Miłość mimo wszystko - Diana Palmer - ebook

Miłość mimo wszystko ebook

Diana Palmer

3,6
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nastia kocha Tannera od najmłodszych lat, nigdy nie istniał dla niej żaden inny chłopak czy mężczyzna. Ona – lubiana, skromna i uczynna dziewczyna z prowincji. On – rozpuszczony syn bogatego ranczera, bez celu w życiu. 

To się nie może udać.

A jednak los splata ich ścieżki, choć zupełnie nie tak, jak marzyła o tym Nastia. Interesy nigdy nie są dobrym powodem do ślubu. Związek szybko się rozpada, a drogi tych dwojga rozchodzą.

Dwa złamane serca.

Nastia, dla której zawsze ważne było malarstwo, zaczyna pracę w nowojorskiej galerii sztuki. Po ciężkich przeżyciach szuka spokoju. Tanner zostaje najemnikiem. Kolejne misje, na których ryzykuje życiem, mają zabić pogardę, jaką czuje do siebie.

Druga szansa.

Minęło pięć lat. Przypadkowe spotkanie zupełnie odmienionych ludzi rodzi nadzieję, że to teraz będzie ich czas. Ona – pewniejsza siebie, dojrzała młoda kobieta. On – pełen pokory, w końcu pogodzony ze sobą.

To nie takie proste.

Pojawia się śmiertelne niebezpieczeństwo. Wysoka jest cena za życie. Jednak stawka jeszcze wyższa. Teraz nadchodzi czas próby uczuć, jakie łączą Nastię i Tannera. 

Jak wielka to siła? Czy miłość zwycięży? Mimo wszystko?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 367

Rok wydania: 2025

Oceny
3,6 (10 ocen)
3
3
1
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Drogie Czytelniczki,

to pierwsza część trylogii o dzieciach Cole’a i Heather Everettów z książki Nierozerwalne więzy . Opowiada o Tannerze, najemniku, który pojawił się już w książce Miłość i kłamstwa . Bohaterka, Anastasia, otrzymała swoje imię na cześć tytułowej bohaterki filmu z 1956 roku, granej przez Ingrid Bergman. Siostra Tannera, Odalie, została nazwana na cześć postaci z książki Foxowie z Harrow autorstwa mojego ulubionego autora książek historycznych, Franka Yerby’ego, opublikowanej w roku moich urodzin w roku 1946. W 1947 roku na jej podstawie powstał znany film, nominowany nawet do Oskara. Była to pierwsza książka autorstwa Afroamerykanina, do której prawa kupiło studio z Hollywood. Frank Yerby dostał wiele nagród za swoje liczne książki, na podstawie których nakręcono sporo filmów. Urodził się w Georgii, ale mieszkał i ożenił się w Hiszpanii. George R.R. Martin wymienia go jako jedną z osób, która zainspirowała go do pisania. Pan Yerby zainspirował także i mnie!

Kiedy zaczęłam pisać i sprzedałam moją pierwszą książkę, zebrałam się w sobie i napisałam do niego. Był już wtedy szalenie znanym autorem. Odpisał mi i było to niesamowite uczucie. Zapytałam go, jakich rad mógłby udzielić początkującej autorce, a on nie tylko mi odpowiedział, ale nawet wysłał swoją najnowszą powieść, wielkie dzieło The Dahomean , które nadal stoi na honorowym miejscu w mojej bibliotece.

Wciąż jest moim ulubionym autorem powieści historycznych, a tak naprawdę uważam go za najlepszego pisarza na świecie specjalizującego się w tym gatunku literackim. Nazwałam Odalie na cześć jednej z jego bohaterek w podziękowaniu za rady, których mi udzielił, i za czas, jaki poświęcił, żeby odpisać nieznanej autorce z małego miasteczka w Georgii. Zaszczytem było dla mnie go poznać choćby na odległość.

Mam nadzieję, że spodoba Wam się ta książka. Pisząc ją, świetnie się bawiłam.

Dla wszystkich wspaniałych lekarzy, lekarek, pielęgniarzy, pielęgniarek i salowych z izby przyjęć i oddziału South Tower z Northeast Georgia Medical Center w Gainesville w Georgii, którzy tak cudownie opiekowali się mną w sierpniu 2021 roku, kiedy walczyłam z koronawirusem, i którzy utrzymali mnie przy życiu, żebym mogła napisać więcej książek. Dziękuję też tym wszystkim, którzy w tym samym szpitalu opiekowali się moim Jimem w czasie jego ostatniej choroby, również koronawirusa. Dzieliło nas w tym potwornym czasie tylko pięć sal szpitalnych. Ja wróciłam do domu, Jim – nie. W czasie pisania tej książki przypadł dzień, kiedy świętowalibyśmy pięćdziesiątą rocznicę naszego ślubu. Był najlepszym człowiekiem, jakiego znałam, i moją największą miłością. Bardzo za nim tęsknię.

I dziękuję, drogie Czytelniczki, za wszystkie piękne kartki i listy z kondolencjami, zarówno online, jak i na papierze. Nie kłamałam, pisząc, że przeczytałam dosłownie każdy z nich. Są to moje skarby, tak jak każda z Was. Jestem Waszą największą fanką. Bez Was nie byłoby Diany Palmer.

Jeden

Anastasia Bolton, nazywana Nastią, kończyła dzisiaj dziewiętnaście lat. Popatrzyła krytycznie na swoje odbicie w lustrze i skrzywiła się, widząc niedostatki urody. Miała ładne usta, duże orzechowe oczy, wysokie kości policzkowe i małe uszy. Nie była zbyt wysoka, ale figurą każdego mogłaby zachwycić, a już szczególnie długimi nogami, w sam raz do jazdy konnej. Rzeczywiście, dużo jeździła. Dawniej zdarzało jej się brać udział w rodeo, ale zrezygnowała z tego na rzecz malarstwa. Malowała pięknie.

Nosiła imię na cześć tytułowej bohaterki filmu z Yulem Brynnerem i Ingrid Bergman. Jej romantyczna matka uwielbiała ten film oparty na prawdziwej historii. Nastia mieszkała z ojcem, Glennem Boltonem, na olbrzymim ranczu w Teksasie. Rodzice taty zmarli z powodu śmiercionośnego wirusa rok przed ukończeniem przez nią szkoły, dziadkowie ze strony matki nie żyli od dawna, a jej mama zginęła tragicznie, kiedy Nastia miała zaledwie trzynaście lat. Innej rodziny nie miała, byli tylko ona i jej tata.

Glenn Bolton miał dopiero pięćdziesiąt lat, ale cierpiał na poważną niewydolność serca. Można było ją leczyć, lecz tą wiedzą nie podzielił się z Nastią, ponieważ przerażała go wizja absolutnie koniecznej operacji na otwartym sercu. Po rozmowie z lekarzem w ubiegłym tygodniu był przygaszony bardziej niż zwykle i skontaktował się z prawnikiem. Tę rozmowę także przeprowadził bez świadków. Nastia bardzo się martwiła. Nie wyobrażała sobie życia bez niego, jeszcze dobitniej odczuwając fakt, że bez ojca zostanie na tym świecie sama jak palec. Choć co prawda miała jeszcze Everettów, którzy mieszkali na sąsiednim ranczu zwanym Big Spur. Byli jak rodzina, Nastia znała ich całe życie, a Cole Everett i jego najmłodszy syn John często ich odwiedzali.

W całej okolicy tylko na ranczu Boltonów dostępna była woda powierzchniowa. Srebrna wstążka rzeki wiła się przez cały teren, dzięki czemu przy pojeniu bydła nie były konieczne studnie, jak u innych ranczerów.

Glenn lubił Cole’a, a także Johna, i skrycie marzył, żeby jego córka ułożyła sobie życie z którymś z młodych Everettów. Ale ona już zakochała się w Tannerze, najstarszym z rodzeństwa, a przy tym modelowym okazie rozpuszczonego, bogatego dzieciaka.

To nie Cole rozpuścił Tannera, tylko jego żona Heather, dawniej wokalistka, obecnie autorka piosenek. Ich pierworodny był radością jej życia. Miał teraz dwadzieścia pięć lat i był silnym, niczym gwiazda filmowa niesamowicie przystojnym mężczyzną o ciemnych włosach i jasnoniebieskich, niemal srebrnych oczach, jak u ojca. W kobietach lubił różnorodność, chociaż przez ostatni rok miał jedną dziewczynę, która wyraźnie ceniła jego styl życia z sutym kontem bankowym i licznymi podróżami.

Cole odkupił od odchodzącego na emeryturę właściciela ranczo z rasowym bydłem i podarował je synowi w nadziei, że Tanner się ustatkuje. Była to dobra posiadłość, granicząca zarówno z rodzinnym domem, jak i z ranczem Boltona, ale całkowicie pozbawiona wody. W ubiegłym roku panowała taka susza, że musieli wiercić studnie, żeby napoić bydło. Na ziemi Boltona była rzeka, do której spływały strumienie po terenie Everettów, ale woda ta nie należała do nich i nie wolno im było zmieniać jej biegu dla gospodarczych celów.

Przez dłuższy czas Cole miał nadzieję na połączenie swojego rancza z ranczem Boltonów, ale Glenn nie chciał o tym słyszeć i wynajdował mnóstwo powodów do odmowy. Cole przejrzał go na wylot. Nastia wciąż mieszkała w domu i kochała się w Tannerze, niestety problem był taki, że Tanner nie kochał Nastii. Wolał doświadczone, wyrafinowane kobiety, jak Julienne Harper, jego obecna dziewczyna. Mógłby zbudować imperium na bazie rancza, które dał mu Cole, ale nigdy nie było go w domu. Narty w Kolorado, imprezy na jachcie jakiegoś milionera w Monako, lato w Nicei. I tak to szło.

Nastia wiedziała o Julienne, wszyscy w Branntville wiedzieli. Była to mała społeczność, w której kwitły plotki. Zazwyczaj były to plotki niezjadliwe, wręcz dobroduszne, bo wszyscy znali się tu od pokoleń, a Tanner należał do tej społeczności. Ale sarkastyczna i protekcjonalna Julienne była tu obca. Wielkomiejska kobieta, która wszystkich do siebie zraziła.

Kiedy Tanner bawił się w świecie, jego domem i ranczem zajmowali się Juan i Minnie Martinezowie, jednak po ostatniej wizycie Julienne zagrozili odejściem. Cole musiał łagodzić sytuację, bo małżonkowie dobrze zarządzali ranczem, a ktoś musiał to robić.

Cole porzucił już nadzieję, że Tanner weźmie się kiedyś do pracy. Zawsze dostawał to wszystko, co sobie zamarzył, a Cole, który ubóstwiał żonę, nie miał serca, by przeszkadzać jej w rozpieszczaniu syna, kiedy jeszcze był czas, żeby go wychować. Teraz było już za późno.

Nastia weszła do salonu, gdzie mężczyźni rozmawiali, niosąc kawę i pokrajaną babkę piaskową. Wszyscy trzej wstali, kiedy weszła. Ten staromodny zwyczaj wciąż sprawiał, że czuła się ważna. W jej pokoleniu mało kto się tym przejmował, ale Nastia była inna. Glenn wychował ją tak, jak sam był wychowany, i przejęła jego konserwatywne nastawienie do współczesnego świata. Którego nienawidziła, zresztą głównie dlatego, że Tanner uwielbiał kobiety należące do tego świata.

John Everett z wyglądu, a przynajmniej z kolorytu przypominał swoją matkę. Tak samo jak Heather, był wysokim i zabójczo przystojnym blondynem ze srebrnymi oczami, takimi samymi jak u ojca. Jego młodsza siostra, Odalie, także przypominała matkę, była blondynką o jasnoniebieskich oczach. Tanner najbardziej przypominał Cole’a, który był wysoki i wciąż bardzo przystojny. Mieli takie same ciemne włosy, ale oczy Tannera były jasnoniebieskie, nie srebrne.

John podszedł do niej z uśmiechem i przejął ciężką tacę.

– Uwielbiam babkę.

– Wiem. – Nastia uśmiechnęła się do niego ze szczerą sympatią. Był dla niej jak misiowaty starszy brat.

John wiedział o tym i starał się nie okazywać, jak bardzo jest tym rozczarowany.

– Jak tam twoje malarstwo? – spytał Cole.

– Sprzedałam obraz! – wykrzyknęła radośnie. – W miasteczku zjawił się jakiś człowiek ze Wschodniego Wybrzeża, zajrzał do sklepu z przyborami malarskimi i zobaczył jeden z moich krajobrazów. Powiedział, że był wart znacznie więcej, niż za niego chciałam, i zapłacił panu Dillowi potrójną cenę. Nie mogę się nadziwić.

– Malujesz pięknie – powiedział John z oczami pełnymi miłości, której starała się nie zauważać. Wskazał obrazy na ścianach. Ten, który przedstawiał konie biegnące w czasie burzy, był szczególnie udany.

– Dziękuję – powiedziała, rumieniąc się lekko. – Pan Dill powiedział, że ten człowiek wyglądał na Włocha. Był wysoki i umięśniony, towarzyszyło mu dwóch innych mężczyzn. Jechał właśnie do San Antonio w interesach.

– Brzmi groźnie – zażartował John.

Roześmiała się, nalewając kawy. Podała też wszystkim ciasto na talerzykach i błyszczące widelczyki.

– Powiedział, że powinnam sprzedawać obrazy w New Jersey, skąd pochodzi, albo nawet w Nowym Jorku, gdzie ma galerię i muzeum. Zapowiedział, że porozmawia z kimś o mnie. Zapisał numer pana Dilla, żeby być w kontakcie. – Nastia westchnęła. – To pewnie nic nie znaczy i ten Włoch zaraz o tym zapomni, ale miło, że to wszystko powiedział.

– Naprawdę masz talent, Nastio – powiedział Cole. – Byłoby świetnie, gdyby skontaktował cię z ludźmi zajmującymi się sztuką na Wschodnim Wybrzeżu. Oczywiście jeśli tym właśnie chcesz się zajmować w życiu – dodał łagodnie.

Uśmiechnęła się do niego, a potem zadumała się na moment.

– Lubię malować, ale chciałabym też wyjść za mąż i założyć rodzinę.

– Jedno nie wyklucza drugiego – oznajmił John. – A jeśli będziesz musiała polecieć na Wschodnie Wybrzeże i z kimś porozmawiać, pamiętaj, że mamy do dyspozycji samolot. Daj tylko znać, zawsze mogę polecieć z tobą.

Uśmiechnęła się łagodnie.

– Dzięki, John, ale jeszcze na to za wcześnie.

– Co tam u Tannera? – zapytał Glenn.

Oczy Cole’a rozbłysły.

– W kolejnej podróży, tym razem do Włoch. Odalie studiuje wokalistykę na konserwatorium w Rzymie. Postanowił ją odwiedzić w drodze do Grecji.

– Odalie ma przepiękny głos – powiedziała Nastia, kryjąc rozczarowanie. Miała nadzieję, że Tanner przyjdzie z ojcem i bratem. – Pragnie śpiewać w Met?

– Owszem, Metropolitan Opera to jej cel. – Cole odetchnął i napił się kawy. – Przykro mi, że będzie tak daleko od domu, ale trzeba pozwolić dzieciom dorosnąć. Przynajmniej jego nigdzie nie nosi! – Z aprobatą popatrzył na młodszego syna.

– Jestem domatorem – przyświadczył John. – Kocham bydło, kocham ranczo. Nie chcę wyjeżdżać – dodał, patrząc na Nastię.

– I dobrze. – Cole się zaśmiał się. – Ktoś musi odziedziczyć po mnie ten kawałek ziemi.

– Ale ty się jeszcze nigdzie nie wybierasz – wtrącił Glenn. – Everettowie są długowieczni. Twój dziadek zmarł po dziewięćdziesiątce.

– Tak, ale ojciec nie skończył nawet sześćdziesięciu lat, a mama zmarła, zanim ożeniłem się z Heather. – Po twarzy Cole’a przemknął grymas bólu na wspomnienie dni, gdy niewiele brakowało, by kłamstwo rozdzieliło go z jego ukochaną Heather. Przeżywał prawdziwe tortury podczas tych kilku miesięcy bez niej, gdy zazdrosna rywalka skłamała na temat jej rodziny i zasugerowała, że ona i Cole są spokrewnieni. Nie byli, ale samo wspomnienie łamało mu serce. W tamtych czasach Heather śpiewała w nocnych klubach. Cole był dla niej okrutny, bo bardzo go kochała, a on sądził, że między nimi nigdy do niczego nie może dojść. Kiedy odkrył prawdę, Heather dawno już zniknęła z jego życia i wiele czasu potrzebował, żeby ją na powrót zdobyć.

Spojrzał na Nastię. Przypominała mu Heather w młodości. Nie była taka piękna jak ona, ale słodka i łagodna. Będzie doskonałą żoną i matką. Wiedział, że nie zostanie żoną Tannera. Kilka tygodni temu chłopak powiedział mu, że nienawidzi rozmów z jej ojcem, bo Nastia przychodzi wtedy i wpatruje się w niego jak w skrzynkę z kociętami, które potrzebują domu. Uważał, że jest nudna i dziecinna. John z kolei ją uwielbiał. Cole skrzywił się na tę myśl, bo Nastia traktowała młodszego z jego synów jak brata.

– Wracając do tego, o czym rozmawialiśmy przez telefon… – zaczął Cole, kiedy dopił kawę i odstawił filiżankę na tacę.

– Wiem, co chcesz powiedzieć – przerwał mu Glenn z uśmiechem. – Ale nigdy nie zgodzę się na tamy na strumieniach.

– Tylko na jednym strumieniu, który płynie najbliżej mojego południowego pastwiska. – Cole westchnął. – Bydło ucierpi z powodu twojego uporu. Nie możemy już wiercić studni.

– Wiem, przecież wiem – zgodził się Glenn. – Dlatego podjąłem pewne kroki, które rozwiążą ten problem. Nie pytaj, jakie, bo i tak ci nie powiem. – Zachichotał. – Ale nie martw się, bo sprawa jest już załatwiona, to tylko kwestia czasu. I to niezbyt odległego – dodał z dziwnym błyskiem w oczach.

Cole wyglądał, jakby chciał protestować, ale zrozumiał, że to nie ma sensu, i tylko dobrodusznie machnął ręką.

– Dobrze. Ufam twojemu sumieniu.

– Możesz ufać, bo na szczęście je mam – odpowiedział Glenn. – A twój chłopak wpadł w jakieś tarapaty we Francji. Był na pierwszej stronie tabloidu wydawanego przez Lombardów na Wschodnim Wybrzeżu.

– To nie Tanner zaczął – powiedział krótko Cole. – To jego… towarzyszka, Julienne Harper. W ekskluzywnej restauracji wdała się w kłótnię z inną kobietą. Facet, który z nią był, zaczął kląć i uderzył Tannera, kiedy ten próbował interweniować. Tanner musiał coś niecoś wyjaśnić. – Popatrzył na Glenna. – Tym razem się nie wtrącałem i nie pozwoliłem wtrącać się Heather. On musi w końcu dorosnąć i zacząć odpowiadać za to, co robi.

– Według tabloidu musiał zapłacić za zniszczoną sukienkę i wstawienie temu facetowi przedniego zęba. – Glenn potrząsnął głową. – Przypomina mi ciebie, kiedy byłeś w jego wieku – dodał z łobuzerskim błyskiem w oku. – To wtedy aresztowano cię za udział w bójce, prawda?

– Jakiś gnojek zażartował z żołnierzy na misjach. Wkurzyłem się. On sam nigdy nawet się z nikim nie bił, więc niby co mógł wiedzieć o tym, jak to jest być żołnierzem?

– Przynajmniej twój ojciec wybił mu z głowy pomysł, by pozwać cię do sądu. – Glenn zachichotał. – Ludzie się go bali. Potrafił zrobić niezłą awanturę.

– To prawda, potrafił. I zbyt młodo zmarł – powiedział Cole smutno.

Glenn znał kilka innych historii o jego ojcu, którymi nie zamierzał się dzielić. Niektóre sprawy nie powinny być wyciągane na światło dzienne.

– Twój syn służył w siłach specjalnych, prawda? – spytał nagle.

– A tak, służył. – Cole skrzywił się ze złością. – Dowiedziałem się o tym, kiedy wrócił do domu. – Westchnął. – Kazałem mu się czegoś nauczyć, więc wstąpił do wojska. Przynajmniej w końcu do niego dotarło, że narażanie życia nie przygotuje go do prowadzenia rancza. To między innymi dlatego kupiłem posiadłość Banksa. Chciałem ściągnąć go do domu. Miałem nadzieję, że jeśli będzie musiał nauczyć się żyć z ranczerstwa, zacznie podejmować mądrzejsze decyzje. Przynajmniej między misjami zrobił studia z zarządzania. – Zaśmiał się krótko i potrząsnął głową. – A potem poznał ją.

Wszyscy wiedzieli, kogo miał namyśli. „Ją”, Julienne Harper. Łyżkę dziegciu. Wciągnęła Tannera z powrotem w beztroskie, hulaszcze i rozrzutne życie, którego oduczyło go na jakiś czas wojsko. Teraz postępował jeszcze bardziej nieodpowiedzialnie niż przedtem.

– Niewłaściwa kobieta może zwieść na manowce nawet wartościowego mężczyznę. A czasem na odwrót – powiedział Glenn.

Nie wspomniał wprost o swojej zmarłej żonie, ale wszyscy znali tę historię. Jego żona beznadziejnie zakochała się w pracowniku rancza, który właśnie wyszedł z więzienia. Glenn i jego córka ciągle mierzyli się z tragedią, która z tego wynikła.

– Była dobrą kobietą – upierał się Glenn. – Niestety miała impulsywny charakter i dała się omamić.

– W ten sposób wielu ludzi schodzi na złą drogę – zauważył smutno John. – Mam nadzieję, że mój brat nie trafi przez to do więzienia.

Cole wstał i poklepał syna po plecach.

– Przynajmniej o ciebie nie muszę się martwić – powiedział z miłością. – Chociaż jedno dziecko mi się udało.

Odalie, jego córka, gdy była nastolatką, popadła w konflikt z prawem. Podobnie jak Tanner, który musiał wstąpić do armii, żeby uniknąć odsiadki. Zadał się z typami spod ciemnej gwiazdy, upił się z nimi i spał w samochodzie, którym uciekli po obrabowaniu sklepu. Cole musiał zatrudnić prawników i użyć wszystkich swoich wpływów, żeby uchronić go przed więzieniem.

– Większość dzieci wychodzi na prostą, nawet te, które nie zaczynają najlepiej – podsumował Glenn.

– Twoja córka się udała. – Cole uśmiechnął się do Nastii. – Przypomina mi Heather w jej wieku.

– I jest to prawdziwy komplement – zgodził się Glenn, a jego córka się zarumieniła.

– Musimy się zbierać – powiedział Cole. – Szykujemy się do spędu bydła. Jeśli potrzebujesz pomocy, pamiętaj, że zrobimy wszystko.

Glenn uścisnął dłonie obu mężczyznom.

– Wiem. Przyślę wam ludzi do pomocy, jeśli potrzebujecie. My zaczniemy za tydzień.

– Każda pomoc się przyda. Nieważne, ilu masz ludzi, zawsze trzeba ich więcej.

– Zrobione. Powiedz tylko, kiedy.

– Pewnie nie masz ochoty wyskoczyć do kina w weekend? – zapytał John, kiedy Nastia odprowadzała ich do drzwi.

Nie odpowiedziała od razu. Nie chciała ranić jego uczuć.

– To brzmi świetnie, ale pracuję nad pejzażem i chcę go szybko skończyć, na wypadek gdyby ten miły człowiek naprawdę komuś o mnie wspomniał – odparła w końcu z idealnie dobranym żalem w głosie. Lubiła Johna, ale nie chciała go do niczego zachęcać. W jej sercu było miejsce tylko dla Tannera.

– Jasne – powiedział John wesoło, ukrywając rozczarowanie. – Kiedy indziej?

– Oczywiście – skłamała.

Uśmiechnął się i wszyscy wyszli na długą, szeroką werandę. Cole się rozejrzał i stwierdził:

– Dobra pogoda jak na tę porę roku. – Patrzył z zadowoleniem na zieleniejące pastwiska. – Mam nadzieję, że się utrzyma.

– Ja też – odpowiedział Glenn.

Podniósł rękę, a Nastia pomachała na pożegnanie.

Everettowie wsiedli do jednej ze swoich luksusowych ranczerskich półciężarówek i odjechali.

– John robi do ciebie maślane oczy – wspomniał Glenn przy kolacji tego wieczoru.

– Wiem – odparła z westchnieniem. – Bardzo go lubię. Jest dla mnie jak brat, którego nie mam. Ale on chce czegoś więcej, tato. Nie mogę mu tego dać, więc nie powinnam go zachęcać.

– Nie powinnaś. – Glenn pokiwał głową ze zrozumieniem. – Wciąż myślisz tylko o Tannerze, prawda?

– Nie umiem nic na to poradzić. – Nastia się skrzywiła. – Szaleję za nim, od kiedy skończyłam piętnaście lat, ale dla niego w ogóle mogłabym nie istnieć. Szkoda, że nie jestem piękna, bogata i wytworna – dodała ponuro.

– Dla mężczyzny, który naprawdę kocha, to wszystko nie ma znaczenia – powiedział łagodnie.

– Pewnie nie. – Rozgarnęła sałatkę widelcem. – Julienne jest bardzo piękna. Oczywiście nie rozmawia z wieśniakami. Widziałam ich w Branntville, zanim wyjechali do Europy. Zmierzyła mnie wzrokiem i tylko się zaśmiała. – Na samo wspomnienie na jej twarzy wypłynął rumieniec. – On też. Uważają mnie za dziecko.

– To może się zmienić – odparł jakby do siebie z dziwnym wyrazem twarzy, patrząc na córkę zielonymi oczami. Miał kiedyś nadzieję, że i ona będzie zielonooka, ale jej oczy były brązowe jak oczy zmarłej żony; brązowe i piękne. – Odziedziczysz to ranczo – stwierdził po chwili. – Mam nadzieję, że wykażesz się rozsądkiem i zatrudnisz zarządcę, jeśli obowiązki i ciężar odpowiedzialności przerosną ciebie. I mam też nadzieję, że nie dasz się oszukać żadnemu typkowi o słodkiej mowie, który zapragnie twoich pieniędzy – dodał z niepokojem, bo nie był tego wcale pewien. – Ta posiadłość należy do naszej rodziny od stu lat. Nie chciałbym, żeby stała się parkiem rozrywki.

– Czemu miałaby stać się czymś takim? – zapytała niespokojnie.

– Ledwie wczoraj jakiś facet chciał mi za nią zapłacić grube pieniądze, kiedy byłem w banku w sprawie depozytów. Dyrektor nas sobie przedstawił.

– Oczywiście mu odmówiłeś, tato? – spytała.

Zacisnął usta i wciągnął powietrze.

– Powiedziałem mu, że to rozważę. – Nie wspomniał jej, że ranczo i dom były obciążone hipoteką. Podjął kilka złych decyzji biznesowych i doprowadził to miejsce do ruiny. Cole Everett zdawał sobie z tego sprawę i dlatego próbował je kupić. I dostanie je wkrótce, pomyślał Glenn ze smutkiem. Nie mógł pozwolić, żeby Nastia została bez dachu nad głową, a sprzedaż posiadłości nie starczyłaby nawet na spłatę długów.

– Ale przecież nasza ziemia graniczy z nowym ranczem Everettów, tym, które należy do Tannera – powiedziała zmartwiona. – Wyobrażasz sobie, jak jego rasowe bydło zareagowałoby na park rozrywki tuż obok?

– Wyobrażam.

– Tanner mógłby stracić wszystko – powiedziała. – To ranczo to jego jedyne źródło dochodu, zwłaszcza że Cole podzielił już Big Spur między Johna i Odalie. Uznał, że Tannerowi wystarczy to nowe.

– Być może Tanner będzie musiał podjąć trudną decyzję, kiedy mnie już nie będzie… – Glenn uśmiechnął się do siebie.

– Co ty knujesz, tato? – spytała niespokojnie.

– Ja? – Starał się udawać niewiniątko. – Co niby miałbym knuć? Mógłbym dostać trochę tego placka z jabłkami, który dziś upiekłaś? To nowe lekarstwo z jakiegoś powodu sprawia, że mam większy apetyt.

– Nie powiedziałeś mi, co lekarz mówił w zeszłym tygodniu.

– To co zwykle. Nie stresować się, brać lekarstwo, nie podnosić ciężarów – kłamał jak z nut. Czekała go wizyta u kardiologa, który miał podjąć decyzję w sprawie operacji na otwartym sercu, a Glenn bardzo się jej obawiał.

– Poczwórny bypass – powiedział lekarz – i to szybko.

Zbyt dużo tłuszczów i cholesterolu, taka była tego przyczyna, chociaż Nastia usiłowała skłonić ojca do zdrowszego jedzenia. Od dawna wiadomo było, że ma problemy z sercem, niestety nie przyjmował do wiadomości ograniczeń, więc sytuacja stała się naprawdę zła. Glenn nie podzielił się tą wiadomością z córką. Nie chciał jej martwić, a poza tym czuł się dobrze.

Kilka dni później recepcjonistka poradni kardiologicznej zadzwoniła, żeby przyspieszyć wizytę. Glenn zaczął wchodzić po schodach do domu i padł martwy.

Tanner Everett klął na całe gardło, a Cole próbował go uciszyć, żeby Heather nie usłyszała syna.

– Proszę bardzo, wściekaj się – parsknął Cole. – Ale nie podważysz testamentu. Nikt w Branntville nie poświadczy, że Glenn Bolton miał źle w głowie, kiedy go pisał.

– Park rozrywki! Koło mojego stada! – Tanner odwrócił się i popatrzył na ojca. – I jeśli nie ożenię się z cholerną Nastią, tak będzie wyglądała moja przyszłość!

Cole doskonale rozumiał, jak bardzo Tanner jest rozgoryczony. Na jego miejscu czułby się tak samo.

– To było podłe – zgodził się ojciec. – Ale musimy jakoś żyć z tym, co mamy, a nie z tym, co chcielibyśmy mieć.

– Mam dwadzieścia pięć lat! – wściekał się syn. – Nie jestem gotowy do małżeństwa! Nie będę gotowy jeszcze przez lata! – Popatrzył na Cole’a. – Byłeś starszy, kiedy żeniłeś się z mamą.

– Byłem. Długo nie mogłem się wyszumieć. – Cole popatrzył na swoje buty. – Kochałem twoją matkę, i to od dawna, ale miała rywalkę, która skłamała, że jesteśmy spokrewnieni. Odebrała nam wiele lat.

Tanner znał tę historię. Wszystkie dzieci Everettów ją znały. Skończyłaby się tragedią, gdyby Cole w porę nie odkrył prawdy.

– Heather była w wieku Nastii, kiedy się w niej zakochałem. Śpiewała jak skowronek, tak jak teraz Odalie. Była piękna. Wciąż jest piękna – dodał cicho.

Tanner, który nigdy jeszcze nie kochał kobiety, patrzył na ojca, nie całkiem rozumiejąc, co chce mu przekazać.

– Musi istnieć jakiś sposób na podważenie testamentu – powtórzył z uporem.

– Proszę bardzo, szukaj go. Ale nasz prawnik już mi powiedział, że nie ma takiej możliwości. Ożenisz się z Nastią albo posiadłość przechodzi na własność Blue Sky Management Properties, a Nastia zostanie z niczym.

– Brednie! To ranczo jest warte miliony – odparł Tanner.

– Było. Glenn nie był jak jego ojciec, nie nadawał się na ranczera – uciął Cole. – Ranczo jest obciążone hipoteką. Nie mów tego Nastii, już i tak ma dość problemów.

Tanner się skrzywił. Nawet jemu było żal Nastii. Nie mogła nic poradzić na swoje uczucia, którymi go darzyła, ale nigdy ich nie odwzajemni i o tym musiała się dowiedzieć.

– Stąd moja propozycja. Dostajesz Rocking Chair i połączysz je z Big Spur Nastii. Sprzedamy bydło mięsne Glenna i w ten sposób spłacimy długi, a zamiast tego rozszerzymy hodowlę naszych rasowych santa gertrudis. Innymi słowy – dodał Cole cicho – albo spróbujesz powalczyć o swoje ranczo, albo zostajesz z niczym. Nie zmienię zdania, Tanner – dodał stanowczo. – Przykro mi. Ale mogłeś trafić gorzej. A najwyższy czas, żebyś zamieszkał z powrotem w domu, zarządzał swoim cholernym ranczem i przestał bawić się w playboya ze Wschodniego Wybrzeża.

– Nienawidzę piachu i bydła – wymamrotał Tanner. – Dlaczego nie dałeś rancza Johnowi? To on mógłby ożenić się z Nastią.

– Nie wyszłaby za niego – powiedział Cole po prostu. – Nie kocha go.

Tanner włożył ręce do kieszeni.

– Mnie też nie kocha. Inaczej nie namawiałaby ojca, żeby mi to zrobił!

– Myślę, że nie miała z tym nic wspólnego. To pomysł Glenna. Miał chore serce, a Nastia nie ma innej rodziny.

– Mogłeś ją adoptować – sarkastycznie podsumował Tanner.

Oczy Cole’a zwęziły się i zabłysły groźnie, a jego syn zorientował się, że przesadził.

– Dobrze, niech to szlag – wymamrotał. – Zrobię, co trzeba. Ale nie stanę się nagle wzorowym domatorem niańczącym dzieci! Dla żadnej kobiety!

– Nikt tego od ciebie nie oczekuje. – Cole’owi żal było Nastii. Kochała Tannera. Może… Może jej miłość wystarczy za ich dwoje, ale martwił się. Jego syn był jak ogier, któremu zarzucono pętlę na szyję. To nie skończy się dobrze.

Nastia była w szoku. Siedziała przy kuchennym stole i omawiała szczegóły pogrzebu, polegając mocno na zakładzie pogrzebowym i prawniku ojca. Była bez grosza. Co gorsza, jej ojciec zmusił prawnika do umieszczenia w testamencie zapisu, że Tanner musi się z nią ożenić albo posiadłość stanie się własnością człowieka od parku rozrywki. To zaś oznaczało głośny, tłoczny koszmar dla bydła i koni Tannera.

Dowiedziała się o treści testamentu od prawnika ojca, pana Bellamy’ego. Była zszokowana i nieszczęśliwa, szczególnie że ojciec ledwie kilka dni wcześniej powiedział jej o pomyśle na ten park rozrywki. Myślała, że przynajmniej zostaną jej pieniądze na życie, ale nie zostało nic. Ojciec tyle przed nią ukrywał.

Ranczo było bezwartościowe, obciążone hipoteką i zadłużone. Nie mogła na nim zarabiać ani nawet zatrudnić kogoś, żeby nim zarządzał, a jeśli stanie się parkiem rozrywki, rancza Cole’a i Tannera zbankrutują. Żadnego z nich nie stać na zburzenie stajni oraz innych budynków gospodarczych i wybudowanie nowych w bezpieczniejszym miejscu posiadłości. Bo nie ma takiego miejsca, żadne nie będzie bezpieczne przy wesołomiasteczkowym świetle i hałasie.

I jeszcze coś. Ani przez sekundę nie sądziła, że Tanner ugnie się wobec szantażu i się z nią ożeni. Było jej wstyd, że ojciec umieścił ten zapis w testamencie. Tanner zapewne pomyśli, że to jej pomysł…

Skończyła przygotowania i podeszła do szafy ojca, żeby znaleźć jego najlepszy garnitur i eleganckie buty. Konieczność wyboru garnituru okazała się ostatnią kroplą goryczy. Rzuciła się na kolorowy pled na łóżku ojca i zapłakała rozpaczliwie, aż jej oczy zrobiły się czerwone i rozbolało ją gardło.

Prawdopodobnie dlatego nie słyszała pukania do drzwi na dole. Jednak nie były zamknięte, a ona nie zdawała sobie sprawy, że Tanner wszedł do pokoju i patrząc na nią, zatrzymał się w progu.

Wiedział, że kochała ojca i nie miała innej rodziny. Przykro mu było patrzeć, jak płacze. Nic do niej nie czuł, nic z wyjątkiem irytacji, że podkochiwała się w nim i za bardzo to okazywała. Ale teraz była naprawdę nieszczęśliwa. On sam nigdy nikogo nie stracił. Nie poznał nawet swoich dziadków ani babć. Owszem, widział śmierć, ale tylko patrząc z boku.

– Nastio? – powiedział cicho.

Aż drgnęła przestraszona i podniosła do niego mokrą twarz. Przełknęła głośno i otarła zaczerwienione oczy jasnożółtym T-shirtem, który miała na sobie.

– Ten warunek to nie był mój pomysł – powiedziała, jakby oskarżał ją, że sama to wszystko wymyśliła. Jej brązowe oczy ze złością popatrzyły w jego jasnoniebieskie. – Powiedział, że właściciel parku rozrywki chce mu zapłacić miliony za ziemię, a potem na jednym oddechu dodał, że ta ziemia była nasza od stu lat i żebym się jej nie pozbywała. – Znowu przełknęła. – Nie wiedziałam, że nie ma pieniędzy. Nie wiedziałam nawet, jak bardzo był chory. Powiedział, że dostał nowe leki i że doktor mówił, że… wszystko jest w porządku…

Zamilkła i łzy znowu polały się z jej oczu. Czuła, że Tanner się nad nią lituje, co było wprost nie do zniesienia. Przecież jej nie chciał, wiedziała to bez pytania.

Ale nie mógł patrzeć, jak płacze. Jej płacz poruszał w nim coś, czego istnienia dotychczas nie podejrzewał.

Podszedł do niej, wziął ją w ramiona i przyciągnął do siebie.

– Wyrzuć to z siebie – powiedział najłagodniejszym tonem, jakiego kiedykolwiek użył wobec niej. – No, dalej.

I zrobiła to. Jej ojciec nigdy nie okazywał jej fizycznie czułości. Nikt inny tego nie robił z wyjątkiem matki Tannera. Jakie to miłe, gdy ktoś cię obejmuje, tuli i zapewnia, że wszystko będzie dobrze. Choć nic nie było dobrze. Ale Tanner był silny i ciepły, i cudownie pachniał kosztowną wodą kolońską. Wtuliła się w niego i pozwoliła łzom płynąć.

W końcu odzyskała kontrolę nad sobą i odsunęła się od niego.

– Dziękuję – powiedziała trochę speszona.

– Nigdy nikogo nie straciłem… – Wzruszył ramionami. – Owszem, kolegów w wojsku na misjach, ale nikogo naprawdę bliskiego.

– Faktycznie nie. – Nastia spojrzała mu prosto w oczy. – Przykro mi z tym testamentem. – Przełknęła głośno ślinę. – Znajdę jakiegoś kupca. – Nagle przypomniała sobie, że nie może samowolnie sprzedać rancza, które w dodatku jest zadłużone. – Musi być jakiś sposób…

– Nie da się podważyć testamentu – odparł. – Mój ociec rozmawiał z prawnikami. Twój ojciec był w pełni władz umysłowych.

Skrzywiła się na jego słowa.

Jej falowane i potargane blond włosy luźno opadały na opalone ramiona. W obcisłych dżinsach i T-shircie wyglądała bardzo kusząco. Nigdy nie wydawała się Tannerowi tak atrakcyjna.

– A co powiesz na to? – rzuciła nagle, kiedy wyraźnie zaintrygowany wciąż się jej przyglądał. – Pobierzemy się i następnego dnia anulujemy małżeństwo. Dobry pomysł?

– Bez nocy poślubnej? – spytał, udając przerażenie.

– Nie chcę iść z tobą do łóżka. – Popatrzyła na niego. – Nie wiem, gdzie się włóczyłeś na szerokim świecie. – Uśmiechnęła się z trudem.

Wbrew wszystkiemu poczuł rozbawienie, milczał jednak.

– A poza tym chcę poczekać na mojego przyszłego męża – dodała z pewną wyższością.

– Większość mężczyzn woli doświadczone kobiety, nie nowicjuszki – odparł.

– Mój mąż będzie wyjątkowy i okaże mi wdzięczność, że na niego czekałam – skontrowała.

– Oczywiście. Będzie czekał obok zająca wielkanocnego.

Zmierzyła go wzrokiem.

– Tata i ja chodziliśmy do kościoła w każdą niedzielę. Mój pradziadek był pastorem u metodystów. To on zbudował ten kościół. Moja prababcia była misjonarką w Ameryce Południowej. Ty możesz żyć szybko, ale niektórzy z nas wciąż wierzą w duchowość i mistykę i wolą wolniejsze tempo.

– Ślimacze tempo – parsknął.

– I co z tego? – Odwróciła się od niego i ściągnęła z wieszaka rzeczy ojca: garnitur, wyprasowaną białą koszulę i krawat. Postawiła koło łóżka jego lśniące czarne buty.

– Co robisz?

– Muszę przygotować ubrania, żeby go… w nich pochować. – Prawie się załamała, ale odetchnęła głęboko i wyciągnęła z szafy torbę podróżną. – Zabiorę je do zakładu pogrzebowego i przejrzę wszystkie ustalenia. Tata był ubezpieczony, więc polisa wszystko pokryje.

Zdumiał się, jak sprawnie działała pomimo bólu i żałoby. Nie znał jej zbyt dobrze… Tak sądził, ale właśnie dotarło do niego, że w ogóle jej nie znał.

– Mogę ci jakoś pomóc? – spytał.

– Tak. – Odwróciła się do niego. – Idź do domu. – Gdy zdziwiony uniósł brwi, odkaszlnęła i szybko dodała: – Przepraszam, nie chciałam być niemiła. Po prostu chcę być sama. Muszę przepracować to w samotności. – Znów spojrzała na niego. – Nie odpowiedziałeś mi. Czy możemy się pobrać tylko na taki czas, jaki jest konieczny do spełnienia warunków testamentu, i zaraz potem się rozstać? – spytała.

– Naprawdę nie wiem, jak to wygląda z punktu widzenia prawa, ale mogę się dowiedzieć.

– Zrobisz to? – chciała się upewnić.

Popatrzył się na nią znów zaintrygowany.

– Chodzisz za mną od lat jak szczeniaczek – powiedział zamyślony, widząc, jak Nastia pokrywa się rumieńcem. – Jak na kogoś, kto tak szaleńczo się we mnie zakochał, zadziwiająco łatwo odrzucasz możliwość, żeby mnie mieć.

– Większość dziewcząt kocha się w zupełnie nieodpowiednich facetach – powiedziała świadoma rumieńca na twarzy. – Wyrastają z tego.

– A ty z tego wyrosłaś? – zapytał cicho.

– Tak – skłamała, odwracając wzrok. – Tak jakby. Skończyłam właśnie dziewiętnaście lat i myślę, że moją przyszłością jest sztuka.

No jasne, pomyślał. Miała talent, ale było wiele utalentowanych kobiet, których kariera nie wykraczała poza dawanie malunków w prezencie. Popatrzył na wiszący na ścianie obraz przedstawiający wiatrak i wilka, siedzącego samotnie na niewielkim wzgórzu przy pełni księżyca. Wiszący obok portret jej ojca był szalenie realistyczny. Zamyślił się. Naprawdę miała talent. Ale jak mogłaby go wykorzystać w tej zapadłej dziurze?

Ktoś zapukał do drzwi frontowych. Nastia zostawiła torbę, minęła Tannera i poszła otworzyć. Dwie kobiety z ich kościoła przyszły z zapiekankami, jedzeniem, a nawet z ciastem.

– Och, to takie miłe! – powiedziała Nastia i po jej twarzy znów pociekły łzy. – Bardzo dziękuję.

– Twój tata był dobrym człowiekiem, kochanie – powiedziała starsza z kobiet. – Wiemy na pewno, gdzie trafił.

– Gdybyś czegoś potrzebowała, zadzwoń. Albo gdybyś nie chciała być tu sama w nocy…

– Dam sobie radę – odparła cicho. – Ale dziękuję za propozycję.

Pożegnały się. Nastia schowała jedzenie, świadoma, że Tanner wyszedł z pokoju ojca i opierał się o drzwi kuchenne.

– Małe miasteczka – powiedział. – Małe miasteczka i ich zwyczaje nie przestają mnie zadziwiać. Tylko w takim miejscu ludzie wciąż przynoszą jedzenie.

– To tradycja – podsumowała cicho i popatrzyła na niego spod oka. – Też gotowałam dla rodzin w żałobie. Ale oczywiście to nie twój styl ani styl Julienne. Nienawidzisz tu mieszkać.

– Owszem. Zbyt dużo czasu spędziłem w egzotycznych miejscach, żeby zgodzić się na codzienną rutynę. Nawet dla ojca nie mogę. – Pomyślał o Julienne z pewną desperacją. Była świetna w łóżku i żadna nigdy mu jej nie zastąpi. Już była wściekła i zagroziła, że go zostawi, kiedy usłyszała o testamencie Boltona. – Nie chcę takiego życia. Rodzinnego rancza, gromadki dzieci ani żony w kuchni. – Tanner się skrzywił. – Wolę Julienne w prześwitującej czarnej bieliźnie niż wszystko to razem wzięte.

– Na szczęście wciąż możesz to mieć. Musimy tylko wypełnić warunek zawarty w testamencie ojca i możesz jechać na północ, do Francji, Grecji czy gdziekolwiek tacy jak ty jeżdżą się zabawić.

Zmarszczył brwi.

– A co ty robisz, żeby się zabawić?

– Maluję – odparła zdziwiona, że się nie domyślił.

– Oprócz tego. – Rozejrzał się. – Tu jest tylko piach, trawa, bydło i kilka krzewów.

– Lubię bydło. W oborze mamy kocięta. – Jej twarz i oczy złagodniały. – Za oborą mieszka rodzina królików. Tata musiał odgrodzić ogród kuchenny. – Przerwała, przełknęła ślinę i znów zajęła się przyniesionym jedzeniem. – Lubię siadywać wieczorem na ganku i słuchać ujadania psów.

– Mój Boże, jakież to ekscytujące! – zadrwił.

Odwróciła się i popatrzyła na niego.

– Jesteś starszy ode mnie, ale nie masz pojęcia, jak wygląda prawdziwe życie, czyż nie? Żyjesz w jakiejś fantazji, w sennych majakach o sztucznych ludziach i sztucznych miejscach. Ja wolę być tym, kim jestem, i robić to, co robię.

– Zgnijesz tu – podsumował krótko.

– Różnimy się pod tym względem. Wolę moją rzeczywistość. Nie potrzebuję egzotycznych stymulacji.

– Sugerujesz, że ja potrzebuję? – spytał, a jego oczy zwęziły się groźnie.

– Bardzo się różnicie z bratem. John kocha ranczerstwo. Nawet nie lubi jeździć swoim mercedesem. Czuje się lepiej w półciężarówce, a już najlepiej w siodle. Jest realistą, tak jak ja. – Nastia uśmiechnęła się smutno. – Ty jesteś marzycielem. Nigdy nie polubisz takiego życia.

Kochała go tak bardzo, ale on jej nie chciał. Dawał jej to do zrozumienia każdym słowem i każdym spojrzeniem. To, co powiedział o Julienne, wbiło nóż w jej biedne serce.

– Jeśli nie zatrzymam rancza i nie sprawię, że zacznie przynosić dochody, stracę wszystko i utknę tu tak samo jak mój brat – powiedział krótko.

– To koniec świata, jaki znamy! – zawołała, udając przerażenie.

– Co ty wiesz o ładnych ubraniach, zachowaniu na przyjęciach i dobrych manierach? – spytał szczerze, mierząc ją przenikliwymi, mądrymi oczami. – Byłoby mi wstyd zabrać cię między ludzi.

– A czy ktoś cię o to prosił? – zapytała rzeczowo i udało jej się nawet ukryć ból, jaki jego słowa zadały jej dumie.

– I dobrze, że nie – odparł Tanner. – Bo jeżeli możemy się pobrać jednego dnia i następnego anulować małżeństwo, zrobimy to. Nie wyobrażam sobie gorszego losu niż uwiązać się do ciebie na resztę życia.

– Och, dzięki, ja też cię uwielbiam – odpowiedziała z uśmiechem i szelmowskim błyskiem w oczach. – Jesteś taaaaaki seksowny! – szepnęła swoim najlepszym głosem femme fatale i wydęła usta.

Tego było dla niego za dużo. Nic nie rozumiał. Działała na niego w sposób, jaki nie działała nawet Julienne, i znowu poczuł się w pułapce. Do diabła z jej ojcem!

Zaklął, odwrócił się i wyszedł. Dopiero gdy już nie mógł jej widzieć, Nastia pozwoliła, aby żal nią owładnął.

Dwa

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Szesnaście

Podczas kolacji panowała wesoła atmosfera. Odalie zastanawiała się, jak Tony i Big Ben odnajdą się wśród jej rodziny, ale wszystko poszło doskonale. Byli tu już na święta, kiedy ona nie mogła przyjechać do domu, a Heather skierowała ich do tych samych pokojów, które wtedy zajmowali.

Jedli właśnie doskonały pudding bananowy Heather, kiedy Tony spytał:

– Zastanawiałem się, skąd pochodzi imię Odalie.

– To mój pomysł – z uśmiechem odparła Heather. – Znalazłam kiedyś w antykwariacie powieść historyczną Franka Yerby’ego Foxowie z Harrow. Dopiero później zrozumiałam, że jest bardzo znana. Na jej podstawie w 1947 roku powstał film z Reksem Harrisonem i Maureen O’Harą. Bohaterka ma na imię Odalie. Uwielbiałam tę książkę i postać, więc kiedy urodziła nam się dziewczynka, uznaliśmy, że to idealne imię.

Tony się uśmiechnął.

– Moja matka także lubiła powieści. Ale wolała gwiazdy filmowe, a jej ulubieńcem był Anthony Quinn.

– I nazwała cię na jego cześć – zgadła Heather z uśmiechem.

Tony skinął głową, po czym powiedział:

– Pudding jest pyszny. Umiem przygotować lasagne i spaghetti, ale nie umiem robić deserów.

– Raz spróbował. – Big Ben skrzywił się straszliwie.

– Tak, ale wiesz, nikt ci nie kazał tego jeść – mruknął Tony.

Wszyscy się roześmiali.

Wieczorem przeszli na przedni ganek i porozsiadali się na bujanych fotelach, a Cole i Heather zajęli huśtawkę.

– Jak tu spokojnie – powiedział Tony. – Mój dziadek miał farmę w stanie Nowy Jork. Jako dziecko spędziłem tam niejedno lato.

– Hodował bydło? – spytał Cole.

– Nie, tylko jedną krowę mleczną. Ale miał konie do ciężkiej pracy, perszerony. Zawsze kochałem duże konie. – Zaśmiał się. – Kiedy dorosłem, przestałem jeździć. Jestem za duży na większość koni.

– Mamy tu konia rasy belgijskiej, który by się nadawał – powiedział Cole. – Odratowaliśmy go. Jego poprzedni właściciel trafił do więzienia za to, co mu zrobił – dodał zimno.

– I dobrze. Człowiek, który źle traktuje niewinne zwierzęta, może w ten sam sposób traktować ludzi. – Przerwał i rozejrzał się po zgromadzonych przy nim osobach. Zapadał zmrok. – Może to brzmi jak hipokryzja z mojej strony, ale nigdy nie skrzywdziłem bezbronnej istoty i nigdy bym tego nie zrobił. Ale źli ludzie… Złym ludziom czasem przytrafiają się złe rzeczy.

Cole zachichotał.

– To jak u nas, w Teksasie.

– Możemy pojechać na przejażdżkę w niedzielę – zaproponowała Heather, wtulając się w Cole’a. – Jeśli będziemy w stanie utrzymać się na nogach. Od dwóch dni mieszkam w kuchni. Piekę ciasta, placki i chleb.

– Domowy chleb? – zapytał Tony.

– Owszem.

Westchnął.

– Nie jadłem domowego chleba od śmierci mojej matki.

– Możesz zjeść, ile tylko chcesz – zaoferowała Heather. – Upiekłam dużo.

– Trzymam cię za słowo – odparł Tony.

Tanner i Nastia wrócili razem do jej pokoju.

– Niezwykłe, jak Tony tu pasuje – powiedział cicho.

– Prawda? Miał trudne życie, wręcz tragiczne. Jego ojciec często go tłukł, raz prawie zabił, ale matka go uratowała. Powiedział, że poczuł ulgę, kiedy ojca dorwał inny mafioso. Mówi, że inaczej sam by go zabił prędzej czy później, bo tak źle traktował jego matkę.

– Musiał być straszny.

– Miałam szczęście, że ojciec mnie kochał – powiedziała Nastia.

– Oboje rodzice mnie kochali. Za bardzo – stwierdził Tanner.

– Nie można kochać dziecka za bardzo – zaprotestowała Nastia.

– Pewnie nie. – Przytulił ją do siebie. – Będziemy bardzo kochać nasze dzieci.

– Ciekawe, jak będą wyglądać? – Zadumała się na moment. – Ty masz karnację Cole’a, a ja przypominam twoją matkę, ale mam ciemne oczy.

– Będą wyglądać jak wymieszani my. Jak Odalie, John i ja… – Drgnął. – Przykro mi, że nasze pierwsze dziecko straciliśmy.

– Ale następne będą wspaniałe. Wiem o tym.

– Ja też.

Pochylił się i pocałował ją namiętnie raz i drugi.

– Załatwiłem dzisiaj formalności, kiedy byłem w mieście – szepnął. – Jeśli chcesz, możemy się pobrać w poniedziałek.

– W poniedziałek! – Nie pomyślała jeszcze o tej najbliższej przyszłości, o datach, o niczym.

Tym razem pocałował ją delikatnie.

– W poniedziałek. Kościół, pastor, „tak”…?

– Ale suknia, zaproszenia, to wszystko…?

Pocałował ją mocniej.

– Nie mogę cię dotknąć, póki się nie pobierzemy, a umieram… – Tanner jęknął, tuląc ją mocno. – Jeśli będę musiał przeczekać wszystkie przygotowania, po prostu się zabiję.

– Nie… – Teraz ona jęknęła, oddając mu pocałunek.

– A więc poniedziałek.

Odsunęła się od niego i spojrzała na jego poważną twarz.

– Poniedziałek – potwierdziła.

Powiedzieli rodzinie przy śniadaniu.

– Ale zaproszenia, suknia, wesele…! – zaprotestowała Heather.

Nastia pogładziła ją po dłoni.

– W poniedziałek. W kościele. – Popatrzyła na Tony’ego, który śmiał się bezgłośnie. – Zostaniesz?

– Czemu nie? Uwielbiam śluby.

A ona się do niego uśmiechnęła.

Grill i aukcja przebiegły w wesołej i hucznej atmosferze z powodu poniedziałkowego ślubu. Wielu z gości to byli ich sąsiedzi, którzy przy okazji zostali zaproszeni wraz z rodzinami. Nastia zgadywała, że kościół będzie pełny.

Nastia i Heather wyniosły gotowe jedzenie, a główny kowboj Cole’a przygotowywał swoje słynne żeberka i pieczoną fasolę na olbrzymim gazowym grillu. Pozostali kowboje stali naokoło i rozmawiali w oczekiwaniu na lunch. Większość roczniaków została już sprzedana, a na pozostałe złożono ofertę.

– Świetnie poszło – ucieszyła się Heather, kiedy Cole jej to powiedział. Popatrzała na Tony’ego, który stał przy parkiecie do tańca zrobionym na tę okazję z drewnianych desek i przyozdobionym lampkami. Zespół grał, a dwie pary tańczyły.

– Może zaproś Tony’ego do tańca? – podpowiedziała córce Heather.

– Potrzebujesz mnie przy jedzeniu – odpowiedziała Odalie z głębokim rumieńcem.

– Wcale nie – wtrąciła się Nastia z iskierkami w oczach. – Idź do niego. On nie gryzie.

Opierała się, ale dwie pary rąk wypchnęły ją we właściwym kierunku.

– Zobacz, jak ona się denerwuje! To zupełnie do niej niepodobne – zauważyła Nastia. – Przecież to ona w każdej sytuacji zawsze zachowuje zimną krew, a teraz zupełnie wariuje.

– Tony jest bardzo przystojny – powiedziała Heather. – Odalie może jeszcze dojść do wniosku, że kariera jest piękna, ale nie daje takiej satysfakcji jak rodzina.

– Tak jak ty to odkryłaś.

– Z pewnością. Kiedyś byłam naprawdę znana. – Heather się zamyśliła. – Bogata, pięknie ubrana, a słuchacze mnie uwielbiali. Ale wieczorem wracałam do pustego mieszkania. To, co mam teraz, jest znacznie wartościowsze niż to, z czego zrezygnowałam.

Nastia popatrzyła na Tannera, który zdawał się wyczuć jej spojrzenie, odwrócił się i uśmiechnął się do niej. Odwzajemniła uśmiech i zarumieniła się.

– Tak się cieszę, że wszystko się między wami ułożyło – powiedziała Heather. – I tak mi przykro z powodu tego, co wcześniej się wydarzyło.

– To był zły czas – zgodziła się Nastia. – Ale tym razem nam się uda. Zobaczysz.

– Na pewno… – Heather się uśmiechnęła.

Tony patrzył spod oka na tańczących, w tym na Big Bena, który tańczył two-stepa z piękną Mercedes o ciemnej karnacji. Żadne z nich nie było w tym dobre, ale ślicznie wyglądali razem. Tony dawno nie czuł się bardziej samotny.

Napił się piwa, chociaż wolałby dobrą whisky. Grill pachniał apetycznie. Domowy chleb również.

Poczuł delikatny zapach kwiatów i odwrócił się. Odalie była tuż obok.

– Mama mi zdradziła, że od Bożego Narodzenia Mercedes mówi tylko o nim – powiedziała cicho, wskazując na parę na parkiecie.

– Tak. On też o niej mówił. Są tacy różni… A jednak podobni.

– Wiem, co masz na myśli.

Naprawdę chciała zaprosić go do tańca, ale nagle nie była w stanie znaleźć odpowiednich słów.

Uniósł brew.

– Zatańczysz? – zapytał.

Otworzyła szeroko oczy.

– Umiesz? To znaczy tańczyć? – wydusiła z siebie i zaczerwieniła się, bo to zabrzmiało sarkastycznie. – Przepraszam, nie to miałam na myśli…

Roześmiał się tylko, odstawił piwo i złapał ją za rękę. Weszli na parkiet, kiedy trwał jeszcze two-step, ale muzyka zaraz się skończyła. Kolejnym utworem była cza-cza.

– No, wreszcie coś dla mnie. – Okręcił ją wkoło, a ona łatwo dostosowała się do niego i wczuła w rytm. – Dobra jesteś.

– Ty też – odpowiedziała. Jej oczy błyszczały.

– Zawsze kochałem taniec. Znam większość tańców latynoamerykańskich. Z wyjątkiem tanga – dodał z lekkim grymasem.

– Też nie umiem tańczyć tanga, jest za trudne. Ale kocham muzykę latynoamerykańską!

– Ja też. Latynoamerykańską, klasyczną, operę, hard rock… – dodał zadziornie.

– Hard rock?

Potwierdził, a gdy westchnęła, zauważył:

– To ci chyba nie pasuje do opery.

Zaśmiała się cicho.

– Lubię Twisted Sister, Bona Joviego, Def Leppard i Van Halen – wyznała. – A także Fleetwood Mac.

– Co? – Zatrzymał się na chwilę.

– Mama nauczyła mnie cenić różną muzykę, nawet gardłowe śpiewy i muzykę ludową z różnych zakątków świata – wyjaśniła, kiedy podjęli taniec.

– A ja się bałem, że jesteś muzyczną snobką.

– Nie jestem. Kto cię nauczył tańczyć?

Jego twarz pociemniała.

– Moja żona – odparł po chwili. – Tańczyła wszystko.

– Tak mi przykro – powiedziała łagodnie.

Zobaczył w jej niebieskich oczach prawdziwe współczucie i zagubił się w nich na chwilę.

– To było dawno. Ale wspomnienie czasem boli.

– Tak, ale nie można zapominać o ludziach, nawet jeśli to boli.

Skinął głową.

Cza-cza się skończyła. Usłyszeli powolnego bluesa. Tony przyciągnął ją do siebie tak blisko, że poczuła jego oddech we włosach.

– Jesteś pełna niespodzianek – szepnął swoim pięknym głosem. – Kiedy tylko zaczynam myśleć, że cię rozpracowałem, znowu mnie zaskakujesz.

– Ludzie są skomplikowani… – Nie mogła złapać tchu, a jednocześnie czuła się jakby lżejsza ze zdenerwowania.

Jego duża dłoń leżała na jej plecach, kiedy poruszali się do rytmu.

Wydało jej się, że poczuła jego wargi na swoich włosach. Pewnie sobie to wyobrażała, bo tak bardzo ją pociągał, chociaż walczyła z tym z całej siły. To niemożliwe, przecież wcześniej nawet jej nie lubił. Muzyka była piękna, a oni tańczyli. To przez tę atmosferę próbowała się wtopić w jego silne ciało. Był taki różny od niej. Pochodził z ciemnego, niebezpiecznego świata, a ona była jak szklarniowa orchidea. To nie może się udać.

Powtarzała to sobie, ale jej serce biło szybko, a oddech się rwał. Nie zauważy, pomyślała.

Ale zauważył. Był sporo starszy i przeżył nieporównanie więcej niż ona Wzruszało go to, bo była niedoświadczona, a on był takim mężczyzną, przed którym jej matka na pewno ostrzegała ją w dzieciństwie.

Martwiło go to głównie dlatego, że sam jej bardzo pragnął. To uczucie opanowało go tak nagle i tak gwałtownie, że jeśli się nie odsunie, ona się zorientuje. Odsunął się więc i popatrzył w jej wielkie, piękne, niebieskie oczy. Zmusił się do uśmiechu.

– Kiedy będziemy mogli coś zjeść? Jestem głodny.

Był. Ale na co innego miał apetyt.

Odsunęła się nieco, pokrywając zdenerwowanie śmiechem. Była mu niemal wdzięczna, że to przerwał, bo miała coraz większą ochotę, żeby po prostu zaciągnąć go gdzieś do ciemnego kąta, a tego nie mogła zrobić. To musiał być wpływ muzyki, powiedziała sobie.

– No to zapytajmy. – Zaprowadziła go do Heather i Nastii, które odkrywały ogromne pojemniki z jedzeniem i wkładały do nich łyżki.

Tony z ulgą poszedł za nią.

Posiłek upłynął w wesołej atmosferze i wyraźnie wszystkich usatysfakcjonował. Everettowie siedzieli przy Branntach, a przynajmniej przy części rodziny. Obecni byli King Brannt, jego żona Shelby, ich syn Cort i jego żona Maddie, przyjaciółka Odalie. Morie Brannt Kirk mieszkała z mężem i synem w Wyoming, ale chłopiec się przeziębił i nie mogli przyjechać.

– Nie widziałam Morie od ponad roku – powiedziała Odalie Cortowi i Maddie. – Przykro mi, że dziecko jest chore, ale tak chętnie bym z nią porozmawiała!

– Przyjedzie na Boże Narodzenie – wyjawił Cort z uśmiechem. – Mam nadzieję, że ty też.

– Postaram się – obiecała.

Tony intensywnie przyglądał się Shelby Brannt.

– Przepraszam, że się gapię – powiedział jej w końcu z uśmiechem – ale mam wrażenie, że już cię gdzieś widziałem.

– Bardzo możliwe, jeśli oglądałeś okładki magazynów sprzed kilkudziesięciu lat – odparł King. – Shelby była znaną modelką, ale również bardzo przypomina swoją zmarłą matkę.

– Owszem. – Shelby też się uśmiechnęła. – Moją matka była Maria Cane, aktorka. Na niektórych kanałach wciąż można obejrzeć jej filmy.

– To dlatego cię rozpoznaję – odpowiedział Tony. – Moja matka ją uwielbiała.

– Świat jest mały – powiedział King i popatrzył z miłością na żonę.

– Rzeczywiście mały – zgodziła się Shelby. – Jest pan z Nowego Jorku, panie Garza?

– Tony – poprawił. – Nie, urodziłem się w New Jersey. Wciąż mam tam dom. Ale zwykle mieszkam w Nowym Jorku, bo mam tam galerię sztuki i muzeum. Nastia u mnie pracuje. – Popatrzył na swoją podopieczną, która rozmawiała z Tannerem i uśmiechnął się jakby do siebie. – Chociaż pewnie już niedługo.

– Odalie, kiedy masz przesłuchanie w Met? – spytała Maddie. – Miałam zadzwonić, ale ostatnio wypadło mi coś ważnego.

– Chcesz powiedzieć… – zaczęła Odalie.

– Tak – odpowiedziała Maddie z uśmiechem, a jej mąż wziął ją za rękę. – Będziemy mieli dziecko. Za siedem miesięcy od dzisiaj!

– Och, tak się cieszę! – wykrzyknęła Odalie. – I jestem po prostu szczęśliwa, że wszystko się ułożyło. Kiedy sobie przypomnę, jaka byłam wobec ciebie okropna…

– Przestań – przerwała Maddie. – To było wczoraj. Teraz jest dzisiaj i jesteśmy przyjaciółkami. A ty musisz być matką chrzestną tego dziecka.

– Cudownie! – ucieszyła się Odalie. – Będę zaszczycona!

– Mówiłem ci – powiedział zachwycony Cort do Maddie, a potem rozejrzał się niespokojnie. – Nie widziałem jeszcze Johna. Gdzie się chowa?

– Tata wysłał go po byki rozpłodowe – wyjaśniła Odalie i posmutniała. – Zawsze bierze udział w aukcjach, ale tata mówi, że to nie mogło czekać.

– Kiedy wróci, powiedz mu, że mam nowe rozszerzenie do Destiny 2 na Xboksa – powiedział Cort.

– Powiem. A wtedy Maddie pozbędzie się ciebie z domu na cały tydzień!

– Tak będzie – poświadczyła Maddie. – Ale nauczył mnie grać!

– Mądry pomysł – pochwaliła Odalie.

Uśmiechnął się promiennie.

– Pokaż Tony’emu wróżkę, którą dla ciebie zrobiłam – zaproponowała Maddie. – Zwykle nie chwalę się pracami, ale to jest moja najlepsza.

– Jest świetna – potwierdziła Odalie, która skończyła już jeść, tak jak Tony. – Chcesz zobaczyć? Maddie ma talent rzeźbiarski.

Tony chętnie się zgodził, bo był szczerze zaciekawiony.

W salonie Odalie wręczyła mu maleńką wróżkę. Wziął ją do ręki z trudnym do odczytania wyrazem twarzy. Kręcąc głową, patrzył na figurkę i na Odalie.

– Niezwykłe – powiedział wreszcie. – Jest identyczna.

– Maddie zrobiła ją dla mnie w czasie rehabilitacji po wypadku. To mój największy skarb.

– Chętnie poprosiłbym ją o kilka rzeźb do mojej galerii. – Oddał jej wróżkę. – Sam zbieram takie rzeczy, są unikalne.

Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

– Jest najbardziej utalentowaną osobą, jaką znam, oprócz Nastii. Zapytam ją, jeśli chcesz.

– Mogłabyś? Nie wiem, czy teraz zechce się wybrać do Nowego Jorku, ale kiedy dziecko się urodzi, możemy urządzić wystawę.

– Byłoby cudownie!

– Ale ty z kolei możesz mieć wtedy szczyt sezonu w Met. – To zabolało, ale sam nie wiedział, dlaczego.

– Może. Jeśli zbiorę się w końcu na odwagę i pójdę na przesłuchanie.

– Masz talent – powiedział, przyglądając się jej twarzy. – Brakuje ci tylko pewności siebie.

Zagubiła się w jego oczach, ciemnych, tajemniczych, przeszywających. Świat naokoło niej stracił kontury. On patrzył na nią, a ona na niego. Powietrze niemal iskrzyło.

Podszedł do niej, żeby odetchnąć jej pięknym zapachem.

– Lepiej to odstaw. – Oddał jej maleńką wróżkę.

Jego dłoń zamknęła się wokół jej ręki, kiedy brała od niego rzeźbę. Czuła jego oddech na swoich włosach, czuła jego ciepło i siłę. Jej serce biło jak oszalałe. Oddychała z trudem.

Patrzyła mu w oczy. Nie mogła zmusić się, żeby odwrócić wzrok, choćby świat miał się jej usunąć spod nóg. On patrzył na nią w ten sam sposób. Jego szczęka stężała, brwi się ściągnęły. Patrzyli się na siebie w pełnej napięcia ciszy. Tylko z dala dochodziły muzyka i śmiechy.

Pomyślała, że tak pewnie by się czuła, gdyby wpadła w ogień. Była naraz przerażona i pełna nadziei.

Nic nie mówili, powiązani razem jakąś niezwykłą mocą. Popatrzył na jej miękkie usta i jego twarz całkowicie straciła wyraz. Wszystko skupiło się w jego oczach, które płonęły jak węgle.

Patrzył na nią z taką intensywnością, że zrobiło jej się słabo. I z równą mocą wpatrywała się w jego doskonałe usta. Pragnęła je poczuć tak bardzo, że pragnienie to odbierało jej dech. Szaleństwo, pomyślała, póki jeszcze mogła myśleć. To było szaleństwo. Patrzył na jej usta, jakby miał umrzeć, jeśli ich nie dostanie. Tonęła w odczuciach, jakich nie zaznała nigdy w życiu.

Napięcie sięgnęło szczytu i wszystko mogło się zdarzyć, ale wtedy trzasnęły frontowe drzwi i weszli Tanner z Nastią.

Jakby przecięto gwałtownie sznur, który ich wiązał. Odalie odwróciła się i ostrożnie drżącymi dłońmi odstawiła małą wróżkę na półkę.

– Jesteśmy gotowi na deser, a wy dwoje? – spytał Tanner.

– Chętnie zjadłbym jeszcze puddingu bananowego, jeśli cokolwiek zostało – zadeklarował Tony. Mówił swobodnym tonem, ale był wyraźnie spięty. Tak samo jak Odalie.

Tanner pomyślał rozbawiony o tym, co tu się działo, kiedy weszli.

Następny dzień, niedziela, był dniem lenistwa, odpoczynku i koniecznych przygotowań do jutrzejszego wielkiego dnia.

W poniedziałek odbył się ślub. Wszyscy ubrali się elegancko, a Tony i Big Ben spakowali się przed wyjazdem. Nastia miała na sobie ładną białą jedwabną sukienkę kupioną już jakiś czas temu i niosła bukiet różowych róż, który florystka przywiozła do kościoła.

Organista zagrał Marsza weselnego i Nastia, wsparta na ramieniu Cole’a, ruszyła nawą. Tanner czekał na nią przy ołtarzu w swoim najlepszym garniturze wraz z pastorem, który przywitał ich i udzielił im ślubu.

Tanner pocałował ją delikatnie. Odczuwał tę ceremonię znacznie bardziej niż poprzednią.

– Tym razem to na zawsze – szepnął czule.

Skinęła głową, a w oczach miała łzy.

– Na zawsze – odpowiedziała szeptem.

Wesele było wspaniałe i zjedzono mnóstwo tortów. W końcu nowożeńcy pojechali na swoje ranczo. Tony i Ben pożegnali się i wyszli wraz z Odalie, gdzie jeden z kowbojów czekał, żeby zawieźć ich na lotnisko. Cessna Tony’ego już tam na nich czekała.

Minnie Martinez przygotowała dla nowożeńców i zostawiła na stole mały tort weselny.

– Jest piękny, Minnie. – Nastia ją uściskała. – Dziękuję!

– Jedliście już jeden na weselu, ale ten jest tylko dla was dwojga – powiedziała Minnie.

Tanner także ją uściskał.

– Dziękuję, Minnie. Nie tylko za tort. I tobie też, Juan – zwrócił się do jej męża.

– Bądźcie szczęśliwi. I tym razem ma się wam udać. – Minie pogroziła im palcem.

– Uda się. Obiecuję – zapewnił ją Tanner.

– Jedziemy do domu – powiedział Juan. – Jeśli będziecie nas potrzebować, dajcie znać.

– Naleśniki i kiełbaski na śniadanie? – spytała Minnie, kiedy już wychodzili.

– I bekon! – zawołał za nią Tanner. – Mężczyźni nie mogą żyć bez bekonu.

– Święta racja – zgodził się Juan.

Minnie i Juan pomachali im i pojechali.

Tanner odwrócił się do żony i westchnął, podziwiając jej urodę.

– A ten mężczyzna nie może żyć bez swojej pięknej żony – powiedział cicho i nachylił się, żeby ją pocałować. – Jesteś najpiękniejszą panną młodą na świecie.

Uśmiechnęła się pod dotykiem jego warg. A zaraz potem przestała myśleć na długi czas.

Kochali się z dziką żądzą, a potem zmęczeni leżeli w skotłowanej pościeli. Nastia zadrżała.

– Myślałam, że wiem coś o mężczyznach – powiedziała, wciąż łapiąc oddech i popatrzyła na niego spod oka. – Brałeś korepetycje!

Zachichotał i zbliżył się do niej, żeby pocałować jej obrzmiałe wargi.

– Nieprawda – szepnął. – Nie byłem z żadną kobietą od naszej wspólnej nocy.

Zamarła. Zupełnie zamarła.

– To… niemożliwe – wyjąkała.

– Możliwe, jeśli połączyć niezwykłą noc i nieczyste sumienie – odparł absolutnie szczerze. – Nie chciałem Julienne. Nie mogłem jej dotknąć po tobie.

Próbowała znaleźć słowa. Bezskutecznie.

– Widzisz, nie byłem wtedy gotowy na ślub. Pragnąłem cię do szaleństwa, ale nie umiałem tego przyznać nawet przed samym sobą. – Przygarnął ją do siebie i jęknął cicho, kiedy ponownie poczuł ogień. – Miałem świadomość tego, co zrobiłem, i żyłem w piekle. Wróciłem do starej pracy, żeby móc bez ciebie żyć. Niebezpieczeństwo dawało mi prawie to samo co noc na sianie. Ale nie miałem tych nocy. – Podniósł głowę i popatrzył jej w oczy. – Cały ten czas, te wszystkie lata, chciałem tylko ciebie. Żyłem marzeniem.

Jej oczy zwilgotniały.

– Ja też – powiedziała łamiącym się głosem. – Wmawiałam sobie, że po prostu nie chcę ryzykować utraty kolejnej osoby, ale to nie było to. Kochałam cię tak bardzo i od lat. Gdy się pobraliśmy, było to dla mnie jak spełnione marzenie. A potem przywiozłeś Julienne…

Przytulił ją i ukołysał.

– Powinnaś mi o tym przypominać codziennie przez resztę życia – powiedział ochryple. – Choćbym codziennie za to przepraszał, nigdy nie wynagrodzę ci bólu, jaki ci sprawiłem.

Odsunęła się i popatrzyła w jego jasnoniebieskie oczy.

– Musimy po prostu żyć dalej.

Skinął głową i spojrzał na jej ładne piersi. Uśmiechnął się i pochylił do nich. Zaczął pocierać je ustami, aż jęknęła. Położył ją na plecach na łóżku i ssał, a ona wygięła się w łuk i zaszlochała.

– Tak – szepnął. – Nawet kiedy się nasycimy, to wciąż nie wystarcza. Nigdy nie wystarczy! – Tanner jęknął chrapliwie, kiedy w nią wchodził. – Kocham cię!

– Ty… co?

Oszalał od jej krzyku. Wchodził w nią, pożądając jej aż do bólu i jęcząc przy każdym ruchu. Poczuł jej spazm i podążył za nią, płonąc w gorączce, której nie zgasiłby cały lód Arktyki.

– Nastio… Nastio, ja tego… ja nie wytrzymam…!

Krzyknął głośno, drżąc jak w konwulsjach, a ona patrzyła na niego zafascynowana. Nie widziała go w tym stanie. Aż wreszcie zadrżał po raz ostatni.

– O Boże – jęknął.

– Nic ci nie jest? – spytała zaniepokojona.

Przyciągnął ją bliżej. Wciąż dochodzili do siebie po szalonym spełnieniu.

– Miałem niezwykły orgazm. – Jego oczy były wciąż szeroko otwarte z niedowierzania. – Zaczynałem je uważać za mit!

Zaśmiała się.

– Mogłam ci wyjaśnić, że to żaden mit. Miałam taki nawet za pierwszym razem – szepnęła. – Ale byłam zbyt nieśmiała, żeby ci powiedzieć.

– A teraz nie jesteś aż tak nieśmiała. – Z uśmiechem dotknął ustami jej oczu. – Kocham cię. Kocham cię nad życie – szepnął.

– Ja także kocham cię nad życie.

Przytulił ją i chwilę nic nie mówili.

– Tanner, a co z tym człowiekiem, który chce cię zabić? – spytała z wielką troską.

– Tony mówi, że się tym zajmuje – uspokoił ją. – A on nie kłamie.

– Nie. – Popatrzyła na niego. – Kiedy się czegoś dowiemy?

– Niedługo.

Przytulił ją i okrył ich oboje.

– Wszystko się dla nas zaczyna, kochana.

– Wszystko się zaczyna – powtórzyła z uśmiechem.

Tony zadzwonił kilka dni później i powiedział Tannerowi, że nie ma się czego obawiać.

– Zająłem się tym. Facet się wycofa. Wciąż ma pracę, ale po miesiącu miodowym, jeśli będziesz chciał… Znam senatora, który pomoże ci go dorwać. Potem daj mi znać. Mały krętacz nie był taki potężny, jak mu się wydawało. – Tony się zaśmiał, ale nie wyjaśnił, w jaki sposób dorwał Jamesa.

– Muszę dojść do siebie, zanim się tym zajmę, ale zrobię to. Śmierć tych niewinnych ludzi nie może pójść na marne.

– Rozumiem.

– Jestem twoim dłużnikiem, Tony – powiedział Tanner. – Dzięki, ogromne dzięki. Sam rozumiesz, nie martwiłem się o siebie, tylko o ludzi, których kocham.

– I oni są twoimi dłużnikami – powiedział nieoczekiwanie Tony. – Członkowie rodziny są łatwym celem dla takich szaleńców naćpanych władzą. Nienawidzę takich ludzi.

– Ja też. Ale nie miałem wystarczająco potężnych przyjaciół, których mógłbym poprosić o pomoc.

– Ależ miałeś. Poprosiłeś mnie. – Tony zachichotał. – A ja nie prosiłem. Widzisz, znacznie więcej można uzyskać przy pomocy uśmiechu i broni niż tylko przy pomocy uśmiechu.

– Coś mi mówi, że nie żartujesz.

– Masz rację. Przy okazji, jeśli Nastia wciąż chce malować, mam kupców i sprzedam jej prace za duże pieniądze. Będę jej też podsyłał zamówienia, jeśli się zgodzisz.

– Nie przeszkadza mi to – powiedział Tanner ciepło. – Ma duży talent. Nie chcę, żeby rezygnowała z czegoś, co kocha.

– Nie powinna. No dobrze, dbajcie o siebie. Odezwę się, jeśli wydarzy się coś nowego.

– Przyjedź na Boże Narodzenie – poprosił Tanner. – Mercedes mówi, żebyś zabrał Big Bena.

– Może tak zrobię.

– Dzięki jeszcze raz.

– Nie ma problemu.

Nastia robiła w kuchni kawę. Odwróciła się i przytuliła się do niego.

– Co powiedział Tony?

– Że jestem bezpieczny. Bóg jeden wie, jak to osiągnął.

– Chyba się domyślam – rzuciła z uśmieszkiem.

– Ja też. – Pocałował ją w nos. – Ale nie będziemy o tym rozpowiadać.

Nastia się roześmiała.

– Nie. Nigdy.

Kiedy wypili kawę, Tanner naciągnął kapelusz.

– No dobrze. Pójdę porozmawiać z Juanem o nowym byku, którego John wysłał tacie.

– John wrócił? – spytała.

– Jeszcze nie. Ale mówi, że przyjedzie na Boże Narodzenie.

– To wspaniały człowiek – powiedziała miękko, ale to na męża popatrzyła wzrokiem pełnym miłości.

Zobaczył to i odwzajemnił uśmiech.

– Wrócę na kolację

– Będzie czekała na stole… – Nastia skrzywiła się lekko. – Jeśli znowu przy pracy nie zapomnę o całym świecie. Przepraszam za wczoraj.

Podszedł do niej i pocałował ją gorąco.

– Możesz codziennie przypalać kolację, jeśli to oznacza, że codziennie będziesz się tak zachowywała, kiedy zgasimy światło.

– Naprawdę? – zapytała przekornie. – Dobrze wiedzieć, że mam tajną broń.

– Nie będziesz jej potrzebować. Nigdy. – Pocałował ją. – Namaluj coś niezwykłego.

– Maluję ciebie – odpowiedziała.

Zdziwił się.

– Mnie?

– Kochanie – powiedziała, patrząc na niego z miłością i widząc miłość w jego oczach. – Jesteś tym wszystkim, co najbardziej niezwykłego zdarzyło mi się w życiu. A ten obraz – dodała – będzie najbardziej niezwykłym obrazem, jaki dotychczas namalowałam.

I w istocie taki był.

DIANA PALMER, a właściwie Susan Spaeth Kyle, jest bestsellerową autorką New York Timesa, uznaną za jedną z dziesięciu najlepszych amerykańskich pisarek romansów. Posiada niezwykły talent do opowiadania najbardziej zmysłowych historii z właściwym sobie urokiem i humorem.

Pierwszą powieść napisała w 1979 roku. Wcześniej przez szesnaście lat pracowała jako dziennikarka prasowa. Wydała ponad sto książek, które przetłumaczono na kilkanaście języków.

Jest członkinią licznych towarzystw, zrzeszeń i organizacji dobroczynnych. W wieku czterdziestu pięciu lat wróciła na uczelnię, by uzupełnić wykształcenie – ukończyła historię, archeologię oraz filologię hiszpańską. W wolnym czasie uprawia ogródek, czyta książki i słucha muzyki. Uwielbia iguany. Mieszka z rodziną w Cornelii w stanie Georgia.

Polecamy powieści Diany Palmer

Miłość i kłamstwa

Skrywane tajemnice

Powrót do domu

Zgrany duet

Desperado

Szczęśliwa gwiazda

Ocalona

Władca pustyni

Papierowa róża

Wyzwolona

Pewnego razu w Paryżu

Pozory mylą

Po północy

Dżinsy i koronki

Księżniczka z Teksasu

Wygrane marzenia

Odzyskane uczucia

Magia uczuć

Serce jak głaz

Nieodparta pokusa

Droga do serca

On i ja

Niezwykły dar

Po drugiej stronie

Nigdy nie zapomnę

Miłość i reszta życia

Gorączka nocy

Osaczony

Dwa kroki w przyszłość

Do dwóch razy sztuka

Nora

Magnolia

Pewnego razu w Arizonie

www.harpercollins.pl