Nawiedzony dom - John Boyne - ebook + książka

Nawiedzony dom ebook

John Boyne

3,7

Opis

Ponura posiadłość, dwójka zbyt poważnych jak na swój wiek dzieci i straszna rodzinna tajemnica. Boyne stworzył klasyczną powieść grozy, którą przeczytałam z przyjemnością.

Katarzyna Berenika Miszczuk

Mroczna Anglia, 1867.

 

Po śmierci ojca Eliza Caine postanawia porzucić Londyn i objąć stanowisko guwernantki w posiadłości Gaudlin Hall. W starym domu nie zastaje jednak pracodawcy. Wita ją tylko… dwoje dzieci.

Tajemnica, o której nikt nie chce mówić. Klaustrofobiczna atmosfera angielskiej prowincji. I seria wypadków wskazujących na siły nadprzyrodzone. Kiedy na jaw wychodzi tragiczny los poprzednich guwernantek, Eliza Caine pojmuje, że w Gaudlin Hall stoczy bój o życie swoje i swoich podopiecznych.

 

Angielska prowincja spowita mgłą, rodzinne tajemnice skrzętnie ukrywane w opustoszałej posiadłości. Nawiedzony dom Boyne’a aż kipi od klasycznego, gawędziarskiego stylu ghost stories spod znaku Jamesa i Dickensa. Pozwoliłem się pochłonąć niesamowitości Gaudlin Hall od pierwszych stron i nie żałuję! Interesująca pozycja dla doświadczonych miłośników klasyki gatunku oraz młodszych czytelników stawiających pierwsze kroki w świecie literatury niesamowitej.

Jakub Bielawski, autor powieści Ćma

 

John Boyne – autor światowego bestsellera Chłopiec w pasiastej piżamie (ponad dziesięć milionów sprzedanych egzemplarzy), jeden z najpopularniejszych irlandzkich pisarzy, laureat wielu międzynarodowych nagród. Jego książki zostały przetłumaczone na ponad pięćdziesiąt języków. 

 

 

Świetna zabawa… Doskonale zrównoważone tempo opowieści i wiele niespodzianek!

„The Times”

 

Porywająca historia, wyśmienita lektura. Gwarancja doskonałej zabawy.

„The Irish Times”

 

Świetnie opowiedziana klasyczna historia. Boyne celowo bawi się tradycjami literackimi i zabiera nas w zupełnie nową, ekscytującą podróż, która – jak wszystkie dobre opowiastki o duchach – trzyma w napięciu do ostatniej strony.

„The Sunday Independent”

 

Elegancko napisana książka na miarę wielkich klasyków.

„The Telegraph”

 

Ta opowieść ucieszy wszystkich fanów Dickensa i zaintryguje każdego, kto odważy się wyruszyć z bohaterką w jej tajemniczą podróż.

„The Daily Express”

 

Przerażająco dobra książka. Ta pełna grozy powieść porwie nas w objęcia strachu i pokaże nam nie tylko jego źródła, ale też sposób, w jaki można go pokonać.

„The Observer”

 

Jako opowieść o duchach ta książka sprawdza się wyśmienicie. To wyrazista, odważna historia, w której autor niewątpliwie przypomina czytelnikom o swoim wielkim talencie.

„The Irish Independent”

 

Niesamowita historia o duchach. Aż przechodzą dreszcze!

„The Mail On Sunday”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 383

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (179 ocen)
51
58
45
19
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Janicka_Marta

Dobrze spędzony czas

Całkiem dobra, choć końcówka nieco rozczarowuje
00
Isenor_Tarpanito

Całkiem niezła

Akcja rozgrywa się w czasach wiktoriańskich. Dużo tutaj napięcia, horroru, emocji i klimatu który jest nastawiony na tajemniczości.
00
Puniszerka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa i intrygująca książka ! Polecam zwłaszcza w zimne wieczory, historia jest niezwykle ciekawa i trzyma w napięciu.Very spooky !
00
paula1656

Całkiem niezła

Choć zakończenie nie do końca mnie usatysfakcjonowało, całości nie mogę ocenić słabo, ponieważ książka zawierała to, co w książkach lubię. Delikatnie odczuwana groza, Anglia, stara posiadłość, skrywająca tajemnice, ciekawe postacie, małe miasteczko... mogłabym tak wymieniać. Horrorem tej książki nie nazwę - zbyt wiele mnie w niej nie przerażało, ale z ciekawością oczekiwałam rozwoju wydarzeń. To była miła odmiana od klaski i obyczajowek, które ostatnio czytałam. A co do bohaterów. Eliza była odrobinę mdła, jak na to, że czytamy jej wpisy, chciałam ją bardziej poznać - wiele o sobie opowiadała, ale mam na myśli jeszcze więcej jej charakteru niż samych wydarzeń z życia. Isabela była odrobinę nieznośna dla mnie, ale rozumiem, że wiele przeżyła i chyba miała do tego prawo. Żałuję, że losy Elizy i Pana Raisina nie potoczyły się inaczej.
00
tomdyb1

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka
00

Popularność




1

Londyn, 1867

Winą za śmierć mego ojca obarczam Charlesa Dickensa.

Próbuję przywołać w pamięci moment, w którym groza wyparła z mego życia błogi spokój, a to, co naturalne, zamieniło się w całkowicie niewytłumaczalne. Przed oczami staje mi chwila, gdy siedziałam w saloniku naszego skromnego domku szeregowego w pobliżu Hyde Parku i obserwowałam postrzępione brzegi dywanu przy palenisku, zastanawiając się, czy przyszedł już czas na zakup nowego, czy może raczej powinnam go jeszcze zacerować. To były proste, powszednie myśli. Dzień rozpoczął się deszczowo; przez cały poranek krople lały się z nieba jakby nieśpiesznie, a jednak bez chwili wytchnienia. Odwróciłam wzrok od okna, by spojrzeć w zawieszone nad paleniskiem zwierciadło i nagle ogarnęło mnie przygnębienie. Prawdę mówiąc, nigdy nie należałam do kobiet urodziwych, lecz tego ranka moja cera zdawała się jeszcze bielsza niż zazwyczaj, a ciemne włosy na mej głowie – cienkie i splątane. Szczególnie raził mnie jednak obraz przygarbionych pleców, które przy mojej ówczesnej pozycji (opierałam łokcie o blat stołu, w dłoniach ściskając filiżankę) były boleśnie widoczne. Ujrzawszy to, spróbowałam usiąść nieco swobodniej, by choć po części poprawić skrzywioną sylwetkę, i wówczas wpadł mi do głowy nad wyraz niemądry pomysł. Postanowiłam się do siebie uśmiechnąć, żywiąc nadzieję, iż ta sztuczna radość nieco rozpogodzi moje blade oblicze. Wtem niemal podskoczyłam na krześle. Z dolnego rogu zwierciadła spoglądała na mnie czyjaś twarz.

Westchnęłam głośno i przyłożyłam dłoń do piersi, po czym zaśmiałam się serdecznie z własnej naiwności, bowiem owa tajemnicza twarz była niczym innym jak wiszącym na ścianie portretem mej zmarłej matki. Przyglądając się uważniej, dostrzegłam nasze podobieństwo, jednak porównywanie mego oblicza z urodą mamy nie mogło wyjść na moją korzyść. Moja rodzicielka była najpiękniejszą z dam; miała duże, błyszczące oczy, kobiecy podbródek i delikatną postawę. Moje oczy są wąskie i bez wyrazu, żuchwa szeroka, jakby męska, a na domiar złego moje ciało jest duże i niemal pokracznie niezgrabne.

Portret ów był mi, rzecz jasna, dobrze znany. Wisiał na tej ścianie od tak dawna, że chyba przestałam go już zauważać, tak jak często ignoruje się wszystko, co znajome; czy to bibeloty, czy też naszych najbliższych. Lecz tego poranka moją uwagę zwrócił wyraz matczynej twarzy. Zaczęłam na nowo opłakiwać jej stratę, chociaż odeszła z tego świata ponad dekadę temu, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Rozpaczałam, zastanawiając się nad naturą życia po śmierci; nad tym, gdzie mogła zawędrować jej dusza i czy czuwała nade mną przez te długie lata. Czy znajdowała przyjemność w moich małych sukcesach i rozpaczała nad licznymi błędami, które popełniałam?

Nad ulicami zebrała się poranna mgła, a nieprzebłagany wicher dął w komin, przemykał między jego cegłami, by po chwili wpaść do naszej izby z niemal pełnym impetem i owiać ją chłodem. Otuliłam ramiona szalem jeszcze szczelniej i drżąc na całym ciele, zatęskniłam za ciepłem bezpiecznego łóżka.

Wtem z zadumy wyrwał mnie pełen zachwytu krzyk ojca siedzącego naprzeciwko nad talerzem śledzi z jajkami. Przeglądał tygodnik „The Illustrated London News", który od soboty leżał nieprzeczytany na stoliku i który zamierzałam wyrzucić, zanim jakiś niezbadany impuls nakaże ojcu przejrzeć go podczas porannego posiłku. Uniosłam zdziwiony wzrok, bo dźwięk, który wydał z siebie ojciec, przypominał raczej krztuszenie niż radość, lecz jego twarz jaśniała z ekscytacji. Złożywszy gazetę na pół, poklepał ją kilkukrotnie, po czym podał mi ją.

– Spójrz, moja droga. Cóż za fantastyczne wieści! – rzekł.

Spojrzałam na artykuł, który mi wskazał, ale dotyczył on jedynie wielkiej konferencji, którą jeszcze przed świętami zamierzano zwołać w Londynie. Jej tematem miały być sprawy Ameryki Północnej. Przeczytawszy kilka akapitów, prędko zagubiłam się wśród politycznych sformułowań, które zdawały się mieć na celu zarówno zaintrygowanie, jak i zirytowanie czytelników. Zdziwiona spojrzałam kolejny raz na ojca, gdyż nigdy nie wykazywał zainteresowania sprawami amerykańskimi. Ba, przy wielu okazjach wygłaszał nawet pogląd, iż ludzie żyjący po drugiej stronie Atlantyku są jedynie barbarzyńskimi łotrami, którzy nigdy nie powinni zostać uznani za suwerennych, bowiem dopuścili się nielojalności wobec Korony. W jego ustach nazwa Portland brzmiała niczym najsroższe przekleństwo.

– Ojcze, o czym mówisz? – spytałam. – Chyba nie zamierzasz tam protestować? Władze muzeum zapewne byłyby niepocieszone, gdybyś publicznie okazał zaangażowanie w politykę.

– Co? – zapytał zaskoczony i prędko pokręcił głową. – Nie, nie, córeczko, artykuł o tych niegodziwcach jest mi obojętny. Ich należy zostawić w spokoju, jak sobie pościelili, tak się wyśpią, a jeżeli ktoś mnie o to spyta, to powiem, że mogą nawet w tym śnie sobie zemrzeć. Nie, spójrz na lewo, na ogłoszenie.

Podniosłam więc gazetę raz jeszcze i natychmiast zrozumiałam. Ogłaszano, że Charles Dickens we własnej osobie, pisarz światowej sławy, przeczyta publicznie fragment swej powieści następnego wieczora, w piątek, w budynku Knightsbridge, czyli nie dalej jak pół godziny drogi od naszego domu. Wspomniano również, że zainteresowanych uprasza się o przybycie z odpowiednim wyprzedzeniem, gdyż jak powszechnie wiadomo, pan Dickens przy każdym takim wydarzeniu przyciąga wielkie tłumy podekscytowanych czytelników.

– Musimy tam być, Elizo! – zakrzyknął ojciec, promieniejąc z radości, po czym wziął do ust wielki kawał śledzia.

Na zewnątrz poruszona wichrem dachówka zsunęła się po dachu i uderzyła w ziemię przydomowego ogrodu. Dom zdawał się chwiać i uginać pod naporem wichury.

Przygryzłszy wargi, ponownie przeczytałam treść ogłoszenia. Od ponad tygodnia ojca dręczył nieustający kaszel, którego niczym nie sposób było pokonać. Dwa dni wcześniej ojciec udał się do doktora, a ten przepisał mu butelkę zielonego, kleistego lekarstwa, do którego zażywania musiałam zmuszać go wszelkimi możliwymi sposobami. Niestety nawet za sprawą tej odrażającej mikstury stan ojca wcale się nie poprawiał. Według mnie jego choroba raczej się pogłębiała, niż ustępowała.

– Czy to rozważne? – zapytałam. – Wciąż nie czujesz się dobrze, a pogoda bywa teraz niezwykle zdradliwa. Czy nie byłoby mądrzej pozostać w domu, przed ogniem paleniska, przynajmniej jeszcze przez kilka dni?

– Nonsens, moja droga – odrzekł, kręcąc śpiesznie głową. Wydawał się przerażony, iż mogę odebrać mu fantastyczną uciechę zobaczenia na własne oczy pisarza, którego wielbił ponad wszystkich. – Zapewniam cię, kochanie, że jestem niemal całkowicie zdrów. Do jutrzejszego wieczora na pewno dojdę do siebie.

Wtedy, jak gdyby sam los chciał zaprzeczyć jego słowom, ojciec zgiął się wpół i wystrzelił z ust olbrzymią salwę kaszlu. Jego lico poczerwieniało, a oczy nabiegły łzami. Pobiegłam do kuchni po szklankę wody, którą wypił duszkiem aż do dna. Gdy kaszel ustał, posłał mi szelmowski uśmieszek.

– Ach, widzisz, właśnie w ten sposób choroba ucieka z mego organizmu – oznajmił. – Doprawdy, z godziny na godzinę czuję się coraz lepiej.

Ponownie wyjrzałam przez okno. Gdyby na zewnątrz panowała ciepła wiosna, a gałęzie kwitnących drzew kąpałyby się w promieniach słońca, być może chętniej przystałabym na jego namowy. Nie była to jednak wiosna, lecz dżdżysta jesień. „Jakież to ze strony ojca niefrasobliwe – pomyślałam. – Naraża i tak podupadłe zdrowie tylko po to, by wysłuchać publicznego czytania powieści pana Dickensa, choć te słowa i tak spoczywają bezpiecznie między okładkami jego znamienitych tomów".

– Poczekajmy więc i zobaczmy, w jakim stanie będziesz jutro – rzekłam, próbując zakończyć tę dyskusję, bowiem uznałam, iż nie musimy podejmować decyzji w pośpiechu.

– Nie, domówmy to dziś i nie zawracajmy sobie więcej głowy tym tematem – nalegał, po czym odłożył szklankę na stół, sięgnął po swoją fajkę, wyklepał z niej na spodeczek resztki wczorajszego popiołu i napełnił tytoniem marki, którą upodobał sobie już jako młodzieniec. Powietrze w saloniku wypełniła znajoma woń cynamonu i kasztanów. Tytoń ojca zawsze wydzielał silny zapach przypraw i nawet teraz, gdy tylko poczuję podobny aromat, od razu przychodzi mi na myśl ciepło i bezpieczeństwo domu rodzinnego. – Władze muzeum dały mi wolne do końca tygodnia. Cały dzisiejszy i jutrzejszy dzień spędzę tutaj, a wieczorem, gdy nadejdzie czas, przywdziejemy płaszcze i razem pójdziemy posłuchać pana Dickensa. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym to przegapił.

Westchnęłam głośno, ale skinęłam głową. Choć zazwyczaj ojciec słuchał moich rad, tę jedną decyzję podjął samodzielnie i nie zanosiło się na to, by zamierzał zmienić zdanie.

– Wyśmienicie! – zawołał, zapaliwszy zapałkę. Pozwolił płonąć jej przez kilka sekund, by siarka zdążyła się wypalić, po czym przysunął ją do fajki i zaciągnął się z radością, która i mnie prędko się udzieliła. Gdy zobaczyłam, jaką przyjemność mu to sprawia, sama szczerze się uradowałam. Szczęście nie trwało jednak długo, w ciemnym pokoju – rozświetlanym jedynie świecą, ogniem zapałki i blaskiem palonej fajki – skóra ojca wydała mi się cienka i przezroczysta niczym u ducha. Uświadomiłam sobie, jak bardzo się zestarzał. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, kiedy nasze role zdążyły się odwrócić i dlaczego teraz to ja, córka, mam udzielać pozwolenia na wyjście jemu.

2

Ojciec od zawsze uwielbiał literaturę. W gabinecie na pierwszym piętrze zgromadził wyśmienitą kolekcję ksiąg i udawał się tam za każdym razem, gdy chciał zaznać nieco spokoju i pozostać sam na sam ze swymi rozważaniami. Całą ścianę gabinetu zajmowały opasłe tomy poświęcone największej pasji ojca – entomologii. Od małego interesował się tym tematem. Opowiadał mi, że w dzieciństwie kolekcjonował najrozmaitsze okazy owadów, które – jako że zamieszkiwały szklany pojemnik w rogu dziecięcego pokoju – na śmierć przerażały moich biednych dziadków. Natomiast w drugim rogu znajdowały się egzemplarze post mortem. Naturalne przejście insektów z jednego rogu do drugiego przynosiło ojcu wielką satysfakcję, mimo iż – co oczywiste – ich śmierć wcale go nie radowała, a studiowanie owadzich zwyczajów za ich życia było dalece ciekawsze niż po śmierci. Lecz zgony tych stworzonek zasilały chłopięcy umysł potężną dawką wiedzy. Ojciec skrupulatnie prowadził dzienniki, w których opisywał każdego ze swych owadzich podopiecznych w okresie wzrostu, w wieku dojrzałym oraz po śmierci – studiując etapy rozkładu. Oczywiście służące stanowczo odmawiały sprzątania tego pomieszczenia. Jedna z kobiet zrezygnowała z posady, usłyszawszy o kolekcji ojca. Nawet rodzona matka nigdy nie przekroczyła progu owadziego królestwa syna. (W tamtym czasie rodzina ojca należała jeszcze do zamożnych, toteż posiadanie służących nie było w niej niczym niezwykłym. Później mój stryj – starszy brat ojca, którego lata temu los zabrał z tego świata – roztrwonił cały majątek, przez co ja w swym krótkim życiu nie zaznałam zbyt wielu luksusów).

Tuż obok uczonych tomisk opisujących cykl życiowy królowych termitów, funkcje jelitowe chrząszczy bądź godowe obyczaje owadów wachlarzoskrzydłych, stały na półkach liczne dossier. To w nich ojciec przechowywał korespondencję z panem Williamem Kirbym, jego mentorem i towarzyszem, u którego w roku 1832 znalazł swą pierwszą posadę. Akurat ukończył edukację, toteż został zatrudniony jako asystent w nowo otwartym muzeum w Ipswich. Następnie Kirby, poznawszy się na jego wiedzy, zabrał go do Londynu, by pomógł mu założyć Towarzystwo Entomologiczne, co w jeszcze późniejszym czasie zaowocowało awansem ojca na stanowisko kuratora wystawy insektów w Muzeum Brytyjskim. Oddał się tej pracy całym sercem, jednak ja nie podzielałam ojcowskich fascynacji. Insekty raczej mnie odpychały.

Pomimo iż pan Kirby zmarł blisko szesnaście lat temu, ojciec nadal znajdował przyjemność w przeglądaniu ich korespondencji oraz śledzeniu procesu powstawania Towarzystwa i wprowadzania do muzeum pokaźnej kolekcji owadów.

Te „robacze księgi", jak określałam je żartobliwie z właściwą sobie przekorą, zostały ustawione w biblioteczce obok sekretarzyka według systemu zrozumiałego tylko dla ojca. Natomiast przy ścianie przeciwległej, tuż obok okna i fotela do czytania, znajdowała się znacznie mniejsza, choć równie ważna kolekcja książek beletrystycznych. Jak nietrudno się domyślić, wśród powieści najczęściej pojawiały się dzieła pana Dickensa, bowiem zdaniem ojca był on tak znamienitym autorem, że żaden, ale to żaden członek literackiego świata nie mógł się z nim równać.

– Ach, gdyby tylko pan Dickens nie pisał już o sierotach, a zamiast tego stworzył opowieść o cykadzie lub pasikoniku – rzekłam któregoś razu. – Czyż nie byłbyś w siódmym niebie, ojcze?

– Ależ moja droga, najwyraźniej zapominasz o Świerszczu za kominem – odparł ojciec. Jego znajomość utworów Charlesa Dickensa w istocie była niezrównana. – A rodzina pająków mieszkająca w torcie weselnym panny Havisham? A rzęsy Bitzera w Ciężkich czasach? Jakże to pan Dickens raczył je opisać? Ach tak, jeśli mnie pamięć nie myli, rzęsy te przypominały czułki owadów lotnych. Widzisz więc, że insekty w powieściach pana Dickensa występują nader często. Poświęcenie im całego tomu, a może nawet kilku tomów, jest jedynie kwestią czasu. Wierzę, iż w głębi serca pan Dickens jest prawdziwym entomologiem.

Większość tych książek była mi już znana, lecz i tak nie miałam pewności, czy rzeczywiście były w nich wzmianki o owadach. Szkoda jednak czasu na te rozważania, bowiem ojciec nie czytywał Dickensa dla insektów, tylko dla fabuły. Pamiętam, że gdy wróciłam od ciotki z Kornwalii, po raz pierwszy od śmierci matki zobaczyłam go uśmiechniętego – siedział zaczytany w Klubie Pickwicka. Czytał ten utwór już wielo- krotnie, lecz główny bohater zawsze wyciskał z niego morze łez.

– Elizo, musisz to przeczytać – rzekł ojciec, wręczając mi egzemplarz Samotnych, gdy skończyłam czternaście lat. – To powieść spod najlepszego pióra, o wiele bliższa współczesności niż te romanse, w których się zaczytujesz.

Rozpoczęłam więc lekturę z trwogą i ciężkim sercem, coraz cięższym z każdą kolejną stroną, na której próbowałam pojąć naturę sporu sądowego Jarndyce kontra Jarndyce. Lecz później z radością przyznałam ojcu rację, bo po przebrnięciu przez kilka początkowych rozdziałów zagłębiłam się w tę historię i pochłonęła mnie bez reszty. Przeżywałam losy Esther Summerson i z zapałem śledziłam jej romans z doktorem Woodcourtem – mężczyzną tak zacnym, iż obdarzył swą wybrankę gorącym uczuciem pomimo niedostatków jej urody. (Muszę zaznaczyć, że w tym aspekcie Esther była mi szczególnie bliska, aczkolwiek jej lico naznaczyła okrutna ospa, natomiast moje od zawsze było szpetne).

Jednak ojciec bynajmniej nie spędzał całych dni z książkami. Zanim podupadł na zdrowiu, był człowiekiem nad wyraz witalnym. Bez względu na pogodę, co dnia maszerował rano do pracy i wracał wieczorem do domu, nie zważając na to, że omnibus mógłby zawieźć go niemal spod drzwi frontowych aż do muzeum. Gdy przez kilka lat mieliśmy kundelka o imieniu Wołowiak (imieniem jednak sugerować się nie warto, gdyż był to psiak dużo przyjemniejszy niż czworonożny kompan okrutnego Billa Sikesa), ojciec dwa razy dziennie zabierał go na przechadzkę po Hyde Parku, rzucał mu patyki w Kensington Gardens lub pozwalał biegać wzdłuż brzegu jeziorka Serpentine, gdzie pewnego razu podobno wypatrzył księżniczkę Helenę, siedzącą przy wodospadzie i cicho pochlipującą. (Dlaczego płakała? Tego nie wiem. Ojciec podszedł do niej i zapytał o zdrowie, lecz ona odegnała go machnięciem dłoni). Ojciec nigdy nie kładł się późno i zawsze przesypiał całą noc. Nie przejadał się ani nie pił na umór, toteż jego postura nie była ani zbyt tęga, ani zbyt mizerna. Wierzyłam, że dożyje sędziwego wieku. A jednak stało się inaczej.

Powinnam była zareagować bardziej stanowczo i zabronić ojcu uczestnictwa w wystąpieniu pana Dickensa, ale czułam, że nic, co mogłabym powiedzieć, nie powstrzymałoby go przed wyprawą przez park do Knightsbridge. Bowiem mój rodzic, choć powieści pana Dickensa znał od podszewki, nigdy wcześniej nie doświadczył przyjemności słuchania ulubionego literata na żywo. Występy pana Dickensa często porównywano do sztuk wystawianych przy Drury Lane czy Shaftesbury Avenue, a część widzów twierdziła nawet, iż podobały się im daleko bardziej, toteż nie opierałam się dłużej i uległam.

– Ależ Elizo, nie bądź niemądra – upomniał mnie ojciec, gdy tamtego piątkowego wieczora wychodziliśmy z domu, a ja zasugerowałam, żeby przynajmniej okrył się dodatkowym szalem. Temperatura spadła już znacznie i choć deszcz nie padał od poprzedniej nocy, niebo znów robiło się szare, zwiastując ulewę. Ojciec jednak nie chciał słuchać i zignorował moją radę.

Ramię w ramię wyruszyliśmy w drogę, przechodząc przez Lancaster Gate, mijając po lewej Italian Gardens i pokonując cały Hyde Park centralną ścieżką. Gdy dwadzieścia minut później przechodziliśmy przez Queen's Gate, zdawało mi się, iż w oddali widzę znajomą twarz, spoglądającą na mnie przez gęstą, wieczorną mgłę. Przymrużyłam oczy i aż zaparło mi dech w piersiach, bo przed sobą ujrzałam lico, które poprzedniego poranka widziałam w zwierciadlanym odbiciu. Czyżby była to moja zmarła matka? Z trwogi zastygłam w bezruchu, pociągnęłam ojca za rękę, a on spojrzał na mnie skonfundowany. W tej samej chwili tajemnicza dama wyłoniła się z mroku i pozdrowiła nas uprzejmym skinięciem głowy. Rzecz jasna, nie była to moja rodzicielka – bo i jak w swej naiwności mogłam przypuszczać, że jest inaczej? – choć jej piękne oczy oraz gładkie czoło tak bardzo były podobne do oczu i czoła matki, iż kobieta ta mogłaby być jej siostrą lub kuzynką.

Nagle z nieba zaczęły spadać wielkie krople deszczu. Ludzie wokół nas szukali w pośpiechu schronienia, więc biorąc z nich przykład, wskazałam ojcu stary rozłożysty dąb, który ukryłby nas przed ulewą. Drżąc równie mocno jak ja, ojciec pokręcił jednak głową, postukując przy tym palcem w szybkę zegarka kieszonkowego.

– Jeśli się pośpieszymy, za pięć minut będziemy na miejscu – stwierdził, idąc coraz szybciej. – Chcesz przeczekać ten deszcz, moja droga? Nie warto! Ominęłoby nas całe wystąpienie!

W myślach przeklinałam swą zapominalskość, bo w domu tak bardzo skupiłam się na sprzeczce z ojcem o ten nieszczęsny szal, że przy drzwiach zostawiłam parasol. Zatem do teatru musieliśmy dotrzeć bez żadnej ochrony przed deszczem, omijając coraz to większe kałuże. Gdy w końcu przekroczyliśmy próg westybulu, oboje byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Drżałam, ściągając w pośpiechu ociekające wodą rękawiczki i marzyłam wyłącznie o powrocie do przytulnego domu i ogrzaniu się przy żywym ogniu paleniska. Stojący obok mnie ojciec znów kaszlał, tym razem jakby z głębi duszy. Przechodzący nieopodal jegomoście patrzyli nań ze wzgardą, a ja rugałam ich w myślach za tę niesprawiedliwość. Dopiero po kilku minutach kaszel trochę ustąpił. Już wtedy byłam gotowa wezwać dyliżans i wracać do domu, lecz ojciec nie chciał nawet o tym słyszeć. Wziął mnie pod ramię i poprowadził do sali głównej, a ja mogłam jedynie się podporządkować.

Publika pana Dickensa liczyła nie mniej niż tysiąc dam i dżentelmenów, przemokniętych i w niewygodzie wdychających odór potu oraz mokrej wełny. Rozglądałam się przez chwilę wokół, żywiąc nadzieję, iż znajdę dla nas jakieś spokojniejsze miejsca w rogu sali, ale ta była niemal w całości wypełniona. Nie mieliśmy innego wyboru, jak tylko zasiąść pośrodku rzędu, w towarzystwie zakatarzonych i drżących z zimna ludzi. Szczęśliwie jednak na występ nie musieliśmy długo czekać, gdyż już kilka minut po naszym przybyciu na scenie pojawił się nie kto inny jak sam pan Dickens, przywitany gorącą owacją. Wstaliśmy, by go powitać, krzycząc przy tym głośno, co sprawiło mu nie lada przyjemność, bowiem rozłożył szeroko ramiona, jak gdyby chciał nas wszystkich objąć, i z dumnym obliczem przyjmował zasłużony aplauz.

W żaden sposób nie uciszał oklasków. Trwały z pewnością całe pięć minut, nim wreszcie pisarz stanął na środku sceny i zamachał rękami, wskazując nam, że na kilka krótkich momentów możemy przestać okazywać nasze uwielbienie. Zająwszy na powrót miejsce, zaczęłam przyglądać się pisarzowi. Miał bladą cerę, dość niechlujny zarost i fryzurę, ale garnitur i kamizelka wykonane były z tak pięknej, drogiej tkaniny, iż natychmiast poczułam przedziwną ochotę, by jej dotknąć. Zaczęłam zastanawiać się nad życiem tego autora. Czy mogło być prawdą, iż po zaciemnionych uliczkach wschodniego Londynu poruszał się z taką samą swobodą jak po bogato zdobionych korytarzach zamku Balmoral, dokąd królowa w chwilach swego smutku wielokroć zapraszała go na występy? Czy wśród złodziei, kieszonkowców i prostytutek czuł się równie dobrze, jak i w towarzy- stwie biskupów, ministrów i przedsiębiorców? Zbyt niedojrzała byłam, by móc choćby wyobrazić sobie, jak wygląda życie człowieka tak światowego, wielbionego po obu stronach oceanu.

Tymczasem pan Dickens posłał długie spojrzenie nam – swej dzisiejszej publice – a jego twarz rozjaśnił tajemniczy uśmiech.

– Ach, jeśli wzrok mnie nie myli, to tego wieczora zaszczyciły nas obecnością również przedstawicielki płci niewieściej – rzekł donośnym głosem, który echem rozniósł się po całej sali. – Wielka to dla mnie uciecha, moje miłe, mam jednak obawy, czy aby wasza natura nie jest zbyt delikatna. Widzicie bowiem, moi drodzy czytelnicy, moi przyjaciele, moi literati, nie przyszedłem tu dzisiaj zabawiać was jedną z absurdalnych wypowiedzi rozkosznego Sama Wellera ani dodać wam otuchy opisem odwagi najdroższego memu sercu Davida Copperfielda. Co więcej, nie zamierzam też wzruszać was opowieścią o ostatnich dniach nieszczęsnej Nell Trent, tego cudownego aniołka, niechaj Bóg ma w opiece jej biedną duszyczkę! – Umilkł na chwilę, wzmagając jeszcze naszą ciekawość, a my wpatrywaliśmy się weń, zachwyceni zarówno jego obecnością, jak i przemową. – Nie! – niemal krzyknął po długiej chwili milczenia, a jego głos zabrzmiał jeszcze głębiej i melodyjniej. Pisarz wypowiadał kolejne słowa coraz wolniej. – Zamierzam dziś przeczytać wam powieść grozy, która pojawi się w świątecznym wydaniu „All The Year Round". Jest to historia aż nazbyt przerażająca, panie i panowie, mająca wzburzyć krew w mych czytelnikach i przynieść im wyłącznie niepokój. Opowiada o rzeczach nadzmysłowych, o świecie umarłych, o zjawach tułających się w poszukiwaniu wiecznego spokoju, a występuje w niej bohater ani żywy, ani martwy, ni człowiek, ni okrutne widmo. Rzeknę więc wprost, panowie i panie, iż napisałem tę historię po to tylko, by przerażenie zmroziło moich czytelników na śmierć. By bez reszty ich przestraszyć i wpu- ścić wyjące z udręki dusze prosto do spokojnych snów publiczności.

Nagle po całej sali rozniósł się piskliwy krzyk. Odwróciłam głowę, jak niemal każdy tam obecny, i ujrzałam młodą kobietę, mniej więcej w moim wieku, czyli dwudziestojednoletnią, jak z rękami uniesionymi nad głową wybiega między rzędami w prawdziwej histerii. Westchnęłam cicho i potępiłam ją w myślach, albowiem złą sławę przynosiła naszej płci niewieściej.

– Ach, jeżeli jeszcze któraś z dam życzyłaby sobie opuścić salę, to czy mógłbym uniżenie prosić, aby zrobiła to teraz? – zwrócił się do publiki pan Dickens, którego ta reakcja najwyraźniej nader uradowała. – Proszę o to wyłącznie dlatego, iż nie chciałbym później przerywać biegu napisanej przeze mnie opowieści. Czas już bowiem zaczynać.

Wówczas na scenie pojawił się mały chłopiec. Podszedł do pisarza i skłonił się uprzejmie, po czym wsunął gruby plik zapisanych stronic w dłoń pana Dickensa. Chłopczyk odbiegł pośpiesznie, a pisarz zerknął na swoje dzieło, po czym – obrzucając nas dzikim spojrzeniem – rozpoczął czytanie.

– Halloa! Tu, na dole! – wrzasnął tak gromko i niespodzianie, aż podskoczyłam na krześle. Kobieta siedząca za mną głośno pisnęła, natomiast dżentelmen obok upuścił binokle. Pan Dickens, uradowany reakcją, którą przyniósł jej głośny okrzyk, zamilkł na chwilę, po czym kontynuował lekturę i całkowicie mnie oczarował.

Blade lico pisarza oświetlała zaledwie jedna lampa, gdy ten, zmieniając głos, odczytywał wypowiedzi stworzonych przez siebie postaci, łącząc je z narracją pełną napięcia i strachu. Trzeba przyznać, iż w wyczuciu chwili ów znakomity człowiek nie ma sobie równych! Jednym zdaniem był w stanie nas rozbawić, by kolejnym skonfundować, a trzecim przerazić bez reszty. Portretował dwóch głównych bohaterów swej historii – dróżnika pracującego przy tunelu kolejowym oraz jego rozmówcę – obcego przybysza. Robił to tak udanie, iż niemal wyobrażałam sobie na scenie dwóch aktorów odgrywających te role. Sama opowieść, jak wcześniej zapowiedział pisarz, rzeczywiście przepełniona była grozą. Dróżnik twierdził bowiem, iż ukazuje mu się pewna zjawa, która zawiadamia go o okropnych zdarzeniach, mających wydarzyć się w pobliżu tunelu. Wkrótce po tym, jak ujrzał ją po raz pierwszy, doszło do straszliwego wypadku na torach. Po drugim przyjściu zjawy – kontynuował – zginęła młoda kobieta. Niedawno zjawa przybyła doń po raz trzeci. Gestami kazała mu usunąć się z drogi, lecz jak dotąd żadne nieszczęście po tym widzeniu się nie wydarzyło, co napawało dróżnika strachem i niepewnością.

Pan Dickens bawił się uczuciami widowni nie gorzej niż sam diabeł. Gdy widział, że jesteśmy przerażeni, pogłębiał nasz stan, opisując czyhające niebezpieczeństwo i doprowadzając nas na skraj histerii. A kiedy byliśmy pewni, iż właśnie teraz usłyszymy rzecz najpotworniejszą, pisarz zmieniał nastrój, a do jego opowieści powracał spokój. Jako iż wcześniej wstrzymywaliśmy ze strachu oddech, wszyscy wzdychaliśmy z ulgą, a potem gwałtownie, w jednej chwili, pan Dickens zaskakiwał nas krótkim, pojedynczym zdaniem i sprawiał, że krzyczeliśmy z trwogi. Tak oto ten pisarz przerażał nas do szpiku kości, a jednocześnie delikatnie się uśmiechał, ukontentowany tym, że w tak prosty sposób zawładnął widownią.

Im dłużej czytał, tym bardziej obawiałam się, że tej nocy nie zmrużę oka, wierząc, że wokół mnie będą krążyć dusze, które po opuszczeniu ziemskiego padołu nie zostały przepuszczone przez bramy niebios. Zastanawiałam się, czy naprawdę tułają się one po naszym świecie, zawodząc głośno z błaganiem, by ktoś je nareszcie wysłuchał. Gdziekolwiek takie widma by się nie pojawiły, szukając ukojenia i błogości wiecznego spoczynku, burzyłyby porządek i spokój żywych.

Gdy pan Dickens skończył czytać swą opowieść, pokłonił głowę, a publika milczała jeszcze kilka długich sekund. Wróciwszy jednak po chwili do zmysłów, zerwaliśmy się z krzeseł i nagrodziliśmy pisarza gromkimi oklaskami, błagając o więcej. Spojrzałam na ojca, spodziewając się, że będzie ogromnie podekscytowany, ale – ku memu rozczarowaniu – wyglądał nadzwyczaj blado, a na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Oddychał z trudem, wpatrzony w podłogę oraz swe zaciśnięte pięści, i zdawał się desperacko walczyć o każdy oddech, a jednocześnie godzić się z myślą, iż być może nie zdoła go zaczerpnąć.

Na chusteczce, którą ściskał w dłoniach, dojrzałam ciemne plamy krwi.

Wyszedłszy z budynku na nocny chłód, nadal trzęsłam się po tym jakże dramatycznym wystąpieniu i nie mogłam pozbyć się wrażenia, iż zewsząd otaczają mnie straszliwe widma i zjawy. Ojciec zdążył już dojść do siebie i oświadczył, że był to jeden z najprzyjemniejszych wieczorów od wielu lat.

– Pan Dickens jest równie wyśmienitym aktorem co pisarzem – orzekł, gdy przechodziliśmy przez park tą samą drogą co kilka godzin wcześniej i ponownie czując na sobie obfite krople zimnego deszczu. Mgła stała się tak gęsta, iż nie sposób było dojrzeć przedmiotów oddalonych od nas o więcej niż kilka kroków.

– Podejrzewam, że pan Dickens ma w tym zakresie ogromne doświadczenie. Chyba często prowadzi podobne odczyty na własnych przyjęciach lub w domach przyjaciół.

– Rzeczywiście, czytałem o tym – przytaknął ojciec. – Czyż nie byłoby cudownie zostać zaproszonym na takie…

Wtem kolejny atak kaszlu przerwał mu w pół zdania i nie pozwolił dokończyć. Ojciec, walcząc o oddech, pochylił się w nietypowej pozie.

– Ojcze! – Położywszy dłonie na jego ramionach, usiłowałam mu pomóc, lecz kaszel nie ustawał. – Musimy jak najszybciej dotrzeć do domu. Potrzeba ci teraz gorącej kąpieli, a przede wszystkim musisz ściągnąć to przemoczone ubranie!

Ojciec pokiwał śpiesznie głową i z trudem ruszył naprzód, wciąż kaszląc i odchrząkując. Oparliśmy się o siebie, by na mokrych ścieżkach nie stracić równowagi. Co dziwne jednak – choć dla mnie bardzo radosne – gdy tylko minęli- śmy róg Bayswater Road i weszliśmy na Brook Street, deszcz nagle ustał. Buty miałam już całkiem mokre, a stopy przemarznięte do kości, ale to, jak czuł się mój biedny, schorowany ojciec, mogłam sobie jedynie wyobrażać. Kiedy dotarliśmy wreszcie do domu, od razu wszedł do żelaznej wanny i spędził w gorącej kąpieli ponad pół godziny, po czym prze- brany w nocną koszulę i bonżurkę dołączył do mnie w sa- loniku.

– Elizo, moja droga, do końca życia nie zapomnę tego wieczoru – oznajmił mi, gdy siedzieliśmy blisko siebie przed paleniskiem, sącząc gorącą herbatę i zagryzając ją chlebem z masłem. Znów poczułam w nozdrzach aromat cynamonu i kasztanów, bo ojciec jak co wieczór zapalił fajkę. – Cóż za niesamowity człowiek, nieprawdaż?

– Ach, niesamowity, lecz jednocześnie przerażający – odparłam. – Nie zrozum mnie źle, ojcze, uwielbiam jego dzieła niemal równie mocno jak ty, ale dziś wolałabym wysłuchać opowieści o ludziach, nie o zjawach. Historie o duchach specjalnie mnie nie zajmują.

– Wywołują u ciebie strach?

– Hm. Raczej niepokój. Czy jakakolwiek historia traktująca o siłach przez ludzki umysł niepojętych mogłaby nie wzbudzić w publice choć odrobiny lęku? Nie wiem jednak, czy mogłabym nazwać swoje odczucia strachem. Chyba nie czuję lęku tak intensywnie jak inni. Ciekawa jestem, jakby to było, być równie przerażoną jak ten dróżnik z opowieści, czy ta kobieta, która wybiegła z sali, krzycząc z przerażenia na pierwsze wspomnienie sił nadprzyrodzonych? Nie potrafię sobie nawet wyobrazić odczuwania tak wielkiego strachu.

– Zatem nie wierzysz w duchy, Elizo?

Spojrzałam nań, zaskoczona takim pytaniem. W saloniku panowała ciemność rozświetlana jedynie blaskiem czerwonych węgielków, przez co oczy ojca wydawały się ciemniejsze, a jego cera błyszczała w świetle nielicznych płomieni.

– Sama nie wiem – odrzekłam zgodnie z prawdą. – Dlaczego pytasz? Czyżbyś ty sam w nie wierzył?

– Ja wierzę, i to z całego serca, iż ta młoda dama postradała zmysły – oznajmił. – Przecież ledwie pan Dickens zaczął przemawiać, a ona już przeraziła się nie na żarty. Jeśli rzeczywiście ma tak delikatną naturę, to w ogóle nie powinna uczestniczyć w podobnych wydarzeniach.

– Nie ukrywam, ojcze, że bardziej wolę realistyczne dzieła pana Dickensa. – Odwróciłam wzrok. – Życie sierot i walka z przeciwnościami losu bardziej mnie zajmują niżeli duchy i strzygi, a Copperfield, Twist czy Nickleby zawsze w mym sercu zajmą lepsze miejsce aniżeli Scrooge lub Marley.

– Marley nie żył – zacytował niskim głosem ojciec, naśladując ton pana Dickensa tak wspaniale, że aż się wzdrygnęłam. – Nie ulega to najmniejszej wątpliwości.

– Och nie, proszę, nie! – Zaśmiałam się, choć powinnam była go skarcić. – Dosyć strachów na dzisiaj.

Gdy udaliśmy się na spoczynek, zasnęłam niemal od razu, lecz sen tej nocy był niespokojny i pełen koszmarów. Tam, gdzie powinny czekać mnie przygody, napotykałam jedynie zmory i duchy. Miast wędrować po Alpach czy kanałach weneckich, błądziłam po cmentarzyskach i mrocznych, nieznajomych ścieżkach. Mimo to przespałam noc aż do rana, a gdy się zbudziłam, na wpół przytomna i wciąż niewyspana, zadziwiło mnie jasne światło poranka, które przez cienkie draperie wpadało do mej sypialni. Zegar wskazywał siódmą dziesięć. Przeklęłam siebie w myślach i prędko zerwałam się z łóżka; spóźnienie do pracy było nieuniknione, a musiałam jeszcze przygotować śniadanie dla ojca.

Kilka minut później zajrzałam doń, by sprawdzić, czy jego stan poprawił się nieco od wieczerzy. Jednak ku mej rozpaczy zastałam go w jeszcze gorszym zdrowiu. Gdy na niego spojrzałam, zdało mi się, iż deszcz, który przemoczył nas zeszłego wieczora, pogorszył jego stan dziesięciokrotnie, a chłód dostał się w jakiś podstępny sposób w głąb jego ciała i aż do teraz go nie opuścił. Twarz ojca była trupio blada, a jego skóra wilgotna i lepka. Ze strachem w sercu ubrałam się więc i pognałam do domu na końcu uliczki, gdzie mieszkał doktor Connolly, przyjaciel rodziny i znakomity medyk. Przyszedł razem ze mną do ojca, lecz choć zrobił wszystko, co było w jego mocy – co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości – orzekł w końcu, iż pozostaje nam tylko czekać i mieć nadzieję, że gorączka prędko ustąpi.

Cały dzień spędziłam przy łożu ojca, modląc się o uzdrowienie do Boga, o którym w tamtych czasach, przyznaję, nie rozmyślałam zbyt często. Wczesnym wieczorem, gdy słońce znów zaczęło zachodzić, a jego miejsce zajmowała typowa dla Londynu mgła, uścisk ojca na mej dłoni zaczął słabnąć, aż w końcu zniknął zupełnie.

Tego wieczora zostałam sierotą taką jak te z powieści pana Dickensa, o ile dwudziestojednoletnią pannę w ogóle można nazwać sierotą.

3

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Wzorowa rodzina: matka nauczycielka, ojciec przedsiębiorca, dwoje dzieci. Jednak pozorna idylla zmienia się w koszmar, gdy córka Alicja po raz pierwszy sięga po narkotyki i wsiada na szaleńczą karuzelę kręcącą się coraz szybciej. Czy stało się tak za sprawą jednej złej decyzji, czy wieloletnich błędów uznawanych powszechnie za błahe? Jak rodzice mogą ustrzec dzieci przed narkotykami? Jak one same mogą się przed nimi bronić?

Mam na imię Alicja. Jestem narkomanką to pierwsza część trylogii pod tytułem Dziewczyny na smyczy poświęconej problemom nastolatek.

Jedna z najpopularniejszych brytyjskich komedii literackich!

Kiedy Reginald I. Perrin, pracownik Słonecznych Deserów, obudził się pewnego czwartkowego poranka, bynajmniej nie zamierzał nazwać swej teściowej hipopotamem. Lecz później wszystko uległo diametralnej zmianie.

Reggie poczuł, że musi zmienić swoje życie. Nie chciał,

by ograniczało się do nudnej pracy i przewidywalnego małżeństwa. Przewraca więc swój świat do góry nogami. Czy to pozwoli mu odwrócić złą kartę?

Brytyjski humor w najlepszym, starym stylu!

Czwarta część najpopularniejszego literackiego sitcomu ostatnich lat!

Spokój na zamku zostaje zakłócony. Personel musi zmierzyć się z falą przestępstw przetaczających się przez Kostkę.

Czy w obliczu tak dramatycznych wydarzeń można zachować dobry humor? Oczywiście! Nowi bohaterowie, nowe wątki i kolejna dawka doskonałej rozrywki. Evžen Boček mistrzowsko bawi się konwencją, serwując gagi i humor sytuacyjny, za które pokochały go setki tysięcy czytelników!

Pamiętnik surrealistyczny. Gwarancja czeskiego humoru.

Przewrotny humor i galeria nietuzinkowych osobowości gwarantują dobrą zabawę. Obok historii opowiedzianej w taki sposób nie można przejść obojętnie. Mamy do czynienia z jedną z najzabawniejszych książek XXI wieku!

Rodzina Kostków powraca z Ameryki do Czech, by przejąć dawną siedzibę rodu – zamek Kostka. W zamku zastają dotychczasowych pracowników: kasztelana, ogrodnika oraz kucharkę. Jak nowi właściciele poradzą sobie w nowej rzeczywistości? Jak odnajdą się w rolach dotychczas nieodgrywanych?

Thriller psychologiczno-sądowy.

Jedna z najważniejszych powieści grozy ostatnich lat.

Szkocja, 1869 rok. W zapomnianej przez Boga i ludzi osadzie zostaje popełnione potrójne morderstwo. Do winy przyznaje się siedemnastoletni Roderick Macrae. Czy rzeczywiście jest odpowiedzialny za zbrodnię. Co mogło sprawić, że postanowił zrealizować swe krwawe zamiary?

Finalista Nagrody Bookera 2016

Zdobywca Nagrody Saltire 2016 w kategorii Najlepsza Powieść 2016 Zdobywca Nagrody Vrij Nederland w kategorii Najlepszy Thriller 2017 Finalista Nagrody Los Angeles Times w kategorii Najlepsza Książka Grozy 2017

Finalista Sunday Herald Culture Awards w kategorii Autor Roku 2017

Trybecz, pasmo górskie na Słowacji. Od dziesięcioleci krążą o nim legendy z powodu tajemniczych zaginięć. Niektóre ofiary zostały znalezione martwe. Niektóre zniknęły bez śladu. A jeszcze inne powróciły – ranne i niezdolne do życia.

Igor zdobył tytuł magistra. Po pięciu latach wreszcie może zacząć karierę jako… robotnik budowlany. Na swojej pierwszej budowie odkrywa tajemniczy sejf. Znajduje w nim płyty gramofonowe sprzed kilkudziesięciu lat. Słyszy na nich głos człowieka, który przez ponad trzy miesiące błąkał się w górach Trybecza.

Legenda, mistyfikacja czy przerażająca rzeczywistość?

Świetna powieść najpopularniejszego słowackiego pisarza. Jozef Karika staje twarzą w twarz z legendą Trybecza.

Szczelina zdobyła najważniejszą słowacką nagrodę literacką

ANASOFT LITERA w kategorii NAGRODA CZYTELNIKÓW!

Jakie wydarzenie najbardziej zmienia świat dorosłego mężczyzny? Oczywiście narodziny dziecka.

Dziecko w wieku przedszkolnym to zbiór opowieści napisanych przez tatę trzyletniej Wiki. M. M. Cabicar opisuje rodzicielską rzeczywistość bezkompromisowo, czasem dosadnie, ale przede wszystkim z rozbrajającą szczerością i kapitalnym poczuciem humoru. Nie zdejmuje różowych okularów nawet w najbardziej kłopotliwych sytuacjach, wychowując dzięki temu niezwykle pogodne dziecko!

Jeremiasz jest inny. Żyje w świecie, w którym dni tygodnia mają swoje kolory, a najlepszą zabawką jest zamek błyskawiczny. Jeremiasz wychodzi z domu tylko z olbrzymią pokrywką.

Jeremiaszem opiekuje się siostra Pamela. Dlaczego to właśnie ona rozumie go najlepiej? Chłopiec, jego siostra oraz ich mama przeprowadzają się do kolejnego miasta. Muszą rozpocząć życie na nowo. Czy tym razem im się to uda?

Ta pełna ciepła i humoru historia łamie serca i uczy zrozumienia.

Ta powieść chwyta za gardło i trzyma do ostatniej strony!

Zmęczony metropolią Wiktor wyjeżdża z Pragi, by zostać kasztelanem morawskiego zamku. Pragnie odnaleźć wewnętrzną równowagę i zażegnać kryzys małżeński. Jednak wizja spokojnego życia wśród zabytkowych mebli i dzieł sztuki szybko odchodzi w zapomnienie. Na zamku czeka dość zagadkowy personel oraz… demony przeszłości.

Tajemnicze odgłosy i niewyjaśnione zdarzenia przejmują władzę nad Wiktorem i jego rodziną. Czy mają swoje wytłumaczenie? Czy racjonalny umysł Wiktora rozwikła tajemnicę zamku?

Pamiętajcie: niczemu się tutaj nie dziwcie!

Zabawna powieść o kobietach i mężczyznach. Tę książkę kupił co setny Czech!

Ekożona stawia wiele aktualnych pytań: Czego oczekujemy od swoich partnerów? Jakie jest znaczenie porodu naturalnego? Co tak naprawdę oznacza życie w zgodzie z naturą i z samym sobą? Czy naturalny jest na przykład ogród? Albo małżeństwo?

Poruszane przez autora poważne tematy zostały ubrane w brawurową narrację. Szczerość, autoironia i humor sprawiają, że mamy do czynienia z powieścią niezwykle inteligentną i nowoczesną.

Kiedy Mojmirowi pęka aorta, jego świat oraz światopogląd ulegają gwałtownym zmianom. Mojmir zmienia się z butnego racjonalisty… no właśnie, w kogo?

W tej brawurowej narracji pełnej ciętych ripost Michal Viewegh z humorem i autoironią opowiada o byciu pacjentem VIP oraz o poszukiwaniu nowej drogi życiowej po osobistym kataklizmie.

Ekomąż to jedna z najważniejszych powieści najpopularniejszego czeskiego pisarza.

Jeden na milion to zbiór czternastu opowiadań jednego z najpopularniejszych czeskich prozaików. Martin Reiner zabiera nas na łąki pełne hipisów, na próby chóru więziennego, do Ameryki – a szerokiemu wachlarzowi tematów towarzyszą różnorodne formy literackie. Lektura dla smakoszy!

MISTYCZNY PORNO-GASTRO THRILLER Z XIX-WIECZNEJ PRAGI

Nadchodzi nowy rok. Kiedy praski Orloj wybija północ, odkryta zostaje bestialska zbrodnia. Śledztwo w tej sprawie prowadzi ekscentryczny komisarz Durman. Czy jego nietypowe metody doprowadzą do ujęcia sprawcy? Jak powstrzymać mordercę, który zawsze o krok wyprzedza policję? I czym jest tajemnicze Ordo Novi Ordinis?

Pewien praski bankier z braku innego pomysłu kupuje synowi na Boże Narodzenie świnkę morską. Jak dalece to niewinne wydarzenie zmieni życie rodziny? Jakie sekrety skrywa bank narodowy? I czy przed kryzysem finansowym można schować się w beczce?

W żadnym innym utworze literatura czeska nie zbliżyła się do twórczości Franza Kafki tak bardzo, jak w Świnkach morskich. (Milan Exner)

Powracający w rodzinne morawskie góry praski dziennikarz dokonuje bilansu swojego życia.

Siekiera jest dowodem na to, że sytuacja człowieka w społeczeństwie i w rodzinie nie zmieniła się w przeciągu ostatniego półwiecza tak bardzo, jak zwykliśmy sądzić. Ta powieść wciąż jest niezwykle aktualna.

Mistyczny thriller przesiąknięty strachem.

Po rozpadzie kilkuletniego związku Jożo Karski powraca do rodzinnego Rużomberka. Tam czeka na niego puste mieszkanie rodziców, najmroźniejsza od kilku dziesięcioleci zima i podnóże góry skrywające mroczną tajemnicę.

Wkrótce w sąsiedztwie zaczynają znikać dzieci.

Pamiętacie, jak to jest: mieć czternaście lat i być zagubionym, wrażliwym, lekkomyślnym, romantycznym i niezwykle napalonym nastolatkiem? Przypomni Wam to Nick Twisp – młody buntownik, którego zna cała Ameryka!

Miłość, bunt, inicjacje seksualne, młodzieńcze przyjaźnie, problemy w szkole, problemy w domu – i szalone wakacje. A to wszystko doprawione czarnym humorem i przezabawnymi dialogami.

Uczniowie Cobaina to pełna dzikich przygód i humoru historia grupy nastolatków uwielbiających Johna Lennona i Kurta Cobaina. Razem przeżywają imprezy, zakładają zespoły rockowe i próbują osiągnąć sukces.

To również – a może przede wszystkim – poszukiwanie źródeł wyalienowania i bezradności w dzisiejszym świecie. Co czeka bohaterów, gdy karuzela młodości nieubłaganie się zatrzyma?

Puchar od Pana Boga to zbiór tekstów, w których sport stanowi pretekst do opowieści o sprawach najważniejszych: życiu i śmierci, miłości, przyjaźni i pasji. Ota Pavel mówi o zwycięstwach i porażkach równie pięknie, jak o sarnach i rybach.

Lektura dla czytelników w każdym wieku i wspaniała lekcja życia.

Lucynka, Macoszka i ja to opowieść o sile przeszłości, o miłości do dziecka i tęsknocie za samym sobą. Ta książka – choć w dużej mierze oparta na prawdziwych wydarzeniach – zabiera czytelników do innego świata. Znacznie piękniejszego.

Czytelnik ma tu do czynienia z prozą niemal doskonałą. (Pavel Janoušek, „Tvar”)

Chcesz wygrać z Barceloną, a potem zostać mistrzem świata w piłce nożnej? Musisz być biednym rolnikiem i mieć jedenastu synów. Załóż drużynę piłkarską, a potem będzie już z górki. Rozgrywki ligowe, mistrzostwo kraju...

Książka mądra, z uśmiechem. Podróże, relacje z meczów, niekłamane emocje.

Świetna dla dzieci. Wciągająca dla dorosłych.

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19

Karta redakcyjna

Tytuł oryginału: This House Is Hounted

Copyright © John Boyne, 2013

Copyright © for the Polish edition by Stara Szkoła Sp. z o.o., 2019

All rights reserved

Tłumaczenie: Dorota Lachowicz

Redakcja: Mirosław Śmigielski

Korekta: Dagmara Ślęk-Paw, Ewa Żak

Projekt okładki: František Hříbal

Wydawca:

Stara Szkoła Sp. z o.o.

Rudno 16, 56-100 Wołów

[email protected]

www.stara-szkola.com

ISBN 978-83-66013-90-2

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek