Los Angeles. Miasto-państwo w siedmiu lekcjach - Rosecrans Baldwin - ebook

Los Angeles. Miasto-państwo w siedmiu lekcjach ebook

Baldwin Rosecrans

2,9

Opis

„LA w ogóle nie jest jak miasto, za bardzo się rozciąga” – mówi jedna z rozmówczyń Baldwina. Bo jak nazwać największy amerykański organizm polityczny niebędący stanem? Los Angeles to liczące osiemdziesiąt osiem miast „państwo narodowe” zamieszkiwane przez około jedenaście milionów ludzi mówiących w niemal dwustu językach. Czy LA można w ogóle zdefiniować?

Rosecrans Baldwin przez kilka lat pracował nad książką, w której stara się odpowiedzieć na pytanie urbanisty Douglasa Suismana: „Czy miasto może być miastem, wcale nim nie będąc?”. Odnosząc się zarówno do literatury, jak i własnych obserwacji i rozmów, rozwija koncepcję Los Angeles jako miasta-państwa, zestawiając Miasto Aniołów z antycznymi megalopolis.

Los Angeles to także znakomity reportaż o przestrzeni kontrastów, gdzie sąsiadują ze sobą centra ubóstwa i zamożne zamknięte osiedla, bezdomni i celebryci, apokaliptyczne pogorzeliska i bajeczne plaże, przeludnienie i samotność. Dzięki siedmiu lekcjom Baldwina możemy choć trochę zrozumieć miasto, które każdego dnia wymyśla siebie na nowo.

„Nie sposób napisać o Los Angeles książki totalnej. Rosecrans Baldwin nawet nie próbuje. I właśnie dzięki temu stworzył tak świetną opowieść o tym mieście.” Alexandra Jacobs, „The New York Times Book Review”

„W tej czułej i wnikliwej książce […] Baldwin nie stara się wypracować jakiejś spójnej teorii na temat Los Angeles […]. Jak więc autorowi udaje się uchwycić charakter tego nader złożonego miasta-państwa? Jako wytrwały i wnikliwy obserwator Baldwin wydobywa niewidzialne LA spod pokładów mitologii, popkultury i medialnych klisz.” Marc Weingarten, „The Wall Street Journal”

„To książka przełamująca granice gatunkowe, łącząca reportaż z osobistymi wspomnieniami, która doczekała się pochwał jako jedna z najlepszych propozycji o tym mieście. Autor stworzył opowieść pełną zachwytu nad tajemnicą Los Angeles.” Geoffrey Gagnon, „GQ”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,9 (26 ocen)
0
10
8
4
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
anikko

Nie polecam

Miałam nadzieje na interesująca lekturę ale niestety bardzo ciężko się czyta. O mieście właściwie nie dowiedziałam się zbyt wiele oprócz tego ze duże, zróżnicowane a ludzie różni i często samotni…czyli jak właściwie w każdym większym mieście współczesnym
10
Weronek3

Nie polecam

Rozczarowanie - książka napisana w sposób chaotyczny i nieciekawy
00
AroGlen

Całkiem niezła

Końcówka najmniej ciekawa.
00
mar_teo

Dobrze spędzony czas

Los Angeles obezwładnia swoja wielkością i złożonością. Książka ciekawa, chociaż raczej do wolniejszej lektury.
00
elaonor
(edytowany)

Nie polecam

Książka bez ładu i składu, aż dziw że Czarne wydało to w ramach serii amerykańskiej, gdzie zazwyczaj są super pozycje. Masa nic nie wnoszących cytatów z innych książek, wierszy, na które człowiek przestaje zwracać uwagę. O samym mieście nie dowiecie się nic ciekawego.
00

Popularność




SERIA AMERYKAŃSKA

Patti Smith Rok Małpy

Magda Działoszyńska-Kossow San Francisco. Dziki brzeg wolności

David Treuer Witajcie w rezerwacie. Indianin w podróży przez ziemie

amerykańskich plemion

Sam Quinones Dreamland. Opiatowa epidemia w USA (wyd. 2)

Ronan Farrow Złap i ukręć łeb. Szpiedzy, kłamstwa i zmowa milczenia wokół gwałcicieli

S. C. Gwynne Imperium księżyca w pełni. Wzlot i upadek Komanczów (wyd. 2)

Matt Taibbi Nienawiść sp. z o.o. Jak dzisiejsze media każą nam gardzić sobą nawzajem

Holly George-Warren Janis. Życie i muzyka

Jessica Bruder Nomadland. W drodze za pracą

Laura Jane Grace Dan Ozzi Trans. Wyznania anarchistki, która zdradziła punk rocka

Legs McNeil Gillian McCain Please kill me. Punkowa historia punka (wyd. 2)

Magdalena Rittenhouse Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero (wyd. 2 zmienione)

Rachel Louise Snyder Śladów pobicia brak. W pułapce przemocy domowej

Jon Krakauer Wszystko za życie

Ewa Winnicka Greenpoint. Kroniki Małej Polski

Paul Theroux Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji (wyd. 2)

Lawrence Wright Szatan w naszym domu. Kulisy śledztwa w sprawie przemocy rytualnej

Geert Mak Śladami Steinbecka. W poszukiwaniu Ameryki (wyd. 2)

Timothy Egan Brudne lata trzydzieste. Opowieść o wielkich burzach pyłowych

Charlie LeDuff Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje (wyd. 2)

Robert Kolker W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii

Alex Kotlowitz Amerykańskie lato. Depesze z ulic Chicago (wyd. 2)

Charlie LeDuff Praca i inne grzechy. Prawdziwe życie nowojorczyków

Piotr Jagielski Święta tradycja, własny głos. Opowieści o amerykańskim jazzie

Jan Błaszczak The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side (wyd. 2)

Woody Guthrie To jest wasz kraj, to jest mój kraj

Lawrence Wright Wyniosłe wieże. Al-Kaida i atak na Amerykę (wyd. 2 zmienione)

Sara Marcus Do przodu, dziewczyny! Prawdziwa historia rewolucji Riot Grrrl

Nick Bilton Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę (wyd. 2)

Nicholas Griffin Miami 1980. Rok niebezpiecznych dni

Nicholas D. Kristof Sheryl WuDunn Biedni w bogatym kraju. Przebudzenie z amerykańskiego snu

Richard Grant Najgłębsze Południe. Opowieści z Natchez, Missisipi

Lawrence Wright Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary (wyd. 2)

Sam Quinones Dreamland. Opiatowa epidemia w USA (wyd. 3)

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Tytuł oryginału angielskiego Everything Now. Lessons from the City-State of Los Angeles

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografia na okładce © by Sean Pavone / Alamy / Indigo

Copyright © 2021 by Rosecrans Baldwin

Published by arrangement with MCD, a division of Farrar, Straus and Giroux, New York

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2022

Copyright © for the Polish translation by Filip Łobodziński, 2022

Opieka redakcyjna Tomasz Zając

Redakcja Filip Fierek

Korekta Iwona Łaskawiec / d2d.pl, Joanna Kłos / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-560-1

Dla R. K.

Każdy bezład, chaos, rozkład

odsłania oczom uroczy ślad

przeszłości rzeczy – i tego, czym się staną.

May Swenson, Distance and a Certain Light[Z oddali i przy pewnym świetle]

Lekcja 1W każdej sekundzie zdarzyć się może wszystko

Stany Zjednoczone Los Angeles · Jak określić LA · Tygiel kultury · Miasto zemsty i rowerzysta widmo · Miejsce bez miejsca · Miasta-państwa przyszłości · Pięciu małych królów (metafory) · Dokąd wywozi się śmieci?

1.0

Los Angeles to ogromna wieloznaczność. To wieloznaczny ogrom. Niemal dziewięćdziesiąt oddzielnych miasteczek zamieszkanych przez ponad dziesięć milionów ludzi i zajmujących powierzchnię ponad dwunastu tysięcy kilometrów kwadratowych, z mnóstwem zacementowanych mokradeł, gór i wąwozów tuż nad oceanem, opuszczonych działek rozłupanych przez trzęsienia ziemi. LA wyprzedza czterdzieści stanów amerykańskich pod względem liczby ludności. Gospodarczo wyprzedza niemal wszystkie, nie wspominając o Arabii Saudyjskiej, Norwegii czy Tajwanie. Wkraczające niebawem w drugą ćwiartkę XXI stulecia, rozlało się, rozprzestrzeniło i rozpleniło, tworząc grząskie megalopolis o tak bezkresnych rozmiarach, że nie sposób ogarnąć go wzrokiem.

To już nie miasto, lecz okręg[1].

To już nie społeczność, lecz strefa klimatyczna.

To już nie metropolia, lecz liczące osiemdziesiąt osiem miast państwo narodowe.

1.1

Los Angeles to tak naprawdę największy w USA organizm polityczny niebędący stanem. Za każdym razem trzeba jednak uściślić, co mają na myśli miejscowi, kiedy mówią „Los Angeles”: Obszar Metropolitalny Los Angeles, El Lay czy Southland. Chodzi tu nie o nazwę miasta, tylko o rzeczywiste miejsce. W aglomeracji Los Angeles nie ma nikogo, kto na dźwięk „LA” wyobraziłby sobie tylko Boyle Heights, Śródmieście (Downtown) albo Venice, a zapomniał o Beverly Hills, Compton i Hollywood.

O furgonetkach z micheladasna targu rybnym w San Pedro.

O puszczanych w obieg tacach w kościołach koreańskich w dolinie San Fernando.

O Santa Clarita, San Bernardino, San Clemente.

Z pewnością nikomu nie przyjdzie na myśl Los Angeles usankcjonowane kartograficznie, z granicami wytyczonymi przez stulecia podboju i gwałtownego rozrostu, Los Angeles, które na mapie nie wygląda wcale jak największa metropolia na zachodzie Stanów Zjednoczonych, lecz raczej jak palma przywiana wichrami na zachód.

1.2

Jako idea Los Angeles nie ma sobie równych. Ten najludniejszy okręg najludniejszego stanu to amerykańskie centrum ubóstwa i zamożnych zamkniętych osiedli. Stolica polityki inkarceracji i polityki liberalnej. W ostatnim czasie Los Angeles prześcignęło gospodarczo Chicago i Nowy Jork. Gdy w 1991 roku Joel Garreau pisał w książce Edge City [Miasto obrzeży]: „Każde rozrastające się amerykańskie miasto naśladuje Los Angeles z jego rozczłonkowanymi centrami urbanistycznymi”[2], to w jego stwierdzeniu pobrzmiewało echo słów J. Torrey Connor z jej Saunterings in Summerland [Przechadzki po krainie lata], wydanych w 1902 roku: „Rozbudzona i tętniąca życiem metropolia rozrosła się na północ, na wschód, na południe i na zachód, hen po wzgórza, na których niegdyś vaquero[3] doglądał swoich stad, po żwirowe równiny, gdzie dawniej stała buda Wyrobnika[4], i po rozległe tereny rancza, aż zatarła ostatnie ślady hacjendy wielkiego potentata ziemskiego”.

Los Angeles jest obliczem amerykańskiego kryzysu mieszkaniowego, dzieckiem z plakatu interwencyjnego w sprawie głodujących, polem doświadczalnym dla badań nad przerażającą nierównością dochodów. Jest zarazem wielomilionową aglomeracją i permanentnym przedmieściem o dziesiątkach rozproszonych centrów. Według spisu ludności z 2010 roku stanowi najgęściej zaludniony obszar miejski w Stanach Zjednoczonych. Zdaniem urodzonego tu Héctora Tobara, dziennikarza i laureata Pulitzera, Los Angeles staje się dla XXI wieku tym, czym Nowy Jork był dla stulecia poprzedniego: „tyglem, gdzie formuje się nowa kultura narodowa, gdzie najlepiej uwidaczniają się jej kombinacje i sprzeczności”.

1.3

Pewnego poranka w 2014 roku, niedługo po tym, jak razem z moją żoną Rachel przeprowadziliśmy się do Los Angeles, potężny biały mężczyzna podjechał do mnie na rowerze i zahamował z gwałtownym poślizgiem. Był spalony słońcem i pokryty warstwą brudu. Jego rower miał rozmiar jak dla dziesięcioletniego chłopca i może zresztą należał niedawno do jakiegoś dziesięcioletniego chłopca. Mężczyzna odezwał się niskim głosem:

– A jakbym nakręcił film Miasto zemsty, tobyś go obejrzał?

– Słucham?

– Jakbym nakręcił Miasto zemsty, tobyś obejrzał?

Nie wiedziałem, co mam powiedzieć.

– Tak po samym tytule to pewnie tak.

– Tak myślałem – odparł z triumfującą wyższością i odjechał.

1.4

Książka, którą trzymasz w ręku, jadąc autobusem bądź siedząc we własnym fotelu z kubkiem herbaty lub czegoś mocniejszego – najlepiej w takich warunkach, w jakich lektura sprawia ci najwięcej przyjemności – to owoc kilku lat wywiadów i artykułów, opis relacji między Los Angeles a jego obywatelami stworzony po to, by wykazać, że stereotypowe myślenie o mieszkańcach tego rejonu i budowanej przez nich społeczności opiera się na błędnej przesłance, jakoby LA było sobie po prostu jednym z wielkich miast w Stanach Zjednoczonych. W rzeczywistości jest ono bowiem czymś zupełnie innym.

Los Angeles od dawna wymyka się wszelkiej klasyfikacji. Trudno jest je opisać. „Dzielnica stara, dzielnica wyrzutków, nędzna, złodziejska”[5] (Raymond Chandler, Wysokie okno, 1942). „Często tłumaczę ludziom, że Los Angeles traci sens, gdy się o nim mówi na głos: to kraina leniwych łowów samochodowych i dziewcząt o włosach barwy merkurochromu” (Lynell George, „Native to the Place”, 2001). Dla mnie z kolei to jedyne miejsce w Stanach, gdzie mogę sobie stanąć w dowolnym miejscu i poczuć się, jakbym był w samym środku wszystkiego, a zarazem zupełnie nigdzie. W wywiadzie udzielonym w 1973 roku Joan Didion mówiła o Los Angeles: „Każda minuta to tabula rasa. Takie właśnie ono jest – samo w sobie – bez odniesień do tego, co przedtem i potem. Po prostu TERAZ”.

Miasto tygiel. Miasto obrzeży. Miasto zemsty. Próby określania Los Angeles inaczej, niż że jest „samo w sobie”, przypominają niekiedy usiłowanie schwytania chmury. Zresztą wyjaśnienie, co to znaczy „w sobie”, też jest trudnym zadaniem.

1.5

Czym więc jest LA? Joel Kotkin w artykule opublikowanym w piśmie „Forbes” w 2010 roku obwieścił powrót pojęcia „miasto-państwo”. „Ateny, Kartagina czy Wenecja to, owszem, wielkie miasta-państwa z przeszłości, ale wiek XXI najpewniej wykształci nową generację ich bogatych następców”. Dziesięć lat później, w samym środku pandemii COVID-19, podobny ton zadźwięczał w artykule opublikowanym w „Le Monde diplomatique”: „Wielu włodarzy miejskich jest zdania, że rządy krajowe ugrzęzły w konfliktach ideologicznych i politycznych i nie są już w stanie działać efektywnie – pisał Benoît Bréville – dlatego uważają oni, że miasta muszą zewrzeć szeregi, by stawić czoło własnym niedostatkom”.

Według raczej nieostrej definicji miasto-państwo to niezawisły obszar składający się z metropolii i przyległych do niej terytoriów. Przykładem starożytna Sparta. Albo współczesny Singapur. Zanim nastąpił rozkwit nowożytnych państw narodowych, cywilizacje prosperowały właśnie dzięki modelowi miast-państw: Aleksandria, Florencja, mueang[6] Azji Południowo-Wschodniej. W ostatnich czasach dałoby się formalnie zaliczyć do tej kategorii – poza Singapurem – jeszcze Monako i Watykan, może także San Marino. „Forbes” sugeruje jednak, że do grupy miast-państw można by włączyć więcej miejsc, gdyby tylko uwspółcześnić nieco kryteria i zaliczyć do nich: wysoką zamożność, duży port, pranie brudnych pieniędzy, ciekawe muzea o międzynarodowej renomie, zagranicznych gości inwestujących na miejscu duże pieniądze, skuteczną władzę autorytarną, wielojęzyczną obsługę w restauracjach serwujących alkohol czy ambicje organizacji mistrzostw świata w piłce nożnej.

Zwróciłem uwagę na artykuł w „Forbesie”, ponieważ od chwili, gdy tu przyjechałem, Los Angeles robiło na mnie wrażenie odrębnego kraju i niewątpliwie spełniało przytoczone przez autora warunki. W bezbrzeżnej przestrzeni kryło się ogromne bogactwo. Prosperowała ludność nieanglojęzyczna. Co do portu – według sprawozdania „Bloomberg News” za rok 2019 LA dominowało w obsłudze amerykańskiej żeglugi morskiej „w stopniu niemal nie do pobicia”. Jeśli mowa o nielegalnych transferach pieniężnych, to zastępca prokuratora generalnego Robert E. Dugdale nazwał Los Angeles epicentrum procederu prania narkodolarów. W trakcie pandemii COVID-19, gdy lockdown rozregulował systemy wykorzystywane przez organizacje handlarzy narkotyków, służby federalne skonfiskowały tu w sumie ponad milion dolarów. Zarazem całe połacie miasta przeszły właściwie na własność inwestorów z Azji, Rosji i Bliskiego Wschodu. Muzea LA dołączyły do najlepszych placówek na świecie, podobnie tutejsze restauracje, a i na brak mocnego alkoholu czy marihuany nie można w ogóle narzekać. I wreszcie – Los Angeles zostało wytypowane jako jedno z miast północnoamerykańskich, w których będą odbywać się mecze mistrzostw świata w piłce nożnej w 2026 roku, a zaraz potem zorganizowane zostaną igrzyska olimpijskie, dzięki czemu metropolia stanie się pierwszym miastem amerykańskim, które po raz trzeci gościć będzie latem sportowców z całego świata[7].

Ponadto miejscowa estetyka przywodzi na myśl uwspółcześnioną wersję krajobrazu średniowiecznego: prywatne tereny najeżone systemami obronnymi, przepaść pomiędzy bogatą szlachtą w zamkach (wzgórza) a chłopstwem na polach (równiny). Reyner Banham w książce Los Angeles. The Architecture of Four Ecologies [Los Angeles. Architektura czterech ekologii] z 1971 roku ukuł powiedzenie: „Im wyższy teren, tym wyższy dochód”, które nie traci na aktualności. W dodatku wszystko to pogrążone jest w uciążliwym chaosie, niebywale pstrokatym i kuriozalnym w porównaniu z innymi amerykańskimi miastami.

Miasto ekscentryków. Miasto marzeń. Miasto grabieży.

Na dodatek LA to istny dziwoląg na mapie Stanów Zjednoczonych. Trudno tu namierzyć korzenie amerykańskiej tradycji, które decydują o obliczu takich miast, jak Chicago, Nowy Jork czy Boston. Los Angeles to metropolia pozbawiona silnych więzów z własnym stanem, właściwych na przykład relacji Houston czy Austin z Republiką Teksasu[8]. Miami wiążą ścisłe relacje z Ameryką Łacińską, Seattle ma silne kontakty z Kanadą i z Azją Pacyficzną – Los Angeles utrzymuje natomiast rozległe kontakty z całym globem. Wielki kronikarz miasta Carey McWilliams, przywołując myśl Helen Hunt Jackson, nazwał niegdyś Los Angeles „wyspą na lądzie”, która jakoby odcumowała od stałego brzegu – a napisał to już w latach czterdziestych zeszłego stulecia.

Przyszło mi na myśl, że może jedyne, czego Los Angeles brakuje, by mogło stać się miastem-państwem, to poczucie skutecznego zarządzania. Niewykluczone jednak, że za sprawą wymieszanych wpływów zarówno władz okręgowych, rządzących miastem polityków, jak i miliarderów ekscentryków mamy tu do czynienia z zupełnie nową formą ładu – nie tyle narzuconą z zewnątrz, ile raczej powstałą w wyniku improwizacji.

1.6

Gdyby Los Angeles było miastem-państwem, to – jak powiedział mi piszący o architekturze futurolog Geoff Manaugh – „wolałbyś nie podejmować formalnej próby udowodnienia tego faktu”. Zwrócił bowiem uwagę na jeden problem: otóż pojęcie miasta-państwa zakłada istnienie centrum i peryferii, podczas gdy Los Angeles składa się z wielu centrów, a jednocześnie całe jest peryferiami. Wielu uczonych usiłowało wyjaśnić, jak to możliwe, że Los Angeles w swoim ogromie i różnorodności wymyka się prostym opowieściom. Pisarka i publicystka Roxane Gay, która niedawno kupiła tu dom, jest zdania, że próby nazywania dzisiejszego Los Angeles miastem-państwem są przedwczesne – choć jak sama przyznaje, „niekiedy odnosi się wrażenie, jakby już jednak do tego doszło. Przecież tak wiele obszarów municypalnych uważa się za część LA i tak wiele z nich faktycznie nią jest”. Niektórzy wysuwali tezę, że historię okręgu Los Angeles da się w sumie sprowadzić do zbiegających się w jedno opowieści o miasteczku rolniczym, miasteczku pasterskim i mieście rozkwitu. Poza tym twierdzono, że okręg nigdy nie miał poczucia przynależności do stanu – ale czy to naprawdę takie wyjątkowe na zachodniej flance Stanów Zjednoczonych? „Los Angeles od swego zarania stanowiło grupę małych, samowystarczalnych jednostek ekonomicznych, w których mieszkało się, pracowało i robiło zakupy w tej samej okolicy. I w przeciwieństwie do wielu innych metropolii region nadal funkcjonuje w taki sposób” – czytamy w raporcie za rok 2001 sporządzonym przez Ośrodek Badań nad Południową Kalifornią (Southern California Studies Center) i Ośrodek Badań nad Polityką Miejską i Metropolitalną przy Instytucie Brookingsa (Brookings Institution Center on Urban and Metropolitan Policy). David L. Ulin, były szef działu literackiego „Los Angeles Times”, we wstępie do Another City [Kolejne miasto], antologii tekstów o Los Angeles, napisał: „Gdy mowa o LA, to sama myśl o uniwersalnej opowieści, która ogarnie całość zjawiska, kompletnie rozmija się z ideą tego miejsca, które przecież rozprzestrzenia się i rozłazi niczym olbrzymia ameba”.

Tkanka miejska. Tkanka naftowa. Tkanka fabryczna.

Mike Davis, autor między innymi City of Quartz [Miasto z kwarcu] o historii miasta, stwierdził, że z punktu widzenia finansów terminu „miasto-państwo” zastosować do Los Angeles się nie da, ponieważ jego gospodarka od dawna pozostaje pod kontrolą podmiotów spoza stanu.

– Pod względem ekonomicznym Los Angeles nie spełnia kryteriów miasta-państwa, ponieważ nie jest samowystarczalne – powiedział w rozmowie ze mną.

Zdaniem Davisa, mówiąc o Los Angeles, można się jednak posługiwać terminem „miasto-państwo” w trybie metafory, przede wszystkim ze względu na jedyną w swoim rodzaju administrację. Na czele okręgu Los Angeles, największej podstawowej jednostki administracji lokalnej w całych Stanach, stoi zespół pięciu wybieralnych członków Rady Nadzorczej (Board of Supervisors) – Davis nazywa ich „pięcioma małymi królami” – z których każdy reprezentuje dwa miliony mieszkańców i dysponuje olbrzymią władzą administracyjną, legislacyjną, a nawet sądowniczą. Co więcej, szeryf okręgowy zarządza największym departamentem szeryfa i największym systemem więziennym w całych Stanach Zjednoczonych, nie odpowiadając właściwie przed nikim poza wyborcami, a i to od wielkiego dzwonu.

– To niesłychanie potężny i w gruncie rzeczy tajny zarząd – stwierdził Davis.

Kiedy odłożyłem słuchawkę, podkreśliłem w zapiskach słowa „w trybie metafory”.

Metafora – figura stylistyczna, w której jedno pojęcie zastępuje inne.

Zastępca. Kaskader. Dubler.

1.7

O Los Angeles od wielu lat byłem pewien jednego i zaraz po moim przyjeździe się to potwierdziło: że w każdej chwili wszystko może się zdarzyć. Napełniało mnie to, w zależności od dnia, poczuciem głębokiego fatalizmu bądź nieokiełznanej nadziei. Zwracam na to uwagę, ponieważ – jak to często bywa z moimi reakcjami na LA – popadałem w myślowy zamęt, choć jednocześnie ten stan przeradzał się stopniowo w plan, by przyjrzeć się regionowi z bliska. Przeczytać książki, nastukać mil na liczniku auta, poznać ludzi, przekonać się, czy zdołam się stać lokalnym Tocqueville’em[9], i sprawdzić, czy metafora odpowie na pytania krążące mi po głowie.

A zatem – miasto-państwo. Tylko gdzie wytyczono jego granice? Kto w nim króluje? Gdzie śpią jego consiglieri[10], kim są jego trefnisie, kto dzierży klucze do głównej bramy?

Dokąd wywozi się śmieci?

W co wierzą ludzie?

Niewiele dbam o to, na ile dociekania zawarte w tej książce zgadzają się z przemyśleniami innych. Nie zawarłem tu niczego specjalnie odkrywczego, wyjąwszy pewne szczegółowe historie, którymi podzielili się ze mną rozmówcy. I ustalmy przede wszystkim jedno: nie mam żadnych genetycznych uprawnień, by rozpisywać się na temat Los Angeles. Moim najbliższym łącznikiem z miastem jest William Starke Rosecrans, mój przodek, który podczas wojny secesyjnej służył w wojskach Unii jako generał, a po zakończeniu zmagań kupił ziemię w okolicach San Pedro i został wybrany do Izby Reprezentantów z okręgu wyborczego numer 1 w Kalifornii. Upamiętniono go aleją Rosecransa biegnącą przez południowe Los Angeles – a także moim imieniem. Sam wywodzę się jednak z Illinois, Tennessee i Connecticut. Studiowałem w wiejskim Maine i w zurbanizowanej Republice Południowej Afryki. Przed przeprowadzką do Los Angeles mieszkaliśmy z Rachel w Nowym Jorku, Paryżu i lasach Karoliny Północnej. Chcę przez to powiedzieć, że jest mi dosyć obojętne, czy spisane tu słowa ktoś już przede mną sformułował – swoją drogą jest to dość prawdopodobne. Z pewnością im bardziej zajmowałem się tym tematem i im więcej relacji wysłuchiwałem, tym większy stawał się mój szacunek dla opowieści innych ludzi. „Nie chciałbym tu mieszkać, ale pobyt w tym miejscu jest dość przyjemny. Skrzyżowanie szaleństwa z rozsądkiem” – pisał D. H. Lawrence w jednym z listów. „Pero mówiąc wprost… tu i teraz estoy en el cielo. Y ¿sabes qué?Na razieaquí me quedo”[11] (Susana Chávez-Silverman, Scenes from La Cuenca de Los Angeles y otros Natural Disasters [Sceny z La Cuenca de Los Angeles y otros katastrof naturalnych]). Jak to określił Douglas Suisman[12] w Los Angeles Boulevard. Eight X-Rays of the Body Public [Bulwar Los Angeles. Osiem zdjęć rentgenowskich organizmu społecznego] z 1989 roku: „Wkrótce owładnęła mną obsesja na punkcie wielkiej zagadki Los Angeles: czy miasto może być miastem, wcale nim nie będąc?”.

Pytań przybywa. Dlaczego rozmowy w Los Angeles robią wrażenie bardziej otwartych? Dlaczego tak często wyczuwa się tu najwyższe napięcie? Skąd poczucie, że cała historia dzieje się tu naraz?

Jak zdołaliśmy sami siebie poznać przez tak krótki czas pobytu tutaj?

Jak to jest – być nami?

Lekcja 2Być Kimś, nie mając Czegoś, to być Nikim

Samodoskonalenie poprzez histerię · Miasto-państwo inkubatorów · Remarketing „terapii” · Octavia E. Butler · Typy osobowości obserwowane w okręgu Los Angeles · Zachodnia koncepcja samowoli · Samotność w ujęciu historycznym · Planowanie przestrzenne według Księgi Izajasza · Erotyczne zdjęcia na korcie · Branża oparta na rekrutacji · Napady psychozy · Bitnicy, buddyści, birchyści · Al Green jest w porządku · „Radiowa wyobraźnia”

2.0

W zaciemnionym pomieszczeniu podziemnym nieopodal lotniska wrzeszczałem na swojego ojca, używając słów, jakich nie ośmieliłbym się do niego wypowiedzieć nawet pod groźbą śmierci. Moja matka usłyszała jeszcze gorsze rzeczy. Rodzice siedzieli naprzeciwko mnie, trzymając się za ręce, a po sąsiedzku ze sto pięćdziesiąt osób darło się na swoich krewnych. Przedsiębiorcy i aktorzy. Prezesi zarządów i asystentki pielęgniarek. Latynosi, biali, Azjaci, czarni. Mniej więcej co dwadzieścia sekund zgiełk narastał, kiedy ponad to wszystko wzbijał się nabrzmiały od emocji głos naszej pięćdziesięcioparoletniej białej liderki, „trenerki”, która krzyczała do trzymanego w dłoni mikrofonu, jakby nasze życie wisiało na włosku:

– Co wam zrobili?! Powiedzcie im, co wam zrobili!

Pomieszczenie było jak cyrk pełen torturowanych bestii.

– Nienawidzę cię, zasrany jebańcu!

– Dlaczeeeeeeeeeeeego mnie nie kochaliście?!??!

– AjajajjajaAJJAGHRHRHRHRHRHRajjajajaAGHRHRHR…

Powiedzmy, że to przeniesienie histeryczne. Albo psychologiczna odkrywka. Żadne z rodziców się nie odezwało, bo byli tu obecni jedynie duchem. Projektowaliśmy po prostu ich postacie na naszych partnerów w „diadach”, czyli na osoby siedzące z nami twarzą w twarz pośród całego tego pandemonium. Znękane i wrzeszczące tak samo jak my, z kolanami wciśniętymi między nasze. Iluzja działała – faktycznie widziałem swoich rodziców, którzy wpatrywali się we mnie wstrząśnięci. Na tym etapie byłem już jednak całkiem rozdygotany duchowo wskutek manipulacji emocjonalnych i niedoboru snu, jakich doznałem podczas pięciodniowego „treningu” zorganizowanego przez Mistrzowskie Warsztaty Transformacyjne (Mastery in Transformational Training, MITT). W jego trakcie, późną nocą, wykonywałem takie właśnie czynności nieopodal Międzynarodowego Portu Lotniczego Los Angeles (Los Angeles International Airport, LAX), pod ziemią i w warunkach silnej presji, stosując się do bezwzględnych zasad określających, co mi wolno, a czego nie. Na przykład: kiedy mogę oddać mocz lub się wypróżnić, kiedy mogę odezwać się do kogoś innego, kiedy mam prawo napić się wody lub coś zjeść.

Następnie trenerka kazała nam wyobrazić sobie, że nasi rodzice nie żyją. Niby nic takiego, ale przecież poniewierano nami już od kilku dni z rzędu. Rozpętało się piekło. Wycie. Ryki. Można powiedzieć: masowe odreagowanie. Zacząłem szlochać, aż mnie zgięło wpół, głowę wcisnąłem pomiędzy kolana i niemal zwymiotowałem na buty partnera.

Kiedy czarna kobieta obok osunęła się na kolana, pomyślałem w chwili nagłego oświecenia: „Chyba nie tak to miało wyglądać”.

MITT był programem samopomocy z siedzibą w Culver City, cząstce miasta-państwa znanej przede wszystkim z produkcji filmowej i telewizyjnej. Inicjatywa nie reklamowała się jako przedsięwzięcie branży rozrywkowej. Jak można było przeczytać na stronie internetowej, MITT oferował „program nauki poprzez działanie i doświadczanie, nakierowanej na wszelkie sfery natury ludzkiej”. Początkujących zachęcano do skorzystania z „Treningu podstawowego” – pięciodniowych zajęć w cenie 700 dolarów, które miały umożliwić „odkrycie najistotniejszych aspektów własnego życia”. Poza tym strona internetowa niewiele mówiła o tym, co dzieje się podczas treningu.

Kilka miesięcy wcześniej pewna kobieta imieniem Sonja z niebywałym przejęciem opowiadała mi o „warsztatach transformacyjnych”, które odmieniły jej życie. Nie była skłonna wyjaśnić mi, na czym polegały, zasłaniając się twierdzeniem, że trzeba tego doświadczyć samemu. Żeby się zapisać, należało najpierw odbyć rozmowę telefoniczną. Padły w niej pytania o moje zdrowie psychiczne: „Czy próbowałeś kiedyś popełnić samobójstwo?”, „Czy przyjmujesz do wiadomości, że nikt z MITT nie jest dyplomowanym specjalistą w zakresie zdrowia psychicznego?”. Ja na to:

– Serio?

Zaczynało mi to wyglądać na sprzedaż produktu powyżej jego wartości. Kobieta wyjaśniła, że „Trening podstawowy” to pierwsze stadium trzyczęściowego programu, a dla uzyskania optymalnych efektów adepci powinni zapisać się jeszcze na „Trening zaawansowany” w cenie 1195 dolarów i „Program sukcesyjny” (Legacy Program, LP) w cenie 1595 dolarów.

– Podczas szkolenia zakwestionujesz własne przekonania – mówiła. – To nie będzie przyjemne. Czy mogę liczyć na twój udział?

– A mógłbym poznać więcej szczegółów?

– Czy mogę liczyć na twój udział?

– Ale w czym?

Westchnęła z rezygnacją.

– Doświadczysz katharsis.

– Katharsis?

– Nie mogę zdradzić ci wszystkiego, bo musisz sam przez to przejść.

I oto pewnego środowego wieczoru sto pięćdziesięcioro „kursantów” przy dźwiękach piosenki Change [Przemiana] Tracy Chapman weszło do sali balowej pewnego hotelu. Wszystkie możliwe kolory skóry i przedziały wiekowe, wierne odbicie okręgu Los Angeles. Na nasze powitanie grupa weteranów MITT, równie zróżnicowanych, choć w strojach wizytowych, zgotowała nam huczną owację, której towarzyszyły szerokie uśmiechy na ich twarzach. Na wprost pustej sceny stały rzędy pustych krzeseł. Dwójka kobiet krzyczała: „ZAJMUJCIE RZĘDYOD PRZODU!”. W końcu drzwi się zamknęły i na scenę wkroczyła trenerka, którą nazwę tu Ciotką Lidią, i oznajmiła nam, że prowadzi te warsztaty na całym świecie już od trzydziestu lat.

– Uwierzcie mi – powiedziała ze śmiechem, zupełnie wyluzowana – nie macie pojęcia, w co się pakujecie.

Mówiła tak ze dwie godziny, często zbaczając z tematu. Jej wystąpienie najlepiej jest streścić w formacie pytanie-odpowiedź. Co powiedziała? Że przystępując do MITT, rozpoczynamy trzystopniowy proces szkoleniowy, który potrwa około czterech miesięcy, od „Treningu podstawowego” przez „Trening zaawansowany” po „Program sukcesyjny”, i że jego celem jest uświadomienie nam, jak żyć bez poczucia żalu, jak odkryć najbardziej autentyczne pokłady naszego ja i jak czytelnie określić swoje cele w życiu. Ale konkretnie jak? Doświadczając serii „przełomów” dostępnych dzięki „technologii” opatentowanej przez MITT. Chodzi o coś takiego jak e-liczniki używane przez scjentologów? Nie. Czy technologia nie powinna opierać się na wynikach badań naukowych? Zdaniem Ciotki Lidii powinniśmy zaufać ich procedurze, ponieważ jest to technologia głęboko zaawansowana i sprawdziła się już u setek tysięcy osób. To gdzie można pozyskać tę technologię? Głównie w rejonie Los Angeles, przede wszystkim w trakcie „Treningu zaawansowanego” i LP, aczkolwiek przedsmak poznamy już podczas pięciodniowego „Treningu podstawowego”. Poza tym „Trening zaawansowany”, jeśli zechcemy kontynuować cykl – a Ciotka Lidia mówiła, że absolutnie, zdecydowanie, będziemy chcieli – rozpocznie się w tydzień po ukończeniu przez nas pierwszego kursu.

– Szkolenie zostało precyzyjnie zaprojektowane wiele lat temu – dodała Ciotka Lidia, chociaż raczej nie wiedziała, kto był jego twórcą. („Kto je, do licha, zaprojektował?” – krzyknęła w pewnym momencie).

Tak czy owak, „to się sprawdza już od czterdziestu lat”, przynosząc efekty „tak bezcenne i gruntowne, że nie sposób ich osiągnąć żadną inną metodą”. Przy tych słowach Ciotka Lidia aż się zmarszczyła, głos jej się załamał – i zaczęła płakać. Siedzący obok mnie mężczyzna siąknął nosem, jakby w odpowiedzi. Jak byś oszacował, ile razy dziennie Ciotce Lidii załamał się głos, aż była bliska płaczu, przez co innym na sali też załamały się głosy, aż byli bliscy płaczu albo wręcz zaczęli płakać? Z kilkanaście razy chyba. Jaki więc byłby tu podtekst?

– Szkolenie to doniosła okazja – oświadczyła Ciotka Lidia.

W końcu kto by chciał żyć z poczuciem żalu? W pewnej chwili Ciotka Lidia jako źródło swego natchnienia wymieniła Henry’ego Davida Thoreau – przypominając jego ostatnie słowa: „bez żalu” – i raz za razem podkreślała, jak cenna to technologia, jak dobrze całe szkolenie służy przemianie życiowej, więc gdyby to nie powaliło naszych spalonych słońcem umysłów… Czy pani nie grzęźnie w zapewnieniach? No, raczej.

Wedle Thoreau, the Poet-Naturalist. With Memorial Verses [Thoreau, poeta naturalista. Wraz ze wspomnieniami wierszem], wydanej w 1873 roku biografii pióra Williama Ellery’ego Channinga, przyjaciela Thoreau, ostatnie zrozumiałe słowa myśliciela brzmiały: „łoś… Indianin”.

Po dwóch godzinach musiałem skorzystać z ubikacji, więc dyskretnie skierowałem się ku wyjściu. Wówczas Ciotka Lidia, wyjaśniając, że musimy podejść do procesu szkolenia tak, jakby zależało od tego nasze życie, podniosła głos i z wyraźnym sarkazmem dodała:

– Chyba że wolicie wstać i pójść sobie do toalety.

Tłum odwrócił się i wybuchnął śmiechem. Personel patrzył na mnie z wyraźnym zaniepokojeniem. Dwoje jego członków ruszyło w moim kierunku, więc w drodze do drzwi zostałem zmuszony do niezręcznego przeciskania się między nimi.

Kiedy wróciłem, Ciotka Lidia pytała uczestników, jakie sposoby wymigania się od treningu przychodzą im do głowy. „Spóźnianie się”. „Dekoncentracja”. Spostrzegła mnie i rzuciła w stronę ochotnika:

– Dopisz do listy „wychodzenie do toalety”. – Następnie zwróciła się do wszystkich i powiedziała z irytacją: – Drzwi stoją otworem, prawda? Ale pamiętajcie, że jak ktoś wychodzi z pomieszczenia, podsuwa innym możliwość wyjścia. – Tu otarła łzę. – Na przykład komuś, dla kogo stawką w grze jest życie. A ty sobie… ty sobie… ty sobie ot tak wychodzisz – dokończyła łamiącym się głosem.

Dała mi w ten sposób do zrozumienia, że swoim wyjściem do ubikacji niemal zrujnowałem komuś życie.

Internetowa kwerenda na temat „sekt”, które w tym okresie działały w Los Angeles, plasuje MITT na czwartym miejscu, tuż za trzema megakościołami. Jak ktoś kiedyś napisał w internecie na temat MITT: „Jeśli więcej niż jedna recenzja jakiegoś »biznesu« rozpoczyna się od słów: »To naprawdę NIE JEST sekta!«, zapewne należy trzymać się z dala od tego miejsca”.

2.1

W roku 2021 Los Angeles zamieszkiwało około jedenastu milionów ludzi. Pod względem zaludnienia dolina San Fernando znajduje się w pierwszej dziesiątce amerykańskich miast. Populacja LA tworzy odrębne wyspy w rodzaju Little Ethiopia, Historic Filipinotown czy Tehrangeles, odzwierciedlając tym samym ogólnoświatową różnorodność. Według szacunków w domach mówi się tu prawie dwustu językami, a w szkołach publicznych – ponad dziewięćdziesięcioma. Centrum koordynacyjne dla wolontariuszy na lotnisku LAX przesłało mi dokument potwierdzający, że w ich okienkach można zasięgać informacji w czterdziestu językach – dyżurują tu osoby posługujące się językiem tajskim (sześć), indonezyjskim (pięć), polskim (cztery), tureckim (trzy), hakka[13] (dwie) i gudźarati[14] (jedna).

– Pełno tu mamy państewek narodowych – powiedział mi Martin Zogg, dyrektor wykonawczy Międzynarodowego Komitetu Ratunkowego w Los Angeles. – Pojedź do Westminster, Garden Grove, Fountain Valley, a znajdziesz się w państewku wietnamskim. Jak pojedziesz do East Long Beach, trafisz do państewka kambodżańskiego i pacyficznego. W Glendale zobaczysz państewko armeńskie. A w rejonie zachodnim państewko perskie.

Zogg mówił, że uchodźcy od dawna byli w Los Angeles mile widziani, ale to nie znaczy, że mogli się łatwo zaadaptować. Przybysze zawsze mieli trudności z ogarnięciem LA – z racji skali, geografii i braku elementarnej orientacji – a uchodźcom przysparzało to jeszcze większych kłopotów.

– Dodajmy do tego wieloletnie prześladowania, przesiedlenia, przyjazd bez żadnego być może zaplecza finansowego. To potraja problem.

Ludziom często się wydaje, że status państwowy to nieuchronny ostateczny cel rozwoju ludzkiej wspólnoty, szczyt możliwości danego społeczeństwa. Ale przecież podział kuli ziemskiej na kraje dokonał się w ciągu mniej więcej ostatnich trzech stuleci. Politolodzy wskazują, że jeśli chodzi o świat Zachodu, punktem zwrotnym dającym początek systemowi międzynarodowemu w dzisiejszym kształcie były traktaty westfalskie z 1648 roku. Przed tą datą, przez o wiele dłuższy czas, ludzie tworzyli jednak mniejsze jednostki w ramach imperiów i dynastii – społeczności o odrębnych regułach, obyczajach i przekonaniach.

Samorządne. Samoakceptujące. Samoaranżujące.

Pośród mieszkających w LA milionów ludzi są warstwy typowe i nietypowe: budowlańcy, inwestorzy finansowi i bogaci próżniacy, pracująca biedota, pracująca biedota żyjąca w samochodach i pracująca biedota śpiąca w namiotach. Niezależni spece od transakcji terminowych, niezależni trenerzy fitnessu, dominikanki klauzurowe sprzedające chleb kukurydziany zza zamkniętych bram. Prawicowcy prowadzący programy telewizyjne. Drag queensprowadzące programy telewizyjne. We wczesne niedzielne poranki lubiłem sobie posłuchać nadpobudliwego chrześcijańskiego gospodarza programu nadawanego z Burbank, który potępiał jogę jako świętokradcze czarnoksięstwo.

A przecież na przekór całej tej różnorodności miasto-państwo, powstałe wskutek grabieży ziemi i ciągłego rozkrzewiania, od dawna ma jedną cechę w pełni określającą tutejszą populację: to miejsce dla tych, którzy potrafią sami do czegoś dojść, sami siebie wymyślić, sami w siebie uwierzyć, a także dla tych, którzy poczęstują się wszystkim, co zdołają pochwycić. Do tego stopnia, że praktyka samopomocy w najrozmaitszych postaciach należy do najbardziej rozpowszechnionych tu nałogów, zaraz po tacos, burgerach i pastrami.

Niekiedy jednak te dwa pojęcia – samopomoc i samodzielność – łatwo ze sobą pomylić.

John Steven McGroarty, poeta i późniejszy kongresmen, napisał w 1921 roku: „Los Angeles to najsłynniejszy inkubator nowych wiar, kodeksów etycznych i filozofii – nie ma dnia, by nie narodziło się tu coś absolutnie dotąd nieznanego”. Pisarka Eve Babitz podała własną wersję tego fenomenu: „Bardzo łatwo przyswoić LA, dlatego właściwie każda nowa idea znajduje tu życzliwych zwolenników, by nie powiedzieć – miłośników” (Slow Days, Fast Company [Powolne dni, szybkie towarzystwo]).

2.2

Podczas prelekcji w ramach MITT Ciotka Lidia nie użyła jednego słowa: „Lifespring”. Lifespring był popularnym programem samopomocowym działającym w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku, podobnym na przykład do Landmark Forum czy EST. Jako jeden z wieloosobowych programów treningu świadomości (large-group awareness training, LGAT), jak nazywano je w środowisku psychologów, Lifespring oferował pięciodniowy „Trening podstawowy”, następnie „Kurs zaawansowany” i wreszcie „Program przywództwa”, które razem wzięte tworzyły pełny cykl samopomocowy.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy

[1] Słowo „county” odnoszące się do amerykańskich jednostek administracyjnych decyduję się przekładać jako „okręg”, a nie anachronicznie jako „hrabstwo” (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

[2] Książka spopularyzowała termin „edge city” („miasto obrzeży”) stosowany na określenie miast, które rozwijają się na dawnych obszarach wiejskich lub typowo mieszkaniowych, obrastając je rozczłonkowaną infrastrukturą przemysłową, usługową i administracyjną.

[3]Vaquero(hiszp.) – pasterz bydła.

[4] W oryginale: „Digger”. Jak można sądzić, autorka miała na myśli człowieka zatrudnionego lub zmuszonego do prac fizycznych, takich jak kopanie rowów i budowa dróg. Wielka litera to najpewniej przeniesienie powstałe wskutek tego, że w XIX wieku w południowej Kalifornii czynności te wykonywali rdzenni Amerykanie, więc określenie „Digger” stało się jak gdyby nazwą przedstawiciela rasy.

[5] Przekład Wacława Niepokólczyckiego.

[6]Mueang (taj.), meng (chiń.), muang (laot.) – ustrój polityczny miasta-państwa lub niedużego księstwa o częściowej autonomii, częsty w Indochinach i na terenach przyległych w epoce przednowożytnej. Termin o nieznanej wciąż etymologii, wiązany z administracją upraw ryżu.

[7] Wcześniej Los Angeles było gospodarzem letnich igrzysk olimpijskich w latach 1932 i 1984.

[8] Republika Teksasu funkcjonowała jako niezależne państwo w latach 1836–1845 i zajmowała ponaddwukrotnie mniejszą powierzchnię niż dzisiejszy Teksas.

[9] Alexis de Tocqueville (1805–1859), dyplomata, politolog i historyk francuski, odbył w 1831 roku dziewięciomiesięczną podróż po Stanach Zjednoczonych, podczas której przeprowadził liczne rozmowy i poczynił wiele obserwacji, co zaowocowało dwutomowym dziełem O demokracji w Ameryce.

[10]Consigliere (wł.) – doradca.

[11]Pero… (hiszp.) – Ale […] jestem w niebie. I wiesz co? […] tu zostaję.

[12] Douglas Suisman (ur. 1955) – amerykański urbanista i architekt.

[13] Hakka – język używany głównie w południowych Chinach.

[14] Gudźarati – język indoaryjski, używany głównie w indyjskim stanie Gudźarat na zachodzie kraju.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

tel. +48 22 621 10 48

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2022

Wydanie I