Morze Drzazg. Pół wojny - Joe Abercrombie - ebook + audiobook

Morze Drzazg. Pół wojny ebook i audiobook

Joe Abercrombie

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

NOMINACJA DO NAGRODY LOCUSA DLA NAJLEPSZEJ POWIEŚCI YOUNG ADULT.

CYKL „MORZE DRZAZG”

Świat księżniczki Skary na jej oczach spłynął krwią i zamienił się w zgliszcza. Skara musi przezwyciężyć strach, aby odzyskać swoje dziedzictwo.

Przebiegły Ojciec Yarvi przebył długą drogę, z dawnych wrogów uczynił sojuszników i zdołał utkać niepewny pokój. Tymczasem bezlitosna Babka Wexen zgromadziła największą armię od czasów rozbicia Bóstwa przez elfy, a dowództwo powierzyła Yillingowi Wspaniałemu – rycerzowi, który czci wyłącznie Śmierć.

Gdy Matka Wojna rozpościera żelazne skrzydła, na całe Morze Drzazg pada mroczny cień…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 458

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 15 min

Lektor: Wojciech Żołądkowicz

Oceny
4,3 (212 oceny)
99
80
23
10
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Beatamonika

Nie oderwiesz się od lektury

Trzyma poziom. Plastycznie ukazane blaski i cienie pragnień ludzi. Słucha się wspaniale i pozostaje niedosyt.
10
PaulinaB_96

Całkiem niezła

Całkiem niezła, ale jednak gorsza niż tom pierwszy.
00
aadrianaa

Dobrze spędzony czas

3.75 dobra seria ale bez szału
00
Olive___

Nie oderwiesz się od lektury

książka fajna szkoda, że to ostatnia część
00
ktreder

Nie oderwiesz się od lektury

Ładne dopiecue świetnej sagi. Ciekawe czy autor zaprosi nas jeszcze do świata przyszłości, odradzają ej się cywilizacji po upadku domyślnie naszej. Każdy z nas Elfów może się tu nieco zadumać.
00

Popularność




MORZE DRZAZG

CYKL

„MORZE DRZAZG”

PÓŁ KRÓLA

PÓŁ ŚWIATA

PÓŁ WOJNY

Dla Teddy'ego

Wyj­ścia wszyst­kie, zanim się wej­dzie,Trzeba obej­rzeć,Trzeba zba­dać,Bo nie wia­domo, gdzie wro­go­wieSie­dzą w świe­tlicy

Edda poetycka, Hávàmal, Pieśń Naj­wyż­szegow prze­kła­dzie Apo­lo­nii Zału­skiej-Strom­berg

Mapa

I SŁOWA JAK ORĘŻ

UPADEK

Klęska. – Król Fynn smęt­nie patrzył w puchar.

Skara ogar­nęła wzro­kiem pustą salę. Trudno było zaprze­czyć. Poprzed­niego lata żądni krwi wojow­nicy nie­mal pode­rwali dach prze­chwał­kami, pie­śniami o chwale i obiet­ni­cami, że zwy­ciężą hała­strę Naj­wyż­szego Króla.

Tyle że, jak to czę­sto bywa, oka­zali się mocni w gębie, ale nie na polu walki. Po kilku nie­chlub­nych i bez­czyn­nych mie­sią­cach zaczęli chył­kiem umy­kać, aż w końcu została zale­d­wie garstka nie­szczę­śni­ków, któ­rzy zebrali się teraz wokół wiel­kiego pale­ni­ska. Ogień syczał i przy­ga­sał, podob­nie jak for­tuna Thro­ven­landu. Daw­niej kolum­nową salę zwaną Lasem wypeł­niał tłum wojów, teraz roiły się tu jedy­nie cie­nie. I roz­cza­ro­wa­nia.

Klę­ska. Prze­grali, choć nie doszło do ani jed­nej bitwy.

Matka Kyre jak zwy­kle patrzyła na to ina­czej.

– Zawar­li­śmy poro­zu­mie­nie, naj­ja­śniej­szy panie – spro­sto­wała, bez prze­ko­na­nia sku­biąc mięso, jak stara klacz belę siana.

– Poro­zu­mie­nie? – Skara z furią dźgnęła nie­tknięte jedze­nie. – Mój ojciec zgi­nął, bro­niąc twier­dzy Baila, a teraz ty bez walki odda­łaś klucz do niej Babce Wexen. Pozwo­li­łaś armii Naj­wyż­szego Króla prze­pra­wić się przez nasze zie­mie. Według cie­bie to nie klę­ska?

Matka Kyre spoj­rzała na Skarę ze spo­ko­jem, który zawsze iry­to­wał dziew­czynę.

– Twój mar­twy dziad pod świeżo usy­pa­nym kur­ha­nem, kobiety z Yale­to­ftu opła­ku­jące śmierć synów, ta sala zamie­niona w popiół, a ty, księż­niczko, w nie­wol­ni­czej obrę­czy przy­kuta do tronu Naj­wyż­szego Króla. Tak według mnie wyglą­da­łaby klę­ska. Dla­tego mówię o poro­zu­mie­niu.

Odarty z dumy król Fynn wyglą­dał jak pozba­wiony masztu żagiel. Skara dotąd uwa­żała, że dziad jest nie­po­ko­nany jak sam Ojciec Ziemi. Nie mogła znieść jego widoku w takim sta­nie. A może nie mogła się pogo­dzić z tym, jak dzie­cinna była jej wiara w niego.

Fynn wychy­lił tru­nek do dna, bek­nął i cisnął pozła­cany puchar słu­gom, aby ponow­nie go napeł­nili.

– A ty co powiesz, Siny Jen­ne­rze?

– W towa­rzy­stwie kró­lów sta­ram się mówić jak naj­mniej.

Siny Jen­ner był prze­wrot­nym sta­rym wygą, bar­dziej kor­sa­rzem niż kup­cem. Ogo­rzała twarz o grubo cio­sa­nych rysach przy­po­mi­nała ciemne i popę­kane obli­cze wie­ko­wej figury dzio­bo­wej. Gdyby decy­zja nale­żała do Skary, ni­gdy nie przy­ję­łaby kogoś takiego w swoim por­cie, a co dopiero przy stole.

Matka Kyre jak zwy­kle patrzyła na sprawy ina­czej.

– Kapi­tan jest jak król, tyle że włada okrę­tem, a nie kró­le­stwem. Twoje doświad­cze­nie może się przy­dać księż­niczce Ska­rze.

Co za znie­waga.

– Mia­ła­bym brać lek­cje poli­tyki od pirata – burk­nęła dziew­czyna pod nosem. – I to od takiego, który nie może się pochwa­lić suk­ce­sami.

– Nie mam­rocz, pro­szę. Ile godzin poświę­ci­łam na ucze­nie cię, jak powinna prze­ma­wiać księż­niczka? Przy­szła kró­lowa. – Matka Kyre wysu­nęła pod­bró­dek. Echo jej głosu odbiło się od stropu, choć mówiła bez wysiłku. – Jeśli uwa­żasz, że twoje opi­nie warte są wysłu­cha­nia, wygła­szaj je z dumą, aby dotarły w każdy zaka­ma­rek kom­naty. Wypeł­nij salę swo­imi nadzie­jami i pra­gnie­niami. Natchnij nimi obec­nych! Jeżeli nato­miast wsty­dzisz się swo­ich myśli, lepiej zacho­waj mil­cze­nie. Uśmiech nic nie kosz­tuje. Mów dalej, Jen­ne­rze.

– Hm… – Siny Jen­ner prze­su­nął pal­cami po nie­licz­nych siwych kosmy­kach, które jesz­cze trzy­mały się opa­lo­nej skóry na jego gło­wie. Naj­wy­raź­niej nie wie­działy, czym jest grze­bień. – Babka Wexen zdo­łała stłu­mić bunt na Nizi­nach.

– Zapewne zro­bił to za nią ten pies, Yil­ling, który nie czci żad­nego boga prócz Śmierci. – Dziad Skary zła­pał za puchar, zanim nie­wol­nik skoń­czył go napeł­niać, i tru­nek roz­lał się po stole. – Podobno wzdłuż całej drogi do Ske­ken roz­sta­wił szu­bie­nice z wisiel­cami.

– Naj­wyż­szy Król patrzy teraz na pół­noc – powie­dział Siny Jen­ner. – Chce zmu­sić Uthila i Grom-gil-Gorma do posłu­chu, a Thro­ven­land…

– Jest po dro­dze – dokoń­czyła Matka Kyre. – Nie garb się, Skaro, księż­niczce nie wypada.

Skara gniew­nie zmarsz­czyła brwi, ale ramiona pod­su­nęła nieco w górę opar­cia krze­sła, aby jej postawa bar­dziej przy­po­mi­nała sztywną, napi­na­jącą kark i potwor­nie nie­na­tu­ralną pozy­cję, jaką apro­bo­wała mini­ster. „Siedź tak, jak­byś miała przy­sta­wiony nóż do gar­dła”, powta­rzała czę­sto Matka Kyre. „Rola księż­niczki nie polega na szu­ka­niu wygód”.

– Jestem czło­wie­kiem, który przy­wykł do wol­no­ści, i nie pałam miło­ścią do Babki Wexen, jej Jed­no­bó­stwa, podat­ków ani zasad. – Siny Jen­ner żało­śnie potarł krzywą szczękę. – Lecz gdy Matka Wód smaga morze sztor­mem, kapi­tan robi to, co musi, aby oca­lić jak naj­wię­cej. Wol­ność nie ma żad­nej war­to­ści dla trupa. A duma jest warta nie­wiele nawet dla żywego.

– Mądre słowa. – Matka Kyre pogro­ziła Ska­rze pal­cem. – Poko­nani mogą następ­nego dnia odnieść zwy­cię­stwo. Mar­twi nie zwy­ciężą już ni­gdy.

– Cza­sem trudno odróż­nić mądrość od tchó­rzo­stwa – burk­nęła Skara.

Mini­ster zaci­snęła zęby.

– Przy­się­gam, że uczy­łam cię lep­szych manier. Nie godzi się obra­żać gości. O szla­chet­no­ści czło­wieka nie świad­czy sza­cu­nek, jaki oka­zują mu wysoko uro­dzeni, lecz powa­ża­nie, jakim darzy on osoby niż­szego stanu. Słowa są jak oręż. Trzeba się nimi posłu­gi­wać z nale­żytą ostroż­no­ścią.

Jen­ner mach­nię­ciem ręki dał do zro­zu­mie­nia, że nie czuje się ura­żony.

– Księż­niczka Skara ma rację. Zna­łem wielu odważ­niej­szych ode mnie. – Uśmiech­nął się ze smut­kiem, odsła­nia­jąc rząd krzy­wych zębów z licz­nymi lukami. – I widzia­łem, jak jeden po dru­gim tra­fiają do pia­chu.

– Odwaga i dłu­gie życie rzadko idą w parze – oznaj­mił król, ponow­nie opróż­nia­jąc puchar.

– Podob­nie jak kró­lo­wie i piwo – wtrą­ciła Skara.

– Tylko ono mi zostało, wnuczko. Moi wojow­nicy zrej­te­ro­wali. Sojusz­nicy mnie opu­ścili. Przy pięk­nej pogo­dzie zło­żyli przy­sięgi, które rosły mocne w bla­sku Matki Słońca, lecz gdy zebrały się chmury, szybko zwię­dły.

Nikt nie robił z tego tajem­nicy. Każ­dego dnia Skara nie­cier­pli­wie wyglą­dała okrę­tów Żela­znego Króla Uthila, władcy Get­tlandu, i wojow­ni­ków, któ­rych miał tu przy­wieść słynny Grom-gil-Gorm, władca Van­ster­landu. Na drze­wach liście wystrze­liły z pąków, potem długo rzu­cały na zie­mię pla­mia­ste cie­nie, aż w końcu zbrą­zo­wiały i opa­dły. Nikt się nie zja­wił.

– Lojal­ność jest cechą powszechną u psów, lecz rzadką u ludzi – zauwa­żyła Matka Kyre. – Plan, który opiera się na lojal­no­ści, jest gor­szy niż żaden.

– Co więc nam zostaje? – spy­tała Skara. – Plan, który opiera się na tchó­rzo­stwie?

Jakże staro wyglą­dał jej dziad, kiedy spoj­rzał na nią zmęt­nia­łym wzro­kiem i poczuła od niego zapach piwa. Stary i zmę­czony.

– Ni­gdy nie bra­ko­wało ci odwagi, Skaro. Masz jej wię­cej ode mnie. Nikt nie wątpi, że w two­ich żyłach pły­nie krew Baila.

– W two­ich także, królu! Nie­raz powta­rza­łeś, że wojnę jedy­nie w poło­wie można zwy­cię­żyć orę­żem. Druga połowa roz­grywa się tu. – Skara przy­ci­snęła palec do skroni tak mocno, że poczuła ból.

– Zawsze byłaś zmyślna, Skaro. Zmyśl­niej­sza niż ja. Bogów mam za świad­ków, że potra­fisz namó­wić ptaki, aby sfru­nęły z nieba, kiedy ci na tym zależy. Roze­graj więc tę połowę wojny. Daj dowód nie­zwy­kłej prze­bie­gło­ści. Powiedz, jak prze­pę­dzić armię Naj­wyż­szego Króla i oca­lić nasze zie­mie i lud przed mie­czem Yil­linga. Jak unik­nąć hańby, jaką jest zgoda na warunki Babki Wexen?

Skara spoj­rzała pod nogi na pokrytą słomą pod­łogę. Jej twarz pło­nęła.

– Chcia­ła­bym, ale nie potra­fię. – Miała dopiero sie­dem­na­ście zim i nawet krew Baila nie mogła jej pomóc. Do głowy nie przy­cho­dziły jej żadne boha­ter­skie roz­wią­za­nia. – Tak mi przy­kro, dziadku.

– Mnie rów­nież, moje dziecko. – Król Fynn ponow­nie opadł na opar­cie i kazał dolać sobie piwa. – Mnie rów­nież.

– Skaro.

Czyjś głos wyrwał ją z nie­spo­koj­nych snów pro­sto w ciem­ność. W nikłym bla­sku migo­czą­cej świecy twarz Matki Kyre wyglą­dała jak obli­cze ducha.

– Skaro, wsta­waj.

Zaspana, nie­zdar­nie zsu­nęła z sie­bie przy­kry­cie ze skór. Z zewnątrz dobie­gały dziwne odgłosy. Krzyki i śmie­chy.

Prze­tarła oczy.

– Co się dzieje?

– Musisz iść z Sinym Jen­ne­rem.

Dopiero teraz dostrze­gła kupca, któ­rego syl­wetka maja­czyła w drzwiach jej sypialni. Czarna postać, ster­czące kosmyki wło­sów i wzrok wle­piony w pod­łogę.

– Jak to?

Matka Kyre pocią­gnęła ją za rękę.

– Musi­cie natych­miast stąd iść.

Skara zawsze się bun­to­wała. Teraz też zamie­rzała się sprze­ci­wić, ale zoba­czyła minę mini­ster i bez słowa wypeł­niła pole­ce­nie. Ni­gdy wcze­śniej nie widziała, aby Matka Kyre się bała.

Hałasy dobie­ga­jące z zewnątrz już nie przy­po­mi­nały śmie­chu. Bar­dziej płacz. Groźne krzyki.

– Co się dzieje? – zdo­łała wychry­pieć.

– Popeł­ni­łam straszny błąd. – Matka Kyre strze­liła wzro­kiem w stronę drzwi, a potem znowu spoj­rzała na pod­opieczną. – Zaufa­łam Babce Wexen. – Zdjęła złotą bran­so­letę z ramie­nia Skary. Tę samą, którą Bail Budow­ni­czy wkła­dał, gdy ruszał do boju. W bla­sku pło­mie­nia świecy rubin zalśnił czarno niczym świeżo prze­lana krew. – To dla cie­bie. – Wycią­gnęła klej­not do Sinego Jen­nera. – Jeśli przy­się­gniesz, że Skara bez­pieczna dotrze do Thorlby.

Na twa­rzy kor­sa­rza malo­wało się skrę­po­wa­nie, gdy brał bran­so­letę.

– Przy­się­gam. Na słońce i księ­życ.

Matka Kyre bole­śnie ści­snęła dło­nie Skary.

– Cokol­wiek się sta­nie, musisz prze­żyć. To teraz twój obo­wią­zek. Musisz prze­żyć i odzy­skać tron. Wal­czyć w obro­nie Thro­ven­landu. Bro­nić swo­jego ludu… gdy zabrak­nie innych.

Strach tak mocno ści­snął gar­dło Skary, że głos led­wie się przez nie prze­ci­skał.

– Wal­czyć? Ale…

– Uczy­łam cię jak. Pró­bo­wa­łam. Twoim orę­żem są słowa. – Mini­ster otarła łzy z twa­rzy pod­opiecz­nej. Skara dopiero teraz poczuła, że pła­cze. – Twój dziad się nie mylił. Jesteś odważna i mądra. A teraz musisz być także silna. Twoje dzie­ciń­stwo się skoń­czyło. Zawsze pamię­taj, że w two­ich żyłach pły­nie krew Baila. Idź­cie już.

Skara boso ruszyła przez ciem­ność w ślad za Sinym Jen­ne­rem, dygo­cząc w noc­nej koszuli. Nauki Matki Kyre tak głę­boko zapa­dły jej w pamięć, że choć bała się o swoje życie, nie mogła prze­stać myśleć, że jest nie­od­po­wied­nio ubrana. Blask pło­mieni wpa­dał do środka przez wąskie okna i rzu­cał ostre cie­nie na zasłaną słomą pod­łogę. Usły­szała krzyki prze­ra­że­nia. Szcze­ka­nie psa gwał­tow­nie umil­kło. Roz­legł się łomot, jak gdyby gdzieś nie­da­leko ści­nano drzewo.

Jak gdyby topory rąbały bramę.

Zakra­dli się do gościn­nej kom­naty. Przed kil­koma mie­sią­cami wojow­nicy spali w niej jeden przy dru­gim. Teraz leżał tu jedy­nie wytarty koc Sinego Jen­nera.

– Co się dzieje? – wyszep­tała Skara. Jej głos zabrzmiał tak piskli­wie, że z tru­dem go roz­po­znała.

– Yil­ling i jego kom­pani przy­byli wyrów­nać rachunki w imie­niu Babki Wexen. Yale­toft stoi w ogniu. Przy­kro mi, księż­niczko.

Skara drgnęła, gdy zało­żył jej coś na szyję. Obrożę ze skrę­co­nego srebr­nego drutu. Taką samą, jaką nosiła dziew­czyna z ple­mie­nia Inglin­gów, która co rano upi­nała jej włosy. Cienki łań­cuch szczęk­nął cicho.

– Jestem nie­wol­nicą? – spy­tała szep­tem, gdy Jen­ner oplótł drugi koniec łań­cu­cha wokół swo­jego prze­gubu.

– Musi tak wyglą­dać.

Skara drgnęła, gdy z zewnątrz dobiegł potworny huk i szczęk metalu. Jen­ner przy­ci­snął ją do ściany i zdmuch­nął świecę. Wto­pili się w ciem­ność. Zoba­czyła, że dobył nóż. Ojciec Księ­życ odbił się w ostrzu.

Wycie roz­le­gło się tuż za drzwiami, prze­cią­głe i potworne. Bar­dziej przy­po­mi­nało ryk zwie­rząt niż ludzki głos. Skara zaci­snęła powieki, poczuła pod nimi pie­kące łzy i zaczęła się modlić. Jąka­jąc się, mam­ro­tała bez­sen­sowne prośby. Do wszyst­kich bogów i do żad­nego.

Nie­trudno o odwagę, gdy Ostat­nie Wrota maja­czą w oddali i na ich progu stoją inni. Skara pierw­szy raz poczuła chłodny oddech Śmierci na karku. Miała wra­że­nie, że zmro­ził całą jej odwagę. Z taką swo­bodą i bez­tro­ską mówiła poprzed­niego wie­czoru o tchó­rzo­stwie. Dopiero teraz pojęła, czym ono jest.

Jesz­cze jeden prze­cią­gły wrzask, a po nim cisza, która wyda­wała się gor­sza niż wcze­śniej­sze hałasy. Poczuła lek­kie pocią­gnię­cie i nie­świeży oddech Jen­nera na policzku.

– Musimy ruszać.

– Boję się – wyszep­tała.

– Ja rów­nież. Ale jeśli odważ­nie wyj­dziemy im naprze­ciw, być może uda nam się wywi­nąć gładką mową. Bo jak znajdą nas ukry­tych…

„Staw czoło lękom, jeśli chcesz je poko­nać”, czę­sto mawiał jej dzia­dek. „Kryj się przed nimi, a one poko­nają cie­bie”.

Drzwi zatrzesz­czały, gdy Jen­ner je uchy­lił, i Skara nie­chęt­nie ruszyła za nim. Kolana drżały jej tak bar­dzo, że nie­mal ude­rzały jedno o dru­gie.

Bosa stopa pośli­zgnęła się na czymś mokrym. Obok drzwi sie­dział trup. Wokół niego słoma poczer­niała od krwi.

Borid, tak miał na imię. Był wojow­ni­kiem ojca Skary. Sadzał ją sobie na ramio­nach, kiedy była mała, żeby mogła dosię­gnąć brzo­skwiń w sadzie pod murami twier­dzy Baila.

Pie­kące oczy mimo­wol­nie skie­ro­wały się w stronę gło­sów. Prze­mknęły nad poła­ma­nymi drzew­cami broni i roz­łu­pa­nymi tar­czami. Nad tru­pami sku­lo­nymi albo roz­cią­gnię­tymi na pod­ło­dze mię­dzy rzeź­bio­nymi fila­rami, od któ­rych salę jej dziada zwano Lasem.

Wokół migo­tli­wych pło­mieni pale­ni­ska maja­czyły syl­wetki. Boha­te­ro­wie pie­śni. Ich kol­czugi, ostrza i koło-monety lśniły bar­wami ognia. Dłu­gie cie­nie się­gały aż ku niej.

Pośrodku stała Matka Kyre, a obok niej dziad Skary w pospiesz­nie wcią­gnię­tej, źle dopa­so­wa­nej kol­czu­dze i z roz­czo­chra­nymi siwymi wło­sami. Smu­kły wojow­nik, o mięk­kich rysach twa­rzy bez­tro­skiej jak u dziecka, uśmie­chał się obo­jęt­nie do dwojga jeń­ców. Ota­czał go krąg wol­nej prze­strzeni, któ­rej naru­szyć nie śmieli nawet pozo­stali zabójcy.

Yil­ling Wspa­niały. Ten, który nie czcił żad­nego boga prócz Śmierci.

Echo jego słów roz­cho­dziło się po wiel­kiej sali.

– Liczy­łem, że będę miał oka­zję oso­bi­ście zło­żyć wyrazy usza­no­wa­nia księż­niczce Ska­rze.

– Wybrała się z wizytą do swo­jej kuzynki, kró­lo­wej Laith­lin – powie­działa Matka Kyre. Głos, który codzien­nie spo­koj­nie pouczał, popra­wiał i upo­mi­nał Skarę, teraz drżał nie­zna­jomą nutą stra­chu. – Tam jej nie dopad­niesz.

– Och, nawet tam dotrzemy – oznaj­mił olbrzymi wojow­nik z kar­kiem gru­bym jak u byka.

– I to już nie­długo, Matko Kyre – dorzu­cił inny, z długą włócz­nią i zawie­szo­nym u pasa rogiem.

– Król Uthil przy­bę­dzie nam z pomocą – stwier­dziła mini­ster. – Spali wasze okręty i potopi was w morzu.

– Jakże zdoła to zro­bić, skoro moja flota jest bez­pieczna za moc­nymi łań­cu­chami w por­cie twier­dzy Baila? – zdzi­wił się Yil­ling. – Tymi, do któ­rych sama dałaś nam klucz.

– Grom-gil-Gorm też się zjawi. – Głos Kyre był teraz led­wie szep­tem.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz. – Yil­ling deli­kat­nie odgar­nął jej włosy za ramiona. – Ale dla cie­bie będzie już za późno. – Dobył mie­cza, który zamiast gło­wicy miał wielki dia­ment uwię­ziony w zło­tych szpo­nach. Gładka jak lustro stal bły­snęła w mroku. Skara przez dłuż­szą chwilę miała przed oczami białą smugę.

– Śmierć czeka wszyst­kich. – Król Fynn wcią­gnął nosem powie­trze i dum­nie się wypro­sto­wał. Wyglą­dał teraz nie­mal tak jak za daw­nych lat. Rozej­rzał się po sali i mię­dzy kolum­nami dostrzegł Skarę. Miała wra­że­nie, że leciutko się uśmiech­nął. Potem osu­nął się na kolana. – Dziś zabi­jesz króla – oznaj­mił.

– Kró­lo­wie czy wie­śniacy. Przed obli­czem Śmierci wszy­scy jeste­śmy równi.

Yil­ling dźgnął dziada Skary nad oboj­czy­kiem. Głow­nia bły­ska­wicz­nie weszła w ciało aż po ręko­jeść i tak samo szybko się cof­nęła, szybka i śmier­cio­no­śna niczym bły­ska­wica. Król Fynn zdo­łał dobyć z sie­bie jedy­nie suchy skrzek, zanim padł twa­rzą w pale­ni­sko. Zgi­nął w mgnie­niu oka. Skara stała jak ska­mie­niała. Nie była w sta­nie zaczerp­nąć tchu. Nie była w sta­nie myśleć.

Matka Kyre spoj­rzała na zamor­do­wa­nego króla.

– Babka Wexen dała mi słowo – wyją­kała.

Kap, kap, krew ska­py­wała ze szty­chu mie­cza Yil­linga.

– Słowa wiążą jedy­nie sła­bych.

Obró­cił się wokół wła­snej osi z wdzię­kiem tan­ce­rza. Lśniąca stal roz­pruła cie­nie. Blu­znęła ciemna krew i głowa Matki Kyre poto­czyła się po pod­ło­dze, a jej ciało upa­dło, jak gdyby nie pod­trzy­my­wał go szkie­let.

Skara zdu­siła jęk. To musiał być jakiś senny kosz­mar. Majaki wywo­łane gorączką. Miała ochotę się poło­żyć. Jej powieki zadrżały, a mię­śnie zwiot­czały, ale Siny Jen­ner bole­śnie mocno zaci­snął dłoń wokół jej ramie­nia.

– Jesteś nie­wol­nicą – wysy­czał, potrzą­sa­jąc nią sztywno. – Masz mil­czeć. Rozu­miesz? Mil­czeć.

Pró­bo­wała zapa­no­wać nad jękli­wym odde­chem, gdy usły­szała zbli­ża­jące się ciche kroki. Gdzieś w oddali ktoś zaczął wyć i nie milkł.

– Pro­szę, pro­szę – roz­legł się aksa­mitny głos Yil­linga. – Ci dwoje są tu chyba obcy.

– Nie, panie. Zwą mnie Sinym Jen­ne­rem. – Skara nie miała poję­cia, jak mógł mówić tak przy­jaź­nie i spo­koj­nie. Gdyby ona otwo­rzyła teraz usta, dobyłby się z nich jedy­nie mokry szloch. – Jestem kup­cem z licen­cją Naj­wyż­szego Króla. Nie­dawno prze­mie­rzy­łem szlak Boskiej Rzeki. Pły­nę­li­śmy do Ske­ken, ale sztorm zepchnął nas z kursu.

– Król Fynn uwa­żał cię zapewne za wiel­kiego przy­ja­ciela, skoro ugo­ścił cię w swo­jej sie­dzi­bie.

– Mądry kupiec jest przy­ja­cie­lem wszyst­kich, panie.

– Pocisz się, Siny Jen­ne­rze.

– Bo budzisz we mnie straszny lęk.

– Rze­czy­wi­ście jesteś mądry.

Obca dłoń deli­kat­nie dotknęła pod­bródka Skary i unio­sła jej głowę. Spoj­rzała w obli­cze czło­wieka, który chwilę wcze­śniej zamor­do­wał dwoje naj­bliż­szych jej ludzi. Jego obo­jętny uśmiech zna­czyły cętki ich krwi. Był tak bli­sko, że mogła poli­czyć blade piegi na jego nosie.

Yil­ling wydął pełne wargi i gwizd­nął prze­cią­gle.

– I han­dlu­jesz przed­nim towa­rem. – Prze­su­nął dło­nią po jej wło­sach, owi­nął pasmo wokół swo­ich dłu­gich pal­ców i odsu­nął je z twa­rzy dziew­czyny. Opuszka jego kciuka otarła się deli­kat­nie o jej poli­czek.

Musisz żyć. Musisz odzy­skać tron. Zdu­siła strach. Zdła­wiła nie­na­wiść. Nadała twa­rzy obo­jętny wyraz. Obli­cze nie­wol­nicy, które nie zdra­dza żad­nych uczuć.

– Może mi ją sprze­dasz, kup­cze? – spy­tał Yil­ling. – Zapłacę ci na przy­kład twoim życiem.

– Bar­dzo chęt­nie, panie – usły­szała odpo­wiedź Sinego Jen­nera. Wie­działa, że Matka Kyre postą­piła nie­roz­waż­nie, ufa­jąc temu czło­wie­kowi. Zaczerp­nęła tchu, aby go prze­kląć, lecz jego sękate palce moc­niej wpiły się w jej ramię. – Lecz to nie­moż­liwe.

– Wiem z doświad­cze­nia, a jest ono spore i wyjąt­kowo krwawe… – Yil­ling pod­niósł czer­wony miecz i dotknął nim policzka, tak jak dziecko, które przy­tula ulu­bioną lalkę. Dia­men­towa gło­wica bły­snęła ogniem iskier czer­wieni, oranżu i żółci. – …że jedno ostrze potrafi prze­ciąć sznur wielu „nie­moż­li­wo­ści”.

Grdyka na szcze­ci­nia­stej szyi Jen­nera drgnęła, gdy prze­łknął ślinę.

– Nie mogę jej sprze­dać. Nie należy do mnie. Jest darem księ­cia Varo­slafa z Kaly­ivu dla Naj­wyż­szego Króla.

– Ach tak. – Yil­ling powoli opu­ścił miecz, zosta­wia­jąc długą czer­woną smugę na swoim policzku. – Sły­sza­łem, że Varo­slaf jest władcą, któ­rego mądry czło­wiek się lęka.

– Nie sły­nie z poczu­cia humoru i wiel­ko­dusz­no­ści, to prawda.

– W miarę jak rośnie potęga władcy, jego wiel­ko­dusz­ność się kur­czy. – Yil­ling zmarsz­czył brwi, przy­glą­da­jąc się szla­kowi czer­wo­nych śla­dów, które zosta­wił mię­dzy fila­rami. Mię­dzy tru­pami. – Naj­wyż­szy Król jest pod tym wzglę­dem podobny. Nie­roz­tropna byłaby kra­dzież daru.

– Przez całą drogę z Kaly­ivu powstrzy­muje mnie wła­śnie ta myśl – przy­znał Jen­ner.

Yil­ling pstryk­nął pal­cami tak gło­śno, jakby strze­lił z bata, a oczy zalśniły mu mło­dzień­czym entu­zja­zmem.

– Mam pomysł! Niech zade­cy­duje rzut monetą. Jeśli wypad­nie rewers, zabie­rzesz tę ślicz­notkę do Ske­ken, żeby myła nogi Naj­wyż­szemu Kró­lowi. Jeśli awers, zabiję cię i znajdę dla niej lep­sze zaję­cie. – Pla­snął Jen­nera w ramię. – Co ty na to, mój nowy przy­ja­cielu?

– Podej­rze­wam, że Babce Wexen się to nie spodoba.

– Jej nic się nie podoba. – Yil­ling uśmiech­nął się sze­roko. Na gład­kiej skó­rze wokół jego oczu poja­wiły się przy­ja­zne zmarszczki. – Jestem skłonny ugiąć się przed wolą jed­nej jedy­nej pani. Nie Babki Wexen, nie Matki Wód ani nawet nie Matki Wojny. – Pod­rzu­cił monetę wysoko, nie­mal pod strop Lasu. Złoto bły­snęło. – Tylko Śmierci.

Pochwy­cił krą­żek.

– Król czy wie­śniak, wysoko czy nisko uro­dzony, silny czy słaby, mądry czy głupi. Śmierć czeka każ­dego. – Otwo­rzył dłoń, pośrodku któ­rej lśniła moneta.

– He. – Siny Jen­ner spoj­rzał na nią, wysoko uno­sząc brwi. – Na mnie jesz­cze tro­chę poczeka.

W pośpie­chu prze­my­kali wśród ruin Yale­to­ftu. Pło­nące źdźbła słomy uno­sił gorący wiatr. Noc wrzała kipielą krzy­ków, bła­gań i jęków. Skara szła ze spusz­czo­nym wzro­kiem, jak na nie­wol­nicę przy­stało. Już nikt jej nie pouczał, żeby się nie gar­biła. Strach top­niał, wypie­rany przez poczu­cie winy.

Wsko­czyli na pokład łodzi Jen­nera i natych­miast odbili od kei. Załoga mam­ro­tała modli­twy do Ojca Pokoju, dzię­ku­jąc mu, że unik­nęli rzezi. Wio­sła trzesz­czały w mia­ro­wym ryt­mie. Powoli minęli cumu­jące w por­cie okręty i wresz­cie wypły­nęli na pełne morze. Skara sku­liła się mię­dzy ładun­kami. Poczu­cie winy powoli roz­pły­wało się w żalu, kiedy patrzyła, jak pło­mie­nie tra­wią prze­piękną sie­dzibę króla Fynna, a wraz z nią jej dawne życie księż­niczki. Pięk­nie rzeź­biony wią­zar jesz­cze przez jakiś czas odzna­czał się czer­nią na tle ognia, a potem runął, sypiąc wkoło wiru­ją­cymi iskrami.

Ogień, który tra­wił wszystko, co dotych­czas znała, stop­niowo malał, aż w końcu Yale­toft stał się nie­wielką plamką pożogi na mrocz­nym hory­zon­cie. Żagiel zało­po­tał, gdy Jen­ner naka­zał zawró­cić na pół­noc, w stronę Get­tlandu. Skara długo patrzyła za rufę, w prze­szłość. Łzy powoli wysy­chały na jej policz­kach, a żal tężał w zimne i twarde żelazo gniewu.

– Jesz­cze zoba­czę wolny Thro­ven­land – wyszep­tała, zaci­ska­jąc pię­ści. – Każę odbu­do­wać sie­dzibę mojego dziada, a na tru­pie Yil­linga Wspa­nia­łego będą uczto­wać wrony.

– Na razie skupmy się na tym, żeby zacho­wać cię przy życiu, księż­niczko. – Jen­ner zdjął z jej szyi obręcz nie­wol­nicy, a potem otu­lił pele­ryną jej drżące ramiona.

Spoj­rzała na niego, ostroż­nie roz­cie­ra­jąc ślady, które zosta­wił na jej skó­rze srebrny drut.

– Źle cię oce­ni­łam, Siny Jen­ne­rze.

– Twoja ocena na pewno jest trafna. Dopusz­cza­łem się o wiele gor­szych rze­czy, niż sobie wyobra­żasz.

– Dla­czego więc ryzy­ko­wa­łeś życie, żeby mnie oca­lić?

Przez chwilę się zasta­na­wiał, dra­piąc się po bro­dzie, a w końcu wzru­szył ramio­nami.

– Bo wczo­raj­szego dnia nie da się odmie­nić. Tylko jutro. – Wci­snął coś w jej dłoń. Rubin w bran­so­le­cie Baila zalśnił w bla­sku księ­życa. – To chyba należy do cie­bie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Half a War

Copy­ri­ght © 2015 by Joe Aber­crom­bie

Map copy­ri­ght © Nico­lette Caven, 2015

All rights rese­rved.

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2015, 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Pro­jekt okładki: Mica­ela Alca­ino © Har­per­Col­linsPubli­shers Ltd 2018

Ilu­stra­cja na okładce: Shut­ter­stock.com

Opra­co­wa­nie gra­ficzne pol­skiej wer­sji okładki: Sła­wo­mir Folk­man

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Pół wojny, wyd. II, Poznań 2023)

ISBN 978-83-8338-768-0

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer