Miasto jest nasze - Fenton Justin - ebook + książka

Miasto jest nasze ebook

Fenton Justin

4,3

Opis

Historia „jednego z najbardziej niepokojących skandali korupcyjnych ostatnich 20 lat” („New York Times”) autorstwa nominowanego do Pulitzera autora, który zdemaskował ciągnącą się latami działalność rabunkową gangu gliniarzy z Baltimore.

Na podstawie „Miasto jest nasze” powstał serial HBO z Jonem Bernthalem w roli głównej, w reżyserii R. M. Greena („King Richard”), za którym stoją twórcy kultowego „The Wire

„Dziennikarskie śledztwo, które nie tylko ukazuje wzlot i upadek skorumpowanej jednostki policji, lecz także stanowi nieuniknione zakończenie półwiecznej katastrofy, którą okazała się amerykańska wojna z narkotykami” – David Simon.

Baltimore, 2015 rok. W całym mieście wybuchają zamieszki. Mieszkańcy domagają się sprawiedliwości dla Freddiego Graya, dwudziestopięcioletniego czarnego mężczyzny, który zmarł w podejrzanych okolicznościach w policyjnym areszcie. Gwałtownie wzrasta ilość narkotyków na ulicy i liczba brutalnych przestępstw. W Baltimore ginie najwięcej osób od dwudziestu lat – w ciągu roku w ledwie 600-tysięcznym mieście dochodzi do 342 zabójstw. Dowódcy baltimorskiej policji, pod presją biura burmistrza i śledztwa federalnego w sprawie śmierci Graya, które zawisło nad ich komendą, zwracają się o pomoc do sierżanta Wayne’a Jenkinsa i jego elitarnej jednostki, która ma zmieść broń i narkotyki z ulicy.

Ale za kulisami tego przedsięwzięcia rozkwita spisek przestępczy na bezprecedensową skalę. Jenkins, któremu powierzono zadanie uporania się z kryzysem z bronią i narkotykami, postanawia ów kryzys wykorzystać. Razem z innymi członkami Jednostki Zadaniowej ds. Śledzenia Broni okrada mieszkańców Baltimore – ukrywa narkotyki przechwycone podczas nalotów, przywłaszcza tysiące dolarów w gotówce znalezione w prywatnych domach, fabrykuje dowody, by zbić z tropu Wydział Wewnętrzny. Latami nikt nie kontroluje ich bezczelnej działalności przestępczej, w wyniku której zapadają niezliczone bezprawne wyroki skazujące, ginie niewinny cywil, a jeden z policjantów w tajemniczych okolicznościach dostaje kulkę w łeb ledwie dzień przed tym, jak miał zeznawać przeciwko jednostce Jenkinsa.

W tej niezwykle aktualnej książce Justin Fenton, ceniony i nagradzany dziennikarz śledczy, wnikliwie przedstawia cały skandal na podstawie setek wywiadów, tysięcy stron akt sądowych i niezliczonych godzin materiałów wideo. Efektem jest niewiarygodny, pasjonujący reportaż o mieście, które zdeprawowana jednostka policji wzięła za zakładnika, i o toczącej się wciąż walce między amerykańskimi stróżami prawa a społeczeństwem, któremu winni służyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 471

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (21 ocen)
11
5
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mirinda08

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny reportaż, szczegółowy, wciągający od pierwszej strony, czytałam z zapartym tchem, ponieważ nic nie wiedziałam o przedstawionym w nim wydarzeniach sprzed dosłownie kilku lat!
20
PannaZu

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo rzetelny reportaż, przedstawiający w klarowny sposób walkę z korupcją, która przeżarła instytucję powołaną do tego, by chronić obywateli.
10
agatakaa

Całkiem niezła

Dobry reportaż, ale jednak temat nie zainteresował mnie aż tak jak myślałam.
00

Popularność




OSOBY OBJĘTE DOCHODZENIEM

Sierżant Wayne Jenkins

Detektyw Momodu Gondo

Detektyw Evodio Hendrix

Detektyw Daniel Hersl

Detektyw Marcus Taylor

Detektyw Maurice Ward

Sierżant Thomas Allers

Sierżant Keith Gladstone

PROWADZĄCY DOCHODZENIE

Federalny prokurator śledczy Leo Wise

Federalny prokurator śledczy Derek Hines

Agentka specjalna Erika Jensen

Sierżant John Sieracki

Kapral David McDougall

Detektyw Scott Kilpatrick

NIEŻYJĄCY

Detektyw Sean Suiter

I

Początek

Rozdział pierwszy

Bokserzy

List dotarł do kancelarii sędziego federalnego w Baltimore latem 2017 roku. Wysłano go z Federalnego Zakładu Karnego McDowell, położonego na odludziu w stanie Wirginia Zachodnia, ponad sześć godzin jazdy z Baltimore. Na froncie koperty osadzony umieścił dopisek: „Przesyłka specjalna”.

Umar Burley napisał list na kartce wyrwanej z zeszytu, starannym, zaokrąglonym pismem, każde „t” przekreślając falistą linią. Burley, więzień numer 43787-037, po raz drugi zwracał się do sędziego, błagając o przydzielenie mu obrońcy z urzędu. Jego dotychczasowy adwokat odszedł na emeryturę, a próby skontaktowania się z innym pozostały bez odpowiedzi.

„Czy może pan sobie wyobrazić, jak trudno mi tu odsiadywać karę za przestępstwo, którego nie popełniłem, i na własną rękę dochodzić prawdy i sprawiedliwości?” – napisał Burley.

Kilka miesięcy wcześniej Burley siedział w sali rekreacyjnej więzienia federalnego w Oklahomie i czekał na transport do McDowell, kiedy ktoś zawołał do niego: „Mały Baltimore! Mały Baltimore! Widziałeś to?”[1]. Na ekranie telewizora pojawiły się wiadomości z domu: ośmiu policjantów z Baltimore oskarżono o okradanie obywateli i mataczenie w ich sprawach. Funkcjonariusze dokonali zarzucanych im czynów, nie zważając na to, że ich wydział był wówczas objęty szeroko zakrojonym dochodzeniem, które wszczęto, gdy wskutek obrażeń odniesionych podczas zatrzymania zmarł młody czarny mężczyzna. Ustalenia wywołały szok, ale tak naprawdę mało kogo zdziwiły: zarzuty o rozmaite nadużycia – od nielegalnych rewizji osobistych po złamane kości – padały pod adresem policji miejskiej od lat. Jednak w wielu przypadkach brakowało niezbitych dowodów, a skargi pochodziły od osób z bogatą kartoteką, mających wszelkie powody, by rzucać fałszywe oskarżenia. Tego typu sprawy zazwyczaj rozstrzygano na korzyść policjantów. Skoro układ sił był tak niekorzystny, większość ofiar nawet nie próbowała czegokolwiek zgłaszać. Zresztą poszkodowani często mieli przy sobie narkotyki lub broń, a że funkcjonariusze kłamali na temat szczegółów zajścia albo zgarniali część skonfiskowanych pieniędzy dla siebie? Cóż, w Baltimore nikt nie grał czysto, a cel usprawiedliwiał środki.

Ale teraz sprawa podsłuchów rzucała nowe światło na kulturę pracy w tej formacji, a prokuratura federalna, która postawiła zarzuty, poszukiwała kolejnych ofiar. Umar Burley miał zaś pewną historię do opowiedzenia.

Historia Burleya rozpoczyna się rankiem 28 kwietnia 2010 roku. Oddział policjantów niemundurowych stawił się na zorganizowany w trybie doraźnym apel na ulicy[2]. Sierżant, który się trochę spóźniał, kazał im czekać na miejscu. Ale detektywa Wayne’a Jenkinsa świerzbiły ręce. Powiedział pozostałym, że w rejonie Belle Avenue w północno-zachodniej części Baltimore „gotuje się” od doniesień o przestępstwach.

– Jedziemy – powiedział Jenkins[3].

Niektórym policjantom można rozkazać, by stali pod słupem przez dziesięć godzin. Zajrzysz do nich dziewięć godzin później, a oni dalej będą tam stali. Wyślij ich na Greenmount Avenue i każ chodzić tam i z powrotem po bulwarze, to będą maszerować, aż zetrą sobie podeszwy. Innych jednak ciągnie do akcji. Chcą siedzieć w pustostanach i patrzeć przez lornetkę albo ganiać za podejrzanymi po zaułkach. Wyrabiają niebotyczne nadgodziny. To właśnie na tych „dziesięciu procentach” polegają dowódcy Wydziału Policji w Baltimore (Baltimore Police Department, BPD).

To spośród tych funkcjonariuszy najczęściej rekrutują się członkowie jednostek niemundurowych, z uwagi na agresywne metody działania nazywani „bokserami” albo „szarpaczami”. Funkcjonariusze w cywilu często działają niejako w cieniu wydziału. Ich pracy nie należy mylić z operacjami pod przykrywką, gdy policjanci przybierają inną tożsamość i przenikają do organizacji przestępczej. Niemundurowi, jak wskazuje nazwa, do pracy chodzą w cywilnych ubraniach, a nie w mundurach. Jeżdżą nieoznakowanymi pojazdami. Zazwyczaj nie są przypisani do konkretnych posterunków ani nie mają obowiązku reagować na zgłoszenia alarmowe. Zamiast tego idą w teren i wypatrują nielegalnej działalności: handlarzy narkotyków albo osób, które pod podejrzanymi wypukłościami na ubraniach mogą ukrywać broń. Dysponują przy tym znaczną niezależnością, na przykład mogą wypuścić podejrzanego, jeśli uznają, że naprowadzi ich na trop grubszej ryby. W całym kraju to właśnie w tego rodzaju oddziałach często dochodziło do skandali, ale przez długie lata kierujący policją uważali je za kluczowe w walce z przestępczością – to „wikingowie”, którzy wyruszają na wyprawę i wracają z „łupem”, jak to później określił jeden z naczelników z Baltimore[4].

Jenkins, biały eksmarine, sprawiał wrażenie, że wszędzie go pełno, a bojowe nastawienie utorowało mu drogę do najbardziej elitarnych jednostek BPD. W 2010 roku, po niecałych siedmiu latach służby, Jenkins dostał się do nowego oddziału „recydywy”, czyli starannie dobranej grupy funkcjonariuszy, których zadaniem było ściganie najgorszych przestępców w Baltimore. Często dostawali nazwiska nieuchwytnych podejrzanych i mieli tylko trzydzieści dni na zebranie jak najlepszych dowodów[5].

