Mała Jerzego - Katarzyna Ryrych - ebook + książka

Mała Jerzego ebook

Katarzyna Ryrych

4,0

Opis

Tego fotografika i jego córkę znają w K. wszyscy. Jerzy – piękny, postawny, z intrygującym błyskiem w oku i jego mała, córka, wpatrzona w niego jak w obraz.

Ale dziewczyna dorasta i zaczyna rozumieć. Że była tylko przynętą, na którą matka złowiła Jerzego. Że w ich domu nigdy nie było miłości. Że ojciec bardzo kocha kobiety, ale żadnej na tyle mocno, by ją wybrać.

Że jej najbliższa przyjaciółka tuż przed maturą zaliczyła wpadkę.

I że od teraz – to jest problem małej. Małej Jerzego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 110

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (11 ocen)
4
4
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Katarzyna Ryrych

Mała Jerzego

 

© by Katarzyna Ryrych

© by Wydawnictwo Literatura

 

Okładka: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Fotografia na okładce: Elina; stock.adobe.com

Skład i korekta: Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska

ebook przygotowany na podstawie wydania I

 

ISBN 978-83-8208-960-8

 

Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016

91-334 Łódź, ul. Srebrna 41

[email protected]

tel. (42) 630-23-81

faks (42) 632-30-24

www.wyd-literatura.com.pl

Skład wersji elektronicznej na zlecenie Wydawnictwa Literatura

Monika Lipiec, Woblink

Rozdział I

Mężczyzna po drugiej stronie ulicy był szczupły, lekko zgarbiony, miał na sobie tweedową marynarkę i szedł przed siebie, nie zwracając uwagi na przechodniów. Było w nim coś, co upodabniało go do starego psa – pewne znużenie, powiedziałabym nawet – widoczne na pierwszy rzut oka zużycie.

Niósł bukiet żółtych chryzantem i przyciągał spojrzenia mijających go kobiet.

Moje serce ścisnęło się boleśnie. Gdyby nie Amour, drepcząca przy moim boku, być może przebiegłabym na drugą stronę i…

No właśnie. Co mogłabym powiedzieć? Nawet najkrótsze słowo było w stanie zburzyć wszystko, co budowałam przez długi czas.

Skręciłam w boczną uliczkę, za wszelką cenę usiłując zachować spokój. Szłam tak szybko, że Amour ledwie mogła za mną nadążyć.

– Mamo – odezwała się nagle – pamiętam, jak myłaś okna.

Zatrzymałam się na środku chodnika jak wryta.

– Co powiedziałaś?

Nie wierzyłam własnym uszom.

– Pamiętam, jak myłaś okna – powtórzyła Amour. – Stałaś na parapecie i mówiłaś, że zaraz przyjdzie tata.

Poczułam, jak zaczyna brakować mi tchu. Nie, to niemożliwe. Nie mogła TEGO pamiętać. Co może pamiętać dwuletnie dziecko?

– Mamo – drobne paluszki Amour zacisnęły się na moich palcach.

– Tak, tak, kochanie – wyszeptałam odruchowo, nie mogąc ochłonąć z szoku.

– Tata miał szary sweter – ciągnęła, nie zwalniając uścisku.

Szary sweter, wydziergany z miękkiej wełny, obszerny, pachnący tytoniem i wodą po goleniu.

– Szary sweter – powtórzyła Amour.

Usiadłam na pierwszej z brzegu ławce.

– Zobacz – starałam się zapanować nad sobą – kasztany.

– Kasztany! – zawołała Amour i zaczęła wybierać je spomiędzy liści.

Przymknęłam oczy. Świat niebezpiecznie zawirował.

– Czy pani się dobrze czuje?

Chłopak mógł być w moim wieku. Siedział na wózku i patrzył na mnie z zaciekawieniem.

– Już dobrze – odpowiedziałam.

– Może mógłbym pani w czymś pomóc?

W czym mógłby mi pomóc kaleka, choćby i był obdarzony parą piwnych oczu i miłym, głębokim głosem?

– Czy mam gdzieś zadzwonić? – zapytał, wyjmując z kieszeni telefon.

– Nie, nie, już wszystko w porządku.

Wstałam i rozejrzałam się za Amour. Biegła przez trawnik z kieszeniami pełnymi kasztanów, jasne włosy tworzyły dokoła jej głowy delikatną aureolę, a żółty plecak podskakiwał na chudych ramionkach.

– Chodź, Amour, musimy zdążyć do szkoły.

– Amour – powtórzył chłopak na wózku. – To znaczy „miłość”, czyż nie?

Telefon zsunął się z jego kolan i upadł na chodnik.

Schyliłam się, wytarłam ekran skrajem żakietu. Moje palce na chwilę dotknęły jego dłoni.

– Tak – odparłam. – Amour znaczy miłość. A w szkole koleżanki wołają na nią Amy.

– Jak Amy Winehouse.

– Prawie.

Dawno, stanowczo zbyt dawno nie rozmawiałam z żadnym mężczyzną w moim wieku. Chłopak na wózku peszył mnie. Jego uśmiech przeczył stereotypowi kaleki.

Schował telefon do kieszeni kurtki i mrugnął.

– Do szkoły, tak?

– Idę do zerówki, ale już umiem czytać i pisać – pochwaliła się Amour.

– A ja idę na trening – odpowiedział chłopak i widząc moje zdziwienie, dodał: – Gram w koszykówkę.

– Miłego dnia! – rzuciłam, bo wszystkie słowa nagle gdzieś pouciekały. Mimo wózka był… mężczyzną. Należał do gatunku, którego naprawdę się bałam.

– Nawzajem.

Przez chwilę patrzyłam, jak znika za zakrętem, a potem poszłyśmy dalej, pod szkołę, w której spędziłam osiem lat i w której znali mnie wszyscy.

– Co za dziwne imię – stwierdziła sekretarka, wpisując Amour na listę uczniów.

Mogłam jedynie tajemniczo się uśmiechnąć.

Bo co miałabym powiedzieć? Że Amour to nie tylko imię? Że Amour znaczy miłość?