Łowca nastolatek - Mikołaj Podolski - ebook + książka

Łowca nastolatek ebook

Podolski Mikołaj

0,0
31,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

14-latka popełnia samobójstwo, rzucając się pod pociąg. Jej matka i kilku dziennikarzy sprawdzają, kim jest 37-latek, z którym dziewczyna spotkała się przed śmiercią. Sprawa zaprowadziła ich do ekskluzywnych sopockich lokali, w których "na bramkach" stali byli policjanci, gdzie rozbierały się bardzo młode dziewczyny, a z ciał niektórych modelek można było nawet zjeść sushi. Wszystkie tropy prowadziły do szefa „dyskotekowego królestwa”. Na horyzoncie pojawiły się wątki związane z dziecięcą prostytucją, zaginięciem Iwony Wieczorek, mafią lekową, Amber Gold oraz skandalem, którego bohaterem stał się uwielbiany piłkarz. Przerażające kulisy seksafery nie tylko odkryły najbardziej mroczne oblicze Trójmiasta - to pierwsza książka, która dogłębnie bada sprawę Krystiana W. ps. „Krystek”, który przez lata polował na trójmiejskie nastolatki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 318

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Mikołaj Podolski

ŁOWCA NASTOLATEK

Prawdziwa historia „Krystka” i Zatoki Sztuki

Ani

Rozdział 1. Powiedziała, że rzuciła się pod pociąg

– Najpierw zadzwoniła pani z policji. – Szczupła brunetka zapala papierosa i dopiero wtedy zaczyna opowiadać o najgorszym dniu w swoim życiu. – Powiedziała, że znalazła rzeczy mojej córki i że chciałaby mi je oddać. Tablet i komórkę. Byłam w szoku. Pomyślałam, że albo ktoś ją porwał, albo sobie coś zrobiła. Zapytałam, czy sama mogę je odebrać. Pani stwierdziła jednak, że niedługo mi je przywiezie. Gdy się rozłączyła, zaczęłam płakać. Chciałam wierzyć, że to nieprawda. Zadzwoniłam na komendę, ale tam potwierdzili, że ta pani jest od nich. Wtedy już wiedziałam, że stało się coś strasznego.

Joanna Tutghushyan opowiadała tę historię już kilkanaście razy wcześniej. Policji, lekarzom, rodzinie, znajomym. Gdy spotykamy się w jej mieszkaniu na Oruni, owianej kiepską sławą dzielnicy Gdańska, sprawia wrażenie osoby błądzącej w koszmarze. Robi długie przerwy. Zamyśla się. Wciąż szuka wskazówek we własnych słowach, gdy co jakiś czas dopytuję o szczegóły poszczególnych wątków.

– Ja już wiedziałam, że ona nie żyje, bo przecież gdyby było inaczej, toby mi powiedzieli przez telefon. – 35-latka z każdym słowem coraz bardziej walczy ze sobą, by nie wybuchnąć płaczem. Bezskutecznie.

Mimo to mówi dalej, a jej łzy kapią do popielniczki.

– Kiedy przyszły dwie panie z policji, od razu zaczęłam błagać jedną z nich: „Proszę pani, pani mi powie, że moja córeczka żyje”… Pokręciła głową, że nie. Za chwilę powiedziała, że rzuciła się pod pociąg.

– Co policja robi w tej sprawie? – pytam, gdy głos Joanny przestaje drżeć.

– Właściwie nic. Pani, która prowadzi teraz śledztwo, traktuje mnie i moje córki jak jakąś patologię. Twierdzi, że Kamila i Anaid były galeriankami.

Patrzę na siedzącą obok Kamilę. Ma dziewiętnaście lat i długie, proste blond włosy. Prawie w ogóle się nie odzywa. Jest tak samo załamana śmiercią siostry jak jej matka, która właśnie zaczęła wyciągać papiery otrzymane od policjantów. Chce, żebym je zobaczył. Żebym został jedną z tych nielicznych osób, które uwierzą, że ktoś skrzywdził Anaid przed śmiercią.

– Dlaczego pani podejrzewa, że samobójstwo córki było winą dużo starszego od niej mężczyzny?

– Po jej śmierci trafiłam na jej czat na Facebooku z Dominikiem, jej chłopakiem. Okazało się, że on ostrzegał Anaid przed Krystianem z Wejherowa. Ma pseudonim „Krystek”. A już po pogrzebie napisał do mnie inny kolega mojej córki. Jak twierdził, zwierzała się, że Krystian namawiał ją, by u niego sprzątała.

– Ma pani pewność, że spotkała się z Krystianem dzień przed śmiercią? – Zadałem to pytanie, ponieważ szukałem luk w tej historii.

– Policja ma nagrania z monitoringów. On przyznał się też potem sam, w zeznaniach. Jeździli bez celu i kupił jej legginsy, bo była smutna. Zeznał też, że spotkał się z nią już wcześniej, w styczniu. Twierdził, że tylko na chwilę, ale to nieprawda. Dominik powiedział mi potem, że Anaid była w styczniu z Krystianem w Zatoce Sztuki w Sopocie. Tam szefem jest jego bardzo dobry przyjaciel.

– Krystian zeznał, że do czegoś między nimi doszło?

– Nie. On powiedział, że wiedział, że ona ma czternaście lat, i w życiu by jej nie dotknął.

– Czy odnalazła pani na Facebooku korespondencję Anaid z Krystianem?

– Nie. Prawdopodobnie ją usunęła.

Joanna Tutghushyan co chwilę nawiązywała do pracy policjantów. Mówiła, że była wielokrotnie obrażana na komendzie i że mundurowym zależało na udowodnieniu, że jej córki się prostytuowały. Była przerażona biernością funkcjonariuszy, ja zaś byłem coraz bardziej zdziwiony jej słowami. Nic nie wskazywało na to, by śledczym w ogóle zależało na tym, żeby porządnie wziąć się za tajemniczego Krystiana.

Raz wezwali Joannę na komisariat, by zadać jej dosłownie dwa pytania: czy jej córka oglądała film Sala samobójców i czy lubiła jeździć samochodem. Odpowiedziała, że Anaid film oglądała, a jazdy autem nie lubiła, bo robiło jej się od tego niedobrze. Po złożeniu podpisu pod króciutkim protokołem mogła iść do domu.

Była także oburzona reakcją funkcjonariuszy na nagłośnienie przez nią sprawy, gdy po umieszczeniu przez nią posta na Facebooku zaczęły się do niej zgłaszać inne dziewczyny, podające się za ofiary mieszkańca Wejherowa. „Bardzo dobrze, że znalazła pani świadków, ale proszę lepiej tego nie nagłaśniać” – usłyszała mama Anaid.