Skierowali się do Grove Park, położonej na granicy miasta i hrabstwa zielonej dzielnicy domów jednorodzinnych i konstelacji apartamentowców, które były połączone ścieżkami i obsadzone drzewkami wiśniowymi. Okolica zdecydowanie różniła się od gęsto zabudowanych, pełnych pustostanów dzielnic położonych bliżej centrum Baltimore, ale to nie oznacza, że była wolna od przestępczości. Funkcjonariusze, jak później odnotowali w raporcie dla sądu, ze swoich nieoznakowanych samochodów zauważyli Umara Burleya, siedzącego w acurze na wysokości numeru 3800 przy Parkview Avenue. Podszedł do niego jakiś mężczyzna. Niósł coś, co wyglądało na gotówkę, i wsiadł do auta. „W tym momencie, na podstawie przeszkolenia i doświadczenia zawodowego, uznałem, że prawdopodobnie dochodzi do transakcji narkotykowej” – napisał Jenkins.

Jenkinsowi towarzyszył detektyw Ryan Guinn, pół-Irlandczyk, pół-Wietnamczyk. Jego wygląd sprawiał, że ludzie w dzielnicach, gdzie pracował, nazywali go „Portoryko Yo”. Guinn sięgnął po krótkofalówkę.

– Hej, Sean – powiedział niskim, spokojnym głosem, zwracając się do Seana Suitera, członka oddziału jadącego w innym samochodzie. – Zatrzymamy tego accorda[6].

– Przyjąłem. Jadę za wami – odparł Suiter.

Funkcjonariusze przystąpili do zatrzymania, Jenkins i Guinn zajechali drogę Burleyowi, a Suiter stanął za nim. Jenkins napisał w dokumentach, że włączyli światła awaryjne, a ich odznaki były „wyraźnie widoczne”. Powiedział, że funkcjonariusze zauważyli ruch w pojeździe i kazali mężczyznom pokazać ręce. Guinn wyskoczył z auta, wyciągnął broń i powiedział Burleyowi, że ma się nie ruszać. W tym momencie Burley wyminął samochody policyjne i zniknął z pola widzenia.

– Hej, mamy tu uciekiniera – rzucił Guinn przez radio do pozostałych policjantów.

W tle słychać było głos Jenkinsa: „Przy Seton Park Apartments. Czarna acura”. Wywołał tablicę rejestracyjną: „Jeden-Filip-Igrek-Karol-Zero-Osiem”.

Pościg trwał niecałą minutę[7]. Burley zdążył przejechać niespełna półtora kilometra, gdy policjanci usłyszeli głośny huk. Brzmiało to jak wybuch bomby, a kiedy dotarli na skrzyżowanie ulic Belle i Gwynn Oak, zobaczyli wodę tryskającą z uszkodzonego hydrantu przeciwpożarowego. Przedni zderzak oderwał się od samochodu, a maska była zmiażdżona. Funkcjonariusze zastanawiali się, jak poważnie ranni są mężczyźni w aucie, gdy ci nagle z niego wyskoczyli. Guinn ruszył w pościg za pasażerem, Brentem Matthewsem, a Jenkins i Suiter zajęli się Burleyem.

Ktoś z przechodniów zadzwonił pod numer alarmowy i zgłosił zdarzenie, w którym na pierwszy rzut oka nie brali udziału policjanci.

– Wypadek samochodowy. Belle i Gwynn Oak. Jakiś facet… Biegną, strzelają do siebie!

– Strzelają do siebie? – zapytał dyspozytor.

– Tak, samochód wjechał w hydrant, wyskoczyli i zaczęli uciekać, jeden z nich miał broń.

Suiter złapał Burleya jakieś piętnaście metrów od miejsca kraksy.

– Po co uciekałeś? – zapytał według Burleya Suiter[8]. – Nie mogłeś poczekać i sprawdzić, o co nam chodzi?

– Trzeba było włączyć światła – odparł Burley.

Guinn złapał pasażera i wywiązała się szamotanina[9]. Udało mu się obezwładnić mężczyznę i w kajdankach odprowadził go na miejsce zdarzenia.

– Towar jest w samochodzie – powiedział Guinn do Jenkinsa[10].

Suiter przeszukał samochód Burleya wraz z funkcjonariuszem z patrolu i na podłodze znalazł torebkę zawierającą trzydzieści dwa gramy heroiny.

Obecni na miejscu zajścia nie od razu zauważyli pełną skalę szkód. Wkrótce jednak zdali sobie sprawę, że huk, który słyszeli policjanci i mieszkańcy, nie był wynikiem kolizji z hydrantem. Ten dźwięk wydał samochód Burleya w zderzeniu z chevroletem monte carlo, którym starsze małżeństwo przejeżdżało przez skrzyżowanie. Auto zostało wyrzucone w powietrze i przeleciało nad rzędem zarośli.

Jeden z mieszkańców pobliskich budynków właśnie robił sobie śniadanie, gdy nagle jego dom zatrząsł się w posadach. Wybiegł więc na zewnątrz i znalazł ranną parę. Mężczyzna miał krwawiącą ranę na głowie, a kobieta wzywała pomocy.

– Trzymajcie się, pomoc już nadchodzi – powiedział im świadek.

Elbert Davis Sr., lat osiemdziesiąt sześć, i jego żona, osiemdziesięciojednoletnia Phosa Cain, postanowili tego ranka odwiedzić jedno z dziesięciorga swoich dzieci. Karetka zabrała ich do mieszczącego się w śródmieściu University of Maryland Shock Trauma Center[11]. Guinn pojechał za nimi. Jak później powiedział, stał właśnie przy dyżurce pielęgniarek, gdy usłyszał, że u Davisa doszło do zatrzymania akcji serca. Poszedł do sali, gdzie leżała Cain, i chwycił ją za rękę. Starsza pani zapytała go, czy z jej mężem wszystko w porządku.

– Robią, co w ich mocy – odparł Guinn, chcąc ją jakoś uspokoić do czasu, aż lekarze przekażą jej wieści.

Na miejscu wypadku Joyce Fuller, sześćdziesięciodwulatka, w której dom uderzył samochód, pomstowała na uciekających z miejsca zdarzenia mężczyzn.

– Wzięłabym tych wszystkich dilerów, wsadziła do samolotu i wysłała do Iraku – powiedziała dziennikarzom. – Tamci państwo w niczym nie zawinili. To takie niesprawiedliwe.

Czterdziestoletni Burley wracał zatem do więzienia. Za kratkami spędził już wiele lat i zdążył zgromadzić bogatą kartotekę narkotykową, zapoczątkowaną, gdy jako trzynastolatek wziął na siebie zarzuty za ukochanego wujka[12]. Swego czasu udała mu się też rzadka sztuka, mianowicie uniknął ściganego z oskarżenia federalnego zarzutu o posiadanie broni: w 2007 roku został zatrzymany pod pretekstem „przekroczenia dopuszczalnego prawem poziomu przyciemnienia szyb”[13]. Funkcjonariusz, który dokonał aresztowania, powiedział, że wyczuł od Burleya alkohol, sięgnął po znajdujący się w samochodzie kubek i zobaczył kolbę pistoletu, która wystawała spod podłokietnika. Według policji Burley i drugi mężczyzna w samochodzie „musieli wiedzieć”, że broń się tam znajduje. Obaj zostali zatem oskarżeni o jej posiadanie. Burley odsiedział prawie półtora roku – nie było go stać na wpłacenie kaucji, trafił więc do federalnego aresztu, po czym wyszedł na wolność, gdy drugi mężczyzna zeznał, że pistolet należał do niego, a sprawa przeciwko Burleyowi została umorzona.

Tym razem Burley został oskarżony nie tylko o posiadanie narkotyków, ale też o nieumyślne spowodowanie śmierci. Do kolizji może i doszło w wyniku wypadku, jednak uciekał przed policją, mając przy sobie narkotyki, dlatego jego działanie uznano za przestępstwo. Oskarżenie o posiadanie narkotyków zostało wniesione na szczeblu federalnym, co stanowiło drugą szansę dla urzędu, który wcześniej umorzył sprawę przeciwko Burleyowi. W oczekiwaniu na proces mężczyzna trafił do aresztu bez możliwości zwolnienia za kaucją.

Ale Burley przysięgał obrońcy z urzędu, że tego dnia w samochodzie nie było żadnych narkotyków[14]. Odbierał Matthewsa i razem mieli pojechać na ogłoszenie wyroku w sprawie przeciwko człowiekowi oskarżonemu o zabicie kuzyna Burleya. Burley, którego wcześniej dwukrotnie postrzelono, powiedział, że policjanci zaskoczyli go, gdy zajechali mu drogę z obu stron i wyciągnęli broń. Twierdził, że wpadł wówczas w panikę i uciekł.

Adwokat Burleya powiedział sędziemu, że jego klient kwestionuje „znaczną część oświadczenia detektywa Jenkinsa dotyczącego uzasadnionej przyczyny”. Powiedział, że detektywi zatrzymali i aresztowali Burleya bez podstawy prawnej i usprawiedliwili swoje postępowanie znalezieniem narkotyków po fakcie.

„Domniemane spostrzeżenia policjantów, z których wynika, że Afroamerykanin z pieniędzmi w ręku wsiadł do samochodu zaparkowanego w okolicy znanej z przestępczości, nie wyczerpują znamion uzasadnionej przyczyny interwencji” – napisał adwokat Burleya. Burley nie przyznał się do winy i czekał w areszcie na proces.

Guinn powiedział później, że nie wziął sobie do serca twierdzenia mężczyzn, że narkotyki zostały podłożone[15]. Aresztowani cały czas zaprzeczali stawianym im zarzutom.

Tymczasem Jenkins sprawiał wrażenie, jakby miał na punkcie tej sprawy obsesję. Funkcjonariusze mogą podsłuchiwać rozmowy telefoniczne, które osadzeni prowadzą z więzienia, a on nie odpuścił ani jednego telefonu Burleya i jego pasażera, Matthewsa. Obaj opowiadali innym, że heroina została podrzucona.

– Jeśli ta sprawa trafi do sądu, ja nie mogę zeznawać – oznajmił Guinnowi Jenkins[16].

Poprzeczka, którą Burley musiał pokonać, żeby uzyskać wyrok uniewinniający, okazała się ostatecznie zawieszona zbyt wysoko – był recydywistą, prowadził samochód mimo odebranego prawa jazdy i zabił starszego mężczyznę, uciekając przed policjantami, którzy twierdzili, że znaleźli w samochodzie heroinę. W wyniku ugody sąd federalny skazał go na dziesięć lat odsiadki za posiadanie narkotyków, a w sądzie stanowym, gdzie w grę wchodziły jeszcze zarzuty nieumyślnego spowodowania śmierci, Burley otrzymał kolejne dziesięć lat, czyli maksymalny wymiar kary. Nie było procesu, więc uczestniczący w sprawie funkcjonariusze nie musieli zeznawać przed sądem, a Burley trafił do więzienia.

