Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
18 osób interesuje się tą książką
Gdy skandal przekreśla marzenia, serce podpowiada właściwą drogę...
Georgiana Bridgerton nie jest przeciwna małżeństwu. Po prostu myślała, że będzie miała coś do powiedzenia w tej sprawie. Jednak kiedy niespodziewanie jej reputacja zostaje nadszarpnięta z powodu intrygi lokalnego łowcy posagów, dziewczynie pozostają dwie opcje: przeżyć życie jako stara panna lub poślubić łotra, który zrujnował jej życie. Chyba że…
Jako czwarty syn hrabiego Nicholas Rokesby jest gotowy podążyć własną ścieżką. Niebawem ukończy studia medyczne w Edynburgu i nie ma czasu - ani ochoty - na znalezienie żony. Ale kiedy rodzina informuje go, co przytrafiło się Georgie Bridgerton, jego przyjaciółce z dzieciństwa, wie, co powinien zrobić - oferuje jej małżeństwo z rozsądku, które ocali jej dobre imię. Już niebawem oboje odkrywają, że czasem zaaranżowane małżeństwo może stać się fundamentem prawdziwej miłości…
„Czytanie nowej powieści Julii Quinn jest jak spędzanie czasu ze starym przyjacielem. Znajdujemy tu wszystko, za co kochamy Bridgertonów - ciepłe rodzinne więzi, przesympatycznych głównych bohaterów, a dodatkowy smaczek to znane z głównego cyklu postaci jako dzieci”.
Austenprose.com
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 337
Kent, Anglia, 1791
Przynajmniej nikt nie umarł.
Tego był pewny, lecz poza tym Nicholas Rokesby nie miał zielonego pojęcia, dlaczego wezwano go do domu, do Kentu.
Gdyby ktoś zmarł, ojciec raczej by o tym wspomniał w wiadomości, którą przesłał mu do Edynburga. A że uczynił to za pomocą specjalnego posłańca, oznaczało, że sprawa była dość nagląca. Gdyby jednak chodziło o pogrzeb, lord Manston z pewnością napisałby coś więcej niż:
Proszę, przyjeżdżaj do Crake jak najszybciej. Oboje z matką musimy się z Tobą bardzo pilnie rozmówić.
Przykro mi, że przerywam Ci naukę.
Twój kochający ojciec, Manston
*
Zbliżał się początek ostatniego etapu podróży. Nicholas zerknął na korony znajomych drzew. Z Edynburga do Londynu przyjechał dyliżansem pocztowym, z Londynu do Maidstone zwykłym dyliżansem, teraz zaś ostatnie piętnaście mil miał przejechać konno.
Dzięki Bogu deszcz wreszcie ustał, lecz wierzchowiec wzbijał kopytami niewiarygodne ilości błota, co w połączeniu z unoszącymi się w powietrzu pyłkami sprawi, że Nicholas stanie w drzwiach Crake, przypominając ofiarę liszajca.
Crake. Już niespełna mila.
Gorąca kąpiel, ciepły posiłek, a potem dowie się, dlaczego ojciec tak gorączkowo go wzywał.
Oby to było coś poważnego, bo jeśli okaże się, że przebył w pośpiechu dwie krainy tylko dlatego, że jeden z jego braci otrzyma nagrodę od króla, Nicholas z pewnością pozbawi kogoś ręki.
Potrafiłby to zrobić. Od studentów medycyny wymagano, by przy każdej nadarzającej się okazji brali udział w operacjach. Nie był to jego ulubiony punkt programu studiów; zdecydowanie wolał aspekty medycyny wymagające myślenia, jak ocena objawów i rozwiązywanie kolejnych problemów medycznych, by w końcu postawić diagnozę. Trzeba było jednak nauczyć się też amputacji kończyn — w tych czasach często był to jedyny ratunek przed zakażeniem. Czego nie da się wyleczyć, można przynajmniej powstrzymać.
Oczywiście lepiej wyleczyć.
Nie, jeszcze lepiej jest zapobiegać. Nie dopuścić, by choroba się rozwinęła.
Nicholas westchnął, widząc pojawiający się w oddali Crake. Miał wrażenie, że kłopoty, które sprowadziły go do Kentu w ten deszczowy wiosenny dzień, już się przed nim ścielą.
Poza tym bracia na pewno nie otrzymają od króla żadnych nagród. Owszem, wszyscy trzej to dżentelmeni w każdym calu, ale szczerze…
Wyjeżdżając zza ostatniego zakrętu, na podjeździe zwolnił do stępa. Drzewa uciekły gdzieś w bok i przed jego oczami pojawił się dom — majestatyczny i solidny, liczący dwa i pół stulecia, wyrastający z ziemi niczym wapienna bogini. Nicholas zawsze dziwił się, że tak okazały budynek praktycznie do ostatniej chwili kryje się przed ludzkim wzrokiem. Zadziwiające, że w tym miejscu, które od urodzenia stanowiło część samego Nicholasa, on wciąż odkrywał coś nowego, a towarzyszyły temu emocje raczej obce mężczyznom.
Róże matki były w pełnym rozkwicie — czerwone, różowe i nieokiełznane, takie, jakie rodzina Rokesbych lubiła najbardziej; kiedy się zbliżył, w wilgotnym powietrzu poczuł ich aromat spowijający ubranie i wypełniający nos. Nigdy nie przepadał za zapachem róż — wolał mniej kapryśne kwiaty — lecz kiedy wszystko zbiegało się w chwilach takich jak te: róże, lekka mgła, wilgoć ziemi…
Tak, wszystkie te elementy tworzyły dom.
Nieważne, że nie miał zamiaru tu przyjeżdżać jeszcze przez kolejne kilka tygodni.
To był jego rodzinny dom, dom, który napawał go spokojem, nawet wtedy, gdy tak jak teraz dręczył go niepokój i zadawał sobie pytanie o to, jaka katastrofa go tu sprowadziła.
Służba zapewne oczekiwała jego przyjazdu, gdyż przed wejściem zobaczył stajennego, przygotowanego na to, by zająć się koniem. Zanim jednak Nicholas wszedł na pierwszy stopień schodów, w otwartych drzwiach stanął Wheelock.
— Panie Nicholasie — powitał go lokaj — pański ojciec bezzwłocznie chce pana widzieć.
Nicholas gestem wskazał swój upstrzony plamami błota strój.
— Na pewno chciałby, żebym…
— Powiedział: natychmiast, sir. — Wheelock niemal niedostrzegalnie opuścił podbródek, wskazując w ten sposób na tyły domu. — Jest z pańską matką w zielono-złotym pokoju.
Nicholas poczuł, jak brwi ze zdziwienia same mu się unoszą. Jego rodzina nie zachowywała przesadnie formalnego stylu bycia, zwłaszcza gdy przebywała na wsi, lecz zabłocone okrycie podróżne nigdy nie było mile widzianym strojem w buduarze matki.
— Ja to wezmę — odezwał się Wheelock, wyciągając rękę po płaszcz. Ten człowiek zawsze przerażająco trafnie odgadywał cudze myśli.
Nicholas zerknął na swoje buty.
— Lepiej iść od razu — poradził Wheelock.
Dobry Boże, chyba jednak ktoś zmarł.
— Wiesz, o co chodzi? — zapytał Nicholas, odwracając się tak, by lokaj mógł zdjąć mu z ramion okrycie.
— Nie do mnie należy przekazywanie takich informacji.
Nicholas zerknął na niego przez ramię.
— Sir… — Wheelock przybrał cierpiętniczą minę.
— Za niespełna miesiąc i tak bym tu przyjechał.
Lokaj ostentacyjnie zaczął usuwać szczotką zaschnięte na płaszczu grudki błota.
— Jak się zdaje, czas odgrywa tu pewną rolę.
Nicholas przetarł oczy. Boże, leciał z nóg.
— Lubisz takie tajemnice?
— Niespecjalnie.
To było wierutne kłamstwo. Wheelock uwielbiał ten specyficzny rodzaj niedopowiedzenia, charakterystyczny dla lokajów bardzo pewnych swojej pozycji. Nicholas jednak widział, że teraz Wheelock nie czerpie żadnej przyjemności z tej rozmowy.
— Przepraszam — zmitygował się. — Nie powinienem stawiać cię w takiej sytuacji. Nie musisz mnie zapowiadać. Pójdę do rodziców. W ubłoconych butach. Trudno.
— Czekają w zielono-złotym pokoju — przypomniał mu Wheelock.
— Jasne — zamruczał Nicholas. Jakżeby mógł zapomnieć.
Wejście do zielono-złotego buduaru znajdowało się w głębi holu; Nicholas poświęcił wystarczająco dużo czasu na tę krótką drogę, by upewnić się, że rodzice na pewno usłyszeli, iż wszedł do domu. Posadzki były marmurowe, zawsze wypolerowane do połysku. Stopy w pończochach ślizgały się na nich jak łyżwy po lodzie, a buty stukały na tyle głośno, że brzmiały wręcz jak kanonada.
O dziwo, kiedy dotarł do otwartych drzwi i zajrzał do środka, żadne z rodziców nawet nie spojrzało w jego stronę. Ojciec stał przy oknie, wpatrując się w soczysty trawnik, matka zaś zwinęła się na swoim ulubionym miejscu — miętowozielonej sofie.
Matka zawsze twierdziła, że po lewej stronie siedzi się wygodniej niż po prawej. Jej pięcioro dzieci musiało potwierdzić lub obalić tę teorię, przesuwając się z jednej strony na drugą; nikt nie doszedł do oczywistego wniosku. Szczerze mówiąc, nikt nie zdołał dojść do jakiegokolwiek wniosku, który by się dało zweryfikować. Mary twierdziła, że po obu stronach siedzi się jednakowo wygodnie, Edward uważał, że jedyny sposób, by zapewnić sobie komfort, to położyć nogi na sofie, na co nie pozwalano, zaś Andrew przenosił się z jednej strony na drugą tyle razy, że w końcu rozpruł jedną z poduch. George uznał całe doświadczenie za niedorzeczne, chociaż na początku przeprowadził pobieżny test, Nicholas zaś…
W czasie tego rodzinnego eksperymentu miał zaledwie pięć lat. Siedział na każdym kawałku sofy, by w końcu wstać i oświadczyć: „Nie możecie udowodnić, że mama się myli”.
Jak sobie później uświadomił, to spostrzeżenie dało się zastosować w wielu życiowych kwestiach.
Udowodnić, że jakieś twierdzenie jest prawdziwe, to nie to samo, co udowodnić, że jego przeciwieństwo jest fałszywe.
A jeśli matce po lewej stronie sofy siedziało się lepiej, po co się o to spierać?
Przez moment Nicholas stał w drzwiach, czekając, aż któreś z rodziców go zauważy. Nic takiego nie nastąpiło, zatem wszedł do środka i przystanął na skraju dywanu. W holu zostawił już ślady błota.
Odchrząknął i w końcu rodzice spostrzegli syna.
Matka odezwała się pierwsza.
— Nicholasie — powiedziała, wyciągając ramiona, by go powitać. — Dzięki Bogu, że przyjechałeś.
Nicholas przeniósł czujne spojrzenie z matki na ojca.
— Coś się stało?
Nie mógł zadać głupszego pytania. Oczywiście, że coś się stało. Pocieszające było jedynie to, że żadne z nich nie ubrało się na czarno, więc…
— Siadaj — zwrócił się do niego ojciec, wskazując sofę.
Nicholas usiadł obok matki i ujął jej dłoń w swoją. Ale matka, o dziwo, wysunęła rękę i podniosła się.
— Zostawię was, żebyście porozmawiali — oznajmiła. Położyła dłoń na ramieniu syna, dając mu znak, że nie musi wstawać. — Łatwiej wam pójdzie, kiedy mnie tu nie będzie.
Co, do diabła?! Pojawił się problem do rozwiązania, a matka nie przejmuje dowodzenia, tylko dobrowolnie schodzi ze sceny?
To nie jest normalne.
— Dziękuję, że tak szybko przyjechałeś — zamruczała, pochyliła się i pocałowała go w policzek. — To dla mnie ogromna pociecha — zerknęła na męża. — Będę przy moim biurku, gdybyście…
Jak się wydawało, nie wiedziała, co powiedzieć. Nicholas nigdy nie widział jej tak rozbitej.
— …gdybyście mnie potrzebowali — dokończyła wreszcie.
Nicholas spoglądał na wychodzącą milczącą matkę, dopóki nie zamknęła za sobą drzwi. Odwrócił się do ojca.
— Co się dzieje?
Lord westchnął; minęła długa, ciężka chwila, zanim odpowiedział:
— Zdarzył się wypadek.
Ojciec zawsze był mistrzem niedopowiedzeń.
— Lepiej się napij — poradził synowi.
— Sir. — Nicholas nie miał ochoty pić; chciał wyjaśnień. Rozmawiał jednak z ojcem, więc wziął szklankę.
— Chodzi o Georgianę.
— Bridgerton? — zapytał z niedowierzaniem Nicholas, jakby istniała inna Georgiana, o której mógłby wspomnieć ojciec.
Lord Manston ponuro pokiwał głową.
— Zatem o niczym nie słyszałeś.
— Byłem w Edynburgu — przypomniał mu Nicholas.
Ojciec upił łyk brandy — większy, niż wypadałoby o tej porze… albo o jakiejkolwiek innej porze dnia.
— Cóż za ulga.
— Z całym szacunkiem, sir, czy mógłbyś mówić nieco jaśniej?
— Zdarzył się wypadek.
— Wciąż nie rozumiem — wymamrotał Nicholas.
Jeśli ojciec go usłyszał — a Nicholas przypuszczał, że tak — nie dał tego po sobie poznać. Odchrząknął jedynie i odparł:
— Została porwana.
— Co? — Nicholas zerwał się na równe nogi, szklanka brandy wypadła mu z ręki i wylądowała na bezcennym dywanie. — Od tego trzeba było zacząć! Wielki Boże, czy ktoś…
— Uspokój się — zgromił go ojciec ostro. — Została uwolniona. Jest bezpieczna.
— Czy…
— Nikt jej nie skrzywdził.
Nicholas poczuł nieznane dotąd uczucie rozlewające się w żyłach. Zapewne była to ulga, lecz towarzyszyły temu emocje, których jeszcze nie potrafił nazwać.
Poznał już kobiety, które zmuszane były do kontaktów seksualnych wbrew ich woli. Zostawiało to ślady — na ich ciałach, co jeszcze mógł zrozumieć, oraz na duszach, czego w ogóle nie był w stanie pojąć.
To, co poczuł… było silniejsze niż ulga. Miało zęby, towarzyszył mu walący jak młotem puls i rozpaczliwa wściekłość.
Georgiana Bridgerton była dla Nicholasa jak siostra. Nie, niezupełnie jak siostra. Za to Edmund, jej brat, był mu bliższy niż własne rodzeństwo.
Lord i lady Manston uznali, że nie będą już mieli dzieci, gdy osiem lat po narodzinach ich wówczas najmłodszego syna, Andrew, pojawił się Nicholas, który gdy wyrósł z pieluszek, nie miał żadnego towarzystwa, bo rodzeństwo już wyjechało do szkół.
Na szczęście w pobliżu był Edmund Bridgerton, mieszkający kilka mil dalej, w Aubrey Hall. Mieli tyle samo lat, dzieliły ich ledwie dwa miesiące.
Byli nierozłączni.
— Co się stało? — zapytał ojca.
— Upatrzył ją sobie przeklęty łowca posagów — odparł gorzko ojciec. — Syn Nithercotta.
— Freddie Oakes? — zdziwił się Nicholas. Chodził z nim do szkoły, przynajmniej przez kilka pierwszych lat, gdyż Freddie nie skończył edukacji. Był lubiany, przystojny, doskonale grał w krykieta, jednak, jak miał się o tym przekonać junior Oakes, rzeczą gorszą od niezdania egzaminów było ściąganie na tychże egzaminach, więc w wieku szesnastu lat Freddie został wyrzucony z Eton.
— Zgadza się — mruknął lord Manston. — Znasz go.
— Niezbyt dobrze; nigdy się nie przyjaźniliśmy.
— Nie?
— Nie byliśmy też wrogami — sprecyzował Nicholas. — Wszyscy lubili Freddiego Oakesa.
Lord Manston rzucił mu ostre spojrzenie.
— Bronisz go?
— Skąd! — odparł szybko Nicholas. Z jednej strony nie znał faktów i nie miał pojęcia, co w rzeczywistości zaszło. Z drugiej jednak trudno mu było wyobrazić sobie jakąkolwiek winę Georgiany. — Mówię tylko, że cieszył się powszechną sympatią. Nie był złośliwy, ale lepiej było mu się nie narażać.
— Zatem lubił zastraszać innych.
— Nie. — Nicholas przetarł oczy. Do licha, był naprawdę zmęczony, a wyjaśnianie zawiłości szkolnej hierarchii społecznej komuś z zewnątrz było z góry skazane na niepowodzenie. — Tylko… nie wiem. Jak mówiłem, nie przyjaźniliśmy się. Był… chyba płytki.
Ojciec rzucił mu zaciekawione spojrzenie.
— A może nie. Szczerze, nie potrafię tego nazwać. Rozmawiałem z nim tylko o tym, co będzie na śniadanie lub kto jedzie do domu na ferie. — Nicholas zastanawiał się przez chwilę, wracając wspomnieniem do szkolnych czasów. — Dużo grał w krykieta.
— Ty też grałeś w krykieta.
— Niezbyt dobrze.
Ojciec musiał być naprawdę wzburzony, gdyż nie zaczął od korygowania tego stwierdzenia. Według księcia Manstona jego czterej synowie zostali stworzeni na jego podobieństwo i byli doskonałymi sportowcami, rządzącymi na boiskach Eton College.
Mylił się w dwudziestu pięciu procentach.
Nicholas nie był niedorajdą — wręcz przeciwnie, dobrze fechtował i górował nad każdym z braci w strzelaniu z łuku czy strzelby. Ale na boisku — nieważne jakim — i w grupie kilku innych mężczyzn okazywał się beznadziejny. Trzeba pewnych umiejętności, by odnaleźć się w tłumie. A może to instynkt? W każdym razie on takich zdolności nie posiadał. Krykiet, piłka terenowa, piłka pod ścianą… we wszystkich tych dyscyplinach był równie słaby. A jego koszmarne wspomnienia szkolne wiązały się z boiskami — z uczuciem, że jest obserwowany i uznany za niewystarczająco dobrego… gorsze było jedynie czekanie, gdy wybierano członków drużyn. Po krótkim czasie uczniowie doskonale się orientowali, kto potrafi kopnąć piłkę czy podkręcić ją w krykiecie…
A kto tego nie umie.
Podobnie rzecz się miała z przedmiotami ogólnymi — już po kilku miesiącach w Eton wszyscy wiedzieli, że Nicholas ma najlepsze oceny z nauk ścisłych. Nawet Freddie Oakes od czasu do czasu zwracał się do niego z prośbą o pomoc.
Nicholas ukląkł i w końcu podniósł szklankę, którą upuścił. Oglądał ją przez kilka sekund, próbując zdecydować, czy chwila wymaga jasności umysłu, czy też raczej przyda mu się coś na złagodzenie wstrząsu.
Zapewne najlepsze byłoby coś między jednym a drugim.
Spojrzał na ojca.
— Lepiej powiedz mi, co się stało — poprosił, po czym przeszedł przez pokój i dolał sobie brandy; później zastanowi się, czy ma ochotę na drinka.
— Dobrze. — Ojciec z brzęknięciem odstawił swoją szklankę. — Nie wiem, kiedy się poznali. Ale ponoć Oakes od razu jasno przedstawił swoje zamiary. Zalecał się do niej. Według matki było prawdopodobne, że się oświadczy.
Nicholas nie rozumiał, dlaczego matka uważała, że czyta w myślach akurat Freddiego Oakesa, ale zdecydowanie nie była to odpowiednia chwila na taki komentarz.
— Nie wiem, czy Georgiana przyjęłaby jego oświadczyny — ciągnął lord Manston. — Oakes ma skłonności do hazardu, wszyscy o tym wiemy, ale w końcu zostanie baronem, a Georgie lata lecą.
Dwudziestosześcioletnia Georgie była rok młodsza od Nicholasa, jednak on zdawał sobie sprawę, że kobiety nie starzeją się w tym samym tempie co mężczyźni, przynajmniej nie dla angielskiej socjety.
— W każdym razie — ciągnął ojciec — lady Bridgerton z matką pojechały do Londynu… zapewne na zakupy, nie pytałem… Georgiana wybrała się z nimi.
— Ale nie po to, by wziąć udział w sezonie — mruknął Nicholas. Z tego, co wiedział, Georgie nigdy nie brała udziału w londyńskim sezonie; jak twierdziła, nie miała ochoty, a on się nigdy nie dopytywał dlaczego. Sam uważał, że sezon w Londynie był atrakcją równą wyrywaniu zębów, więc dlaczego miałby kwestionować jej decyzję?
— Pojechały na krótko — potwierdził ojciec. — Z pewnością wpadły do kilku osób z wizytami, ale nie były na żadnym formalnym przyjęciu. Zresztą sezon już się niemal kończy. Oakes odwiedził je kilka razy i zabrał ze sobą Georgianę.
Nicholas nalał sobie do szklanki nieco brandy i obrócił się znów twarzą w stronę ojca.
— Lady Bridgerton na to pozwoliła?
Lord Manston ponuro pokiwał głową i pociągnął długi haust ze swojej szklanki.
— Wszystko odbyło się jak należy. Towarzyszyła im pokojówka; pojechali do księgarni.
— To w stylu Georgie.
Ojciec znów przytaknął.
— W drodze Oakes ją porwał, a raczej wywiózł. Georgiana wsiadła do powozu z własnej woli, bo czego miała się bać.
— A pokojówka?
— Oakes wypchnął ją na chodnik, zanim zdążyła wsiąść.
— Boże, nic jej nie jest? — Jeśli uderzyła się w głowę, skutki mogły być poważne.
Lord Manston zamrugał; Nicholas uświadomił sobie, że ojciec raczej nie zastanawiał się nad stanem zdrowia służącej.
— Skoro nie masz na ten temat żadnych nowych informacji, zapewne nic się jej nie stało — dokończył.
Ojciec milczał przez chwilę.
— Jest teraz w domu — odezwał się.
— Georgie?
Kolejny raz kiwnął głową.
— Była w jego mocy przez jeden dzień, ale szkody są nieodwracalne.
— Przecież mówiłeś, że jej nie…
Lord Manston z hałasem postawił szklankę na małym stoliku.
— Nie musiał skrzywdzić Georgiany, żeby zniszczyć jej reputację. Boże, chłopcze, myśl. Nieważne, co jej zrobił czy nie zrobił; zrujnował jej opinię, wszyscy o tym wiedzą. — Zmierzył Nicholasa palącym spojrzeniem. — Wszyscy oprócz ciebie, jak widać.
W jego słowach kryła się obraźliwa treść, lecz Nicholas postanowił nie zwracać na to uwagi.
— Sir, byłem w Edynburgu — przypomniał zdławionym głosem. — Nie miałem pojęcia o tym, co się tu wydarzyło.
— Tak, przepraszam. Ta sytuacja wytrąciła mnie z równowagi. — Lord Manston przesunął dłonią po włosach. — Jak wiesz, Georgie jest moją chrześniaczką.
— Wiem.
— Złożyłem przysięgę, w kościele, że będę ją chronił.
Jako że ojciec nie był przesadnie pobożny, Nicholas nie wiedział, dlaczego miejsce złożenia przysięgi ma aż takie znaczenie. Mimo wszystko pokiwał głową ze zrozumieniem. Uniósł szklankę do ust, jednak nie pił, zasłonił sobie nią twarz, obserwując przy okazji ojca.
Pierwszy raz widział go w takim stanie i nie wiedział, jak na to zareagować.
— Nie mogę dopuścić do jej ruiny — oświadczył ojciec stanowczo. — Nie możemy do tego dopuścić.
Nicholas wstrzymał oddech; później uświadomił sobie, że jego płuca wcześniej niż mózg zorientowały się, iż w tej chwili jego życie się diametralnie zmieni.
— Zostało tylko jedno wyjście — powiedział ojciec. — Musisz się z nią ożenić.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Dedykacja
Rozdział 1
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki