49,99 zł
ZWIĄZKI, RANDKI I ŻYCIE SOLO W XXI WIEKU
Miłość przypomina jednorożca – wszyscy o niej słyszeli, ale niewielu twierdzi, że ją spotkało.
A do tego są poważne wątpliwości, czy istnieje.
W XXI wieku trudno znaleźć nam kogoś do pary. Choć robimy wszystko, co sugerują książki o samorozwoju, aplikacje randkowe i instagramowi coache, nasze związki są nietrwałe i mało satysfakcjonujące. Namiętność, bliskość, intymność, przyjaźń, wsparcie – coraz rzadziej znajdujemy je w relacji romantycznej. Tylko że wciąż nie widzimy dla niej alternatywy.
Tomasz Szlendak, profesor socjologii i autor licznych publikacji, w swojej najnowszej książce opisuje rozpad mitu romantycznej miłości, który przez wieki kształtował zachodnie społeczeństwa. Sięga zarówno do badań naukowych, jak i tekstów kultury popularnej, by postawić pytania o to, jak późny kapitalizm, rozwój technologii i pogłębiające się podziały społeczne wpłynęły na nas i nasze związki.
● Co sprawia, że dla kobiet miłość przestała być synonimem szczęścia, a dla wielu mężczyzn stała się nieosiągalna?
● Dlaczego uprawiamy coraz mniej seksu, a prawie połowa z nas decyduje się na życie solo?
● Czy wszystkiemu są winne algorytmy Tindera i czeka nas powrót instytucji swatki?
● A wreszcie – czy koniec miłości to początek czegoś nowego?
***
Tomasz Szlendak – profesor, socjolog, dyrektor Interdyscyplinarnej Szkoły Doktorskiej Nauk Społecznych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zajmuje się badaniem przemian obyczajowości, relacjami między kobietami i mężczyznami oraz polityką kulturalną. Zasiada w Radzie Doskonałości Naukowej. Laureat stypendium tygodnika „Polityka”, odznaczony medalem „Zasłużony kulturze Gloria Artis”, wyróżniony Nagrodą Cyceron przyznawaną przez Stowarzyszenie Profesjonalnych Mówczyń i Mówców. Opublikował dotąd kilkanaście książek, w tym doktorat o miłości i kryminał retro.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 326
Data ważności licencji: 8/27/2030
Copyright © by Tomasz Szlendak
Projekt okładki
Magda Kuc
Obraz na okładce: Virgin and Unicorn (A Virgin with a Unicorn), Domenichino, 1602 © Niday Picture Library / Alamy / BE&W
Recenzja merytoryczna książki
prof. dr hab. Marek Krajewski
Redaktorka inicjująca
Dominika Kardaś
Redaktorka prowadząca
Dominika Ziemba
Redakcja
Dominika Kardaś
Adiustacja
Lidia Nowak
Korekta
Helena Piecuch, Justyna Ostafin
Opieka produkcyjna
Karolina Korbut
Opieka promocyjna
Bogna Piechocka
Koordynatorka produkcji
Ewelina Wójcikowska-Jakubiec
ISBN 978-83-8427-170-4
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
plik przygotowała Katarzyna Rek
Kiedy człowiek się rodzi, to wchodzi na jedną z trzech dróg życiowych, a poza nimi innych dróg nie ma: pójdziesz na prawo – wilki cię zeżrą; pójdziesz na lewo – sam zeżresz wilki; pójdziesz prosto – zeżresz siebie samego.
Anton Czechow, Płatonow, tłum. A.L. Piotrowska
Że oczy, a w nich płomień, wargi, a w nich słodycz, drapieżne zęby i bezkompromisowe losy filmowej Carmen są być może nieopodal, w naszych kawiarniach i sypialniach, tylko że straciliśmy zdolność ich dostrzegania i w ogóle kto ma do tego głowę.
Leopold Tyrmand, Dziennik 1954
Co z tego, że to wszystko jest pustą grą? Co z tego, że o tym wiem? Czy zaniecham tej gry dlatego tylko, że do niczego nie prowadzi?
Milan Kundera, Śmieszne miłości, tłum. E. Witwicka
Wydaje się, że istnieje pewne stałe, niezmienne kwantum rzeczy i zjawisk, a wszelka zmiana nie oznacza nic innego, jak tylko przemieszczenie tych elementów. Słowem, zawsze mamy do czynienia z coraz to nową układanką tych samych części, tworzących nieustannie inne kombinacje, zmieniające położenie, sąsiedztwo, konfiguracje, układy.
Ryszard Kapuściński, Lapidarium VI
W maszynerii miłości coś się rozstroiło. Miłość już nie działa. Kiedy ludzie zaczynają kogoś szukać, mają za dużo możliwości. A kiedy wreszcie pragną wybrać – żadna z opcji nie wydaje się wystarczająco atrakcyjna. Choć staramy się robić wszystko, co sugerują internetowe horoskopy, książki o samorozwoju, aplikacje randkowe, instagramowi coachowie, youtube’owi wszystkowiedzący i facebookowi magicy od budowania wizerunku – miłość uparcie nie nadchodzi.
A może odeszła na zawsze? Nie jako poryw serca, do którego nadal jesteśmy zdolni, ale jako społeczny mechanizm, którego zadaniem było wiązanie nas w pary. Miłość romantyczna, niegdyś stymulator trwałych związków, nie jest dziś w stanie podołać swemu zadaniu. Pożądanie nie wiedzie już do miłości, a miłość – do łączenia się w pary. Związki wymykają się nam spod kontroli i topnieją, nim się na dobre zestalą. W sferze intymności świat, jaki znamy, się kończy.
Nie chodzi jednak o to, że bez miłości w tym złym, rozpadającym się świecie nie ma dla nas ratunku. Nie chodzi również o to, że miłość w nim znika, a zostaje nienawiść. Nie ma to także nic wspólnego z coraz częstszymi przepowiedniami o nadchodzącej apokalipsie, która ma być nieuniknioną konsekwencją rozkładu wszystkiego, co było w ludziach szlachetne i dobre. W tej książce chciałbym przyjrzeć się miłości raczej jako sprytnej „maszynie” obmyślonej do wykonania ważkiego dla każdej społeczności, acz w gruncie rzeczy technicznego zadania – wiązania nas w trwałe związki, których celami są udzielanie sobie nawzajem wsparcia i opieka nad dziećmi.
A im mniej miłości, tym bardziej rośnie dojmująca tęsknota za nią. Im mocniej daje się odczuć jej brak, tym cenniejszą staje się wartością. Upodabnia się do jednorożca. Zwierzę cudo, tyleż pożądane, co nieistniejące. Odnaleźć je można wyłącznie na płótnach, na których wprawne ręce odmalowały arkadyjski ogród. I choć zastawiamy na to zwierzę coraz wymyślniejsze pułapki, nie możemy go pochwycić. Coraz trudniej o dobre przynęty dla niego. Nie zwabimy go kursami wzmacniania poczucia własnej wartości czy randkowymi aplikacjami dostarczanymi przez korporacje – ani zamieszczanymi w nich coraz seksowniejszymi zdjęciami i chwytliwszymi opisami w profilu.