Siedem lat później w tej, wydawałoby się, zamkniętej sprawie nastąpił zwrot akcji. Burley ponownie znalazł się na sali sądowej w Baltimore. Tym razem został przedterminowo zwolniony, a sędzia federalny podszedł do niego, przeprosił go i uścisnął mu dłoń. Tymczasem Wayne Jenkins miał wkrótce trafić do zakładu karnego na pustyni pod Tucson w Arizonie, gdzie czekała go kara dwudziestu pięciu lat więzienia. A Sean Suiter leżał w zaułku w zachodnim Baltimore z kulą w głowie.

[1] Umar Burley, wywiad, 7 października 2019.

[2] Ryan Guinn, wywiad, 24 czerwca 2018.

[3] Ibidem.

[4] Kevin Davis, wywiad, 14 sierpnia 2018.

[5] Ryan Guinn, wywiad, 24 czerwca 2019.

[6] Nagranie z policyjnego radia.

[7] Pojazdy przejechały niewiele ponad kilometr przed zderzeniem.

[8] Burley, wywiad, 7 października 2019.

[9] Wywiad, 24 czerwca 2018.

[10] Akt oskarżenia USA vs Jenkins, 2017.

[11] Guinn, wywiad, 24 czerwca, 2018.

[12] Burley, wywiad, 7 października, 2019.

[13] Akta sądowe, USA vs Burley.

[14] James Johnston, wywiad, 29 kwietnia 2019. Johnston był adwokatem Burleya w procesie stanowym. Twierdzenia te znajdują również odzwierciedlenie w notatkach Thomasa Crowe’a, jego późniejszego adwokata federalnego, którego pismo procesowe cytuję poniżej.

[15] Guinn, wywiad, 18 lutego 2020.

[16] Akt oskarżenia, USA vs Jenkins.

Rozdział drugi

Za wszelką cenę

Miasto Baltimore kurczyło się i walczyło o przetrwanie przez większość życia Wayne’a Jenkinsa.

Po powojennym boomie w latach czterdziestych populacja Baltimore osiągnęła szczytowy poziom niemal miliona mieszkańców, ale wraz z desegregacją szkół publicznych w połowie lat pięćdziesiątych oraz rozwojem sieci tramwajowej i autostrad na obrzeżach białe rodziny zaczęły uciekać z centrum na przedmieścia, gdzie podwórka były większe, a społeczność mniej zróżnicowana. Ucieczka białych nasiliła się wraz ze wzrostem przestępczości i niepokojami społecznymi w latach sześćdziesiątych, a jej apogeum nastąpiło po zamieszkach spowodowanych zabójstwem Martina Luthera Kinga w 1968 roku. Splądrowano lub uszkodzono wtedy tysiąc sklepów w Baltimore, zginęło sześć osób, a siedemset zostało rannych. W 1950 roku siedemdziesiąt sześć procent ludności miasta stanowili biali, ale w 1980 roku, kiedy urodził się Jenkins, odsetek ten spadł do czterdziestu czterech procent. Jednocześnie zmniejszyła się też liczba mieszkańców – w 1980 roku wynosiła niecałe osiemset tysięcy.

Miesiąc przed narodzinami Jenkinsa, w czerwcu 1980 roku, władze miasta z wielką pompą otworzyły Harborplace, kompleks handlowy zbudowany na dawnym, wówczas już podupadłym nabrzeżu, ogłaszając go głównym elementem rewitalizacji śródmieścia. William Donald Schaefer, wieloletni burmistrz Baltimore, usilnie starał się powstrzymać postępujący kryzys i z niesłabnącym zapałem usiłować ożywić turystykę i wzmocnić poczucie dumy mieszkańców. „Nie ulegało wątpliwości, że musimy wykrzesać dumę z miasta, w którym nikt jej nie odczuwał – powiedział Schaefer w 1979 roku. – Sprawić, by ludzie nie wstydzili się mówić, że pochodzą z Baltimore”[17]. Mimo to odpływ ludności nie ustawał – w latach osiemdziesiątych miasto opuściło kolejne pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców.

Jenkins dorastał w Middle River, położonej na wschód od miasta dzielnicy-sypialni, która przylegała do północnej części zatoki Chesapeake. Rozrosła się jako siedlisko białych uciekinierów, a także dzięki bliskości kilku najważniejszych zakładów przemysłowych w okolicy. Jednym z nich była fabryka Martin Aircraft w Middle River, która w czasie wojny zatrudniała pięćdziesiąt trzy tysiące osób. Na południe, w Sparrows Point, znajdowała się ogromna huta Bethlehem Steel, która w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku była jedną z największych stalowni na świecie, a pracowało w niej trzydzieści tysięcy osób.

Społeczność była cicha i bardzo zżyta, a okoliczne zakłady produkcyjne zapewniały jej członkom stabilne źródło utrzymania. W okolicy mieszkało też sporo policjantów, a na podjazdach stały ich służbowe samochody. Jednak w ciągu kilku lat po narodzinach Jenkinsa ta podmiejska stabilizacja zaczęła się chwiać, gdy proces dezindustrializacji objął całe miasto. W latach 1978–1982 same tylko zakłady General Motors i Bethlehem Steel zlikwidowały dwanaście tysięcy miejsc pracy. Pod gładką amerykańską powłoką Middle River zapuściła korzenie ukryta kultura narkotykowa, wyrastająca z miasta, z którego większość tamtejszych rodzin wcześniej uciekła. Na światło dzienne wyszła w 1987 roku, kiedy na ulicy Jenkinsa doszło do napadu rabunkowego, podczas którego od strzałów przypominających egzekucję zginęły dwie ciężarne siostry i ich mężowie, a z domu zniknęło osiem kilogramów marihuany[18]. Jednak tego typu przemoc wciąż należała do rzadkości, podobnie jak policyjne represje na szeroką skalę.

Jenkins był najmłodszy z piątki dzieciaków – trojga rodzeństwa i dwojga kuzynów zaadoptowanych przez jego rodzinę. Ojciec, Lloyd „Lee” Jenkins, były żołnierz piechoty morskiej, często wracał do domu dopiero późnym wieczorem, bo po zmianie w fabryce Beth Steel dorabiał w innej pracy jako złota rączka[19]. Wayne nie tylko był najmłodszy, ale też zmagał się z wadą wymowy, która wymagała specjalistycznej terapii[20]. Być może to pomogło mu wyrobić sobie twardy charakter. „Wayne’owi nikt nie podskoczył” – wspominał Andy Janowich, który mieszkał cztery domy dalej i pamiętał, jak Jenkins wstawiał się za innymi dzieciakami[21]. „Zawsze byłem mały, a Wayne mnie bronił. Nie to, żeby sam szukał okazji do bijatyki”, ale chętnie stawał w obronie innych. Janowich dodał, że Jenkins w młodym wieku dostał rękawice bokserskie.

Jenkins uczęszczał do Eastern Technical High School, gdzie w ramach programu kształcenia zawodowego uczył się obsługi urządzeń grzewczych, wentylacyjnych i klimatyzacyjnych[22]. Technikum to cieszyło się doskonałą opinią i jako jedno z zaledwie jedenastu w całym stanie otrzymało wyróżnienie Blue Ribbon School of Excellence. Uczniowie pochodzili wprawdzie z najbiedniejszych rejonów hrabstwa Baltimore, ale w stanowych rankingach szkoła uzyskiwała znakomite wyniki we wszystkich kategoriach.

Jenkins niespodziewanie zaprzyjaźnił się z nauczycielem plastyki Bobem Brentem – było to o tyle dziwne, że Brent go nie uczył. Prowadził jednak otwarte zajęcia w czasie, gdy Jenkinsa często wyrzucano z lekcji spawania, które odbywały się tuż obok. Brent zaproponował azyl uczniowi, który, jak potem opowiadał, wyglądał na rozżalonego, że znowu wpadł w tarapaty za pyskowanie na lekcji. „Nie byłem jego nauczycielem, więc mogłem z nim usiąść i porozmawiać po ludzku w cztery oczy – wspomina Brent. – Odniosłem wrażenie, że chciałby cofnąć to, co zrobił, ale wiele wskazywało, że tego typu zachowania weszły mu w nawyk”. Brent pamięta pogłoski o trudnej sytuacji w domu chłopaka.

Jenkins uprawiał dwa sporty: lacrosse i futbol. Z początku nie załapał się do drużyny w żadnej z tych dyscyplin, ale trenował z takim oddaniem, że pozostali zawodnicy zaczęli go nazywać „Rudy”, od pseudonimu futbolisty z uniwersytetu Notre Dame, który wywalczył sobie możliwość występu w ostatnim meczu na studiach[23]. Nick Arminio, trener futbolu, wspominał Jenkinsa jako pracowitego zawodnika, który grywał w drużynach specjalnych[24]. „Wydaje mi się, że chciał należeć do drużyny i być częścią jakiejś wspólnoty” – opowiadał Arminio.

W Eastern Tech Jenkins zaczął spotykać się z Kristy Myers. W księdze pamiątkowej absolwentów podziękował matce i ojcu, a także Brentowi i innemu nauczycielowi i wyznał Kristy, że ją kocha. Na koniec dodał z poczuciem spełnienia: „Dałem radę”.

Kilka miesięcy później, 24 sierpnia 1998 roku, Jenkins poszedł w ślady ojca i wstąpił do piechoty morskiej[25]. Po szkoleniu podstawowym stacjonował w Camp Lejeune, rozległym, położonym nad oceanem kompleksie szkoleniowym w Jacksonville w Karolinie Północnej. Poznał tam innego rekruta z okolic Baltimore, Patricka Armettę, który później został jego współlokatorem[26]. Wiele ich różniło: Armetta w tamtych czasach lubił imprezować, Jenkins zaś był modelowym żołnierzem w spodniach w kant i wypolerowanych na wysoki połysk butach – „marine w każdym calu”. „To był taki typ kolesia, co ciągle mówi: »Stary, weź wypastuj te buty«, »Przejedź mundur żelazkiem, co?«. Wayne zawsze się wyróżniał” – wspominał Armetta. Dodał też, że Jenkins w tamtych latach miał problemy z kolanami i czasem zdarzało mu się przewrócić na ziemię, gdy biegli w szyku, ale zawsze wstawał i biegł dalej. W 2000 roku Jenkins otrzymał awans na stopień kaprala i specjalizował się w prowadzeniu pojazdów taktycznych i transportowych[27]. Blisko dwie dekady później jego sierżant zadeklarował: „W ciągu dwudziestu lat służby dla tego wspaniałego kraju nigdy nie natknąłem się na nikogo o równie nieskazitelnym charakterze”[28]. Powiedział również, że Jenkins stanowił „doskonały przykład tego, jakiej klasy przywódców tworzy Korpus Piechoty Morskiej”.

Jenkinsowi najbardziej jednak zależało chyba na tym, żeby jak najczęściej jeździć do domu, gdzie czekali na niego bliscy i Kristy – dzieliło go od nich blisko sześćset pięćdziesiąt kilometrów, więc proponował Armetcie, że zapłaci za paliwo i poprowadzi jego samochód[29].

Jenkins zakończył służbę w piechocie morskiej 15 sierpnia 2001 roku, na miesiąc przed 11 września. Ten moment zaważył na jego przyszłym życiu: gdyby został w wojsku, zapewne wziąłby udział w wojnie z terroryzmem, być może nawet bezpośrednio w strefie działań zbrojnych. Tymczasem przez kolejny rok imał się rozmaitych zajęć – układał glazurę i pracował jako operator linii produkcyjnej w fabryce w Dundalk. Kiedy w następstwie tropikalnej burzy okolica znalazła się pod wodą, Jenkins zgłosił się do miejscowej ochotniczej straży pożarnej z własną łodzią. „To moja społeczność – powiedział. – Jak mogę pomóc?”[30]

Przygoda z wojskiem wprawdzie dobiegła już końca, jednak Jenkinsa wciąż ciągnęło do służb mundurowych, zaczął zatem ubiegać się o pracę w policji. W 2002 roku odrzucono jego podanie do Policji Stanowej Maryland, ponieważ „nie sprostał wymogom egzaminacyjnym”, choć dokładny powód pozostaje niejasny[31]. Wtedy zainteresował się policją w Baltimore. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej przyznał się do kilku drobnych wybryków, między innymi do tego, że jako nastolatek kilkakrotnie palił marihuanę, a w Myrtle Beach zatrzymano go za przechodzenie przez jezdnię w niedozwolonym miejscu. Na teście psychologicznym otrzymał ocenę dostateczną. Niemniej rekrutera zachwyciło opanowanie Jenkinsa podczas rozmowy kwalifikacyjnej: „Najuprzejmiejszy kandydat, z jakim kiedykolwiek miałem okazję rozmawiać. Po każdej odpowiedzi, której udzielał, następowało »tak, sir« lub »nie, sir«. Odnosił się do mnie z wielkim szacunkiem. Wyraźnie bardzo mu zależy na karierze w policji”.

Ostatecznie Jenkins został przyjęty i w lutym 2003 roku dołączył do wydziału jako kadet. W akademii policyjnej do głosu doszły jego wojskowe doświadczenie i twardy charakter[32]. Jason Rathell, rekrut z tego samego rocznika, wspomina, że pewnego wieczoru całą grupą poszli obejrzeć walkę bokserską Jenkinsa. Według Dana Horgana, byłego żołnierza Sił Powietrznych, który został wybrany na przewodniczącego rocznika w akademii, mierzący metr osiemdziesiąt Jenkins był „wojownikiem, dosłownie i w przenośni. Uwielbiał boks i miał mentalność typowego marine. (…) Zróbmy to, ale dajmy z siebie sto procent. Niczego nie robił na dziesięć procent”.

Kiedy Jenkins zaczynał pracę w policji, na najwyższym szczeblu dochodziło do ciągłych zmian, a do tego wdrażano nowe strategie działania. W następstwie ogólnokrajowej epidemii uzależnienia od cracku w latach 1985–1993 odsetek przestępstw z użyciem przemocy w Baltimore wzrósł o pięćdziesiąt trzy procent, a w latach dziewięćdziesiątych w mieście co roku dochodziło do ponad trzystu zabójstw, mimo że liczba mieszkańców malała. W pierwszej połowie dekady policyjna walka z przestępczością toczyła się przy jednoczesnym zamrożeniu etatów i nowych problemach z morale. Według ówczesnych raportów rozpowszechnienie narkotyków i załamanie dyscypliny wewnętrznej spowodowało wzrost liczby kradzieży dokonywanych przez funkcjonariuszy: „Tam, gdzie są narkotyki, tam jest też zawsze pełno gotówki. Chłopakom ciężko się opanować, kiedy tyle pieniędzy leży na ulicy” – powiedział jeden z policjantów w wywiadzie dla „The Baltimore Sun”[33].

Tymczasem przyjęta przez władze Nowego Jorku w latach dziewięćdziesiątych twarda taktyka zwalczania przestępczości odbiła się szerokim echem w całym kraju. U jej podstaw leżała teoria „rozbitych okien”, zgodnie z którą „nieporządek i przestępstwa są ze sobą nierozerwalnie związane”[34]. Pochodzący z Zachodniego Wybrzeża Thomas Frazier, który pod koniec lat dziewięćdziesiątych sprawował funkcję komisarza policji w Baltimore, ostrzegał, że ta strategia jest „o włos od nękania i dyskryminacji”, a stosowanie jej w Baltimore przypominałoby „próbę przepchnięcia piłki tenisowej przez wąż ogrodowy”[35]. Ale Martin O’Malley, młody, charyzmatyczny radny z ambicjami kariery politycznej na szczeblu krajowym, zapragnął dla swojego miasta takich samych wskaźników przestępczości jak w Nowym Jorku. W zwycięskiej kampanii na stanowisko burmistrza w 1999 roku zobowiązał się, że w ciągu pierwszych sześciu miesięcy urzędowania oczyści z narkotyków dziesięć cieszących się szczególnie złą sławą zaułków i dopilnuje, żeby uboższe dzielnice stały się równie bezpieczne, jak zamożne osiedla. O’Malley nie poprzestał jedynie na powielaniu nowojorskiej polityki i sprowadził do Baltimore kilka odpowiedzialnych za nią osób. W 2000 roku powierzył kierowanie policją Edowi Norrisowi, który wcześniej był zastępcą komisarza nowojorskiej policji i jej wschodzącą gwiazdą. Norris był gliną z krwi i kości i nie interesowało go odgrywanie „pracownika socjalnego z pistoletem”, jak niegdyś określił się Frazier. „Jesteśmy policją – powiedział Norris. – Powinniśmy chronić społeczeństwo. Jeśli nie dopilnujemy, żeby miasto stało się bezpieczniejsze, i dalej co miesiąc będzie stąd wyjeżdżać tysiąc osób, to w kasie zabraknie podatków na utrzymanie służb miejskich. Myślę więc, że redukcja przestępczości to nasza zasadnicza misja”[36].

Czarni liderzy polityczni wyrażali zaniepokojenie konsekwencjami nowego podejścia, zwłaszcza gdy jeden z członków Izby Delegatów Maryland ogłosił, że zatrzymano go za „jazdę w stanie bycia czarnym”[37]. Istniała obawa, że przy nowym stylu działania policji do tego typu sytuacji będzie dochodzić coraz częściej. Podczas spotkania z dwudziestoosobową grupą czarnych członków legislatury stanowej i rady miasta O’Malley przekonywał, że walka z przestępczością będzie szła w parze z odpowiedzialnością. „Nie ma mowy o policyjnej skuteczności bez rzetelnego wydziału policji, który sam jest gotów poddać się dozorowi” – zadeklarował O’Malley.

Do pomocy burmistrz zatrudnił architektów programu CompStat, nowojorskiego systemu walki z przestępczością opartego na statystykach, i zlecił im kompleksową analizę departamentu policji w Baltimore. W liczącym aż sto pięćdziesiąt dwie strony raporcie, opublikowanym w kwietniu 2000 roku, czytamy, że zdaniem mieszkańców policja niechętnie podejmuje walkę z dilerami narkotyków, funkcjonariusze zaś uważają, że nie otrzymują wsparcia w pełnieniu obowiązków[38].

W raporcie znalazły się również zaskakujące ustalenia: niemal ćwierć z trzech tysięcy dwustu ankietowanych policjantów stwierdziła, że według nich odsetek funkcjonariuszy kradnących pieniądze lub narkotyki przewyższa jedną czwartą całego wydziału. W ciągu pierwszych trzech lat kadencji O’Malleya wydział spraw wewnętrznych departamentu policji przeprowadził ponad dwieście akcji w nadziei, że uda się złapać nieetycznych funkcjonariuszy na gorącym uczynku. Rzecznik wydziału powiedział jednak, że jedynie czterech funkcjonariuszy nie zdało „egzaminu z uczciwości”. „Nie natrafiliśmy na żadne gniazdo os, w którym każdy policjant na zmianie w danym komisariacie byłby zamieszany w korupcję, jak to miało miejsce w Nowym Jorku, gdzie doszło do kilku głośnych spraw” – ogłosił O’Malley w 2003 roku.

W tym samym roku sędzia federalnego Sądu Okręgowego Stanów Zjednoczonych Andre Davis ukarał naganą dwóch policjantów. Byli to Keith Gladstone i Thomas Wilson, z którymi Jenkins – w tym czasie odbywający pierwsze miesiące szkolenia – miał później pracować. Sędzia oddalił dwie sprawy, uznając, że funkcjonariusze dokonali nielegalnych przeszukań, a policyjne oświadczenie w jednej z nich opisał jako „naszpikowane wierutnymi kłamstwami”[39]. Powiedział, że „prawie spadł z krzesła”, kiedy przeczytał, że policjanci zakuli podejrzanego w kajdanki i odwieźli go do jego mieszkania, gdzie użyli jego klucza i weszli bez nakazu. W innym przypadku funkcjonariusze aresztowali mężczyznę, a następnie o czwartej nad ranem udali się do domu jego matki w zachodnim Baltimore i poprosili o pozwolenie na przeszukanie jej mieszkania. Sędzia orzekł, że w bogatszych, białych osiedlach miasta takie działania byłyby nie do pomyślenia.

– Gdzie oni się uczą takich rzeczy? – pytał Davis. – To strasznie smutne. Zasługujemy na coś lepszego.

Prokurator federalny, który prowadził sprawę, poparł funkcjonariuszy i oświadczył, że to dobrzy policjanci, a kwestionowanie tego, co robią, ścigając bandziorów, jest nieuzasadnione.

– Wydaje mi się, że po prostu patrzymy na te same dowody przez różne pryzmaty – powiedział Davisowi prokurator. – Pan widzi błędne zapisy w nakazie jako dowód na brak prawdomówności policji, ja postrzegam je raczej jako efekt pośpiesznego, niedokładnego działania, co wynika z przepracowania policjantów w mieście, w którym mieszka sześćdziesiąt tysięcy uzależnionych.

Sędzia Davis się z tym nie zgodził.

– Oni nie przygotowują spraw – odparł. – Nie prowadzą dochodzeń. (…) Oni tylko dokonują aresztowań. Zajmują się wyłącznie konfiskatami.

System traktował błędy policjantów ze sporą dozą wyrozumiałości, a upomnienie ze strony sędziego federalnego nie zdarzało się często. Taka sytuacja powinna pociągnąć za sobą pewne konsekwencje. Gdzie indziej mogła nawet przekreślić karierę funkcjonariusza. Ale w Baltimore zwykle stanowiła co najwyżej drobną niedogodność.

Z akt sądowych wynika, że po tej rozprawie Gladstone i Wilson zostali na krótko odsunięci na boczny tor. W ciągu czterech miesięcy po wypowiedzi Davisa Wilson uczestniczył w zaledwie trzech aresztowaniach. Potem jednak wrócił do czynnej służby i w ciągu kolejnych ośmiu miesięcy dokonał aż dwustu trzydziestu zatrzymań. Nadal współpracował z elitarną federalną grupą zadaniową.

Jenkins ukończył akademię w listopadzie 2003 roku i natychmiast został przydzielony do patrolowania Monument Street – głównej arterii wschodniego Baltimore, z pasażem handlowym biegnącym na wschód od Szpitala Johnsa Hopkinsa i przecinającym gęsto zabudowane osiedla domków szeregowych. Horgan, przewodniczący rocznika rekrutów, powiedział, że pierwsze doświadczenia nowych funkcjonariuszy otworzyły im oczy[40].

– To był jakiś absurd, dilerka na otwartej przestrzeni – powiedział. – Wchodzisz w zaułek i widzisz czterdziestu gości, którzy siedzą na podwórku przed pustostanem i czekają na „próbki”. Jak tylko cię zauważą, to od razu pryskają. Gdzie jeszcze coś takiego się zdarza? To było prawie jak strzelanie do ryb w beczce.

Wydziałem policji zarządzał już drugi sprowadzony z Nowego Jorku komisarz, Kevin P. Clark. Burmistrz O’Malley chwalił się trzecim co do wielkości spadkiem przestępczości w kraju, ale pojawiały się pytania, czy statystyki nie są aby przekłamane, a pod względem liczby zabójstw niewiele się zmieniło. Komisarz Clark poprzysiągł, że będzie walczył z handlem narkotykami na ulicach. Pierwszy punkt jego strategii polegał na przeszkoleniu większej liczby tajniaków, żeby wiedzieli, jak kupować narkotyki. W ten sposób mogli zeznawać w sądzie, że osobiście je kupili, a nie tylko opisywać to, co uważali za transakcję. Drugi element zakładał ciągłe nękanie podejrzanych o handel narkotykami poprzez stawianie ich przed sądem za drobne wykroczenia, jak na przykład włóczęgostwo. Pewnego wieczoru Clark w towarzystwie dziennikarza nakłonił grupę niemundurowych, żeby dali mandaty kilku młodym mężczyznom, którzy siedzieli pod ścianą pustostanu. Założył, że to dilerzy. Policjanci oponowali, twierdząc, że nie mogą wypisać mandatu, bo nie dali im wcześniej ostrzeżenia. Clark wrzasnął: „Wpiszcie wykroczenie!”[41].

Według władz nie chodziło o walkę z narkotykami w imię wyłącznie walki z narkotykami – przecież to one leżały u podstaw znacznej części ulicznej przemocy. Jesienią 2002 roku w mieście doszło do podpalenia, w wyniku którego zginęła cała siedmioosobowa rodzina – czterdziestotrzyletni Carnell Dawson, jego trzydziestosześcioletnia żona Angela oraz pięcioro ich dzieci. Dwudziestojednoletni sąsiad, wściekły, że Angela Dawson powiadomiła policję o handlu narkotykami na osiedlu, wyważył drzwi wejściowe i oblał benzyną pierwsze piętro. Angelę i dzieci pochowano razem – sześć trumien, a na każdej z nich kwiaty i zdjęcie. Carnell umarł tydzień później. „Myślicie, że połowę z nas udało wam się kupić, a resztę zastraszyć, ale jesteście równie głupi, co okrutni – powiedział O’Malley podczas nabożeństwa, zwracając się do dilerów. – Tak długo, jak pamięć o rodzinie Dawsonów będzie trwała w Baltimore, nigdy nie poddamy się waszej nienawiści… Walka jeszcze się nie skończyła. Ostatnie słowo będzie należało do miłości i sprawiedliwości”.

Chaos w Baltimore tylko się pogłębiał.

W grudniu 2003 roku, niedługo po rozpoczęciu służby przez Jenkinsa, poprzednik komisarza Clarka, Norris, został oskarżony przez władze federalne o nadużycia finansowe, których dopuścił się, gdy piastował urząd. Przyznał się do winy i został skazany na sześć miesięcy więzienia. Rok później Clark został zdymisjonowany przez O’Malleya, a do jego biura wkroczyli członkowie oddziału SWAT, co było pokłosiem awantury związanej ze śledztwem w sprawie przemocy domowej.

Mniej więcej w tym samym czasie, w 2005 roku, po ulicach zaczęła krążyć płyta DVD z nagraniem zatytułowanym Jebać konfidentów[42]. Osoby rozmawiające z policją określano w nim mianem „kapusi” i „dziwek”. Film, w którym w jednej ze scen w tle pojawia się gwiazda NBA i rodowity mieszkaniec Baltimore, Carmelo Anthony, zyskał spory rozgłos. Przesłanie twórców stanowiło pochwałę bandyckiego kodeksu honorowego, zgodnie z którym diler prędzej odsiedzi swoje, niż wsypie innych[43]. Władze zaczęły jednak obawiać się konsekwencji, gdy tytuł filmu pojawił się na koszulkach, a tysiące pirackich kopii rozprzestrzeniło się poza Baltimore.

W jednej ze scen mężczyzna skarży się, że dilerzy, którzy pracują na konkretnym rogu w zachodnim Baltimore, nie „wpadają”, czyli nie są aresztowani, ponieważ czuwają nad nimi dwaj policjanci z Baltimore.

– Podobno robią dla Kinga i Murraya – mówi mężczyzna. – Nikt nie idzie siedzieć.

William King i Antonio Murray pracowali w jednostce zajmującej się lokalami komunalnymi i budzili postrach wśród dilerów ze względu na gotowość do naginania zasad. Jednym z ich celów był siedemnastolatek, którego zaopatrywali w narkotyki pod warunkiem, że będzie dzielił się z nimi zyskami. W końcu powiedzieli mu, że musi pomagać w zatrzymaniu innych dilerów, bo inaczej poniesie konsekwencje. Chłopak wyczuł, że coś tu śmierdzi. Uznał, że czas wycofać się z tego układu, i poszedł do FBI. W ramach tajnej operacji agenci umieścili torbę z fałszywą kokainą w zaułku w dzielnicy Harlem Park w zachodnim Baltimore i obserwowali, jak funkcjonariusze ją odbierają.

Podczas procesu King zeznał, że po przeszkoleniu przez władze nowojorskiej policji zmienił sposób przekazywania dowodów[44]. W wydziale panowało niepisane przyzwolenie na puszczanie wolno ludzi, którzy dostarczali informacji, a nawet na dawanie im narkotyków i pieniędzy, byle tylko podtrzymać współpracę.

– Czasami przekazuje się [przejęte narkotyki i pieniądze] – powiedział King. – A czasami nie.

Twierdził, że takie praktyki były rozpowszechnione w Baltimore i stosowane przez funkcjonariuszy pod presją szefów, którzy domagali się wyników. Prokuratorzy federalni prowadzący sprawę oraz przedstawiciele władz policyjnych, którzy złożyli zeznania, utrzymywali, że na tego typu metody nigdy nie było zgody.

Ława przysięgłych uznała Kinga i Murray a winnymi około trzydziestu postawionych im zarzutów, w tym wymuszenia, zmowy narkotykowej i naruszenia przepisów dotyczących broni. Kinga zgodnie z federalnymi wytycznymi skazano na trzysta piętnaście lat i jeden miesiąc za kratkami. Murray otrzymał sto trzydzieści dziewięć lat odsiadki.

Władze miasta potraktowały jednak tę sprawę jako odstępstwo od normy i nadal odpierały zarzuty o niewłaściwe postępowanie funkcjonariuszy[45]. Agresywna filozofia policyjna przełożyła się na większą liczbę aresztowań; w 2005 roku przyniosła ponad sto tysięcy zatrzymań w mieście liczącym mniej więcej sześćset trzydzieści tysięcy mieszkańców. W co trzecim przypadku prokuratorzy odmawiali wniesienia oskarżenia. W tym samym roku pewien mężczyzna powiedział dziennikarzowi „The Baltimore Sun”, że policja aresztowała go pięć razy w ciągu trzech miesięcy nie dalej niż dwie przecznice od jego domu[46]. Raz aresztowano go w ramach akcji antynarkotykowej, kiedy wynosił śmieci, innym razem za „włóczęgostwo” przed własnym domem. „Jak to możliwe, że przed własnym domem aresztują cię za włóczęgostwo?” – pytał.

Urzędnicy miejscy stanowczo odpierali głosy krytyki.

– Pozwólcie, że wyrażę się jasno – oświadczył O’Malley, w 2003 roku wybrany ponownie na urząd z osiemdziesięciosiedmioprocentowym poparciem, podczas burzliwego spotkania na forum mieszkańców w styczniu 2006 roku. – Nie zachęcamy do aresztowań dla samych aresztowań i nigdy tak nie robiliśmy. Nigdy też nie zachęcaliśmy do nadużywania uprawnień policyjnych ani nie przymykaliśmy oczu na aresztowania dokonywane z naruszeniem zasad konstytucji i nie zamierzamy tego robić w przyszłości.

Jednak byli funkcjonariusze wspominają atmosferę agresywnego dążenia do nabijania statystyk. Dawny policjant Eric Kowalczyk pamięta, jak na początku kariery uczestniczył w apelach w różnych rewirach, podczas których dowódcy wydawali polecenia w stylu: „Zamykać każdego kutasa, jaki wam się nawinie”, „Żadnej taryfy ulgowej, wszyscy idą siedzieć” i „Zróbcie porządek na rogach. Wali mnie, jak to zrobicie. Ma być zrobione i już”[47].

W wydanej w 2019 roku książce The Politics of Crisis Kowalczyk napisał: „Z góry szło jasne przesłanie. Za wszelką cenę powstrzymać falę przemocy. Za. Wszelką. Cenę”.

Policjant świetnie orientujący się w przepisach potrafi uzasadnić każdy rodzaj zatrzymania. Kowalczyk wskazuje też na inną przykrą rzecz, mianowicie aresztowanie wszystkich jak leci może okazać się skuteczne – przynajmniej jeśli chodzi o krótkoterminowe zyski, jakich oczekiwano w wydziale. „Przemoc maleje, liczba zabójstw spada. Wystarczy rozszerzyć to przekonanie na cały wydział, a łatwo można zobaczyć, jak w ciągu jednego roku dokonaliśmy ponad stu tysięcy aresztowań”.

W samym tylko 2005 roku Jenkins jest wymieniony w aktach sądowych jako osoba osobiście zaangażowana w ponad czterysta aresztowań, czasem po kilka dziennie.

Pewnego sobotniego wieczoru na początku października 2005 roku Tim O’Connor siedział z kolegą w pubie Brewer’s Hill w południowo-wschodnim Baltimore, oglądał mecz futbolu i popijał kolejne drinki[48]. W końcu wypił tyle, że barman go wyprosił. Na zewnątrz, na chodniku, koledzy próbowali wyciągnąć go nieco dalej, wywołując drobne zamieszanie. Policjanci, w tym Jenkins, którzy akurat byli w sklepie Royal Farms po drugiej stronie ulicy, podeszli tam, by sprawdzić, czy nie potrzeba interwencji. Przełożony Jenkinsa, sierżant Michael Fries, znał O’Connora z ligi piłki nożnej, w której obaj grali. Bez żadnego konkretnego powodu – poza tym, że miał już dobrze w czubie – O’Connor krzyknął do Friesa:

– Weź, spierdalaj, Mike’u Fries! Chuja tam możesz!

O’Connora rzucono na ziemię od tyłu. Jeden z funkcjonariuszy przyłożył mu pałkę do piersi, a Jenkins wskoczył na niego i zaczął go okładać pięścią po twarzy. „To było jak cios młotkiem w twarz – zeznał później O’Connor, trzykrotnie uderzając pięścią w swoją dłoń. – Nie mogłem się obronić”. Z oka trysnęła mu krew. „Nigdy w życiu nie czułem takiego bólu” – powiedział. Miał połamane kości oczodołu, co wymagało operacji i spowodowało, że długo nie mógł wrócić do pracy.

Kolega O’Connora wezwał karetkę, a on sam trafił do szpitala, skąd jego żona zadzwoniła na policję, żeby zgłosić zajście. Jenkins i Fries nie złożyli własnego raportu ani nie wezwali pomocy medycznej. Kiedy porucznik z Dystryktu Południowo-Wschodniego przybył na miejsce, by przyjąć zawiadomienie, zapytał O’Connora, co się stało. „Zrobił mi to Mikey Fries razem z Wydziałem Policji Miasta Baltimore” – poinformował go poszkodowany.

W 2006 roku O’Connor pozwał Jenkinsa i Friesa o odszkodowanie. Kiedy dwa lata później sprawa trafiła na wokandę, policjanci powiedzieli, że nie mają pojęcia, jak O’Connor doznał obrażeń – byli odwróceni plecami, podczas gdy ktoś inny musiał go uderzyć. Twierdzili, że nie wezwali pomocy, bo koledzy O’Connora odprawili ich i chcieli po prostu odwieźć go do domu.

Podczas całej rozprawy Jenkins, który siedział za stołem obrony, sprawiał wrażenie przejętego, ale jednocześnie wyraźnie się denerwował. Miał na sobie nieco za dużą koszulę i krawat. Zwracając się do ławy przysięgłych, zażartował, że ubiera się elegancko do sądu i na pogrzeby. Kiedy jednak przyszło do składania zeznań, od razu się zmienił. Pewny siebie i oburzony odpierał pytania adwokata O’Connora, Domenica Iamele’a, który zarzucał mu, że jest „zawodowym świadkiem” i ma doświadczenie w manipulowaniu przysięgłymi. Iamele powiedział, że zauważył, jak Jenkins próbował wpłynąć zwłaszcza na jedną z zasiadających na ławie kobiet. Jenkins odwrócił się i uśmiechnął do ławników, wywołując ich śmiech, gdy podniósł ręce w geście „kto, ja?”.

– Cały dzień próbujecie mnie dorwać, ale nic z tego, bo mówię prawdę – powiedział Jenkins do Iamele’a. – Na niczym mnie nie przyłapaliście.

Pomimo tego występu ława przysięgłych opowiedziała się po stronie O’Connora i przyznała mu odszkodowanie w wysokości siedemdziesięciu pięciu tysięcy dolarów. Koszty pokryli podatnicy. Jednak do akt osobowych Jenkinsa nie trafiła najmniejsza wzmianka o tym zdarzeniu, a on sam nie poniósł żadnych konsekwencji.

Kilka miesięcy po zajściu z O’Connorem, w styczniu 2006 roku, Jenkins i Fries patrolowali McElderry Park, niewielkie osiedle położone kilka przecznic na wschód od Szpitala Johnsa Hopkinsa. Minęli braci Charlesa i Roberta Lee, którzy siedzieli na podwórku przed domem babci i pili piwo. Nikt się na nich nie poskarżył, ale policjanci i tak kazali im wejść do środka. Jenkins i Fries wrócili później, a mężczyźni nadal tam byli. Tym samym autorytet policji został podważony. Charles Lee ruszył w stronę drzwi do domu, ale Jenkins rzucił się za nim i wywlókł go z powrotem na zewnątrz. Razem spadli ze schodów i wylądowali na chodniku. Obserwujący starcie brat Charlesa, Robert, również został powalony na ziemię. „Wszystko to bez żadnego powodu” – wspominał później Charles Lee[49]. Dwaj policjanci „przyszli, bo nie mieli nic innego do roboty”.

Zajściu przyglądał się przypadkowy przechodzień, George Sneed. Nagle podbiegł do niego inny policjant, Robert Cirello, który przybył na miejsce zdarzenia. Sneed rzucił się do ucieczki. Cirello dogonił go, powalił na ziemię i złamał mu szczękę.

Sneed złożył pozew. Na rozprawie cztery lata po zdarzeniu policjanci opowiedzieli, że Sneed rzucał w nich butelkami z drugiej strony ulicy i wykrzykiwał wulgaryzmy, podczas gdy oni próbowali opanować napiętą sytuację.

– Widziałem, jak oskarżony Sneed rzuca butelką – zeznał Jenkins. – [Potem] rzucił w nas kolejną. Rzucił ją w nas. Ze sporą siłą. Leciała w naszą stronę. Gdy podjechał radiowóz i wysiedli policjanci, poinformowałem ich, że jest aresztowany.

– Krzyczał: „Jebać was, gliny do piachu, wy suki jebane!” – dodał Fries.

Adwokat Sneeda pokazał jednak nagranie z rogu ulicy, na którym nic takiego nie widać. Sneed podszedł i stał spokojnie z opuszczonymi rękami, obserwując rozwój wydarzeń, dopóki Cirello go nie zaatakował.

Jak napisał w piśmie procesowym adwokat Sneeda, Michael Pulver: „W świetle tych dowodów, które wyraźnie podważają prawdziwość zeznań policjantów, z łatwością można stwierdzić, że funkcjonariusze wymyślili tę historię, by ukryć to, że dopuścili się umyślnej napaści i dokonali niesłusznego aresztowania i uwięzienia pana Sneeda”.

Ława przysięgłych uznała wprawdzie winę Cirella – ponieważ to on zaatakował Sneeda – jednak Jenkins został oczyszczony z zarzutów. Niemniej po raz drugi przyłapano go na kłamstwie. I tym razem próżno szukać jakiejkolwiek wzmianki na ten temat w jego aktach osobowych.

Mecenas Pulver, adwokat Sneeda, był wcześniej prokuratorem hrabstwa Baltimore – prowadził sprawę o sześciokrotne morderstwo, do którego doszło na osiedlu Jenkinsa w latach osiemdziesiątych. Powiedział, że z natury ufa policji, ale to, co zobaczył na nagraniach z monitoringu przedstawiających napaść na Sneeda, napawa go obrzydzeniem.

– Traktują tych ludzi jak zwierzęta – powiedział. – I to za picie piwa na schodach. Pobiegli za tym gościem do domu. Co to było, pościg za browara? Działali w trybie: nie ma czegoś takiego jak drobne wykroczenie. Karzemy za wszystko jak leci. To my stanowimy prawo. Oni sobie wyobrażają, że patrolują Afganistan[50].

Cirello, który odszedł już z policji, przyznaje teraz, że atak na Sneeda był nieuzasadniony[51]. Funkcjonariusze na miejscu zdarzenia kazali „najebać gościowi”.

– No to mu najebałem – wyznał Cirello.

Kiedy w 2007 roku Fries awansował do elitarnego Wydziału Przestępczości Zorganizowanej, przeprowadził ocenę podwładnych i uznał, że na awans zasługuje wyłącznie Jenkins, bo – jak stwierdził – pozostali byli „bezwartościowi” i „nie spełniali standardów” jednostki[52].

Jenkins zaś był jego zdaniem „najlepszym policjantem, jakiego miałem pod komendą”.

W życiu osobistym Jenkinsowi również świetnie się układało. W grudniu 2004 roku poślubił Kristy, a rok później kupili niewielki dwupoziomowy dom za dwieście osiemdziesiąt dziewięć tysięcy dolarów[53]. Zamieszkali nieopodal rodziców Jenkinsa, w spokojnej dzielnicy, niedaleko rzeki Gunpowder i parku stanowego – idealne miejsce dla rodziny. Stamtąd Jenkins wyruszał do miasta, by toczyć swoje batalie.

[17] Donald Kimelman, Baltimore Mayor Charms City with Unusual Style, „Knight-Ridder”, 22 sierpnia 1979.

[18] Peter Jensen, Killer of Two Men, Their Pregnant Wives Gets Life, No Parole, „The Baltimore Sun”, 16 grudnia 1989.

[19] Matthew Jenkins, list do sędzi Catherine C. Blake, przesłany 24 maja 2018.

[20] Ibidem.

[21] Andy Janowich, wywiad, 2019.

[22] Księga pamiątkowa Eastern Tech, 1998.

[23] Lloyd Lee Jenkins II, list do sędzi Blake.

[24] Nick Arminio, wywiad, 2019.

[25] Informacja o zaciągnięciu się do wojska, U.S. Marine Corps.

[26] Patrick Armetta, wywiad, 15 lutego 2020.

[27] U.S. Marine Corps.

[28] Sierżant Todd A. Brown, list do sędzi Blake.

[29] Armetta, wywiad, 15 lutego 2020.

[30] Eric Baumgart, były szef jednostki ochotniczej straży pożarnej, list do sędzi Blake. Baumgart pisał dalej: „Tamtej nocy przydzieliłem Wayne’a do kilkudziesięciu akcji, które pozwoliły uratować niezliczone istnienia. Bez niego nie jestem pewien, jaki los czekałby te rodziny”.

[31] Informacje z akt osobowych Jenkinsa.

[32] Wywiady z Jasonem Rathellem, Danem Horganem i Gillian Whitfield, wiosna 2019.

[33] David Simon, In Police Front Lines, Sense of Duty Falters, „The Baltimore Sun”, 8 lutego 1994.

[34] James Q. Wilson i George L. Kelling, Broken Windows: The Police and Neighborhood Safety, „Atlantic Monthly”, marzec 1982, 29–36, 38.

[35] Peter Hermann, Police to Begin Ticketing in Oct., „The Baltimore Sun”, 18 września 1996.

[36] Peter Hermann, Wanted: Less Social Work, More Law Enforcement; ‘I’d Like for Us to Be the Police Again’, Says Commissioner, „The Baltimore Sun”, 20 kwietnia 2000.

[37] Ivan Penn, Black Officials Raise Zero-Tolerance Fears, „The Baltimore Sun”, 21 grudnia 1999.

[38] Van Smith, Believe It. Or Not, „Baltimore City Paper”, 27 sierpnia 2003.

[39] Gail Gibson, U.S. Judge Rebukes City Police After Rejecting Evidence, „The Baltimore Sun”, 10 marca 2003.

[40] Dan Horgan, wywiad, 2019.

[41] Del Quentin Wilber, Police Commissioner Begins Plan to Drive Drug Gangs off Streets, „The Baltimore Sun”, 12 maja 2003.

[42] Terrence McCoy, How Companies Make Millions off Lead-Poisoned, Poor Blacks, „The Washington Post”, 25 sierpnia 2015.

[43]Snitch: Informants, Cooperators and the Corruption of Justice, New York: Public Affairs, 2007, 172.

[44]City Detective Speaks Out at Corruption Trial, „The Baltimore Sun”, 28 marca 2006.

[45] Kolejna głośna sprawa dotyczyła jednostki specjalnej z Dystryktu Południowo--Wschodniego; w serii pozwów jej członkowie zostali oskarżeni o takie same wykroczenia, o jakie dziesięć lat później oskarżono GTTF: nieprawidłowe zatrzymania, wchodzenie do domów bez nakazu i zabieranie pieniędzy. Adwokaci oskarżonych napisali w jednym z dokumentów, że stanowy prokurator śledczy Tony Gioia powiedział im, iż jeden z członków zespołu jednostki zgodził się na współpracę, a w zamian pozwolono mu zachować stanowisko. Gioia poinformował obrońców, że współpracujący funkcjonariusz złożył szczegółowe zeznania, w których opisał „fałszowanie dokumentacji, kłamstwa i kradzieże” w jednostce. Nikomu nie postawiono zarzutów karnych. Sierżant William Harris trafił na listę „nie wzywać” ówczesnej prokuratorki Patricii C. Jessamy, ale lista ta została zlikwidowana w 2010 roku przez jej następcę Gregga Bernsteina, a Marilyn Mosby już jej nie przywróciła. Harris ostatnie lata przepracował w jednostce SWAT i dzięki nadgodzinom był corocznie jednym z najlepiej opłacanych pracowników miasta.

[46] Gus G. Sentementes, O’Malley, Hamm Hear Criticism of Arrest Policies, „The Baltimore Sun”, 5 stycznia 2006.

[47] Eric Kowalczyk, The Politics of Crisis: An Insider’s Prescription to Prevent Public Policy Disasters, Oceanside, CA: Indie Books International, 2019, 24–25.

[48] Zeznania z procesu O’Connor vs Fries et al., 2008.

[49] Charles Lee, wywiad, 2019.

[50] Michael Pulver, wywiad, 2018.

[51] Robert Cirello, wywiad, grudzień 2018.

[52] Mike Fries, zeznania, proces George Sneed vs Michael Fries et al., 2010.

[53] Państwowa ewidencja nieruchomości.

Rozdział trzeci

Kolesie z bronią

Zmiany w strategii policji dokonane w 2007 roku doprowadziły do utworzenia nowej jednostki: grupy zadaniowej do spraw kontroli broni (Gun Trace Task Force, GTTF).

Wzrost liczby aresztowań pogorszył już i tak nie najlepsze relacje między policją a lokalną społecznością, ale nie przełożył się na spadek liczby zabójstw w takim stopniu, jakiego oczekiwały władze. Zapowiadanego przez Martina O’Malleya obniżenia rocznej liczby zabójstw do stu siedemdziesięciu pięciu nie udało się osiągnąć nawet w przybliżeniu, a po jego przeprowadzce do rezydencji gubernatora w Annapolis przemoc z użyciem broni palnej osiągnęła poziom niewidziany od lat dziewięćdziesiątych. Wyglądało na to, że lada moment powrócą czasy, gdy co roku w Baltimore ginęło ponad trzysta osób. Gazeta „The Baltimore Sun” codziennie zamieszczała liczbę zabójstw w ramce na pierwszej stronie. Pełniąca obowiązki burmistrzyni Sheila Dixon odwołała dotychczasowego komisarza policji i na jego miejsce mianowała Fredericka H. Bealefelda III, weterana wydziałów narkotykowych i zabójstw w Baltimore.

Bealefeld kierował wydziałem od kilku miesięcy, a Dixon powiedziała, że zaimponowało jej to, jak ostro przepytywał policyjne szefostwo podczas wewnętrznych spotkań. „Sprawimy, że to miasto będzie bezpieczne – zapowiedział Bealefeld na konferencji prasowej. – Mieszkańcy mają wysokie oczekiwania wobec szefostwa Wydziału Policji i tak właśnie powinno być. Nie traktuję tego lekko. Obywatele domagają się działania, a burmistrzyni oczekuje rezultatów”. Dodał, że chce oglądać, jak funkcjonariusze „angażują się w walkę z gangsterami, a nie siedzą w radiowozach”.

Bealefeld chciał, żeby wydział poświęcił więcej uwagi broni i tym, którzy ją noszą. Jego zdaniem policja zbyt długo skupiała się na walce z narkotykami, działając na chybił trafił. Owszem, narkotyki wiązały się z przemocą, ale w natłoku takich spraw sędziowie umniejszali ich znaczenie, bo nie potrafili określić, które z nich są istotne. Bealefeld oczekiwał, że policjanci będą dokonywać mniej aresztowań, ale zajmą się ściganiem właściwych osób. Odszedł od polityki „zero tolerancji”, którą stosowali jego poprzednicy, a liczba zatrzymań zaczęła znacząco spadać. Ostatecznie wydział zawarł w sprawie tej polityki ugodę z organizacjami ACLU i NAACP, na mocy której miasto oficjalnie potępiło stosowanie tej taktyki[54].

Policja zapowiedziała, że zamiast tego skupi się na recydywistach notowanych za wielokrotne poważne przestępstwa. Bealefeld podkreślał, że funkcjonariusze nie będą już ścigać wszystkich w Baltimore, a jedynie „bandziorów z bronią” bez pozwolenia. To oni najczęściej strzelali do innych i sami padali ofiarami strzelanin.

Chcąc dowieść, że zależy mu nie tylko na walce z przestępczością, ale też na poprawie jakości pracy wydziału policji, Bealefeld położył duży nacisk na szkolenia. Kluczowym aspektem tych działań był program szkoleniowy, tak zwany Diamentowy Standard, w pewnej mierze stworzony po to, aby wpoić funkcjonariuszom, że będą potrzebowali pomocy i szacunku ludzi, którym służą. Szkolenie trwało miesiąc, a kierowani na nie grupami policjanci w tym czasie nie patrolowali ulic miasta.

Na ulicach wydział prowadził intensywną kampanię przeciwko „bandziorom z bronią”. Człowiekiem odpowiedzialnym za bieżące działania był rodowity mieszkaniec zachodniego Baltimore, Anthony Barksdale, który rozpoczął pracę w policji, żeby zrobić porządek na osiedlu swojego dziadka. Z czasem został naśladowcą sprowadzonych z Nowego Jorku policyjnych przywódców głoszących filozofię CompStatu, w ramach której prowadzono akcję „gliny na meliny”, czyli obserwowanie miejsc, gdzie w przeszłości dochodziło do przestępstw. Barksdale wierzył, że twarda polityka jest konieczna i że dzięki rygorystycznemu nadzorowi z użyciem opracowanego specjalnie dla Baltimore programu CompStat wydział może kontrolować sam siebie[55]. Jednocześnie wydział spraw wewnętrznych działał w izolacji, a jeśli nie zdołał wszcząć postępowania przeciwko funkcjonariuszom, na których wpłynęły skargi, to strona operacyjna nie odsuwała policjantów od pracy.

„Na glinę, który ciężko pracuje, zawsze ktoś się poskarży. Jakiś koleś powie, że zrobiłeś mu to lub tamto. To część tej roboty. Chłopaki, którzy tego się nie boją, nagrabią sobie skarg. Trzeba sprawdzić, czy to są dobrzy czy źli gliniarze – wspominał później Barksdale. – Nie wystarczy tylko słuchać, trzeba udowodnić, że coś jest na rzeczy”. „Działaliśmy pod olbrzymią presją – polityczną, społeczną, wewnętrzną – żeby zrobić coś w sprawie wskaźnika zabójstw, i to był problem numer jeden, a cała reszta zeszła na dalszy plan”[56] – dodał John Skinner, który został komendantem w 2001 roku, a w 2014 odszedł na emeryturę w randze zastępcy komisarza.

Władze formacji przydzieliły niemal trzystu najlepszych ich zdaniem detektywów do nowo utworzonej jednostki, zwanej „wydziałem do walki z przestępczością z użyciem przemocy”. W oczach kierownictwa byli to najwybitniejsi funkcjonariusze, górne dziesięć procent, którzy ciężko pracowali i osiągali wyniki. Z pomocą naukowców pracownicy wydziału przeanalizowali dotychczasowe wzorce przestępczości i wskazali te obszary miasta, gdzie z roku na rok dochodziło do największej liczby aktów przemocy z użyciem broni. Zamiast przerzucać policjantów pomiędzy różnymi rejonami, w których dochodziło do nasilenia przestępczości, nakazano im pozostać na miejscu i zdławić zagrożenie.

Liczba strzelanin i zabójstw natychmiast zaczęła spadać. W 2007 roku pozornie nieunikniony próg trzystu zabójstw nie został osiągnięty, a po trzech latach liczba zabitych po raz pierwszy od początku lat osiemdziesiątych spadła poniżej dwustu. Duże miasta w całym kraju od lat odnotowywały takie spadki, ale Baltimore pozostawało wyjątkiem. Nagle okazało się, że miasto może być bezpieczniejsze – nawet jeśli podstawowe czynniki socjologiczne, czyli prawdziwe mierniki postępu, nie nadążały za tymi zmianami. W Baltimore nie przybyło tysięcy miejsc pracy ani nie podjęto znaczących kroków w walce z uzależnieniami. Czy spadek przestępczości to tylko złudzenie, czy też wydział odkrył lepszy sposób na pracę policji, który mógłby ograniczyć przemoc pomimo silnie zakorzenionych w mieście problemów?

Mimo że przestępczość w poszczególnych kategoriach spadała, odnotowano jeden niepokojący trend: liczba przypadków użycia broni przez policjantów wzrosła z piętnastu w 2006 roku do trzydziestu trzech w 2007 roku – więcej niż w Filadelfii i Waszyngtonie, a tylko o jeden mniej niż w Los Angeles, mieście liczącym trzy miliony osiemset tysięcy mieszkańców. I chociaż za każdym razem przeprowadzono dochodzenie, by ustalić, czy użycie siły nastąpiło zgodnie z prawem, nie weryfikowano, czy funkcjonariusze przestrzegali przepisów wydziału i czy przeszli szkolenie, dzięki któremu można było zapobiec strzelaninie. Policjantów często wysyłano potem z powrotem w teren.

– Nie potrzeba mi dwóch tysięcy dziewięciuset strachów na wróble przebranych w policyjne mundury – powiedział Bealefeld po jednej ze strzelanin z udziałem funkcjonariusza policji. – Potrzebuję ludzi, którzy robią, co do nich należy[57].

Patricia C. Jessamy, ówcześnie czołowa prokuratorka w Baltimore, miała spore obawy, czy wydział potrafi dopilnować własnych funkcjonariuszy. Były one na tyle poważne, że stworzyła na wewnętrzny użytek listę policjantów, których lepiej nie wzywać – jej biuro wiedziało, że mają problemy z etyką zawodową, a mimo to nadal pracują. Nie wzywano ich jako świadków, tym samym de facto zmuszając władze wydziału do odsunięcia ich na boczny tor: problematyczni funkcjonariusze mogli dalej patrolować ulice z błogosławieństwem przełożonych, ale ich sprawy były natychmiast oddalane. Policyjne władze i związki zawodowe zareagowały wściekłością.

Dziś takie listy istnieją także w innych miastach, ale Jessamy najprawdopodobniej przetarła pod tym względem szlaki. Władze policji „latami nie powoływały komisji dyscyplinarnych i nie traktowały poważnie żadnych skarg na działanie funkcjonariuszy – wspominała później Jessamy, która w okresie od 1995 do 2010 roku piastowała urząd naczelnej prokuratorki. – Tylko taką kartą mogłam zagrać. (…) Było to moje własne rozwiązanie bardzo poważnego problemu wiarygodności funkcjonariuszy”[58].

Wydział forsował strategię opartą na priorytetowym traktowaniu broni, wdrażając szereg inicjatyw, takich jak posiedzenia GunStat, podczas których kierownictwo analizowało przypadki konfiskaty broni i omawiało projekt utworzenia rejestru sprawców przestępstw z jej użyciem. Zgodnie z tą inicjatywą osoby skazane za takie przestępstwa musiałyby zgłosić swój adres w urzędzie miasta i przestrzegać wielu rozmaitych ograniczeń, w tym zakazu posiadania broni.

Kolejny kluczowy projekt to powołana w 2007 roku nowa jednostka, grupa zadaniowa do spraw kontroli broni (Gun Trace Task Force, GTTF)[59]. Wśród pierwszych członków znalazł się detektyw Ryan Guinn[60]. W tamtym czasie zajmował się sprawami strzelanin, napadów i innych poważnych przestępstw w Dystrykcie Południowym, gdzie zaczął policyjną karierę od pracy w wydziale antynarkotykowym i zbudował solidną siatkę informatorów. Guinnowi odpowiadało tempo pracy detektywa w dystrykcie i większa swoboda w metodycznym prowadzeniu spraw. Pewnego dnia na parkingu przy komendzie natknął się na swojego sierżanta, który powiedział, że komisarz Bealefeld ma dla nich nowe zadanie.

– To ukochane dziecko burmistrza, nowa grupa zadaniowa. My plus sąsiednie jurysdykcje – oznajmił sierżant.

– Czyli co, koniec z trzepaniem ulic? – zapytał Guinn.

– Koniec z trzepaniem – odparł sierżant. – To rozkaz.

Niedługo potem Guinn znalazł się w gabinecie Bealefelda wraz z resztą powołanych do oddziału osób. Bealefeld przypomniał im, że mają pracować dokładnie i rozmyślnie, po czym skierował ich do biura na szóstym piętrze, gdzie czekała na nich grupa policjantów stanowych gotowych do współpracy. Policja stanowa Maryland również oddelegowała do GTTF najlepszych funkcjonariuszy, w tym członka zespołu ochrony gubernatora oraz policjanta, który otrzymał odznaczenie za odwagę po tym, jak został ranny na służbie. Ludzi przysłały także policja hrabstwa Baltimore oraz Urząd do Spraw Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej (Bureau of Alcohol, Tobacco, and Firearms).

Misja grupy zadaniowej polegała na prześledzeniu historii broni z uwzględnieniem dostawców i podstawionych do zakupu słupów[61]. Zamiast przeczesywać osiedla i kolejno wycofywać z obiegu po jednej sztuce, planowano przechwytywać broń hurtowo, namierzając ludzi, którzy wprowadzają ją na ulicę. Członkowie grupy jeździli po całym stanie, przeprowadzali naloty zarówno na terenie Eastern Shore, jak i na lombard w Glen Burn, tuż pod Baltimore.

– Byliśmy jak jedna wielka jednostka – wspomina Guinn. – I jeździliśmy, gdzie się dało.

W pierwszym pełnym roku działalności grupa osiągnęła znakomite wyniki dzięki rzadszym, ale za to lepiej przemyślanym dochodzeniom, konfiskując dwieście sześćdziesiąt osiem sztuk broni przy zaledwie czterdziestu jeden aresztowaniach[62]. Po zatrzymaniu handlarza, który dokonał nielegalnej sprzedaży na targach militariów, skonfiskowaną broń rozłożono na stole podczas konferencji prasowej z udziałem burmistrzów z całego regionu środkowoatlantyckiego, w tym burmistrza Nowego Jorku Michaela Bloomberga[63].

Jenkins doskonale odnajdywał się w agresywnej atmosferze panującej w jednostkach, które pracowały po cywilnemu. Często działał wspólnie z detektywami, którzy przeszli do federalnych grup zadaniowych, co dla niemundurowych stanowi szczytowe osiągnięcie. Zapytany podczas jednej z rozpraw o to, jakie szkolenia musiał przejść, Jenkins odparł, że uczył się poprzez praktykę pod okiem innych funkcjonariuszy, których uważał za „legendy”, takich jak Mike Fries i Keith Gladstone[64].

– Skonfiskowali więcej narkotyków niż jakikolwiek policjant z wydziału antynarkotykowego – powiedział. – Systematycznie osiągają „masę”. Przez „masę” mam na myśli konfiskaty marihuany na wielką skalę, konfiskaty kokainy na wielką skalę, konfiskaty setek gramów heroiny.

Jenkins twierdził, że teraz to on przejął pałeczkę: „Stale, regularnie dokonuję największych konfiskat w naszej jednostce. Regularnie”. Na początku 2009 roku Jenkins oraz inny detektyw, który później pracował w Agencji do Spraw Walki z Narkotykami (Drug Enforcement Administration, DEA), znaleźli na pace ciężarówki czterdzieści jeden kilogramów kokainy o wartości trzech milionów dolarów. „Przejęcie czterdziestu jeden kilogramów kokainy to nadzwyczajne dokonanie” – powiedział komisarz Bealefeld na konferencji prasowej, podczas której na stole leżały upakowane w kostki narkotyki[65]. Była to największa w historii miasta konfiskata kokainy bez udziału sił federalnych, a Jenkins otrzymał za nią Brązową Gwiazdę. Było to jego drugie odznaczenie w ciągu dwóch lat.

Jeden z funkcjonariuszy wspominał, jak kiedyś stał w długiej kolejce do rejestracji dowodów na komendzie i obserwował Jenkinsa chodzącego tam i z powrotem, tupiącego „jak King Kong” i besztającego innych za to, że rekwirują za mało broni[66].

– Dorwałem dwa pistolety – ryknął Jenkins według tego policjanta. – Jak będę chciał, to znajdę jeszcze jeden. A wy co się tak opierdalacie? W chuja lecicie?

Ten sam funkcjonariusz wspomina, jak z oddali podziwiał Jenkinsa, porównując to uczucie do tego, które towarzyszyło mu, gdy oglądał Marka McGwire’a i Sammy’ego Sosę walczących o rekord pod względem liczby home runów w jednym sezonie: „Jak on to robi? Dlaczego ja nie mogę być taki jak on?”.

Inny funkcjonariusz tak zapamiętał Jenkinsa:

– Ten koleś to był jakiś narkomesjasz. Słyszało się różne historie, ludzie mówili: „Stary, widziałem, jak Wayne zatrzymał raz ćpuna, wycisnął z niego namiar na dilera, diler dał mu info o kolesiu, od którego brał towar, [i tak aż do człowieka, który handlował] surowcem. I to wszystko w ciągu jednego dnia. Jebaniutki. Mówię ci, stary, koleś jest niesamowity”[67].

Ten sam policjant opisuje sytuację, w której Jenkins wykazał się umiejętnościami: