Mary Poppins powraca - P.L. Travers - ebook + książka

Mary Poppins powraca ebook

Travers P.L.

4,2

Opis

Opowieść o najsłynniejszej niani świata i o dzieciach z Czereśniowej 17 – w nowym przekładzie Marcina Mortki i z oryginalnymi ilustracjami Mary Shepard.

Mary Poppins wróciła! Sfrunęła z nieba, trzymając sznurek latawca (choć oczywiście nigdy się do tego nie przyzna). A od jej powrotu młodzi Banksowie znów przeżywają cudowne przygody: odkrywają, kim jest Najstarsza Córka i w jaki sposób sprowadza wiosnę, jedzą podwieczorek z Panem Wspakiem, który w każdy Drugi Poniedziałek miesiąca robi wszystko na odwrót, a nawet zawierają znajomość z Wielką i Małą Niedźwiedzicą. Janka i Michałek czują jednak niepokój. Mary Poppins powiedziała, że odejdzie, gdy z jej złotego łańcuszka zerwie się sekretnik. Kiedy to nastąpi? I czy tym razem Mary zniknie na zawsze?

P.L. Travers – australijska pisarka i poetka pochodzenia brytyjskiego urodzona jako Helen Lyndon Goff. W młodości była również obiecującą aktorką szekspirowską oraz dziennikarką. Zainteresowana mistycyzmem, przez pewien czas należała do zwolenników Georgija Iwanowicza Gurdżijewa, ormiańskiego przywódcy duchowego i filozofa. Sławę przyniosło jej osiem książek o Mary Poppins, z których już pierwsza spotkała się z uznaniem krytyków literackich i czytelników na całym świecie. Seria „Mary Poppins” szybko weszła do kanonu literatury dziecięcej, choć sama Pamela Lyndon Travers twierdziła, że nie pisze z myślą o dzieciach. Jej bohaterkę – nieuprzejmą i apodyktyczną, lecz obdarzoną czarodziejskimi mocami i wnoszącą magię w życie swoich podopiecznych – często porównywano do równie „niegrzecznego” Piotrusia Pana.

Mary Shepard – brytyjska ilustratorka książek dla dzieci najbardziej znana z serii książek P.L. Travers o Mary Poppins. Była córką malarki Florence Chaplin oraz ilustratora Ernesta Howarda Sheparda, twórcy wizerunku Kubusia Puchatka. Gdy E.H. Shepard odmówił zilustrowania książki Travers z powodu nadmiaru obowiązków, pisarka przypadkiem ujrzała kartkę bożonarodzeniową autorstwa dwudziestokilkuletniej Mary, absolwentki Slade School of Fine Art, i doceniła jej styl, w którym zobaczyła „radosną niedoskonałość, pozbawioną naiwności niewinność i… zdolność do dziwienia się światu”. Tak się rozpoczęła pisarsko-ilustratorska współpraca, która trwała od 1934 do 1988 roku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 222

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (6 ocen)
3
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdalenaLukas

Dobrze spędzony czas

magiczna
00

Popularność




P.L. Travers

MARY POPPINS POWRACA Fragment

Przełożył Marcin Mortka

Wersja elektroniczna książki nie zawiera ilustracji

Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA

Zajrzyj na strony:

Zajrzyj na strony:

www.nk.com.pl

Znajdź nas na Facebookuwww.facebook.com/WydawnictwoNaszaKsiegarnia

Rozdział 1

LATAWIEC

Był to jeden z tych poranków, kiedy wszystko wydaje się lśniące czystością i miłe dla oczu, jakby przez noc posprzątano cały świat. Okna domów na ulicy Czereśniowej mrugały, gdy podnoszono żaluzje, a wąskie cienie drzewek czereśniowych przecinały plamy światła słonecznego. Wszędzie panowała całkowita cisza, jeśli nie liczyć dzwonka Lodziarza, który prowadził swój wózek.

ZATRZYMAJ MNIE I KUP SOBIE COŚ SŁODKIEGO

– taki napis widniał na tabliczce z przodu wózka. Nagle zza rogu wybiegł Kominiarz i podniósł czarną dłoń. Lodziarz podjechał do niego, dzwoniąc.

– Poproszę o porcję za pensa – powiedział Kominiarz. Oparty o swoje szczotki i miotły, zjadł lody do samego końca, po czym ostrożnie zawinął wafelek w chusteczkę i wsunął go do kieszeni.

– Wafelków pan nie zjada? – spytał bardzo zdziwiony Lodziarz.

– Nie, ja je zbieram – odpowiedział Kominiarz.

Pozbierał swój sprzęt i wszedł na posesję Admirała Buma przez bramę główną, ponieważ nie było tam osobnego wejścia dla służby. Lodziarz, podzwaniając, przejechał raz jeszcze swoim wózkiem po ulicy, przez smugi cienia i plamy słońca.

– Nigdy dotąd nie było tu tak cicho! – mruknął, rozglądając się w poszukiwaniu klientów.

W tym momencie spod Numeru Siedemnastego dobiegł czyjś gromki głos, więc pełen nadziei Lodziarz pospieszył w tamtym kierunku.

– Nie, nie zniosę tego dłużej! Nie, dłużej tego nie wytrzymam! – grzmiał Pan Banks, chodząc ze złością od drzwi do schodów.

– Co się dzieje? – zawołała z niepokojem Pani Banks, wybiegając z jadalni. – Dlaczego tak się miotasz, mój drogi?

Pan Banks kopnął coś. W połowie schodów wylądował czarny przedmiot.

– Mój kapelusz! – wycedził przez zęby. – Mój najlepszy melonik!

Wbiegł kilka stopni wyżej i kopnął go ponownie. Melonik zawirował i zastygł u stóp Pani Banks.

– Co z nim nie tak? – spytała nerwowo Pani Banks. W głębi ducha zaczęła się jednak zastanawiać, co jest nie tak z samym Panem Banksem.

– Spójrz tylko na niego! – ryknął jej małżonek.

Pani Banks, drżąc, schyliła się i podniosła nakrycie głowy. Od razu zauważyła wielkie tłuste plamy o dziwnym zapachu. Powąchała rondo.

– Pachnie jak pasta do butów – stwierdziła.

– Bo to JEST pasta do butów! – wrzasnął Pan Banks. – Robercik natarł mi melonik pastą do butów! Chociaż nie – on go nią wypolerował!

Pani Banks otworzyła szeroko usta.

– Nie mam pojęcia, co się wyrabia w tym domu! – ciągnął Pan Banks. – Wszystko stoi tu na głowie, i to nie od dziś! Woda do golenia za gorąca, poranna kawa za zimna, a teraz to!

Wyrwał melonik z rąk Pani Banks i chwycił swoją teczkę.

– Wychodzę! – obwieścił. – I nie wiem, czy kiedykolwiek wrócę. Przypuszczalnie wybiorę się w długi rejs.

Wcisnął melonik na głowę, trzasnął drzwiami i pomaszerował po chodniku tak zamaszystym krokiem, że niemalże stratował Lodziarza, który z zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie.

– To pańska wina! – poinformował ze złością wstającego z ziemi sprzedawcę. – Nie powinno tu pana być!

I popędził w stronę Miasta w meloniku błyszczącym niczym klejnot. Lodziarz podniósł się powoli i stwierdził, że nic sobie nie złamał. Usiadł więc na krawężniku i postanowił na pociechę nałożyć sobie dużą porcję lodów.

– Och, dobry Boże – powiedziała Pani Banks, gdy rozległo się trzaśnięcie furtki. – Jest w tym sporo prawdy. NIC ostatnio się nie układa. Co chwila coś się wali, a jest tak od czasu, gdy Mary Poppins opuściła nas bez słowa.

Usiadła na ostatnim stopniu schodów, wyjęła chusteczkę i zaczęła płakać. Siedziała i szlochała, przypominając sobie wszystko, co zaszło od dnia tajemniczego zniknięcia Mary.

– Jak można było odejść tak po prostu? Z dnia na dzień? To oburzające! – załkała.

Państwo Banksowie zatrudnili co prawda inną nianię, Pannę Ziółko, która rzuciła jednak pracę pod koniec pierwszego tygodnia, gdy została opluta przez Michałka. Następnie pod Numerem Siedemnastym pojawiła się Panna Orzeszek, która pewnego dnia wyszła na spacer i już nie wróciła. Niedługo później odkryto, że wraz z nią znikły wszystkie srebrne łyżeczki. Następnie pojawiła się Guwernantka, Panna Brzdąkalska, którą zwolniono, gdy się okazało, że każdego dnia po śniadaniu przez trzy godziny gra gamy. Pan Banks nie przepadał za muzyką.

– A potem – Pani Banks dalej szlochała w chusteczkę – Janka zachorowała na odrę, w łazience zaczęła lecieć wyłącznie zimna woda, przemarzły wszystkie drzewka czereśniowe i…

– Przepraszam panią bardzo! – rozległo się za jej plecami. Pani Banks uniosła głowę i ujrzała Panią Halinkę, czyli kucharkę. – Piec w kuchni bardzo dymi!

– Och, nie! Co jeszcze nas czeka?! – wykrzyknęła Pani Banks. – Niech Robercik coś z tym zrobi! Gdzie on jest?

– Śpi, proszę pani. W schowku na miotły! A kiedy ten chłopak zaśnie, nic nie jest w stanie wyrwać go ze snu! Nawet trzęsienie ziemi czy przemarsz wojsk! – powiedziała Pani Halinka, idąc za Panią Banks po schodach.

Wspólnie udało im się zgasić ogień, ale nie był to koniec kłopotów Pani Banks. Ledwie skończyła jeść lunch, gdy z piętra dobiegł ją trzask, a po nim łoskot.

– Co tym razem? – Zerwała się i pobiegła bez tchu na górę.

– Och, moja noga! Moja noga! – gorzko płakała Helcia. Służąca siedziała na schodach i stękała głośno, otoczona kawałkami potłuczonej porcelany.

– Cóż tu się znowu stało? – spytała ostro Pani Banks.

– Złamana! – oznajmiła ponuro Helcia i oparła się o balustradę.

– Nonsens, Helciu! Helcia skręciła jedynie kostkę i to wszystko!

Mimo to Helcia stęknęła raz jeszcze i znów zaczęła zawodzić:

– Złamałam nogę! I co ja teraz pocznę?

Jej lament zmieszał się z dochodzącymi z pokoju dziecięcego dzikimi wrzaskami Bliźniąt, które walczyły o niebieską gumową kaczuszkę. Ich głosiki jednak ledwie przebijały się przez kłótnię Janki i Michałka, którzy malowali coś na ścianie i nie mogli dojść do porozumienia, czy zielony koń powinien mieć fioletowy, czy też czerwony ogon.

– Złamałam nogę – powtarzała Helcia. – I co ja teraz pocznę?

– To już jest – jęknęła Pani Banks – Szczyt Wszystkiego!

Pomogła Helci wgramolić się do łóżka, zrobiła jej okład z ręcznika namoczonego w zimnej wodzie, po czym udała się do pokoju dziecięcego. Tam podbiegli do niej Janka i Michałek.

– Powinien mieć czerwony ogon, prawda? – zawołał chłopiec.

– Mamo, wybij mu to z głowy! – sprzeciwiła się Janka. – Przecież nie ma koni z czerwonymi ogonami!

– A z fioletowymi? Widziałaś kiedyś takiego?! – wrzasnął Michałek.

– Moja kaczka! – rozdarł się Jasio i wyrwał kaczuszkę Basi.

– Moja! Moja! Moja! – Basia odebrała ją bratu.

– Dzieci! Dzieci! – Pani Banks z rozpaczy załamała ręce. – Uciszcie się albo zaraz Wyjdę Z Siebie!

Dzieci umilkły. Wpatrywały się w nią z zainteresowaniem.

„Naprawdę Wyjdzie Z Siebie? – rozważały. – Ciekawe, jak to będzie wyglądało!”.

– Nie mam zamiaru pozwalać na takie zachowanie – ciągnęła ich matka. – Biedna Helcia skręciła kostkę i nie ma komu się wami zająć. Idźcie teraz wszyscy do parku i pobawcie się tam do kolacji. Janko, Michałku, opiekujcie się Bliźniętami. Jasiu, oddaj kaczuszkę Basi, dostaniesz ją z powrotem, gdy będziesz szedł spać. Michałku, możesz wziąć swój nowy latawiec. Proszę włożyć kapelusiki!

– Ale ja chcę skończyć konika… – zaczął rozzłoszczony Michałek.

– Czemu musimy iść do parku? – marudziła Janka. – Tam nie ma nic do roboty.

– Ponieważ ja MUSZĘ mieć chwilę spokoju – wyjaśniła im Pani Banks. – A jeśli wyjdziecie bez protestów i będziecie dobrze się zachowywać, na kolację zjecie ciasteczka kokosowe.

I nim dzieci na nowo zaczęły narzekać, włożyła im wszystkim kapelusze i wyprawiła je na dół.

– Spójrzcie w obie strony, nim przejdziecie przez ulicę! – zawołała.

Dzieci wyszły przez furtkę. Janka popychała wózek z Bliźniętami, a Michałek niósł latawiec. Oboje spojrzeli na prawo, ale z tej strony nic nie jechało. Spojrzeli więc w lewo, ale tam ujrzeli tylko Lodziarza, który dzwonił swoim dzwonkiem na drugim końcu ulicy. Janka przeszła więc pospiesznie przez jezdnię, a Michałek podążył za nią.

– Nie cierpię tego życia – powiedział żałośnie do swego latawca. – Wszystko źle się układa.

Janka popychała wózek, aż dotarli do stawu.

– Dajcie mi kaczuszkę – rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Bliźnięta wrzeszczały i próbowały zatrzymać zabawkę, ale siostra uwolniła ją z ich paluszków.

– Patrzcie! – zawołała i wrzuciła kaczuszkę do stawu. – Patrzcie, maluchy, kaczka wybrała się w podróż do Indii!

Kaczuszka unosiła się na wodzie. Bliźnięta wpatrywały się w nią, zawodząc, a Janka obiegła staw i złapała zabawkę na drugim brzegu.

– A teraz – wykrzyknęła radośnie – wyślemy ją do Southampton!

Bliźnięta nie wydawały się szczególnie rozbawione.

– I do Nowego Jorku!

Gdy Jasio i Basia zapłakali jeszcze głośniej, Janka rozłożyła bezradnie ręce.

– Michałku, co my z nimi zrobimy? Jeśli oddamy im kaczkę, zaczną się o nią bić, a jeśli jej nie oddamy, będą płakać bez końca.

– Puszczę dla nich latawiec – rzekł Michałek. – Spójrzcie, dzieciaki! Spójrzcie!

Rozłożył swój piękny zielono-żółty latawiec i zaczął odwijać sznurek. Zapłakane Bliźnięta przyglądały mu się bez zainteresowania. Michałek podniósł zabawkę nad głowę, przebiegł kawałek i cisnął ją w powietrze. Latawiec załopotał, ale upadł na trawę.

– Spróbuj jeszcze raz! – zachęciła go Janka.

– Trzymaj sznurek, a ja będę biegł – powiedział Michałek.

Tym razem latawiec wzniósł się nieco wyżej i popłynął ku niebu, ale po chwili jego długi, ozdobiony kokardkami ogon zaplątał się w gałęziach lipy. Bliźnięta zawyły donośnie.

– Och, nie – westchnęła Janka. – Nic nam się ostatnio nie udaje.

– Halo, halo! Co tu się dzieje?! – zahuczał jakiś głos za nimi.

Dzieci odwróciły się i ujrzały Strażnika Parku w eleganckim uniformie i czapce z daszkiem, nadziewającego na szpikulec papierowe śmieci. Janka wskazała mu lipę, a wtedy Strażnik przybrał bardzo surową minę.

– Cóż to znowu?! Łamiecie przepisy! W parku nie wolno śmiecić! Ani na ziemi, ani na drzewach! Nie wolno i już!

– To nie śmieć! To nasz latawiec! – oburzył się Michałek.

Zdumiony Strażnik Parku zrobił wielkie oczy. Podszedł do lipy i spojrzał w górę.

– Latawiec? A, rzeczywiście! Nie puszczałem latawców od czasu, gdy byłem małym brzdącem!

Wspiął się na drzewo i po chwili zszedł, troskliwie trzymając latawiec pod pachą.

– Dobra! – zawołał z przejęciem. – Teraz popuścimy trochę sznurek, rozpędzimy się i zobaczycie, jak poleci!

Wyciągnął rękę po patyczek z nawiniętym sznurkiem, lecz Michałek wyjął drewienko z jego dłoni.

– Dziękuję, ale wolę to zrobić sam.

– Pozwolisz chyba, żebym ci pomógł, prawda? – spytał Strażnik Parku błagalnie. – Przecież ściągnąłem go dla ciebie z drzewa. Co więcej, nie puszczałem latawca od czasu, gdy byłem małym brzdącem!

– W porządku – powiedział Michałek, bo nie chciał być niegrzeczny.

– Och, dziękuję! Dziękuję! – zawołał Strażnik z wdzięcznością. – W takim razie ja wezmę latawiec i odejdę na dziesięć kroków, a kiedy zawołam: „Teraz!”, ty zaczniesz biec, zgoda?

Ruszył po trawniku, odliczając głośno:

– …osiem! Dziewięć! Dziesięć!

Odwrócił się i podniósł latawiec wysoko.

– Teraz!

Michałek pobiegł. Poczuł szarpnięcie i sznurek zaczął się odwijać.

– Leci! – zawołał Strażnik Parku.

Michałek spojrzał za siebie. Rzeczywiście, latawiec płynął w powietrzu, nabierając wysokości. Z każdą chwilą wzbijał się coraz wyżej, aż stał się zielono-żółtą plamką podskakującą na tle błękitu nieba. Strażnik o mało oczu nie zgubił.

– Jak żyję, nie widziałem takiego latawca! Nawet gdy byłem małym brzdącem! – mamrotał, nie odrywając od niego wzroku.

Nagle na niebie pojawiła się zwiewna chmurka.

– Zbliża się do latawca! – szepnęła przejęta Janka.

Ten wznosił się coraz wyżej, trzepocząc ogonem z kokardami. Wydawał się teraz ledwie widoczną ciemną smużką. Chmurka zbliżała się ku niemu powoli, była coraz bliżej i bliżej, aż…

– Znikł! – zawołał Michałek, gdy szarawy obłoczek przesłonił plamkę latawca.

Janka westchnęła cicho. Bliźnięta siedziały spokojnie w wózku. Całą piątkę otoczyła dziwna cisza. Napięty sznurek w ręku Michałka wydawał się łączyć ich z chmurą i ziemię z niebem. Czekali, wstrzymując oddechy, aż latawiec znów się pojawi. Janka nie mogła już tego wytrzymać.

– Ściągnij go, Michałku! – zawołała nagle. – Ściągnij go!

Chłopiec zaczął nawijać sznurek, ale ten stawiał opór. Michałek zaparł się, sapnął głośno, potem znów pociągnął, lecz bezskutecznie.

– Nie mogę! – zawołał. – Nie mogę go sprowadzić na ziemię!

– Pomogę ci! – zaproponowała Janka. – Ciągniemy!

Ciągnęli aż do utraty tchu, ale sznurek nawet nie drgnął, a latawiec pozostawał ukryty za chmurą.

– Pozwólcie, że wam pomogę – rzekł Strażnik z ważną miną. – Kiedy byłem małym brzdącem, mieliśmy na to sposób!

Zacisnął dłoń na sznurku tuż nad ręką Janki i szarpnął ostro. Linka ustąpiła nieco.

– Wszyscy razem! – zawołał Strażnik Parku i zrzucił czapkę z głowy. – Razem!

Rozstawił szeroko nogi, zaparł się i zaczął ciągnąć, a Janka i Michałek pomagali mu ze wszystkich sił.

– Schodzi! – zduszonym głosem wykrzyknął Michałek.

Niespodziewanie napięta dotąd linka zwiotczała i z szarego obłoczka wypadł niewielki wirujący kształt.

– Zwijaj! – zawołał Strażnik, spoglądając na Michałka, ale sznurek niespodziewanie sam zaczął się nawijać.

Latawiec schodził coraz niżej, wciąż obracając się w powietrzu i łopocząc dziko na końcu drgającej linki.

Naraz Janka zawołała ze zdziwieniem:

– Coś się chyba stało! To nie jest nasz latawiec! To jakiś inny!

Wszyscy przyjrzeli się latawcowi. Tak, nie było wątpliwości. Zmienił kolor z zielono-żółtego na niebieski i opadał ku nim, szarpiąc się i podskakując na wietrze.

– Janko! – zawołał niespodziewanie Michałek. – Przecież to nie jest latawiec! Wygląda jak… To niemożliwe!

– Ciągnij, Michałku! – ponagliła go przejęta siostra. – Nie mogę się doczekać!

Kształt, który zbliżał się do koron najwyższych drzew, był już wyraźny. Rzeczywiście, w niczym nie przypominał zielono-żółtego latawca. Zamiast niego z wiatrem tańczyła postać, która wydawała się dzieciom zarazem obca i znajoma. Ubrana była w niebieski płaszcz ze srebrnymi guzikami i słomkowy kapelusz ze stokrotkami. Pod pachą ściskała parasolkę z rączką w kształcie papuziej główki. W jednej ręce trzymała swoją dywanikową torbę, a drugą zaciskała na coraz krótszej lince.

– Ach! – Janka wydała tryumfalny okrzyk. – To ona!

– Wiedziałem! – krzyknął Michałek. Choć dłonie mu drżały, nie puszczał drewienka ze sznurkiem.

– A niech mnie! – zawołał Strażnik Parku, wytrzeszczając oczy. – Niech mnie!

Niezwykła postać szybowała nad ich głowami, a jej stopy muskały wierzchołki drzew. Widzieli już twarz, jakże dobrze im znaną: atramentowo czarne włosy, jasnoniebieskie oczy i nos zadarty niczym u lalki. Po chwili linka nawinęła się do końca, a tajemnicza postać przemknęła nad lipą i wylądowała z godnością na trawie.

Michałek puścił drewienko i razem z Janką popędził w tamtą stronę.

– Mary Poppins, Mary Poppins! – wołali, rzucając się na osobę w niebieskim płaszczu.

Za nimi Bliźnięta piszczały w wózku z zachwytu, a Strażnik Parku otwierał i zamykał usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił znaleźć słów.

– Wreszcie! Wreszcie! – powtarzał bez końca Michałek i ściskał jej ramię, torbę, parasolkę, cokolwiek, by tylko mieć pewność, że to się dzieje naprawdę.

– Wiedzieliśmy, że wrócisz! Znaleźliśmy twój list! Ten, w którym było napisane: „Au revoir”! – zawołała Janka i objęła Mary w talii.

Przez twarz Mary Poppins przemknął uśmiech satysfakcji, ale szybko znikł.

– Chciałabym wam przypomnieć – powiedziała stanowczo – że to park, nie zwierzyniec. Co za zachowanie! Zupełnie jakbym była w zoo! A gdzie są wasze rękawiczki, jeśli wolno zapytać?

Michałek i Janka cofnęli się i zaczęli grzebać w kieszeniach.

– Hm, proszę je natychmiast założyć!

Dzieci, aż drżąc z radości, pospiesznie naciągnęły kapelusze i rękawiczki, a Mary Poppins podeszła do wózka. Bliźnięta zaszczebiotały wesoło, gdy poprawiła im zapięcie i kocyk. Potem się rozejrzała.

– Kto wrzucił kaczkę do stawu? – spytała tym samym chłodnym tonem, który znali tak dobrze.

– Ja! – powiedziała Janka. – Żeby zabawić Bliźnięta! Wyprawiłam ją w podróż do Nowego Jorku!

– No to teraz ją wyciągnij! – nakazała jej Mary Poppins. – Kaczka nie wybiera się do żadnego Nowego Jorku, gdziekolwiek to zresztą jest, tylko do domu na kolację!

Zawiesiła torbę dywanikową na rączce wózka i popchnąwszy go, ruszyła w stronę bramy. W tej samej chwili Strażnik Parku odzyskał głos i stanął jej na drodze.

– Nie tak szybko! – oznajmił. – Będę musiał to zgłosić. Pani zachowanie jest niezgodne z przepisami. Żeby tak po prostu spadać z nieba? Niesłychane! A skąd pani przybywa, jeśli można wiedzieć?

Urwał, bo Mary Poppins zmierzyła go od stóp do głów takim spojrzeniem, że nagle zapragnął znaleźć się gdzieś indziej.

– Gdybym to ja była Strażnikiem Parku – odezwała się lodowato – nie zapominałabym o czapce i o zapięciu guzików. Za pozwoleniem.

Wzgardliwie machnęła dłonią i popchnęła wózek naprzód, a zaczerwieniony Strażnik Parku nachylił się, by podnieść nakrycie głowy. Gdy znów się wyprostował, Mary Poppins i dzieci przechodzili już przez furtkę pod Numerem Siedemnastym. Strażnik spojrzał na ścieżkę, potem na niebo i znów na ścieżkę. Zdjął czapkę, podrapał się i znów ją włożył.

– Jak żyję, nie widziałem czegoś takiego! Nawet gdy byłem małym brzdącem! – wymamrotał niepewnie.

I odszedł z gniewną miną, mrucząc coś do siebie.

– Przecież to Mary Poppins! – zawołała Pani Banks, gdy weszli do środka. – Nie wierzę! Jak grom z jasnego nieba!

– Właśnie tak! – zaczął radośnie Michałek. – Ściągnęliśmy ją z nie…

Urwał, gdy Mary Poppins posłała mu jedno ze swoich najgroźniejszych spojrzeń.

– Spotkałam dzieci w parku, proszę pani – powiedziała, zwracając się do Pani Banks. – Przyprowadziłam je więc do domu.

– A więc zostaniesz u nas?

– Na razie tak, proszę pani.

– Ale, Mary, ostatnio opuściłaś nas bez słowa ostrzeżenia. Skąd mam mieć pewność, że nie zrobisz tego ponownie?

– Nie może pani mieć takiej pewności – odparła ze spokojem Mary Poppins.

Pani Banks wydawała się zaskoczona.

– Czyli… czyli zrobisz to ponownie? – spytała niepewnie.

– Nie wiem, proszę pani.

– Och – powiedziała Pani Banks, bo w tej chwili nie przychodziło jej do głowy nic innego.

Nim się otrząsnęła ze zdumienia, Mary Poppins podniosła torbę dywanikową i zabrała dzieci na górę. Gdy Pani Banks usłyszała cicho zamykane drzwi do pokoju dziecięcego, westchnęła z ulgą i rzuciła się do telefonu.

– Mary Poppins wróciła! – powiedziała z radością do słuchawki.

– Naprawdę? – odparł jej mąż. – To może ja też wrócę.

Po czym się rozłączył.

Na piętrze Mary Poppins zdjęła płaszcz i powiesiła go obok drzwi do sypialni dzieci. Następnie zdjęła też kapelusz i umieściła go z pieczołowitością na jednym ze słupków łóżka. Janka i Michałek obserwowali znajome ruchy Mary, która zachowywała się dokładnie tak jak kiedyś. Trudno im było teraz uwierzyć, że dopiero co wróciła.

Nagle Mary Poppins pochyliła się i otworzyła torbę, która – jak zobaczyli – była pusta, jeśli nie liczyć wielkiego Termometru.

– A to dla kogo? – spytała zaciekawiona Janka.

– Dla ciebie! – odparła Mary Poppins.

– Ależ ja nie jestem chora! – zaprotestowała dziewczynka. – Miałam odrę, ale to było dwa miesiące temu!

– Otwórz buzię! – powiedziała Mary Poppins tak srogo, że dziewczynka bez protestów zamknęła oczy i pozwoliła wetknąć sobie do ust Termometr.

– Chcę wiedzieć, jak się zachowywaliście podczas mojej nieobecności – oświadczyła surowo Mary, po czym wyjęła Termometr i podniosła go do światła. – Wygląda na to, Janko, że byłaś Niefrasobliwa, Bezmyślna i Niedbała.

Janka spojrzała na nią ze zdumieniem.

– Wcale mnie to nie dziwi – skwitowała Mary Poppins i wsunęła Termometr do buzi Michałka.

Chłopiec zacisnął usta, a Mary po chwili wyciągnęła przyrząd i odczytała:

– Bardzo Hałaśliwy, Psotny i Sprawiający Kłopoty.

– Wcale nie! – odpowiedział ze złością Michałek, na co opiekunka podsunęła mu Termometr przed nos i odczytała raz jeszcze wielkie czerwone litery.

– BARDZO HAŁAŚLIWY… Widzisz? – Spojrzała na niego z tryumfem, po czym zajęła się Jasiem.

– Grymaszący i Płaczliwy – przeczytała, a po wyjęciu Termometru z buzi Basi dodała: – Ty za to jesteś Kapryśna i Rozpieszczona. No tak! – parsknęła. – Wygląda na to, że wróciłam w samą porę.

Następnie Mary sama włożyła Termometr do ust.

– Nieskazitelna, Wartościowa, Ze Wszech Miar Godna Zaufania – oznajmiła z zadowoleniem i wyniosłą miną. – Tak sądziłam! – uznała nieskromnie. – A teraz pora na kolację i do łóżek!

Wydawało się, że wypicie mleka, zjedzenie ciastek kokosowych i wieczorne mycie zabrało dzieciom zaledwie minutę. Gdy Mary Poppins coś robiła, uwijała się jak w ukropie. Guziki same wyskakiwały z dziurek, gąbka i mydło szorowały, aż iskry szły, a ręczniki wycierały za jednym pociągnięciem.

Chwilę później dzieci leżały w łóżkach. Mary Poppins przeszła przez pokój. Jej wykrochmalony biały fartuch szeleścił i roztaczał cudowny zapach świeżo przyrumienionej grzanki.

Mary podeszła do łóżka Michałka, pochyliła się i przez chwilę czegoś pod nim szukała, aż wyciągnęła łóżko polowe, na którym leżał cały jej dobytek: mydło, szczoteczka do zębów, paczka spinek do włosów, butelka perfum, niewielkie składane krzesełko oraz pudełeczko z pastylkami na gardło, a do tego siedem koszul nocnych flanelowych, cztery bawełniane, para bucików, domino, dwa czepki do kąpieli i album z pocztówkami. Janka i Michałek aż usiedli, nie wierząc własnym oczom.

– A skąd to się wzięło? – spytał zaskoczony chłopiec. – Chyba ze sto razy właziłem pod łóżko i na pewno wiem, że niczego tam nie było!

Mary Poppins nie odpowiedziała. Bez słowa zaczęła się przebierać.

Janka i Michałek wymienili spojrzenia. Zadawanie pytań mijało się z celem, bo Mary nigdy nic nie wyjaśniała. Teraz zdjęła swój wykrochmalony biały fartuch i zaczęła odpinać łańcuszek, który nosiła na szyi.

– Co jest w środku? – spytał Michałek, przyglądając się małemu złotemu sekretnikowi na łańcuszku.

– Portret.

– Czyj?

– Dowiesz się, gdy nastąpi odpowiedni moment i ani chwili wcześniej – oświadczyła stanowczo Mary Poppins.

– A kiedy nastąpi ten moment?

– Gdy odejdę.

Dzieci spojrzały na nią z przerażeniem.

– Ależ, Mary! – wykrzyknęła Janka. – Chyba już nas więcej nie opuścisz? Och, obiecaj, że tego nie zrobisz, proszę!

Mary Poppins spojrzała na nią gniewnie.

– Miałabym spędzić z wami całą resztę życia? Pięknie bym na tym wyszła.

– Obiecaj, że zostaniesz, obiecaj! – naciskała Janka.

Mary Poppins podrzucała sekretnik na dłoni.

– Zostanę, póki nie zerwie się łańcuszek – odpowiedziała tajemniczo, po czym sięgnęła po koszulę nocną i zaczęła pod nią zdejmować ubranie.

– Czyli wszystko gra – szepnął do siostry Michałek. – Przyjrzałem się temu łańcuszkowi. Jest mocny.

Kiwnął głową, by dodać jej otuchy. Oboje ułożyli się w łóżkach i przyglądali Mary Poppins, która nadal się przebierała. Przypominali sobie jej poprzednie przybycie na ulicę Czereśniową i wszystkie dziwne, niesamowite wydarzenia, które miały miejsce później. Na przykład to, jak odleciała na parasolce, gdy zmienił się wiatr. Myśleli o długich, pustych dniach bez Mary i o jej cudownym zstąpieniu z chmur.

Nagle Michałek przypomniał sobie coś jeszcze.

– Mój latawiec! – zawołał i usiadł na łóżku. – Całkiem o nim zapomniałem! Gdzie jest mój latawiec?

Głowa Mary Poppins wyłoniła się wreszcie z koszuli nocnej.

– Co? – padło pełne zniecierpliwienia pytanie. – Jaki znowu latawiec? Co za latawiec?

– Taki zielono-żółty z kokardkami! Zeszłaś na ziemię po jego sznurku!

Mary Poppins wbiła w chłopca wzrok. Nie miał pojęcia, czy jest zła, czy może tylko zaskoczona. Wyglądała, jakby jednocześnie było tak i tak, ale głos, którym przemówiła, okazał się groźniejszy od spojrzenia.

– Czy ja dobrze rozumiem – wycedziła powoli – że twoim zdaniem sfrunęłam z nieba na końcu sznurka?

– Ale przecież tak… – zawahał się Michałek – tak właśnie było. Wyszłaś z chmury… Janka też to widziała!

– Na końcu sznurka? Jak małpa albo dziecięcy bączek? Ja, Michale Banks?

Mary Poppins w gniewie wydawała się dwa razy większa niż zwykle. Pochyliła się nad nim w swojej koszuli nocnej, ogromna i rozgniewana, czekając na odpowiedź.

Chłopiec zacisnął palce na kołdrze.

– Już nic nie mów, Michałku! – szepnęła ostrzegawczo Janka ze swego łóżka, ale jej brat zabrnął zbyt daleko, by teraz ustąpić.

– No… No to gdzie jest mój latawiec? – spytał zuchwale. – Jeśli mówię nieprawdę, to gdzie on się podział? Na końcu sznurka go nie było!

– Aha, i ja mam to wiedzieć?

Mary parsknęła pogardliwym śmiechem, a chłopiec zrozumiał, że niczego się w ten sposób nie dowie. Musiał się poddać.

– N-n-nie – bąknął.

Mary Poppins odwróciła się i wyłączyła światło.

– Twoje maniery wcale się nie poprawiły – stwierdziła kwaśno. – Na końcu sznurka. Dobre sobie. W życiu mnie tak nie obrażono. Nigdy!

Jednym gniewnym machnięciem ręki rozłożyła łóżko i naciągnęła sobie kołdrę na głowę. Michałek leżał w milczeniu i dalej zaciskał palce na pościeli.

– Ale była na końcu sznurka, prawda? Widzieliśmy to na własne oczy! – szepnął w końcu do Janki.

Siostra nie odpowiedziała. Wskazała mu tylko drzwi sypialni.

Michałek uniósł ostrożnie głowę. Na haczyku wisiał płaszcz Mary Poppins, którego srebrne guziki błyszczały w mroku. Z kieszeni płaszcza wystawał sznurek z papierowymi kokardkami zielono-żółtego latawca. Oboje przyglądali mu się przez chwilę, a potem spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Wiedzieli, że nie ma co o tym mówić, bo z Mary Poppins wiązało się wiele spraw, których nie byli w stanie zrozumieć, ale… Ale Mary wróciła! Tylko to miało dla nich znaczenie. Znów słyszeli jej równy oddech, kiedy spała, znów czuli spokój i radość, znów mieli wrażenie, że niczego im nie brakuje.

– Może być fioletowy ogon – szepnął Michałek. – Nie mam nic przeciwko.

– Ależ skąd – odpowiedziała Janka. – Czerwony będzie lepszy.

I nie padło już ani jedno słowo. Sypialnię wypełniły ciche oddechy pięciorga śpiących.

„Pyk! Pyk!” – pykał z fajeczki Pan Banks.

„Stuk, stuk, stuk!” – odpowiadały fajce druty Pani Banks.

W salonie panowała cisza. Pan Banks oparł stopy na obramowaniu kominka i pochrapywał cicho. Z drzemki wyrwał go głos żony.

– Nadal myślisz o tym długim rejsie?

– Eee… Chyba nie. Jestem raczej słabym żeglarzem. No i mój kapelusz jest już w dobrym stanie. Oddałem go Pucybutowi na rogu do wypolerowania i wygląda równie dobrze jak wcześniej. A nawet lepiej! Poza tym teraz, gdy Mary Poppins wróciła, myślę, że moja woda do golenia będzie miała odpowiednią temperaturę.

Pani Banks uśmiechnęła się do siebie i dalej robiła na drutach. Bardzo cieszyła się z tego, że jej mąż jest słabym żeglarzem, a Mary Poppins wróciła.

W kuchni Pani Halinka robiła świeży okład na kostkę Helci.

– Nigdy nie miałam o niej najlepszego zdania – wyznała. – Ale odkąd wróciła dziś wieczorem, mam wrażenie, że dom prezentuje się inaczej. Cicho tu jak w niedzielę i czyściutko, że aż błyszczy. Cieszę się, że jest z powrotem.

– Ja też – powiedziała Helcia z ulgą.

– I ja – dodał Robercik, który przysłuchiwał się rozmowie przez ścianę schowka na miotły. – Wreszcie będę miał trochę spokoju.

Umościł się wygodnie na odwróconym koszu na węgiel i zasnął z głową opartą o miotłę.

Nikt jednak nie wiedział, co myśli Mary Poppins, gdyż ona jak zwykle zachowywała wszystkie myśli dla siebie i nikomu się nie zwierzała…

Rozdział 2

SKOWRONEK PANNY ANDRZEJEK

Nadeszło sobotnie popołudnie. Pan Banks stał w korytarzu pod Numerem Siedemnastym, zawzięcie stukał w barometr i mówił żonie, jaka pogoda ich czeka.

– Niezbyt porywisty wiatr południowy, średnia temperatura, gdzieniegdzie burze, morze spokojne. Dalsze prognozy niepewne. Zaraz, a co to było?

Pan Banks przerwał, bo z góry dobiegł go jakiś rumor. Na schodach pojawił się nadąsany Michałek i ruszył w dół. Za nim szła Mary Poppins, taszcząc Bliźnięta pod pachami. Co rusz wbijała kolano w plecy chłopca, zmuszając go do pokonania kolejnego stopnia. Pochód zamykała Janka niosąca kapelusze.

– Początek – to już połowa sukcesu! Na dół! – rzuciła cierpko Mary Poppins.

Pan Banks oderwał wzrok od barometru i spojrzał na małą procesję.

– Co tam się znowu dzieje? – spytał.

– Nie chcę iść na spacer! Chcę się bawić moją nową kolejką! – oznajmił Michałek i stęknął, gdy znów poczuł kolano Mary Poppins.

– Cóż za nonsens, mój drogi! – rzekła Pani Banks. – Oczywiście, że chcesz iść. Dzięki spacerom będziesz miał długie i mocne nogi!

– Ale mnie podobają się krótkie – burknął Michałek i zsunął się niechętnie na niższy stopień.

– Gdy ja byłem małym chłopcem – odezwał się Pan Banks – uwielbiałem spacerować. Codziennie chodziłem z Guwernantką aż do drugiej latarni i z powrotem. I NIGDY nie marudziłem.

Michałek zatrzymał się i spojrzał z powątpiewaniem na ojca.

– A ty KIEDYKOLWIEK byłeś małym chłopcem? – spytał zaskoczony.

Pan Banks wydawał się głęboko urażony.

– Oczywiście, że tak! Byłem słodkim chłopcem z długimi jasnymi lokami. Nosiłem buty z guzikami, aksamitne spodnie i koronkowy kołnierzyk.

– Trudno mi w to uwierzyć – rzekł Michałek, który zapomniał o dąsach i zbiegł na sam dół, by spojrzeć na tatę.

– A jak się nazywała ta Guwernantka? – spytała Janka, która też już zeszła po schodach. – Była miła?

– Nazywała się Panna Andrzejek i była Dopustem Bożym.

– Ćśśś! – napomniała go żona z wyrzutem.

– Chodziło mi o to – Pan Banks się poprawił – że była… no, bardzo zasadnicza. I zawsze miała rację. I uwielbiała udowadniać innym, że nie mają racji, i doprowadzać do tego, że czuli się jak nędzne robaki. Taka to była Panna Andrzejek – dokończył Tatuś, po czym otarł czoło na samo jej wspomnienie.

– Dzyń! Dzyń!

Po domu poniósł się odgłos dzwonka przy drzwiach wejściowych. Pan Banks otworzył je szeroko. Na progu stał Goniec z miną człowieka bardzo ważnego.

– Pilny telegram na nazwisko Banks. Będzie odpowiedź? – spytał i wręczył Panu Banksowi pomarańczową kopertę.

– Jeśli to dobre wieści, dam ci sześciopensówkę – obiecał Pan Banks, po czym rozdarł kopertę i przeczytał treść telegramu. Jego twarz pobladła.

– Nie będzie odpowiedzi – oświadczył.

– Ani sześciopensówki?

– Oczywiście, że nie! – rzekł Pan Banks z goryczą, na co Goniec obrzucił go spojrzeniem pełnym wyrzutu i odszedł ze smutkiem.

– Co się stało? – spytała Pani Banks. – Ktoś zachorował?

– O wiele gorzej – odparł jej mąż chmurnie.

– Straciliśmy wszystkie pieniądze? – przeraziła się Pani Banks i również pobladła.

– Nie, jeszcze gorzej. Czy barometr nie zapowiadał burz? Nie mówił, że dalsze prognozy są niepewne? Posłuchaj tylko.

Wygładził telegram i odczytał głośno jego treść:

Przyjeżdżam dziś po południu o trzeciej. Zatrzymam się na miesiąc. Proszę, napal w kominku w sypialni.

Eulalia Andrzejek

– Andrzejek? Tak chyba miała na nazwisko twoja Guwernantka? – spytała Janka.

– Bo to JEST moja Guwernantka! – odparł Pan Banks, który chodził nerwowo to w jedną, to w drugą stronę, i przeczesywał resztki włosów. – Ma na imię Eulalia. I przyjeżdża dzisiaj o trzeciej! – jęknął głośno.

– Nie nazwałabym tego złymi wieściami – odezwała się Pani Banks z zauważalną ulgą. – Oczywiście muszę przygotować dodatkową sypialnię, ale to żaden kłopot. Chętnie poznam poczciwą…

– Poczciwą?! – ryknął Pan Banks. – Nie wiesz, o czym mówisz! Poczciwa… Do pioruna! Poczekaj, aż ją zobaczysz. Tylko poczekaj!

Złapał kapelusz i płaszcz przeciwdeszczowy.

– Dokąd się wybierasz, mój drogi? – zawołała Pani Banks. – Musisz ją przywitać! Inaczej wyjdziesz na gbura.

– Idę gdzie bądź. Powiedz jej, że nie żyję! – odparł posępnie Pan Banks i wybiegł z domu z bardzo nieszczęśliwą miną.

– O rety, Michałku, myślisz, że ona jest aż taka STRASZNA? – odezwała się Janka.

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – powiedziała Mary Poppins. – Włóżcie, proszę, kapelusze.

Następnie umieściła Bliźnięta w wózku i ruszyła w stronę furtki. Janka i Michałek wyszli za nią na ulicę.

– Dokąd się dziś wybieramy, Mary?

– Najpierw przejdziemy przez park, potem udamy się wzdłuż trasy autobusu numer trzydzieści dziewięć, skręcimy w ulicę Główną, przejdziemy przez most i wrócimy do domu ulicą Kolejową – odpowiedziała niezbyt chętnie Mary Poppins.

– Czyli wieczorem! – szepnął Michałek, który zrównał się z idącą z tyłu Janką. – I nie zobaczymy Panny Andrzejek!

– Przecież będzie u nas przez cały miesiąc – przypomniała mu siostra.

– Ale ja chcę zobaczyć, jak przyjeżdża! – marudził chłopiec, człapiąc z niechęcią po chodniku.

– Ruszajcie się szybciej! – popędziła ich energicznie Mary Poppins. – Bo zaczynam mieć wrażenie, że wyszłam na spacer ze ślimakami!

Dzieci dogoniły Mary, ale wtedy to ona kazała im czekać przez pięć minut przed sklepem ze smażoną rybą, podczas gdy sama przeglądała się w witrynie. Włożyła tego dnia nową białą bluzkę w różowe grochy, dlatego na jej twarzy odbitej w szybie, za którą piętrzyły się filety z dorsza, widniało zadowolenie. Rozchyliła płaszcz, by nikt nie przeoczył jej bluzki, i doszła do wniosku, że nigdy jeszcze nie widziała ładniejszej Mary Poppins. Nawet smażone ryby z ogonami powtykanymi do pysków zdawały się wpatrywać się w nią z podziwem.

W końcu skinęła swemu odbiciu z uznaniem i ruszyła pospiesznie naprzód. Wkrótce minęli ulicę Główną i znaleźli się na moście, po czym dotarli na ulicę Kolejową. Dzieci wyprzedziły wózek i przebiegły resztę drogi wiodącej na ulicę Czereśniową.

– Taksówka! – zawołał podekscytowany Michałek. – To chyba Panna Andrzejek!

Stali na rogu, czekając na Mary Poppins i przyglądając się taksówce, która pojękując i zgrzytając, zatrzymała się przed furtką pod Numerem Siedemnastym. Trudno się było dziwić dźwiękom wydawanym przez pojazd, gdyż ten był po brzegi wyładowany bagażami. Kilka kufrów znalazło się z tyłu, część nawet na dachu, a kosze i walizki wystawały przez okna. Do stopni przywiązano pudła na kapelusze, a na siedzeniu Szofera upchnięto jeszcze dwie torby.

Szofer zdołał się wreszcie spod nich wygramolić i otworzył tylne drzwi.

Ze środka najpierw wypadło pudło na buty, po nim spora paczka zawinięta w szary papier, laska związana sznurkiem z parasolką, a wreszcie niewielka waga, która trafiła w Szofera.

– Uważaj pan! – zagrzmiał potężny głos ze środka. – To cenne rzeczy!

– A ja jestem cennym Szoferem! – odciął się mężczyzna, rozcierając sobie kostkę. – Ale o tym chyba pani zapomniała?

– Z drogi! Z drogi, mój panie! Wysiadam! – zadudnił ponownie ów głos, a na stopniu pojawiła się największa stopa, jaką dzieci kiedykolwiek widziały.

Następnie wyłoniła się reszta Panny Andrzejek. Dama ta na ramiona narzuciła sobie obszerne palto z futrzanym kołnierzem, a na głowie miała filcowy kapelusz, z którego spływała długa szara woalka. Panna Andrzejek jedną ręką zebrała fałdy sukni, a w drugiej trzymała jakiś okrągły przedmiot przykryty kraciastym suknem.

Dzieci podkradły się bliżej. Z zainteresowaniem oglądały ogromną postać z haczykowatym nosem, ponuro zaciśniętymi ustami i małymi oczkami, które zerkały ze złością znad okularów. Jej tubalny głos zagłuszał wszystkie dźwięki.

– Siedem pensów?! – krzyczała na taksówkarza. – Toż to skandal! Pół świata można by objechać za te pieniądze. Nie zapłacę! Wezwę Policjanta!

Szofer wzruszył ramionami.

– Takie są stawki – rzekł ze spokojem. – Jeśli potrafi pani czytać, proszę spojrzeć na licznik. Nie można jeździć taksówką za piękny uśmiech, tym bardziej jeśli się ma tyle bagażu.

Panna Andrzejek prychnęła, wsunęła dłoń do wielkiej kieszeni i wyciągnęła malutką portmonetkę, a niej monetę. Podała ją Szoferowi, który obrócił pieniądz kilkakrotnie w palcach, jakby z ciekawości. Potem parsknął nieuprzejmym śmiechem.

– To ma być cała zapłata za kurs? A napiwek?

– Tyle wskazał licznik. Nie jestem zwolenniczką napiwków – odparła Panna Andrzejek.

– Czemu mnie to nie dziwi! – rzekł taksówkarz, wpatrując się w pasażerkę, a pod nosem bąknął: – Tyle bagaży, że pół parku by nimi wypełniła, a nie daje napiwku… Co za wiedźma!

Panna Andrzejek jednakże go nie usłyszała. Dzieci stały już przy furtce, więc podeszła do nich, by się przywitać. Jej buty dudniły na chodniku, a woalka powiewała na wietrze.

– No i? – burknęła, rozciągając usta w kwaśnym uśmiechu. – Czy nie wiecie, kim jestem?

– Wiemy, wiemy! – zawołał Michałek swoim najbardziej przyjaznym głosem, bo ucieszył się na jej widok. – Pani jest Dopustem Bożym!

Po twarzy i szyi Panny Andrzejek rozlał się ciemny rumieniec.

– Jesteś niegrzecznym, aroganckim chłopcem. Wszystko powiem twojemu Ojcu!

Michałek wydawał się zaskoczony.

– Nie wiedziałem, że to niegrzeczne – zaczął. – Tatuś tak powiedział…

– Cisza! Nie waż się ze mną kłócić – warknęła Panna Andrzejek i zwróciła się ku jego siostrze. – A ty jesteś Janka, jak sądzę? Nigdy nie lubiłam tego imienia.

– Jak się pani miewa? – rzekła uprzejmie Janka, choć pomyślała, że ona też nie lubi imienia „Eulalia”.

– Ta sukienka jest o wiele za krótka – zagrzmiała Panna Andrzejek. – I powinnaś założyć rajstopki. Za moich czasów małe dziewczynki nigdy nie biegały z gołymi nogami! Muszę porozmawiać z twoją Matką.

– Nie lubię rajstop – odparła Janka. – Noszę je tylko zimą.

– Nie bądź bezczelna. Dzieci i ryby głosu nie mają – pouczyła ją Panna Andrzejek, a potem pochyliła się nad wózkiem i na przywitanie uszczypnęła Bliźnięta w policzki.

Jasio i Basia natychmiast się rozpłakali.

– Och, co za wychowanie! – wykrzyknęła Panna Andrzejek. – Dyscyplina! Dyscypliny im trzeba – dodała, odwracając się ku Mary Poppins. – Żadne dobrze wychowane dziecko tak się nie wydziera. Syrop z cebuli może zdziałać cuda. Proszę o tym pamiętać.

– Dziękuję – odpowiedziała Mary uprzejmym, choć lodowatym głosem – ale wychowuję dzieci po swojemu i nie przyjmuję rad od nikogo.

Panna Andrzejek rozdziawiła usta, wpatrując się w nią z niedowierzaniem. Mary Poppins odpowiedziała jednak spokojnym spojrzeniem, w którym nie było nawet odrobiny lęku.

– Słuchaj no, młoda osobo! – przemówiła wreszcie Panna Andrzejek. – Zapominasz się. Jak śmiesz odpowiadać mi w ten sposób! Podejmę odpowiednie kroki, by usunąć cię z tego stanowiska! Zapamiętaj sobie moje słowa!

Pchnęła furtkę i ruszyła ścieżką, co rusz wydymając usta i energicznie wymachując przedmiotem zawiniętym w kraciasty materiał. Pani Banks wybiegła jej na spotkanie.

– Dzień dobry, Panno Andrzejek – rzekła serdecznie. – Cieszę się, że złożyła nam pani wizytę. Cóż za miła niespodzianka. Mam nadzieję, że podróż przebiegła bez przeszkód?

– Okazała się koszmarem. Nie znoszę podróżowania – odparła Panna Andrzejek i rozejrzała się po ogrodzie. – Ależ nieporządek – powiedziała z obrzydzeniem. – Skandal. Proszę skorzystać z mojej porady i usunąć to zielsko. – Wskazała słoneczniki. – W ich miejsce zasadzi pani rośliny zimozielone. O wiele mniej z nimi zachodu. Oszczędzi pani czas i pieniądze. Poza tym są ładniejsze. Zresztą ogród to tylko zawracanie głowy. Beton sprawdza się o wiele lepiej.

– Ale… – zaprotestowała łagodnie Pani Banks. – Ale ja lubię kwiaty!

– Niedorzeczność. Cóż za bzdury! Niemądra z pani kobieta, a pani dzieci są ordynarne. Zwłaszcza chłopiec.

– Och, Michałku, co ja słyszę? Czyżbyś był niegrzeczny? Proszę natychmiast przeprosić naszego gościa! – Pani Banks robiła się coraz bardziej nerwowa.

– Mamo, ja… – zaczął Michałek, ale Panna Andrzejek przerwała mu tubalnym głosem:

– Okazał wielką nieuprzejmość. Natychmiast trzeba go wysłać do szkoły z internatem. A dziewczynie trzeba Guwernantki. Osobiście dokonam wyboru. Co do pannicy, która zajmuje się dziećmi, musi ją pani natychmiast zwolnić. Jest zuchwała, głupia i nieodpowiedzialna.

Pani Banks była przerażona.

– Och, z pewnością się pani myli, Panno Andrzejek. Naszym zdaniem Mary Poppins to prawdziwy skarb!

– Cóż pani może o tym wiedzieć? Ja się NIGDY nie mylę. Proszę ją zwolnić! – oznajmiła Panna Andrzejek i ruszyła przed siebie.

Pani Banks podążyła za nią, wzburzona i zupełnie wytrącona z równowagi.

– Ja… Mam nadzieję, że będzie się pani dobrze czuła u nas w domu – rzekła, choć zaczynała w to wątpić.

– Cóż, domem bym tego nie nazwała – odparła Panna Andrzejek. – Jest koszmarnie wprost zaniedbany. Wszędzie odchodzi farba, proszę spojrzeć. Koszmarna rudera. Musi pani wezwać Stolarza. A kiedy po raz ostatni szorowano te schody? Są bardzo brudne!

Pani Banks przygryzła wargę. Panna Andrzejek uważała jej cudowny, wygodny dom za rozpadającą się ruinę. Przykro było tego słuchać.

– Jutro się tym zajmę – powiedziała potulnie.

– A czemu nie dziś? – spytała ostro Panna Andrzejek. – Po co odkładać pracę na później? A te drzwi? Czemu pomalowano je na biało? Drzwi należy malować na ciemny brąz. Nie dość, że taniej, to jeszcze nie widać brudu. Niech pani tylko spojrzy na te plamy.

Odstawiła swój tajemniczy okrągły pakunek i zaczęła pokazywać Pani Banks wszystkie zabrudzenia.

– Tu! Tu! Tu! Wszędzie! Jestem zniesmaczona.

– Zajmę się tym natychmiast – odpowiedziała słabym głosem Pani Banks. – Może zechce pani udać się do swojego pokoju?

Panna Andrzejek weszła za nią do środka.

– Rozumiem, że jest tam kominek.

– Tak, Panno Andrzejek. Dobrze w nim napaliliśmy. Robercik wniesie pani bagaże!

– Niech tylko będzie ostrożny. W kufrach jest sporo butelek z lekami. Muszę dbać o zdrowie – oznajmiła Panna Andrzejek, rozglądając się na wszystkie strony. – Tapeta do wymiany. Porozmawiam o tym z Jerzym. A skoro już o tym mówimy, gdzie on się podziewa? Powinien powitać mnie osobiście. Cóż za nietakt. Jego maniery, jak widzę, wcale się nie poprawiły.

Głos gościa zaczął cichnąć, gdy Panna Andrzejek ruszyła za Panią Banks na górę. Dzieci słyszały, jak ich Matka grzecznie potakuje. Michałek odwrócił się do Janki.

– Kto to jest Jerzy? – zapytał.

– Tatuś.

– Ale przecież on nazywa się Pan Banks.

– Lecz na imię ma Jerzy.

– Miesiąc to okropnie długo, prawda? – westchnął Michałek.

– Tak, to ponad cztery tygodnie – odparła Janka, czując, że miesiąc z Panną Andrzejek będzie się ciągnął jak cały rok.

Michałek podszedł do siostry.

– Ale ona – szepnął z niepokojem – nie jest w stanie wyrzucić stąd Mary Poppins, prawda?

– Nie, nie sądzę. Ale jest dość dziwna. Nie dziwię się, że Tatuś wolał wyjść.

– Dziwna?!

Słowo, które rozległo się za nimi, zabrzmiało niczym wybuch. Odwrócili się i ujrzeli, jak Mary Poppins posyła za Panną Andrzejek mordercze spojrzenie.

– Dziwna – powtórzyła i pociągnęła znacząco nosem. – To NIEWŁAŚCIWE słowo. Że niby ja się nie znam na wychowywaniu dzieci? Że niby jestem zuchwała, głupia i nieodpowiedzialna. Jeszcze zobaczymy!

Janka i Michałek przywykli już do gróźb z ust Mary Poppins, ale jeszcze nigdy nie słyszeli tego tonu. Wpatrywali się w nią w milczeniu, zastanawiając się, co to wróży.

Naraz rozległ się zagadkowy odgłos, ni to westchnienie, ni to gwizd.

– Co to było? – spytała Janka.

Dźwięk się powtórzył, tym razem głośniejszy. Mary Poppins przechyliła głowę i zaczęła nasłuchiwać. Z progu domu znów dobiegło ciche ćwierknięcie.

– Aha! – zawołała tryumfalnie. – Od razu mogłam się domyślić!

Niespodziewanie podskoczyła w stronę przedmiotu zostawionego przez Pannę Andrzejek przy drzwiach i zerwała zakrywające go płótno. Oczom dzieci ukazała się lśniąca czystością klatka o mosiężnych prętach. Na drążku siedział malutki jasnobrązowy ptaszek z głową skrytą między skrzydłami. Zamrugał, oślepiony popołudniowym słońcem, a potem rozejrzał się dokoła z powagą w okrągłych ciemnych oczkach, aż jego spojrzenie padło na Mary Poppins. Drgnął, jakby ją rozpoznał, po czym rozchylił dzióbek i zaświergotał ze smutkiem, cicho i nieco ochryple. Janka i Michałek nigdy dotąd nie słyszeli tak smutnego głosu.

– Naprawdę to zrobiła? Och, och… Nie wierzę! – powiedziała Mary Poppins i pokiwała głową ze współczuciem.

– Ćwir! Ćwir, ćwir! – odparł przygnębiony ptaszek i wzruszył skrzydełkami.

– Co? Dwa lata? W tej klatce? Powinna się wstydzić! – zawołała Mary Poppins, a jej twarz zapłonęła gniewem.

Dzieci obserwowały tę scenę bez słowa. Ptaszek przemawiał w języku, którego nie znały, a mimo to Mary prowadziła z nim inteligentną rozmowę, jakby doskonale rozumiała jego słowa.

– Co on mówi…? – zaczął Michałek, ale Janka od razu uszczypnęła go w ramię.

Wpatrywali się w milczeniu w ptaka, który podskoczył do Mary Poppins i zaćwierkał pytająco. Ta przytaknęła.

– Oczywiście, znam to pole. Tam cię złapała?

Ptaszek skinął główką, a potem znów zaćwierkał. Jego trel zabrzmiał jak pytanie, a Mary się zastanowiła.

– Cóż – rzekła. – To niedaleko. Jakaś godzina drogi. Musiałbyś polecieć na południe.

Ptaszek wydawał się uszczęśliwiony. Podskakiwał na żerdce i z radością trzepotał skrzydełkami, po czym znów zaczął śpiewać. Z jego dzióbka płynęła czysta i piękna pieśń, a on sam spoglądał błagalnie na Mary Poppins.

Mary odwróciła głowę i spojrzała ostrożnie na schody.

– Czy to ZROBIĘ? A jak myślisz? Nie słyszałeś, jak nazwała mnie MŁODĄ OSOBĄ? Mnie! – parsknęła wzgardliwie.

Skrzydełka ptaszka zadrżały, jakby wstrząsane śmiechem. A potem Mary Poppins się pochyliła.

– Co chcesz zrobić?! – zawołał Michałek, który nie mógł się już powstrzymać. – I co to za ptak?

– Skowronek – odparła Mary i sięgnęła ku drzwiczkom. – Po raz pierwszy w życiu patrzysz na Skowronka w klatce. I po raz ostatni!

Otworzyła drzwiczki. Skowronek zatrzepotał skrzydłami, gwizdnął przenikliwie i wyfrunął na zewnątrz, by usiąść na ramieniu Mary.

– Hmmm – mruknęła. – Tak lepiej, prawda?

– Ćwir! Ćwir! – zgodził się z nią skowronek.

– Lepiej już leć. Ona zaraz tu wróci – ostrzegła go Mary.

Z dzióbka skowronka popłynął szybki trel. Ptaszek machał skrzydełkami i kłaniał się raz za razem.

– No już, już! – żachnęła się Mary Poppins. – Nie dziękuj mi, bo nie ma za co. Zrobiłam to z przyjemnością. Nie mogę znieść widoku Skowronka w klatce. Poza tym sam słyszałeś, jak mnie nazwała.

Skowronek odrzucił główkę do tyłu i znów zatrzepotał skrzydłami. Wyglądało na to, że śmieje się do rozpuku, ale nagle znieruchomiał i zaczął się w coś wsłuchiwać.

– Całkiem zapomniałam! – zahuczał głos na piętrze. – Zostawiłam Carusa na zewnątrz. Na tych brudnych stopniach! Muszę go natychmiast przynieść.

Schody zatrzeszczały pod ciężarem Panny Andrzejek.

– Co? – zawołała w odpowiedzi na pytanie Pani Banks. – Ach, Caruso? To mój Skowronek. Nazwałam go tak, bo kiedyś wspaniale śpiewał. Że jak? Nie, teraz już wcale tego nie robi. Przestał, gdy złapałam go na polu i wsadziłam do klatki. Nie, nie mam pojęcia, dlaczego nie śpiewa.

Głos zbliżał się i potężniał.

– W żadnym razie! – zawołała Panna Andrzejek. – Sama go przyniosę. Nie powierzę mojego ptaszka tym pyskatym dzieciakom. A poręcz też trzeba wypolerować, i to od razu!

Tup, tup, tup. Kroki poniosły się echem po korytarzu.

– Idzie! – syknęła Mary Poppins. – Uciekaj!

– Szybko! – zawołał z niepokojem Michałek.

– Prędzej, prędzej! – popędziła Skowronka Janka.

Ptaszek pospiesznie pochylił łebek i wyrwał sobie dzióbkiem piórko ze skrzydła.

– Ćwir! Ćwir! Ćwir! – zaśpiewał i zatknął piórko za tasiemkę na kapeluszu Mary Poppins, a potem wzbił się w powietrze.

W tej samej chwili na progu stanęła Panna Andrzejek.

– A co to ma być? – krzyknęła, gdy ujrzała Jankę, Michałka i Bliźnięta. – Jeszcze nie w łóżkach? Wszystkie dobrze wychowane dzieci – tu spojrzała złowrogo na Mary Poppins – o piątej są już w łóżkach! Muszę zdecydowanie porozmawiać z waszym Ojcem.

Rozejrzała się.

– Dobrze, a gdzie ja…

Urwała. U jej stóp stała odkryta klatka z otwartymi drzwiczkami. Panna Andrzejek wpatrywała się w nią, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widzi.

– Ale dlaczego? Kiedy? Co? Kto? – wyrzuciła z siebie bełkotliwie, aż jej głos odzyskał dawną moc. — Kto ruszał klatkę?!!! – zagrzmiała, a dzieci zadrżały. – Kto ją otworzył?!!!

Nie było odpowiedzi.

– GDZIE MÓJ SKOWRONEK?

Nadal nikt się nie odzywał. Panna Andrzejek wodziła wzrokiem od jednego dziecka do drugiego, aż jej oskarżycielskie spojrzenie padło na Mary Poppins.

– To twoje dzieło! – wycelowała w nią wielkim paluchem. – Widzę to po twojej minie! Jak śmiałaś! Dopilnuję, by jeszcze dziś wyrzucono cię z tego domu! Ty bezczelna, niekompetentna, ordynarna…

– Ćwir! Ćwir! – dobiegł gdzieś z góry wesoły trel.

Panna Andrzejek zadarła głowę. Skowronek unosił się tuż nad słonecznikami.

– Och, Caruso, tu jesteś! – zawołała. – Wracaj! Nie daj na siebie czekać! Wróć do swojej pięknej czyściutkiej klatki, a ja zamknę drzwiczki.

Skowronek w odpowiedzi odrzucił łebek do tyłu i parsknął perlistym śmiechem, trzepocząc skrzydłami. Panna Andrzejek pochyliła się i uniosła klatkę nad głowę.

– Caruso, co ja powiedziałam? Chodź tu w tej chwili! – rozkazała, machając klatką, ale ptaszek przeleciał obok niej i musnął kapelusz Mary Poppins.

– Ćwir! Ćwir! – zaśpiewał w locie.

– W porządku! – przytaknęła Mary Poppins.

– Caruso, czy ty mnie słyszysz?! – wrzasnęła Panna Andrzejek, ale w jej tubalnym głosie pojawił się niepokój. Odstawiła klatkę i spróbowała złapać Skowronka rękami, lecz ten zrobił unik, przeleciał obok niej i wzniósł się wyżej. Znów zaćwierkał do Mary.

– Zrobione! – odparła Mary Poppins.

Wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Mary wbiła wzrok w Pannę Andrzejek, a ta, jakby zaczarowana jej przenikliwym spojrzeniem, zaczęła dygotać. Krzyknęła cicho, zachwiała się i podbiegła do klatki, a potem… Czy to Guwernantka zaczęła robić się coraz mniejsza, czy też może klatka zaczęła rosnąć? Janka i Michałek nie mieli co do tego pewności, ale zobaczyli wyraźnie, jak drzwiczki klatki zatrzasnęły się za Panną Andrzejek z cichym szczęknięciem.

– Och! – krzyknęła uwięziona. – Och! Och!

A wtedy Skowronek spadł z nieba i złapał klatkę za uchwyt.

– Co tu się dzieje? Dokąd mnie zabierasz? – krzyczała Panna Andrzejek, gdy klatka uniosła się w powietrze. – Ciasno tu! Nie mogę nawet drgnąć! Nie mogę oddychać!

– On też nie mógł – powiedziała półgłosem Mary Poppins.

Panna Andrzejek szarpała za kraty.

– Otwórzcie drzwi! Wypuśćcie mnie! Wypuśćcie!

– Cóż, to mało prawdopodobne – mruknęła szyderczo Mary.

Rozśpiewany Skowronek wzbijał się coraz wyżej, a ciężka klatka z Panną Andrzejek w środku kołysała się niebezpiecznie na boki. Głos rozwrzeszczanego więźnia, który nie przestawał szarpać za kraty, przebijał przez pieśń:

– Cóż za upokorzenie! Pomyśleć, że to spotyka mnie, tak Dobrze Wychowaną! Mnie, która Ma Zawsze Rację, która Nigdy Się Nie Myli! Na co mi przyszło!

Mary Poppins zaśmiała się dyskretnie. Skowronek, już bardzo wysoko, nadal krążył nad domem, śpiewając głośno i tryumfalnie. Klatka, którą trzymał w pazurkach, kołysała się niczym statek podczas burzy.

– Zostaw mnie! W tej chwili mnie zostaw! – wrzeszczała Panna Andrzejek.

Niespodziewanie Skowronek zmienił tor lotu. Jego pieśń urwała się na chwilę, a potem ptaszek wypuścił klatkę z pazurków i skierował się na południe. Znów zaintonował piękną, czystą melodię.

– Odfrunął – rzekła Mary Poppins.

– Dokąd?! – zawołali Janka i Michałek.

– Do swego domu pośród łąk! – odparła Mary, spoglądając ku niebu.

– Ale upuścił po drodze klatkę! – zaniepokoił się Michałek.

Klatka rzeczywiście leciała ku ziemi, obracając się w powietrzu. Widzieli wyraźnie Pannę Andrzejek, która też koziołkowała. Spadała niczym kamień i z łomotem wylądowała na najwyższym stopniu schodów.

Panna Andrzejek z wściekłością pchnęła drzwiczki, a gdy wyszła na zewnątrz, wydała się dzieciom równie wielka jak wcześniej i jeszcze bardziej przerażająca.

Stała, ciężko dysząc i nie mogąc wykrztusić ani słowa. Jej twarz była purpurowa.

– Jak śmiałaś! – wychrypiała, celując drżącym palcem w Mary Poppins, ale Janka i Michałek ujrzeli w jej oczach zamiast gniewu i pogardy po prostu lęk.

– Ty… ty… – mamrotała zduszonym głosem – ty okrutna, złośliwa, paskudna dziewczyno, bez krzty szacunku… Jak śmiałaś? Jak śmiałaś?

Mary Poppins wbiła w nią bezlitosne spojrzenie spod półprzymkniętych oczu.

– Powiedziała pani, że nie wiem, jak się wychowuje dzieci – rzekła powoli i dobitnie, a Panna Andrzejek cofnęła się i skuliła, dygocząc ze strachu.

– Ja… ja przepraszam! – wyjąkała.

– Powiedziała też pani, że jestem zuchwała, głupia i nieodpowiedzialna – ciągnęła Mary.

– To był błąd! Przepraszam! Bardzo przepraszam! – wymamrotała Panna Andrzejek.

– Nazwała mnie pani młodą osobą! – Mary Poppins nie ustępowała.

– Cofam to! – wysapała Panna Andrzejek. – Wszystko cofam! Tylko pozwól mi odejść! O nic więcej nie proszę!

Złożyła dłonie i spojrzała błagalnie na Mary Poppins.

– Nie mogę tu zostać! – szepnęła. – Nie! Nie, nie mogę. Nie tu! Pozwól mi odejść!

Mary Poppins obrzuciła ją długim spojrzeniem pełnym zadumy, po czym machnęła niedbale dłonią.

– Niech tam! – powiedziała.

Panna Andrzejek westchnęła z ulgą.

– Och, dziękuję! Dziękuję!

Nie spuszczając oczu z Mary, zaczęła schodzić tyłem po schodach, a potem odwróciła się i potykając się, pobiegła ścieżką ogrodową. Taksówkarz, który przez cały ten czas wypakowywał jej bagaże, włączył już silnik i zamierzał odjechać, lecz Panna Andrzejek zamachała na niego drżącą dłonią.

– Niech pan zaczeka! – zawołała z rozpaczą. – Niech pan zaczeka! Dam panu dziesięć szylingów, jeśli natychmiast mnie pan stąd zabierze!

Szofer posłał jej zdumione spojrzenie.

– Naprawdę! – dodała pospiesznie. – Proszę spojrzeć!

Pospiesznie przetrząsnęła portmonetkę.

– O, mam. Niech pan bierze! Ruszajmy! – wykrzyknęła i wcisnęła się do samochodu.

Szofer, który wciąż nie otrząsnął się z osłupienia, zamknął za nią drzwi, a potem zaczął pospiesznie ładować bagaże. Robercika, który miał mu pomagać, ale zdążył zasnąć na kufrach, bez ceregieli przeturlał na ścieżkę.

– Wygląda na to, że babsko doznało jakiegoś wstrząsu. Nigdy dotąd nie widziałem, by ktoś tak bardzo chciał wracać. Nigdy! – mruknął Szofer, odjeżdżając. Nie miał jednak pojęcia, jakiej natury był ów wstrząs, i nie odgadłby, nawet gdyby dożył setki.

– Gdzie Panna Andrzejek? – spytała Pani Banks, która wypadła przez drzwi i rozglądała się w poszukiwaniu gościa.

– Znikła! – odparł Michałek.

– Jak to: znikła? – Pani Banks wydawała się bardzo zaskoczona.

– Chyba jednak nie chciała zostać – stwierdziła Janka.

Pani Banks zmarszczyła brwi.

– Co to ma znaczyć, Mary? – spytała ostro.

– Nie orientuję się, proszę pani – odparła Mary Poppins ze spokojem, jakby cała sprawa niezbyt ją interesowała.

Spojrzała na swoją bluzkę i wygładziła jakieś zagniecenie. Pani Banks zaś spoglądała na wszystkich po kolei i kręciła głową.

– Coś podobnego. Doprawdy nie wiem, jak to rozumieć.

W tej samej chwili szczęknęła cicho furtka. Pan Banks, który skradał się przez ogród na palcach, zawahał się, gdy wszyscy go zobaczyli.

– No i co? – szepnął z niepokojem. – Przyjechała?

– Tak, ale zaraz odjechała – odparła Pani Banks.

Jej mąż aż zamarł.

– Odjechała? Na dobre? Na pewno mówimy o Pannie Andrzejek?

Pani Banks przytaknęła.

– Ach, co za radość! – wykrzyknął Pan Banks.

Złapał się za poły płaszcza i zaczął dziki taniec na samym środku ścieżki, lecz nagle znów znieruchomiał.

– Ale jak to? Kiedy? Dlaczego? – zapytał.

– Odjechała przed momentem taksówką. I nie wiem dlaczego. Pewnie dlatego, że dzieci były nieuprzejme. Narzekała na ich zachowanie. Nie jestem w stanie znaleźć innego wytłumaczenia. A ty, Mary?

– Nie, proszę pani. Nic innego nie przychodzi mi do głowy – odparła Mary Poppins i strąciła jakiś niewidoczny pyłek z rękawa bluzki.

Pan Banks odwrócił się do Janki i Michałka ze smutną miną.

– Byliście niegrzeczni dla Panny Andrzejek? Mojej Guwernantki? Poczciwej Eulalii Andrzejek? Wstyd mi za was! Doprawdy, jest mi wstyd!

Mówił surowym głosem, ale w jego oczach migotała wesołość.

– Nieszczęsny ze mnie człowiek – ciągnął, wsunąwszy dłonie do kieszeni. – Ciężko pracuję, by jakoś was wychować, i jak mi się odpłacacie? Okazując nieuprzejmość Pannie Andrzejek? Toż to okrucieństwo! Hańba! Nie wiem, czy kiedykolwiek wam wybaczę! Ale – dodał, wyciągając z kieszeni dwie sześciopensówki i wręczając je Michałkowi i Jance – będę się bardzo starał.

Odwrócił się z uśmiechem, a potem zawadził o klatkę.

– A to? Czyja to własność?

Janka, Michałek i Mary Poppins milczeli.

– Mniejsza o to – uznał Pan Banks. – Niniejszym ta klatka staje się moja. Puszczę po niej pędy groszku pachnącego.

I odszedł z klatką, pogwizdując wesoło.

– Cóż – rzekła sucho Mary Poppins, wchodząc za dziećmi do ich pokoju. – Pięknie sobie poczynacie, nie ma co! Okazaliście wielką nieuprzejmość gościowi waszego Ojca.

– Ale przecież wcale nie byliśmy niegrzeczni! – zaprotestował Michałek. – Ja tylko powiedziałem, że ona jest Dopustem Bożym. To Tatuś ją tak nazwał.

– Zmuszona była wyjechać zaraz po tym, jak przyjechała – ciągnęła Mary. – Nie sądzicie, że to niegrzeczne?

– Ale to nie my! – odparła Janka. – To przecież ty…

– Że niby ja byłam nieuprzejma wobec gościa waszego Ojca? – Mary Poppins oparła dłonie na biodrach i spojrzała na Jankę ze złością. – Czy to chcesz mi właśnie powiedzieć?

– Nie, nie! Nie byłaś wcale nieuprzejma, tylko…

– Ja myślę! – burknęła Mary Poppins, zdejmując kapelusz i rozwijając fartuch. – Kto jak kto, ale ja zostałam należycie wychowana! – dodała i pociągnęła nosem, po czym zaczęła rozbierać Bliźnięta.

Michałek westchnął. Dobrze wiedział, że nie ma sensu się sprzeczać. Zerknął na Jankę, która obracała w dłoni sześciopensówkę.

– Michałku – odezwała się jego siostra. – Wiesz, co mi przyszło do głowy?

– Co takiego?

– Tatuś dał nam te pieniądze, bo uznał, że przegoniliśmy Pannę Andrzejek.

– Wiem.

– Ale my tego nie zrobiliśmy. Przecież to dzieło Mary Poppins!

Michałek zaszurał nogami.

– A więc sądzisz… – zaczął niepewnie, mając nadzieję, że źle odgadł intencje siostry.

– Tak. Tak właśnie sądzę. – Janka pokiwała głową.

– Ale ja chciałbym wydać te sześć pensów.

– Ja także, ale to nie byłoby w porządku. Tak naprawdę to jej pieniądze.

Michałek pomyślał o tym przez chwilę, po czym westchnął.

– W porządku – mruknął z żalem i wyciągnął pieniążek z kieszeni.

Razem podeszli do Mary.

– Proszę – szepnęła Janka, podając jej monety. – Uważamy, że one są twoje.

Mary Poppins wzięła monety i obróciła parokrotnie na dłoni, obejrzała najpierw awers, potem rewers, po czym spojrzała dzieciom w oczy. Janka i Michałek mieli wrażenie, że czyta w ich myślach. Stała tak przez chwilę i dumała.

– Hm – mruknęła w końcu i wsunęła monety do kieszeni fartucha. – Zatroszczcie się o pensy, a funty same o siebie zadbają – dodała.

– Mam nadzieję, że ci się przydadzą – rzekł markotnie Michałek, wpatrując się w jej kieszeń.

– Ja również – odparła oschle Mary i poszła przygotować kąpiel.

Rozdział 3

OKROPNA ŚRODA

Tik-tak! Tik-tak! Wahadło zegara w pokoju dziecięcym chwiało się jak głowa potakującej starszej pani. Tik-tak! Tik-tak! Niespodziewanie zegar przestał tykać, zaczął warczeć i mruczeć, z początku cicho, a potem coraz głośniej, jakby dręczył go jakiś ból. Trząsł się przy tym tak gwałtownie, że wraz z nim dygotała półka nad kominkiem. Pusty słoik po marmoladzie podskakiwał i drżał, szczotka do włosów Jasia, leżąca włosiem do dołu, przesuwała się to w jedną stronę, to w drugą, jakby tańczyła. Ozdobny Talerz, prezent od Ciotki Karoliny na chrzciny Pani Banks, przekrzywił się i wymalowani na nim chłopcy bawiący się w koniki stanęli na głowie. A gdy już się wydawało, że zegar zaraz wybuchnie, on zaczął wybijać godzinę.

Pierwsza! Druga! Trzecia! Czwarta! Piąta! Szósta! Siódma!

Po ostatnim uderzeniu Janka się zbudziła. Słońce wpadało przez szparę między zasłonami i złociło jej kołdrę. Dziewczynka usiadła i się rozejrzała. Michałek dalej spał, Bliźnięta też pochrapywały w swoich łóżeczkach, ssąc kciuki.

– Tylko ja nie śpię – szepnęła, bardzo z tego powodu zadowolona. – Mogę tu leżeć sama i myśleć, marzyć, dumać.

Podciągnęła kolana do podbródka i skuliła się, jakby mościła się w gnieździe.

– Teraz jestem ptaszkiem! – powiedziała do siebie. – Właśnie złożyłam siedem cudownych białych jajek, które nakrywam skrzydłem, by je porządnie wysiedzieć. Ćwir! Ćwir! Ćwir!

Przez chwilę cichutko naśladowała odgłosy ptaka wysiadującego jajka.

– Po długim czasie, na przykład za pół godziny, rozlegnie się ciche stukanie i skorupki zaczną pękać. Z jajek wyskoczy siedem pisklaków: trzy żółte, dwa brązowe i dwa…

– Wstawać! – zawołała Mary Poppins, która niespodziewanie pojawiła się znikąd i zerwała kołdrę z ramion dziewczynki.

– Tylko nie to – jęknęła Janka, próbując się ponownie nakryć. Poczuła wielką złość na Mary za to, że wszystko zepsuła.

– Ja nie chcę wstawać! – jęknęła znowu i wtuliła głowę w poduszkę.

– Doprawdy? – spytała spokojnie Mary Poppins, jakby słowa dziewczynki w ogóle jej nie interesowały.

Ponownie zerwała z Janki kołdrę, a ta zorientowała się, że stoi już na podłodze.

– Och, nie – burknęła. – Czemu ja zawsze muszę wstawać pierwsza?

– Bo jesteś najstarsza. – Mary Poppins popchnęła ją w stronę łazienki.

– Ale ja NIE CHCĘ być najstarsza. Czemu Michałek nie może być czasami najstarszy?

– Bo urodziłaś się pierwsza.

– Ale nie prosiłam o to! I mam już tego dość! Chciałam sobie teraz pomyśleć i pomarzyć!

– Możesz sobie pomyśleć podczas szorowania zębów.

– Ale to już nie będą te same myśli!

– To dobrze, bo nikt nie chce bez przerwy myśleć o tym samym.

– Ja chcę!

Niania obrzuciła ją ostrzegawczym spojrzeniem.

– No, dosyć już tego dobrego.

Ton jej głosu świadczył o tym, że Mary zaczyna tracić cierpliwość.

Gdy Mary Poppins poszła obudzić Michałka, Janka odłożyła szczoteczkę i usiadła na skraju wanny.

– To nie w porządku – marudziła, trącając linoleum na podłodze palcami stóp. – Dlaczego muszę robić wszystkie te okropne rzeczy tylko dlatego, że jestem najstarsza? Nie, nie będę szorować zębów!

Jej własne słowa ją zaskoczyły. Na ogół cieszyła się z tego, że jest starsza od Michałka i Bliźniąt. Czuła nad nimi przewagę, a przez to wydawała się sobie o wiele ważniejsza. Ale dziś… Cóż takiego wydarzyło się dzisiaj, co tak ją rozdrażniło? Skąd się wziął ten zły humor?

– Gdyby to Michałek urodził się pierwszy, miałabym czas, żeby wysiedzieć jajka – zrzędziła pod nosem, przeczuwając, że dzień zaczął się źle.

Niestety, zamiast się szybko poprawić, pogarszał się z każdą chwilą. Podczas śniadania Mary Poppins odkryła, że ryżu starczy tylko dla trojga.

– Cóż, Janka musi zjeść owsiankę – oznajmiła w trakcie rozkładania talerzy i pociągnęła ze złością nosem, bo nie lubiła gotować płatków. Zawsze się sklejały.

– Ale dlaczego?! – zaprotestowała Janka. – Ja chcę zjeść ryż!

Mary Poppins obrzuciła ją gniewnym spojrzeniem.

– Bo jesteś najstarsza!

„I znowu to samo – pomyślała dziewczynka. – Nie cierpię tego słowa”.

Kopnęła nogę od krzesła w nadziei, że odpadnie trochę farby, a potem zjadła owsiankę najwolniej, jak się dało. Skubała najmniejsze możliwe kęsy i każdy z nich obracała w ustach w nieskończoność.

„Dobrze by było, gdybym się zagłodziła na śmierć – stwierdziła w duchu. – Wtedy by popamiętali!”.

– Jaki mamy dziś dzień? – spytał radośnie Michałek, wyskrobując resztki swego ryżu.

– Środę – odparła Mary. – Tylko uważaj, żebyś nie zdrapał wzoru z talerza!

– A więc to dziś idziemy na podwieczorek do Panny Skowronek?

– JEŚLI będziecie przyzwoicie się zachowywać – powiedziała ponuro Mary Poppins, jakby nie wierzyła, aby to było w ogóle możliwe.

Michałek jednak był w świetnym nastroju i wcale tego nie zauważył.

– Środa! – zawołał i walnął łyżką o blat stołu. – Janka urodziła się w środę! Dziecko w środę urodzone zawsze chodzi nachmurzone. I dostaje owsiankę zamiast ryżu – dodał drwiąco.

Janka zmarszczyła brwi. Próbowała go kopnąć pod stołem, ale brat odsunął się ze śmiechem.

– W poniedziałek urodzone jest za gładką twarz chwalone! A we wtorek urodzone wielkim wdziękiem obdarzone! – zaśpiewał. – To też prawda. Bliźnięta przyszły na świat we wtorek i są pełne wdzięku, a ja jestem poniedziałkowy. I patrzcie, jaki ze mnie ładny chłopak!

Janka parsknęła pogardliwym śmiechem.

– Właśnie że jestem ładny! – upierał się chłopiec. – Pani Halinka tak powiedziała. Słyszałem, jak mówiła Helci, że jestem śliczny jak półkoronówka.

– Czyli nieszczególnie – stwierdziła jego siostra. – A poza tym masz zadarty nos.

Michałek spojrzał na nią z wyrzutem, a Jankę znów zdziwiło jej własne zachowanie. W każdej innej sytuacji zgodziłaby się z bratem, bo w głębi duszy uważała Michałka za bardzo ładnego chłopca, ale teraz powiedziała jedynie z okrutnym uśmiechem:

– I palce u nóg ci się wykrzywiają! Masz koślawe stopy!

Michałek zerwał się z miejsca.

– Dość tego! – zawołała Mary Poppins i spojrzała gniewnie na Jankę. – Jeśli ktoś w tym domu jest naprawdę urodziwy, to bez wątpienia…

Zerknęła na własne odbicie w lustrze i uśmiechnęła się z zadowoleniem.

– Kto? – spytali razem Michałek i Janka.

– Cóż, nikt, kto by się nazywał Banks – odcięła się Mary Poppins. – I tyle.

Michałek spojrzał ukradkiem na Jankę, jak zawsze, gdy Mary Poppins wygłaszała którąś ze swoich zagadkowych uwag, ale dziewczynka, choć wyczuła jego wzrok, udawała, że go nie widzi. Odwróciła się i wyciągnęła pudełko z farbami.

– Nie pobawimy się pociągami? – spytał Michałek, próbując okazać jej życzliwość.

– Nie. Nie pobawimy się. Chcę być sama.

– Dzień dobry, moje skarby! – Do pokoju wpadła Pani Banks i wszystkich pospiesznie ucałowała. – Jak się miewacie dziś rano?

Była tak zajęta, że nie miała czasu na chodzenie i wszędzie biegała.

– Michałku – odezwała się do syna. – Muszę ci kupić nowe buty, bo w tych już ci się prawie dziury porobiły. Lada moment palce zaczną ci wystawać! Mary, obawiam się, że trzeba będzie przyciąć loczki Jasiowi! Basiu, kochanie, przestań ssać kciuk! Janko, pobiegnij, proszę, na dół i poproś Panią Halinkę, by nie lukrowała placka ze śliwkami.

„I znów to samo” – pomyślała Janka. Ledwie zaczynała coś robić, już jej przerywano.

– Mamo, naprawdę muszę? Michałek nie może tego zrobić?

Pani Banks wydawała się zaskoczona.

– Sądziłam, że lubisz pomagać, a Michałek zawsze zapomina, co miał powiedzieć. Poza tym jesteś najstarsza. No, biegnij!

Janka ruszyła w dół schodów najwolniej, jak umiała. Miała nadzieję, że spóźni się na tyle, by Pani Halinka zdążyła polukrować ciasto. Przez cały czas nie mogła przestać się dziwić własnemu zachowaniu. Miała wrażenie, że znalazła się w niej zupełnie inna osoba – ktoś o paskudnym usposobieniu i brzydkiej buzi, kto kazał jej się złościć. Przekazała wiadomość Pani Halince i z rozczarowaniem zauważyła, że kucharka jeszcze nie zaczęła lukrować.

– Cóż, oszczędzi mi to fatygi – zauważyła Pani Halinka. – A tak w ogóle, to czy mogłaby Janka skoczyć do ogrodu i powiedzieć Robercikowi, że nie naostrzył noży? Nogi mnie bolą, a innych nie mam.

– Nie mogę. Jestem zajęta.

Tym razem to Pani Halinka spojrzała na nią ze zdziwieniem.

– Och, niechże Janka będzie dobrą dziewczynką. Ledwie ustać mogę, o chodzeniu nawet nie mówiąc!

Janka westchnęła. Czemu nie zostawią jej w spokoju?! Kopnięciem zamknęła drzwi do kuchni i poczłapała do ogrodu.

Robercik spał na ścieżce z głową opartą o konewkę. Kosmyki jego grzywki unosiły się z każdym kolejnym chrapnięciem. Szczególny talent chłopca polegał na tym, że Robercik potrafił zasnąć w dowolnym miejscu i dowolnym momencie i raczej wolał spać, niż się budzić. Janka i Michałek na ogół robili, co mogli, by nie przyłapano go na lenistwie, ale ten dzień był inny.

Paskudna osoba wewnątrz Janki ani trochę nie współczuła Robercikowi.