się pogorszyła. Zaczynam się bać długoterminowych skutków niedoboru snu. Poza tym boję się o swoje serce. No i że dostanę raka. – Przywołuję strach, który czułem tydzień temu, i staram się go podtrzymać w sobie na tyle długo, by go opisać, choć czuję się, jakbym kłamał. – Muszę się dowiedzieć, dlaczego nie mogę spać. Może nie ma jednego wyjaśnienia, może przyczyn jest wiele. Jestem skłonny spróbować czegokolwiek. Nie szukam już szybkiego rozwiązania.
Napotykam wzrok lekarza. Młody człowiek – w każdym razie młodszy ode mnie – z ciemnymi lokami i w okularach z okrągłymi czarnymi oprawkami. To zastępca zastępcy mojego lekarza rodzinnego, którego nigdy nie spotkałem. Jego twarz jest pusta, bez wyrazu. Może jest przyzwyczajony do pacjentów, którzy postrzegają go jako przeszkodę na drodze do zdobycia leków. Ale ja nie chcę być odesłany z tabletkami nasennymi. Wolałbym już wrócić do domu i żyć tak jak wcześniej.
Lekarz kładzie palce na klawiaturze i zapisuje część tego, co mówię, po czym przenosi ręce na kolana i słucha dalej.
– Próbuję też rozwiązać ten problem samodzielnie – wyznaję.
– W jaki sposób?
Dzwoni mój telefon. Szybko wyjmuję go z wewnętrznej kieszeni i odrzucam połączenie.
– Przestałem przeglądać internet, usunąłem konto z Facebooka, staram się czytać więcej książek, zmuszać mózg do długich przemyśleń. Kupiłem sobie kalendarz. Zacząłem trenować. Usiłuję też mniej korzystać z komórki.
Znowu dzwoni telefon.
– I jak to panu służy? – pyta lekarz.
Wyciągam i wyłączam komórkę, mamrocząc przeprosiny.
– Staram się zdobyć więcej wiedzy na temat snu i jego zaburzeń – mówię. – Wypożyczyłem z biblioteki książkę medyczną.
Wzrok lekarza spoczywa na ekranie, nie patrzy na mnie. Żałuję, że powiedziałem to ostatnie zdanie. To prawda, w porze lunchu poszedłem do biblioteki i wypożyczyłem książkę zatytułowaną Sen i zaburzenia snu, przeczytałem o fazach snu i rytmach dobowych, bezsenności i innych zaburzeniach. Ale dlaczego uznałem, że muszę powiedzieć o tym lekarzowi?
Powinienem być ostrożny, myślę. Pozwolić, by lekarz był lekarzem, a pacjent pacjentem.
– Ma pan trudności z zasypianiem? – pyta mnie, sprawiając wrażenie, jakby czytał z ekranu. – Czy też budzi się pan zbyt wcześnie i nie może spać, a może budzi się wiele razy w ciągu nocy?
Zastanawiam się. Trudno na to spojrzeć w ten sposób, z zewnątrz, razem z lekarzem. Przez pierwsze kilka lat bezsenność była zaburzeniem, chorobą, czymś, czym trzeba się zająć, ale od sześciu czy siedmiu lat jest częścią mnie. Myślę o ostatnich kilku tygodniach. Ostatniej nocy spałem dobrze, a noc przed nią? Wtedy nie spałem. Nie spałem też noc albo dwie noce wcześniej. Bardzo trudno to sobie przypomnieć; bezsenne noce i dni się zlewają, nic się nie wyróżnia, nie ma punktu odniesienia. Jak długi i ciemny tunel, wiesz tylko, gdzie się zaczyna i gdzie kończy. Czy było gorzej niż wcześniej? Czy to dlatego tak się bałem? Czy to z tego powodu Line nalegała, żebym poszedł na wizytę?
– Wszystkie trzy problemy? – mówi lekarz.
Kiwam głową.
– Czy poza kłopotem ze snem dzieje się coś jeszcze?
– Różnie to bywało w ostatnim czasie – odpowiadam. – Więcej wzlotów i upadków, niż jestem przyzwyczajony. Łatwo się denerwuję. Albo ekscytuję. Albo dołuję.
Staram się uniknąć słowa „nastrój”.
– Pracuje pan?
– Tak.
– Gdzie?
– Pracuję w ministerstwie jako autor przemówień, jestem też pisarzem. Oprócz tego rysuję komiks do gazety. Udzielam się w paru projektach muzycznych.
– Brzmi trochę tak, jakby miał pan dużo na głowie.
– Kilka tygodni temu musiałem pójść na zwolnienie chorobowe. Nie dawałem już rady. To pierwszy raz, kiedy musiałem zostać w domu z powodu braku snu.
– Ile dni pana nie było?
– Cztery.
Grypa żołądkowa, tak przynajmniej powiedziałem szefowi. Gdybym wyjawił mu prawdę, że jestem na zwolnieniu, bo nie umiem już poradzić sobie z bezsennością, zacząłby się zastanawiać, co tak naprawdę jest ze mną nie tak. Zaburzenia snu nie są czymś, co ukrywam, ale jak dotąd nie miałem w zwyczaju dzielić się tym faktem z osobami, które nie są mi bliskie. Powiedzieć „nie sypiam” to jak powiedzieć „krwawię”, wszyscy będą się zastanawiać, co do tego doprowadziło. A ponieważ nie mam na to dobrego wytłumaczenia, każdy może je sobie dodać. Anders ma depresję, Anders przeżył coś traumatycznego, Anders nie radzi sobie w pracy albo w domu, albo i tu, i tu. Boję się, że zanim sam znajdę odpowiedź, inni ludzie zaczną myśleć, że jestem słaby.
Nie wiem, dlaczego krwawię, po prostu krwawię.
Zgłoszenie w pracy choroby, nawet tylko na parę dni, było klęską. Gdy szesnaście lat temu pojawiła się bezsenność, była jak wielki głaz, który spadł na środek drogi, ale zawsze udawało mi się go obejść: w porze lunchu jechałem do domu spać, spóźniałem się godzinę, wychodziłem godzinę wcześniej albo po prostu wytrzymywałem do momentu, w którym znów będę mógł zasnąć. Nie był to pierwszy raz, kiedy musiałem przystopować z powodu zaburzeń snu, ale nigdy wcześniej nie zrezygnowałem z pójścia do pracy – nie z powodu bezsenności. Nie miałem już siły, żeby przeć naprzód. Okrężna droga nie istniała.
– Czy był pan na badaniu snu? – pyta lekarz.
– Nie – odpowiadam. – Myśli pan, że byłoby to przydatne?
Badanie snu to termin, który w ciągu ostatnich kilku lat przewinął się parę razy podczas nielicznych rozmów z przyjaciółmi lub rodziną na temat zaburzeń snu. „Próbowałeś badania snu?” Czy to moja wielka nadzieja? Czy to dlatego tu jestem? Nie miałem tak naprawdę pewności, o co w tym chodziło, poza tym, że oznaczało to spędzenie nocy w szpitalu pod obserwacją. Brzmiało jak tytuł rozprawy doktorskiej o bezsenności. Badanie snu.
Lekarz odsuwa się od biurka i siedząc na krześle, toczy się w stronę półki, z której zdejmuje cienką teczkę, wyglądającą na jego własne notatki. Zagląda do folderu, czyta chwilę, przerzuca kartki. Kiedy ostatnio byłem u niego z jednym z moich dzieci, ani razu nie spojrzał mi w oczy. Przywykłem do lekarzy, którzy widzieli i słyszeli wszystko i którzy nigdy nie uważają, że to coś poważnego, bez względu na to, z jaką przypadłością przychodzisz. Teraz jednak jest zaciekawiony i zaangażowany. Może jestem jego najbardziej interesującym pacjentem tego dnia. Może dziś były same migreny i grypy, a nagle wkraczam ja, z trwającą szesnaście lat bezsennością. Może to przypadki takie jak mój sprawiły, że zainteresował się medycyną. Może zacznie przeglądać notatki ze studiów i zadzwoni do swojego starego profesora, który też obudzi się z akademickiej drzemki i oddzwoni w środku nocy z propozycją przełomowego rozwiązania. Późne posiłki, formuły naukowe wypełniające tablicę, długie wieczory w czeluściach biblioteki.
– Nie wiem – odzywa się, dalej pochylony nad teczką. – Ale zwykle szuka się podstawowych przyczyn.
– Co ma pan na myśli?
– Mam na myśli rzeczy, które sprawiają, że nie może pan spać. Jak sam pan mówi, może być wiele powodów. Badanie snu może pomóc je znaleźć.
Zamyka teczkę, odkłada ją na miejsce i przesuwa się z powrotem do komputera.
Opowiadając lekarzowi o swoich dolegliwościach i prosząc o pomoc, czuję coś, czego nie czułem od dawna: nadzieję. Nadzieję i strach. Czy te uczucia zawsze występują razem? Czy to dlatego tak wzbraniałem się przed pójściem do lekarza? Czy bałem się, że znów poczuję nadzieję?
– Na razie mam jednak coś, co moim zdaniem może pomóc – mówi. – To nie tabletki nasenne, tylko lek stosowany przy leczeniu zaburzeń dwubiegunowych.
– Myśli pan, że mam zaburzenia dwubiegunowe? To dlatego nie mogę spać?
– Nie brzmi to tak, jakby miał pan zaburzenia dwubiegunowe. Funkcjonuje pan w pracy, a małe wybuchy od czasu do czasu każdemu się zdarzają. Nie jest jednak niczym niezwykłym stosowanie leków stworzonych w jednym celu do czegoś zupełnie innego. A tych można używać jako nasennych. Działają w ten sposób, że przytłumiają procesy myślowe.
– Zatrzymują procesy myślowe?
– Przytłumiają. Na noc.
– Czyli to nie tak, że będę warzywem?
– Nie. To tabletki na sen.
Kiwam głową, ale nie rozumiem. To tabletki na sen czy coś innego? Tego boję się najbardziej – brania leków, które ograniczą moją zdolność pisania i tworzenia muzyki albo całkiem mnie jej pozbawią. Bez tego funkcjonowanie w każdej innej dziedzinie nie będzie miało znaczenia.
– Jak długo będę musiał je brać?
– Przez tydzień, potem proszę do mnie wrócić. Porozmawiamy wtedy o tym, jak się pan czuł, a ja zdążę zorientować się w możliwościach wysłania pana na badanie snu. – Wypisuje receptę, dając znak, że wizyta się skończyła. – Proszę się nie przerazić tekstem na opakowaniu – rzuca, kiedy wychodzę z gabinetu.
Gdy kilka godzin później stoję w aptece, by odebrać lek, zauważam, że nie mam w portfelu karty płatniczej. Musiałem zapomnieć zabrać ją z pracy. Jadę na rowerze do biura, znajduję kartę na biurku, jadę z powrotem do apteki i zdyszany macham kartą w stronę kobiety za kontuarem, uśmiechającej się z rezerwą. Ja, który postanowiłem sobie nie sięgać po leki i przyszedłem do lekarza w poszukiwaniu długoterminowego rozwiązania, stoję teraz przed farmaceutką jak idiota i triumfuję:
– Proszę spojrzeć, mogę zapłacić za swoje tabletki!
Kobieta przesuwa pudełko z lekiem po ladzie i nabija cenę na kasę. Przeciągam kartę. Opakowanie niczym się nie wyróżnia – białe, płaskie, prostokątne pudełko z kartonu.
– Proszę się nie martwić tekstem na opakowaniu – mówi farmaceutka.
Odbieram dzieci z przedszkola, wsadzam je do przyczepki rowerowej i jadę do domu. Podczas gdy bawią się na dworze, robię zupę pomidorową i smażę naleśniki. Zapraszam na obiad córkę sąsiadów, a po posiłku podbiegam z resztą naleśników do rodziny mieszkającej nad nami. Gdybym źle spał zeszłej nocy, siedzielibyśmy o pizzy z szynką i coli. Sąsiedzi musieliby sami sobie radzić. W tym momencie mam jednak siłę, żeby zachowywać się jak dobrze funkcjonujący, zaradny człowiek.
Line pracuje do późna, gdy wraca do domu, dzieci są już w łóżkach. Opowiadam jej o wizycie lekarskiej i leku, który dostałem.
– Ale to jest to, czego właśnie nie chciałeś – stwierdza. – Sam mówiłeś, że postanowiłeś sobie, że nie chcesz brać tabletek nasennych.
– Ale to nie są tabletki nasenne.
– Nie?
– Lekarz mówił, że przytłumiają procesy myślowe. Chciałby zobaczyć, jak to na mnie zadziała.
Line patrzy na mnie. Widzę, że myśli swoje, ale nie powie już nic więcej. To moja decyzja. Kładę pudełko z lekarstwem na stole między nami, rozkładam cienką ulotkę, aż osiąga rozmiar obrusu, i czytam.
„Lek przeciwpsychotyczny. Stosowany w leczeniu schizofrenii, manii i choroby afektywnej dwubiegunowej”.
II
Bezsenność pojawiła się na krótko przed trzydziestką, skończyłem wtedy studia, przeprowadziłem się z Bergen do Oslo i zacząłem pracować. Każdego ranka jechałem do pracy, a po południu ćwiczyłem z moimi dwoma kapelami. Wieczory spędzałem na mieście z przyjaciółmi. W weekendy pisałem pierwszą powieść. Miałem szeroki krąg znajomych i ogromne ambicje. W tym właśnie czasie spotkałem Line.
Mieszkałem w małym i brudnym dwupokojowym mieszkaniu w dole ulicy Trondheimsveien, pierwszym miejscu, które było tylko moje. Pamiętam, że uwielbiałem to mieszkanie, mimo że dziś łączę je z początkami bezsenności. To w tej małej sypialni, na materacu ramowym z Ikei zacząłem spędzać całe noce, nie mogąc zmrużyć oka – słyszałem przejeżdżający o pierwszej w nocy ostatni tramwaj, a później poranny o piątej. Rano siadałem roztrzęsiony na skraju łóżka, przepełniony niepokojem, którego nie rozumiałem. Nic się nie stało, nic się nie stanie. Musiałem zrobić to samo co każdego dnia: wziąć prysznic, ubrać się, umyć zęby i iść do pracy, gdzie miałem pisać artykuły do wewnętrznej gazety poczty. Najdramatyczniejszą częścią tamtej pracy było fotografowanie wręczania gigantycznych czeków pracownikom miesiąca. Czego się tak bałem? Dlaczego nie spałem? Spojrzałem w lustro – nie wyglądałem na kogoś, kto nie spał w nocy ani chwili, a dni bez snu mijały mi zaskakująco dobrze. Poza tym na pewno już następnej nocy zasnę.
Sen jednak nigdy nie nadchodził, a sytuacja po prostu trwała bez zmian – dwie, trzy, cztery noce z rzędu. Byłem tak zaskoczony nagłym brakiem snu, że opowiadałem o tym napotkanym znajomym w taki sposób, jakbym został okradziony w biały dzień. „Nie spałem od dwóch dni! Naprawdę! Nie mam pojęcia dlaczego!”
Nie dążyłem jednak do zrozumienia przyczyny braku snu, po prostu chciałem spać. Poszedłem do lekarza, innego, ale on też przepisał mi tabletki nasenne. Bo cóż mógł zrobić? Leki nasenne były jedynym rozwiązaniem, o którym wiedzieliśmy i ja, i lekarz; to oczywiste, że powinienem był je brać. I na początku działały. Imovane, Apodorm, Stilnoct. Lekarz wypisywał mi receptę, a kiedy zaczęło mi brakować tabletek, prosiłem kolegę – który dopiero co skończył studia i otrzymał dyplom lekarza – o wypisywanie mi recept wieczorami i w weekendy. Czasami zdobywałem leki od przyjaciół, którym po prostu walały się po domu. Jeżeli właściciel tabletek nie miał czasu się ze mną spotkać, ustalaliśmy miejsce, w którym mogłem je odebrać. Wykazywałem pomysłowość i zdolność perswazji nałogowca. Zawsze udawało mi się pozyskać leki, ale jednocześnie starałem się ukryć, jak bardzo byłem zdesperowany. Kiedyś umówiłem się z koleżanką, która powiedziała, że ma w domu jedną tabletkę. Nie spałem od trzech nocy i nie miałem innego wyjścia. Wyjeżdżała, więc przekonałem ją, żeby przed wyjazdem zostawiła tabletkę w plastikowej torebce pod koszem na śmieci przed budynkiem. Popędziłem w ulewnym deszczu przez miasto do umówionego miejsca, położyłem się na ziemi i grzebałem pod śmietnikami, aż znalazłem plastikową torebkę. Szczęśliwy wróciłem do domu, ściskając w kieszeni zgnieciony listek zawierający ostatnią pigułkę.
Niewielka tabletka i udało mi się przespać noc. Gdybym następnego dnia musiał być w jak najlepszej formie, mógłbym polegać na jednej z małych pigułek. Kiedy promowałem swoją pierwszą książkę, byłem całkowicie uzależniony od brania leków nasennych noc przed wywiadami. Przerażała mnie wizja siedzenia tam jak zombie, chciałem prezentować się jako inteligentny, bystry, przytomny. No i lepiej wychodziłem na zdjęciach.
To wszystko działo się, zanim zdałem sobie sprawę, że zaburzenia snu zadomowiły się w moim życiu. Sądziłem, że bezsenność jest brzemieniem, które będę musiał przez jakiś czas dźwigać, ale któregoś dnia się od niego uwolnię. W międzyczasie starałem się ukryć ten ciężar przed innymi i przetrwać. Brałem więc pigułkę, spałem głęboko i długo, a następnego dnia budziłem się wypoczęty.
To było zbyt piękne, żeby mogło trwać. Tabletki działały coraz słabiej, aż w końcu nie dawały żadnego efektu. Zamiast tego byłem otumaniony, apatyczny, czułem suchość w ustach.
Słowo o lekach nasennych
Leki nasenne nie wywołują naturalnego snu. Badania wykazały, że u ludzi, którzy śpią, wspomagając się farmakologicznie, brakuje największych, najgłębszych fal mózgowych, które dają pewien obraz tego, jak głęboko i dobrze śpimy1. Pigułki nasenne oddziałują na receptory powstrzymujące komórki mózgowe przed wysyłaniem impulsów. Są środkami uspokajającymi – znieczulają, podobnie jak alkohol – i stanowią bardzo złą podstawę stylu życia. Pigułki na sen, od których byłem uzależniony – bo tak właśnie było – mają też inne skutki uboczne, z których istnienia nie zdawałem sobie sprawy. Mogą powodować problemy z pamięcią, sprawiać, że wykonuje się czynności nie całkiem świadomie, wydłużać czas reakcji następnego dnia i tym samym utrudniać bezpieczne prowadzenie samochodu. Odstawienie tabletek nasennych może skończyć się tym, że będziesz spać gorzej, niż kiedy zacząłeś je brać. A to jeszcze nie wszystko. Podczas obszernego badania w Stanach Zjednoczonych porównano dziesięć tysięcy pacjentów, którzy zażywali tabletki nasenne, z dwudziestoma tysiącami osób, które nie wspomagały się lekami, żeby spać2. Ci, którzy brali tabletki, byli 4,6 razy bardziej narażeni na śmierć w ciągu trwającego dwa i pół roku okresu badania. Ryzyko śmierci było tym większe, im częściej przyjmowano leki. Badanie wykazało również to, co sugerowały poprzednie prace – że istnieje związek między tabletkami nasennymi a rakiem. Osoby zażywające leki nasenne były o trzydzieści–czterdzieści procent bardziej narażone na rozwój nowotworów!
Pigułki nasenne kiepsko działają i mogą cię zabić. Ale chociaż teraz zdaję sobie z tego sprawę, nadal bym je brał, gdybym wiedział, że pomagają. Czy człowiek, który nie widział jedzenia od trzech dni, nie zjadłby czegokolwiek, by zaspokoić głód, nie bacząc na ostrzeżenia o możliwych skutkach ubocznych? Kiedy nie możesz spać, zrobisz wszystko dla kilku godzin snu, wystarczy tylko spytać pół miliona Norwegów, którzy wezmą dziś tabletkę przed spaniem. A liczba ta rośnie. Od roku 2000 do 2010 odsetek osób korzystających ze środków nasennych wzrósł z 6,9 do 11,1 procent3.
Znam tylko jedną osobę, która cierpi na to samo co ja, czyli chroniczną bezsenność, ale prawie każdy mój znajomy próbował kiedyś tabletek nasennych. I nie trzeba wcale zaglądać pod kosze na śmieci tak jak ja. Jeden z moich przyjaciół zaczął brać leki, kiedy był w szpitalu, i tak mu zostało. Gdy mu się kończą, loguje się na stronie internetowej lekarza rodzinnego i pisze tylko dwa słowa: „tabletki nasenne”, a potem przychodzi recepta. Żadnych pytań.
W czystej desperacji kontynuowałem przyjmowanie tabletek przez kilka lat, chociaż ich działanie osłabło. Raz próbowałem je odstawić, tylko po to, żeby oczyścić system i przygotować ciało na kolejną rundę, ale to nic nie dało. Wypróbowałem tak zwane tabletki wspomagające zasypianie, które działały jeszcze słabiej, a miały równie niepokojące skutki uboczne. Leki zwróciły się przeciwko mnie. Mój mózg powiedział „dość”. Trzy lata po pojawieniu się bezsenności musiałem odstawić tabletki. Czułem się bez nich lepiej – mimo że w tej nowo powstałej pustce spałem jeszcze gorzej, co szybko sprawiło, że zacząłem szukać innych rzeczy, które mogłyby mi pomóc. Ale nigdy więcej tabletek nasennych – pomyślałem.
Minęło ponad dwanaście lat od ostatniego razu, kiedy próbowałem zasnąć z pomocą leków. Czy powinienem do tego wracać?
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Tytuł oryginału
Søvnløs – tusen våkenetter og én løsning
Copyright © 2019 (1. utgave) Tiden Norsk Forlag, Oslo et imprint i Gyldendal Norsk Forlag AS
Published in agreement with NORTHERN STORIES c/o BookLab Literary Agency, Poland (All rights reserved)
Copyright © for the translation by Ewa M. Bilińska
Współpraca
Tobiasz Biliński
This translation has been published with the financial support of NORLA
Projekt okładki
Katarzyna Borkowska / [email protected]
Ilustracje na okładce
© mirrelley / Shutterstock.com
© rodnikovay / iStock.com
© lolon / iStock.com
Redaktorka nabywająca
Ewa Bolińska-Gostkowska
Redaktorka prowadząca
Monika Kucab
ISBN 978-83-240-8434-0
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Marcin Kośka
