Mgliste powietrze. Kwartet szetlandzki. Tom 6 - Ann Cleeves - ebook + książka
BESTSELLER

Mgliste powietrze. Kwartet szetlandzki. Tom 6 ebook

Ann Cleeves

4,1

Opis

Grupa przyjaciół z Londynu udaje się na wesele na Unst – wyspę wysuniętą najbardziej na północ Szetlandów. Podczas przyjęcia znika Eleanor Longstaff – zupełnie jakby rozpłynęła się w mglistym powietrzu. Następnego dnia jej przyjaciółka otrzymuje wiadomość, która brzmi jak notatka samobójcza, a ciało Eleanor wypływa na powierzchnię małego jeziora blisko klifu.

Detektywi Jimmy Perez i Willow Reeves przybywają na miejsce zdarzenia, aby zbadać tajemniczą sprawę. Co wspólnego ze zniknięciem i śmiercią Eleanor może mieć legenda o duchu lokalnego dziecka, które utonęło w tym samym miejscu przed wojną?

Czy za legendą kryje się niewygodna prawda, którą po tylu latach ktoś nadal próbuje ukryć?

„Porywająca książka”. Val McDermid
„Znakomicie skonstruowany kryminał”. Publishers Weekly
„Seria Cleeves [z tomu na tom] zyskuje na głębi”. Kirkus Reviews
„Autorka ma niezwykły talent do kreowania nieoczywistych postaci”. Booklist

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 436

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (926 ocen)
361
381
147
33
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aacoza

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00
Yenneferinred

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobry tom, odświeżenie serii , nie można się oderwać od lektury.
00
monikapobiega

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze napisana
00
michasia87

Dobrze spędzony czas

Wciągająca od pierwszych stron. Bardzo ciekawa, mroczna, trzymająca w napięciu. Polecam
00
BlackPanther271

Dobrze spędzony czas

Myślałam, że po pierwszej części z serii już żadna mnie nie zaskoczy i.. warto było czekać :) Akcja wciągnęła mnie od początku, ciężko było odgadnąć kto za tym wszystkim stoi, więc zakończenie zaskoczyło jeszcze bardziej! Mam nadzieję, że kolejna część będzie na tym samym poziomie. Polecam :)
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: Thin Air

Copyright © Ann Cleeves, 2014

Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Poznańskie, 2019

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

 

Redaktor prowadzący: Szymon Langowski

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Marta Akuszewska, Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Pola i Daniel Rusiłowiczowie

 

Fotografia na okładce: FrankWinkler / Pixabay 

Fotografia autorki na skrzydełku: Micha Theiner

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66431-92-8

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Josepha Clarke’a

i jego pięknej matki

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

 

 

Muzyka zaczęła grać. Pojedynczy akord skrzypiec i akordeonu, zapierająca dech chwila ciszy, w której cała scena utrwaliła się w głowie Polly jak fotografia, i nagle wszyscy w sali ośrodka kultury Meoness już podskakiwali. Polly spędziła trzynaście godzin na nocnym promie z Aberdeen do Lerwick i kiedy zeszła na ląd, miała wrażenie, że ziemia kołysze się pod jej nogami. Tu złudzenie było innego rodzaju. Muzyka zdawała się odbijać od podłóg i ścian, popychając ludzi w kierunku środka sali, zmuszając, by podrywali się na nogi. Można było odnieść wrażenie, że tańczą nawet domowej roboty girlandy i balony, podwieszone pod krokwiami. Rytm narzucony przez kapelę sprawiał, że stopy przytupywały do taktu, a głowy kiwały się. Dzieci w świątecznych ubraniach klaskały, starsi krewni mozolnie podnosili się zaś z krzeseł, aby przyłączyć się do zabawy. Młoda matka kołysała na kolanie niemowlę. Lowrie ujął za rękę swoją nowo poślubioną żonę, Caroline, i wyprowadził ją na parkiet, aby jeszcze raz pochwalić się nią swojej rodzinie.

Wesele! Lowrie był Szetlandczykiem i po wielu latach wspólnego życia Caroline w końcu przekonała go – czy może zmusiła – aby się z nią ożenił. Ceremonia odbyła się niedaleko domu Caroline w Kent, a jej dwie najbliższe przyjaciółki przyjechały w ślad za nią na Unst, położoną najdalej na północ wyspę Szetlandów, żeby wziąć udział w ostatecznej uroczystości. I przywiozły ze sobą swoich partnerów.

– Czy nie wygląda wspaniale? – zapytała Eleanor, kucając obok krzesła Polly.

Znały Caroline jeszcze ze studiów. Uważały ją za ich głos rozsądku i towarzyszkę broni. Były jej druhnami w Kent i teraz znowu miały na sobie kremowe jedwabne suknie, które wybrały razem w Londynie. Szły za Caroline w czasie, gdy panna młoda uroczyście okrążała salę. Znowu podziwiały jej elegancję, wdzięk i bardzo kosztowną suknię.

– Tego właśnie chciała od chwili, gdy po raz pierwszy zobaczyła Lowriego w czasie dni adaptacyjnych na uczelni – mówiła dalej Eleanor. – Nawet wtedy było oczywiste, że postawi na swoim. Nasza Caroline to stanowcza dama.

– Wydaje się, że Lowrie nie ma nic przeciwko temu. Od momentu ślubu nieustannie cały promienieje.

Eleanor roześmiała się.

– Czyż to nie zabawne?

Polly pomyślała, że od wielu miesięcy nie widziała Eleanor tak szczęśliwej.

– Bardzo – przytaknęła. Sama Polly rzadko kiedy czuła się swobodnie w sytuacjach towarzyskich, ale uznała, że dziś wieczór właściwie dobrze się bawi. Uśmiechnęła się do przyjaciółki i przez chwilę poczuła mocno ich wzajemną więź, czułość. Od kiedy umarli jej rodzice, ona i Caroline były właściwie jej jedynymi bliskimi. Uznała, że wypity drink sprawił, że się roztkliwiła.

– Wkrótce zaczną nakrywać do kolacji. – Eleanor musiała podnieść głos, żeby przekrzyczeć kapelę. Była zarumieniona, oczy błyszczały jej, jakby miała gorączkę. – Przyjaciele panny młodej i pana młodego muszą pomagać w obsłudze. Taka tradycja.

Muzyka ucichła, a goście zaczęli klaskać i bić brawo. Marcus, partner Polly, tańczył z matką Lowriego. Żwawo, choć trochę mylił kroki. Teraz podszedł do nich, wciąż niemal podrygując w rytm muzyki.

– Pora na kolację – powiedziała mu Eleanor. – Musisz pomóc ze stołami. Ian już się z nimi szarpie. Za chwilę przyjdziemy, żeby wystąpić w roli kelnerek.

Marcus pocałował Polly w czubek głowy i zniknął. Była dumna z siebie, że nie zapytała, czy dobrze się bawi. Nieustannie martwiła się ich związkiem i czuła, że jej potrzeba ciągłego upewniania się, że wszystko jest w porządku, zaczyna go irytować.

Mężczyźni rozstawili stoły oraz ławki w mniejszej sali i przyjaciele Lowriego podawali już kubki z zupą czekającym gościom. Eleanor i Polly wzięły tace. Eleanor świetnie się bawiła. Popisywała się, flirtowała ze starszymi panami i upajała się ich zainteresowaniem. Na tacach znajdowały się placki kukurydziane, półmiski z baraniną i soloną wołowiną. Placki i mięcho, jak mawiał Lowrie. Polly była wegetarianką, więc sterty mięsa tuż przy opuszkach jej palców przyprawiały ją o lekkie mdłości. Przez cały czas miała wrażenie jakiejś dezorientacji. Zaczęło się jeszcze w czasie trzynastogodzinnego nocnego rejsu promem i trwało, kiedy cały dzień spędziła na świeżym powietrzu. Niezwykłość wieczornego światła. Eleanor zachowująca się jak wariatka. Polly popijała herbatę, dziobała widelczykiem kawałek weselnego tortu i miała wrażenie, że wciąż czuje pod nogami kołyszący się pokład statku.

Kiedy kolacja dobiegła końca, Marcus pomagał sprzątać stoły. Kapela nagle zaczęła znowu grać, a Polly wbrew swoim protestom została wciągnięta do ośmioosobowego reela[1]. Znalazła się w środku kręgu, przechodziła od jednego mężczyzny do drugiego, a potem zaczęła wirować. Jej partnerem okazał się ojciec Lowriego. Trzymał ją mocno skrzyżowanymi rękami. Siła, z jaką obracali się wokoło, sprawiała, że niemal odrywało ją od ziemi. Uważała go za mężczyznę w podeszłym wieku i nie oczekiwała, że jest tak mocny. Przez chwilę ogarnęło ją przelotne, zdumiewające pożądanie seksualne. Kiedy muzyka się skończyła, zorientowała się, że dygocze – skutek wysiłku fizycznego i dziwnego podekscytowania. Nie mogła dostrzec ani Eleanor, ani Marcusa, wyszła więc na zewnątrz, aby zaczerpnąć powietrza.

Musiała dochodzić jedenasta, ale nadal było jasno. Lowrie mówił, że na Szetlandach nazywają to „jasnym mrokiem”, letnim zmierzchem. Tak daleko na północy w czerwcu właściwie nigdy nie robi się ciemno, teraz także wybrzeże wciąż było szare i srebrne. Polly całe zawodowe życie poświęciła analizowaniu ludowych baśni i teraz mogła zrozumieć, jak to się stało, że Szetlandczycy wymyślili trowy, mały ludek obdarzony magicznymi mocami. To musiał być wpływ pełnych dramatyzmu pór roku, niezwykłego światła. Pomyślała, że mogłaby napisać o tym artykuł. Mógłby zainteresować uczonych ze Skandynawii.

Z ośrodka kultury za jej plecami dobiegły ją ostatnie dźwięki melodii kończonej przez kapelę, śmiechy i brzęki mytych w kuchni sztućców. Na plaży w dole siedziały dwie osoby, paląc papierosy. Polly widziała tylko ich sylwetki. Nagle na brzegu jakby znikąd pojawiła się mała dziewczynka. Była ubrana na biało i w słabym świetle wydawała się lśnić. Jej sukienka miała wysoki stan, była ozdobiona koronkami, a dziewczynka miała wplecione we włosy białe wstążki. Obydwiema dłońmi rozłożyła sukienkę szeroko na boki i tańczyła do jakiejś muzyki rozbrzmiewającej w jej głowie. Polly przyglądała się, a dziewczynka w pewnym momencie odwróciła się w jej stronę i bardzo poważnie dygnęła. Polly zaczęła klaskać.

Rozejrzała się, aby sprawdzić, czy jacyś inni dorośli także patrzą. Wcześniej nie zauważyła tak ubranej dziewczynki w czasie przyjęcia, ale mała musiała przyjść tu z rodzicami. Może była nimi para siedząca w dole? Ale kiedy Polly z powrotem spojrzała na linię wody, dziewczynka zniknęła; widać było jedynie drżące odbicie wschodzącego księżyca na powierzchni morza.

 

 

 

[1] Szybki, dynamiczny taniec, jeden z czterech tradycyjnych tańców szkockich. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

 

 

Kiedy przyjęcie dobiegło końca, nie mogli zasnąć. Caroline i Lowrie zniknęli w domu jego rodziców. Polly, Eleanor i ich partnerzy wynajęli domek letniskowy o nazwie Sletts, znajdujący się niedaleko od ośrodka kultury Meoness, i teraz wszyscy czworo siedzieli na zewnątrz, na białych drewnianych krzesłach, i obserwowali odpływ. W panującej naokoło ciszy słychać było tylko szum wody i ich ciche rozmowy, a od czasu do czasu także powtarzające się bulgotanie wina nalewanego do wysokich kieliszków. Polly poczuła powracające zawroty głowy i uznała, że wypiła o wiele za dużo. Odwróciła się w stronę przyjaciół i zorientowała się, że właśnie prowadzą jakąś rozmowę.

– Widzieliście dziecko kuzynki Lowriego? – Zazdrość w głosie Eleanor była niemal namacalna. – Małą Vailę? Ma dopiero cztery tygodnie.

Eleanor miała trzydzieści sześć lat i rozpaczliwie pragnęła mieć dziecko. Poroniła w końcowym okresie ciąży i wiedziała, że byłaby to dziewczynka. Żadne z nich nie miało pojęcia, co odpowiedzieć. Zapadła długa cisza.

– Kiedy poszliście na spacer po południu, zobaczyłam coś naprawdę dziwnego. – Eleanor odezwała się znowu, wyraźnie zamierzając zmienić temat. Może zrozumiała, że rozmowa o dzieciach wprawiała ich w zakłopotanie. – Na plaży tańczyła mała dziewczynka. Cała na biało. W takiej staroświeckiej odświętnej sukience. Miałam wrażenie, że jest trochę za młoda, żeby być tak zupełnie bez opieki, ale kiedy poszłam, żeby z nią porozmawiać, zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu.

– Co chcesz nam powiedzieć? – Ian, jej mąż, brzmiał kpiarsko, ale sympatycznie. – Uważasz, że widziałaś ducha?

Polly nie odezwała się. Pamiętała, że sama widziała dziewczynkę tańczącą na piasku.

– Nie jestem pewna – stwierdziła Eleanor. – W miejscu takim jak to mogłabym bez trudu uwierzyć w duchy. Wszystko tutaj jest tak bardzo ze sobą powiązane. Niektóre z badań, które prowadziłam dla Bright Star, są przekonujące. Słowo daję, według mnie wiele osób, z którymi rozmawiałam, wierzy, że miały nadprzyrodzone kontakty.

– Założę się, że wszyscy to czubki.

– Nie! To zwykli ludzie, którzy mieli niezwykłe doświadczenia.

– Słuchaj, jesteś na wakacjach – przekonywał ją Ian. – Nie musisz myśleć o pracy, o firmie czy nowych zamówieniach. Znowu wpędzisz się w chorobę. Po prostu wyluzuj i daj sobie z tym spokój. – Pozostali roześmiali się z zażenowaniem w nadziei, że Ian rozwiąże tę niezręczną sytuację i nadal będą mogli cieszyć się miłym wieczorem.

Polly pomyślała, że Ian zgodził się przyjechać na Szetlandy tylko dlatego, że mieli być tam Marcus i ona. Nie do końca potrafił samodzielnie uporać się z problemami żony, mimo że w czasie ostatnich kilku miesięcy jej depresja jakby trochę ustąpiła. Uważał, że po poronieniu rozsypała się psychicznie, że ją utracił. Polly nie wiedziała, czy on sam w ogóle chciał mieć dziecko. Być może zależało mu tylko na tym, żeby Eleaonor ponownie stała się taka jak wówczas, gdy się poznali. Elegancka, nieskomplikowana, chętna do psot i wygłupów. Rozrywkowa.

Eleanor zaczerwieniła się. Piła od popołudnia. Pracowała w telewizji i zazwyczaj miała mocną głowę, ale dziś wieczorem nawet ona sprawiała wrażenie trochę pijanej.

– Może uważasz, że znowu zaczyna mi odbijać, że powinnam wylądować w wariatkowie? – Zapatrzyła się w wodę. – Albo że zaczynam wymyślać różne rzeczy? Żeby zwrócić na siebie uwagę…

Znowu zapadła cisza. Przez chwilę Polly czuła pokusę, aby się odezwać, powiedzieć, że ona także widziała dziewczynkę w białej sukni tańczącą na plaży, ale milczała. W pewnym sensie był to akt zdrady.

– Tylko wtedy, kiedy twierdzisz, że widziałaś duchy z zaświatów – odezwał się lekceważąco Ian. Był inżynierem, dźwiękowcem. Trochę maniakiem komputerowym. Wyraźnie uważał, że cała rozmowa jest absurdalna, i czuł się niezręcznie, daleko poza swoją strefą komfortu.

Było już najciemniej, jak mogło być o tej porze roku, i podnosząca się z morza mgła zasłaniała widoczne światła. Polly wzdrygnęła się. Miała na sobie ocieplaną kurtkę, ale było jej zimno.

– Powinniśmy wrócić do domu – powiedziała. – Mam ochotę pójść spać.

– Wierzysz mi, Pol, prawda? – W czasach studenckich Eleanor była pięknością, dojrzałą i zmysłową, przy której Polly wyglądała jak szare, niedożywione dziecko. Ian pochylił się i zapalił stojącą na stole grubą białą świecę. Płomień zamigotał i Polly zobaczyła cienie pod oczami przyjaciółki. Napięcie oraz jakąś desperację. Miała na sobie teatralną czarną pelerynę narzuconą na strój druhny. – Kiedy obudziłam się z popołudniowej drzemki, tuż przed domem zjawiła się mała dziewczynka. Wtedy, kiedy poszliście na przechadzkę. A potem zniknęła. Po prostu jakby weszła do morza.

– Oczywiście, że ci wierzę. – Polly chciała wesprzeć Eleanor, skłonić ją do tego, żeby przestała mówić o dzieciach i stawiać się w kłopotliwej sytuacji. Umilkła na chwilę. – Prawdopodobnie sama widziałam ją dziś wieczorem, kiedy po kolacji wyszłam z ośrodka, żeby zaczerpnąć powietrza. Bawiła się na plaży. Ale nie sądzę, żeby była duchem. Po prostu to miejscowe, świątecznie ubrane dziecko, które pewnie pobiegło ścieżką do domu. – Nie wspomniała, że dziewczynka, którą ona widziała w czasie wesela, także zniknęła, gdy na chwilę odwróciła wzrok. To tylko zachęciłoby Eleanor do dalszego zagłębiania się w jej fantazje, a Polly także chciała, żeby jej przyjaciółka stała się taka jak dawniej. Aby wróciła ich wzajemna bliskość. Śmiechy i wygłupy.

Wstała i zaniosła kieliszki do domu. Mężczyźni ruszyli za nią. Zastanawiała się, jak Marcus odbiera to wszystko. Był jej nowym partnerem – no, prawie nowym – i Polly wciąż zdumiewała się, że są parą. Kiedy myślała o nim, czuła się jak roztrzepana nastolatka. Kiedy niepewnie zapytała go, czy miałby ochotę pojechać na wesele, natychmiast się zgodził, z szerokim chłopięcym uśmiechem, który od samego początku tak ją pociągał.

„Szetlandy w czasie letniego przesilenia? Oczywiście. A jeżeli mamy jechać na północ, to czy jest lepsze miejsce niż Unst, najdalej na północ, jak to możliwe, a jednak nadal w Wielkiej Brytanii?” Dla niego życie było wyłącznie okazją do nowych doznań.

Przez kuchenne okno Polly widziała Eleanor wciąż siedzącą na dworze. Mgła podpłynęła aż do domu i widok był nieostry. Można było odnieść wrażenie, że Eleanor jest wykuta w lodzie i powoli się rozpuszcza. Polly podeszła do drzwi i zawołała do niej:

– Chodź już, kochanie! Przeziębisz się na śmierć.

Przyjaciółka pomachała do niej ręką.

– Jeszcze parę minutek. Zaraz będę. – Zdmuchnęła świecę.

Polly odwróciła się, żeby pójść do swojego pokoju, i wydało jej się, że dostrzegła białą postać tańczącą na skraju wody.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 3

 

 

 

 

 

Jimmy Perez zszedł z Cassie w dół wzgórza, odprowadzając ją do szkoły w Ravenswick. Czasami pozwalał jej iść samej, ale dopóki nie zniknęła w budynku, obserwował ją z domu, wypatrując czerwonej czapeczki w stylu Fair Isle, zrobionej na drutach przez jej matkę i noszonej przez Cassie bez względu na pogodę. Jego natręctwo wynikało z poczucia winy oraz faktu, że nie była jego dzieckiem. Miał obowiązek się nią opiekować i uważał to za zaszczyt i swoje brzemię.

Zaczynał pracę na drugiej zmianie, wracał więc do zaadaptowanej na budynek mieszkalny kaplicy, w której kiedyś mieszkała Fran, i znowu przyszło mu na myśl, że powinien coś zrobić ze swoim domem w Lerwick. Nie był pewien, czy zdoła zmusić się, by go sprzedać, a poza tym uważał, że budynek mógłby stać się jakąś formą zabezpieczenia dla Cassie, gdyby z nim coś się stało. Jej rodzony ojciec zawsze wydawał się mieć pieniądze, ale Perez uważał go za nieodpowiedzialnego. Dom w Lerwick mógłby przydać się Cassie w czasie studiów na uniwersytecie albo mogłaby go sama sprzedać i mieć na kaucję przy zakupie jej pierwszego własnego. Za dom w mieście można było dostać więcej niż za budynek na wsi. Postanowił przed pracą wstąpić do znajdującego się na tej samej ulicy biura agenta nieruchomości, żeby zorientować się, jak mógłby go wynająć. Kiedy rok wcześniej zginęła Fran, drobne sprawy takie jak ta wydawały się niewykonalne. Poczuł pewną dumę, że obecnie był w stanie pomyśleć o jej załatwieniu.

Otwierał drzwi, gdy zaczął dzwonić telefon. Sandy Wilson, jego kolega. Dopiero niedawno Perez zaczął myśleć o nim w taki sposób. Przedtem uważał go za chłopca, którego trzeba uczyć i chronić.

– Na Unst zaginęła kobieta. – …Ale nawet teraz wydawało się, że Sandy nie jest w stanie przekazywać informacji bez dodatkowej zachęty.

– Jaka kobieta? – Parę miesięcy temu Perez by się rozzłościł i dał upust swojej irytacji. Wciąż bywał humorzasty. Kiedy nie mógł zasnąć, do późna w nocy dręczony żalem i poczuciem winy, nienawidził swojej pracy, ale przygotowując śniadanie dla Cassie, musiał je robić także dla siebie. I jak wszystko inne, powrót do zdrowego rozsądku przychodził łatwiej wraz z praktyką.

– Turystka. Nazywa się Eleanor Longstaff. Trzydzieści sześć lat, zamieszkała w Battersea. – Chwila przerwy. – To w Londynie. Zatrzymała się w domku letniskowym w Meoness z mężem i jeszcze jedną parą. Byli na weselu Lowriego Malcolmsona, potem przed północą poszli do siebie na parę drinków. Wszyscy troje poszli spać i pozostawili Eleanor siedzącą na zewnątrz, a kiedy obudzili się rano, nie było po niej śladu. Rozpłynęła się w powietrzu.

Perez pomyślał chwilę.

– Jej mąż nie zauważył, że nie przyszła do łóżka?

– Zapytałem go o to. – Sandy’emu zdarzało się być drażliwym. Zawsze uważał, że się go krytykuje. – Mówi, że śpi jak kamień. I jak już wspomniałem, wszyscy trochę wypili.

– A może spała w innym, wolnym pokoju? Na sofie? I wyszła dopiero dzisiaj rano? – W takiej sytuacji nie byłoby powodu do paniki. Nawet gdyby nie udało im się znaleźć Eleanor na Unst, to przecież promy już kursowały. Może po prostu chciała pobyć sama albo uznała, że dzika przyroda jej nie odpowiada, i uciekła z powrotem do miasta. A może pokłóciła się z mężem? Ale w środku nocy promów nie było i jeżeli uciekła wtedy, nie mogłaby wyjechać z położonej najdalej na północ wyspy Wielkiej Brytanii. Nietrzeźwa kobieta była w stanie o świcie zejść ze ścieżki i zgubić się na klifach. Dziwne światło „jasnego mroku” mogło powodować halucynacje.

– Nic mi o tym nie wiadomo – stwierdził Sandy. – Rozmawiałem z jej mężem, Ianem. Powiedział, że ostatnio była jakaś nieswoja. Miała depresję. Coś związanego z poronieniem.

– Uważa, że mogła popełnić samobójstwo?

– Nie powiedział tego wprost, ale przypuszczam, że o tym myśli. Miał głos kogoś zmartwionego. Chciał, żebyśmy tam zaraz przyjechali. – Sandy umilkł na chwilę. – Powiedziałem mu, że będziemy najszybciej, jak to możliwe. Tym rejonem zajmuje się Mary Lomax, ale jest na południu, poprosiłem więc straż wybrzeża, aby rozpoczęli poszukiwania. Dobrze zrobiłem?

– Doskonale. – Perez doszedł do wniosku, że to dobry dzień na wyprawę na North Isles, pogodny i bezwietrzny. – Zarezerwuj nam miejsca na promie, a kiedy będę przejeżdżał przez Lerwick, zabiorę cię.

Prom już stał w Toft, gdy dotarli na miejsce, a ponieważ ich samochód był drugi na pasie dla pojazdów z rezerwacją, wjechali na pokład niemal natychmiast. Wypili obrzydliwą kawę z automatu w salonie pasażerskim i Perez obserwował petrele latające tuż nad wodą. Miał wrażenie, że zrobił sobie wolne. Wagaruje. Spojrzał na telefon i poprosił Sandy’ego, żeby sprawdził swój. Na promie zasięg pojawiał się i znikał, mogli więc nawet się nie dowiedzieć, gdyby kobieta się znalazła. Miał nadzieję, że kiedy dotrą do Meoness, już się odnajdzie. Wyobraził sobie, jak się wobec nich zachowa. Może zaproponuje kawę albo lunch, aby przeprosić za kłopoty. Będzie zażenowana, że spowodowała takie zamieszanie. Trochę zła na męża, że przesadnie zareagował. A on i Sandy odwrócą się na pięcie i wrócą do Lerwick, zmarnowawszy tylko połowę dnia.

Gdy jednak dotarli do Yell i komórki znowu zaczęły działać, żadnych wiadomości nadal nie było. Perez ruszył bardzo szybko przez wyspę na północ, czując dziwną potrzebę pośpiechu. Dotarli do Gutcher, gdzie zobaczyli prom odchodzący od nabrzeża, i musieli czekać na następny. Czuł narastające napięcie. Fran też miała trzydzieści sześć lat, gdy zginęła.

Dotarli do Belmont na Unst, gdzie grupka dzieci czekała już na prom na południe. Uznał, że jadą do Lerwick na jakąś wycieczkę kończącą semestr. Niektóre miały na sobie wyjściowe ubrania i chichotały, wsiadając do autobusu, którym miały jeździć po głównej wyspie Szetlandów. Perez miał ochotę zapytać Sandy’ego, czy wie, co się dzieje – Sandy czytał „Shetland Times” namiętnie jak jakaś zagorzała plotkarka – ale sierżant miał rozłożoną na kolanach mapę i sprawdzał najlepszą trasę. Perez uznał, że lepiej mu nie przeszkadzać.

Długi, niski dom letniskowy o pobielonych ścianach znajdował się tuż nad przypominającą półksiężyc plażą. Była piaszczysta, z pasem otoczaków od strony lądu. Kiedyś była to zapewne wiejska chałupa z przylegającą do niej obórką, ale porządnie ją wyremontowano i przystosowano do potrzeb letników. Od domu prowadził na plażę drewniany taras. Siedziały na nim dwie osoby, wyraźnie na nich czekając. Perez przyjrzał się im, wysiadając z samochodu. Kobieta była chuda i blada. Miała ciekawą, kanciastą twarz, którą Fran na pewno chciałaby narysować. Długie włosy związane na karku. Dżinsy i bawełniana bluza. Podeszła do nich, żeby się przywitać.

– Są jakieś wiadomości? Ian pojechał samochodem, żeby jej szukać, ale to było wieki temu i do tej pory się nie odezwał. – Oczy miała szare i skośne jak u kota. Mówiła z lekkim akcentem z północnej Anglii.

Perez przedstawił się.

– Nazywam się Polly Gilmour. A to mój partner, Marcus Wentworth.

– Zatrzymaliście się tu z panem i panią Longstaff?

– Tak. Przyjechaliśmy na wesele Lowriego i Caroline. Cała nasza czwórka uznała, że przy okazji zrobimy sobie wakacje, pobędziemy w odosobnieniu. – Niemal nie mrugała oczami.

– Czy pani Longstaff potrzebowała takiego odosobnienia? – Perez wszedł na taras i usiadł przy stole naprzeciwko Marcusa. Sandy oparł się o ścianę domu i starał się nie rzucać w oczy.

Zapadła cisza. Chyba nie takiego pytania się spodziewali.

– Chodzi mi o to – dodał Perez – czy były jakieś powody, dla których mogłaby chcieć się odizolować. Czy miała jakiś trudny okres w życiu?

Polly zawahała się.

– Poroniła w późnym okresie ciąży – powiedziała. – Była ostatnio trochę w dołku i jakiś czas spędziła w szpitalu. Ian uznał, że dobrze jej zrobi wyjazd z Londynu.

Perez nie odzywał się przez chwilę. Był żonaty, zanim poznał Fran, i jego żona trzy razy poroniła. Każda utrata dziecka zdruzgotała go psychicznie, ale uznał, że musi wziąć się w garść. Sarah uznała go za pozbawionego uczuć i rozwiodła się z nim.

– Czy Eleanor nadal konsultuje się z lekarzem w sprawie depresji?

Polly pokręciła głową.

– Wypisała się ze szpitala i odmówiła poddania się dalszej terapii. Powiedziała, że to zrozumiałe, że jest smutna po utracie dziecka. Gdyby nie była, wtedy oznaczałoby to, że jest chora. A ostatnio czuła się o wiele lepiej. Niemal wróciła do dawnej formy.

Znowu zapadła cisza; Perez czuł zniecierpliwienie Sandy’ego. Marcus także był nią wyraźnie podenerwowany, ponieważ nagle wstał.

– Kawy? Z Lerwick długo się jedzie. Chyba przed przyjazdem tutaj nie zdawałem sobie sprawy z topografii tych miejsc; tak wielkie odległości pomiędzy osadami. – Mówił spokojnie, pewnym tonem człowieka, który ukończył dobrą szkołę i spodziewał się, że wszystkie jego życzenia zostaną spełnione.

– Kawa? Świetnie. – Perez odczekał, aż mężczyzna wejdzie do domu i ponownie zwrócił się do Polly: – Proszę mi opowiedzieć o Eleanor.

Tym razem jej powieki drgnęły.

– Byłyśmy przyjaciółkami. Naprawdę bliskimi. Eleanor, Caroline i ja. Poznałyśmy się pierwszego dnia na uniwersytecie. Eleanor wzięła mnie pod swoje skrzydła. Nawet wtedy można się było zorientować, że dobrze jej się ułoży. Oczywiście, zawsze była piękna, a to pomaga, prawda? Zwłaszcza jeżeli chce się pracować w mediach.

– I pracowała w nich?

– Ukończyła teatrologię na uniwerku i zaraz po ukończeniu studiów znalazła pracę w telewizji, najpierw jako goniec, a później jako montażystka. Niedawno założyła własną firmę produkującą programy telewizyjne. Głównie dokumentalne dla Channel 4 i BBC.

– To chyba dość stresujące zajęcie. – Perez roześmiał się cicho. Nie wyobrażał sobie, jak musi wyglądać prowadzenie firmy czy mieszkanie na stałe w Londynie. Przez otwarte drzwi kuchni doleciał go zapach kawy. Dobra kawa zawsze przypominała mu o Fran.

– Stres działał pobudzająco na Nell. Czuła wtedy, że żyje. I o ile wiem, firma dobrze prosperowała. Ale sprawa ciąży była całkiem inna. Poza jej kontrolą… i mam wrażenie, że po raz pierwszy w czymś zawiodła.

– Przypuszcza pani, że popełniła samobójstwo?

Pytanie wyraźnie ją zaskoczyło, ale odpowiedziała natychmiast.

– Nie pomyślałam tak nawet przez chwilę. Nell jest wojowniczką. Nigdy się nie poddaje. Była w trakcie pracy nad projektem i nie zostawiłaby niczego niedokończonego.

– Jaki to był projekt? – Perez czuł, że traci grunt pod nogami. Jego znajomość mediów ograniczała się do oglądania telewizji razem z Cassie. CBBC[2] lub Disney Channel.

– Film o duchach. O współczesnych nawiedzeniach. Dlatego była taka zachwycona, kiedy opowiedziałam jej historię Małej Lizzie.

– Jakim cudem ją pani zna? – Perez nie zdawał sobie sprawy, że ktokolwiek poza Szetlandami słyszał o duchu Małej Lizzie.

– Jestem bibliotekarką – wyjaśniła Polly. – Specjalizuję się w opowieściach folklorystycznych, brytyjskich mitach i legendach. – Umilkła na chwilę. – Nell nigdy nie przestawała pracować. Przypuszczam, że to taka jej obsesja. Uznała, że kiedy już tu będzie, będzie mogła przeprowadzić wywiady z ludźmi, którzy widzieli dziewczynkę. Nawet przywiozła ze sobą cyfrowy dyktafon.

Mała Lizzie była dziewczynką, która jakoby późną nocą nawiedzała okolice Meoness na Unst. Utrzymywano, że była duchem dziecka, córką właścicieli ziemskich, która utonęła w tych okolicach w 1930 roku. Była szczególnie kochana przez rodziców, została bowiem poczęta, kiedy byli już w średnim wieku, i według niektórych opowieści jej pojawienie się wróżyło rychłe zajście w ciążę. Być może dlatego Eleanor tak się zainteresowała sprawą. Perez był sceptyczny. Większość osób, które informowały o tym, że widziały Małą Lizzie, stanowili młodzi mężczyźni po paru głębszych albo ludzie starający się zwrócić na siebie uwagę i marzący o tym, by zobaczyć swoje nazwisko w gazecie. O ile się orientował, żadna z tych osób nie zaszła w ciążę w wyniku takiego spotkania.

Czuł, że Polly ma ochotę powiedzieć więcej, ale ponieważ odwróciła się i zaczęła patrzeć na plażę, sam podjął rozmowę.

– Czy sądzi pani, że mogła ubiegłej nocy wyjść na drogę w nadziei, że zobaczy ducha?

Marcus pojawił się z tacą, dzbankiem kawy i czterema kubkami. Polly wstrzymała się z odpowiedzią do czasu, kiedy postawił wszystko na stole.

– To bardziej prawdopodobne niż pomysł, że była w stanie popełnić samobójstwo. – Chwila ciszy. – Jak już powiedziałam, miała obsesję na punkcie tego dokumentu, i tak, mogła zrobić właśnie coś takiego. – Spojrzała na swojego partnera. – A co ty sądzisz?

– Nie znałem jej tak dobrze jak ty. Parę przyjęć, a potem ta noc, kiedy spotkaliśmy się na promie z Aberdeen... Ale z całą pewnością nie uznałbym jej za potencjalną samobójczynię.

– Czy ma pani jej zdjęcie?

– Nie, odbitkę – powiedziała Polly – ale mam kilka w laptopie. Zrobiłam je na promie z Aberdeen, więc są aktualne. W domu jest Wi-Fi. Chodźmy do środka.

Wnętrze urządzone było prosto, ale gustownie. Tylko owcze skóry przed piecykiem na drewno i wiszące na ścianach ryciny przedstawiające maskonury oraz głuptaki przypominały gościom, że są na Szetlandach. I wspaniały widok z okna. Laptop Polly stał otwarty na stoliku do kawy, uruchomiła go. Po paru stuknięciach w klawisze dotarła do folderu z fotografiami.

Eleanor Longstaff miała ciemne oczy. Wiatr zwiewał z jej twarzy długie włosy. Mogła mieć takich samych antenatów co Jimmy Perez, którego przodek był rozbitkiem z Wielkiej Armady, wyrzuconym na brzeg Fair Isle. Zdjęcie zostało zrobione na pokładzie promu NorthLink. Eleanor miała na sobie nieprzemakalny anorak i stała oparta o reling. Śmiała się. Przynajmniej na fotografii nie było żadnych oznak stresu czy depresji.

– Mogę wysłać mailem kopię, jeżeli do czegoś się przyda – zaproponowała Polly.

Perez kiwnął głową i podał jej służbową wizytówkę ze szczegółami kontaktowymi. Poleci wydrukować zdjęcie w niewielkim komisariacie policji na Unst. Mary Lomax, tutejsza dzielnicowa, mogła być poza zasięgiem, ale Sandy miał ze sobą klucz do budynku.

Szczupłe palce Polly stukały w klawiaturę, aż nagle zatrzymała się i obejrzała na nich. Wydawała się jeszcze bledsza. Przerażona.

– Mam maila od Eleanor. Przyszedł dziś rano. Właściwie o drugiej w nocy, wkrótce po tym, jak poszliśmy spać. Musiała go wysłać ze swojego iPhone’a.

– Otwórz go! – Marcus zaglądał jej przez ramię.

Spojrzała na Pereza, czekając na jego zgodę. Skinął głową i stanął tak, by lepiej widzieć ekran. Polly dwukrotnie kliknęła wiadomość i otworzyła ją.

Żadnych pozdrowień, zakończenia czy nawet zwyczajowego x. Tylko jedna linijka. „Nie usiłujcie mnie szukać. Nie znajdziecie mnie żywej”.

 

 

 

[2] Children BBC – Dziecięce BBC. Ogólnodostępny program adresowany do dzieci w wieku 6–12 lat.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 4

 

 

 

 

 

Z dworu dobiegł warkot samochodu jadącego wolno polną drogą; 4x4 Iana. Polly wyłączyła laptop. Nie obchodziło jej, co pomyśli sobie policjant. Nie mogła znieść myśli, że Ian wejdzie i zobaczy, jak stoją i gapią się w wiadomość od jego żony. Wiadomość, którą można było odczytać jak list samobójcy. Wciąż nie mogła uwierzyć w ten e-mail. Pomyślała, że jeżeli otworzy pocztę po raz drugi, list zniknie, okaże się wytworem ich zbiorowej wyobraźni.

Ian był technomaniakiem i geekiem niepoddającym się żadnym emocjom. Nawet teraz, kiedy stał w drzwiach, marszcząc brwi, trudno było zgadnąć, co sądzi o sytuacji. Polly zawsze uważała, że on i Eleanor tworzą niezbyt dobraną parę. Jakim cudem Eleanor, która tak bardzo potrzebowała miłości, chciała, żeby jej dotykano, tulono ją i całowano, mogła zadurzyć się w tak lodowatym i nieczułym facecie? Przyszło jej do głowy, że reaguje egoistycznie. Może po prostu nie mogła pogodzić się z myślą, że traci najbliższe przyjaciółki z uniwersyteckich czasów, że się z nimi rozstaje… Ale przecież Caroline wyszła za życzliwego i nieskomplikowanego Lowriego i Polly w pełni cieszyła się jej szczęściem.

Natomiast w wypadku zaręczyn Eleanor i Iana było wręcz przeciwnie. Od samego początku budziły one jej niepokój. Wieczorem przed ślubem Eleanor wszystkie trzy upiły się w mieszkaniu Polly. Panna młoda, druhny i o wiele za dużo wina z bąbelkami. Niezbędny rytuał.

– Zdajesz sobie sprawę, że jeszcze nie jest za późno? – zapytała ją Polly, gdy Caroline zasnęła już na fotelu w kącie pokoju i chrapała z otwartymi ustami. – Nie musisz ciągnąć tego do końca. Wycofaj się, a ja pozałatwiam za ciebie wszystkie formalności.

– Oczywiście, że nie chcę się wycofać. – Eleanor była w szoku. Spojrzała na Polly, jakby widziała ją po raz pierwszy. – Chcę Iana i go potrzebuję. Nie mogę sobie wyobrazić, że spędziłabym resztę życia bez niego. Co się z tobą dzieje? Czy nie możesz być szczęśliwa razem ze mną? A może mi zazdrościsz, że w końcu znalazłam kogoś wyjątkowego?

Było to trzy lata temu i Polly wciąż miała wrażenie, że ich przyjaźń w tamtym momencie stanęła pod znakiem zapytania. Caroline tego nie zauważyła, ale Polly zdawała sobie sprawę z napięcia, z konieczności starannego dobierania słów. Nie mogła dzielić się z Eleanor swoimi uczuciami jak dawniej, kiedy obie były singielkami. Miała nadzieję, że ta wyprawa na Unst przywróci dawne relacje między nimi.

Oczywiście, jej ślub z Ianem doszedł do skutku. Polly uczestniczyła w nim jako świadek i w wietrzny marcowy dzień uśmiechała się do obiektywu przed urzędem stanu cywilnego. Eleanor przyjęła nazwisko męża, chociaż obecnie robiło to niewiele ich przyjaciółek. Po południu wjechali na górę Londyńskiego Oka i wznieśli szampanem toast za pana i panią Longstaff. A potem Eleanor odprawiła gości, aby bawić się już bez nich. „Mąż i ja chcemy być sami”. Promienny uśmiech.

Wesele Caroline przywołało wszystkie te wspomnienia i Polly, widząc stojącego w drzwiach domu Iana, kanciastego i krzepkiego, znowu przypomniała sobie ślub Eleanor. Przez głowę przemknęła jej krótka, absurdalna myśl. Dwa wesela i pogrzeb. Uświadomiła sobie, że na jej twarzy zaczął pojawiać się uśmiech, i chociaż wiedziała, że wynikał ze stresu, była nim mimo wszystko zszokowana.

Funkcjonariusz policji o hiszpańskim nazwisku odezwał się pierwszy. Wstał i przedstawił się przybyszowi.

– Czy widział pan jakiekolwiek ślady swojej żony na wyspie?

Ian pokręcił głową. Zawsze był małomówny, a teraz sprawiał wrażenie bryły lodu.

– Pojechałem do domu Lowriego, nikogo jednak nie było. Usiłowałem zatelefonować; od razu włączała się poczta głosowa.

– Nasza ochotnicza straż wybrzeża już jej szuka – oznajmił Perez.

Ian kiwnął głową, mimo to nie ruszył się z miejsca.

– Przejdźmy się – zaproponował Jimmy. – Przekonałem się, że łatwiej mi się myśli, gdy chodzę.

Polly uznała, że inspektor jest wrażliwym człowiekiem. Nie chciał przy wszystkich mówić Ianowi o e-mailu od Eleanor.

Ian odwrócił się i obaj wyszli z domu. Polly i jej partner pozostali w saloniku razem z młodszym kolegą Pereza. Marcus wstał, żeby zrobić więcej kawy. Wziął tacę ze stolika na tarasie i poszedł do kuchni. Polly miała ochotę go przeprosić. Nie powinnam była go tu zabierać. Myślałam, że będzie wesoło i pozna moje przyjaciółki. A teraz wszystko zmieniło się w najgorszy z koszmarów. Ale młody sierżant o nazwisku Wilson obserwował i słuchał, a w tych okolicznościach wszystko, cokolwiek by powiedziała, mogłoby zostać źle zrozumiane.

Wciąż czuła się niepewnie, gdy w pokoju znajdował się ktoś obcy. Pomimo dwóch stopni naukowych i wspaniałej pracy wykonywanej w Sentiman Library uważała się za nieprzystosowaną społecznie. Miało to związek z jej głosem, faktem, że pochodziła z niezamożnego przedmieścia, i wpojoną jej przez rodziców obawą przed inteligentami. Czasami była przekonana, że Ian ma te same kompleksy. Oboje pochodzili z północy i obojgu brakowało tej pewności siebie, którą Marcus i Eleanor odziedziczyli razem z piękną wymową oraz kontami oszczędnościowymi. Być może ona i Ian lepiej pasowaliby do siebie; jednocześnie pozwoliliby, aby to Eleanor i Marcus stali się elegancką, celebrycką parą.

– To musiało być fajne wesele – odezwał się policjant. Po raz pierwszy usłyszała, jak mówi, i chociaż robił to powoli, z trudem go rozumiała. Lowrie mieszkał w Anglii od chwili, gdy znalazł się na uniwersytecie. Czasami śmiali się z jego wymowy, ale nie była aż tak niezrozumiała jak u tego policjanta. – Na Unst zawsze urządzają fajne weseliska. – Polly pomyślała, że zabrzmiało to trochę melancholijnie, jakby żałował, że nie został zaproszony.

– Nie przypuszczam, żeby Eleanor weszła tej nocy do domu – powiedziała. – Drzwi nie były zamknięte na klucz. A londyńczycy zawsze je zamykają. Taki nawyk. – Zastanawiała się nad tym.

– W czasie letniego przesilenia niektórzy nie bardzo mogą zasnąć – stwierdził Wilson. – A pogoda jest tak dobra, że pani przyjaciółka mogła pójść na spacer. Tutaj widzi się gwiazdy tak, jak nigdy nie zobaczy się ich w mieście. Lowrie i jego rodzina pewnie teraz są w ośrodku Meoness i robią porządki. Być może poszła tam.

– Co w takim razie z tym e-mailem? – zawołała Polly. – Po co miałaby wysyłać coś takiego?

– Głupi żart? Albo może ktoś inny zhakował jej pocztę?

Polly pokręciła głową. Eleanor uwielbiała psoty i figle, ale nigdy nie naraziłaby przyjaciół na takie zdenerwowanie. Gdyby wysłała ten e-mail, podglądałaby przez okno i wpadłaby do środka uśmiechnięta od ucha do ucha, wołając: „Ta-dam, ale was nabrałam!”, zanim zdążyliby się zaniepokoić. E-mail martwił Polly jak nic innego. Przypuszczała, że poczta Eleanor rzeczywiście mogła zostać zhakowana.

– Czy mogę pójść do ośrodka i sprawdzić? – zapytała. – Nawet nie przyszło mi do głowy, że Lowrie i Caroline mogą tam być.

Sandy Wilson sprawiał wrażenie zdezorientowanego. Widziała, że nie wie, co ma robić – nie był przyzwyczajony do podejmowania decyzji i wolałby zapytać szefa. Uwolniła go od tego obowiązku, chwytając kurtkę i kierując się do drzwi.

– Dzięki. Proszę powiedzieć Marcusowi, dokąd poszłam. – I już jej nie było.

 

 

 

Na zewnątrz było pogodnie, a morze migotało odbitymi promieniami słońca. Polly zobaczyła Iana i Pereza wciąż przechadzających się po plaży i pogrążonych w rozmowie, ale skręciła w drugą stronę, oddalając się od brzegu. Żaden z mężczyzn jej nie zauważył. Droga była wąska, z płotem ciągnącym się po jednej stronie i rozmieszczonymi w pewnej odległości od siebie mijankami. Stanęła przed nią owca. Zanim poszła sobie dalej, Polly poczuła odór jej przetłuszczonego runa, a potem zapach zgniecionej trawy. Siedzący na wzgórzu straszny wydrzyk z haczykowatym dziobem wydawał się jej przyglądać.

Meoness było osadą z rozrzuconymi na dużej powierzchni chatami i przyległymi do nich działkami oraz kilkoma nowymi domami. Pomiędzy Sletts oraz innymi zabudowaniami widniały szkielety starych budynków, a także mury i nasypy graniczne, na wpół zasłonięte wełnianką oraz dzikimi irysami. W miejscu, gdzie polna droga łączyła się z szerszą, stały stara, czerwona budka telefoniczna i ośrodek kultury. Parkowało przed nim kilka samochodów, a z otwartych okien dobiegał szum pracującego odkurzacza.

Polly otworzyła drzwi i weszła do środka. Lowrie stał na drabinie w głównej sali i zdejmował girlandy. W Londynie pracował jako księgowy w dużej sieci sklepów detalicznych i w marynarce, pod krawatem, zawsze wyglądał bardzo godnie. Teraz miał na sobie bluzę, dżinsy, a na głowie kapelusz z szerokim rondem z Fair Isle. Uśmiechnął się i pomachał do Polly ręką. Odkurzacz pracował w sąsiednim, mniejszym pomieszczeniu, w którym wczoraj jedli kolację. Umilkł i pojawiła się Caroline.

– Wreszcie przyszłaś pomóc – powiedziała. – Na gaszenie świec. Już prawie skończyliśmy. – Była grubokościstą, jasnowłosą kobietą. – Właśnie mieliśmy wypić drinka, żeby uczcić koniec sprzątania. Najwyraźniej to też tradycja.

– Jest tu Eleanor?

– Nie! Czy nie odsypia kaca? – Caroline wzięła od męża girlandę i zaczęła zwijać ją w kłębek.

– Nie nocowała w Sletts – odparła Polly. – Nie wiemy, gdzie jest. Ian był tak zaniepokojony, że wezwał policję. Z Lerwick przyjechało dwóch funkcjonariuszy; jeden z nich, inspektor, właśnie rozmawia z Ianem. Straż wybrzeża przeszukuje klify.

Lowrie zszedł z drabiny.

– Z całą pewnością nie mogła odejść daleko. – Powiedział to tak rzeczowym tonem, że Polly zorientowała się, że jego zdaniem zareagowali przesadnie. Ludzie z miasta są tak wyczuleni na przestępczość, że widzą ją wszędzie. Może był zakłopotany, że wywołali całe to zamieszanie, ściągnęli policjantów, którzy musieli przejechać przez dwie wyspy i przeprawić się dwoma promami tylko dlatego, że jakaś kobieta chciała w samotności przeżyć niezwykłą, szetlandzką noc. Ale dochodziła już pora lunchu i wciąż nie było żadnego śladu Eleanor. A poza tym ten dziwaczny e-mail…

– Wysłała mi komunikat. – Polly starała się mówić spokojnym głosem. – Napisała w nim, żebyśmy nie usiłowali jej szukać. I że nie znajdziemy jej żywej. – Zaczęła płakać.

Zaprowadzili ją do domu rodziców Lowriego, posadzili na wysokim drewnianym krześle w kuchni i zrobili jej herbatę. Po jaskrawym świetle słonecznym na zewnątrz w domu wydawało się bardzo ciemno. Wszędzie cienie i kurz. Nad piecem znajdowała się półka, na której wisiały suszące się ściereczki do naczyń. Pewnie używano ich w nocy, a teraz rozwieszono po praniu. Pomieszczenie wydało się Polly nieprawdopodobnie zagracone. Jakim cudem mogą cokolwiek znaleźć w tym bałaganie, wśród wypłowiałych czasopism, kłębków wełny i warzyw? Lekko pachniało owcami i pleśnią. Polly nienawidziła nieporządku, był dla niej fizycznie odrażający. Czy gospodarze nie czują się zażenowani, wprowadzając gości do tak niechlujnie prowadzonego domu?

Rodziców Lowriego nie było.

– Wiem, że wygląda to absurdalnie – oświadczyła Polly – i jestem pewna, że istnieje jakieś racjonalne wyjaśnienie. Ale Eleanor była ostatnio taka przewrażliwiona. Utraciła dziecko, a te wszystkie rozmowy o duchach i nawiedzeniach... Kiedy policjant powiedział, że pewnie jesteście w ośrodku, pomyślałam: Oczywiście, że tam będzie. Nie mogłam dłużej wytrzymać w domu. A teraz, skoro jej nie widzieliście, już wiem, że musiało się zdarzyć coś okropnego.

W pomieszczeniu było bardzo ciepło; Polly miała wrażenie, że zaraz zaśnie na tym twardym krześle, a kiedy się obudzi, wszystko okaże się złym snem.

– Pójdę z tobą – powiedziała Caroline. – Może będą już jakieś wiadomości.

Jej głos brzmiał ostro, beznamiętnie, jakby Eleanor w ogóle jej nie obchodziła. Dlaczego bardziej się nie martwi? Polly pomyślała, że może chce wyprowadzić ją z tego domu, zanim wrócą jej teściowie. Może rozhisteryzowana przyjaciółka zepsułaby jej opinię? Caroline była naukowcem, zawsze rozważnym i precyzyjnym. Polly przyszło też do głowy, że Caroline może nie uwierzyła w jej opowieść i chce teraz sama poznać fakty związane ze zniknięciem Eleanor.

Poszły do domku letniskowego inną drogą. Przyjaciółka poprowadziła ją przez ogród, gdzie za drucianą siatką kury grzebały w ziemi, przez dziurę w płocie i łąkę z krótko przystrzyżoną trawą. Sprawiała wrażenie, że czuje się tu jak w domu.

– Zamieszkasz na Szetlandach? – zapytała nagle Polly. – Czy Lowrie właśnie tego by chciał?

– Być może. Jeżeli zdołam wymyślić, co tu robić całymi dniami. Rozmawialiśmy o tym. Nie chciałabym, żeby moje dzieci dorastały w mieście. – Caroline uśmiechnęła się nagle. – A on ma pomysł, żeby rozkręcić na Unst interes. Uprawa owoców miękkich w tunelach foliowych. Produkcja dżemów i przetworów z wyższej półki.

– A ty nie miałabyś nic przeciwko temu? Rozstałabyś się z przyjaciółmi. I zrezygnowałabyś z wszystkiego, co masz w mieście. Teatrów tuż za rogiem. Ze sklepów, barów i restauracji. Nawet Lerwick jest całe mile stąd. – Polly poczuła, że nowa Caroline, w gumowych butach, która bez problemów potrafiła przejść przez ogrodzenia z drutu kolczastego i rozważała zamieszkanie w tym surowym, bezpłodnym miejscu, gdzie pory roku były tak ekstremalne, jakoś odwróciła jej uwagę od dotychczasowych niepokojów.

– Ach, może musielibyśmy jakoś uzgodnić właściwą lokalizację. Unst może być dla mnie nieco za odległe. A wprawdzie bardzo kocham Grushe i George’a, ale nie chciałabym mieszkać tuż obok teściów. – Umilkła na chwilę i obejrzała się, by popatrzeć na chatę. – Grusche niekiedy traktuje Lowriego, jakby miał dziewięć lat i bez przypominania nie potrafił umyć zębów.

Wyszły na grzbiet niskiego wzgórza. Polly wreszcie zorientowała się, gdzie są. Widziała drogę prowadzącą do ich domu i plażę przed nim. Ian i Perez wciąż znajdowali się właśnie na plaży, ale już kierowali się do Sletts. Na południu widać było klify i przylądki.

– Jeżeli Eleanor spadła z klifu – powiedziała nagle – może wiele dni leżeć na skałach pod nimi i nikt jej tam nie znajdzie.

Przed nimi był ułożony z kamieni krąg z luką z jednego boku. Wydrzyk, który wydał się Polly wielki jak orzeł, zanurkował ze słońca prosto na nie. Wrzasnęła. Czuła na twarzy powiew powietrza od trzepoczących skrzydeł. Caroline roześmiała się lekko.

– Tylko broni swojego gniazda. Jeżeli podniesiesz rękę do góry, będzie celować w nią, a nie w twoją twarz. – Wskazała na kamienny krąg. – To ogrodzony zagon. Ludzie hodują tu kapustę na paszę dla owiec. Przypuszczam, że mur ma chronić rośliny przed solą niesioną wiatrem.

Caroline właśnie miała ruszyć dalej. Polly zorientowała się, że jej przyjaciółka już zadecydowała, że tu będzie jej dom. Zainteresowała się historią i kulturą tych miejsc. Ale specjalnością Caroline była antropogeografia i Polly uznała, że zawsze będzie tu kimś z zewnątrz, obserwatorem. Będzie traktować sąsiadów z takim samym podszytym rozbawieniem obiektywizmem, z jakim przeprowadzała badania pracowników migracyjnych, przygotowując pracę doktorską.

Polly nie była w stanie wyobrazić sobie życia w mieście bez swoich przyjaciółek. Ponieważ zawsze były przy niej, nie czuła potrzeby nawiązywania szerszych kontaktów towarzyskich, a w tej chwili z jakiegoś powodu Marcus się nie liczył. Szok wywołany nurkującym ptakiem sprowokował panikę, jakiej nigdy dotąd nie doświadczyła w całym swoim życiu. W pracy była kompetentnym zawodowcem, wybierała książki dla prywatnej wypożyczalni, w której pracowała, doradzała korzystającym z niej historykom i studentom. Ale teraz powróciła słabość, którą czuła dzień wcześniej. Pochyliła się, opierając dłonie na kolanach, i czuła, jak krew znowu zaczyna napływać do jej głowy.

– Chciałabyś trochę odpocząć? – Caroline była zatroskana, ale zarazem wyraźnie zadowolona z siebie. Była sprawna fizycznie i mogłaby przemaszerować ciągiem wiele mil. Polly znowu zaskoczyło, że jej przyjaciółka właściwie nie przejmuje się tym, czy Eleanor jest bezpieczna. Myślała tylko o swoim świeżo poślubionym mężu i planach na przyszłość.

Usiadły, opierając się plecami o mur. Słońce nagrzewało kamienie i nie czuło się tu wiatru.

Polly znowu poczuła, że chce jej się spać, i zaczęła się zastanawiać, jak sobie z tym poradzi, jeżeli Eleanor nadal nie się nie odnajdzie. Wstała, zaczęła pobudzać się, poruszając rękami i nogami, i po raz pierwszy spojrzała na zagon. Nic nie świadczyło, że od lat coś tu rosło. Krótka trawa, mnóstwo owczych bobków. I iPhone w charakterystycznym różowym futerale. Polly natychmiast rozpoznała smartfon Eleanor.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 5

 

 

 

 

 

Jimmy Perez czuł, jak spięty jest idący obok niego mężczyzna. Wydawał się sztywny niczym robot. Każdy jego krok był ciężki i obejrzawszy się za siebie, Perez zdziwił się, że ślady ich stóp niezbyt się różnią i te pozostawione przez Iana Longstaffa nie są głębsze niż jego.

– Byliście małżeństwem przez trzy lata? – Tu na plaży równie dobrze mogli być wiele mil od eleganckiego domu letniskowego Sletts. Perez miał wrażenie, jakby znajdowali się w bańce utworzonej przez otaczające ich dźwięki natury. Od Norwegii wiała bryza, a przypływ szeleścił w wale usypanym z otoczaków tuż nad wodą. Lekko drgające powietrze rozmywało odległą linię horyzontu.

– Nieco ponad trzy lata. Zajmowałem się dźwiękiem w jednym z jej programów. – Ian spojrzał na niego z ledwo powstrzymywaną frustracją przeradzającą się w gniew. – Ale marnujemy tu czas. Powinniśmy jej szukać.

– Ludzie już jej szukają – odparł Perez. – Miejscowi znający teren. Tylko byśmy im przeszkadzali. A teraz proszę opowiedzieć mi o wszystkim, co działo się od waszego przyjazdu na Szetlandy. Dotarliście wczoraj rano promem z Aberdeen?

– Chciałem mieć ze sobą samochód – wyjaśnił Ian – dlatego wybraliśmy prom, a nie samolot. Ostatecznie Marcus też zabrał swój. Nie wiedzieliśmy, jak tu może być. Czy są jakieś sklepy. Sam pan wie...

– Och, obecnie jesteśmy już niemal cywilizowani...

Ian zatrzymał się i uśmiechnął mimo woli.

– Tak, no cóż. Ani Nell, ani ja właściwie nie znaliśmy tego regionu. Nie byliśmy pewni, co tu zastaniemy.

– Czy w ogóle zatrzymaliście się w Lerwick? Na zakupy? Śniadanie?

– Zjedliśmy śniadanie na promie i postanowiliśmy ruszyć prosto na północ. Załadowaliśmy do bagażników dość jedzenia i gorzały, że wystarczyłoby na parę miesięcy, a Caroline zapowiedziała, że załatwi nam mleko i chleb. Popatrzyłem na mapę. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, jak to daleko.

– Dwie długie, wąskie wyspy, dwa promy, i to po tym, jak dotarliście do Toft na Mainland, głównej wyspie Szetlandów – skomentował Perez, jakby zupełnie nie zwracał uwagi na mijający czas.

– Przyjechaliśmy późnym rankiem. Mogliśmy zająć domek dość wcześnie i Polly zrobiła lunch. – Zatrzymał się znowu i spojrzał na Pereza. – Naprawdę chce pan słuchać tego wszystkiego? – Mewy krzyczały nad ich głowami.

– Owszem.

– Eleanor niewiele spała na promie z Aberdeen. Kiedy się emocjonowała, była jak dziecko. Nadaktywna. Gdy posprzątaliśmy po lunchu, powiedziała, że chce odpocząć przed weselem.

– Naprawdę była podniecona? – zapytał Perez. – Nie zaniepokojona i przygnębiona?

– Powiedzieli panu o dziecku. – Spojrzał na wodę. – To było jej drugie poronienie. Chciała mieć dziecko. Oczywiście, że była zmartwiona i zła. Eleanor zawsze dostawała to, czego chciała. – Umilkł na chwilę. – Może zabrzmi to okropnie, ale wszystko jej łatwo przychodziło. Liberalna, artystyczna rodzina, która ma dość pieniędzy, żeby jej dogadzać. Jest tak inteligentna, że zdawała egzaminy bez szczególnego wysiłku. A potem to poronienie. Coś, czego nie mogła naprawić pieniędzmi ani ciężką pracą. To ją kompletnie zdołowało.

– Była jakiś czas w szpitalu?

– Tylko żeby mnie zadowolić – wyjaśnił. – Czułem się tak bezradny. Chciałem, żeby wróciła moja dawna żona. Jestem inżynierem i umiem naprawiać coś, co nie działa właściwie. Zawiozłem ją do prywatnego domu opieki.

– Ale nie chciała tam zostać? – Perez zastanawiał się, jak wyglądały ich relacje, skoro mąż postanowił umieścić żonę w takim zakładzie, ponieważ była smutna.

– Powiedziała, że nie jest chora i potrzeba jej tylko trochę czasu. Że powinienem jej zaufać. – Ian znowu umilkł na chwilę. – Miała rację. W czasie tej podróży znowu była prawie taka jak dawniej. Skupiona na nowym projekcie w pracy. Podniecona podróżą i weselem.

– I duchami – dodał Perez.

– To była jej praca. Program o współczesnych nawiedzeniach. Żartowaliśmy z niej, a ona z nas.

– Tak więc po lunchu pańska żona poszła się zdrzemnąć – podsumował Perez. – A pozostali?

– Poszliśmy na spacer, żeby zapoznać się z okolicą. Jest ścieżka prowadząca na południe wzdłuż klifów. Pogoda była urocza, a widoki niezwykłe. Maskonury siedziały tak blisko, że można było wyciągnąć rękę i ich dotknąć. Eleanor bardzo by się to spodobało. W pewnym momencie pomyślałem, żeby po nią wrócić. Wydawało mi się niesprawiedliwe, że ją to omija. – Ian zmarszczył czoło.

– Ale pan nie wrócił?

– Nie. Postanowiłem dać jej odpocząć. Wiedzieliśmy, że wesele przeciągnie się do późna w nocy, a dom mieliśmy zarezerwowany na cały tydzień. Miałaby mnóstwo czasu na zwiedzanie. – Znowu zaczął iść i dalsze słowa wypowiadał ochrypłym, urywanym głosem. – Gdy wróciliśmy, już nie spała i siedziała na tarasie. Później, już po przyjęciu, twierdziła, że zobaczyła tam ducha.

– Małą Lizzie? – zapytał bez emocji w głosie Perez. Temu człowiekowi nie spodobałoby się, gdyby z niego kpiono. Pod stalową powłoką Jimmy wyczuwał kruche ego.

– Tak, dziecko. Dziewczynkę w staroświeckiej białej sukience i ze wstążkami we włosach. Eleanor stwierdziła, że przyglądała się jej przez chwilę, ale zaniepokoiło ją, że nie ma w pobliżu rodziców, a dziewczynka za bardzo zbliża się do wody. Kiedy jednak podeszła bliżej, dziecko zniknęło. Tak przynajmniej o tym opowiadała.

– Nie uwierzył jej pan? – Perez nie był pewien, w jakim stopniu może to być istotne. Pamiętał szykownie ubrane dzieciaki na promie; może Eleanor widziała jedno z nich?

– Eleanor uwielbiała robić różne psikusy, wygłupiać się. Zastanawiałem się, czy nas nie podpuszcza. Ale Polly i Marcus potraktowali ją poważnie i zaczęli przedstawiać możliwe wytłumaczenia. Polly zawsze była trochę zasadnicza i nie bardzo mogłem zrozumieć, jakim cudem Eleanor i ona były tak dobrymi przyjaciółkami. Ale z drugiej strony Nell zawsze miała mnóstwo wielbicieli – sprawiała, że ludzie czuli się wyróżnieni. Po prostu machnąłem ręką na tę historię z duchem.

– Nie pomyślał pan, że takie zachowanie może świadczyć o nawrocie depresji Eleanor? – Perez wpadł w depresję po śmierci Fran i mógł wyobrazić sobie taką sytuację.

– Chodzi panu o to, że słyszała głosy i widziała różne rzeczy? Nie, nie sądzę, chociaż kiedy rozmawialiśmy o tym po przyjęciu, oskarżała mnie, że uważam ją za wariatkę.

– A po powrocie ze spaceru przygotowywaliście się na tańce?

– Owszem, i poszliśmy tam trochę wcześniej, żeby pomóc.

– Oczywiście – stwierdził Jimmy. – Przyjaciele panny młodej i pana młodego odgrywają taką rolę. Taka tradycja.

– Tak nam powiedziano. – Ton głosu Iana świadczył, że tradycja nie wywarła na nim większego wrażenia.

Perez był w stanie wyobrazić sobie, jak wszystko się odbywało. Byli tam, żeby przygotować bar i witać przybywających na przyjęcie starych przyjaciół i członków rodzin, organizować posiłek. Potem pojawiły się wielkie dzbany herbaty z już dodanym mlekiem, tace domowych wypieków, a młodzież obsługiwała pozostałych gości.

– Jakie wrażenie sprawiała Eleanor w czasie przyjęcia?

– No cóż! Pełnej życia. Tańczyła. Dziewczyny specjalnie poszły w Londynie na kurs, aby poznać kroki, bo nie chciały podpierać ścian. To było cudowne, widzieć ją taką szczęśliwą.

– A potem?

– Potem wróciliśmy do domu. Było już po północy, ale wciąż byliśmy nakręceni i nikt nie chciał iść spać. Otworzyliśmy parę butelek wina, ciepło się ubraliśmy i usiedliśmy na tarasie. – Umilkł, a Perez czekał, aż zacznie mówić dalej. – Eleanor opowiadała o jakiejś kuzynce Lowriego, która niedawno urodziła dziecko. Dziewczynkę. Przyniosła ją na przyjęcie i pokazywała wszystkim krewnym, żeby ją podziwiali, a matka była w centrum uwagi. – Znowu pauza, a potem coś w rodzaju wyznania. – Nie wiem, czy Eleanor była zazdrosna o dziecko, czy o zachwyty, o całe to zamieszanie.

Perez znowu się nie odezwał. Ian zdawał się skupiać, usiłując odtworzyć w pamięci wszystkie wydarzenia wieczoru.

– Potem to Polly oświadczyła, że przed ośrodkiem widziała dziecko. Dziewczynkę w białej sukience. To była ta sama plaża, co tutaj, ale dalej na północ. I nagle Eleanor zaczęła dziwnie się zachowywać. Dramatycznie i egzaltowanie. Oskarżyła mnie, że nie traktuję jej poważnie, uważam, że zwariowała. Może po prostu za dużo wypiła. Wszyscy troje poszliśmy spać, a ona została na zewnątrz. Pomyślałem, że chce mi w ten sposób dać coś do zrozumienia. Może oczekiwała, że przyjdę do niej i ją przeproszę, namówię, żeby weszła do domu. – Znowu przerwał. – Ale jestem upartym sukinsynem. Poszedłem spać. Nigdy nie miałem kłopotów z zasypianiem i wyłączyłem się od razu. Kiedy wstałem rano, nie było po niej ani śladu. – Po raz pierwszy wydawało się, że straci panowanie nad sobą. Zatrzymał się i ukrył twarz w dłoniach.

Perez odczekał chwilę.

– Z całą pewnością nie spała z panem? Ani przez chwilę?

Ian pokręcił głową.

– Musi nadal być ubrana w to, co miała na przyjęciu. Niczego innego nie brakuje. Nawet adidasów. Nie zmyła makijażu, ponieważ jej kremy i waciki nadal są spakowane, a zrobiłaby to nawet tak pijana, że nie mogłaby utrzymać się na nogach. – Roześmiał się niewesoło. – Spodobałoby jej się coś takiego: odegrać główną rolę we własnej historii o duchach. Rozpływając się w powietrzu.

Do tego momentu przeszli już połowę plaży i Perez był w stanie dostrzec ośrodek kultury Meoness, w którym wczoraj w nocy grała muzyka i tańczono, były girlandy i kwiaty, i wielki, błyszczący transparent z imionami młodej pary. Zawrócili i niemal dotarli z powrotem do Sletts, kiedy zobaczyli Sandy’ego Wilsona machającego do nich z tarasu. Słońce świeciło za jego plecami i Perez nie widział wyrazu jego twarzy. Nie sposób było zgadnąć, czy jego gestykulacja oznacza radość, czy wezwanie Pereza do jak najszybszego powrotu. Może grupa poszukująca znalazła Eleanor i nie stało jej się nic poważniejszego niż na przykład złamanie stawu skokowego? Miał taką nadzieję. Bardzo chciałby się z nią spotkać. Ian zaczął biec.

Na tarasie obok Sandy’ego pojawiła Polly.

Ian był już wystarczająco blisko, by zawołać:

– Gdzie ona jest? Znaleźli ją? – Perez słyszał desperację w jego głosie.

Sandy nie odpowiedział.

 

 

 

Telefon Eleanor pozostał na ogrodzonym zagonie, pod pieczą Caroline. Zalew amerykańskich seriali kryminalnych na szczęście uświadomił ludziom, że nie należy niczego zmieniać na potencjalnym miejscu zbrodni. Idąc owczą ścieżką na szczyt klifu, Perez usiłował wywnioskować, co może oznaczać odnalezienie telefonu. Ian oświadczył, że usiłował zadzwonić do Eleanor, gdy tylko dowiedział się o jej zniknięciu. „Oczywiście, że próbowałem się z nią porozumieć. To była pierwsza rzecz, o jakiej pomyślałem. I późnej dalej próbowałem. Ale nie odbierała”.

Dlaczego Eleanor nie miała już ze sobą telefonu? Czy oznacza to, że ktoś inny, a nie ona, wysłał e-mail do Polly Gilmour? Perez powtarzał w myślach słowa wiadomości. Nie usiłujcie mnie szukać. Nie znajdziecie mnie żywej. Szukał ich wytłumaczenia, ale te, które przychodziły mu do głowy, były coraz bardziej szalone i nieprawdopodobne: zabójca opracował scenariusz, z którego wynikałoby, że Eleanor popełniła samobójstwo. Ktoś zaaranżował skomplikowany i niesmaczny dowcip. Jedno było pewne. Eleanor nadal była na Unst – żywa albo martwa. Chłopcy z promu już powiedzieli Sandy’emu, że nikt odpowiadający rysopisowi kobiety nie opuścił dziś rano wyspy.

Niedawno poślubiona żona Lowriego siedziała na trawie przed murkiem wokół zagonu, ale na widok Pereza wstała szybko. Sprawiła na nim wrażenie kobiety w bardzo angielskim typie, zdrowej i silnej, o kędzierzawych jasnych włosach i mocnych białych zębach. Był w stanie wyobrazić sobie, jak biega wzdłuż boiska do hokeja na trawie i zagrzewa do walki swoją drużynę. A kiedy się odezwała, ton jej głosu był rzeczowy.