– Zgłosiło się do mnie już około trzydziestu dziewczyn, które w jakiś sposób skrzywdził. – Joanna ożywia się, mówiąc o odzewie na jej internetowy apel. – Nie tylko fizycznie, bo nad niektórymi znęcał się psychicznie. Na przykład jeździł za nimi. Ale wiele też zgwałcił albo próbował zgwałcić. Dwadzieścia z nich chce zeznawać. Pozostałe nie mają ochoty być ciągane po sądach albo nie chcą, żeby o wszystkim dowiedziały się ich mamy.

– Ile zgłosiło się dziewczyn poniżej piętnastego roku życia? W takich przypadkach sprawa będzie łatwiejsza, bo w Polsce seks z dziećmi poniżej tego wieku uważany jest za przestępstwo pedofilskie i facet może mieć przechlapane – zauważam.

– Żadna. Za to większość z nich miała równe piętnaście lat, gdy się za nie brał. On wiele z nich zgwałcił. To nie były takie brutalne gwałty, że wziął je na siłę. Manipulował nimi. Mówił na przykład: „Pożyczyłem ci pieniądze, nie oddałaś”. Albo: „Musiałem cię szukać i spaliłem przez to dużo benzyny. Jesteś mi winna sześćset złotych”. Wywoził je często nad stawek pod Wejherowem. Te dziewczynki były psychicznie zmuszane do seksu. Czasami oralnego, czasami zwykłego. Najstarsza zgłoszona mi sprawa jest sprzed trzynastu lat. Wszystkie dziewczynki są z Trójmiasta i okolic.

– To prawda, że jednej z nich groził wywiezieniem do burdelu w Elblągu?

– Ona mogła się pomylić, minęło już trochę lat. Sporo dziewczyn mi pisało, że wywoził je do Pucka. Tam jego przyjaciel miał klub. Nazywał się Blue Velvet. Tam według dziewczyn jest jakaś sala kinowa, łóżko i kamery. Krystian zna się też z szefem Dream Clubu. Ma na imię Marcin, ale nie znam nazwiska. Dwie dziewczynki pisały o Marcinie, ale jedna nie chce zeznawać. A poza tym kiedyś był anonim w internecie o jakimś Krystianie, który może mieć związek z zaginięciem Iwony Wieczorek. Według tamtego wpisu on był dużo starszy, ale ktoś się pewnie pomylił. To musiało być o nim, o tym z Wejherowa. On od lat działa w Sopocie. Sprowadza dziewczyny do klubów. Iwona mogła być szantażowana, tak jak Krystian szantażował inne dziewczyny. I mogła być zmuszana do jakichś procederów. Mógł ją wykorzystać już za młodu i potem straszyć ujawnieniem filmików z seksem.

– Dużo nagrał takich filmików?

– Bardzo dużo. Nie dość, że je nagrywał, to potem jeszcze nimi te dziewczyny szantażował.

– Nagrywanie takich filmów z udziałem osób poniżej osiemnastego roku życia to też przestępstwo. Następne do kolekcji – wtrącam.

– Tak. Ale najpierw trzeba będzie znaleźć te nagrania. A czy policja będzie chciała to zrobić?

Joanna miała już rozpracowany sposób działania Krystiana. Wykonała kawał pracy dochodzeniowej, choć nie była śledczą, tylko przedszkolną woźną. Z jej ustaleń wynikało, że polował głównie w galeriach handlowych i na Facebooku.

Znaleźć ładną dziewczynę w sieci i ją tam zaczepić to w tych czasach nic trudnego. Kilka milionów polskich nastolatek oraz młodych kobiet wstawia do internetu swoje zdjęcia. Tak można je selekcjonować według wyglądu. Jeśli ma się dobrze skonfigurowany profil w serwisie społecznościowym, to w końcu któraś odpowie nawet na głupią zaczepkę, którejś wpadnie w oko ładny samochód, któraś zainteresuje się zdjęciem z imprezy, a któraś będzie miała na tyle zły dzień, że porozmawia w internecie nawet z przypadkowym nieznajomym. Potem wystarczy odpowiednio prowadzić rozmowę i dążyć do wyciągnięcia numeru telefonu. Przy odpowiednio dużej skali na pewno uda się w ten sposób nawiązać przynajmniej kilka znajomości. Czysta statystka.

Ale on nie ograniczał się tylko do tych metod. Widywano go często w sopockiej dyskotece Dream Club, gdzie nad tańczącym tłumem huśtały się młode dziewczyny, nierzadko bardzo skąpo ubrane. To była jedyna dyskoteka z taką atrakcją na całym Pomorzu. Niektórym swoim ofiarom obiecywał wspólny rejs jachtem, którego zdjęcie chętnie wysyłał. Proponował także pracę. Niekiedy wpłacał im nawet zaliczkę.

– Anaid również dostała ofertę pracy. – Joanna zaciska zęby. – Długo się nie zgadzała. Kiedy jednak zrobiło się u nas trochę biedniej, poszła na spotkanie z nim.

– Rozmawiała pani z Krystianem po śmierci Anaid?

– Nie. On tylko do mnie pisał na Facebooku. Chciał we mnie wzbudzić poczucie winy. Oskarżał mnie, że miałam rzekomo zły kontakt z córką, że olewał ją chłopak i że na pewno zabiła się przeze mnie i Dominika. Twierdził też, że chciała pożyczyć od niego sześćset złotych. Myślę, że on kupił jej legginsy dlatego, że gdyby ona poszła na policję, mówiąc: „On mnie szantażował i zgwałcił”, to mógłby odpowiedzieć: „Jak ja ją mogłem szantażować, skoro kupiłem jej legginsy?”. To było jego zabezpieczenie.

– Zdaje sobie pani sprawę, że w przypadku Anaid może być trudno o dowody?

– Tak. Zwłaszcza że ona w czasie spotkania z nim miała okres. To mogło wypłukać różne pozostałości. Poza tym dużo dziewczyn pisało, że kazał robić sobie dobrze buzią. Może z moją córką też tak było?

Żegnam się z Joanną i wychodzę na ciemny korytarz starej kamienicy. Jeszcze godzinę temu miałem nadzieję, że cała ta sprawa to pic na wodę, a moja rozmówczyni okaże się niewiarygodna. Ale ona nie podkręcała żadnego wątku, nie napuszczała mnie na nikogo, nie poplątała się w ani jednym szczególe. Była przerażoną matką, która zupełnie przypadkowo znalazła się w środku śmierdzącego bagna.

Patrzę na stację, na której Anaid rzuciła się na tory. To jakieś sto metrów od jej domu. Akurat przejeżdża pociąg pośpieszny.

Przeganiam mocno podpitego typa, który kręci się przy moim samochodzie, wyciągam telefon i wybieram numer do Janusza Szostaka, redaktora naczelnego magazynu „Reporter”, dla którego mam opisać ten temat.

Jest połowa czerwca 2015 roku, trzy miesiące po samobójstwie Anaid. Artykuł o Krystianie powinienem skończyć za dwa dni.

– Możesz przesunąć deadline? Będę potrzebował więcej czasu. Coś jest nie tak z tą sprawą.

Rozdział 2. Już nic nie będzie dobrze

Anaid była córką Polki Joanny Tutghushyan oraz Ormianina Armena Tutghushyana (ich nazwisko zapisujemy zgodnie z pisownią, która znajduje się w dokumentach – odmienną od polskiej transkrypcji brzmiącej Tutguszjan). Emigrant zamieszkał w Trójmieście w 1995 roku. Z Joanną rozwiedli się po dziewięciu latach wspólnego pożycia. Handlował na bazarze między innymi bateriami, zegarkami i dżinsami.

Jego dziecko przyszło na świat 26 grudnia 2000 roku. Uznał, że nada córce ormiańskie imię, po swojej matce. Anaid większość życia spędziła w gdańskim Wrzeszczu. W 2013 roku chory psychicznie sąsiad zabił na jej oczach kota. Zapłakana wykrzyczała mamie, że już nie da rady tam mieszkać.

Joanna przeprowadziła się z córkami na Orunię. Anaid ją polubiła, choć często odwiedzała również swoją starą dzielnicę. Nie chciała zupełnie stracić z nią kontaktu. Czasami jeździła też do Wejherowa, 50-tysięcznego miasta pięćdziesiąt kilometrów na zachód od Gdańska. Mieszkała tam Lenka, jej najlepsza przyjaciółka.

Z wiekiem córka Joanny i Armena stawała się coraz ładniejsza i wzbudzała coraz większe zainteresowanie chłopców. Kiedy jeden z nich klepnął ją w pośladek, uderzyła go z całej siły. Nastolatek poskarżył się nauczycielom i Anaid miała kłopoty. Bójki nie były rzadkością w jej życiu. Nerwowo reagowała na zaczepki z powodu swojej urody, imienia i trudnego do wymówienia nazwiska. Pedagodzy uznali, że powinna korzystać z pomocy psychologa. Gdyby nie samobójstwo, od nowego roku szkolnego prawdopodobnie uczęszczałaby już do innej szkoły.

Bardziej niż na lekcje wolała chodzić na siłownię. Marzyła, by mieć na to pieniądze, ale w tamtym okresie w domu się nie przelewało.

Interesowała się również boksem. Oglądała pojedynki w telewizji i przez kilka miesięcy trenowała w klubie. Ciągoty do sportów walki odziedziczyła po Joannie. Ojciec jednak próbował przekonać córkę do uprawiania judo. Kupił jej nawet specjalny strój.

– To judo chyba nie jest dla mnie – uznała po dwóch treningach. – Wolę boks. Chcę znowu boksować.

Sport miał być jednak tylko drogą do zdobycia pewnych umiejętności, utrzymania formy i zgrabnej sylwetki. W przyszłości nie chciała być bokserką, tylko piosenkarką. Uwielbiała taniec i taneczne rytmy. Była na bieżąco z muzycznymi hitami.

Interesowała się także modą. Lubiła fast foody i zakupy, szczególnie ubraniowe.

Kochała filmy. Razem z siostrą co jakiś czas wybierały się do kina. Po okresie dziecięcych niesnasek mocno się z Kamilą zbliżyły.

Na imprezy Anaid nie chodziła w ogóle. Nigdy nie nocowała u kolegów i koleżanek. Nie była też galerianką. Bardzo dobrze dogadywała się z bliskimi.

To, co ją szczególnie wyróżniało wśród rówieśników, to ogromna wrażliwość.

Na Dominika, który był chłopakiem nastolatki, koledzy wołali „Domel”. Był od niej o trzy lata starszy i mieszkał we Wrzeszczu. W ciągu dziewięciomiesięcznego związku czasem się kłócili o nic nieznaczące głupoty. W piątek 6 marca 2015 roku po raz kolejny ze sobą zerwali, ponieważ włóczył się po nocy z kolegami.

Dzień później, około godziny jedenastej, w okolicach swojego domu Anaid spotkała się z 37-letnim Krystianem W. Zabrał ją samochodem do miasta. Do dziś do końca nie wiadomo, czy udało się ustalić wszystkie miejsca, do których wówczas pojechali.

Około trzynastej do Anaid zadzwonił Armen z aresztu. Odebrała. Była wesoła.

– Kocham cię, córeczko – powiedział na pożegnanie. – Jak wyjdę na wolność, to od razu się zobaczymy.

– Ja też cię kocham, tato.

O 14.43 w galerii handlowej Madison w centrum Gdańska „Krystek” kupił dziewczynie legginsy za 159 złotych i 90 groszy. Paragon wzięła ze sobą.

Godzinę później gimnazjalistka była już w domu. Nie za bardzo chciała rozmawiać z bliskimi. Zamknęła się w swoim pokoju. Panowała u niej podejrzana cisza. Przez całe popołudnie i wieczór prawie nic nie zjadła.

Tego wieczoru zrobiła sobie jeszcze swoje ostatnie selfie. Jej policzek wygląda na zdjęciu trochę tak, jakby ktoś w niego uderzył, a ona nieudolnie próbowała przykryć limo makijażem.

– Córka tego dnia wychodziła do kuchni, jednak nie patrzyła nam w oczy – zapamiętała Joanna. – Zwykle przychodziła do nas na telewizję, ale tamtego dnia siedziała po prostu w swoim pokoju. O wpół do dziewiątej już spała, chociaż normalnie kładła się po dwudziestej drugiej.

Następnego dnia rano ugryzła raz kanapkę i powiedziała, że musi się przejść. Gdy spojrzała na matkę, w kąciku jej oka pojawiła się mała łza. Około dziewiątej zatrzasnęła ze sobą drzwi.

Błąkała się przy pobliskich torach. Płakała, przez co zwróciło na nią uwagę kilka osób czekających na stacji. W końcu stanęła na peronie, przy tablicy z rozkładem jazdy. Gdy przejeżdżał pośpieszny do Wiednia, skoczyła na tory.

Odniosła wiele poważnych obrażeń, między innymi kręgosłupa, głowy i narządów wewnętrznych. Nawet gdyby doznała tylko jednego z tych urazów, zginęłaby na miejscu.

Przy torach został jej tablet w czerwonym etui. Wciąż grała w nim smutna muzyka.

Na peronie nie każdy mógł uwierzyć w to, co się stało. Jeden z podróżnych nakierował podejrzenia na mężczyznę z sygnetem na lewej dłoni, który bardzo się zdenerwował na widok samobójstwa.

– Nikt jej nie wepchnął. Widziałem, jak sama rzuciła się pod ten pociąg – zeznał jednak świadek, który dobrze widział zajście. Potem potwierdzili to inni.

O 11.47 portal MojaOrunia.pl zamieścił notkę dziennikarza Piotra Olejarczyka o śmierci młodej orunianki. Była to pierwsza prasowa publikacja na temat tej sprawy. Krótko potem pod tekstem posypały się komentarze internautów.

O 12.51 ktoś napisał: „Weszła na tory z peronu i mimo że pociąg trąbił, nie zeszła, więc to nie był wypadek”.

O 20:59 inny użytkownik sieci: „Nikt się tego nie spodziewał. Niedaleko stało dwóch mężczyzn, ale nie byli w stanie zareagować. To była chwila, sekundy”.

Następnego dnia o 10.53 ktoś zamieścił następujący wpis: „Nie wiem, ile w tym prawdy, ale na dziewczynie podobno dokonano gwałtu”.

– Pod naszym tekstem bardzo szybko ukazało się kilkadziesiąt komentarzy. Również takie, które wskazywały, że to nie był wypadek. Nie wiedzieliśmy wówczas, czy to prawda – powiedział mi później Piotr Olejarczyk. – Ten krótki tekst wywołał wielką dyskusję także w mediach społecznościowych. Pojawiły się pierwsze opinie sugerujące, że dziewczynka mogła zostać wcześniej zgwałcona. Powoli zaczynało do nas docierać, że ta sprawa kryje w sobie coś więcej. Że to nie jest, jak mogłoby się wydawać, kolejny wypadek na torach na Oruni.

Rodzina Anaid przez kilka pierwszych godzin od samobójstwa nie wiedziała, co się stało. Jej matka napisała na Facebooku: „Jeśli ktoś dzisiaj rano widział moją córeczkę, proszę, bardzo proszę o kontakt”.

„Domel” zostawił komentarz pod jej postem: „Ja pierdolę… Ubieram się i jadę szukać”.

Joanna później długo się nie odzywała. Internauci słali jej słowa otuchy w komentarzach. Pytali, czy już coś wiadomo. Twierdzili, że będzie dobrze.

W końcu napisała im: „Już nic nie będzie dobrze nigdy!!!!!!”. Dostała za ten wpis szesnaście lajków od użytkowników Facebooka. Później zamieściła tam obrazek z czarną wstążką, symbolizującą żałobę. Ta grafika dostała 99 lajków.

Krótko potem Joanna Tutghushyan doznała załamania nerwowego. Na kilka dni trafiła do szpitala. W pogrzebie, który ze względu na czynności śledcze zaplanowano dopiero na 16 marca, mogła już jednak uczestniczyć. Wrzuciła do grobu list od jednego z kolegów Anaid. Okazało się, że od dawna był w niej zakochany. Nie chciał jej tego wyznawać, ponieważ miała chłopaka. Powiedział to dopiero po śmierci jej matce. Prosił, by jego wyznanie spoczęło w ziemi razem z trumną.

Po pogrzebie kościelnym odbył się drugi, tylko dla przyjaciół i najbliższej rodziny. Wieczorem udali się na plażę w gdańskim Brzeźnie i zebrali w okolicy molo. Włączyli świetlny napis „dla Anaid”, po czym wypuścili w powietrze kilkaset lampionów. Wzleciały w kierunku czarnego nieba, które tego wieczoru nie chciało pokazać ani jednej gwiazdy. Kiedy mężczyzna z mikrofonem dał sygnał, odpalili jeszcze zimne ognie. Potem ktoś wystrzelił w powietrze kilka fajerwerków.

Każdy wspominał gimnazjalistkę na swój sposób. Jedni zamykali oczy, drudzy płakali, a jeszcze inni wsłuchiwali się w płynące z głośników słowa napisanej specjalnie dla niej piosenki artystów o pseudonimach „Foxy” oraz „TH-R”.

Teraz wolna i spokojna, bo uciekłaś tak daleko

I zupełnie już bezpieczna, bo pod Jego opieką

Ty wybrałaś dziś tę drogę, by zapukać w drzwi u niego

Teraz On cię będzie chronił przez złem całym świata tego

Taka młoda i waleczna, ty odeszłaś, my czekamy

Zostań razem w naszych sercach, aż się razem znów spotkamy.

Kilka dni po uroczystości w Brzeźnie po Oruni rozeszła się plotka, że dziewczyna mogła zostać dzień przed śmiercią zgwałcona.

Jeden z kolegów Anaid zaczął organizować ekipę, która przez cały weekend miała chodzić po dzielnicy i szukać podejrzanych typów w parkach, by mówili dosłownie wszystko, co wiedzą o tej sprawie. Jak zapowiedział, gdyby któryś z nich odmówił rozmowy, użyłby siły. Ostatecznie nic z tej wyprawy nie wyszło, ale chłopak ogłosił, że zdobył informacje o mężczyźnie z sygnetem na lewej dłoni. W końcu odpuścił.

Znalazł się jednak człowiek sto razy bardziej zdeterminowany od niego, by doprowadzić tę sprawę do końca. Był nim Armen Tutghushyan.

Gdy jego córka skoczyła pod pociąg, odbywał kilkutygodniową karę aresztu. Po śmierci córki nie mógł się dodzwonić ani na jej komórkę, ani na komórkę Joanny. Zatelefonował więc do swojej byłej teściowej. Wtedy słuchawkę chwyciła Kamila i powiedziała:

– Anaid nie żyje.

Próbowała mu wyjaśnić, co się stało, ale Armen już nic nie słyszał. Wyłączył się.

42-latek wyszedł na przepustkę 11 marca, by móc wziąć udział w pogrzebie. Miał też jednak inny cel: chciał dopaść i zabić człowieka, z którym jego dziecko spotkało się przed śmiercią. Nie mówił o tym wprost, lecz jego bliscy łatwo odgadli te intencje i powiadomili śledczych. Policja nie dała rady go powstrzymać.

Ormianin o skrzywdzenie Anaid oskarżył swojego znajomego. W kebabie przy dworcu Gdańsk Główny zaatakował go niewielkim nożem, zadając kilka ciosów w klatkę piersiową. Po wszystkim siedział na podłodze cały we krwi. Nie stawiał oporu przy zatrzymaniu.

O tym, że jego kolega nie miał żadnego związku ze sprawą, dowiedział się dopiero za kratami. Za usiłowanie zabójstwa groziło mu dwadzieścia pięć lat więzienia.

– Armen kontaktował się z małolatami, którzy udawali wielkich detektywów – stwierdziła Joanna. – Wszystko popsuli, bo nakierowali go na zupełnie niewinną osobę. Zniszczyli życie jemu i temu człowiekowi. Kolega prawie zginął, bo był podobny do Krystiana.

Raniony mężczyzna stracił nerkę. Kilka miesięcy po tym zdarzeniu mówił w sądzie, że wybacza swojemu niedoszłemu mordercy i zachowałby się tak samo, gdyby podejrzewał kogoś o zgwałcenie swojego dziecka. Armen w pierwszej instancji dostał pięć lat więzienia, w drugiej obniżono mu wyrok do trzech i pół roku.

Po aresztowaniu Ormianina jego była żona wzięła sprawę na swoje barki. Po wielu próbach w końcu odgadła hasło córki na Face- booku i odczytała korespondencję z „Domelem”. Wyczytała w niej, że Anaid chciała znaleźć pracę.

– Widziałaś, że ona miała takie plany? – zapytała Kamilę.

– Tak, ale jej to odradzałam. – Dziewiętnastolatka chciała być z matką całkowicie szczera. – Tę pracę proponował jej taki Krystian. Zaczepił ją na Facebooku. Kojarzę go, bo dawno temu zaczepiał tam także mnie.

Wspólnie weszły na profil Krystiana na Facebooku. Wyglądał na człowieka pod czterdziestkę, starszego od Joanny. Był łysy i napakowany. W jego jego „znajomych” figurowało sporo młodych ludzi. Jego internetowa aktywność wskazywała na to, że lubił rozrywkowy tryb życia, drogie samochody, dziewczyny i zagraniczne wycieczki.

W domu został paragon na 159 złotych i 90 groszy za legginsy, tylko nigdzie ich nie było. Bliscy Anaid zaczęli podejrzewać, że je wyrzuciła. Nie mogli jednak zrozumieć, czemu miałaby to zrobić.

Jej matka miała coraz więcej zagadek do rozwiązania. Nie mogła skupić się na żałobie, bo pytania nie dawały jej zasnąć.

Kiedy policjanci powiedzieli jej, że mają dowody na spotkanie czternastolatki z 37-letnim Krystianem W., była już przekonana, że to ten człowiek ją skrzywdził. Ale nie widziała u śledczych żadnej determinacji. Zamiast tego były ciągłe pytania o jej rodzinę.

Pewnego dnia zdenerwowała się i napisała na Facebooku, że szuka informacji o Krystianie. Wiadomości, które zaczęły do niej napływać, były gorsze niż jej najczarniejsze sny. Dziewczyny, a czasem nawet ich rodzice pisali o gwałtach, próbach samobójczych, szantażach, groźbach, zastraszaniu. Joanna przechodziła przez kolejne kręgi piekieł, nie wiedząc, gdzie może kryć się granica zła. Dopiero po wielu dniach zmagania się z myślami doszła do wniosku, że spróbuje namówić choć część nadawców tych treści do złożenia zeznań.

Wtedy dostała wiadomość od Krystiana: „Widze ze ladnie pani trzci pamiec corki… Niech pani spojzy na siebie i swoje otoczenie”.

Potem napisał: „Jeszcze jeden komentarz i ide zglosic to na policji i zakladam pani sprawe”.

Joanna nie odpowiedziała.

Zaniosła policjantom listę świadków i pokrzywdzonych, którzy zgodzili się zeznawać, jednak śledczy wcale nie palili się do tego, by ich przesłuchać. Sprawiali też wrażenie, jakby nie przejęli się informacją, że 37-latek łowił nieletnie dziewczyny w sieci, rozpijał je i szantażował. Dalej rozkładali życie Anaid na czynniki pierwsze. Sprawdzali nie tylko jej przeszłość, ale też przeszłość jej bliskich. W niektórych przypadkach – historię chorób, „inteligencję rodzinną” i rozwój umysłowy. Na pewnym etapie śledztwa padło nawet podejrzenie, że czternastolatka była wykorzystywana seksualnie przez ojca. Opinie biegłych szybko to jednak wykluczyły. Byli ze sobą bardzo związani. Mimo że nie mieszkali razem, często odbierał ją ze szkoły i zawoził do lekarza.

Im więcej osób zgłaszało się do Joanny, tym większą czuła niemoc. Nosiła na plecach ogromny ciężar, którego chciała się pozbyć. Skoro śledczy nie mieli ochoty jej w tym wesprzeć, postanowiła, że wyjawi wszystko światu. Koleżanka powiedziała jej, że może jej pomóc Zbigniew Stonoga, przedsiębiorca, który od kilku lat był znany z licznych awantur z policją i urzędami. Internet zrobił z niego celebrytę. Stonoga posiadał wsparcie tysięcy fanów, bo na swoich filmikach dużo przeklinał, wyzywał polityków i często wstawiał się za zwykłymi, szarymi ludźmi. Pomógł setkom z nich.

Po odczytaniu wiadomości od Joanny zaproponował jej, by przyjechała do niego na Mazowsze i opowiedziała przed kamerą o swoim dramacie. Udała się tam z Kamilą. Na parterze domu jednorodzinnego, przed firanami sięgającymi podłogi, usiadła przy dużym stole i nieśmiało pierwszy raz publicznie mówiła o Anaid.

– Pomóżcie mi. Jeśli cokolwiek wiecie o Krystianie W., jeśli zrobił wam kiedyś krzywdę, jeśli widzieliście lub słyszeliście cokolwiek… Bardzo proszę, żebyście pomogli – apelowała.

Nie licząc problemów z dźwiękiem i mało wyszukanych ujęć, Zbigniew Stonoga zrobił całkiem niezły materiał dziennikarski. Poza Joanną nagrał też rozmowy z dziewczyną, która podawała się za seksualną ofiarę Krystiana, z menadżerką klubową, która znała jego sposób działania, a także z samym „Krystkiem”.

Ten ostatni twierdził, że z Anaid był tylko na spacerze i w sklepie. Mieli spędzić ten czas na rozmowach, a jedyny ich fizyczny kontakt miał polegać na tym, że gimnazjalistka położyła swoją rękę na jego policzku w podzięce za legginsy. Twierdził, że tym zakupem chciał jej poprawić humor.

– Przyznam się szczerze, że umawiam się z dziewczynami tak od siedemnastego roku życia – nie ukrywał mieszkaniec Wejherowa.

Zbigniew Stonoga na końcu swojego czternastominutowego nagrania podsumował je:

– Obiektywnie tego materiału nie potrafię ocenić. Myślę, że każdy, w kim drzemie przyzwoitość, sam wyprowadzi wnioski. Szokująca jest postawa prokuratury i policji w tej sprawie.

Film zyskał w sieci dużą popularność wśród młodzieży. Posypały się pod nim komentarze. Czasem pisały je osoby, które miały pewną wiedzę o działalności „Krystka”. Na przykład internauta o nicku „Kallu”: „Moja dziewczyna miała z tym skurwysynem styczność. Najpierw pożyczył 100 zł, potem naliczał odsetki. Oferował, że dług można spłacić w naturze. Niech skurwiel dostanie 25 lat. Jebany pies. Na linę z takim”.

Krystian W. zgłosił te komentarze policji. Stwierdził, że czuje się zagrożony.

– Ja ogólnie boję się wszystkich, do których dotarły te filmy i komentarze, bo teraz całe Wejherowo jest przeciwko mnie nastawione – zeznał 22 maja 2015 roku. – Nie tylko Wejherowo, a całe Trójmiasto.

Z mundurowymi kontaktował się już wcześniej. Przyszedł do nich sam, gdy dowiedział się, że Anaid rzuciła się pod pociąg. Nie wykluczył, że proponował jej pracę w ulotkach, sprzątaniu i sesję zdjęciową. Przekonywał, że stara się nie spotykać z dziewczętami poniżej siedemnastego roku życia, ale ona była wyjątkowa i traktował ją jak młodszą siostrę, a poza tym chciała pożyczyć od niego sześćset złotych.

– Generalnie, gdyby to była starsza kobieta, toby mnie nie było na nią stać. Mówię w cudzysłowie – zaznaczył. – Nie miałem z nią stosunku ani nie wykonywałem z nią innych czynności seksualnych.

Śledztwo w sprawie Anaid nie posuwało się naprzód, mimo że po policjantach z Komisariatu I w Gdańsku zaczęli prowadzić je ci z komendy miejskiej. Nie widząc postępów, zdeterminowana Joanna zgodziła się na materiał w telewizji TVN. Zajął się nim Tomasz Patora, jeden z najlepszych polskich dziennikarzy śledczych. Dzięki Joannie nagrał rozmowę z Urszulą z Gdańska, która twierdziła, że w 2010 roku została zgwałcona przez „Krystka”.

Dziennikarzowi udało się też dotrzeć do samego Krystiana. Złapał go na chodniku w Wejherowie.

– Po co spotyka się pan, można powiedzieć: „namiętnie”, z dziewczynkami poniżej siedemnastego roku życia? – Dziennikarz był bezpośredni.

– A co, to jest przestępstwo? Spotkanie się z dziewczyną poniżej siedemnastego roku życia?

– A pan uważa, że to jest normalne?

– Wie pan co? Naprawdę, skończmy tę rozmowę.

Później kilka krótkich artykułów na temat sprawy opublikował dziennik „Fakt”. Presja mediów nie wpłynęła jednak w żaden sposób na śledztwo, nikt nie miał zamiaru aresztować Krystiana. Spowodowała tylko, że zapuścił brodę i zmienił miejsce zamieszkania.

Rozdział 3. Pani zna sutenerów z Trójmiasta?

To, czego najbardziej chciałem dowiedzieć się w swoim śledztwie, to z kim Krystian współpracował przy swoim procederze. Zarówno media, które zajęły się nim przede mną, jak i rodzina Anaid wykonały świetną pracę, tyle że moim zdaniem to nie mogła być historia o jednym wykolejeńcu, który dla rozrywki poluje na naiwne dziewczyny.

Od kilku lat przyglądałem się dokładnie sposobom działania trójmiejskich gangów. Sutenerstwo było ich najważniejszą gałęzią dochodów. Wynajmowały mieszkania i organizowały w nich małe burdele, tak zwane mieszkaniówki. To były silne szajki, czasem wręcz uzbrojone jak oddziały wojskowe, najczęściej dorabiające jeszcze na narkotykach. W tamtym okresie próbowały dostosować się do zmieniających się realiów: mniej przemocy, więcej zarejestrowanych spółek. Nierząd na Wybrzeżu stał się najlepszym nielegalnym biznesem, o ile umiało się go prowadzić.

Jak wynikało z ekspertyz ekonomistów, Trójmiasto znajdowało się w absolutnej czołówce, jeżeli chodzi o ceny usług prostytucyjnych w całym kraju. Mogły z nim rywalizować tylko Warszawa i Międzyzdroje, nadmorski kurort niedaleko granicy z Niemcami. Gdyńscy, sopoccy i gdańscy alfonsi bez skrupułów na ogromną skalę zamieszczali ogłoszenia ze swoimi dziewczętami w gazetach i na internetowych portalach. Zdarzało się, że zgłaszali nawet zapotrzebowanie na prostytutki w urzędach pracy.

Te grupy trzymały się pewnych żelaznych zasad. Pierwsza i najważniejsza to pod żadnym pozorem nie rozmawiać z policją. Inna stanowiła, że prostytutka nie może odejść sama. Musiała się albo wykupić, albo ktoś musiał za nią zapłacić. Nawet jeśli była wiekowa, otyła i wiecznie zaćpana, to powinno to być chociaż symboliczne kilkaset złotych. A często chodziło o kwoty pięciocyfrowe. Kolejna reguła mówiła, że nieposłuszne kobiety należy przykładnie karać. A jeszcze inna, że niektóre trzeba oswajać stopniowo z nowymi zadaniami, żeby od razu się nie przeraziły, że na przykład muszą uczestniczyć w seksie grupowym z pięcioma mężczyznami na przyjęciu.

Wielu alfonsów dodawało dziewczynom odwagi narkotykami. Czasami nawet je w sobie rozkochiwali, by były im posłuszne. W pracy używali wielu telefonów komórkowych i ogromnej liczby niezarejestrowanych kart telefonicznych. To znacznie utrudniało ich namierzenie i identyfikację. Nawet gdyby się to komuś udało, w razie niespodziewanej wizyty mówili, że panie prostytuowały się same, a oni akurat wpadli na kawę.

Słuchając o Krystianie, odniosłem wrażenie, że stosuje się do tych zasad niczym rasowy trójmiejski alfons. Początkowe zastraszanie, wywożenie do lasu i zmuszanie do seksu można było wytłumaczyć chęcią zaspokojenia własnych żądz, ale nie to, że po odbytym stosunku nie pozwalał dziewczynom zakończyć znajomości.

Od początku nie wierzyłem, że „Krystek” robił to wszystko dla siebie. Nie wierzyłem też, że zawsze przestrzegał wytyczonej przez prawo granicy piętnastego roku życia. Tu upatrywałem szansy na to, by szybko wsadzić go za kraty.

Joanna nie miała żadnych informacji o możliwych ofiarach poniżej piętnastego roku życia, poza podejrzeniem o wykorzystanie jej czternastoletniej córki. Nie miała też żadnych dowodów wskazujących na to, że mieszkaniec Wejherowa jest częścią jakiejś grupy. Musiałem je zdobyć sam. Nie mogłem polegać wyłącznie na źródłach Joanny.

Wątku samej Anaid nie chciałem rozgrzebywać. Dla mnie był nie do udowodnienia, skoro w jej ciele nie znaleziono nasienia Krystiana, a w płynach ustrojowych – śladów wskazujących na podanie używek. Zapytałem jednak „Domela”, co wie o sprawie i ostatnich tygodniach życia swojej dziewczyny.

– Anaid mówiła, że on ma dwadzieścia cztery lata – stwierdził. – Dopiero później, jak pokazała mi jego zdjęcia, to powiedziałem jej, że on ma około trzydziestu pięciu lat. Wysłał jej fotografie z jakiejś łodzi, samochodów. Co do pracy, to proponował sprzątanie w domu i pracę w pubo-klubie. Sprzątanie i mycie garów. Tak mi powiedziała. Potem pewnego dnia zauważyłem na jej tablecie, jak napisał do niej SMS-a „Kiedy zakupki?”. Widziałem, że dzwonił do niej. I wypisywał też na Facebooku.

Jedyną osobą, która na poważnie broniła „Krystka” publicznie, była czarnowłosa 23-letnia Michalina. Znalazłem w sieci jej roznegliżowane zdjęcia. Miała duże tatuaże i chodziła w skąpych spódniczkach. Tamtego lata pracowała w klubie w Łebie.

– Nie ma możliwości, żeby on posunął się do zgwałcenia Anaid – zarzekała się. – Ja znam go kilka lat i jestem pewna, że to, o co go wszyscy oskarżają, jest po prostu kłamstwem. On mnie wspierał i pomagał mi w różnych sytuacjach.

W każdym słowie Michaliny słyszałem, że najchętniej by mnie udusiła. Wielokrotnie mi przerywała. Opowiadała, że jej przyjaciel z Wejherowa nigdy nie oferował nikomu pracy.

– Dziewczynki… Dziewczyny… Kobiety… – nie mogła się zdecydować – z którymi Krystian się spotykał, denerwowały się i potem wymyślały sobie chore historie. Nigdy nie uwierzę, że on współżył z osobą nieletnią.

– Czym on się według pani zajmuje?

– Z tego, co wiem, nie ma pracy i jest na rencie.

– I nic nie robi?

– Nie, nic nie robi.

– A skąd ma pieniądze?

– No rentę ma. Mama mu pomaga na pewno. Ma pewnie znajomych, którzy też mu pomagają.

Brunetka twierdziła, że samochody, którymi jeździł „Krystek”, należały do jego siostry.

Gdy niby mimochodem wspomniałem o agencjach towarzyskich, z którymi wejherowianin mógłby współpracować, dziewczyna się oburzyła i sama zaczęła się nakręcać.

– Obracałam się w takim środowisku. Mam wielu znajomych, którzy zajmują się sutenerstwem – wypaliła w końcu, po chwili robiąc pauzę na autorefleksję. Nie mogła już jednak cofnąć tych słów, brnęła więc dalej: – Jestem wręcz pewna tego, że akurat Krystian do czegoś takiego ręki by nie przyłożył. On nienawidzi dziewczyn, które sprzedają się za pieniądze.

– Rozumiem, że pani zna sutenerów z Trójmiasta?

– Tak.

– Z której grupy? Gdyńskiej czy gdańskiej?

– No wiadomo… Jest ta gdyńska, która była od „Braciaków”, i jest ta z Gdańska, powiedzmy, od „Wariata”. – Michalina roześmiała się jak mały brzdąc, który zrobił właśnie coś niegrzecznego.

– Słyszę, że pani dobrze się orientuje – nie omieszkałem zauważyć.

Moja rozmówczyni nie chciała powiedzieć, w której była grupie, i prawie non stop mnie okłamywała.

Nie to jednak było dla mnie najważniejsze. Kluczowe okazało się to, że miała wiedzę na temat przywódców sutenerskiego półświatka, zarówno w Gdańsku, jak i Gdyni. Takie wiadomości nie pojawiały się w mediach. Przeciętny mieszkaniec Trójmiasta nie był w tych sprawach na bieżąco. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że idę dobrą drogą, szukając powiązań Krystiana W. z prostytucją.

Rozdział 4. Wejherowo przestało milczeć

Znałem trochę ludzi związanych z Wejherowem. Wysłałem do nich wszystkich na Facebooku zdjęcie z pytaniem, czy wiedzą coś o łysym, umięśnionym osobniku, który na nim figuruje. Ku mojemu zdziwieniu część osób w ogóle usunęła mnie z listy znajomych bez słowa wyjaśnienia.

Za to jeden z kumpli skontaktował mnie z Jowitą, która miała dawniej styczność z „Krystkiem”. Nie została zgwałcona, ale pomogła mi nakreślić jego sposób działania.

– Poznałam go w gimnazjum, jakoś w pierwszej lub drugiej klasie. To było około 2010 roku. Miałam bardzo głupiutką koleżankę, z patologicznej rodziny. To ona mnie z nim poznała. Mówiła, że to kolega jej taty i mam się nie bać. On od razu zaproponował nam przejażdżkę. Pojechałam, bo się trochę bałam o nią. Całą drogę siedziałam jak na szpilkach. Dziwiłam się, co ktoś z drogim autem robi z takimi małolatami jak my. Miał z tyłu otwartą butelkę wódki. Zapytałam dla żartu, czy mogę się napić. Powiedział, że mogę, ale on nie wie, co jest w środku. Wysiedliśmy nad jeziorem. Koleżanka była przeszczęśliwa, ja jednak ciągle przypominałam, że troszkę mi się śpieszy. Mówił, że jestem za bardzo spięta. I jeszcze, że jeślibym potrzebowała podwózki, to mam do niego zadzwonić. Twierdził, że dużo jeździ i często jeżdżą z nim dziewczyny. Gdy wychodziłyśmy z auta, poprosił mnie o numer, a ja głupia mu podałam. Później wydzwaniał do mnie, proponował spotkania i przejażdżki. Ciągle mówiłam, że nie mam czasu. Kilka razy mijał mnie na ulicy, ale zawsze uciekałam w drugą stronę. Cholernie się go bałam. Raz nawet czekał pod moim gimnazjum. Pewnego dnia powiedziałam mu wprost, że nie chcę, by do mnie pisał. Wymyśliłam, że mam chłopaka. Na trochę dał mi spokój, ale koleżanki dowiedziały się, że go znam. Powiedziały, że jedną z nich próbował zgwałcić i właśnie czeka na nie przed szkołą, a one boją się wyjść. Prosiły, abym poszła z nimi do pedagoga szkolnego i powiedziała, że mnie też prześladował.

– Pedagog o tym wiedział?! – Nie mogłem ukryć zdziwienia.

– Tak, ale nie wiem, co się działo dalej.

Po kontakcie z Jowitą zadzwoniłem do jej szkoły, Gimnazjum numer 1 w Wejherowie. Poproszono mnie o przesłanie pytań mailem. Dyrektorka placówki Małgorzata Zaleska odpisała szybko.

„Dyrektor tutejszego Gimnazjum poinformował pisemnie Komendę Powiatową Policji w Wejherowie o podejrzanym zachowaniu 30-kilkuletniego mężczyzny Krystiana W. wobec uczennic Gimnazjum. Informacja pochodziła od psychologa i pedagoga szkolnego. Innych informacji nie posiadam”.

Kolejny z moich wejherowskich kolegów, wierny kibic miejscowego Gryfa, też podzielił się ze mną ciekawymi informacjami na temat „Krystka”. Okazało się, że o jego ciągotach do dzieci wiedziało mnóstwo mieszkańców Wejherowa, a mimo to przez lata nikt nie umiał Krystiana powstrzymać.

– On mieszkał na Śmiechowie. Kiedyś, jak chodziłem do gimnazjum, to podjeżdżał pod szkołę po małolatki – mówił Arek. – Już dwanaście, a może nawet czternaście lat temu był znany z tego, że miał najnowsze auta. Wtedy takie audi albo BMW to było coś. Jeździł po gimnazjach i zagadywał dziewczyny. Zawsze obiecywał, że załatwi pracę. W wielu przypadkach kończyło się tak, że one lądowały w klubach jako tancerki. A dwie nawet w burdelach. Do kilku moich koleżanek wypisywał SMS-y.

Arek nie wiedział, z kim współpracował Krystian. Zaproponował jednak, że popyta o niego w policji, bo ma tam wtyki. Był przekonany, że mundurowi prześwietlają każdy szczegół jego życia.

– Dzwoniłem. Ja pierdolę. On nie ma żadnej sprawy. – Kibic Gryfa był zszokowany, bo wiedział, że po samobójstwie Anaid grunt zaczął się „Krystkowi” palić pod nogami. – Nikt mu nic nie założył. Sam prosił za to policję w Gdańsku o ochronę, bo czuje zagrożenie życia. Niech się ktoś wreszcie weźmie za gnoja. Chociaż media. Podobno chodzi dalej skurwiel po ulicach, jakby nic się nie stało.

Stopniowo układałem puzzle z informacji od wielu mieszkańców Wejherowa i okolic. Przy okazji dowiadywałem się o niechęci do „Krystka”. Raz jeden mechanik kazał mu się wynosić z zakładu, w którym chciał naprawić auto. Krzyczał, że nie będzie nic naprawiał pedofilowi. Innym razem szukała go spora grupka mięśniaków w sześciu samochodach. Jeszcze innym razem banda nastolatków obrzuciła mu samochód kamieniami, a w różnych okresach parę innych grup porysowało jego auta.

Śledczy nie chcieli ujawniać o Krystianie W. żadnych informacji. Nawet tego, czy był karany. Tak zdarzyło się w paru komendach, prokuraturach i sądach. Byłem wtedy dziennikarzem od siedmiu lat, dziennikarzem śledczym od ponad dwóch, prześwietliłem setki bandziorów i po raz pierwszy nie mogłem dowiedzieć się kompletnie niczego w instytucjach publicznych o kryminaliście z kartoteką.

Powody podawano mi różne. Czasem powoływano się na idiotycznie sformułowane przepisy. Czasem na brak akt, które trzeba było podesłać gdzieś indziej. Często jedni odsyłali mnie do drugich, a najczęściej twierdzili, że w ogóle niczego się nie dowiem.

Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Grażyna Wawryniuk stwierdziła:

– W prokuraturze nie prowadzi się żadnych spraw przeciwko Krystianowi W., w związku z czym nie mogę uzyskiwać danych o jego karalności, a tym bardziej informacji dotyczących jego pobytu w zakładach karnych. On w przeszłości, owszem, był karany, ale tych danych panu nie ustalę.

Kolejne odmowy i rozmowy z prawnikami oraz policjantami coraz bardziej utwierdzały mnie w przekonaniu, że intensywne śledztwo w sprawie Krystiana prowadziły tylko dwie osoby: matka Anaid i ja. Już wtedy próbowałem przekonywać prokuratorów, że trzeba sprawdzić, czy nie mamy do czynienia z rasowym sutenerem, który zarabia na dzieciach. Oni jednak twierdzili, że nic na to nie wskazuje i mam dać im z tym wątkiem spokój.

Jak powiedziała mi siedemnastoletnia Amelia, do której zdobyłem namiary od znajomych, rok wcześniej, w 2014 roku, poznała Krystiana podczas sprzedaży truskawek w Nanicach, w północnej części Wejherowa. Przychodził do dorabiających w ten sposób dziewcząt i kupował od nich czasem nawet tylko dwadzieścia deka. Prawił komplementy i proponował przejażdżkę.

– Przychodził do nas codziennie i pytał o numery. W końcu mu podałam – przyznała z zażenowaniem dziewczyna. – Potem przekonał mnie, żebym pożyczyła od niego dwieście złotych. Mówiłam, że nie potrzebuję, ale on się uparł. Powiedział, że coś sobie kupię i będę mu mogła oddawać po pięć lub dziesięć złotych miesięcznie. W końcu wzięłam. Tylko że jak chciałam mu oddać, to się nie odzywał. Aż pewnego razu, gdy szłam z koleżanką na zakupy, zatrzymał koło nas samochód, wykręcił mi ręce i wsadził mnie do auta. Koleżanka też musiała wsiąść. Wywiózł nas nad stawek przy drodze na Gowino. Mówił: „Pieniądze albo coś w zamian”. Odpowiedziałam: „Masz teraz mój telefon, a po powrocie ci oddam”. Koleżanka walnęła go butelką i ja uciekłam. W domu powiedziałam wszystko mamie. Ona powiadomiła policję. Przy policji oddał mi telefon, bo oddałam mu pieniądze.