Mój dom nad Odrą. Pamiętniki osadników Ziem Zachodnich po 1945 roku - Beata Halicka - ebook

Mój dom nad Odrą. Pamiętniki osadników Ziem Zachodnich po 1945 roku ebook

Halicka Beata

4,0

Opis

Kim byli osadnicy Ziem Zachodnich? Skąd przybyli i czy opuścili swoje rodzinne strony dobrowolnie? Co zastali w pierwszych powojennych latach na „Polskim Dzikim Zachodzie” i kiedy zaczęli nazywać to miejsce nowym domem? Niniejsza antologia zawiera wybór wspomnień naocznych świadków tamtych dni, które wysłane zostały na konkurs na najlepsze pamiętniki osadników ogłoszony przez Instytut Zachodni w Poznaniu w 1956 roku. Większość z nich nie została wówczas dopuszczona przez cenzurę do druku z powodu ich krytycznego tonu i otwartości z jaką zostały napisane. Unikalny charakter zamieszczonych tu tekstów daje wgląd w życie codzienne ówczesnych osadników z perspektywy nauczyciela, burmistrza, urzędniczki, rolnika, gospodyni domowej i innych. Po często traumatycznych przeżyciach wojennych i przymusowej migracji ludzie ci zostali skonfrontowani z niemieckim dziedzictwem kulturowym, zmuszeni byli zadomowić się i oswoić obcy im krajobraz. Ich fascynujące opowieści ubarwiają liczne fotografie, a obszerne wprowadzenie kreśli tło historyczne, okoliczności powstania pamiętników oraz kwestie kultury i polityki pamięci.

Beata Halicka jest profesorem na Wydziale Historii Uniwersytetu im A. Mickiewicza w Poznaniu. W latach 2012-2018 pracowała w Polsko-Niemieckim Instytucie Badawczym przy Collegium Polonicumw Słubicach, będącym wspólną jednostką badawczą UAM w Poznaniu i Europejskiego Uniwersytetu Viadrina Frankfurcie nad Odrą. Z tym ostatnim uniwersytetem związana była od 2006 roku. Ponadto w charakterze profesora gościnnego wykładała na uniwersytetach w Calgary (Kanada) w 2014 i w El Paso (USA) w 2016. Beata Halicka jest autorką sześciu monografii (każda wydana po polsku i po niemiecku), licznych artykułów oraz redaktorką prac zbiorowych. Za książkę "Polski Dziki Zachód” otrzymała Nagrodę Identitas 2016 w kategorii najlepsza książka historyczna roku. Angielskojęzyczne wydanie tej monografii ukazało się w renomowanym wydawnictwie Routledge w 2020 roku. Jej zainteresowania badawcze to historia społeczna i kultura Europy Środkowo-Wschodniej w XX wieku, problemy nacjonalizmu, przymusowych migracji, Polaków i Polonii w świecie, a także stosunki polsko-niemieckie, kwestie tożsamości w regionach przygranicznych, kultura i polityka pamięci. Więcej na: http://beatahalicka.pl/

Ostatnio ukazały się:

Mój dom nad Odrą. Pamiętniki osadników Ziem Zachodnich po 1945

Polski Dziki Zachód. Przymusowe migracje i kulturowe oswajanie Nadodrza 1945-48

Polski Dziki Zachód. Przymusowe migracje i kulturowe oswajanie Nadodrza 1945-48 -  wydanie angielskie w wydawnictwie Routledge

W wersji niemieckojęzycznej książki te dostępne są w wydawnictwie Ferdinand Schöningh

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 513

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WSTĘP

„Nigdy tak wielu ludzi w Europie nie było pozbawionych domu i swoich rodzinnych stron, ilu w ostatnich latach wojny. Uchodźcy ze zbombardowanych miast; ludność ewakuowana; więźniowie uwolnieni z obozów koncentracyjnych i garstka tych, którzy uszli z życiem z obozów zagłady, którzy nie mieli nikogo, kto czekałby w domu na ich powrót; robotnicy przymusowi, którzy ruszyli w drogę powrotną do swoich krajów, nie wiedząc, co ich tam czeka; fala uchodźców, gnanych przez Armię Czerwoną na zachód; wygnańcy ze wschodnich prowincji Rzeszy; niedobitki pokonanych armii i zwycięskie wojska – wszyscy oni tworzyli jedną wielką Europę w ruchu – ‚Europe on the Move’.”1

1 Karl Schlögel, Planet der Nomaden, Berlin 2006, s. 70; Eugene M. Kulischer, Eu- rope on the Move. War and population changes 1917–1947, New York 1948.

Przemieszczenia ludności pod koniec drugiej wojny światowej należy uznać za konsekwencję działań reżimu nazistowskiego i radzieckiej dyktatury, a zwłaszcza praktykowanej przez nie polityki ludnościowej traktującej jednostkę ludzką w sposób przedmiotowy. Obydwa totalitarne reżimy wykorzystywały wymuszoną działaniami wojennymi ucieczkę ludności cywilnej, deportacje, wypędzenia, a nierzadko też zabójstwa do rozwiązywania konfliktów na tle etnicznym2. Za ich przykładem poszły inne narody Europy Środkowo-Wschodniej, prowadzące w tym czasie walkę narodowowyzwoleńczą. Celem tego rodzaju migracji przymusowych, określanych często mianem czystek etnicznych, było zazwyczaj trwałe usunięcie wybranych grup etnicznych bądź narodowych z danego terytorium3. Ci, którzy padli ich ofiarą, najczęściej nie mieli dokąd wracać. Wielu z nich czuło się zmuszonych do zamieszkania w nieznanym, nierzadko zupełnie obcym miejscu, a tym samym do rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Zazwyczaj musiało upłynąć wiele czasu, aż migranci osiedli na dobre, aż nowe miejsce zamieszkania mogli określić mianem domu.

2 Timothy Snyder, Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem, Warszawa 2011 (wyd. ang. tenże, Bloodlands. Europe between Hitler and Stalin, Londyn 2010).
3 Philipp Ther, Ciemna strona państw narodowych. Czystki etniczne w nowoczesnej Europie, Poznań 2012 (wyd. niem. tenże, Die dunkle Seite der Nationalstaaten. “Ethnische Säuberungen” im modernen Europa, Göttingen [i in.] 2011).

Tereny przygraniczne nad Odrą stały się miejscem niemal całkowitej wymiany ludności. Uciekając przed zbliżającą się Armią Czerwoną, ponad 50% zamieszkujących te obszary Niemców opuściło swoje rodzinne strony zimą na przełomie lat 1944/1945. Ci, którzy pozostali na miejscu, zostali wygnani przez polskie wojsko w czerwcu i lipcu 1945 roku lub przymusowo wysiedleni w kolejnych miesiącach. Pozostać wolno było tylko tym, którzy mogli udowodnić swoje polskie korzenie i gotowi byli przyjąć polskie obywatelstwo. Równolegle do ucieczki i przymusowych wysiedleń Niemców przebiegał proces osiedlania się ludności polskiej. Już na początku 1945 roku – a więc na długo przed tym, jak wyznaczono nową granicę na Odrze i Nysie – rząd polski rozpoczął kampanię propagandową, promując osiedlanie się na postulowanych przez Polskę terenach. Wysiedlenia Polaków z Kresów oraz zachęcanie ludności z Wielkopolski i centralnej Polski do osiedlania się nad Odrą i nad Bałtykiem rozpoczęto pod naciskiem Związku Radzieckiego, bez wystarczającego przygotowania4. Szczegółowo opracowane plany musiały ustąpić miejsca improwizacji i samowoli. W następstwie tego tysiące ludzi poniosło straty materialne, duchowe i fizyczne, a w wyniku wycierpianych trudów nierzadko również śmierć. Chaos, panujący w pierwszych powojennych miesiącach, pociągnął za sobą wzrost przestępczości, rabunki na wielką skalę oraz silną fluktuację ludności.

4Elżbieta Kaszuba, Między propagandą a rzeczywistością. Polska ludność Wrocławia w latach 1945–1947, Warszawa 1997, s. 15.

Choć opisane powyżej wydarzenia rozgrywały się w znacznej mierze w tym samym czasie i w tej samej przestrzeni geograficznej, Polacy i Niemcy często przechowują o nich bardzo różne wspomnienia, a badacze traktują je jako osobne zagadnienia5. Jeśli przyjrzeć się z jednej strony relacjom niemieckich naocznych świadków, a z drugiej strony oficjalnej polskiej dokumentacji i opierającej się na niej PRL-owskiej historiografii, trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z dwoma odrębnymi rzeczywistościami, które praktycznie nie stykają się ze sobą w żaden sposób. Nad wyraz ciekawego – choć ogólnie rzecz biorąc o wiele słabiej udokumentowanego – uzupełnienia dostarcza punkt widzenia mieszkańców tego regionu zawarty w ich wspomnieniach. Dla Polaków wojna była traumatycznym doświadczeniem – 1945 rok oznaczał jego koniec i równocześnie początek nowego życia, które często toczyło się już w innym, obcym świecie. Niemcy zaś najczęściej przechowują pamięć o ostatnich miesiącach wojny, wygnaniu i wysiedleniach po kapitulacji6. Zestawienie perspektywy jednych i drugich pozwala odpowiedzieć na następujące pytania: czym było dla mieszkańców Nadodrza doświadczenie „wyrwania” z rodzinnej ziemi i przesiedlenia do obcego miejsca? Kim byli nowi osadnicy? Czy przybyli na te tereny dobrowolnie? Co przywieźli ze sobą – w sensie zarówno duchowym, jak i materialnym? Jaki był ich stosunek do zastanego niemieckiego dziedzictwa kulturowego? Ile czasu musiało upłynąć, by nowe miejsce zamieszkania stało się ich właściwym domem?

5Eva Hahn, Hans Henning Hahn, Die Vertreibung im deutschen Erinnern. Legenden, Mythos, Geschichte, Paderborn 2010; Piotr Kwiatkowski i in., Między codzienno- ścią a wielką historią. Druga wojna światowa w pamięci zbiorowej społeczeństwa polskiego, Gdańsk–Warszawa 2010.
6Losy Polaków są zazwyczaj słabo znane współczesnym Niemcom. Poza niemieckim wydaniem niniejszej publikacji do nielicznych książek wspomnieniowych na ten te- mat zaliczyć należy dwa tomy: Hans-Jürgen Bömelburg, Renate Stößinger, Robert Traba, Wypędzeni ze wschodu. Wspomnienia Polaków i Niemców, Olsztyn 2011 (wyd. niem. ciż, Vertreibung aus dem Osten. Deutsche und Polen erinnern sich, Olsztyn 2000); Hans-Jürgen Karp, Robert Traba, Nachkriegsalltag in Ostpreußen. Erinnerungen von Deutschen, Polen und Ukrainern, Münster 2004. W tym kontek- ście wymienić należy również czasopismo „Karta“ i jego przedruki dokumentów biograficznych.

Niniejsza książka podąża tropem tych pytań, proponując w odpowiedzi słowa samych zainteresowanych. Wybrane teksty wspomnieniowe polskich osadników, którzy przybyli nad Odrę w ostatnich miesiącach wojny i bezpośrednio po niej, zostały przetłumaczone na niemiecki i udostępnione czytelnikom niemieckojęzycznym w 2014 roku7. Niniejsza książka, która również nosi tytuł „Mój dom nad Odrą”, jest wyrazem przywiązania do miejsca zamieszkania i do regionu osiedlenia się w miejscu nijak niezwiązanym z własną rodziną od pokoleń i przez długi czas postrzeganym jako obce i tymczasowe. Równocześnie jest to tytuł serii książek, która ukazywała się drukiem w latach 1961–1988, obejmując fragmenty pamiętników, relacji autobiograficznych i wspomnień nowych osadników z dorzecza środkowej Odry8. Poprzez tę serię wydawcy9 chcieli m.in. przedstawić udaną inkorporację nowych terenów, przyłączonych do Polski w 1945 roku, oraz wzmocnić identyfikację ludności z nową ojczyzną. W komunistycznej Polsce – podobnie jak w pozostałych państwach Bloku Wschodniego – zwykło się narzucać oficjalne wielkie narracje i zabraniać publicznej dyskusji na niepożądane tematy. Wspomniana seria wydawnicza zawierała więc tylko wyselekcjonowane, politycznie poprawne fragmenty obrazu powojennej rzeczywistości.

7Beata Halicka (red.), Mein Haus an der Oder. Erinnerungen polnischer Siedler nach 1945, Ferdinand Schöningh Verlag, Paderborn 2014.
8Lubuskie Towarzystwo Kultury (red.), Mój dom nad Odrą, Zielona Góra t. I – 1961, II – 1965, III – 1971, IV – 1973, V – 1976, VI – 1983, VII – 1988.
9Wydawcami serii byli pracownicy Instytutu Zachodniego w Poznaniu (np. Zygmunt Dulczewski) oraz członkowie Lubuskiego Towarzystwa Kultury (np. Janusz Ko- niusz).

Dlatego też na potrzeby moich badań od początku szukałam tekstów wspomnieniowych, które powstały możliwie wcześnie i ze względu na swój krytyczny ton nie zostały dopuszczone do publikacji w PRL – bądź dopuszczone zostały dopiero po znacznej ingerencji cenzury. Jak w przypadku wszystkich dokumentów biograficznych, tak i tutaj mamy do czynienia z subiektywną prezentacją wydarzeń oraz indywidualnych przeżyć. Zgromadzone wspomnienia charakteryzuje duża różnorodność – zostały spisane z perspektywy obywateli pełniących wielorakie funkcje (np. nauczycieli, burmistrzów, urzędników administracji, rolników), przez co tworzą barwną mozaikę życiorysów i losów. Ich szczególną wartość stanowi perspektywa tzw. zwykłego obywatela oraz konfrontacja jego punktu widzenia z narzuconą odgórnie wersją, prezentowaną w mediach oraz oficjalnych publikacjach. W większości przypadków w tekstach mamy do czynienia z przemieszaniem obydwu perspektyw – obywatele częściowo przyswajali sobie propagandową narrację, politycy zaś kierowali się często opinią ogółu. To właśnie nadaje publikowanym tu tekstom autentyczny charakter.

Zebrane wspomnienia nie tylko zawierają historie opowiedziane z perspektywy zwykłego człowieka – oddają również punkt widzenia Polaków, którzy próbują przepracować to, co przeżyli i rozpocząć nowe życie po latach wojny, okupacji hitlerowskiej i radzieckiej, osiedliwszy się w regionie, który przez kilka wcześniejszych stuleci należał do Niemiec. Niewątpliwie mieli oni wiele wspólnego ze swoimi niemieckimi towarzyszami niedoli, którzy również doświadczyli wojny i migracji przymusowych. Dzięki opisowi momentu, w którym przybyli na tereny niemieckie, czytelnik może wyobrazić sobie, co dokładnie wydarzyło się w regionie po wyjeździe Niemców. Ale wspomnienia te unaoczniają znacznie więcej: odnajdujemy w nich okres przejściowy, w którym Polacy i Niemcy często zmuszeni byli mieszkać pod jednym dachem. Dowiadujemy się, jak postępowali wobec radzieckich komendantów i jakie możliwości działania wynikały z tych trójstronnych relacji. Z tekstów dowiadujemy się, skąd przybyli osadnicy i jak wyglądała wojenna rzeczywistość w centralnej Polsce i na Kresach Wschodnich. Dzięki tej wiedzy możemy zrozumieć, dlaczego ludzie ci przybyli nad Odrę, jak bardzo tęsknili za swoimi rodzinnymi stronami i jak obco czuli się w nowym otoczeniu. Czytamy opisy wielotygodniowej, uciążliwej podróży ze wschodu na zachód, zazwyczaj w bydlęcych wagonach. Z lektury tej wynika, że – inaczej niż twierdzi się niekiedy – wygnańcy z Kresów to jedynie część lud-ności nowych zachodnich ziem Polski (niecałe 30%). Resztę stanowili przesiedleńcy z innych rejonów państwa polskiego oraz robotnicy przymusowi powracający z Niemiec lub z innych krajów. W obliczu tak różnorodnej mieszanki grup etnicznych i kultur, jak również upadku wartości moralnych w czasie wojny i okupacji, trudno się dziwić, że wśród nowych osadników nie brakowało szabrowników, rabusiów, oszustów, a nawet złodziei. Ludzi tego pokroju znaleźć można w każdym społeczeństwie. Bandy rabusiów miały zazwyczaj charakter międzynarodowy, a ich członkowie rekrutowali się spośród zdemobilizowanych żołnierzy, dezerterów, byłych robotników przymusowych z Europy Wschodniej i Zachodniej i in. Wielu wykorzystywało chaos panujący podczas wojny i w pierwszych miesiącach po jej zakończeniu, by wzbogacić się i wyrównać prywatne porachunki.

W 1945 roku i zaraz potem Nadodrze nieoficjalnie nazywano „Polskim Dzikim Zachodem”. To określenie ze wszech miar trafne, nie tylko z powodu ówczesnych niedociągnięć organizacyjnych i panującego przez pewien czas prawa silniejszego, lecz również za sprawą niemalże nieograniczonych możliwości nowego życiowego startu, awansu społecznego i – wprawdzie jedynie przez krótki czas, ale tym niemniej – rozpowszechnianej wiary w możliwość rozpoczęcia nowego, lepszego życia. W opublikowanych w tym tomie wspomnieniach odnaleźć można zarówno ów entuzjazm towarzyszący odbudowie oraz tworze-niu struktur i instytucji nowego społeczeństwa, jak też trudności dnia codziennego, nieudolność polityków i urzędników oraz trudne, mozolne oswajanie obcego krajobrazu, uosabianego nierzadko ze szczerze znienawidzoną niemiecką spuścizną kulturową.

Obszernej analizy owych procesów dokonałam w książce „Polski Dziki Zachód”10, w której starałam się przedstawić tę złożoną historię, sięgając do polskich i niemieckich dokumentów archiwalnych oraz pisemnych wspomnień Niemców, Polaków i Rosjan. Niniejszy tom stanowi uzupełnienie moich badań i pozwala czytelnikowi zapoznać się z oryginalnymi tekstami w drodze lektury dokumentów biograficznych bądź też obszernych fragmentów tekstów wspomnieniowych – a dzięki temu wyrobić sobie pogląd na to, co przeżyli mieszkańcy Nadodrza w pierwszych powojennych miesiącach, co czuli i myśleli.

10Beata Halicka, Polski Dziki Zachód. Przymusowe migracje i kulturowe oswaja- nie Nadodrza 1945–1948, Kraków 2015 (wyd. niem. taż, Polens Wilder Westen. Erzwungene Migration und die kulturelle Aneignung des Oderraumes 1945–1948, Ferdinand Schöningh Verlag, Paderborn 2013).

W przeciwieństwie do nieoficjalnej nazwy „Polski Dziki Zachód”, „Ziemie Odzyskane” stały się w latach 1945–1948 oficjalnym określeniem nowo przyłączonych terenów. Równocze-śnie było to jedno z najważniejszych pojęć stosowanych przez komunistyczną propagandę. Żeby uzasadnić przejęcie niemiec-kich ziem (a pośrednio również utratę Kresów Wschodnich na rzecz Związku Radzieckiego), nowe polskie władze nawiązywały do kształtu państwa polskiego z X-XII wieku. Za panowania pierwszych historycznych władców Polski – Mieszka I i Bolesława Chrobrego z rodu Piastów – wpływy ówczesnego państwa rozciągały się na zachodzie mniej więcej do linii Odry i Nysy Łużyckiej (a miejscami i dalej), na wschodzie zaś do linii Buga. Nawiązując do tamtych czasów, można było traktować nowo zyskane tereny niemieckie jako „Ziemie Odzyskane”. Jednocześnie przesunięcie granic Polski na zachód niosło ze sobą dodatkowy ładunek emocjonalny, ponieważ mówiono nie tylko o „powrocie na ziemie rdzennie polskie” czy o „ziemiach piastowskich”, lecz również o „powrocie do Macierzy”, a więc do krainy (szczęśliwego) dzieciństwa bądź do początków państwa polskiego11.

11Jan M. Piskorski, 1000 Jahre der deutsch-polnischen Grenze, „Jahrbuch für die Ge- schichte Mittel- und Ostdeutschlands” 44 (1996), s. 129-150; Witold Molik, Polen. „Noch ist Polen nicht verloren”, w: Monika Flacke (red.), Mythen der Nationen. Ein europäisches Panorama, München und Berlin 1998, s. 295-320, tu s. 298.

Na ile skuteczne było oddziaływanie propagandy, można prześledzić na przykładzie wybranych tekstów wspomnieniowych, w których sformułowanie „Ziemie Odzyskane“ pojawia się bardzo często. Należy wziąć pod uwagę, że nowi mieszkańcy zachodnich terenów potrzebowali takiego uzasadnienia dla zajęcia nowej, obcej przestrzeni. Wielu z nich przybyło nad Odrę pod przymusem i nie miało możliwości powrotu w ojczyste strony. Znaleźli się w sytuacji, w której musieli pogodzić się z obecnością niemieckiego dziedzictwa kulturowego i przywłaszczyć sobie wszystko, co było im niezbędne do życia.

W dalszej części niniejszego wstępu przedstawię okoliczności powstania pamiętników, ich specyfikę i historię. Podczas analizy źródeł głównym obiektem mojego zainteresowania były treści ukryte, przemilczane ze względu na autocenzurę. Próbowałam rozszyfrować konteksty niezbędne do zrozumienia opisywanych treści, a zwłaszcza poglądów autorów. Zarys tła historycznego ma stanowić ramę dla przedstawionych w tekstach wydarzeń oraz służyć wyjaśnieniu niezbędnych pojęć, a także obowiązków i funkcji poszczególnych instytucji.

„PAMIĘTNIKI NA ZAMÓWIENIE” –

OKOLICZNOŚCI POWSTANIA ZBIORU

Pisanie pamiętników i wspomnień ma w Polsce długą tradycję. Zwłaszcza socjologowie bardzo wcześnie odkryli potencjał badawczy dokumentów biograficznych. Już w latach 20. XX wieku organizowano w Polsce konkursy na najlepsze pamiętniki dla wybranych grup społecznych12. Do tradycji tej nawiązano po drugiej wojnie światowej – wówczas to nowe komunistyczne władze zdały sobie sprawę, że teksty zgromadzone w drodze konkursu pozwalają uzyskać wgląd w poglądy i nastroje spo-łeczne. Dla socjologów zaś fakt niemalże całkowitej wymiany ludności oraz powstania nowego społeczeństwa stanowił nie-powtarzalne laboratorium – zabiegali więc u władz o finansowe i polityczne wsparcie swoich badań.

12Więcej na ten temat w: Halicka, Polens Wilder Westen, s. 27 i n.

Po drugiej wojnie światowej rozmaite instytucje (głównie instytuty badawcze, ale też instytucje kulturalne i redakcje gazet) rozpisywały na terenie Polski zachodniej i północnej konkursy na najlepsze pamiętniki. Do najobszerniejszych i najbardziej interesujących zbiorów należą wspomnienia, będące owocem kilku konkursów przeprowadzonych w latach 1957, 1966 i 1970 przez Instytut Zachodni w Poznaniu, w celu – jak twierdzono – wyłonienia najlepszych pamiętników osadników Ziem Zachodnich i Północnych. Proszono o teksty poświęcone losom wojennym i powojennym, przyczynom przesiedlenia na nowo pozyskane tereny, przebiegowi tegoż przesiedlenia oraz pierwszym latom na nowym miejscu.

Z powodu sytuacji politycznej, która panowała w Polsce, znajdującej się od 1945 roku de facto pod okupacją radziecką, nie można było poddać wszystkich wojennych wydarzeń publicznej debacie. Twórczość publicystyczna i literacka – a tym samym także literatura wspomnieniowa – podlegały cenzurze, przez co większość pisarzy poddawała się autocenzurze, pisała do szuflady lub też z czasem szukała możliwości wydania swoich utworów za granicą. Skutkiem tego w pierwszych latach powojennych opublikowano bardzo niewiele tekstów wspomnieniowych. Dopiero z nadejściem odwilży politycznej w 1956 roku wielu poczuło, że może swobodniej pisać o swoich przeżyciach. Ignacy Mendak nawiązuje do tego na początku drugiej części swoich pamiętników:

Czytając już od dłuższego czasu gazetę „Gromada“ i po długich cierpieniach doczekałem się, że można śmiało i odważnie już dziś napisać co ja pragnę i com przechodził w swoim życiu [...]13.

13Pamiętniki Ignacego Mendaka, P 191/1957, Archiwum Instytutu Zachodniego w Po- znaniu.

W tej właśnie atmosferze politycznej na przełomie lat 1956/1957 Instytut Zachodni w Poznaniu rozpisał pierwszy konkurs na najlepsze pamiętniki osadników. Nadesłane wspomnienia, spisane zazwyczaj bezpośrednio po odwilży październikowej, charakteryzują się większą swobodą w opisie przeżyć, krytycznymi wypowiedziami oraz dociekaniami na temat przyczyn popełnionych błędów i niepowodzeń władz. Odzew osadników był mniejszy niż się spodziewano – nadesłano jedynie 229 tekstów (z czego 205 dopuszczono do konkursu, a 14 nie spełniło wymagań formalnych). Kolejne konkursy o tej samej tematyce, przeprowadzone w latach 1966 i 1970, zaowocowały odpowiednio 167 i 747 tekstami wspomnieniowymi, w których jednak – za sprawą rozczarowania brakiem obiecanej poprawy ogólnej sytuacji na tak zwanych „Ziemiach Odzyskanych” i ograniczenia swobód obywatelskich – znów dominuje narzucony przez propagandę pochwalny ton.

Bazę niniejszej antologii stanowiły teksty nadesłane na pierwszy konkurs. Oczywiście pod względem liczebności 205 uczestników nie stanowi reprezentatywnej grupy. Mamy tu do czynienia z ludźmi zazwyczaj mniej lub bardziej wykształconymi, cechującymi się otwartością i tolerancją, zdolnymi do krytycznej refleksji nad pokutującymi w społeczeństwie stereotypami, uprzedzeniami i słabościami oraz postrzegającymi życie w nie-co szerszym kontekście. Pod względem statusu społecznego i przynależności do grup zawodowych znalazło się wśród nich 73 rolników, 47 pracowników administracji, 27 nauczycieli, 15 ro-botników, 12 rzemieślników, 3 dziennikarzy, 28 osób bez stałego zatrudnienia (np. gospodyń domowych i emerytów). Wśród tych grup wyróżniali się zwłaszcza nauczyciele, którym przyznano 10 z 34 konkursowych nagród.

Autorzy wszystkich pamiętników starali się uwypuklić wyjątkowość swoich losów. Wojna, migracje przymusowe i przyjazd w nowe miejsce z pewnością trudno uznać za wydarzenia zwyczajne. Obszernie opisywany jest zazwyczaj przyjazd i pierwsze dni pobytu – pamiętniki zawierają szczegółowe opisy pierwszej nocy w nowym domu, pierwszego dnia pracy, pierwszej styczności z innymi mieszkańcami. Z opisów pierwszych miesięcy przebija zazwyczaj szczególny rodzaj podekscytowania, będący mieszanką radości i obawy, a także ulga wywołana zakończeniem wojny, często nawet entuzjazm, który dawał pierwszym osadnikom wyjątkowe poczucie wspólnoty i przynależności. Wielu było jednak również zszokowanych rozmiarem wojennych zniszczeń, szabrem, niedoborami żywności i brakiem bezpieczeństwa. Teksty zgromadzone w niniejszym tomie unaoczniają, że niedługo po przybyciu nadeszło rozczarowanie, na jaw wyszły nieprawidłowości. Zwłaszcza uczciwym i sprawiedliwym osadnikom, postępującym według zasad moralnych, trudno było dotrzymać kroku tym „mniej sprawiedliwym”, do których często należało ostatnie słowo. Na owym „Polskim Dzikim Zachodzie” w stosunkowo krótkim czasie doszło do daleko idących zmian: wymiany ludności, odbudowy po zniszczeniach wojennych oraz rewolucji społecznej, prowadzonej przez polityków przy użyciu siły, a nierzadko przemocy. Trudno się więc dziwić, że w tych warunkach życie osadników nie toczyło się w sposób harmonijny.

Bez wątpienia pamiętniki cechują się wysokim stopniem subiektywizmu; ich autorom nie sposób jednak odmówić dążności do szczegółowego i pieczołowitego odtworzenia faktów i przebiegu wydarzeń, zazwyczaj przy użyciu bardzo obrazowej, barwnej polszczyzny. Kluczowe znaczenie ma przy tym niewielki odstęp czasowy między teraźniejszością autorów a opisywanymi doświadczeniami, dzięki któremu niektórzy z nich przelali wspomnienia na papier z niemal fotograficzną dokładnością. Opis wydarzeń nie jest jednak wolny od konstrukcji mitologizujących. Autorzy znajdowali się niewątpliwie pod wpływem propagandy opiewającej pomyślne zasiedlenie Nadodrza – niemal wszyscy identyfikowali się z nią, ponieważ sami we własnych oczach stanowili część tego procesu, byli jego aktywnymi uczestnikami, a nawet bohaterami. Mimo sprzyjającej sytuacji wynikającej z politycznej odwilży 1956 roku tekstów tych nie pisano z całkowitą swobodą, często stosowano autocenzurę. Niektóre tematy – takie jak tęsknota za utraconymi Kresami, negatywny stosunek do Związku Radzieckiego czy rewizja granic – nadal stanowiły tabu i nie poruszano ich wprost. W pamiętnikach można odnaleźć niezliczone komentarze na temat zachowania czerwonoarmistów wobec polskich i niemieckich mieszkańców, ale cenzura konsekwentnie usuwała te fragmenty. To samo tyczy się relacji z wysiedlenia Niemców. W tym przypadku powodem była nie tylko politycznie niepożądana tematyka, lecz również autocenzura, a zapewne także wstyd – wszystko to nie pozwalało pisać otwarcie o krzywdzie wyrządzonej niemieckiej ludności cywilnej (w czym niektórzy autorzy brali czynny udział). Z lektury tekstów wynika jednoznacznie, że nowa sytuacja polityczna pozwalała na wiele, ale nie na wszystko. Pod koniec lat 50. XX wieku korzystano z panującej wówczas względnej swobody, by opisać trudy podróży oraz powtarzające się napady radzieckich funkcjonariuszy i żołnierzy, a nawet by zwrócić uwagę na słabe strony młodej polskiej administracji oraz na niegospodarność. Swoboda ta nie była jednak na tyle duża, by móc podać w wątpliwość słuszność ekspansywnej polityki Związku Radzieckiego pod koniec drugiej wojny światowej czy przesunięcia granic Polski na zachód. Nie pozwalała też na opis radzieckiej okupacji na Kresach Wschodnich, procesu kolektywizacji ani konfliktów etnicznych. Dozwolone były jedynie wzmianki o ukraińskich „bandach partyzanckich”, uchodzących za wrogów ludności polskiej, ale też reżimu komunistycznego. Kto pragnął opisać życie na Kresach Wschodnich, mógł to zrobić tylko po to, by wskazać na niski standard życia, a tym samym uwydatnić postępy gospodarcze na zachodzie. Tęsknota za utraconą ojczyzną, poczucie obcości i wykorzenienia podlegały świadomej lub nieświadomej autocenzurze. Mimo to autorzy tekstów tu i ówdzie mniej lub bardziej bezpośrednio dają upust tym uczuciom. Izabela Grdeń opisuje na przykład poczucie tymczasowości:

Osiedliliśmy się kątem u jakiegoś Niemca i zamieszkaliśmy. Niemiec był życzliwy i wyrozumiały. Pomógł nam w ustawieniu gracików, a nawet jakiś czas, zanim otrzymaliśmy pożyczkę w zbożu, karmił nas wszystkich. Oczywiście wyręczaliśmy go za to w pracach przy gospo-darstwie, z czego był mocno zadowolony. Dziwił się tylko, dlaczego nie staramy się o jakąś inną porządną gospodarkę, jak inni. Cóż, myśmy na większą skalę nie umieli gospodarzyć. Tato był stary, mama też, Adaś mały, a ja? Co ja, ze mnie też wielkiej pociechy nie było. Konia nie mieliśmy. Co było robić? Wprawdzie często z Adasiem wypuszczaliśmy się do dalszych, nieraz bardzo odległych niezamieszkałych wiosek, łaziliśmy, oglądaliśmy te domy, ale nadal siedzieliśmy kątem u tego Niemca, oczekując nie wiadomo na co.

Tato mówił, że jak się ustabilizuje, to pójdzie jeszcze do pracy gdzieś do biura, przeprowadzimy się do miasta, żebym ja z Adasiem mogła uczyć się dalej. I tak dni mijały. Siedzieliśmy na niewiadomym14.

14Pamiętniki Izabeli Grdeń, P 150/1957, Archiwum Instytutu Zachodniego w Pozna- niu.

METODA BIOGRAFICZNA

Zbiór tekstów konkursowych z lat 1956–1957 powstał w oparciu o metodę biograficzną Floriana Znanieckiego, a analizę pamiętników przeprowadzili według kryteriów naukowych socjologowie pod kierunkiem Zygmunta Dulczewskiego i Andrzeja Kwileckiego. Znaniecki uważał, że socjologia badać winna nie tylko zjawiska masowe, lecz również sięgać do indywidualnych losów. Każdy człowiek przyjmuje takie poglądy i taki sposób postępowania, jaki uchodzi w społeczeństwie za atrakcyjny i opłacalny. Jeżeli podobne wartości pojawiają się w wielu różnych indywidualnych dokumentach biograficznych, można założyć, że wyznaje je określona część społeczeństwa15. Metoda biograficzna pociągnęła więc za sobą przeniesienie środka ciężkości badań socjologicznych z systemów i struktur ku pojęciom środowiska życia, codzienności i indywidualnych podmiotów16. Z punktu widzenia historyka interpretacja źródeł pisemnych wiąże się z zasadniczym problemem rozdźwięku między faktyczną, przeżytą a opowiedzianą biografią. W początkowych stadiach rozwoju badań biograficznych dużą wagę przykładano do tego, by przy pomocy dodatkowych źródeł (dokumentów administracyjnych, kronik, relacji osób trzecich itp.) zrekonstruować rzeczywisty przebieg zdarzeń i w ten sposób wyeliminować „błędy” ze wspomnień i relacji przepytywanych świadków. Dziś coraz częściej wychodzi się z założenia, że nie sposób zrekonstruować faktycznego przebiegu wydarzeń, że każde przeżycie podlega interpretacji już w momencie percepcji i we wspomnieniach zostaje wplecione w całokształt biografii. Przedmiotem badań biograficznych może i powinna więc być konstrukcja autobiografii w percepcji i pamięci, a nie życiorys jako zbiór faktów. Istotne i ciekawe są właśnie owe interpretacje i konstrukcje myślowe jednostki, przy pomocy których konstytuuje i konstruuje ona swoją biografię jako spójną całość17. Jednostki definiują siebie czy też historię swojego życia często na tle „wielkiej“ historii, w którą czują się uwikłane. Również multidyscyplinarne badania biograficzne – czy to w sposób teoretyczny, czy empiryczny – odwołują się do owej „wielkiej“ historii jako do kontekstu poszczególnych biografii. Badania te wielokrotnie pokazały, jak bardzo autotematyczne wypowiedzi o charakterze autobiograficznym mogą być związane ze świadomością historyczną18.

15Józef Chałasiński, Autobiografia jako materiał analizy socjologicznej, „Pamiętnikar- stwo Polskie” 1/2 (2000), s. 24.
16 William I. Thomas, Florian Znaniecki, The Polish Peasant in Europe and America, Boston 1918–1920 (wyd. pol. Warszawa 1976); Florian Znaniecki, Cultural Sciences. Their Origin Development, Urbana 1952 (wyd. pol. Warszawa 1971).
17Kaja Kaźmierska (red.), Metoda biograficzna w socjologii. Antologia tekstów, Kraków 2012; Werner Fuchs-Heinritz, Biographische Forschung. Eine Einführung in Praxis und Methoden, Opladen 1984; Jan Szczepański, Metoda biograficzna, w: tenże, Odmiany czasu teraźniejszego, Warszawa 1971.
18Twierdzenie to znajduje oparcie na przykład w licznych tekstach, które ukazały się w ubiegłych latach w czasopiśmie fachowym „BIOS. Zeitschrift für Biographiefor- schung und Oral History“. Por. również Jürgen Straub, Erzählung, Identität und historisches Bewusstsein. Die psychologische Konstruktion von Zeit und Geschichte, Frankfurt am Main 2007, s. 82.

Oprócz wspomnień, badacze z Instytutu Zachodniego w Poznaniu przy pomocy kwestionariusza zebrali również informacje o autorach, takie jak miejsce i rok urodzenia, zawód ojca (status społeczny rodziny), wykształcenie, miejsce pracy przed drugą wojną światową, miejsce i czas osiedlenia się na „Ziemiach Odzyskanych”, stan cywilny oraz potomstwo urodzone na nowych terenach. Ostatnie pytanie dotyczyło planów na przyszłość oraz zamiaru pozostania na „Ziemiach Odzyskanych”, co jednoznacznie wskazuje na chęć wysondowania nastrojów społecznych. Wszystkie te informacje miały pomóc socjologom dogłębniej zanalizować teksty wspomnieniowe.

45 z 205 tekstów biorących udział w konkursie pracownicy Instytutu Zachodniego uznali za szczególnie cenne, przeznaczając je w 1963 roku do publikacji w zbiorowym tomie19. Przedrukowane teksty – poddane domniemanej autocenzurze oraz redakcji przez pracowników Instytutu Zachodniego – podlegały również cenzurze oficjalnej. To właśnie z powodu państwowej reglamentacji pamiętniki stanowią główne źródło do badania oficjalnego obrazu „okresu pionierskiego” obowiązującego w Polsce. Pogłębiona analiza oryginalnych tekstów umożliwia jed-nak wgląd w losy poszczególnych ludzi, w specyficzne warunki życia oraz sposób życia na „Polskim Dzikim Zachodzie”. Za pośrednictwem Archiwum Instytutu Zachodniego można dziś sięgnąć do oryginalnych tekstów sprzed ingerencji cenzury – porównanie obu wersji dostarcza ciekawych informacji na temat tego, jak różna była treść ocenzurowanych i nieocenzurowanych tekstów20. Dlatego też na potrzeby niniejszej publikacji wybrano przede wszystkim te spośród tekstów wspomnieniowych, które nie mogły zostać opublikowane w PRL. W przypadku tekstów już opublikowanych (Dulewicz, Krukowski, Grdeń, Sauter) zwrócono uwagę na to, by podać wersję oryginalną sprzed ingerencji cenzury. Ponadto wybór pamiętników oparto na następujących kryteriach:

19Zygmunt Dulczewski, Andrzej Kwilecki (red.), Pamiętniki osadników Ziem Odzys- kanych, Poznań 1963, drugie wydanie 1970.
20Wyniki owej analizy opisane zostały w: Beata Halicka, „Mein Haus an der Oder” – Erinnerungen von Neusiedlern der Oderregion im Zwiespalt zwischen Wirklich- keit und Propaganda, „Quo vadis Polonia? Kritik der polnischen Vernunft.“ Son- derheft Osteuropa 11-12 (2006), s. 245-260; taż, „Mój dom nad Odrą” – wspo- mnienia osadników Nadodrza na rozdrożu rzeczywistości i propagandy, w: Karl Schlögel, Beata Halicka (red.), Odra-Oder. Panorama europejskiej rzeki, Skó- rzyn 2008, s. 225-242; Beata Halicka, Biographieforschung in der Volksrepublik Po-len zwischen Wissenschaft und Geschichtspolitik. Egodokumente polnischer Neusiedler im Oderraum als Quellen zur Nachkriegsgeschichte, w: Heinke Kalinke (red.), Zeitzeugenberichte zur Kultur und Geschichte der Deutschen im östlichen Europa im20. Jahrhundert. Neue Forschungen, Oldenburg 2011/2012 [online] http://www.bkge.de/52803.html (dostęp z dnia 28 maja 2013).

– Wybrane teksty powinny prezentować możliwie obszerny ob- raz tamtych czasów, przedstawiać najważniejsze aspekty osad- nictwa i zagospodarowywania Nadodrza. Dlatego też wyse- lekcjonowano teksty autorstwa przedstawicieli różnych zawo- dów i warstw społecznych.

– Teksty powinny cechować się przejrzystą strukturą oraz zrozumiałym zapisem. Pierwszeństwo miały teksty o wysokiej wartości literackiej, choć uwzględniono oczywiście również te napisane bardzo prostym językiem, ponieważ niosą ze sobą istotne treści i ilustrują punkt widzenia jednej z grup osadników (np. byłej robotnicy przymusowej, która po wojnie rozpoczęła pracę na roli). W dbałości o wierność oryginałom w trakcie korekty pozostawiono sformułowania autorów bez większych zmian, poprawiono natomiast rażące błędy ortograficzne i interpunkcyjne oraz ujednolicono pisownię skrótów, godzin i dat.

– Unikano tekstów jednoznacznie reprodukujących ton komunistycznej propagandy, poszukując krytycznych opisów pierwszych powojennych lat. Należy jednak zaznaczyć, że również w tych ostatnich odnaleźć można liczne sformułowania sugerujące, że osadnicy przyswoili sobie znaczną część propagandowych treści, używając ich do uzasadnienia swojej obecności na nowo przyłączonych terenach.

– Nie sposób było uwzględnić interesujących pamiętników o znacznej objętości (niekiedy ponad 100 stron maszynopisu). W dwóch przypadkach (Szydłowska, Krukowski) teksty przedrukowano po dokonaniu znacznych skrótów. Sporadyczne opuszczenia fragmentów tekstu zawierających duże nagromadzenie imion i nazwisk bądź też treści sugerujących chęć wyrównania osobistych porachunków zaznaczono wielokropkami umieszczonymi w nawiasach kwadratowych.

HISTORYCZNY KONTEKST WSPOMNIEŃ

Jako pierwsi w antologii dochodzą do głosu Kresowianie, opisujący swoje życie w trakcie wojny oraz okoliczności wygnania. W polskiej i radzieckiej propagandzie grupę tę określano mianem repatriantów. Choć pojęcie repatriacji oznacza powrót do ojczyzny, w rodzinne strony, stosowano je wobec wygnańców z Kresów, którzy – wprost przeciwnie – zostali z rodzinnych stron wygnani i wykorzenieni. Cynicznie przekręcono więc sens słów, wprowadzono je do języka oficjalnego i w pewnym sensie narzucono mieszkańcom. Jako że wielu przyswoiło sobie nazwę „Ziemie Odzyskane”, logiczne wydawało się nazywać osadników repatriantami. W tym znaczeniu pojęcia tego często używali autorzy tekstów opublikowanych w niniejszym tomie.

Drugie w kolejności są wspomnienia osadnika wojskowego, który – z racji bycia żołnierzem – na początku jako jedyny Polak w okolicy, na zlecenie swoich przełożonych prowadził administrację kilku wsi oraz wiosenne prace w polu. Kolejne pamiętniki zostały spisane przez byłych robotników przymusowych, którzy zostali nad Odrą i – jako obeznani z okolicą – często obejmowali kierownicze stanowiska w nowej polskiej administracji. Ostatnią grupę tworzą tak zwani przesiedleńcy, a więc osoby z Wielkopolski lub z centralnej Polski – jak nazywano wówczas województwa, które do 1939 roku tworzyły środkową część państwa polskiego, a które po przesunięciu granicy Polski na zachód stały się jej środkową i wschodnią częścią. Przesiedleńcy decydowali się na osiedlenie mniej lub bardziej dobrowolnie. Nie działali wprawdzie pod bezpośrednim przymusem, ale większość z nich pod koniec wojny nie widziała dla siebie możliwości prowadzenia godnego życia w warunkach panujących w rodzinnych stronach. Osadnicy z Wielkopolski i Polski centralnej napływali na nowo przyłączone ziemie po tym, jak na początku drugiej wojny światowej uciekli przed Niemcami czy też zostali przez nich wygnani, a później nierzadko depor-towani przez Rosjan w głąb Związku Radzieckiego. W niniej-szym zbiorze grupę tę reprezentuje nauczyciel, który z dużym zaangażowaniem uczestniczył w oswajaniu Nadodrza, prowadząc równocześnie krytyczną obserwację warunków panujących w pierwszych powojennych latach. Osadnicy z tej grupy często obejmowali istotne stanowiska, ponieważ przyjeżdżali na zachód zaopatrzeni w stosowne (również pod względem politycznym) referencje. Wielu z nich postrzegało swoją pracę w kategoriach służby na rzecz narodu – poświęcali się i nie szczędzili trudu, by jak najlepiej wypełnić powierzone im zadania. To najliczniejsza grupa wśród autorów pamiętników zebranych w tomach wydanych w latach 60. i 70. XX wieku, nazywana pionierami „Ziem Odzyskanych”. Celem ówczesnych publikacji było przedstawienie osadnictwa oraz zagospodarowania nowo przyłączonych ziem jako pasma sukcesów. Najlepiej nadawały się do tego pamiętniki osadników zatrudnionych w służbach publicznych, ponieważ często starali się oni przedstawić okres swojej kadencji w jak najbardziej pozytywnym świetle, pośrednio lub bezpośrednio uwydatnić własne zasługi oraz ukazać je w kontekście wielkiego historycznego wyzwania, przed którym stanęło państwo polskie po drugiej wojnie światowej. Szczerze wierzyli oni w oficjalną interpretację postulowanego przez Polskę prawa do „Ziem Odzyskanych”. Zgodnie z ową wykładnią Polacy odzyskali te tereny po wielowiekowych wyrzeczeniach, w akcie historycznej sprawiedliwości. Drugą wojnę światową oraz niemiecką okupację postrzegano jako punkt kulminacyjny „tysiącletnich zmagań” między Niemcami a Polską21, co zdawało się nadawać właściwą rangę traumatycznym przeżyciom minionych lat.

21Jako przykład można tu wymienić programowy tekst Zygmunta Wojciechowskiego Polska – Niemcy. Dziesięć wieków zmagania, Poznań 1945.

Wśród nadodrzańskich osadników zapewne nie brakowało ludzi mniej lub bardziej odpowiadających ideałowi pioniera oraz zasługujących na honorowe odznaczenia. Problem polega jednak na tym, że honorowy tytuł przyznawano często kolektywnie, na przykład wszystkim członkom Grup Operacyjnych, którzy na zlecenie rządu polskiego stworzyli administrację danego miasta. Liczne dokumenty z tego okresu dowodzą jednak, że wśród nich znajdowali się również ludzie o wątpliwej reputacji22. W swych pamiętnikach Wiesław Sauter – z zawodu nauczyciel – wielokrotnie w przekonujący sposób podejmuje temat rozdźwięku między etosem pioniera a etosem karierowicza nastawionego na szybki zysk.

22Włodzimierz Borodziej, Hans Lemberg (red.), „Nasza ojczyzna stała się dla nas obcym państwem...” Niemcy w Polsce 1945–1950. Wybór dokumentów, t. 1–4, War- szawa 2000 (wyd. niem. ciż: „Unsere Heimat ist uns ein fremdes Land geworden...” Die Deutschen östlich von Oder und Neiße 1945–1950. Dokumente aus polnischen Archiven, Marburg 2004).

Ignacy Mendak opisuje swoje życie na Wołyniu w trakcie wojny. Przykład ten nie jest wprawdzie w stanie oddać różnorodności rozmaitych doświadczeń oraz przeżyć wojennych na polskich Kresach Wschodnich, może jednak unaocznić rozmiar obciążeń psychicznych, z którymi dla Polaków z Kresów wiązało się opuszczenie ojczyzny, ich stan ducha oraz przyczyny, dla których często postrzegali przymusowe wysiedlenie jako wyzwolenie, jedyne możliwe wyjście, a nawet patriotyczny obowiązek. Tekst napisany jest bardzo prostym językiem, ale mimo licznych błędów językowych i tak bardzo wyraźnie rozpoznać można intencje autora, jego stanowisko oraz emocje.

Wybuch drugiej wojny światowej oznaczał dla Polski nie tylko atak hitlerowskich Niemiec, lecz – począwszy od 17 września 1939 roku – również radziecką okupację. Od lutego 1940 roku Sowieci dokonywali systematycznej ingerencji w etniczny skład ludności polskich Kresów, stosując masowe deportacje. Głównym celem deportacji było przekształcenie społeczeństwa według modelu radzieckiego. Ich ofiarą padły warstwy społeczne, które stały na drodze przeprowadzonej latem 1940 roku kolektywizacji. Jako że w skład wiodącej warstwy społecznej na wsi wchodzili niemal wyłącznie etniczni Polacy, siłą rzeczy stanowili oni bardzo dużą część wszystkich deportowanych. Wyznaczonych do deportacji Polaków aktywnie pomagała identyfikować lokalna ludność ukraińska, białoruska oraz sympatyzujący z komunistami Żydzi. Za każdą migracją przymusową stoi mianowicie nowy podział pozostawionego mienia i chęć wzbogacenia się kosztem wygnańców.

Wybuch wojny niemiecko-radzieckiej 22 czerwca 1941 roku dał Ukraińcom nadzieję na stworzenie własnego niezależnego państwa. Zaklasyfikowawszy ich jako „bardziej wartościowych pod względem rasowym”, naziści zatrudniali Ukraińców w organach podległych reżimowi okupacyjnemu. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) stawiała na współpracę z Niemcami i dążyła do utworzenia ukraińskiego rządu, do czego jednak okupanci nie dopuścili. Szkolone przez nazistów jednostki ukraińskiej milicji angażowane były do eksterminacji Żydów, co przyzwyczajało je do prześladowania niewinnych ludzi. Pod koniec 1941 roku oraz w 1942 roku kilka tysięcy pomocniczych milicjantów ukraińskich uczestniczyło w Holocauście – od nazistów nauczyli się, że można dokonać niemal całkowitej eksterminacji wybranej grupy etnicznej. Zarówno radzieccy, jak i później nazistowscy okupanci świadomie próbowali poróżnić obydwie grupy. Przedwojenne spory stały się w ten sposób zarzewiem wojny domowej, w której ukraińscy nacjonaliści rozpoczęli czystki etniczne ludności polskiej23. Jak pokazują wspomnienia Ignacego Mendaka, również Polacy rozbudowali swoje wojsko podziemne i stosowali brutalne metody walki.

23Jak dowodzi Timothy Snyder w swojej książce, to dopiero brutalne hitlerowskie i stalinowskie metody prowadzenia wojny dostarczyły Ukraińcom modelowego roz- wiązania „polskiego problemu“. Por. Timothy Snyder, Rekonstrukcja narodów. Polska, Ukraina, Litwa, Białoruś, 1569–1999, Sejny 2009 (wyd. ang. tenże, The reconstruction of nations. Poland, Ukraine, Lithuania, Belarus, 1569–1999, New Haven and London 2003).

W marcu 1943 roku OUN powołała do życia Ukraińską Powstańczą Armię (Українська Повстанська Армія, UPA), która realizowała plan czystek etnicznych. Prowadzono je przede wszystkim na Wołyniu, gdzie Polacy stanowili mniejszość. Na przełomie lat 1943/1944 konflikt objął również stosunkowo spokojne tereny wschodniej Galicji. Strona ukraińska z całych sił starała się doprowadzić do wygnania Polaków z terenów w większości zamieszkanych przez Ukraińców. Ryszard Torzecki szacuje, że po polskiej stronie wojna domowa zebrała żniwo 80 do 100 tysięcy ofiar24. Straty w ludziach po stronie ukraińskiej szacowane są na 11 do 15 tysięcy osób25. Niektóre regiony zostały niemalże całkowicie opuszczone przez Polaków. Szacuje się, że w latach 1943–1947 w sumie 1,1 miliona Polaków zostało zmuszonych do opuszczenia swoich rodzinnych stron na terenach ogarniętych konfliktem polsko-ukraińskim26. Na południowym wschodzie dzisiejszej Polski walki również pochłonęły wiele istnień. Przewagę miały tam polskie jednostki, które zmusiły wielu Ukraińców do ucieczki na tereny Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej27. Zarówno Polacy, jak i Ukraińcy opuszczali rodzinne strony z poczuciem wielkiej niesprawiedliwości, upokorzenia i straty. W 1944 roku koegzystencja Polaków i Ukraińców na dotąd mieszanych obszarach nie wydawała się dłużej możliwa28.

24Ryszard Torzecki, Polacy i Ukraińcy. Sprawa ukraińska w czasie II wojny światowej na terenie II Rzeczypospolitej, Warszawa 1993, s. 296-301. Z ukraińskiego punktu wi- dzenia pisze Volodymyr Kosyk, The Third Reich and Ukraine, New York [i in.] 1993.
25Grzegorz Motyka, Od rzezi wołyńskiej do Akcji „Wisła”. Konflikt polsko-ukraiń- ski 1943–1947, Kraków 2011, s. 447 i n.; Jan M. Piskorski, Wygnańcy. Przesiedlenia i uchodźcy w dwudziestowiecznej Europie, Warszawa 2010, s. 131 (wyd. niem. tenże, Die Verjagten. Flucht und Vertreibung im Europa des 20. Jahrhundert, München 2013).
26Grzegorz Hryciuk, Witold Sienkiewicz, Wysiedlenia, wypędzenia i ucieczki, 1939–1959. Atlas ziem Polski, Warszawa 2008, s. 69 (wyd. niem. ciż, Zwangsum- siedlung, Flucht und Vertreibung 1939 bis 1959. Atlas zur Geschichte Ostmittel- europas, Bonn 2009, s. 71).
27Motyka, Od rzezi wołyńskiej, s. 449.
28Beata Halicka, Bogusław Mykietów (red.), Kozaki – Pyrzany. Polifonia pamięci o przymusowych migracjach we wspomnieniach Polaków, Niemców i Ukraińców. / Kozaky – Pyrehne. Polen, Deutsche und Ukrainer auf dem Erinnerungspfad er- zwungener Migrationen, Skórzyn 2011, s. 38.

Wraz z przemarszem Armii Czerwonej przez Europę Środkową toczyła się walka polityczna, w której karty rozdawał głównie Stalin, zmierzając do zaprowadzenia nowego porządku w tej części kontynentu. Kluczową rolę odgrywało w tym kontekście państwo polskie, które miało zostać przesunięte ze wschodu na zachód29. Już we wrześniu 1944 roku, zanim jeszcze rozstrzygnięto kwestię przebiegu polskiej granicy na wschodzie, Komitet Lubelski oraz władze zainteresowanych republik radzieckich (Ukrainy, Białorusi i Litwy) podpisały porozumienia dotyczące częściowej wymiany ludności. W przeciwieństwie do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, gdzie ludność polską wysiedlono pod przymusem, na Białorusi i na Litwie traktowano ją w różny sposób, niekiedy nawet utrudniając wyjazd. W tym ostatnim przypadku decydujące znaczenie miały z jednej strony względy gospodarcze – strach przed wyludnieniem rejonów wiejskich; z drugiej zaś strony względy etniczne – traktowanie Polaków z okolic Wilna jako „spolonizowanych Litwinów”, a Polaków z Białorusi jako „katolickich Białorusinów”, których po wyjeździe ludności miejskiej oraz lokalnych polskich elit można było poddać szybkiej sowietyzacji, zlitewszczeniu czy zbiałoruszczeniu30.

29Wschodnie terytoria Polski przejęte przez Związek Radziecki stanowiły 46% po- wierzchni państwa w granicach z 1939 roku (ponad 180 000 km2), w zamian za to na północy i na zachodzie Polska przejęła tereny o łącznej powierzchni 102 855 km², co stanowiło 33% jej powierzchni w nowych granicach.
30Stanisław Ciesielski (red.), Przesiedlenie ludności polskiej z Kresów Wschodnich do Polski 1944–1947. Wybór dokumentów, Warszawa 1999.

Pod koniec drugiej wojny światowej Ignacy Mendak – autor pierwszego z prezentowanych pamiętników – walczył w grupie polskich partyzantów na Wołyniu. Kiedy w 1944 roku jego jednostkę rozwiązano, otrzymał przydział na nadbużańskim pograniczu. Po przejściu radzieckiego frontu żołnierze musieli toczyć walki nie tylko z ukraińskimi partyzantami, lecz również z polskimi komunistami, którzy dążyli do przejęcia władzy w Polsce. Jako wróg nowego systemu, Mendak trafił na rok do więzienia. Gdy dowiedział się, że jego żonę razem z pozostałymi mieszkańcami wsi wysiedlono do zachodniej Polski, podążył jej śladem. Rodzina zajęła jedno z gospodarstw rolnych na Dolnym Śląsku i utrzymywała się z rolnictwa.

Los wygnańców podzieliła również rodzina Izabeli Grdeń. Jej pamiętniki są jedyne w swoim rodzaju, ponieważ ich pierwszą część tworzą zapiski z dziennika osiemnastoletniej dziewczyny, prowadzonego od 24 grudnia 1944 roku do 3 czerwca 1945 roku, a kontynuację – pamiętniki spisane po przyjeździe na Ziemie Zachodnie.

Autorka mieszkała w galicyjskiej wsi, zaludnionej przez rodziny polskie, ukraińskie i mieszane. Z perspektywy bardzo młodej osoby opisuje zmiany, które zaszły w życiu codziennym ludności najpierw pod radziecką, a potem niemiecką okupacją. W szkołach wprowadzono język ukraiński i rosyjski, a na lekcjach historii uczniowie dowiadywali się, że ich ojczyzną nie jest Polska, tylko Ukraina:

Słyszy się wszędzie od naszych dawniejszych ukraińskich kolegów i koleżanek, że tutaj nie jesteśmy potrzebni, że jesteśmy intruzami. Już nie jest tak jak dawniej, jak to oni mówią, „za Polski”, że w szkole bawiliśmy się razem z wszystkimi dziećmi. Obecnie trzymają się oddzielnie, hardo się stawiając. Wszystko się teraz wydaje człowiekowi na opak31.

31Pamiętniki Izabeli Grdeń, P 150/1957, Archiwum Instytutu Zachodniego w Poznaniu.

Autorka jest świadkiem pogrzebu młodego mężczyzny z sąsiedztwa, zamordowanego przez ukraińskich nacjonalistów. Zaprzyjaźnia się z jego bratem, Władkiem, i bardzo boi się o niego, kiedy raz po raz przychodzą po niego koledzy, żeby wspólnie walczyć z Ukraińcami i pomścić jego brata. W innym miejscu opowiada jednak o Ukraińcu nazwiskiem Popowicz, któremu jej ojciec – urzędnik – udzielił niegdyś pomocy i który w trudnych czasach, kiedy rodzina Grdeniów cierpiała głód, zaopatrywał ją w żywność. Na ostatnich stronach pamiętnika autorka opisuje dramatyczne wydarzenia i kończy pełnym rozpaczy zdaniem: „Odjeżdżamy...”

Drugą część pamiętnika Izabela Grdeń spisała około dziesięć lat później. Autorka powraca do wydarzeń ostatnich dni przed wyjazdem, później ze szczegółami opisuje długą podróż oraz mozolne początki na Ziemiach Zachodnich. We wspomnieniach widać wyraźnie, że młoda kobieta przyswoiła sobie wielką powojenną narrację polskich komunistów, interpretującą okoliczności wygnania Polaków z Kresów – stosownie do tego formułuje początek swojej opowieści:

Udręka ostatnich dni pod okupacją niemiecką oraz wieczny strach przed banderowcami sprawiły, że po wkroczeniu wojsk radzieckich na teren byłego województwa stanisławowskiego ludzie odetchnęli z ulgą. Zaproponowano, by kto chce „wyjechał do Polski”. Każdy był jak gdyby oszołomiony szybkim biegiem wypadków. Bombardowania w pamiętnym wrześniu 1939 roku zlewały się ze wspomnieniami o napadach banderowców, pożarach gospodarstw i krzykach mordowanych przez nich dzieci i kobiet. Teraz można było wyjechać. Każdy był już zmęczony tym wszystkim. Chciał uciec i zapomnieć32.

32Pamiętniki Grdeń.

Autorka pisze, że można było wyjechać do Polski i umieszcza te słowa w cudzysłowie (pominięto to w publikacji książkowej z 1963 roku), żeby zdystansować się od komunistycznego frazesu. Według niej jej dom już był w Polsce – dlaczego miałaby więc do Polski wyjeżdżać? Grdeń jednoznacznie poddaje się autocenzurze, pisząc, że wszyscy byli wręcz ogłuszeni szybkim rozwojem wydarzeń. Później jednak opisuje sześć długich wojennych lat z całym ich okrucieństwem. Ani słowem nie wspomina o przesunięciu granic, przymusie związanym z wysiedleniem czy bolesnym rozstaniu z ojczyzną. Okoliczności wyjazdu wyjaśnia ogólnym zmęczeniem, chęcią ucieczki i zapomnienia. Innego rodzaju wyjaśnienia nie wchodziły w grę w PRL – tym niemniej w dalszej części tekstu autorka znajduje wiele okazji do tego, by między wersami dać do zrozumienia, jak ciężko przyszło jej bliskim opuścić rodzinne strony, jak bardzo za nimi tęsknili i jak pokolenie jej rodziców nie było w stanie zapuścić korzeni w nowym miejscu.

Innemu wygnańcowi z Kresów, Janowi Krukowskiemu, najwyraźniej łatwiej przyszło odnaleźć się w nowych stronach, choć w historii jego rodziny również nie brakowało tragicznych epizodów. W momencie spisywania wspomnień w połowie lat 50. XX wieku on również czuł się zmuszony opisać wydarzenia polityczne oraz swoje własne postępowanie tak, by mieściły się w narzuconych odgórnie ramach. Ponieważ po przyjeździe na Dolny Śląsk został mianowany burmistrzem gminy Święta Katarzyna [Kattern], a tym samym przedstawicielem polskiej administracji, musiał skonstruować taką wykładnię swojej wojennej historii, która pozostawałaby w zgodzie z narracją obowiązującą w socjalistycznej Polsce. Krukowski należał do kresowych wygnańców, na początku drugiej wojny światowej doświadczył radzieckiej okupacji wschodniej Galicji oraz brutalnych deportacji na Syberię i w głąb Związku Radzieckiego. Mimo to niewiele o tym pisze. Zarzuca za to przedwojennemu polskiemu rządowi, że opuścił naród w potrzebie i uciekł za granicę. On sam nie skorzystał z możliwości ucieczki na początku wojny i pozostał w swojej małej ojczyźnie, gdzie działał w podziemiu. We wschodniej Galicji aktywna była przede wszystkim Armia Krajowa, a więc podziemne wojsko wierne polskiemu rządowi emigracyjnemu. Bardzo prawdopodobne jest więc, że Jan Krukowski wstąpił w jej szeregi i walczył z niemieckim okupantem, choć nie wymienia jednostki, w której służył. Wspomina jedynie, że od zagranicznych żołnierzy, których powołano do niemieckiego wojska, nielegalnie kupił amunicję i broń. Prawdopodobnie ma tu na myśli ukraińskich nacjonalistów, którzy uczestniczyli w Holocauście i w czystkach etnicznych. Na podstawie tekstu trudno stwierdzić, czy transakcje te miały służyć wsparciu rodaków w walce, czy zwyczajnie przynieść korzyści finansowe.

Lwowski dom Krukowskiego został zniszczony przez radzieckie samoloty podczas bombardowania miasta w 1944 roku – wraz z rodziną autor ledwie uszedł z życiem. Zostali zmuszeni do opuszczenia rodzinnych stron i ucieczki na zachód. Jako powód ucieczki Krukowski wymienia strach przed dalszymi nalotami, ale możliwe również, że obawiał się prześladowań ze strony rosyjskich komunistów w związku ze swoją działalnością handlową i podziemną. Miał więc wystarczająco wiele powodów, by żywić wobec Sowietów pewne uprzedzenia, zwłaszcza że i tak były one rozpowszechnione wśród Kresowian. Mimo to zdecydował się współpracować z polskimi komunistami i przenieść się na nowo przyłączone ziemie, by służyć nowemu komunistycznemu państwu polskiemu. Tak pisze na ten temat:

Były to czasy szalonego napięcia, w których całe nasze społeczeństwo żyło jak na rozstajnych drogach, nie wiedząc, w którą udać się stronę… Ciężko było siebie samego przekonać, ale mając na myśli dobro powszechne narodu, zrozumiałem, że nie ma innego wyjścia, tylko trzeba iść za władzą, która się obecnie w Polsce utworzyła33.

33Pamiętniki Jana Krukowskiego, P 224/1957, Archiwum Instytutu Zachodniego w Poznaniu.

Czuł więc, że musi zaakceptować fakt, iż Polska nie jest niepodległym krajem i rozpocząć współpracę z komunistycznym rządem. Po przyjeździe do Świętej Katarzyny jeszcze tego samego popołudnia udał się do radzieckiego komendanta, stacjonującego w miejscowym dworze. Choć został oficjalnie mianowany burmistrzem przez pełnomocnika polskiego rządu, musiał prosić sowieckiego urzędnika o pozwolenie na stworzenie w gminie aparatu administracyjnego. Jeśli uwzględnić fakt, że działo się to 1 lipca 1945 roku, a więc niemal dwa miesiące po zakończeniu wojny, pozycja polskich władz wobec Sowietów na nowo przyłączonych terenach jest jednoznaczna. Krukowski potrafi jednak bardzo zręcznie odnaleźć się w tej sytuacji i ze szczegółami opisuje, jak starał się z jednej strony bronić godności swojego urzędu, a z drugiej strony przekonać nielubianych konkurentów do własnych interesów. Następnego dnia zaprosił przedstawicieli radzieckich władz okupacyjnych – łącznika politycznego, reprezentanta wojskowej grupy gospodarczej oraz oficera NKWD – by w ich obecności umieścić tablicę na budynku przeznaczonym na siedzibę administracji. Pełnomocnicy rządu przykazali wszystkim urzędnikom z nowo przyłączonych ziem, by dbali o jak najlepszą współpracę z radzieckim okupantem. Znanych jest jednak wiele przykładów konfliktów, ponieważ polscy urzędni-cy, mimo dobrych intencji, często nie byli w stanie zaakceptować samowolnego postępowania Sowietów na teraz już polskim terytorium. Jan Krukowski wybrał inną drogę. Zapraszając Ros-jan na pierwszą oficjalną uroczystość, pragnął nawiązać z nimi dobre relacje, a tym samym dać do zrozumienia, że akceptuje panujący układ. Równocześnie autor pamiętników prezentuje się jako polski patriota, do głębi przekonany o słuszności propagandowej narracji o „Ziemiach Odzyskanych”. Pisze o tym w związku z otwarciem budynku administracji:

Gdy jeszcze w dodatku wywiesiłem własnoręcznie naszą flagę ojczystą, obydwaj mieliśmy łzy w oczach i przysięgałem w duszy, że kraju tego, który z powrotem staje się polskim po długowiekowej niewoli, nigdy już nie opuścimy i zagospodarujemy go lepiej od Niemców34.

34 Pamiętniki Krukowskiego.

Jan Krukowski odpowiadał profilowi idealnego pioniera „Ziem Odzyskanych” – dlatego też wydawcy antologii z 1963 roku wybrali z jego obszernych pamiętników fragmenty korespondujące z wizją sukcesu w zagospodarowywaniu nowych terenów na zachodzie. Zupełnie otwarcie pisze jednak Krukowski również o ciemnych stronach owego czasu, np. o obiektach splądrowanych przez radzieckich żołnierzy i polskich cywilów czy o sposobach traktowania niemieckich mieszkańców wsi. Dzikie wypędzenia, których świadkiem był Krukowski podczas podróży przez Dolny Śląsk, uświadomiły mu, że Niemcy nie zawsze byli agresorami, których należało jak najszybciej usunąć, by zrobić miejsce dla osadników z Kresów. Ocenia je raczej jako okazję do rabunku i wzbogacenia się, surowo osądzając sprawców.

Dzikie wypędzenia Niemców, prowadzone sukcesywnie w czerwcu i lipcu 1945 roku głównie w przygranicznych powiatach nad Odrą i Nysą, nie tylko spowodowały ogrom cierpień ludności cywilnej, lecz również doprowadziły do tego, że latem 1945 roku w regionie brakowało rąk do pracy. Wiosną pola zostały obsiane jeszcze przez niemieckich mieszkańców, ale w czasie żniw brakowało ludzi do prac rolnych. Wielkie posiadłości ziemskie zajęła Armia Czerwona, a wszystkich sprawnych ludzi radzieccy komendanci zmuszali do pracy w zajętych majątkach. Pola tych, którzy uciekli, zginęli na wojnie, zostali wypędzeni czy deportowani do pracy przymusowej, leżały zazwyczaj odłogiem. Ponieważ w regionie przebywało wówczas tylko niewielu polskich osadników, wszystkich dostępnych żołnierzy Wojska Polskiego skierowano do pracy przy żniwach. Jak bardzo opustoszałe były wówczas tereny wschodniej Brandenburgii – późniejszej Ziemi Lubuskiej – obrazowo opisuje w swoich pamiętnikach Józef Majewski. Pod koniec maja 1945 roku wspólnie z 12 innymi żołnierzami dostał on rozkaz wyjazdu do powiatu krośnieńskiego w celu zorganizowania tam żniw.

Zdemobilizowani żołnierze, a wśród nich ci, którzy pochodzili z Kresów Wschodnich i nie mogli wrócić do swoich rodzinnych miejscowości, otrzymali możliwość osiedlenia się na zachodnim pograniczu. Osadnictwo wojskowe miało stworzyć „bastion polskości” na granicy35, ale też zapobiec gospodarczym stratom na terenach wyludniających się z powodu ucieczki i wygnania Niemców36. Mimo licznych przywilejów przysługujących żołnierzom, często nie mogli oni uniknąć sporów wynikających ze stosunków własnościowych – mianowicie dlatego, że nie wszyscy cywile przestrzegali zakazu Polskiego Urzędu Repatriacyjnego (PUR)37, który koordynował akcję osiedleńczą i zabraniał im osiedlania się w przygranicznych powiatach, zarezerwowanych dla wojska. Jeżeli cywilom udało się ubiec żołnierzy i zająć co atrakcyjniejsze domy i gospodarstwa rolne, ci ostatni wnosili skargi lub ciągnęli od wsi do wsi, szukając innych możliwości osiedlenia się. Czasami dochodziło do incydentów – osadnicy wojskowi po prostu wyrzucali cywilów z domów. Nie wszystkim udało się osiedlić nad Odrą wraz z rodzinami. Wielu było rozczarowanych faktem, że w momencie osiedlenia nie wszystkich obietnic dotrzymano. Ostatecznie po kilku pierwszych latach część osadników wojskowych opuszczała gospodarstwa i udawała się w dalszą drogę. Ponieważ w przygranicznych powiatach rozwój osadnictwa wojskowego następował bardzo powoli, późnym latem 1945 roku zezwolono również na osiedlanie się ludności cywilnej na tych terenach. Odsetek osadników wojskowych wśród wszystkich osób osiedlonych na zachodzie i północy Polski do połowy 1948 roku wynosił jednakże prawie 12%38.

35 Krystyna Kersten, Osadnictwo wojskowe na Pomorzu Zachodnim (1945–1947), w: „Przegląd Zachodniopomorski” 1964, Nr. 2, s. 29-61, tu s. 41.
36 Autorem pomysłu był Leonard Borkowicz, pełnomocnik rządu na Okręg Pomorza Zachodniego oraz pomysłodawca osadnictwa wojskowego. Por. Jan Macholak, Wokół problemu obecności żołnierzy Armii Czerwonej na Pomorzu Zachodnim na Pomorzu Zachodnim w światle dokumentów z archiwów Federacji Rosyjskiej, w: Osadnictwo polskie na Pomorzu Zachodnim: mity i rzeczywistość: praca zbiorowa. Materiały z sesji naukowej zorganizowanej przez Szczecińskie Towarzystwo Nauko- we, Zamek Książąt Pomorskich i Archiwum Państwowe w Szczecinie, 5 grudnia 2002 roku, Część 2, s. 97.
37 Od 7 października 1944 roku Państwowy Urząd Repatriacyjny (PUR) odpowiadał za organizację transferów ludności z innych krajów na terytorium Polski, za ich planowe osiedlenie na polskich terenach oraz za wysiedlenie Niemców.
38 Czesław Osękowski, Społeczeństwo Polski zachodniej i północnej w latach 1945–1956, Zielona Góra 1994, s. 58.

W pamiętnikach Ireny Szydłowskiej, urzędniczki ds. osadnictwa, osadnicy wojskowi przedstawieni są w bardzo negatywnym świetle – autorka obszernie (choć bardzo jednostronnie) opisuje ich niegospodarność, pijaństwo i brak zainteresowania pracą na roli. Dla komunistycznych władz osadnicy wojskowi stanowili uosobienie ideologii i w tym sensie mieli do odegrania bardzo istotną rolę. Nie należy jednak zapominać, że byli to często ludzie ciężko doświadczeni wojną, nie zawsze zdolni do prowadzenia uporządkowanego, spokojnego, „normalnego” życia. Wspomnienia Józefa Majewskiego w bardzo przekonujący sposób pokazują, jakie wysiłki poczynić musiał ów osadnik wojskowy, by zacząć nowe życie, i jak wspólnie z żoną i córką, które zostały wygnane z Kresów, starał się zbudować zręby nowej egzystencji. Choć jako osadnik wojskowy i „repatriant” należał właściwie do uprzywilejowanych osadników, nie mógł znieść sytuacji panującej w rolnictwie na zachodzie Polski i oddał gospodarstwo. We wspomnieniach Majewskiego wyraźnie pobrzmiewają rezygnacja i rozczarowanie, mimo że autor nie pisze o tym wprost i poddaje swój tekst surowej autocenzurze. Nie krytykuje polityki państwa wobec chłopów, nie skarży się na wysokie opłaty przymusowe ani kolektywizacyjną presję, które to prawdopodobnie skłoniły go do opuszczenia gospodarki. O ile z pierwszej części jego pamiętników przebija jeszcze zaangażowanie pioniera, który w trudnych warunkach organizuje żniwa w całej wsi i czyni wszystko, by możliwie najlepiej wypełnić powierzone mu zadanie, o tyle w drugiej części tekstu słychać głos człowieka rozczarowanego swoimi nowymi sąsiadami oraz lokalnymi władzami, sprawiedliwego i pracowitego rolnika, który nie jest w stanie się przebić i wreszcie daje za wygraną. Majewski to młody człowiek obdarzony dużym talentem organizacyjnym oraz gotów do poświęceń, zmuszony porzucić to, co wypracował w ciągu ośmiu lat i zacząć wszystko od zera, ponieważ nie chciał ugiąć się pod presją politycznych nacisków, zmierzających do utworzenia spółdzielni rolnych.

Kolejny typ publikowanych w niniejszym tomie wspomnień stanowią pamiętniki byłych robotników przymusowych, którzy osiedlili się na „Polskim Dzikim Zachodzie”. W tekście autorstwa Janiny Jagodzińskiej dużo miejsca poświęcono zachowaniu radzieckich żołnierzy, ponieważ autorka pracowała przymusowo we wsi Grabków [Grabkow] w ówczesnym powiecie krośnieńskim i po przejściu Armii Czerwonej, ciągnącej w kierunku Berlina, na własną rękę udała się w drogę powrotną do domu. Ponieważ jej rodzinne strony znajdowały się na terenach okupowanych przez Sowietów, powrót tam był niemożliwy – zdecydowała się więc wspólnie z innymi polskimi towarzyszami niedoli poszukać nowego miejsca do życia nad Odrą. Zanim to się udało, kilkakrotnie napadli ją Sowieci, wielokrotnie o włos uniknęła gwałtu. Opis jej podróży w wielu aspektach przypomina wspomnienia Niemek z okresu po wkroczeniu Armii Czerwonej. W połowie lat 50. XX wieku Jagodzińska zdecydowała się wiernie opisać swoje doświadczenia i nie wahała się określić okoliczności, które dotychczas uchodziły za tematy tabu. Niestety nie udało mi się ustalić, czy musiała ponieść tego konsekwencje – w każdym razie jej pamiętników nie dopuszczono do publikacji.

Inny robotnik przymusowy, Stanisław Dulewicz, postanowił zostać w miejscowości, w której pracował i niedługo potem objął urząd pierwszego polskiego burmistrza pomorskiego Darłowa [Rügenwalde]. W pierwszej połowie 1945 roku pełnił również kilka innych funkcji publicznych, przez co mógł wywrzeć znaczny wpływ na życie mieszkańców. Jego pamiętniki zawierają więc pełen przegląd codziennych problemów, z którymi borykali się nowi osadnicy. Jako przedwojenny profesor gimnazjalny – człowiek wyśmienicie wykształcony i władający kilkoma obcymi językami – mógł wiele zdziałać w Darłowie w pierwszych powojennych latach, zyskał sobie uznanie i szacunek. W swoich pamiętnikach, spisanych już na emeryturze, wystawił prawdziwy pomnik historii miasteczka, otrzymując za nie pierwszą nagrodę w konkursie poznańskiego Instytutu Zachodniego. Jednak jego obszerne wspomnienia mogły zostać opublikowane jedynie we fragmentach, wielu z nich cenzura nie dopuściła do publikacji. Oryginał wspomnień, przechowywany w Archiwum Instytutu Zachodniego, zaginął niestety w niewyjaśnionych okolicznościach. W 2003 roku rodzina Stanisława Dulewicza, z którą udało mi się nawiązać kontakt, wydała dotychczas nieopublikowane fragmenty oryginału w osobnym tomie39 – nie dysponuje jednak już dziś rękopisem autora. Ze względu na wysoką wartość literacką i historyczną owych pamiętników zdecydowałam się włączyć do niniejszego tomu zarówno obszerne fragmenty tekstów zaczerpniętych z antologii z 1963 roku, jak i z publikacji książkowej z 2003 roku. Ponieważ w wielu przypadkach treść tekstu obydwu publikacji pokrywa się, zrezygnowano ze wskazywania źródła poszczególnych fragmentów. Dlatego też nie sposób jednoznacznie ocenić, czy określone sformułowania pochodzą od autora, czy zostały nieco zmienione przez cenzurę na potrzeby publikacji z 1963 roku. Tu i ówdzie Dulewicz glo-ryfikuje żołnierzy radzieckich, pisząc na przykład:

39Kazimiera Dulewicz, Z pamiętnika pierwszego burmistrza Darłowa Stanisława Dulewicza, Darłowo 2003.

Karnie, niezmęczenie szły kolumny radzieckie, nie patrząc nawet na rozbite drzwi magazynów i różnorodnych sklepów pełnych wszelakiego dobra, po które tylko dość było sięgnąć ręką, by się nimi sowicie obłowić40.

40Pamiętniki Stanisława Dulewicza, P 135/1957, Archiwum Instytutu Zachodniego w Poznaniu. Cyt. za: Stanisław Dulewicz, Burmistrz z Darłowa, w: Dulczewski, Kwilecki (red.), Pamiętniki osadników Ziem Odzyskanych, s. 456-524, tu s. 457.

W innym miejscu zaś obszernie opisuje, jak zdecydowane środki przedsięwziął jako burmistrz, by udaremnić demontaż miejscowych zakładów przemysłowych przez radzieckie komendantury. Z pełnym zaangażowaniem reprezentując polskie władze, promował wśród przybywających do miasta Polaków osadnictwo w regionie. Sięgał przy tym do argumentów ówczesnej propagandy:

Celem […] było zachęcić wszystkich rodaków do pozostania na Ziemiach Odzyskanych, by stać się mogli oni zaczynem polskości na zgermanizowanych prastarych ziemiach piastowskich41.

41Pamiętniki Dulewicza.

Choć w naszych uszach sformułowania te mogą brzmieć obco, nowi polscy osadnicy potrzebowali ich, by jakoś uzasadnić swoją obecność na nowo przyłączonych do Polski ziemiach. Wielu zdawało sobie sprawę, że ma przy tym do czynienia z polityczną propagandą – dostarczała im ona jednak usprawiedliwienia i odpowiedzi na pytanie, dlaczego mają prawo żyć w niemieckich domach i mieszkaniach.

Patriotyczny zapał bije również ze wspomnień Ireny Szydłowskiej, urzędniczki ds. osadnictwa w rejonie Szczecina [Stettin]. Wróciwszy do Warszawy po pobycie w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück, wielokrotnie ciężko doświadczona przez los kobieta nie zastała tam ani swojego domu, ani członków rodziny, którzy zostaliby przy życiu. Mimo to znalazła w sobie dość siły, by zacząć nowe życie i uczestniczyć w tworzeniu polskiej administracji na „Ziemiach Odzyskanych”. Poświęciła temu zadaniu całe swoje dalsze życie, ale nierzadko spotykało ją rozczarowanie ze strony współpracowników, innych urzędników i polityków. Mężnie walczyła z niesprawiedliwością, nierzadko napotykając na brak zaufania i niezrozumienie. We wspomnieniach pisze otwarcie i, jak się wydaje, szczerze o tym, jak broniła interesów kresowych wygnańców czy też o wysiedleniu ludności niemieckiej: „Mój stosunek do Niemców był bardzo nierówny. Nie mogłam sobie z tym dać rady”42. W jej opisie sytuacji żydowskich osadników, którzy bardzo licznie przybyli do Szczecina, bez wątpienia pobrzmiewają poglądy wielu ówczesnych pionierów „Polskiego Dzikiego Zachodu”. Jej wspomnienia często nie są wolne od uprzedzeń. W użytym słownictwie („Szczecin zaroił się od Żydów”) oraz określeniach ludności żydowskiej jako „krzykliwej” i „żywo gestykulującej” autorka odwołuje się do klasycznych antysemickich stereotypów. Daje się przez to poznać nie tylko jako świadek nazywający istniejące nastroje antysemickie i najwyraźniej starający się ich nie podzielać, lecz również właśnie jako osoba, która mimo wszystko sama nie jest do końca od nich wolna. Otwartość, z jaką pisze, ale z pewno-ścią także jej zaangażowanie po stronie rządu emigracyjnego w Londynie podczas drugiej wojny światowej sprawiły, że nader interesujące wspomnienia Szydłowskiej otrzymały wprawdzie wyróżnienie, ale nie zostały dopuszczone do publikacji.

42Pamiętniki Ireny Szydłowskiej, P 210/1957, Archiwum Instytutu Zachodniego w Poznaniu.

Wiesław Sauter przedstawia w swoich wspomnieniach cały region Środkowego Nadodrza, który od 1945 roku nosił miano Ziemi Lubuskiej. Nazywając region w ten sposób, rząd polski pragnął wskazać na podobieństwo między granicami Polski Piastów z X wieku a Polski powojennej. Przy tym miejscowość Lubusz [Lebus] – niegdysiejsza siedziba biskupów lubuskich, od której swój początek brała nazwa regionu – położona jest na drugim, lewym brzegu Odry, a więc po niemieckiej stronie. W 1945 roku utworzono jednostkę administracyjną, która z początku nie posiadała statusu województwa, tylko specjalny status ekspozytury województwa poznańskiego (ponieważ w odróżnieniu od pozostałych okręgów województwa poznańskiego wchodziła w zakres „Ziem Odzyskanych”). W 1950 roku powstało województwo zielonogórskie, które w następstwie ponownej reformy administracyjnej w 1975 roku podzielono na dwa mniejsze województwa – zielonogórskie i gorzowskie. Dopiero w 1999 roku powstało ostatecznie województwo lubuskie w swoim dzisiejszym kształcie, w znacznym stopniu pokrywającym się z granicami wojewódzkimi z 1950 roku, tj. obejmuje his-toryczne fragmenty diecezji lubuskiej, Wielkopolski, Dolnego Śląska oraz Nowej Marchii, nie znajdując przy tym w historii regionu żadnego podobnego sobie wzorca terytorialnego.

Od września 1945 roku do lipca 1946 roku Wiesław Sauter peł-nił rolę wizytatora szkolnego na tym terenie. Jego wspomnienia charakteryzują się znaczną otwartością i swobodą wypowiedzi, choć nie stroni również od ocen i osądów uchodzących dziś za resentymenty. O wyjątkowej wartości jego pamiętników stanowi nie tylko bogactwo szczegółów w opisie ponad trzydziestu miast i niezliczonych wsi, lecz również fakt, że autor zdaje się nie zważać na odgórnie narzuconą przez polityków narrację i porusza liczne tematy tabu, takie jak morderstwa na tle seksual-nym i akty przemocy dokonywane przez radzieckich żołnierzy, a także rabunki i nadużycia wojskowych po przejściu frontu, przebieg dzikich wypędzeń Niemców latem 1945 roku, jak również sposób traktowania tzw. autochtonów (a więc ludności słowiańskiej osiadłej na tych obszarach od pokoleń) przez nową polską administrację. Jego postawę może wyjaśniać fakt, że w połowie lat 50. XX wieku spotkała go niewdzięczność i niesprawiedliwość ze strony władz państwowych. Po dyscyplinarnym przeniesieniu służbowym i śmierci żony, która nie mogła już znieść takiego traktowania i krótko potem zmarła na cukrzycę, Wiesław Sauter chciał prawdopodobnie wykorzystać nadarzającą się za sprawą konkursu okazję, żeby opisać, jak „naprawdę” wyglądały pierwsze powojenne lata na Ziemi Lubuskiej. Pracownicy Instytutu Zachodniego z pewnością zdawali sobie sprawę, że autor posunął się w swoich pamiętnikach za daleko i mimo wysokiej jakości tekstu jego publikacja w antologii z 1963 roku nie była możliwa. Biografia Wiesława Sautera warta jest dogłębnego zbadania, jako że oryginał pamiętników nie był publikowany w całości aż do dziś – choć w latach 60. XX wieku autor zgodził się, by tekst ukazał się drukiem w kilku osobnych tomach43. Jego książki poddawane były surowej cenzurze, obszerne fragmenty ulegały daleko idącym zmianom lub kompletnemu przeformułowaniu. Porównanie opublikowanych tekstów z oryginałem pozwoliłoby wyciągnąć interesujące wnioski na temat polityki historycznej prowadzonej w PRL.

43Pamiętniki Wiesława Sautera zostały opublikowane w formie osobnych tomów: Wiesław Sauter, Z walk o polskość Babimojszczyzny, Poznań 1960; tenże, Powrót na ziemie piastowskie, Poznań 1961; tenże, Ludność rodzima na Ziemi Lubuskiej, Zielona Góra 1970.

Niektóre ustępy oryginalnego tekstu, zawartego w niniejszym tomie, pozwalają jednak przypuszczać, że autorowi brakowało niektórych informacji dostępnych nam dziś. Pisze on na przykład: „Nie wyobrażałem sobie nigdy, aby Niemcy tak sprawnie i masowo przy zupełnej dobrowolności opuścili tę ziemię, do któ-rej widocznie tylko powierzchownie byli przyklejeni“, a w innym miejscu tekstu: „Mieszkańcy powiatu w 95% opuścili terytorium przed wejściem wojsk radzieckich”44. Dziś wiemy, że ucieczka powiodła się tylko części ludności wschodniej Brandenburgii (około 30–40%)45. Wielu Niemców było całkowicie zaskoczonych szybkim tempem przemieszczania się Armii Czerwonej i zanim zdecydowali się na ucieczkę, było już za późno, by ruszać w drogę. Nieco inaczej przedstawiała się sytuacja w północnych regionach Dolnego Śląska (które dziś wchodzą w skład Ziemi Lubuskiej), gdzie około 85% mieszkańców udało się uciec46. Komunistyczna propaganda rozpowszechniała w Polsce pogląd, że większość Niemców opuściła nadodrzańskie tereny jeszcze przed przybyciem polskich osadników. Pogląd ten zdaje się podzielać również Sauter, gdy na początku swoich wspomnień pisze:

44Pamiętniki Wiesława Sautera, P 177/1957, Archiwum Instytutu Zachodniego w Poznaniu.
45Einleitende Darstellung, w: Theodor Schieder i in. (red.), Die Vertreibung der deutschen Bevölkerung aus den Gebieten östlich der Oder-Neiße, Bonn 1954–1961, s. 32; zob. też Bernadetta Nitschke, Wysiedlenie ludności niemieckiej z Polski w latach 1945–1949, Zielona Góra 1999, s. 65.
46Nitschke, Wysiedlenie ludności niemieckiej z Polski, s. 59.

Niemców nie ma na lekarstwo. Ich pobyt tutaj, trwający w niektórych okolicach ponad 500 lat, miał wyraźnie charakter tymczasowy. Żadna siła nie zdołała się ich wstrzymać – sami swoim spontanicznym odejściem ustalili granicę na Odrze47.

47Pamiętniki Sautera.

Sauter dokonuje jednak rewizji tych wyrosłych z propagandy poglądów, opisując swoje wizyty w różnych miastach i często podając przy tej okazji liczbę nadal mieszkających tam Niemców.

Głównym tematem wspomnień Sautera są jednak szkoły i ludzie zapewniający ich funkcjonowanie. Lektura pamiętników pozwala wyrobić sobie pogląd na to, co znaczyło otworzyć szkołę w Nadodrzu w 1945 roku. Trzeba było wpierw znaleźć odpowiedni budynek (jako że budynki szkolne były najczęściej albo zniszczone, albo zajęte przez radzieckie bądź polskie urzędy), w gruzach pozostałych domów poszukać zdatnych do użytku mebli i wyposażenia szkolnego, przez dłuższy czas – często nieodpłatnie – prowadzić zajęcia w klasach skupiających dzieci w różnym wieku, na różnym poziomie, z różną znajomością języka polskiego, a często też po traumatycznych przejściach wojennych. Od nauczycieli wymagało to wiele siły, wytrzymałości i silnej motywacji. W swoich wspomnieniach Wiesław Sauter wystawia tym ludziom prawdziwy pomnik, ale nie stroni też od krytyki i surowych ocen, jeśli jego zdaniem ten czy ów zawiódł w danej dziedzinie życia społecznego (nie tylko szkolnego). Otwarcie krytykuje też zachowanie wielu przedstawicieli młodej polskiej administracji, służb bezpieczeństwa czy władz radzieckich. Z jego punktu widzenia to właśnie ich zawodność sprawiała, że polskim osadnikom z Nadodrza tak trudno było zacząć wszystko od nowa.

Zebrane w niniejszym tomie pamiętniki stanowią tylko niewielki wycinek materiału zgromadzonego w latach 50. XX wieku przez Instytut Zachodni. Niestety po przemianach politycznych 1989 roku niemal całkowicie zaniechano krytycznej interpretacji tych źródeł48. Stanowią one wyśmienity materiał badawczy nie tylko dla socjologów, historyków czy innych badaczy kultury. Sami autorzy, spisując swoje wspomnienia, traktowali je jako spuściznę dla potomnych oraz formę oswajania poprzez pamięć. Dawali tym samym bardzo cenne świadectwo. Proces pisania stanowił więc z jednej strony okazję do autorefleksji nad nową ojczyzną, z drugiej strony selekcja tekstów pod kątem antologii wykreowała obraz nowych ziem, który miał pomóc mieszkańcom poznać najnowszą historię regionu, docenić jego specyfikę i wartość oraz wzmocnić identyfikację z nim. Dostęp do oryginałów owych dokumentów biograficznych – możliwy dopiero od lat 90. XX wieku – umożliwia badaczom wgląd we wspomnienia ludzi, spisane przed ponad sześćdziesięciu laty. Na tej podstawie można opisać i przybliżyć dzisiejszemu czytelnikowi nie tylko materialną, lecz również mentalną rzeczywistość ówczesnych mieszkańców Nadodrza. Wydawca żywi nadzieję, że publikacja ta zachęci wielu czytelników do dalszej lektury lub zgłębienia tematu.

48Niektórzy badacze sięgali jednak do pamiętników traktując je jako źródło uzupełniające, np.: Philipp Ther, Deutsche und polnische Vertriebene. Gesellschaft und Vertriebenenpolitik in der SBZ/DDR und in Polen 1945–1956, Göttingen 1998; Andreas R. Hofmann, Die Nachkriegszeit in Schlesien. Gesellschafts- und Bevölkerungspolitik in den polnischen Siedlungsgebieten 1945–1948, Köln 2000; T. David Curp, A clean sweep? The politics of ethnic cleansing in western Poland, 1945–1960, Rochester, NY 2006; Jan Musekamp, Między Stettinem a Szczecinem. Metamorfozy miasta 1945–2005, Poznań 2013 (wyd. niem. tenże, Zwischen Stettin und Szczecin. Metamorphosen einer Stadt von 1945 bis 2005, Wiesbaden 2010).

Opublikowane teksty wspomnieniowe zostały zilustrowane historycznymi fotografiami. Większość z nich również pochodzi ze zbiorów Archiwum Instytutu Zachodniego w Poznaniu. Mowa tu o niezwykłym zbiorze fotografów, Eugeniusza Kitzmanna i Gwidona Chmurzyńskiego, którzy w 1947 roku na zlecenie Instytutu zjeździli „Polski Dziki Zachód” wzdłuż i wszerz, by stworzyć fotograficzną dokumentację istniejącej poniemieckiej materialnej spuścizny o wysokiej wartości artystycznej i historycznej. Oprócz budynków artyści często fotografowali również mieszkańców podczas wykonywania codziennych czynności bądź podczas uroczystości. Ich zadaniem było także uwiecznić na kliszy życie codzienne mniejszości polskiej czy też słowiańskiej, którą po 1945 roku określano mianem autochtonów – a więc ludności osiadłej tu z dawien dawna. Na zdjęciach, pokazujących zarówno ich, jak i osadników przy pracy i w czasie wolnym, łatwo odnaleźć można propagandową narrację o zwieńczonej sukcesem inkorporacji nowych ziem. Niemal w ogóle nie ukazano w nich negatywnych aspektów codzienności. Tym niemniej zbiór ten (tu opublikowano zaledwie niewielki jego fragment) stanowi cenny dokument, który umożliwia wgląd w warunki życia ludzi, ówczesny stan miast, wsi oraz krajobrazu.

Siedem opublikowanych na kartach tej książki fotografii pochodzi ze zbioru amerykańskiego fotografa Johna Vachona, który w 1946 roku został wysłany do Polski przez organizację United Nations Relief and Rehabilitation Administration (UNRRA) w celu udokumentowania pracy tej organizacji oraz nastrojów panujących w polskim społeczeństwie. Przed wybuchem wojny John Vachon pracował jako fotograf dla Farm Security Administration (FSA) – organizacji, która wspierała ubogich mieszkańców terenów wiejskich oraz drobnych rolników w USA podczas światowego kryzysu gospodarczego. Grupa fotografów z FSA miała za zadanie pokazywać aktualne nieprawidłowości panujące w społeczeństwie i wskazywać na potrzebę poprawy sytuacji przy pomocy decyzji politycznych. Doświadczenia zebrane podczas tworzenia tej fotograficznej dokumentacji uwrażliwiły Johna Vachona na problemy społeczne, czego jednoznacznym wyrazem są również fotografie wykonane przez niego w Polsce. Publikowane tu zdjęcia jego autorstwa ilustrują warunki, w jakich wygnańcy z Kresów całymi tygodniami transportowani byli na zachód. Zdjęcia te po raz pierwszy ukazały się drukiem w tomie „Poland, 1946. The Photographs and Letters of John Vachon”49. Cały zbiór przechowywany jest w Smithsonian Institution Press w Waszyngtonie.

49Ann Vachon, Poland 1946. The Photographs and Letters of John Vachon, Washing- ton–London 1995.

Trzecia partia zdjęć pochodzi ze zbiorów Archiwum Państwowego oraz Książnicy Pomorskiej w Szczecinie. Obydwie instytucje zajmują się gromadzeniem fotografii i dokumentów biograficznych dotyczących powojennej historii miasta i regionu.

W tym miejscu chciałabym podziękować obydwu instytucjom, jak również Instytutowi Zachodniemu w Poznaniu oraz pani Ann Vachon za udzieloną mi pomoc w prowadzeniu badań oraz za zgodę na publikację zdjęć w niniejszym tomie. Dziękuję również Marii Albers za przetłumaczenie tekstów do niemieckiego wydania oraz Aleksandrze Łuczak za przełożenie wstępu do polskiego wydania, a także Kornelii Kończal oraz prof. Robertowi Trabie, którzy służyli mi radą podczas obmyślania koncepcji niniejszej książki. Wielką pomocą podczas kwerend archiwalnych zbiorów fotograficznych byli studenci uczestniczący w zajęciach pt. „Fotos und Egodokumente als Quellen eines Historikers” („Zdjęcia i dokumenty biograficzne jako źródło w pracy historyka”), prowadzonych przeze mnie w semestrze zimowym 2011/2012 na Europejskim Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odrą. Szczególne podziękowania należą się dr Magdalenie Abraham-Diefenbach i Matthiasowi Diefenbach, którzy służyli mi pomocą podczas ostatecznej redakcji książki, oraz Kamili Giebie, która wykonała prace lektorskie. Pragnę również podziękować wydawnictwu Ferdinand Schöningh, a zwłaszcza panu dr. Diethardowi Sawickiemu, który włączył niemieckie wydanie niniejszego tomu, podobnie jak książkę „Polens Wilder Westen”, do programu swojego wydawnictwa (odpowiednio Paderborn 2013 i 2014). Do Towarzystwa Autorów i Wydawców Prac Naukowych Universitas w Krakowie kieruję podziękowania za zainteresowanie wydaniem polskiej wersji obu publikacji, a panu Janowi Sadkiewiczowi za pomoc w przygotowaniu ich do druku.

Przekład z języka niemieckiego: Aleksandra Łuczak

Międzyrzecz. Zniszczone