Na nitce deszczu - Kazimiera Iłłakowiczówna - ebook + książka

Na nitce deszczu ebook

Kazimiera Iłłakowiczówna

4,1

Opis

Na nitce deszczu jest kolejnym tomem PIW-owskiej serii „Poeci do kwadratu” w ramach której współcześni poeci wykonując wybór, poprzedzony autorskim wstępem, przybliżają postacie jedne z najważniejszych postaci polskiej literatury. Trzydzieści sześć lat od śmierci Kazimiery Iłłakowiczówny przypominamy postać legendarną, która przez pewien czas była sekretarką marszałka Józefa Piłsudskiego, a niemal przez całe życie od nastoletnich lat była aktywną poetką, również pisarką i tłumaczką.

Wybór dokonany przez Annę Piwkowską oparty jest na przedstawieniu najwybitniejszych utworów poetyckich z najważniejszych tomów wydanych przez tę, jak nazwał ją w dniu pogrzebu krytyk literatury Jarosław Maciejewski „Wielkiej Damy polskiej literatury”.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 190

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (7 ocen)
4
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ANNA PIWKOWSKA

TO JEDNO NIECH TRWA NA WIECZNOŚĆ

Kiedy Kazimiera Iłłakowiczówna debiutuje w „Tygodniku Ilustrowanym” wierszem Jabłonie, ma lat szesnaście. Zakładając oczywiście, że urodziła się w roku 1889. Rok jej narodzin to pierwsza z tajemnic, których było w życiu poetki wiele. Chowała się za nimi jak za woalką z tiulu. „A ja miałam woalkę w kwiaty,/wkoło ronda troszeczkę tiulu” – napisze, bardzo kobieco i wzruszająco, w wierszu z tomu Śmierć Feniksa, który ukaże się w roku 1922 i będzie jej trzecim tomem. Niezwykłym i dojrzałym, w którym nie widać już młodopolskiej poetyki i manierycznych zapożyczeń, jakimi debiutantka grzeszy w Ikarowych lotach wydanych w roku 1912. Iłłakowiczówna zachowuje się wówczas tak, jak lubi: przebiera się w kostium. Publikuje swój pierwszy tomik jako K. Iłłakowicz, a podmiotem lirycznym wierszy czyni mężczyznę. Te wiersze, poza mrocznym nastrojem smutku i beznadziei, może nawet nietzscheańskiego buntu, mają już jednak bardzo silny rys religijny, jawnie wyznawaną tęsknotę za wiarą w Boga, widoczną choćby w wierszu Zapomniane modlitwy. Wiara powróci do młodej poetki w czasie pierwszej wojny światowej, gdy będzie pracować jako siostra miłosierdzia. Wtedy właśnie, około 1915 roku, zacznie mówić o sobie „Iłła”. Jak pisze jej biografka Joanna Kuciel-Frydryszak, „drażniło ją, że co druga dziewczyna z Kresów ma na imię tak samo jak ona”. Wyjątkową „Iłłą” pozostanie już do końca życia dla znajomych i przyjaciół, jako „Iłła” będzie znana miłośnikom swojej poezji. Jarosław Iwaszkiewicz w roku 1967 w wierszu Dedykacja napisze: „Iłła i Achmatowa stoją jak dwa drzewa”, porównując polską i rosyjską poetkę, ich drogę poetycką i wielkość.

Wojna, cierpienie umierających, chaos i bezsens, z którymi obcuje na co dzień, wywołują w młodej Iłłakowiczównie wielkie napięcie duchowe. Poetka zapada na tyfus i walczy ze śmiercią. Wtedy, jak wyznaje: „wróciła bezwątpliwa, absolutnie prosta, taka jak w dzieciństwie wiara w Boga”. Do dziecięcej wiary dołącza intelekt. Przez lata „Iłła” czytać będzie pisma św. Jana od Krzyża, św. Teresy z Awili, św. Tomasza à Kempis, Johna Chapmana i oczywiście Biblię. Wątki religijne będą się przewijały przez jej poezję aż do ostatniego wydanego za życia (w roku 1966) autorskiego tomiku Szeptem. Wiara stanie się także najważniejszą sprawą jej duchowej biografii, jakkolwiek zarówno silna i niezależna osobowość poetki, jak wybitny talent poetycki nigdy tej religijnej tonacji nie pozwolą osunąć się w banał. Przez całe życie wiara „Iłły” będzie stawiała trudne pytania i chodziła ciemnymi dolinami zwątpień.

Poetka często wprowadza do swoich wierszy motywy i symbole należące do świata religijnego. Biblia to księga, która uruchamia jej wyobraźnię, pozwala opowiedzieć znane historie we własny sposób, wczuć się w psychologię postaci, oswoić dramaty. Wzruszający jest Job – „nie wiedzieć, kto zacz: koczownik, może nawet Beduin?” – który, gdy Bóg już wszystko mu odebrał, a potem wszystko przywrócił, po tragicznych doświadczeniach, nadal dla niego niepojętych, siedział milczący i, uśmiechając się smutno, „łeb Burka kudłatego głaskał i obracał”. Iłłakowiczówna nie ilustruje Biblii, ale dotyka w krótkiej poetyckiej wizji ludzkie tragedie rozpięte pomiędzy głęboką wiarą a zwątpieniem, zawieszone między tym, co ziemskie, znane i bliskie, a tym, co tajemnicze i nadprzyrodzone. W jej wierszach sacrum jest i piękne, i straszne, ale zawsze niepojęte. Inny, już nie apokryficzny sposób, w jaki Iłłakowiczówna wprowadza do swojej poezji wątki sakralne, to liryka religijno-filozoficzna. Realistyczne obrazowanie poetka łączy z symboliką religijną, a w wielu wierszach przedstawia wizję świata i człowieka głęboko zakorzenioną w sferze mistycznej. Swoje doświadczenia religijne często opisuje jako bezpośrednią relację z Bogiem czy transcendentną rzeczywistością. Jak w wierszu Umarłym:

[…] Wy o formie rozbitej jako światło lotni,ja – zaklęta w istnienie, w mej jaźni samotna;wy – przenikliwi, wy – przenikający,ja – zwarta niby drzewo w kamieniu rosnące;wy – wszystko i wy – wszędzie, a ja tylko tutaj,tylko sobą i w sobie niewolnik przykuty.

Nie wahałabym się przed porównaniem niektórych liryków Iłłakowiczówny z Księgą godzin Rilkego, gdzie poeta, nazywając Boga „głęboką ciemnością”, jest jednocześnie przekonany o nierozerwalnej więzi między Bogiem i człowiekiem. Także cały cykl Elegii duinejskich wypełnia mistyczna atmosfera, przeczucie wyjścia z ciała i przenikania się bytów. Podobne doświadczenia czy też przeczucia mistyczne zawarte w liryce Iłłakowiczówny widać szczególnie w tomach z lat dwudziestych i trzydziestych, takich jak Połów, Płaczący ptak czy Popiół i perły. Niewykluczone, że Iłłakowiczówna znała poezję Rilkego. Mogła go czytać w oryginale (wszak świetnie znała niemiecki) bądź już w latach dwudziestych w przekładach Witolda Hulewicza.

Tymczasem debiutanckie Ikarowe loty zostają przez krytykę przyjęte więcej niż przychylnie. Krytyk wileńskiego „Słowa” pisze o „bujnym młodym talencie”, a Czesław Jankowski w „Kurierze Warszawskim” nie waha się przed taką opinią: „więc z mowy poetyckiej polskiej nie wydobyli jeszcze wszystkiego złota ci, co zda się całą już skalę mowy tej przebiegli, od Słowackiego do Konopnickiej?”. Być porównaną do Słowackiego to „nie byle co”, ale młodej poetce z pewnością z różnych względów bliższy jest Mickiewicz. Młodopolską, przepełnioną nastrojami zwątpienia i beznadziei manierę Ikarowych lotów łamie pełen życiowego entuzjazmu poemat Bunt młodości, zestawiany nie bez racji z Odą do młodości Mickiewicza. To „ustawienie się do zdjęcia” z autorem Pana Tadeusza było z pewnością świadome. W żarliwych strofach poematu pobrzmiewa młodzieńcza wiara w możliwość zmiany świata na lepsze. Mickiewiczowskie „młodości! ty nad poziomy wylatuj” mogłoby być mottem tego wczesnego wiersza, uznawanego nawet przez niektórych krytyków za manifest idei socjalistycznych. Młoda Iłłakowiczówna nie jest jednak socjalistką, raczej niezależną studentką-emancypantką, choć i to określenie nie zawsze pasuje do opisów układanych przez jej przyjaciółki z tamtych czasów. Jest osobna, piękna i wyróżnia się rasową urodą. Skromne suknie nosi w wyrafinowany sposób, a otaczająca ją aura tajemnicy, „coś jakby matowa, szklana tafla”, dodaje szczególnego uroku. Tak przynajmniej postrzegają ją koleżanki ze studiów polonistycznych przy Wydziale Filozoficznym w Krakowie. Najwidoczniej nie tylko z ducha, ale i z wychowania Iłłakowiczówna czuła się arystokratką – była przecież wnuczką (choć z nieślubnego łoża) Tomasza Zana, słynnego „Promienistego”, przyjaciela młodości Mickiewicza, i ukochaną wychowanką hrabiny i filantropki Zofii Buyno z Zyberk-Platerów. Oczywiście poetka czuła się arystokratką w sensie czysto metaforycznym. Naznaczona została bowiem nietypowym znamieniem, intrygującą urodą duszy i ciała charakterystyczną dla znanej i dziś rasy odmieńców: była wszak POETKĄ.

Wspomnienie momentu, w którym poczuła się poetką, powróci w wierszu Powołanie z tomu Popiół i perły z roku 1930.

„[…] Siedzę na białym stole, warkocz mam potargany,/czytam wpatrzonym we mnie „Tygodnik Ilustrowany”,/ Or-Ota i Savitri, i nagle głos mi zawisa…/… I wiem, że sama także muszę zacząć wiersze pisać”. Ten tom jest szczególnym powrotem do ukochanej krainy młodości. Urodzona w Wilnie jako nieślubna córka ubogiej nauczycielki Barbary Iłłakowicz oraz adwokata Klemensa Zana dorastała po śmierci matki w Baltyniu, na terytorium dzisiejszej Łotwy, dawniej Inflant Polskich, które były prowincją w historycznie rozumianej Litwie już od XVI wieku, czyli od czasów panowania Zygmunta Augusta. Dzieciństwo spędzone w tej pięknej krainie nad rzeką Dźwiną na zawsze pozostanie najpiękniejszym wspomnieniem i zapisze się w poezji.

Wiersze z tomu Popiół i perły są wyjątkowym świadectwem dojrzałego już talentu. W całym dwudziestoleciu międzywojennym nikt tak chyba nie pisał. Zaprzyjaźniona ze Skamandrytami, zachwycona poezją Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej Iłłakowiczówna potrafiła podobnie jak oni docenić siłę konkretu w wierszu. W moim odczuciu autorka tomu Szeptem jakby wyprzedza swoją epokę, a jej poetycka metoda bliższa jest raczej poetom amerykańskim, poczynając od mistrza konkretu, opisującego źdźbło trawy Walta Whitmana poprzez tłumaczoną przez Iłłakowiczównę Emily Dickinson aż do poezji Williama Carlosa Williamsa, który pisał nie o ideach, a o rzeczach, po mistrzowsku realizując swoją metodę poetycką w słynnym do dziś wierszu opiewającym urodę czerwonej taczki. Także w tomie „Iłły” pojawiają się rzeczy, a nie idee, konkretni ludzie i sytuacje zamiast abstrakcyjnych opisów emocji. Są więc służba domowa, chłopi, służący, rzeźnik, Rózia, która „uciekła z Moskalem żołnierzem”, Żydzi, kupcy w Krasławiu, konie znane z imienia: Waśka i Orlik, i wózki nad Sztarnberskim Jeziorem, które skrzypiąc, „suchy klekot czynią”. Niezwykła jest prostota tych wierszy o skondensowanej treści, często nawet pozbawionych stroficznej budowy. To niemal filmowe obrazki z tamtego życia zapisane na taśmie pamięci. I podobnie jak Whitman – piewca źdźbła trawy – Iłłakowiczówna zgłębiająca tajemnice przyrody zna nazwy polnych kwiatów, ziół i najdziwniejszych roślin. U schyłku życia, w 1981 roku mówi: „Dla mnie ojczyzną zawsze pozostaną Litwa i Łotwa. Wszystko inne – i Warszawa, i Poznań – było i jest dla mnie zagranicą. Cały mój pejzaż jest stamtąd, z moich stron rodzinnych”. W tomie wspomnień Niewczesne wynurzenia poetka tak opisuje rozpoczęcie tego szczęśliwego, pełnego mądrej, opiekuńczej miłości okresu życia w Baltyniu, a potem w Stanisławowie: „U pani Żabiny cały czas leżała moja fotografia. Tę fotografię zobaczyła moja matka, Zofia, i postanowiła mnie wziąć do siebie. [...] Baltyn leży dziś na Łotwie Sowieckiej, wtedy leżał w guberni witebskiej. Ganek był obszerny, opleciony dzikim winem. Matka moja Zofia siedziała przy herbacie, na ganku, za niskim, koszykarsko plecionym stolikiem, kiedyśmy zajechały. Miała białe włosy i jedno pasmo ciemnorudych, patrzyła na mnie bez uśmiechu”. Patrzyła bez uśmiechu, ale pokochała gorąco tę dziwną, inteligentną, niepokorną dziewczynkę o przejrzystych, szarych oczach. Tom Popiół i perły po latach zostanie dedykowany „Matce Zofii” i będzie także rozrachunkiem czy raczej obrachunkiem z tą wielką matczyną, największą w całym życiu miłością Iłłakowiczówny. W wierszu pod tytułem Obrachunek poetka napisze:

Dobra miłości moja, spokojna miłości,patrzysz mymi oczami na świat jak na własne rozległe włości,ufasz, wierzysz, wierzysz ciągle, i na przekór, i znowu…A ja… Ja stoję nad siecią, która pusta wróciła z połowu,i przeklinam fale, co z morza zdobyczy żadnej ku brzegom nie wiodą,i myślę o tym, jak ty i ja – miłości moja – powoli umrzemy z głodu!

Ból, który zadała sobie i swej przybranej matce – buntując się przeciwko jej opiece, żądając wolności i wyjeżdżając wbrew jej woli do Petersburga, gdzie zdała tak zwaną męską maturę z łaciną i greką, a potem wyruszając jeszcze dalej, do Anglii – będzie ją prześladował przez całe życie. Powróci pełna wyrzutów sumienia i, jak stwierdzi, spóźnionej wiedzy o tym, czym była dla niej ta miłość, dopiero wtedy, gdy nieuleczalnie chora hrabina będzie umierała we Fryburgu w roku 1909. Kazimiera wraca i z oddaniem opiekuje się matką Zofią, aby potem pochować ją w Liksnie w Inflantach, gdzie Zofia Buyno się urodziła. Grzech odtrąconej matczynej miłości będzie krzyżem niesionym przez poetkę do końca życia. Po ponad dwudziestu latach w tomie Popiół i perły w wierszu Mogiła powrócą takie słowa:

Na cmentarzu w Liksnie leżysz pośród pól,brzęczą wkoło kwietne łąki jak calutki ul;[…]I cicho znów… Lecz ty, o, cherubiniecmentarzy, gdy nad krajem tym swe loty zniżysz,zobaczysz, jak na matki mej mogilew ranach i zmazach cały, ze skrzydłami we krwi i w pyle,duch mój – samotny bardzo – leży krzyżem.

Poetka nie wybaczy sobie młodzieńczego buntu, choć był on bezpośrednio związany ze wstrząsem, jakiego doznała, gdy hrabina wyjawiła dorastającej dziewczynce tajemnicę, iż jest nieślubnym dzieckiem. Iłłakowiczówna zachowa tę tajemnicę prawie sześćdziesiąt lat. Przeniknie jednak do jej poezji w wierszu Czarna plama. Umieści go w tomiku z 1917 roku zatytułowanym Trzy struny, a w nim takie słowa:

[…]Noszę hańby czarnej znamięna czole…Aż się serce z bólu łamie,gdy na moje patrzą znamięludzie. Ja go zmyć nie mogę,więc w daleką pójdę drogę,przez pole.

Daleka droga zaprowadzi ją przez studia w Krakowie – gdzie po raz pierwszy spotka Józefa Piłsudskiego – pierwszą wojnę światową i rosyjską rewolucję przeżytą w Petersburgu aż do Warszawy. Jak można wnioskować z fotografii wykonanej w 1919 roku, ciemnowłosa, naburmuszona i zbuntowana dziewczyna z papierosem z roku 1908 przeistoczyła się w wyciszoną i subtelną młodą kobietę o przenikliwym spojrzeniu. W dodatku kobietę bardzo piękną. 15 listopada 1918 roku „Iłła” zostaje młodszym referendarzem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Znająca kilka języków poetka tłumaczy depesze informujące o narodzinach niepodległej Polski. Niemal w tym samym czasie na Nowym Świecie w kawiarni Pod Pikadorem spotyka się cała, jak powie później Miłosz, „piękna plejada”: Julian Tuwim, Antoni Słonimski, Jarosław Iwaszkiewicz, Jan Lechoń, Kazimierz Wierzyński. „Iłła” chętnie występuje na wieczorach „Skamandra”, ale z ugrupowaniem nigdy na dłużej się nie zwiąże. Już po wojnie, w liście do przebywającego na emigracji Mieczysława Grydzewskiego, założyciela i redaktora „Wiadomości Literackich”, napisze: „Skamander zaczął gryźć różnych seniorów literatury, których ja bardzo czciłam, postanowiłam zatem opuścić ten korsarski statek”. Poetka czyni to jednak dyskretnie, aby nie zaszkodzić ugrupowaniu. Jest osobą o niezależnych poglądach. Żarliwa wielbicielka i współpracowniczka Józefa Piłsudskiego ma przyjaciół także po drugiej stronie barykady, zawsze jednak pozostaje wyczulona na objawy antysemityzmu i nienawidzi nacjonalizmu pod każdą postacią. Tuwim nigdy nie zapomni wiersza pod tytułem Piosenka dla Tuwima, napisanego podczas rozpętanej przeciwko niemu antysemickiej nagonki, w którym „Iłła” nazywa go bratem. Już po wojnie i po powrocie z emigracji autor Kwiatów polskich powie do swojej sekretarki, pożyczając poetce nie byle co, bo służbowe auto, aby mogła przyjrzeć się Warszawie: „a to jest moja siostra Iłła”. Poza tym jednak, mimo że jest hołubiony przez nowe władze, nie udzieli jej znacznego wsparcia. Nie będzie zresztą miała o to żalu, przyzwyczajona do polegania wyłącznie na sobie.

Ministerstwo Spraw Zagranicznych w odrodzonej Polsce stało się dla Iłłakowiczówny jakby kolejnym domem. Etos pracy urzędniczej zawsze stawiała wyżej niż pracę poetycką. Przynajmniej pozornie. Niezależność była dla niej najważniejsza, a poczucie, że odnajduje się w męskim świecie i potrafi wieść życie godne i samodzielne, dawało jej siłę. Próbowała pokazać, że równouprawnienie kobiet jest możliwe. Jednocześnie należała niewątpliwie do rasy tych poetów, którzy nie chcą, aby ich twórczość stała się zawodem. Była z ducha poetką, a nie zawodową literatką, choć oprócz pisania wierszy zajmowała się eseistyką, tłumaczeniami, pisała wspomnienia. Jej przekład Anny Kareniny Tołstoja do dzisiaj nie ma sobie równych.

Mimo zaangażowania w pracę urzędniczą w latach dwudziestych „Iłła” prowadziła także bujne życie literackie. Występowała chętnie na wieczorach autorskich, gościła na przykład na takim wydarzeniu zorganizowanym przez „Skamandra” 24 kwietnia 1924 roku w Sali Konserwatorium Warszawskiego przy Ordynackiej, razem z Iwaszkiewiczem, Lechoniem, Liebertem, Słonimskim, Tuwimem i Wierzyńskim. Po raz kolejny była tam jedyną kobietą. Wspominała z fantazją: „zapłacić rachunek za kapelusz czy suknię forsą otrzymaną za wiersz było jak piękny podarunek”. Sama była również piękna, elegancka i na pewno także zakochana. Robiła ogromne wrażenie nie tylko na mężczyznach. Maria Dąbrowska zanotowała w Dziennikach: „Jest ona w istocie urocza i pełna poezji. Jest ona rzeczywiście, jak pisał mi kiedyś «Marian», srebrna i chyba jedyna dla mnie niebezpieczna. Zjawiła się tym razem jak panienka z angielskiej ilustracji, w dużym czarnym kapeluszu i piaskowym kostiumie”.

O miłościach Iłłakowiczówny wiemy niewiele. Niezwykle powściągliwa, w swoich wspomnieniach właściwie o nich nie mówi. Czasami łączy się z nią postać arystokraty Rogera Raczyńskiego, syna Edwarda Raczyńskiego, twórcy między innymi galerii obrazów w Rogalinie i brata Edwarda, prezydenta RP na uchodźstwie. Sam Roger Raczyński pracował w MSZ, był wiceministrem rolnictwa, a później ambasadorem w Bukareszcie. Podobno miłość była odwzajemniona, ale biografka Iłłakowiczówny Joanna Kuciel-Frydryszak pisze, że tak naprawdę nie ma dowodów na ich związek. Podobnie jak w przypadku Aleksandra Skrzyńskiego, arystokraty i polityka, z którym poetka czuła się bardzo związana, ale raczej głęboką przyjaźnią. Jak to bywa z miłościami, pozostają tajemnicą duszy i pamięci, jeśli zainteresowani nie chcą stać się bohaterami plotek, skandali, albo – jak bywa dzisiaj – internetowych lub papierowych czasopism.

Miłość przenika jednak do wierszy, są one bowiem zapisem duchowej biografii poetki. Tomem Śmierć Feniksa opublikowanym w 1922 roku zachwyca się zarówno krytyka, jak i przyjaciele poeci. Jarosław Iwaszkiewicz, zestawiając ze sobą Iłłakowiczównę i Achmatową, zwraca uwagę na zupełnie inny sposób opisywania miłości przez obie poetki. Ma oczywiście rację. O wierszach Achmatowej z debiutanckiego tomu Wieczór pisano, że po raz pierwszy miłość przemówiła ustami kobiety, opisując czar mężczyzn i kobiecą fascynację. Wśród poetek z tamtej epoki można by takie zestawienie przeprowadzić między Achmatową a Pawlikowską–Jasnorzewską, oczywiście przy wszystkich różnicach. Porównywanie wierszy miłosnych „Iłły” i Achmatowej jest natomiast zupełnie chybione. Iłłakowiczówna pisze inaczej, nie odsłania swojego lirycznego ja, a o historii uczucia opowiada poprzez stworzoną przez siebie i na swój użytek, niejednokrotnie skomplikowaną symbolikę. Można powiedzieć, że polska poetka jest twarda i nieustępliwa w swoich miłosnych wierszach. Być może była taka także w życiu uczuciowym. Śmierć Feniksa to wiersze w moim przekonaniu nieco surrealistyczne, fantastyczne, przesycone konkretem, ale także alegoryczne. Myślę tutaj o cyklu Lew. Postać znalezionego i zabranego do domu Lwa jest jakby alegorią miłości, jej zwierzęcego, nieokiełznanego żywiołu. Takie wiersze jak Znalezienie lwa, Lew przeszkadza, Łabędzi podwieczorek czy Śmierć dorożkarza można czytać jak swego rodzaju opis miłosnej historii. Aż po wiersz Berceuse, gdzie rozstanie z Lwem wydaje się nieuniknione. Zamykające cykl utwory W pustyni i Pożegnanie to już pożegnanie z miłością, która u poetki także nabiera cech mistycznych. „Cóż tam może być takiego w Saharze,/czego Ci tutaj moja noc nie pokaże?!”, pyta opuszczona przez uczucie liryczna bohaterka. To pytanie można nazwać odwiecznym, tak jak odwieczny jest konflikt miłosny. Z kolei wiersz Pożegnanie to znowu mistyka miłości i konkret, o który Iłłakowiczówna, zgodnie ze swą zasadą twórczą, zaczepia abstrakcyjny temat jak o kotwicę:

POŻEGNANIE

Dobranoc… Nigdy ze sobą nie będziem mówili.Raz ostatni twej grzywy splątaną pozłotęW szesnaście twardych, ścisłych warkoczy zaplotę.Jak Samson będziesz ręką utrefion Dalili[…]Dobranoc, lwie… Już ciebie śpiewem nie obudzę.Nie będziesz, wtłoczon między papiery i kurze,służył za miękki dywan moim stopom w biurze,znów wszystko będzie nudne, śliskie, szare, cudze,już nikt nie będzie słuszną wściekłością przejętyłapał milczkiem tych, których nie lubię, za pięty.

Dobranoc… Byłeś mądry, czujny i milczący,powiedziałam ci wszystko. Ty w sercu zachowaj,jak się chowa krzyż chrzestny lub ślubny korowaji milcz… A jeśli słowem mnie zdradzisz niechcący –ja cię wydam – Przysięgnę z rękami obiemana jasnej Ewangelii, że cię wcale nie ma!

W poezji „Iłły” znajdują odzwierciedlenie także wstrząsające wydarzenia polityczne, między innymi zabójstwo prezydenta Gabriela Narutowicza w roku 1922. Gdy w grudniu Narutowicz zwycięża w wyborach, prawicowa prasa przedstawia go jako kandydata Żydów i masonerii. Dochodzi do zamieszek na ulicach. W dniu zabójstwa prezydenta Iłłakowiczówna była w Zachęcie na otwarciu wystawy. Trzy śmiertelne strzały oddał 53-letni Eligiusz Niewiadomski, profesor warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. W śledztwie zeznał, że pierwotnie miał zamiar zastrzelić Józefa Piłsudskiego, który jednak wycofał się z kandydowania na urząd prezydenta. W czasie zamachu Iłłakowiczówna stała obok prezydenta, który przy niej upadł. Trzymała jego głowę na kolanach, gdy umierał. Przybyły lekarz stwierdził zgon, a poetka zamknęła prezydentowi oczy.

Różnorodność poezji „Iłły” – zarówno tematyczna, jak i formalna – a także skala jej intelektualnych i duchowych poszukiwań zachwycają krytykę literacką. W 1929 roku Kazimierz Czachowski pisze, że Kazimiera Iłłakowiczówna jest najwybitniejszą współczesną polską poetką. Zygmunt Wasilewski uznaje ją za talent większy niż Maria Pawlikowska–Jasnorzewska. Uzasadnia: „[..] nie zasklepiając się w narcyzowej autoanalizie, aczkolwiek wcale nie odrzucając myśli o swej własnej duszy i nieraz ulegając nastrojom osobistej tęsknoty, umiała na tyle wyjść poza siebie, aby ogarnąć miłosnym spojrzeniem sprawy szersze, ogólne, znaleźć w nich pole duchowych wzruszeń i dać im szczery poetycki wyraz”. To prawda, Iłłakowiczówna ogarnia miłosnym spojrzeniem nie tylko wszystko, co dane jest jej spotkać tu na ziemi, ale także sprawy swej wiary, które w licznych wierszach przybierają formę mistycznych wizji. W tomie Połów pojawia się utwór, który jest rozmową z wyczekiwaną śmiercią, pojmowaną nie jako koniec życia, ale upragnione wybawienie i przejście z jednej rzeczywistości w inną, uwolnioną od zła i materii. Warto dodać, że Iłłakowiczówna ma wówczas 37 lat i jest u szczytu powodzenia życiowego.

[…]O, Śmierci, sługo Boża, wybaw mnie od Zła i Ciała,Abym w twym ręku jak róża rozkwitła i jaśniała,Wybaw mnie od bojaźni, wybaw od trosk i trądu,Daj się wypełnić szczęściem bez męki, bez krzywdy, bez sądu.Daj doznać pośród ciemności twego nagłego olśnienia.Niech będzie wreszcie – po czasie!... I niech się nic już nie zmienia.

Jednocześnie w tym samym tomie pojawiają się wiersze o upiorach, zjawach i straszydlakach. W twórczości Iłłakowiczówny świat widzialny przenika się z niewidzialnym, podkreślając romantyczne przekonanie, iż poeta widzi oczami duszy to, co jest zakryte dla oczu. Zarazem wyobraźnia poetki odkrywa dla siebie ścieżki charakterystyczne dla barokowego turpizmu. Wierszy takich jak Rozmowa dwóch straszydeł jest w jej twórczości wiele.

„Gdzie byłeś?”. „Po gzymsach wysokich chodziłem,o mało się nie zabiłem.Chodziłem po rynnie,a tu krew w niej płynie;zaglądałem do kominaaż w nim trup wisi, co już gnić zaczyna.[…]”.

Nic dziwnego, że poezja „Iłły” ma nie tylko swoich wielbicieli, ale także zaciekłych krytyków właśnie w kołach religijnych. W roku 1935 poetka udziela wywiadu czasopismu „Prosto z mostu”, mówiąc, że jest przeciwna każdej teorii czy ideologii, która pozwala nienawidzić człowieka, a także deklarując, iż jest bardzo wierzącą katoliczką. „Urok Iłłakowiczówny polega właśnie na tym, że jest trudna do odcyfrowania i pełna pozornych sprzeczności” – pisze recenzent „Prosto z mostu” i dodaje, iż poetka jest „najprawdziwszą dziwożoną, z puszczy litewskiej rodem”, a mimo swej powagi zachowała duszę dziecka. Nic dziwnego, że „dziwożona z puszczy” zostanie zaatakowana przez niektóre środowiska katolickie jako heretyczka i wolnomyślicielka. Atakuje ją między innymi pisarka Herminia Naglerowa, uważając, iż stosunek „Iłły” do religii katolickiej i zasad wiary jest zbyt swobodny i niekonwencjonalny. Jest tak w istocie i to właśnie czyni z Iłłakowiczówny poetkę niezwykłą i ciekawą. Swojej ścieżki religijnej szuka sama, prowadzą ją duchowe przełomy i pogłębiająca się samoświadomość. Nie potrzebuje wspólnoty, nie należy do grona księdza Władysława Korniłowicza, słynnego kapelana Lasek (jak na przykład inny wybitny poeta związany ze Skamandrytami Jerzy Liebert).

W tym samym czasie, mimo ataków na jej poezję, zostaje uhonorowana najważniejszymi nagrodami literackimi. W roku 1930 otrzymuje Nagrodę Literacką imienia Adama Mickiewicza w Wilnie, zaś w 1934 roku Złoty Wawrzyn Akademicki Polskiej Akademii Literatury i Państwową Nagrodę Literacką. Nie jest to nagroda wyłącznie honorowa, poetka odbiera również kwotę siedmiu tysięcy złotych. Zdeponowane w banku pieniądze przepadają, podobnie jak cały świat „Iłły”, w czasie drugiej wojny światowej.

Przed wojną publikuje jeszcze jedną książkę, która znów wywołuje kontrowersje. To Ścieżka obok drogi poświęcona marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu. Wokół relacji Kazimiery Iłłakowiczówny z marszałkiem narasta wiele legend. W niektórych z nich spekuluje się nawet o romansie. Jakby powiedziała sceptyczna i ironiczna rówieśniczka „Iłły” Anna Achmatowa, to jednak tylko „nadzieje ludu”. Prawdą jest, że Piłsudskiego poznaje Iłłakowiczówna jeszcze jako studentka w Krakowie przez swoją siostrę Barbarę, która wynajmowała pokój u marszałka i jego pierwszej żony Marii. Poetka dedykuje mu swój kolejny tomik Trzy struny