Moja algierska rodzina - Alice Schwarzer - ebook + książka

Moja algierska rodzina ebook

Alice Schwarzer

4,1

Opis

Alice Schwarzer zaprzyjaźniła się z algierską dziennikarką Dżamilą w 1989 roku. Później poznała jej rodziców, braci, siostry, bratanków i siostrzeńców. Odwiedzając Algierię, świętowała z nimi Nowy Rok, tańczyła na weselach, rozmawiała o życiu, lękach i nadziejach, by w końcu – wspólnie z fotografką Bettiną Flitner – odmalować szczególny portret rodzinny. Starsze pokolenie, naznaczone okresem kolonialnym, wspomina wojnę o niepodległość i okres odnowy, gdy Algieria stała się „mekką rewolucjonistów”. Na tożsamość średniego pokolenia największy wpływ miała tak zwana czarna dekada, czasy terroru islamistów i represji politycznych. I w końcu młodzi, rozdarci między tradycją a nowoczesnością, nie wiedzą jeszcze, w którą stronę zaniesie ich nurt historii.

A choć wśród rozmówców Schwarzer nie brakuje mężczyzn, szczególnie poruszające są spotkania tej niemieckiej feministki z kobietami – o różnych życiorysach, światopoglądach, marzeniach i ambicjach, ale wspierających się nawzajem w nieprzyjaznym kobietom świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 138

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (13 ocen)
3
8
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Alice Schwarzer

Moja algierska rodzina

Ze zdjęciami Bettiny Flitner

Tłumaczenie Alicja Rosenau

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Tytuł oryginału niemieckiego Meine algerische Familie

Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Fotografia na okładce © by Billal Bensalem / NurPhoto / Getty Images

Fotografie wewnątrz tomu Bettina Flitner

Copyright © 2018 by Verlag Kiepenheuer & Witsch GmbH & Co. KG, Köln, Germany

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2019

Copyright © for the Polish translation by Alicja Rosenau, 2019

Redakcja Agnieszka Frysztak

Korekta d2d.pl

Skład Karolina Księżyc / d2d.pl

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8049-924-9

Spis treści

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

1 Jedno małżeństwo z miłości, dwa aranżowane i czarna dekada

2 Mówi Dżamila

3 Muezzin i policja, rzymskie ruiny i kuskus

4 Macron i zegar z kukułką. Z Zaharem w Al-Harrasz

5 Mówi Zohra

6 Mówi Ghanou

7 Z Ghanou i Osamą na tarasach Kasby

8 Milk Bar i zamach. Souhila i Maroua

9 Spotkanie z Khalidą Toumi i partyzantką Zohrą Drif

10 Przechadzka z Sarą, smutny muzyk, Fodil w Californii

11 Spotkanie z Moumene’em i Ghadą w El-Djazair

12 Mówi Lilia. I Karim

13 Mówi Mounia. I Lotfi

14 Mówi Hocine. W Paryżu

15 Podróż do Satif. Spotkanie przy fontannie

16 Mówi Amar

17 Zdjęcie grupowe. I jeszcze jeden ślub

Mała kronika algierska

Rodzina

Przypisy

Kolofon

1

Jedno małżeństwo z miłości, dwa aranżowane i czarna dekada

Kwiecień 2016 roku. Siedzę na wąskim dziewczęcym łóżku Sary. Dziewczyna ma już dwadzieścia cztery lata, skończyła studia, ale nawet przez myśl jej nie przejdzie, żeby się wyprowadzać od rodziców, a tym bardziej wychodzić za mąż. W jej małym pokoju panuje ścisk. Matka Sary, Zohra, obie starsze siostry i dwie przyjaciółki ściągnęły tu z potężnymi torbami i walizami, a teraz z szelestem przymierzają swoje odświętne sukienki na jutro. Żeni się jedyny brat Sary, Ghanou. Wydarzenie to już od miesięcy wzbudza ogromne emocje. Jutro nastąpi wielki finał.

Rzucam się załamana na łóżko i z jękiem mierzwię sobie włosy.

– Gdybyście mi tylko coś podpowiedziały. – Wzdycham. – W co ja się jutro mam ubrać?! Mogę równie dobrze wsiąść w powrotny samolot…

Dziewczyny chichoczą ubawione.

– Nic się nie martw, Alice, nie jest tak źle. Przecież każdy wie, że jesteś cudzoziemką. To nie twoja wina, że nie masz o niczym pojęcia. – I śmieją się jeszcze głośniej.

Mój błąd: w torbie podróżnej mam tylko jedną sukienkę na wieczór. Za to panna młoda włoży siedem sukien. Jedną po drugiej. Wszystkie zaproszone kobiety co najmniej po pięć. Jutro wieczorem zobaczę na własne oczy, jak to się odbywa. Panie zjawiają się na uroczystości z wielkimi walizami na kółkach. Tuż obok sali bankietowej jest dodatkowa przebieralnia, do której kobiety przemykają się co pół godziny, żeby zmienić strój. Za każdym razem wychodzą stamtąd w innej kreacji, dobranych do niej butach i pasującej biżuterii. Panna młoda ma dla siebie osobne pomieszczenie. Tylko Dżamila i kobiety w chustach przebierają się zaledwie raz albo wcale. Trochę głupio wypadam na tym tle.

Z Dżamilą, ciotką pana młodego, jestem zaprzyjaźniona od 1989 roku. Wtedy prowadziłam w Tunezji seminarium dla dziennikarek z Afryki Północnej. Było tam około dwudziestu pięciu–trzydziestu kobiet, w tym dwie Mauretanki w barwnych szalach, dwie wyemancypowane Libijki z epoki Kaddafiego i kilka Algierek, wśród nich Dżamila z Algérie Presse Service (APS), państwowej agencji prasowej Algierii.

Jej krewnych znam od lat dziewięćdziesiątych. Wtedy cała rodzina odwiedziła ją w Kolonii, gdzie przebywała na emigracji. W 2007 roku razem świętowaliśmy sylwestra w Algierze. Tańczyliśmy prawie całą noc do arabskiego raï i zachodniego popu. Zwłaszcza ja i Ghanou, który wyprawia jutro wesele.

Para wzięła ślub już kilka dni wcześniej: najpierw w urzędzie stanu cywilnego, potem w meczecie. Prawo nakazuje, by ceremonia państwowa poprzedzała religijną, głównie dlatego, żeby kobiety nie można było oszukać, biorąc jedynie ślub religijny, bez konsekwencji prawnych.

W wieczór poprzedzający dzień weselny odbywa się trzecie przyjęcie. Pierwsze było przeznaczone tylko dla mężczyzn, drugie wyłącznie dla kobiet – to trzecie powinno być chyba wspólne. Tak sobie to wyobrażam.

Dobrze znam mężczyzn z tej rodziny: siostrzeńca Dżamili, Ghanou, jej szwagra Zahara oraz licznych braci. Ghanou jest po studiach i w chwili ożenku ma trzydzieści sześć lat. Jego ojciec ożenił się w wieku dwudziestu trzech lat i ma za sobą zaledwie kilka klas szkoły, ale jest obrotnym człowiekiem interesu. Handluje meblami biurowymi z Chin, a jego dom jest duży i wygodny: na dole mieszczą się biura firmy, na pierwszym piętrze kuchnia i wspólne pomieszczenia, na drugim piętrze sypialnie i salon. W niewielkim ogrodzie rosną palmy i zioła.

Zbliża się pora kolacji. I co widzę? Mężczyźni z rodziny zebrali się na parterze przy wielkim stole, który z powodu deszczu został ustawiony nie na tarasie, tylko w magazynie. A wszystkie kobiety biegają między parterem a pierwszym piętrem, zajęte ich obsługiwaniem. Dopiero kiedy oni kończą posiłek, przychodzi kolej na nas. Kobiety jedzą na górze, na drugim piętrze. Powodowane wyrzutami sumienia podsuwały mi coś od czasu do czasu na pierwszym piętrze. Jestem w pewnym sensie pośrodku: między kobietami a mężczyznami. Oczywiście czekam z jedzeniem, aż przyjdzie pora na kobiety.

A jednak: jestem zaskoczona. I jednocześnie nie jestem. Przecież „moja” rodzina to typowa algierska rodzina: gdzieś w połowie drogi między tradycją a nowoczesnością. Matka Dżamili była analfabetką i nosiła chustę, natomiast jej siostrzenice pokończyły studia, a na zagranicznych urlopach zakładają możliwie najkrótsze mini i najwyższe szpilki. Jeszcze ich matce mąż zabronił pracować po ślubie. Przyszła żona Ghanou jest doradczynią inwestycyjną w banku i na wakacje najchętniej jeździ do Francji. Na razie Ghanou ma nadzieję, że „kiedyś zacznie nosić chustę; dobrowolnie, rzecz jasna”.

Następnego dnia wyruszamy wczesnym popołudniem. Przyjęcie odbywa się w Sofitelu, najelegantszym hotelu w mieście. Pracują tam dwie siostry pana młodego Mounia i Lilia, mogły więc wynegocjować dla brata specjalne warunki. Zabieram swoją torbę podróżną, żebym na miejscu mogła się przebrać przynajmniej raz: zmienić suknię dzienną na coś czarnego i półprzejrzystego na wieczór. Buty będą te same, ale na szczęście wzięłam ze sobą dwa naszyjniki.

Sala bankietowa jest wytworna. Po jednej stronie ogromne okna wychodzące na legendarny ogród botaniczny założony przez Francuzów w XIX wieku. Królowa Elżbieta miała podobno powiedzieć, że to najpiękniejszy ogród botaniczny, jaki kiedykolwiek widziała. Głos, który już sam w sobie coś znaczy, a w takim kontekście tym bardziej.

No i proszę: także tutaj dwie strefy podzielone według płci. W środku tradycyjna orkiestra w algierskich strojach i parkiet do tańca, po prawej duże stoły dla mężczyzn, po lewej – dla kobiet. Jest nas około dwustu gości. A ja jestem jedyną kobietą, która już na samym początku przechodzi na męską stronę, gdzie witają się ze mną bracia Dżamili.

Później, ku mojemu zaskoczeniu, Zohra, matka pana młodego, chce rozpocząć tańce od pląsów ze mną. Potem sama też podchodzę do innych kobiet, żeby je zaprosić. W przypadku kobiet w chustach, które siedzą w najodleglejszym kącie po lewej stronie, tylko jedną udaje mi się wyciągnąć na parkiet. Z pozostałymi podryguję po prostu przy ich stoliku. Oczywiście wszystkie tańczą o wiele lepiej ode mnie: w ich ruchach zawsze widać elementy tańca brzucha, a ich ramiona rysują w powietrzu arabeski. Zabawa jest przednia! Dopiero pod koniec wieczora kilku mężczyzn, w tym i pan młody, miesza się z kobietami.

Przed tańcami oglądamy jeszcze wejście młodej pary. Wygląda to tak: Ghanou i Dżalila wkraczają do sali przy akompaniamencie bębnów. Podczas pierwszego występu panna młoda ma na sobie coś w rodzaju baśniowego, tajemniczego burnusa z ciężkiej białej tafty, on jest ubrany w prążkowany garnitur, którego nie zmienia przez cały wieczór. Potem wybranka Ghanou prezentuje pięć wspaniałych szat z dobraną biżuterią, inspirowanych tradycyjnymi strojami z różnych regionów kraju. Ukoronowaniem pokazu jest klasyczna zachodnia biała suknia ślubna z krótkimi rękawami i welonem.

Za każdym razem pan młody prowadzi swoją partnerkę przez całą salę do podestu ustawionego obok orkiestry. Na podeście znajduje się czerwona sofa – na niej sadowi się pannę młodą. Samą. I siedzi tam jak modelka, z wymuszonym uśmiechem na twarzy – wszyscy wyciągają komórki – póki pan młody nie przyjdzie jej stamtąd zabrać. W pewnej chwili szepczę do ucha Ghanou, z którym od lat łączy mnie zażyłość:

– To przecież okropne, że ona siedzi tam tak sama. Nie usiadłbyś obok niej?

Ghanou ociąga się, ale w końcu to robi.

Rankiem po przyjęciu kobiety przesiadują w kuchni. Trzy siostry, Dżamila, Akila i Zohra, oraz ja.

Dżamila jest dziennikarką, niezamężną i bezdzietną, co w Algierii jest raczej niezwykłe. Zohra, pani domu, jako młoda dziewczyna skończyła szkołę pielęgniarską, po ślubie przestała pracować, jest matką czwórki dzieci. Akila, najstarsza, także gospodyni domowa, ma pięcioro dzieci; jej jedna córka mieszka w Montrealu, druga w San Francisco. W Algierii to nic wyjątkowego, od pewnego czasu następuje exodus młodych ludzi. Akila nosi chustę.

W czwórkę dojadamy resztki i rozmawiamy. Ku mojemu zdumieniu wychodzą na jaw następujące rzeczy: obie siostry Dżamili zostały wydane za mąż za pośrednictwem swatki, obie widziały swoich mężów po raz pierwszy w dniu ślubu. I obie do dzisiaj są mężatkami. Jedna jest zadowolona, druga nie.

Pytam sióstr, czy nie miały pretensji do matki o zaaranżowane małżeństwo. Twierdzą, że nie, „po prostu wtedy tak było”.

Matka, która zmarła dziesięć lat temu, jest wspominana z czcią przez wszystkie dziesięcioro swoich dzieci, trzy córki i siedmiu synów. Jej duma, autorytet i pracowitość są legendarne. Jednak Zohra do dzisiaj tęskni za pracą pielęgniarki. „Naprawdę lubiłam to robić”. Jej mąż, sympatyczny Zahar, zabronił jej pracować. Zakazał jej też samodzielnie wychodzić z domu. Zohra tak sobie to wzięła do serca, że do dzisiaj nie wychodzi sama. Dzielny Zahar robi zakupy dla całej rodziny. Od kilku lat Zohra miewa zmienne nastroje, nawet depresję. Rodzina jest bezradna.

Minął rok, jest kwiecień 2017 roku. Znów siedzę w kuchni w Beaulieu, drobnomieszczańskim przedmieściu Algieru. Teraz przyjechałam nie tylko w odwiedziny do rodziny Dżamili, ale też aby napisać książkę o „swojej algierskiej rodzinie”.

Towarzyszy mi Bettina Flitner. Zna Algierię dłużej ode mnie. Jest fotografką i przyjaźni się z Dżamilą od 1991 roku. Wtedy pojechała do Algierii, żeby opisać gorący okres przed pierwszymi wolnymi wyborami i nadciągającym terrorem islamistów (jej proroczy reportaż 10 dni w Algierze ukazał się w „EMMIE”[1] w lutym 1992 roku). Od tamtego czasu Bettina utrzymuje kontakty z rodziną i jest bardzo ciekawa, jak wygląda Algieria dwadzieścia pięć lat później.

Dzisiaj w kuchni siedzą nie trzy siostry, ale trzy pokolenia: Zohra (sześćdziesiąt osiem lat), pani domu, jej córki Mounia (czterdzieści dwa lata) i Lilia (czterdzieści lat) oraz ich dzieci – Kamyl, Racime, Malik i Dina. Obie córki są na urlopach macierzyńskich. W Algierii taki urlop wynosi cztery miesiące (dodatkowy miesiąc przysługuje po cesarskim cięciu). Trochę później przychodzą Ghanou i najmłodsza z rodzeństwa Sara, jeszcze mieszkająca z rodzicami.

Znowu siedzimy w jadalni i jak zwykle gospodyni nam nie towarzyszy. Biega tam i z powrotem między kuchnią a stołem. We wszystkich rodzinach, w których jadamy przez te kilka tygodni, przygotowująca posiłek pani domu dołącza do pozostałych dopiero przy deserze. A że z reguły nie ma dla niej nakrycia, przysuwa sobie krzesło i wciska się gdzieś na rogu stołu.

Wywiązuje się spontaniczna rozmowa na temat chust. Żadna z młodszych kobiet nigdy nie nosiła chusty, również w latach dziewięćdziesiątych, znanych jako czarna dekada, kiedy to we wznieconej przez islamistów wojnie domowej zginęło dwieście tysięcy Algierczyków. Choć wtedy mogły to przypłacić życiem, nawet na uniwersytet chodziły z gołą głową, musiały wysłuchiwać obelg w rodzaju „szmaty” i „dziwki”, a także gróźb śmierci. Raz o mały włos nie padły ofiarą samochodu pułapki.

Jedna z siedmiu sukni

Panna młoda tańczy

Alice Schwarzer z mężczyznami z rodziny

W środku: Dżamila

Ghanou z siostrzeńcami

Lilia prezentuje haik

Podziwianie kukułki

Matka, córki, ciotka

– Wcześniej, przed czarną dekadą – mówi ich matka Zohra, która też nigdy nie zasłaniała włosów – kobieta w chuście to był ktoś zacofany. Dzisiaj jest odwrotnie.

– W latach dziewięćdziesiątych wiele kobiet nosiło chusty ze strachu. A potem się do tego przyzwyczaiły – dodaje Mounia.

Lilia, która bywa nieco przemądrzała i ironiczna, zrywa się, przynosi prześcieradło i serwetkę, by za ich pomocą prześmiewczo zaprezentować nam haik, noszone przez algierskie kobiety tradycyjne okrycie całego ciała. Zarzuca prześcieradło na głowę, a jego końcówki przytrzymuje zębami; potem składa serwetkę w trójkąt i przewiązuje sobie nią twarz, zasłaniając nos i usta.

– Kobiety, które nosiły haik – chichocze – albo nie mogły mówić, albo miały zajęte ręce. Zawsze musiały przytrzymywać luźno zarzucony materiał.

Dla Zohry te kpiny to trochę za dużo, przecież jej matka nosiła haik. Spogląda surowo na córkę, ale Lilia się tym nie przejmuje.

Zaczynamy rozmawiać o różnicach między pokoleniami. Babka urodzona w 1923 roku w latach 1939–1969 wydała na świat trzynaścioro dzieci, z czego troje zmarło; pierwsze urodziła w wieku piętnastu lat. Zohra ma czworo dzieci, matką została w wieku dwudziestu czterech lat. Jej córki Mounia i Lilia mają po dwoje dzieci, jedna urodziła pierwsze w wieku trzydziestu pięciu lat, druga – trzydziestu jeden. Za każdym razem przez cesarskie cięcie, na co wiele kobiet decyduje się ze względu na przedłużenie krótkiego urlopu macierzyńskiego o dodatkowy miesiąc. W tej nowoczesnej algierskiej rodzinie widać trend, wyraźny we wszystkich krajach rozwijających się: im bardziej wykształcone i aktywne zawodowo są kobiety, tym później zostają matkami, mają też mniej dzieci.

Nagle Sara pyta mnie, dlaczego właściwie tak interesuję się Algierią. Przecież teraz ten kraj nigdzie nie cieszy się szczególną popularnością. Niedawno była na wakacjach w Grecji i tam pewien młody człowiek zapytał ją, skąd pochodzi. I kiedy powiedziała, że z Algierii, tamten rzucił zaskoczony: „A gdzie to jest? W Ameryce Południowej?”. Na co ona odparła: „Nie, w Afryce”.

Opowiadam więc historię, która łączy mnie z Algierią. A zaczęła się ona tak: gdy w latach 1963–1964 po raz pierwszy przyjechałam do Paryża na studia językowe, Algieria, do niedawna francuska kolonia, była na ustach wszystkich. Wielu ludzi przejętych ideałami wolności i równości czytało Wyklęty lud ziemi Frantza Fanona (z przedmową Jeana-Paula Sartre’a). Ów urodzony na Martynice psychiatra studiował w Lyonie i w 1953 roku wyjechał do Algierii. Po trzech latach pracy w szpitalu lekarz zdecydował się dołączyć do podziemia, żeby poprzez opór zbrojny „zwalczać stosunki będące przyczyną chorób”, jak to określił.

Książka ukazała się w 1961 roku, niedługo po jego przedwczesnej śmierci i tuż przed uzyskaniem niepodległości przez Algierię w 1962 roku. Fanon analizuje historię podbitych narodów na przykładzie Algierii. Wzywa „wyklętych” do brutalnego oporu przeciw obcej władzy. W całej Afryce zaczyna się wrzenie. Książka Fanona staje się biblią ruchów narodowowyzwoleńczych i organizacji lewicowych na całym świecie.

Francuzi kolonizowali Algierię od 1830 roku, krwawo tłumiąc wszelki opór. Algierczycy szacują, że w wojnie wyzwoleńczej straciło życie od miliona do półtora miliona mieszkańców kraju. Strona francuska podaje zaś liczbę 26 700 zabitych Francuzów, w tym 2700 cywilów. Wojna pozostawiła naród straumatyzowany i niewykształcony. W 1962 roku osiemdziesiąt pięć procent ludności Algierii było analfabetami.

Niektórzy przyjaciele mojego ówczesnego francuskiego chłopaka musieli jeszcze odbywać w Algierii służbę wojskową. W wojnie brały udział dwa miliony francuskich żołnierzy z poboru! Niejednokrotnie wracali straumatyzowani. Naznaczeni doświadczeniem przemocy (jako jej ofiary bądź sprawcy), ale i pogardliwym stosunkiem kolonialnej władzy do Algierczyków. Jeszcze w pierwszych miesiącach niepodległości siły wsteczne organizowały zamachy i dokonywały aktów agresji wobec Algierczyków i ich francuskich sprzymierzeńców, zarówno w Algierii, jak i na terenie Francji. Prawicowi oficerowie utworzyli na początku lat sześćdziesiątych terrorystyczną Organizację Tajnej Armii (OAS, Organisation de l’armée secrète). Chcieli zapobiec zrzeczeniu się przez Francję Algierii i brutalnie likwidowali swoich przeciwników. W 1961 roku za suwerennością Algierii w sondażach opowiedziało się siedemdziesiąt pięć procent Francuzów. W 1962 roku generał de Gaulle zakończył okres kolonialny i zwrócił okupowanemu od stu trzydziestu dwóch lat krajowi niepodległość, wbrew woli środowisk prawicowych i algierskich Francuzów.

Kiedy mieszkałam w Paryżu, Algieria cieszyła się wolnością dopiero od roku i niezadowolenie wypędzonych z kraju pieds-noirs, jak określano mieszkających tam Francuzów, było wszechobecne. Dla późniejszych aktywistów generacji ‘68 Algieria była pierwszą traumą i przyczyną buntu, jeszcze przed Wietnamem.

Pod koniec lat sześćdziesiątych po raz drugi wyjechałam do Paryża, tym razem jako korespondentka polityczna. W swojej pracy dziennikarskiej szczególnie koncentrowałam się na kulturowych, społecznych i politycznych konsekwencjach ruchu ‘68 oraz działalności radykalnych grup lewicowych. Stąd już niedaleko było do Algierii. Wtedy kraj ten uchodził za mekkę rewolucjonistów. Afrykański działacz wyzwoleńczy Amílcar Cabral powiedział: „Muzułmanie pielgrzymują do Mekki, katolicy do Watykanu – my, bojownicy, do Algierii”.

Po odzyskaniu niepodległości pierwszy szef państwa algierskiego, były partyzant i charyzmatyczny bohater ludowy Ben Bella zadeklarował: „Chcemy zwyciężać nie militarnie, ale politycznie”. W rzeczy samej, Algierczycy do dzisiaj uchodzą za wytrawnych dyplomatów, którym udaje się pośredniczyć w wielu światowych konfliktach. Ben Bella dodał jeszcze: „Chcemy zachować naszego Allaha i jak najszybciej stać się państwem socjalistycznym”. Ustrój młodej Algierii był zatem pierwszym podejściem do kompatybilnego z islamem socjalizmu i właśnie ten kraj trzydzieści lat później o mało co nie uległ islamistycznemu terrorowi.

Zawsze przyjaźnie uśmiechnięty Ben Bella był mile widzianym gościem na całym świecie. Nazywano go afrykańskim Castro. Gdy przyjmował go prezydent Kennedy, na spotkaniu zjawiła się nawet Jackie, by uścisnąć bohaterowi dłoń. Ben Bella udał się następnie na Kubę, a Kennedy zezwolił – mimo embarga – na specjalny lot bezpośredni z Waszyngtonu do Hawany. Na Kubie Ben Bella był witany jak gwiazda. Tysiące ludzi czekały przy trasie przejazdu, Castro i Che Guevara wspólnie przyjęli gościa. Algieria święciła triumfy.

Później Che Guevara miał przez wiele miesięcy przebywać w Algierii. Zamierzał tam stworzyć centralę afrykańskich ruchów wyzwoleńczych. W tamtym czasie Algieria nie tylko zapewniała takim ruchom z całego świata dach nad głową i wyżywienie, lecz także udzielała im dyplomatycznego wsparcia i umożliwiała szkolenia wojskowe. Zjeżdżali się tam wszyscy, dosłownie, ponad dwadzieścia organizacji rewolucyjnych. Wkrótce jednak zrobiło się tego trochę za dużo. Od początku lat siedemdziesiątych, w czasach reżimu wojskowego pułkownika Bumediena, Algieria oferowała buntownikom już tylko wsparcie dyplomatyczne.

W tamtym czasie w Paryżu miałam osobiście do czynienia z konsekwencjami wojny algierskiej. Tym razem od drugiej strony. Milion ludzi, osiadłych w Algierii Francuzów i Żydów, zostało wypędzonych z ojczyzny, w tym kilka moich przyjaciółek. Niektóre były córkami pieds-noirs, Francuzów mieszkających tam od pokoleń; inne pochodziły z rodzin żydowskich, przybyłych do Algierii podczas exodusu z Hiszpanii przed setkami lat. Żydom, którzy zawsze sytuowali się gdzieś pomiędzy okupantami a okupowanymi, Algierczycy zarzucali teraz „kolaborację” z władzami kolonialnymi.

Także rodzina mojej przyjaciółki Annie pośpiesznie opuściła Algierię w 1962 roku. W latach siedemdziesiątych nie było w Paryżu imprezy ani spotkania Ruchu Wyzwolenia Kobiet (MLF, Mouvement de libération des femmes) bez tańca brzucha w wykonaniu kobiet z Algierii. Wystarczyło puścić odpowiednią muzykę, zarzucić na biodra szal – i już zaczynała się zabawa. Królową tańca brzucha była właśnie Annie, która rzadko wychodziła z domu bez tuzina pobrzękujących bransoletek na nadgarstkach i grubej czarnej kreski podkreślającej oczy.

Występy parodiujące jej babkę, kiedy wiązała sobie między nogami spódnicę, by imitować tradycyjne damskie szarawary, były legendarne. Raz na jednej z imprez MLF w hali Cartoucherie, siedzibie Théâtre du Soleil, Annie dała kolejny występ. Stałam pod sceną, obok mnie Ariane Mnouchkine, szefowa teatru i genialna reżyserka. Obie zaśmiewałyśmy się do łez, a Ariane zapytała mnie: „Mon dieu, a któż to taki?!”. Potem Annie została jednak pisarką, nie aktorką kabaretową.

I tak algierski styl bycia i kultura stały się oczywistą częścią mojego życia. Z całą swoją żywotnością – lecz także nostalgią i smutkiem z powodu utraty.

Niewykluczone, że moje słuchaczki tego dnia w 2017 roku w Algierze dzięki moim wspomnieniom po raz pierwszy słyszą o bólu po drugiej stronie, po stronie wypędzonych w 1962 roku ze swojej ojczyzny Żydów i pieds-noirs (czyli „czarnych stóp”, bo w przeciwieństwie do chodzących na bosaka Algierczyków Francuzi nosili buty – czarne buty).

Późnym popołudniem wreszcie wyruszamy. W Algierii zawsze długo siedzi się przy stole, o wiele dłużej niż było zaplanowane. Bettina i ja jedziemy z Dżamilą do Tibazy, gdzie zamierzamy spędzić pierwsze dni naszego pobytu.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy

[1] Niemiecki dwumiesięcznik feministyczny, autorka jest jego założycielką i wydawczynią. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa

tel. +48 22 621 10 48

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2019

Wydanie I