Zadziwiające jednak, że po kolejnych uczuciowych porażkach i kolejnych nieudanych próbach odnalezienia miłości ludzie wciąż powtarzają nieskuteczne scenariusze. Dalej tropią jednorożca miłości, mimo coraz bardziej dojmującego przeczucia, że zwierzę to istnieje jedynie w legendach. Robią tak, bo nie wytyczono innej, utwardzonej i szerokiej drogi do intymnego spełnienia i stworzenia trwałej pary. Na naszej kulturowej mapie widnieje tylko jedna taka droga – i jest to droga miłości romantycznej. Znamy ją, bo w kinie po stokroć widzieliśmy, dokąd wiedzie, i bezrefleksyjnie chcemy nią podążać, przekonani, że tak właśnie trzeba. A kiedy donikąd nie udaje się dojść, zrazu sądzimy, że przyczyna leży w nas samych. Bo nie jesteśmy miłości warci, bo za słabo się staramy, bo nie wykazaliśmy się w pokonywaniu tej drogi wystarczającą wytrwałością. Później, kiedy nie odnalazłszy miłości, wpadamy we wściekłość i rozpacz, zaczynamy obwiniać innych. Sądzimy, że miłość nie nadchodzi, bo zabrakło wartych jej „obiektów”: zdaniem kobiet zepsuli się mężczyźni, zdaniem mężczyzn – kobiety.
Nie ulega wątpliwości, że między światem kobiet a światem mężczyzn współcześnie pojawia się ideowy dystans – poszerza się przepaść motywacji, potrzeb i stylów życia. Nastąpił ekonomiczny, społeczny i kulturowy awans kobiet. Są coraz lepiej wykształcone, realizują ambicje zawodowe, a kiedy osiągną sukces, nie mogą znaleźć równych sobie partnerów. Wraz ze wzrostem spowodowanych tym frustracji rośnie liczba singielek. Mężczyźni z kolei czują się niewidoczni i odstawieni przez kobiety na boczny tor. Coraz mniej w tych okolicznościach stałych związków, coraz mniej małżeństw i coraz mniej dzieci.
Żeby ludzie chcieli tworzyć stałe pary i decydowali się na potomstwo, konieczne są też poczucie bezpieczeństwa i pewność, że przyszłość jest przewidywalna. Dziś zdecydowanie tego poczucia stabilności nie wzmacniają postępujące zmiany klimatu i dwa ostatnie traumatyczne doświadczenia związane z niepewnością: pandemia i wojna w Europie. Jak widać, pobudek, by odejść, miłość miała pod dostatkiem.
Od razu zaznaczę, że choć jest to książka o końcu miłości, to nie traktuje o jej końcu z perspektywy jednostki. Nie dotyczy tego, jak kończy się czyjaś konkretna miłość[1]. Postawiłem sobie zgoła inne zadanie: nakreślenie społecznego krajobrazu, który wyłania się z rzeczywistości, w której pożądanie rzadko prowadzi do związków, a związki – do miłości. Oczywiście, nie sposób opisać, jak z intymnością i miłością radzą sobie wszyscy ludzie, niezależnie od piętra hierarchii społecznej, z którego pochodzą. Dlatego skupiam się tu przede wszystkim na dokumentacji perypetii miłości romantycznej, z jakimi mamy do czynienia w kulturze Zachodu wśród członków klasy średniej w dwóch pierwszych dziesięcioleciach XXI wieku. Ponadto warto uprzedzić, że jest to zasadniczo książka o parach heteroseksualnych. Związki nieheteroseksualne mają swoich kronikarzy przemian, które z oczywistych przyczyn biegną innym torem niż losy miłości heteroseksualnej[2].
Aby jak najlepiej zrozumieć procesy, które doprowadziły do obecnego stanu rzeczy, musimy przyjrzeć się temu, jak wykuwał się mit miłości romantycznej, jakie okoliczności go kształtowały i jak uległy one najróżniejszym przekształceniom. Zastanowimy się, co na nowo zdefiniuje związki między kobietami a mężczyznami. Zajrzymy zarówno do feministycznej publicystyki, jak i badań z nurtu psychologii ewolucyjnej, i spróbujemy zlokalizować nowe, mniej wydeptane ścieżki, jakimi podążać mogą ci, którzy poszukują satysfakcjonujących sposobów na bycie z drugim człowiekiem, a dla których model oparty na miłości romantycznej okazał się rozczarowaniem.
Stabilne więzi pozostaną przecież ważne, a w niestabilnych czasach, pełnych niepokoju, chaosu i nowych zagrożeń mogą się okazać szczególnie cenne. Gdzie ulokujemy erotykę, przyjaźń, opiekę i wsparcie? Czy obmyślimy w tym celu nowe algorytmy doboru, które zastąpią miłość? Czy pojawią się nowe zawody związane z łączeniem ludzi w pary? Albo przeciwnie – zdamy się na przypadek i wylądujemy w parze z kimś celowo niedobranym? Może w ogóle przestaniemy tworzyć pary? Może wymażemy je ze społecznego krajobrazu i ustanowimy nowe, nieznane dotąd formy bycia razem bazujące na współczesnych, nieśmiałych próbach tworzenia związków niemonogamicznych?
Od razu zaznaczę, że książka ta nie jest poradnikiem. Nie jest też lekiem dla steranej poszukiwaniem miłości duszy. Nie odpowiada na pytanie, co robić, by stworzyć szczęśliwy związek. Nie przynosi gotowych rozwiązań. Jest za to próbą zrozumienia, co dzieje się współcześnie w związkach kobiet i mężczyzn i jakie są tego przyczyny. Mówi o tym, dlaczego kobiety i mężczyźni powinni przestać okładać się kijem oskarżeń, szukać w sobie nawzajem przyczyny udręk, i co najwyżej sugeruje, żeby obie strony troszkę sobie odpuściły. A do tego jest próbą nakreślenia możliwych alternatywnych scenariuszy. Próbą odczytania, co może zastąpić jednorożca miłości.
Jak wygląda jednorożec
Miłość romantyczna to historyczna konstrukcja Zachodu i kulturowy mit, który pełni ważną funkcję – ma łączyć ludzi w trwałe pary. To rodzaj społecznej „maszyny do parowania”. Sednem i silnikiem tej maszyny są nieodłączne i zawsze następujące po sobie etapy: pożądanie, zakochanie i zaangażowanie w budowę związku. Ponadto mit miłości działa wyłącznie, jeśli wierzymy, że sami i w sposób niewymuszony dokonujemy wyboru obiektu kochania.
Tak rozumiana miłość to pewien schemat postępowania, w którym istotna jest stała sekwencja etapów. Za sprawą oddziaływania miłosnego mitu nauczyliśmy się wierzyć, że miłość zaczyna się od napotkania „tego jedynego” lub „tej jedynej”. Następnie prowadzi przez udane spotkania i „zakochanie się” do szczęśliwego i „dojrzałego” związku, a kończy ją dopiero śmierć. W gorszym, bo mniej „romantycznym” wypadku, burzliwe rozstanie. Ponadto uwierzyliśmy, że miłość to jedyna w kosmosie siła, która prawdziwie – ale tak naprawdę, zaprawdę prawdziwie – spaja parę. Nie seks, nie przyjaźń, nie swatka, nie krewni, nie Kościół, nie umowa, nie interesy, nie dziecko w drodze. A ponieważ w ten kulturowy konstrukt wierzymy, to właśnie on stanowi na Zachodzie podwaliny instytucji służącej prokreacji i opiece nad dziećmi – małżeństwa bądź długotrwałego związku pary, która obywa się bez ślubu.
Kiedy uważnie się przyjrzymy naukowym wyobrażeniom i opowieściom o miłości romantycznej, zauważymy, że niemal wszystkie podążają śladem jej kulturowego mitu i rozbierają ją na kilka etapów, przez które przechodzi większość par. Uczonym wydaje się, że miłość romantyczna to pewien dynamiczny stan emocjonalny[3]. Oznacza to, że rozmaite odczucia i praktyki – opisywane przez badaczy jako typy, elementy albo fazy miłości – zmieniają się w czasie jej trwania, przechodzą jedne w drugie i się przeplatają.
Jedną z najpopularniejszych naukowych koncepcji miłości jest trójczynnikowa teoria miłości przedstawiona przez psychologa społecznego Roberta J. Sternberga[4]. Jego zdaniem na miłość romantyczną składają się początkowa namiętność, późniejsza intymność i pojawiające się na końcu – sekwencji zdarzeń, a nie na samym końcu związku – zaangażowanie w utrzymanie relacji. Namiętność to pasja erotyczna, pożądanie, pociąg seksualny, fizyczna bliskość, ale też chęć bezustannego przebywania z człowiekiem, który tę namiętność wywołuje. Intymność to więź, bliskość emocjonalna i porozumienie. Zaangażowanie to przywiązanie, oddanie, udzielanie sobie wsparcia i przyjaźń. Namiętność steruje związkiem na początku, ale z czasem słabnie. Pewna część związków zanika wraz z wygaśnięciem namiętności. W większości tych, które zostają na placu boju, intymność powoli rośnie i rośnie, aż doprowadza parę do stanu, w którym partnerzy mogą się porozumiewać bez słów. Zaangażowanie w związek przychodzi na końcu, kiedy – z reguły – namiętność dawno już zgasła, za to intymność jest w rozkwicie. Na końcu, kiedy wypali się już wszystko – namiętność, intymność i zaangażowanie – pojawia się związek „pusty”, który czeka rozpad.
Inne próby wydzielenia etapów miłości romantycznej są do propozycji Sternberga – na ogół – bardzo podobne[5]. Niemal zawsze pośród wskazywanych w nich faz miłości występują nierozłączne i następujące po sobie zjawiska: pewien rodzaj erotycznej obsesji, czyli zakochanie, zauroczenie, namiętność, oraz – na późniejszych etapach związku – intymność i przyjaźń.
Dziś, jak zobaczymy na licznych przykładach przytoczonych w tej książce, praktyka nierzadko rozjeżdża się z wypracowanymi zaledwie kilka dekad temu typologiami i skalami. Od zakochania zbyt szybko chcemy przeskakiwać do etapu budowania intymności albo wręcz przeciwnie – uciekamy z relacji, gdy tylko zaczynamy wyczuwać, że drugiej stronie chodzi o coś więcej niż namiętność. W takim układzie zbudowanie związku opartego na miłości – takiej jak rozumiał ją choćby Sternberg – staje się rzadkością. A jednak wciąż uparcie wierzymy w mit romantycznej miłości i kultywujemy go w naszych społecznych praktykach, języku i przekonaniach.
Gdy zapytano Hiszpanów, czy wierzą, że „prawdziwa miłość wszystko zwycięży”, ponad trzy czwarte ankietowanych odpowiedziało twierdząco[6]. Nieco mniej, około 70%, deklarowało wiarę w to, że miłość jest wieczna, łączy do grobowej deski[7]. A ponad połowa ankietowanych żywiła przekonanie, że gdzieś tam, hen, nie wiadomo gdzie, jest ktoś im przeznaczony, jakaś druga połówka, z którą stworzą związek idealny. I tylko 15% Hiszpanów i Hiszpanek zgadza się z twierdzeniem, że małżeństwo to mogiła miłości. Skąd w Hiszpanach i Hiszpankach taka wiara? W skrócie: zaszczepił ją dla swoich celów miłościwie nam panujący system ekonomiczny i społeczny – kapitalizm.
W czasach przednowoczesnych małżeństwo było związkiem dwóch statusów, a nie dwóch osób. W związek wchodził „czyjś syn” z „czyjąś córką”, nie zaś – powiedzmy – Adam z Ewą. Osobiste uczucia żywione przez ludzi nie miały znaczenia. Ani wzajemna fascynacja seksualna, ani towarzyszące jej emocje nie były w przednowoczesnej Europie podstawą związków. Zwłaszcza że w grę wchodziły wyłącznie związki małżeńskie. Kwestia doboru małżonków wyglądała z grubsza tak, jak wygląda do dzisiaj w najbogatszych kastach w Indiach, albo tak, jak budowali pary małżeńskie polscy chłopi jeszcze na początku XX wieku. W przednowoczesnym świecie nie wyszukiwano sobie męża lub żony samodzielnie, a przedmałżeńskie kontakty seksualne były zasadniczo zakazane. Małżeństwo pozostawało instytucją ekonomiczną i reprodukcyjną, która pozwalała ludziom wspólnie – a zatem łatwiej i efektywniej – iść przez życie, pomnażać majątek oraz płodzić i wychowywać potomstwo. Życie było z reguły trudne, a trudne życie z reguły nie pozwala na uleganie namiętnościom.
Wejście w związek mogło awansować albo degradować nie tylko młodych, ale także ich rodziny. Dlatego dobór odpowiedniego małżonka i małżonki był sprawą arcyważną, której nie można było zostawiać samym zainteresowanym. I z pewnością nie mógł być wynikiem jakiegoś ulotnego uczucia. Rodzice dbali o to, by przyszli mężowie czy przyszłe żony ich dzieci mieli odpowiedni status społeczny, a ich rodziny nie różniły się wielkością majątku. Zazwyczaj szukano małżonków w pobliżu. W przypadku polskich chłopów najczęściej w tej samej parafii. Kiedy rodzice upatrzyli sobie właściwą, ich zdaniem, partnerkę dla swego syna, wysyłali do jej rodziców wyspecjalizowaną w łączeniu par rajkę. Rajka badała grunt, oceniała zgodność rodzin, po czym ojciec z synem mogli pojechać do rodziców potencjalnej żony na negocjacje. Dodajmy – chodziło o negocjacje ekonomiczne. Oczywiście, młodzi mogli wyrazić sprzeciw, jeśli swatani im partnerzy skrajnie im się nie spodobali. Zazwyczaj jednak dochodzono do porozumienia, bo afekty w przednowoczesnym świecie były silnie powiązane z zamożnością potencjalnych mężów i żon. Pokaźny majątek wzmagał pozytywne uczucia, a biedniejszych nie było stać na wybrzydzanie.
Kiedy w toku rewolucji przemysłowej ludzie przenieśli się ze wsi do miast, żeby pracować w fabrykach, porwały się tradycyjne więzi i odeszły w niepamięć równie tradycyjne sposoby zawiązywania małżeństw. Zanikły rodzinne sieci wsparcia i rozproszyły się systemy wyszukiwania kandydatów i kandydatek do budowy zgodnych związków. Z tego powodu w XIX wieku spopularyzował się nowy sposób dobierania się w pary – sposób, który funkcjonował już w średniowiecznej Europie, lecz dotychczas był arystokratyczną alternatywą dla konwencjonalnego, aranżowanego małżeństwa[8]. Przez wieki bardowie i poeci opiewali miłość łączącą wielbiciela z damą serca, której ten nie może pojąć za żonę, ponieważ ma niższy od niej status. Małżeństwo tych dwojga było, rzecz jasna, wykluczone, jednak wielbienie „z oddali” – już nie. W takiej formie emocjonalnej więzi z kimś samodzielnie wybranym idea miłości romantycznej dotrwała – w pieśniach i księgach – do drugiej połowy XIX wieku. To właśnie wtedy, na przełomie wieków XIX i XX, na pierwszy plan kontraktu małżeńskiego zaczęło się wysuwać uczucie między dwojgiem ludzi, aranżowanie związku jako połączenia dwóch rodów przesunęło się zaś na plan drugi.
Tę alternatywę, opartą na indywidualnym upodobaniu, doceniły przede wszystkim kobiety, gdyż ich główną bolączką było uwięzienie w instytucji z mężem, na którego wybór nie miały wpływu[9]. Romantyczna miłość wydawała się oferować wszystko, co trzeba, żeby trwale wiązać ludzi w pary owocujące dziećmi – przyszłymi robotnikami, sprzedawcami, urzędnikami i konsumentami tworzącymi społeczeństwo.
Jak wyglądała miłość romantyczna w nowym wydaniu ery przemysłowej, gdy zaczęła łączyć w pary włókniarzy i kucharki, a nie księżniczki i rycerzy? Dobrze pokazał to choćby Alberto Moravia w swojej powieści z 1960 roku pod tytułem Nuda. Gdy Dino dopytuje swoją wybrankę, siedemnastoletnią Cecylię, o jednego z poprzednich adoratorów: „Dlatego powiedz mi: zdradził ci kiedyś, dlaczego cię kocha?”, dziewczyna odpowiada: „Nie, kochał mnie i już”. Dino zaś bez większych dyskusji akceptuje jej odpowiedź: „To prawda, miłość nie ma przyczyn, kocha się i już”[10]. Oboje z łatwością przyjmują tę wykładnię, bo wówczas już od dobrych kilku dekad w społeczeństwie zachodnim postrzegano miłość jako siłę wyższą, coś magicznego, irracjonalnego, niezależnego od naszej woli, pozostającego poza naszą kontrolą. I pojawiającego się ot tak, znienacka, bez przyczyny i nie wiadomo skąd. A jednocześnie, co najważniejsze, rozwinęło się powszechne przekonanie, że dzięki miłości ludzie sami wybierają sobie partnera. Z tego powodu miłość romantyczna – opisywana właśnie jako wolny wybór współmałżonka – od pierwszej połowy XX wieku stała się głównym czynnikiem zawiązywania małżeństw.
W erze powojennej, na późniejszych etapach rozwoju kapitalizmu, miłość przydała się jeszcze bardziej. W sposób niewidzialny dla głównych zainteresowanych podtrzymywała cały system. Najdobitniej tę kluczową dla kapitalizmu rolę miłości opisał amerykański[11] literaturoznawca John Bender: „Miłość w sferze prywatnej, a powołanie zawodowe w sferze gospodarczej są motorami produktywności”[12]. Badacz miał na myśli to, że romantyczna miłość ma moc pacyfikowania jednej ze stron miłosnego kontraktu. Powoduje, że strona ta nie dostrzega własnej pracy wkładanej w rozwój kapitalizmu – tej wykonywanej za darmo. Jeszcze brutalniej tę kwestię ujęła włoska działaczka feministyczna Leopoldina Fortunati, pisząc, że miłość to rodzaj waluty, w jakiej płaci się kobietom za dodatkową, ciężką pracę wykonywaną w domu, by nie płacić im jakąkolwiek twardą monetą[13]. Dzięki miłości romantycznej stosowanej jako zapłata dla kobiet i dzięki idei powołania zawodowego wtłaczanej w mężczyzn kapitalizm rósł w siłę. Co więcej, ludzie – przekonani, że poryw serca jest wystarczającą podstawą do stworzenia związku – nie myśleli zanadto nad wyborem męża czy żony, dzięki czemu małżeństw, a tym samym dzieci (przyszłych konsumentów) przybywało. Nieprzypadkowo para, którą połączyła miłość romantyczna, stała się formą związku kulturowo, społecznie i prawnie uprzywilejowaną wśród innych form więzi. Ludzie byli dzięki miłości produktywni i chętni do konsumowania, a kobiety nie wnosiły o zapłatę za pracę w domu. Nic, tylko przyklasnąć opiewaniu takiej przemożnej „magicznej siły” w hollywoodzkich produkcjach i eksportowaniu jej dalej w świat.
Nie bez przyczyny druga połowa XX wieku to w kulturze zachodniej okres rozkwitu romansu jako oberfabuły, kulturowej ramy i makroscenariusza, który steruje intymnymi motywacjami i działaniami ludzi[14]. Każda z postaci i scen przewidywanych w tym scenariuszu jest nam wszystkim świetnie znana. Romans rezyduje w kulturowych skryptach, do wykorzystywania których jesteśmy trenowani i na które nie potrafimy spojrzeć krytycznie. Takie kulturowe modele czy dyskursy są własnościami całych społeczności. Wyrażają się w obyczajach, dziełach sztuki, piosenkach, dowcipach, towarzyskich podszeptach i maminych radach, które sterują codziennymi i odświętnymi poczynaniami. Mają co prawda charakter ponadjednostkowy, ale nie istnieją inaczej niźli w jednostkowych realizacjach. Odgrywamy miłosną nadopowieść na okrągło, w miriadach indywidualnych form. Stanowi ona rodzaj kulturowego kleju, który trzyma nas razem. Również ze względu na wiarę w to, że każdy musi taki nadscenariusz odegrać – i to odegrać go mniej więcej w ten sam sposób.
Za sprawą wiary w konieczność realizacji tego scenariusza ludzie, którzy żyją bez miłości, obawiają się, że coś jest z nimi nie tak. Czują, że dopiero gdy znajdą kogoś do kochania, ich życie – bez miłości grzęznące w martwym punkcie – ruszy z kopyta. Otoczenie bezustannie podtrzymuje ich w przekonaniu, że bez miłości trudno, źle i w ogóle nie warto żyć, bo miłość romantyczną kreuje się i przeżywa zbiorowo. Oznacza to, że dwoje kochanków i ich wzajemne relacje tworzą coś, co jest nieredukowalne do sumy doświadczeń tych dwóch darzących się miłością jednostek. Miłość romantyczna jest społecznie pożądana, konieczna i możliwa[15].
W ciągu ostatnich stu lat za sprawą upowszechnienia się tej metanarracji miłość awansowała do roli głównego budowniczego więzi w nowoczesnych społeczeństwach. To realizacja przewidzianego w niej scenariusza sprawia, że czujemy się częścią tego nowoczesnego społeczeństwa. Odgrywanie go wymaga systematycznego wykonywania rytuałów miłosnych (randki, czułe gesty i słówka, obdarowywanie kwiatami), co sprzyja ściślejszemu wiązaniu ze sobą ludzi darzących się uczuciem. Dlatego właśnie możemy postrzegać miłość jako instytucję społeczną, czyli kompleks zrytualizowanych działań służących zaspokojeniu jakiejś ważnej społecznej potrzeby[16].
„Kochać to znaczy patrzeć w tym samym kierunku”. Choć ta popularna, pożyczona od Antoine’a de Saint-Exupéry’ego fraza wywołuje gastryczne sensacje u cyników, mówi coś istotnego o społecznej naturze miłości i jej roli w budowaniu związku, w którym cele dwojga osób ulegają połączeniu. Oczywiście, miłość nie jest czynnikiem niezbędnym, by łączyć ludzi w trwałe pary. Dzięki właściwym dla niej rytuałom czują się oni jednak mocniej związani ze sobą i skuteczniej opiekują się dziećmi. Ponadto miłość romantyczna jako instytucja jest czymś długotrwałym i stabilnym, a zatem czymś, co zapewnia kochającym się bezpieczeństwo i daje im możliwość wyobrażenia sobie wspólnej przyszłości[17].
Mit miłości miał bowiem konkretne zadanie: zbudowanie sprawnej instytucji społecznej i wzbudzenie wiary w skuteczność miłości, żeby kobiety i mężczyźni nie odczuwali, że coś ich w związku uwiera czy pobolewa. Żeby nie myśleli zanadto o władzy, pieniądzach, poświęcanej energii i czasie, które w tego typu relacjach zawsze są nierówno rozdysponowaną walutą. Socjolożka Mira Marody ujęła to tak: „Dyskursy miłosne służą temu, żeby usunąć wymiar ekonomiczny i wymiar władzy z naszych wyobrażeń o byciu razem”[18]. Zakotwiczony w zachodniej kulturze mit miłosny jest wszechmocny i wszyscy go wyznają, dlatego mężczyzna będzie myślał, że wcale nie chodzi o jego pieniądze, a kobieta będzie przekonana, że on wcale nie dyktuje warunków. Wystarczy uwierzyć w ten mit, byśmy związali się w parę, która, nie bacząc na przeszkody, będzie dzielnie pracować ku chwale kapitalizmu i sprawnie zasili społeczność odchowanymi dziećmi.
Dziś mamy już jednak z tym kłopot. Jesteśmy w takim momencie historii, w którym instytucja miłości przestaje działać automatycznie i w sposób niewidoczny. Ludzie wchodzą w intymne relacje, których reguły – niegdyś ustalone i powszechne – okazują się niejasne i nieprzystające do rzeczywistości. Nadgryzły je rynek nastawiony na jednostkę, nowe technologie i bezmiar wolności.
Że miłość się psuje, uważano oczywiście, odkąd tylko zaczęła odgrywać swoją społeczną rolę, czyli od lat powojennych[19]. Od początku XXI wieku narzekania na skorodowaną intymność i niesprawdzający się scenariusz „randka – zakochanie – trwały związek” przybrały jednak na sile. Nie bez powodu. Z miłością romantyczną bowiem dziś zapoznać się można głównie, czytając przedpotopowe romansidła i oglądając „klasyczne” komedie. Klasyczne, czyli te nakręcone hen, hen – w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku. Chodzi oczywiście o takie filmy jak Plusk (Splash) z 1984 roku, w którym nowojorski przedsiębiorca zakochuje się ze wzajemnością w syrenie. Ta, wychodząc na ląd, zamienia się w kobietę, ale kiedy tylko dotyka wody, ponownie staje się syreną. Ta specyficzna przypadłość przeszkadza w miłości, ale miłość i tak omnia vincit i prowadzi bohaterów ku szczęśliwemu zakończeniu. Chodzi również o miłosny klasyk nad klasykami – musical Dirty Dancing z 1987 roku, w którym miłość musi pokonać (i pokonuje, w tańcu) przepaść klasową oddzielającą dwoje głównych bohaterów. A nawet o pierwszą część Top Gun z roku 1986, gdzie między batalistycznymi scenami rozgrywa się tyleż gorący, co schematyczny romans niesubordynowanego młodego oficera z przegrywającą ze swą skłonnością do namiętności instruktorką w szkole pilotów.
Owszem, ludzie wciąż tęsknią za miłością odmalowaną w tych szlagierach. Ale tęsknią zapewne dlatego, że na własnej skórze doświadczają, jak bardzo przedstawiony tam scenariusz jest trudny do realizacji. Dyskurs miłosny z całym jego romantycznym, językowym przyodziewkiem, fascynacją i czcią dla dam serca, przełamywaniem zrazu niemożliwych do przełamania społecznych dystansów, komunią zakochanych dusz i zlewaniem się dwóch gorących serc w jedno odchodzi do lamusa za sprawą tego, co dzisiaj w realnych kontaktach usiłują między sobą praktykować ludzie.
Już w 1990 roku niemieccy socjologowie Ulrich Beck i Elisabeth Beck-Gernsheim zasugerowali, z czego wynika przypadłość, która trawi, a nawet uniemożliwia związki[20]. Żyjemy w czasie, w którym zdaniem Becków dochodzi do kolizji sprzecznych ze sobą kulturowych wymogów i osobistych pragnień. Nasz problem wynika z konieczności połączenia rzeczy niepołączalnych: kulturowego scenariusza miłości, wymogu założenia rodziny i parcia na realizację osobistej wolności w sferze zawodowej i prywatnej.
Dzisiejsza relacja damsko-męska to rodzaj gry między pragnieniem seksu a utratą autonomii. Scenariusz romantyczny zakłada nieuchronne pożegnanie tej autonomii. Związek będący wynikiem realizacji romantycznego skryptu zawsze wikła obie strony w stosunki władzy, wymianę ekonomiczną i konieczność zrezygnowania z części własnych zamiarów i planów. Dlatego właśnie tak często kończy się dzisiaj na seksie. Wykazujemy się coraz większą ostrożnością w stawianiu kolejnych intymnych kroków, bo stawką w grze jest utrata niezależności. Alternatywy nie ma, ponieważ dotąd usiłowano oprzeć dyskurs miłości romantycznej na wolności wyboru, dobru w dzisiejszym, postemancypacyjnym świecie w pełni zrozumiałym i wysoko cenionym. Interesów dwóch stron nie sposób jednak nigdy pogodzić bez strat; pełna wolność wyboru jest niemożliwa.
Związki zatem rozbijają się o rafy emancypacji i równych praw jednostki, choć ludzie – zwłaszcza kobiety – nadal usilnie dążą do realizacji miłosnego scenariusza, który powiódłby ich w kierunku założenia szczęśliwej rodziny. Z reguły jednak coś musi wygrać: albo osobista autonomia, albo miłość w związku, za którą nieuchronnie podąża tej autonomii utrata.
Wewnętrznie sprzeczne, nierealizowane pragnienia kobiet zderzają się z pragnieniami mężczyzn. W wyniku tej kraksy coraz trudniej o komunikację i obie strony są nieszczęśliwe. Czuły się szczęśliwsze, kiedy mit romantycznej miłości był na tyle wszechmocny i sugestywny, że nikt nie musiał się zastanawiać nad osobistą autonomią i wszyscy bez zastanowienia wchodzili w relacje. A dzisiaj? Nie ma żadnych współczesnych uniwersalnych wyobrażeń na temat tego, jak powinien wyglądać związek kobiety i mężczyzny. Takich wyobrażeń, dopowiedzmy, które sterowałyby związkami większości. Oczywiście, wciąż trwałe jest przekonanie, że „trzeba kogoś mieć”, kogoś, kto zapewni byt i barwne życie z jednej strony, a seks i ciepło z drugiej. Jednak w tej chwili mamy do czynienia z rozbiciem, przetasowaniem i jednoczesną dostępnością wszelkich możliwych rodzajów relacji między płciami. Wszystko, co do tej pory kulturowo wypracowano, by opanować damsko-męskie wiry, przestaje się sprawdzać. Parę coraz trudniej jest zbudować, bo nie bardzo wiadomo, jak taka konstrukcja powinna wyglądać. Sprawia to, że ciągle próbujemy, trenujemy, sprawdzamy się w relacjach.
*
Pewnego razu nowojorczanka Hannah Horvath, główna bohaterka Dziewczyn[21], wyrzuca śmieci do nieswojego kubła. Kubeł okazuje się należeć do mężczyzny, który mieszka samotnie niepodal. Hannah, dręczona wyrzutami sumienia, ze skruszoną miną idzie do tego mężczyzny, by wyspowiadać się z wykroczenia. Puka do eleganckich wrót. On je uchyla, ona wchodzi. Coś tam gadają, ale troszkę, tak bez przesady. Piją czerwone wino. Uprawiają seks to tu, to tam. Śpią. On ma zielony stół do ping-ponga, a ona topless wymachuje paletką. Gadają znowu, zanoszą się śmiechem, ona wychodzi. I tyle. Wszystkiego czterdzieści osiem godzin. Żadnego przedtem, żadnego potem. Zwłaszcza potem.
Wydawać by się mogło, że takie czterdziestoośmiogodzinne zderzenia międzyludzkie to jakieś wprawki, test, sondowanie możliwości stron[22]. Tak się nam wydaje, bo przez cały czas myślimy kategoriami mitu o miłości, który zakłada celowość i konsekwencję damsko-męskich poczynań. Zakładamy intencjonalność od początku do końca relacji, a jej po prostu nie ma. To, co się między nami dzieje, co steruje nami dzisiaj, to bardzo często czysta przygodność. Żaden to celowy, indywidualny wybór. Jeszcze jeden przypadek w chaosie przypadkowych spotkań. A w tym przypadku czysty ludus. Czysta, niewiodąca donikąd relacja. Dwa statki na nowojorskim morzu, nieco seksu i partia ping-ponga. Niezaangażowanie. Nie ma tu miejsca na jakieś potem. Nikt nie wymaga, by było coś potem. Bo jakieś potem jest dzisiaj wielce ryzykowne. Grozi związkiem, a ten z kolei utratą autonomii.
Skomplikowane życie erotyczne dziewczyn ery postfeministycznej, takich jak Hannah, bierze się stąd, że zdają sobie sprawę z tego, że relacja z mężczyzną to zawsze splot władzy, przemocy i pożądania. Ten splot jest źródłem – jednocześnie – przyjemności i frustracji. Nic dziwnego, że kobiety zarazem chcą takich relacji i ich nie chcą. Z jednej strony pragną być wolne, z drugiej chcą żyć w parze. I często kończy się to tak jak w serialu – szybkim rozejściem się, każdy w swoją stronę. Zanim dojdzie do inicjującej stały związek ustnej umowy, bohaterowie i bohaterki życia zdążą zrobić wszystko, żeby się w sobie nie zakochać. A jeśli się już przypadkiem zakochają, robią wszystko, żeby nie poddać się temu uczuciu.
To, do czego niegdyś zmierzano na końcu, dziś dzieje się na początku. To zaś, od czego winno się relację romantyczną zaczynać, nie wydarza się wcale. Dlatego kino i platformy streamingowe serwują nam dziś spektakle złożone z chaotycznie przemieszanych seksualnych i emocjonalnych epizodów. Zapoznajemy się z mnogością wariantów damsko-męskich zmagań, w których swe role odgrywają popęd, przypadek, rozrywka, przygoda, używki, miotanie się i ucieczka przed zaangażowaniem, nie ma natomiast konwencjonalnej metanarracji. Trudno dziś o konsekwentny scenariusz klasycznej, romantycznej komedii, w której wszystko byłoby „jak trzeba i po kolei”. Ona ze sfer niższych, on z wyższych. Liczne przeszkody i kłody rzucane pod nogi bohaterom. Łzy, deszcz, łzy w deszczu. Miłość nie ma prawa się zdarzyć, ale się zdarza. Pocałunek, ciąża, smyczki, kurtyna[23].
Tradycyjne oczekiwania wobec dramaturgii związków i dozgonnej monogamii wciąż jednak czają się w większości głów. W czasach, w których żywot pary jest coraz krótszy, mało kto planuje związek „na czas określony” i mało kto przygotowuje się na to, co może nastąpić, myśląc o końcu relacji jako nieuchronnym rezultacie tego, że się ją w ogóle rozpoczyna. Przejawiamy tęsknotę za ideałem romantycznej miłości, tyle że nie jest on już gwarantem stałego związku. Mit uczucia wiecznego i stałego w szybkim tempie nadgryza rdza. A skoro miłość zżera korozja, przeczuwamy, że wraz z nią rozkładowi ulega cały świat – tak bardzo bowiem mit romantyczny steruje naszym życiem.
Już w tym momencie pora na postawienie pytań, które będą nam towarzyszyć do końca wspólnych rozważań. Czy relacje miłosne w dzisiejszej postaci pełnią wobec kapitalistycznych społeczeństw i wobec rynku tę samą funkcję, którą pełniły w XX wieku? Czy miłość współcześnie, taka, jaką się „uprawia” w ramach dzisiejszych, różnorodnych i rozchwianych praktyk uczuciowych, nadal stanowi motor napędowy dla kapitalistycznej produktywności? Czy wynikające z miłości – i niemożliwości jej realizacji – cierpienia i frustracje w ogóle mogą dzisiaj cokolwiek napędzać? Jak zobaczymy – to, co obecnie dzieje się z miłością i wokół miłości, potrafi wpędzić kobiety i mężczyzn w niewiarę w moc uczuć, a w konsekwencji – w otępienie i stupor. Porażki w miłości i stymulowane tymi porażkami cierpienia stopują pracowników i pracownice w systemie kapitalistycznym. Zmuszają do bezruchu i bezczynności. Skoro zatem w miłości odnotowujemy dziś więcej porażek niż sukcesów, to czy miłość nadal daje nam kopa do pracy i napędza rynek? Skoro jest nieskuteczna, to czy w dalszym ciągu stanowi kotarę, która zasłania nierówność między płciami?
Odpowiedzi na te pytania wcale nie są oczywiste. Choćby dlatego, że współczesne formy miłości, a przede wszystkim kłopoty z miłością, mogą napędzać kapitalizm i rynek tak, jak wcześniej napędzała je miłość. Tyle że od innej strony. Wszystkie dzisiejsze frasunki ze znalezieniem miłości i jej utrzymaniem mogą wspierać – na przykład – producentów aplikacji służących poszukiwaniu „drugiej połówki”, zainstalowanych na milionach smartfonów. Okołomiłosne frustracje to również pożywka dla dostawców wszystkich najzupełniej zbędnych usług i przedmiotów, których opętańcze nabywanie ma nam pomóc zabliźnić emocjonalne oparzenia.
Przede wszystkim jednak miłość nie musi już prowadzić prostą drogą do heteroseksualnego małżeństwa. Mamy do czynienia z pączkowaniem form, w których ludzie starają się być ze sobą. Do powstawania tychże form miłość bywa potrzebna, choć nie zawsze. Struktura kapitalistycznego świata, w której romantyczna miłość prowadziła do nowoczesnego małżeństwa, a jego forma wspierała produktywność i rynek – zniknęła. Nie za sprawą utraty wiary w samą miłość. Raczej za sprawą utraty wiary w to, że miłość działa. Że da się ją zaaplikować we własnym życiu z pożądanym skutkiem – zbudowaniem trwałego związku. Większość ludzi, tak jak ankietowani Hiszpanie i Hiszpanki, nadal deklaruje wiarę w moc miłości, ale ich praktyki i wybory zaprzeczają tej wierze. Są jak Polki i Polacy, albo wcześniej Irlandczycy i Irlandki, na detoksie od Kościoła katolickiego – ciągle wierzący w metafizycznego Boga, ale do kościoła, gdzie wcześniej można było tego Boga spotkać, większość z nich już nie chodzi. Tak jak nieustannie wierzący w Boga Irlandczycy nie chodzą dziś na mszę, tak Hiszpanie i Hiszpanki nie praktykują miłości, która wiodłaby do trwałego związku i małżeństwa – choć ciągle w taką miłość wierzą.
Ta utrata wiary w spajającą moc miłości wyłoniła się w procesie, który postępuje od kilkudziesięciu lat. Skutecznie oderwał on pożądanie od zakochania, a miłość od trwałego związku. Zaczynamy dostrzegać, że intymność i seks to jednak dwie różne rzeczy. Pożądanie i przyjaźń to co innego. Da się je swobodnie realizować oddzielnie, z innym człowiekiem do pożądania i innym do przyjaźnienia się. Coraz trudniej wszystkie te fenomeny – seks, namiętność, bliskość, intymność, przyjaźń, wsparcie – zmieścić pod jednym parasolem miłości. Współczesność przenosi zatem miłość z kulturowego centrum na margines przez odbieranie jej głównej społecznej funkcji. Dzieje się tak, ponieważ naszym uczuciom oraz praktykom, w które usiłujemy te uczucia upchnąć, nie udaje się sprostać mitowi o wszechmocnej miłości rozpowszechnionemu w kulturze. Uczucia, praktyki i mit oddzielają się od siebie, rozmijają się.
Kiedy społeczne normy wyrażania uczuć, nasze własne emocje oraz podejmowane praktyki związane z tymi uczuciami pasują do siebie, nie trzeba weryfikować reguł, które mają nimi zarządzać. A kiedy to, co czujemy, i to, co usiłujemy z uczuciami robić, oraz utarte zasady postępowania wiązane z życiem uczuciowym się rozchodzą, zaczynamy nabierać refleksyjnego dystansu do własnych działań i podawać w wątpliwość reguły społeczne, które mają nimi sterować.
W kolejnych rozdziałach tej książki spróbujemy zatem spojrzeć na mapę współczesnych związków i zastanowić się, dokąd uciekł jednorożec miłości, czy też – co go przegoniło. Przeanalizujemy, jak w ostatnich dekadach interesy płci stawały się coraz mniej kompatybilne, co dzieje się z uczuciami, które upakowaliśmy w algorytmy platform cyfrowych, przyjrzymy się też z bliska konsekwencjom postępującego pod ich wpływem ekskluzywizmu na rynku seksualnym.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Tym zajmuje się Eva Illouz w książce The End of Love (Cambridge 2021), poświęconej końcowi miłości rozumianemu jako ten moment związku, kiedy następuje jego demontaż.
[2] Zob. A. Stasińska, Socjologia pary. Praktyki intymne w związkach nieheteroseksualnych, Kraków 2018.
[3] Od dziesięcioleci badacze i badaczki uwielbiają przyglądać się temu, co o własnych uczuciach sądzą ludzie, i mierzyć natężenie ich miłosnych uniesień. Od 1940 roku pojawiły się w naukach społecznych aż 33 różnego rodzaju skale służące do pomiaru miłości. U podłoża najpopularniejszych spośród tych skali leżą oryginalne próby wypreparowania z miłości składających się na nią fenomenów czy etapów. Zob. E. Hatfield, L. Bensman, R.L. Rapson, A Brief History of Social Scientists’ Attempts to Measure Passionate Love, „Journal of Social and Personal Relationships” 2012, 29(2), s. 143–164.
[4] Zob. R.J. Sternberg, A Triangular Theory of Love, „Psychological Review” 1986, 93(2), s. 119–135.
[5] Zob. np. E. Anderson, The Monogamy Gap. Men, Love, and the Reality of Cheating, Oxford 2012; E. Hatfield i in., dz. cyt.; I. Costa Galinha i in., Adult Attachment, Love Styles, Relationship Experiences and Subjective Well-Being. Cross-Cultural and Gender Comparison between Americans, Portuguese, and Mozambicans, „Social Indicators Research” 2014, 119(2), s. 823–852.
[6] Zob. J.A.R. Cárcel, The Paradoxes of Love in the Spanish Family. A Sociological Approach, „F1000 Research” 2021, 10(627), [online:] https://f1000research.com/articles/10-627, dostęp: 23.04.2025.
[7] Zob. V. A. Ferrer Pérez, E. Bosch Fiol, C. Navarro Guzmán, Los mitos románticos en España, „Boletín de Psicología” 2020, 99, s. 7–31. Dla porównania w miłość, która trwa całe życie, wierzyło w 2020 roku 79% Polek i Polaków, choć sądziły tak przede wszystkim osoby pozostające aktualnie w związkach, religijne i… kobiety. Aż 19% Polek i Polaków uważało jednak, że miłość to rodzaj bonusu, dodatku, i że można się cieszyć życiem bez miłości. Co ciekawe, większość tak myślących była kiedyś w formalnym związku (61%), a tylko 14% osób z tej kategorii to single i singielki. To również ta mniejszość sądziła, że miłość nie pokona każdej przeszkody i nie pozwala wyjść z każdego kryzysu. Symptomatyczne jest w Polsce także to, że osoby deklarujące przynależność do grupy LGBTQ+ częściej niż osoby heteroseksualne uważały, że nie mają za sobą doświadczenia prawdziwej miłości. Zob. J. Czernecka, The Social Definition of Love and Its Role in Maintaining and Intimate Relationship Typology of Attitudes Towards Love, „Acta Universitatis Lodziensis. Folia Sociologica” 2021, 79, s. 121–132.
[8] Zob. F. de Singly, Socjologia rodziny – Ja, My i Oni, tłum. M. Sakwerda, „Fabrica Societatis” 2020, 3, s. 53–65. Por. D. Shumway, Modern Love. Romance, Intimacy, and the Marriage Crisis, New York 2003, s. 13.
[9] Tę złożoną historię opisałem tu: T. Szlendak, Architektonika romansu. O społecznej naturze miłości romantycznej, Warszawa 2002, s. 43–124.
[10] A. Moravia, Nuda, tłum. M. Woźniak, Warszawa 2010, s. 104.
[11] Przymiotniki wskazujące kraj pochodzenia uczonych mają znaczenie, tak jak mają znaczenie miejsce i pozycja, z których się mówi. Inaczej sprawy miłości widziane są w Stanach Zjednoczonych, inaczej w krajach Europy Zachodniej, takich jak Hiszpania czy Niemcy, jeszcze inaczej w Polsce, a zupełnie odmiennie na Dalekim Wschodzie. Te geograficznie i kulturowo ulokowane punkty widzenia bywają zauważalne w podejściach badawczych oraz interpretacjach wyników badań.
[12] Zob. J. Bender, Rational Choice in Love, „Occasion. Interdisciplinary Studies in the Humanities” 2009, 1. Por. E. Illouz, Consuming the Romantic Utopia. Love and the Cultural Contradictions of Capitalism, Berkeley–Los Angeles–London 1997. Tłumaczenia tego oraz innych cytatów zaczerpniętych z tekstów niepublikowanych po polsku pochodzą od autora książki.
[13] Zob. L. Fortunati, The Arcane of Reproduction. Housework, Prostitution, Labor and Capital, New York 1995, s. 28.
[14] Anglo-amerykańska humanistyka ukuła dla takiego nadscenariusza, nadopowieści czy po prostu metanarracji sterującej życiem ludzi osobny termin – masterplot. Określenie to oznacza dosłownie wzorzec scenariusza, podstawową konstrukcję fabuły zawartą w dokumencie wykorzystywanym podczas pracy nad filmem czy serialem. Według badaczy masterplot to dominująca kulturowa narracja, przez którą interpretujemy rzeczywistość (zob. H. Porter Abott, The Cambridge Introduction to Narrative, Cambridge 2008; F. Kermode, The Genesis of Secrecy. On the Interpretation of Narrative, Cambridge, Massachusetts–London 1979). Zarówno tę społeczną – wokół nas – jak i nasze osobiste życiowe poczynania. Antropolog Victor C. de Munck określa tę makroopowieść jako kulturowy model (zob. V. C. de Munck, D. B. Kronenfeld, Romantic Love in the United States. Applying Cultural Models Theory and Methods, „Sage Open” 2016, 6[1]. Czasami nazywa się go w naukach społecznych dyskursem miłosnym, który prócz scenariusza odgrywania ról w intymnym spektaklu zawiera tegoż ideologiczne uzasadnienie.
[15] Por. S. Seebach, F. Núñez-Mosteo, Is Romantic Love a Linking Emotion?, „Sociological Research Online” 2016, 21(1), s. 176–187.
[16] Por. P. L. Berger, Zaproszenie do socjologii, tłum. J. Stawiński, Warszawa 1995, s. 86 i dalej.
[17] Zob. S. Seebach, F. Núñez-Mosteo, dz. cyt., s. 176–187.
[18] W rozmowie z autorem przeprowadzonej na użytek tej książki. Szczegóły na temat rozmówczyń i rozmów znajdują się w ostatnim rozdziale zatytułowanym Rozmowy.
[19] Zob. np. M. Weigel, Labor of Love. The Invention of Dating, New York 2017.
[20] U. Beck, E. Beck-Gernsheim, The Normal Chaos of Love, Cambridge 1995.
[21] Serial napisała dla HBO piekielnie spostrzegawcza Lena Dunham. Zagrała też rolę Hannah. Rolę Raya, samotnego mężczyzny mieszkającego nieopodal, odegrał Patrick Wilson.
[22] Takiego zdania jest np. François de Singly. Sądzi, że Dziewczyny są dobrą ilustracją kryterium satysfakcji kobiet, która jest dziś konieczna, aby związek między kobietą a mężczyzną pojawił się i przetrwał. Związki Dziewczyn to związki „na próbę”. Tyle że ten akurat ani się nie zawiązał, ani tym bardziej nie przetrwał próby, choć nie wyglądało na to, aby główna bohaterka miała kłopoty z osiągnięciem w nim satysfakcji seksualnej. Zob. F. de Singly, dz. cyt., s. 62.
[23] Co może zaskakujące, śmierć komedii romantycznej głoszono już pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku. Filmoznawca Brian Henderson opublikował wtedy esej, w którym zastanawiał się, czy ten zmurszały i wyświechtany gatunek jest jeszcze w kinie możliwy po tornadach kontrkultury i rewolucji seksualnej (Zob. B. Henderson, Romantic Comedy Today. Semi-Tough of Impossible?, „Film Quarterly” 1978, 31[4], s. 11–23). Wiemy skądinąd, że okazał się całkiem żwawy, choć od tamtego czasu obwieszczono co najmniej kilka jego zgonów. Dziś jednak scenarzyści komedię romantyczną niemiłosiernie deformują, tak że z trudem przypomina tę sprzed kilkudziesięciu lat. Współczesny scenariusz daje nam komedię, która nie jest już romantyczna. Zwyczajna niegdyś sekwencja romantycznych zdarzeń niezmiernie rzadko się w niej zdarza.
