Listy 1951-1955 - Anna Iwaszkiewicz - ebook

Listy 1951-1955 ebook

Anna Iwaszkiewicz

0,0
49,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie: Listy 1951–1955” - to drugi tom powojennej korespondencji obojga małżonków z planowanej do wydania spuścizny epistolograficznej obejmującej lata 1944–1979. Tematyka 131 listów, które znajdują się w tomie drugim, dotyczy nie tylko relacji rodzinnych Anny i Jarosława, lecz także przynosi ważne świadectwo życia literackiego i społecznego w najtrudniejszych latach stalinizmu w powojennej Polsce. W tej prywatnej wymianie myśli, ocen i informacji  zauważalna jest - związana z cenzurą i klimatem politycznym tego czasu - zmiana tonu i powściągliwość w wyrażaniu emocji, w porównaniu do szczerości i otwartości charakterystycznych dla korespondencji z lat poprzednich. Małżonkowie dzielą się wrażeniami z lektur, omawiają domowe kłopoty, a w kilku listach Jarosław wręcz upomina Annę, żeby nie pisała o drażliwych politycznie sprawach. Drugi tom listów w doskonałym literackim stylu przybliża czytelnikom osobowości obojga Iwaszkiewiczów - Anny, tłumaczki i krytyka literackiego, oraz Jarosława, poety, prozaika, dramaturga - a także wielu postaci ważnych dla polskiej kultury drugiej połowy XX wieku. Publikacja jest wyjątkową okazją do poznania i zrozumienia ich indywidualności, mentalności, twórczości i okoliczności polityczno-obyczajowych, w jakich żyli, a także świata, którego byli częścią i któremu tak wiele ofiarowali.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 597

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Zdjęcia na okładce: Front okładki: Jarosław Iwaszkiewicz, Sopot, sierpień 1951; Muzeum w Stawisku/FOTONOVA IV strona okładki: Anna Iwaszkiewiczowa na plaży w Ustce, sierpień 1951; Muzeum w Stawisku/FOTONOVA

WydawcaAndrzej Chrzanowski

Redakcja i korekty Andrzej Chrzanowski

Redakcja techniczna Danuta Przymanowska-Boniuk

Indeks osób Jerzy Wiśniewski (koncepcja)

Projekt okładki, stron tytułowych i opracowanie typograficzne Wojciech Stukonis

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

Copyright © by The Estate of Jarosław Iwaszkiewicz. All rights reserved. Published by arrangement with Beata Stasińska Literary AgencyCopyright © by Ewa Cieślak & Jerzy Wiśniewski Copyright © for this edition by Wydawnictwo Akademickie SEDNO Spółka z o.o.

Warszawa 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone Kopiowanie, przedrukowywanie i rozpowszechnianie w całości lub we fragmentach jakąkolwiek techniką bez pisemnej zgody wydawcy zabronione

ISBN 978-83-7963-176-6 ISBN 978-83-7963-177-3 (e-book)

Wydawnictwo Akademickie SEDNO Spółka z o.o.00-696 Warszawaul. J. Pankiewicza [email protected]

 

EWA CIEŚLAK, JERZY WIŚNIEWSKI

„Tak mi się chce z Tobą pogadać…”

Kolejny tom powojennej korespondencji Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów zawiera 131 listów z lat 1951–1955. To bardzo prywatne teksty, w których pisarz i jego żona donoszą głównie o sprawach rodzinnych, o swych zajęciach, zdrowiu, o planach, wyjazdach, trochę o przyjaciołach, trochę o lekturach, o wysłuchanych koncertach. Listy powstają w bardzo różnych miejscach. Anna pisze jeśli nie ze Stawiska, to z Rabki – zimą lub z Ustki – latem. Listy Jarosława natomiast datowane są w Stawisku i w Santiago de Chile, w Gorzekałach i Taorminie, w Rabce i Zurichu, w Szklarskiej Porębie i Berlinie, w Sandomierzu i Rzymie – takie egzotyczne zestawienia można by mnożyć.

Życie korespondentów wypełnione jest rodzinnymi wydarzeniami i codziennymi kłopotami. Jarosław podróżuje służbowo; jako przewodniczący Polskiego Komitetu Obrońców Pokoju uczestniczy w sesjach Światowej Rady Pokoju, uczestniczy w zjazdach PEN Clubu i w obradach sejmowych (od sierpnia 1952 r.); pisze, tłumaczy. Na zachowanej kopercie jednego z listów żartobliwie napisał: „Do mojej żony ukochanej Anny na wsi w Stawisku pod Brwinowem, w dobrach swych dziedzicznych zamieszkującej”. Wydawałoby się, że Stawisko przetrwało w niezmienionej formie nie tylko okupację, ale i czas powojennych przemian ustrojowych. A „dziedziczka” Anna troszczy się o funkcjonowanie majątku i domu, dba o licznych jego mieszkańców, z oddaniem zajmuje się swoimi ukochanymi wnukami, Anusią i Maćkiem Włodkami, dba o ich zdrowie i wychowanie, martwi się o ich matkę Marysię, zabiega o dobry kontakt z córką Teresą, przebywającą w Kanadzie, przeżywa narodziny kolejnych wnuków, rozkoszuje się pobytami w ukochanej Ustce. Stara się stworzyć takie warunki, aby mąż mógł realizować swoje pisarskie powołanie, które zarówno dla niej, jak i dla niego, jest sprawą najważniejszą.

Listy te niemal nie zawierają komentarzy o sytuacji politycznej w kraju i na świecie. Tymczasem okres 1949–1955 można określić mianem najbardziej ponurego w powojennej historii Polski. Po zjednoczeniu PPR i PPS w listopadzie 1948 r. nowo powstała PZPR uznała, że po tzw. łagodnej rewolucji należy przejść do ostrej walki ideologiczno-politycznej. Od 1949 roku jeszcze intensywniej niż dotąd ścigano wrogów ustroju – przeciwników nowej Polski oraz Związku Radzieckiego. Aresztowano, sądzono i surowo karano – niejednokrotnie zmuszając do składania fałszywych zeznań – osoby uznawane z góry za winne i niebezpieczne.

W listopadzie 1950 roku aresztowano generała Augusta Fieldorfa, dowódcę Kedywu Armii Krajowej. Na podstawie fałszywych zarzutów osądzono go i skazano jesienią 1952 roku na karę śmierci. O przynależność do antyradzieckiej partyzantki i faszyzm oskarżano wszystkich, nawet szeregowych żołnierzy AK; skazywano ich na wieloletnie więzienie. Latem 1951 roku toczył się w Warszawie tzw. „proces generałów” – dziewięciu wyższych oficerów Wojska Polskiego, którzy swą służbę rozpoczęli jeszcze w II RP. Wśród czterech skazanych na dożywocie znalazł się m.in. generał Stanisław Tatar; pozostałym wymierzono surowe kary więzienia. W 1952 roku skazano na śmierć generałów Józefa Kuropieskę i Franciszka Skibińskiego. Pod zarzutem organizowania w szeregach wojska spisku aresztowano w sumie 129 oficerów; wydano 91 wyroków – 19 osób skazano na karę śmierci. Relacje prasowe z przebiegu wybranych śledztw i procesów miały budzić (i budziły) powszechny strach.

Wrogów szukano także wśród osób sprawujących władzę – w kręgach działaczy partyjnych i urzędników państwowych, szczególnie w gronie przedwojennych komunistów. W 1950 roku aresztowano Mariana Spychalskiego – architekta, po wojnie wiceministra obrony narodowej, organizatora Biura Odbudowy Stolicy, ministra odbudowy, posła na sejm. Pozbawiony immunitetu poselskiego w październiku 1951 roku został oskarżony o dążenie do obalenia przemocą ustroju państwa polskiego. W sierpniu 1951 roku aresztowany został pod zarzutem prowadzenia szkodliwej działalności frakcyjnej w partii Władysław Gomułka – niedawny sekretarz generalny PPR, autor „polskiej drogi do socjalizmu”. W śledztwie oskarżano go o zdradę i współpracę z obcymi służbami wywiadowczymi. W niełasce znalazł się Jerzy Borejsza – organizatorSW „Czytelnik”, redaktor „Odrodzenia”; od sprawowania urzędu odsunięto Zygmunta Modzelewskiego – ministra spraw zagranicznych.

Politycznych przeciwników (także tych rzekomych) oskarżano o szpiegostwo na rzecz obcych państw. W prasie mnożyły się informacje o zatrzymaniach domniemanych sabotażystów, dywersantów, spekulantów. Za wrogów uważano krytykujących lub podających w wątpliwość posunięcia władz. W walkę z nimi zaangażowani byli aktywiści z podstawowych komórek PZPR i ZMP, które działały we wszystkich zakładach pracy, związkach zawodowych, szkołach i uczelniach. Osoby podejrzewane o niechęć wobec ludowego państwa zmuszano do składania publicznej samokrytyki i aktów lojalności. Nieposłusznych pozbawiano zatrudnienia lub możliwości dalszej nauki. Tak w atmosferze zastraszenia i terroru partia utrwalała swoją hegemonię nad różnymi sferami życia publicznego. Aktem przypieczętowującym te procesy stało się uchwalenie 22 lipca 1952 roku konstytucji polskiego państwa, noszącego od tego momentu nazwę Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.

Śmierć Józefa Stalina (5 marca 1953 roku) nie złagodziła opresji rządów komunistycznych w Polsce. Życie społeczne i kulturalne było poddawane coraz silniejszej kontroli ideologicznej i administracyjnej. W marcu 1953 roku władze zawiesiły „Tygodnik Powszechny”; w lipcu jego redagowanie przekazano prorządowemu Stowarzyszeniu Pax. W tym czasie zlikwidowano także krakowski miesięcznik katolicki „Znak”. W czerwcu 1953 roku prymas Stefan Wyszyński ogłosił treść ostrego w tonie listu Episkopatu Polski, skierowanego do prezydenta Bieruta – w reakcji na państwowy dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych. We wrześniu 1953 roku osądzono i skazano biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka pod zarzutami dywersji, szpiegostwa i działalności na niekorzyść ZSRR. W kilka dni po tym wyroku został aresztowany prymas Polski, kardynał Wyszyński.

Iwaszkiewiczowie nie byli ślepi i głusi na to, co się wtedy wokół nich działo. Lęk, nieufność oraz poczucie wszechobecnej inwigilacji nie pozwalały jednak na otwartą wymianę myśli i przelewanie ich na papier. W listach można było pewne sprawy tylko delikatnie sugerować. Kiedy 12 lutego 1951 roku wzburzona Anna nie mogła powstrzymać się od wyrażenia opinii na temat skandalicznej decyzji o wzniesieniu pomnika Dzierżyńskiego w Warszawie – Jarosław skwitował to zaledwie kilkoma, jednak jakże znaczącymi, słowami: „Masz także kłopoty i polityczne! To, co napisałaś o wiadomym pomniku w liście twoim do mnie, jest rzeczą kompletnie niedopuszczalną i bardzo proszę, abyś się zastanawiała nad tym, co można pisać, a co nie!” (list z 17 lutego 1951).

Podczas pamiętnego IV Zjazdu Związku Zawodowego Literatów Polskich w styczniu 1949 roku okazało się, że również literatura ma być narzędziem budowy socjalizmu. Prezesem Związku został Leon Kruczkowski. Wiceprezes Iwaszkiewicz był świadom, „że na nic nie ma wpływu, bo wszystkie decyzje i tak zapadały między Kruczkowskim i Putramentem a Komitetem Centralnym PZPR, nie próbował więc nawet walczyć o zachowanie wpływów w związku. Później, już po zjeździe, nieregularnie pojawiał się na posiedzeniach nowego zarządu głównego, które odbywały się zwykle co kilka tygodni. […] Dość szybko jednak, jako symbol starego, ustępującego estetyzmu, stał się celem rozmaitych ataków” (M. Radziwon, Iwaszkiewicz: pisarz po katastrofie, Wydawnictwo WAB, 2010, s. 277–278). Rzadko w jego listach do żony pojawiają się bezpośrednie odniesienia do sytuacji pisarza, skazanego na milczenie lub tworzenie zgodnie z narzuconymi zasadami socrealizmu. Perspektywa, że pisane utwory nie będą miały szans na publikację, wyraźnie hamowała jego aktywność twórczą. Swoje prace literackie z tego okresu ocenia jako słabe: „wczoraj skończyłem ostatecznie Odbudowę Błędomierza – zdaje się wyszło straszne gówno, ale już nie miałem sił, a poza tym co za zadanie: napisać sztukę polityczną a bezpartyjną! Kwadratura koła, myślę, że jeszcze każą mi ją poprawiać. Zresztą rozumiem, że tak musi być, albo postawić wszystkie kropki nad i, albo usunąć te nieliczne i nieśmiałe aluzje, jakie są u mnie” (J. Iwaszkiewicz, Dzienniki 1911–1955, s. 307–308). W marcu 1951 roku Iwaszkiewicz uczestniczył w konferencji dramaturgów, mającej wyselekcjonować spośród sztuk nadesłanych na konkurs Ministerstwa Kultury i Sztuki utwory nadające się do wystawienia. W liście do Anny sugeruje delikatnie, że to nudny i wyczerpujący obowiązek. Nie pisze jednak, że podczas trzydniowych obrad występował częściowo jako uczestnik, a częściowo jako „podsądny” – bo Odbudowa Błędomierza była też poddawana ocenie i „poprawiana”. Ostatecznie wprowadził do jej tekstu zasugerowane poprawki. Sztuka pod zmienionym tytułem W Błędomierzu była grana latem 1951 roku w dwu teatrach: w Krakowie i we Wrocławiu – co oczywiście przyniosło jej autorowi konkretne gratyfikacje finansowe. „Dla chleba” Iwaszkiewicz napisał również Wycieczkę do Sandomierza – powieść dla młodzieży, przygotowaną na konkurs ogłoszony przez Komitet do Spraw Turystyki oraz ZLP. Została nagrodzona i wydana z drzeworytami Marii Hiszpańskiej w 1953 roku. O tym, jak nisko oceniał to dzieło, świadczy fakt, że nigdy nie usiłował go ponownie wydać.

A ta prawdziwa twórczość? Podczas pobytu w Sopocie w sierpniu 1951 roku Iwaszkiewicz pisze do żony: „Wczoraj czytałem Pogrzeb posła i Borsuka Dąbrowskiej i Kowalskiej, pod koniec przyszła Stasia H[orzycowa]. Właściwie mówiąc, to literatom nie opłaci się czytać takich rzeczy, bo oni za bardzo widzą podszewkę i krój, i nawet nici fastrygi – ale ostatecznie, skoro nie mam czytelników, to można i tak kontynuować swą działalność literacką” (list z 28 sierpnia 1951). Z kolei, w liście z 16 lipca 1952 roku, pisząc o wizycie przyjaciółki córek w Moskwie, którą nazywa „królestwem Famy”, nawiązuje do swego obrazoburczego utworu Fama. Opowiadanie niepoważne – ukazującego Polskę, niszczoną przez wpływy nieustannego kłamstwa i propagandy. Opowiadanie najwyraźniej było dobrze znane Annie i – jak twierdzi Radosław Romaniuk – również wielu przyjaciołom małżonków (R. Romaniuk, Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza, t. 2, „Iskry”, Warszawa 2017, s. 271–272).

O ile sam Iwaszkiewicz bardzo rzadko pozwalał sobie na pisanie poniżej własnego poziomu literackiego, o tyle potrafił zrozumieć zdesperowanych przyjaciół-pisarzy, oddających się tworzeniu czegoś, co byłoby trudne do zaakceptowania w innych okolicznościach. W sierpniu 1953 roku małżonkowie wymieniają informacje o poetyckim przebudzeniu Romana Kołonieckiego – przyjaciela obojga, mieszkańca Stawiska w czasie okupacji oraz częstego gościa w okresie powojennym. „Roman wrócił do formy literackiej i mnóstwo pisze, czytał nam po południu swoje ogromne poemacidło Powrót na Stare Miasto, b. piękny, ale jak doszedł do Marksa i Lenina i do WKP(b), tom omal się z krzesła nie zwalił! Poemat będzie drukowany w «Przeglądzie Kulturalnym» i sądzę, że będzie wielką sensacją, strasznie się cieszę, bo sądzę, że Roman jest zbyt dużym talentem, aby leżał odłogiem bez szkody dla polskiej kultury. A to, że jak mówi Zygmunt [Mycielski], wskoczył w biegu do pociągu i to od razu do tego wagonu, co potrzeba – to tym lepiej” (list Jarosława, 18 sierpnia 1953). Anna na to odpowiada: „szalenie cieszę się z «dźwignięcia się» Romana. Te wiersze, które mi przysłał i które czytałeś, są b. piękne i to już dowodzi, że pod tą zaschniętą skorupą jednak poeta w nim żył i żyje, ale to Stare Miasto to dopiero niespodzianka. Rozumiem, że wreszcie nie może do końca życia z głodu przymierać, ale takie «wskoczenie do pociągu», żeby aż cytować WKP(b), to już może nie było konieczne, bo i tak motyw odbudowy Starego Miasta bardzo błagonadiożnyj […]” (list Anny, 22 sierpnia 1953).

W wielu listach Anny Iwaszkiewiczowej można odnaleźć dowody jej stałej troski o niezmiennie kochanego męża. Prosi, by dbał o zdrowie, był ostrożny, zachował rozsądek. Ponadto pragnie by, tak jak ona, umiał w tych złych czasach znaleźć wsparcie duchowe w religii. 16 stycznia 1952 roku pisała z Rabki: „Pragnę, żebyś był u dwóch lekarzy – u ojca Ziei i u doktora, którego ci wskaże Edzio, bo mam do niego zaufanie. Twój stan duchowy i fizyczny wymagają bezwzględnie tego, żeby ktoś mądry i życzliwy się tym zajął, bo jesteś na martwym punkcie, z którego samemu bardzo trudno jest ruszyć”. Anna chciałaby nadać religijności męża taką postać, która odpowiadałaby jej wyobrażeniom o pobożności – co pozostawało wciąż niespełnione. Nie rezygnowała jednak i – znalazłszy stosowną okoliczność – zwierzała się, że pragnie, by mogli oboje zbliżyć się do siebie również w aktach wspólnego wyznawania wiary. W liście z 21 lipca 1952 roku, opisując neogotycki kościół w Ustce, stwierdza: „Jak bezcenne są te chwile tam spędzone, jak wszystko wygładza się, uspokaja, staje jasnym wobec tej ofiary i szczęścia, które ta miłość daje. Kiedyż przyjdzie ta nade wszystko na świecie upragniona chwila, że nie sama, a z tobą będę w takiej cudownej rozmowie z Bogiem”.

Wśród różnych refleksji, którymi z kolei Iwaszkiewicz dzieli się w listach z żoną, jeden fragment zwraca uwagę bardziej niż inne. Pisarz rzadko w tej korespondencji zdobywał się na wyznania, zawierające tak szczerą autoanalizę. W liście z 28 stycznia 1955 roku, pisanym w Taorminie na Sycylii, odciętej wówczas od reszty świata przez sirocco1, zwierzał się: „piszę w każdym razie parę słów, aby po prostu samemu czuć się mniej samotnym i mieć ten rodzaj rozmowy z tobą. Bardzo właśnie to niedobre jest u mnie, jak sama zresztą to mówisz, że się odzwyczaiłem od samotności. Wyraża się to nawet w tym, że stale mówię do siebie głośno, to znaczy, że nawet nie umiem sformułować myśli nie wypowiedziawszy jej – istnieją dla mnie tylko słowa, nie myśli. Na tym chyba polega mój antyintelektualizm. Czytam teraz Journal Gide’a, cały czas przeciwstawiając się wszystkiemu, co on mówi, muszę mu jednak przyznać olbrzymią przewagę jego nade mną – ten fantastyczny intelekt. I co ważniejsze może – wiarę w słuszność tego intelektu, czego mnie zawsze brakuje. Nawet kiedy mam słuszność – nie wierzę sobie. To jest mój brak zasadniczy. I dlatego wszystko jest u mnie, że może być tak, a może być inaczej. […] No, więc widzisz, człowiek wyjeżdża na Sycylię, aby głębiej odczuwać własne zmartwienia i własną nicość. Gide pogardzałby mną jak Słonimski, ale ja mam rację, nie oni”. W świetle ostatniego zdania tego listu wcześniejsze ubolewania Iwaszkiewicza nad brakami jego intelektu w zasadzie zostają unieważnione. Podobnie jego podziw dla kogoś przekonanego o słuszności swych rozumowań może wydawać się zbędny. W efekcie namysłów nad swoimi ułomnościami Iwaszkiewicz nie szuka współczucia i usprawiedliwień, lecz daje wyraz trudnej akceptacji samego siebie. Jego stwierdzenie – „ale ja mam rację” – poza przekornym pointowaniem niełatwych wyznań, można by nazwać aktem afirmacyjnym: potwierdzeniem zgody na kondycję własnego „ja”. Iwaszkiewicz wpisuje w te słowa aprobatę tego, co określił mianem „mój antyintelektualizm” (a czemu mieliby sprzeciwiać się, według niego, np. Gide czy Słonimski). Warto rozważyć, co kryje się w tym sformułowaniu i czego sens chciał on potwierdzić, pisząc list do swej powierniczki – żony. Chce wobec niej przyznać, że zawsze bliższe mu jest zmysłowe – a nie racjonalne – doznawanie świata; że własnością jego umysłowości jest otwartość na wrażenia: podążanie za zjawiskami, wzbudzającymi w nim ciekawość, czułość, zachwyt. Z napomknięcia o konieczności wypowiedzenia słowa, by mogła powstać myśl, wynika bowiem, że rozmaite twory jego intelektu – każdy ciąg rozumowania czy literacki pomysł – to rezultaty intuicyjno-zmysłowego kontaktu z materią rzeczy oraz zjawisk. Wierność sobie oznaczałaby dla niego zatem pielęgnowanie tej „antyintelektualnej” wrażliwości – nawet za cenę niepewności, odczuwanej na co dzień przez jego „ja”.

Iwaszkiewicz musiał wciąż manewrować między tym, co sam uważał za ważne i niezbędne, a tym, co było mu narzucane przez funkcje, które sprawował. Z pełnym przekonaniem angażował się w światowy ruch obrońców pokoju, brał udział w zjazdach, przemawiał, starał się utrzymywać kontakt z przedstawicielami krajów zza „żelaznej kurtyny”. Musiał tworzyć – bo pisanie i publikowanie było jedynym (do sierpnia 1952 roku) źródłem utrzymania. Musiał dbać o żonę i jej potrzeby, co przez całe życie traktował jako najważniejsze zobowiązanie. Nie chciał (i nie mógł) rezygnować ze Stawiska nie dlatego, że mogło przynosić dochód (a nie przynosiło), ale dlatego, że mimo wszystkich niewygód i kosztów w dalszym ciągu było azylem, ucieczką od oficjalności, zakłamania – zapewniało chwile prywatności i swobodnej wymiany myśli, dawało schronienie innym. A na dodatek stało się symbolem ciągłości polskiej tradycji.

 

Rok 1951

163. [ANNA IWASZKIEWICZOWA DO MĘŻA]

3/I 1951

Mój malupki najdroższy!

Ciągle miałam nadzieję, że dostanę depeszę od Ciebie wyjaśniającą mi coś w sprawie tych nieszczęsnych pieniędzy2, bo doszłam do przekonania, że ty je machinalnie musiałeś wziąć ze stołu i schować, albo włożyć do walizki, bo przecież „cudów nie ma” i te pieniądze dosłownie zniknęły w ciągu dwóch godzin, kiedy ja nie ruszałam się z pokoju, bo mnie wątroba bolała i leżałam z workiem gorącym na brzuchu, a potem poszłam przysiąść się do was do bridge’a, ale dosłownie nikogo u nas w pokoju nie było! Nie chciałam ci niczym psuć pobytu tam i ciągle myślałam, jak to dobrze, że wyjechałeś na taką piękną pogodę i jak tam musi być ślicznie, ale możesz sobie wyobrazić, jaka jestem tym potwornie zdenerwowana i jak czuję się bezradna. Choć mogłabym dać głowę, że pieniędzy nie schowałam (bo właśnie miałam zamiar je zrachować, bo kończyłam swoje rachunki), wyjęłam dosłownie wszystko i z szuflad biurka, i z szafki, gdzie mam różne swoje rzeczy, choć nigdy tam pieniędzy nie chowam. W ogóle myślę spokojnie i logicznie, że gdybym je chowała, nie miałabym żadnego powodu chować je gdzie indziej, niż były przedtem, i jeśli chowałabym machinalnie tak, że potem tego nie pamiętam, to tym bardziej wsadziłabym je do dawnego miejsca, a nie szukałabym jakiejś nowej kryjówki! Zdarza się, że ma się właśnie pieniądze w ręku, a ktoś zawoła do telefonu czy coś takiego i wtedy, spiesząc się, można wetknąć gdzieś, np. w fotel, i o tym zapomnieć, ale ja nie tylko nigdzie się nie spieszyłam i trzymałam worek z gorącą wodą, ale w tym wypadku trzeba myśleć o wszystkim – jednak, na szczęście tu wszelkie posądzenia nawet są wykluczone, bo obie,tj. Kasia i Genia3, były wolne i nie było ich w domu. I jeszcze jedno: w ten sposób nieraz giną okulary, klucz, nieraz tak szukam, albo na przykład ty tych kwitków od meldunków Nowickich4, ale paczka z pieniędzmi to przede wszystkim rzecz, o którą człowiek się boi, więc tak nigdzie nie położy, a po drugie, to jest za duże i za grube, żeby gdzieś się zasunąć. Jestem w rozpaczy i nie wiem zupełnie, co robić; dziś spałam świetnie, ale brałam luminal. Wieczorem zjawił się nagle Jurek5, na parę dni, bo czeka na meble do swego nowego pokoju6. U Stachów7 było tak szalenie zimno, że Stach właśnie chciał spać na kanapie u babci; wobec tego wszystkiego zrobiło się ogólne „zmiana miejsc”: ja spałam u Heli8, Hela u Babci9, a oni oboje u nas; jednak uważam, że trudno co dzień, przez parę dni tak się przenosić. Nie rozumiem, żeby Jurek ostatecznie nie mógł pożyczyć sobie jakiegoś materaca i spać w swoim pokoju, gdzie ma przynajmniej ciepło, bo centralne ogrzewanie, a nie tu co dzień na noc zjeżdżać, kiedy są takie warunki. Do tego węgla ani koksu na Podkowę jeszcze nie wydawali, niby jutro mają wydawać, i Stach też ma kupić węgla.

Od Teresy nic! Czuję, że to się może skończyć atakiem. Mam ochotę do niej zatelegrafować, bo już mimo wszystko to za długo!10 Kiedy Wiesio11 wróci, wezmę go do siebie na kanapę; ucałuj go ode mnie, powiedz, że dziękuję za kartki.

Ściskam mocno.

H.

164. [JAROSŁAW IWASZKIEWICZ DO ŻONY]

Szklarska Poręba, 5 I 51

Moja kochana!

Nie pisałem do Ciebie nic, bo się Wiesio wybrał wcześniej z wyjazdem i wolę posłać list przez niego, niż przez pocztę, która tu na mnie nie robi pełnowartościowego wrażenia. Zresztą nie ma co pisać, pensjonat jak pensjonat, trochę przypomina Lucyllę12, a poza tym gnębi mnie potworny ból w krzyżach – c’est tout13. Szklarska Poręba sama bardzo mi się podoba, ale tak jak Ustka, upadek widać straszny na każdym kroku, nie można nic dostać oprócz prześlicznych jabłek (po 12 zł kilo) i nie ma gdzie pójść. Wszędzie hordy okropnych „wczasowiczów”. Sama okolica bardzo osobliwa, nic nie podobna ani do Tyrolu, ani do Zakopanego, z całą niemiecką, dość burżuazyjną, ale poezją – karczmy, stare domy, prześliczne stare drzewa: lipy, buki i jesiony. Trochę w typie poezji Eichendorffa14, trochę jak z bajek Hauffa15 – nawet ma się chwilami wrażenie, że przyjdą ci rozbójnicy. W sumie wszystko wygląda smętnie. Ale mam śnieg, ciszę, wygodny pokój i towarzystwo Wiesia [Kępińskiego], które się za chwilę kończy. Nie pracowałem jeszcze ani chwili, śpię po 12 godzin i czytam potężną monografię Łobaczewskiej16, są tam miejsca znakomite poparte czasami naiwnymi lub naciągniętymi [?] szczegółami. W każdym razie mon[ografia] podstawowa, trzeba, żebyś ją przeczytała. Bardzo dużo myślę o tobie i bardzo Cię jeszcze raz „równie grzecznie jak stanowczo” proszę o zadbanie o swoje zdrowie, które jest troską nas wszystkich. Ciocia A. [Aniela Pilawitzowa] przyzwyczajona jest do schlebiania tobie i zawsze przyznawania Ci racji w oczy,ale za oczami bardzo dużo mi wierci w głowie, aby Cię wreszcie do jakiegoś doktora dostawić. Ja myślę także, że to konieczne, i to przed Rabką. Bardzo się tej Rabki dla Ciebie boję i dziwię się, że po Ustce nie zawahałaś się przed tą decyzją. No, ale rób raz jeszcze, jak chcesz, ciebie przekonać jest trudno. I tak nieprzekonani nawzajem rozjeżdżamy się coraz dalej od siebie. Bardzo mi były przykre ostatnie święta, tak już wszystko pod batutą babuni. Dziecko drogie, nie piszę więcej, wydaje mi się to zajęciem bezcelowym, Wiesio powie, kiedy przyjadę. W gruncie rzeczy to już za parę dni.

Całuję Cię bardzo mocno.

Twój Jarosław

165. [JAROSŁAW IWASZKIEWICZ DO ŻONY]

Szklarska Poręba, 8 I 51

Moja droga!

Dostałem najpierw twoją depeszę a potem list – przyznam się, że z chwilą wyjścia za drzwi naszego domu nie myślałem już o tych pieniądzach ani razu i bardzo byłem zdziwiony depeszą, nawet jej na razie nie rozumiałem. Chwała Bogu, że się znalazły – list twój rzeczywiście à la veille ataku pisany17, ataku wątroby czy nerwowego, nie wiem, ale robił wrażenie nieprzytomnego. Bardzo mnie to zmartwiło. Tym bardziej, że od kilku dni jestem zmiażdżony potwornym atakiem lumbago, bóle straszne, nie mogę np. pochylić brody, takie mnie ogarniają bóle, tak, że mam utrudnione jedzenie i picie! Dnie są lepsze, ale noce okropne, jedynie grzałka z gorącą wodą trochę uśmierza ból – ale w nocy nie ma grzałki. Władek18 był u mnie w Trzy Króle – radość była straszna – cóż to za czarujący człowiek. Bardzo wielką był mi pociechą w moich boleściach. Kucharski19 umarł tego roku latem, to jego duch w chwili śmierci przyszedł do nas na werandę i chciał nam podziękować za ludzki stosunek. Grześ20 także był dwa razy, ale jakiś głupi i rozwydrzony, miły zresztą i serdeczny zawsze. Nie mogę się wcale poruszać – teraz wstałem do stołu, ale zaraz znów się (z wielką trudnością) położę – nie widać, żeby przechodziło, dziś ma być doktor, który mi wczoraj telefonicznie zapisał znów 10 pastylek aspiryny na dobę, ale dostałem tylko pięć! Nie wiem, kiedy będę mógł wyruszyć – zwłaszcza, że jest ta potwornie ciężka walizka, którą mimo wszystkich pomocy, trzeba od czasu do czasu wziąć w ręce. Projektuję wyjazd na sobotę dopiero, depeszowałem do Stacha, aby uprzedził Związek, bo tam ma być to plenum!21 Będę Cię krótko widział przed wyjazdem, no, ale co robić, przyjadę do Rabki na moje imieniny, o ile będzie ciepły kakacz, bo tu coś strasznego pod tym względem, prawie Sandomierz. Dziś po raz pierwszy wziąłem pióro do ręki od przyjazdu – aby napisać ten list – z wielkich projektów pisania – nici! Przebrnąłem tylko przez 700 stron monografii Łobaczewskiej o Karolu. Duszo, jakie to głupie!

Ściskam Cię bardzo mocno i całuję najserdeczniej.

Twój Ciupaseczek

166. [ANNA IWASZKIEWICZOWA DO MĘŻA]

10/I 1951

Mój najdroższy!

W tej chwili oddał mi Stach twój list i depeszę22. Strasznie się zmartwiłam, że tak fatalnie ten twój wypoczynkowy pobyt tam się rozpoczął. Jeszcze się męczysz, zamiast użyć spokoju, którego w domu (wiem z gorzkiego doświadczenia) trudno szukać. Jest jednak (widać na potwierdzenie zasady, że nie ma rzeczy, która nie miałaby swej złej strony) jeden powód, dla którego lepiej, że jeszcze nie przyjedziesz, dostałam grypki, mam trochę temperatury i zaraz właśnie się kładę, choć mi po aspirynie już lepiej. Boję się tylko okropnie, żeby to się nie rozeszło po domu i dzieci przed Rabką się nie pochorowały. Może Bóg da, że wszystko dobrze się skończy. Ten list twój, mimo wiadomości o lumbago, w lepszym nastroju i trochę mnie pocieszył. Sprawą pieniędzy byłam oczywiście bardzo zdenerwowana, bo to bardzo duża suma (właśnie akurat cała nasza Rabka!), ale w głębi siebie czułam, że musi się coś takiego okazać, jak się okazało, bo przecież nie mogło to zginąć. Ataku nie dostałam na szczęście, ale blisko było.

Marysia23 przyjechała wczoraj, bardzo serdeczna i milutka, przywiozła dzieciom „Wańki-wstańki”, ale Stach ledwie się z nią przywitał. Co z tego wszystkiego będzie?! Jurek przyjeżdża w dalszym ciągu, bardzo miły i serdeczny; dziś przywiózł trochę szynki, obiecał wystarać mi się o papier do pisania, bo podobno na Saskiej Kępie można dostać.

Dziś rano samolotem wyleciała Irena24. Już jest w Paryżu. Dla niej to jedyne, co mogła zrobić, ale bardzo nam było smutno wczoraj się żegnać. Tyle lat się przewaliło tej naszej przyjaźni, ale dopiero ostatnio stało się to naprawdę głębszą przyjaźnią. Mam przekonanie, że nigdy się nie zobaczymy, chociaż ona mówi inaczej. Bardzo jej było przykro, że Ciebie nie widziała, kazała Cię bardzo uściskać i pożegnać.

Kończę, bo chcę się położyć, może zresztą już listu tego nie otrzymasz. Do Rabki chcę jechać 21-go, ale miałam przecież przedtem tyle rzeczy do załatwienia, między innymi tego doktora, a teraz, kto wie, kiedy będę mogła być w Warszawie, zwłaszcza wobec potwornych wprost pogód.

Całuję bardzo mocno i strasznie mojego Ciupaseczka żałuję.

Żoneczka

167. [ANNA IWASZKIEWICZOWA DO MĘŻA]

Rabka, 7/II 1951

Mój najdroższy!

Jeszcze dziś wieczorem chciałam ci opisać pierwsze wrażenia, ale pewno już nie dam rady, bo choć przespałyśmy się wszystkie trzy po południu (Dzidzia25 od 3-ej do 7-ej!), to jeszcze walę się z nóg. Oczywiście, że bezGieni byłabym trupem padła! Co to za szczęście, że ją wzięłam. Przynajmniej od razu rozpakowałyśmy i ułożyłyśmy wszystko i już jest w pokojach milutko, a sama będąc z Dzidzią chyba do niedzieli ledwie bym skończyła. Poza tym Gienia była z córeczką p. Łozińskiej26 „na mieście” i na poczcie i już w ogóle wie, „gdzie i co”. Wygląda na bardzo zadowoloną z tej podróży, tylko trochę boi się, co mąż na to powie i właśnie teraz też list do niego pisze. Żałuję, że nie mogę „być muszką” i przeczytać!

Niestety, w Rabce odwilż i serce mnie boli, jak myślę, jak tu musiało być prześlicznie dwa tygodnie temu, kiedy poraliśmy się z tymi chorobami. Ale i teraz, mimo że nie ma mrozu, odczuwam tę szaloną różnicę powietrza, bo nie ma nic z tej przykrej przenikliwej wilgoci, której tak nie znoszę, i nic wiatru.

(Czwartek rano)

Oczywiście, wczoraj nie skończyłam listu. Dziś pójdę z Dzidzią rano na dół, czyli do miasta i na pocztę, a pp. do Rzepeckiej27, która mieszka bardzo bliziutko stąd. Nasza gospodyni, p. Łozińska, jest nadzwyczaj uprzejma i we wszystkim chce nam pomagać, ale niestety bardzo lubi gadać i boję się, że będzie tu ciągle wpadać na rozmówki. Typ dawnej śpiewaczki: wielka „blondyna” o bardzo obfitych kształtach i chodząca w „szatach”. Jurka Łozińskiego28 nie zna wcale. Pokoiki nasze b. miłe, ale niestety jest jeden duży feler, że nie może być w jednym pokoju trzech osób, a tylko dwie w jednym. Na razie ulokowałam się w pierwszym, trochę większym, ale tam obok duże okno od wschodu (a drugie jest od południa), więc bałam się jasności z rana; tymczasem po tej jednej nocy widzę, że zamienimy się, bo tam będę miała spokój, a przez ten ciągle Genia musi chodzić do kuchni, a i palenisko jest z tej strony pieca. Ten duży, jako środkowy, jest nawet cieplejszy, więc dla dzieci lepiej, ale w ogóle piec doskonały i jest wszędzie bardzo ciepło. Myślę, że będzie nam tu bardzo dobrze i że dzieciom świetnie ten pobyt zrobi. Bardzo mi było smutno z tobą się rozstawać, będę do Ciupaseczka okropnie tęskniła, ale będę dużo do ciebie pisała i ty pisz koniecznie. O Teresce myślę bez przerwy, będę czekała depeszy od niej każdego dnia. Ten list od niej, na odjezdnym odebrany, tak mnie ucieszył. Pewnie już do niej pisałeś29, ja chyba też teraz napiszę, nie czekając tej wiadomości, która jednak może się opóźnić. Może być, jak z Dzidziunią, ale bardzo tego Teresce nie życzę. O Maciunia niepokoję się; chciałabym mieć jak najprędzej jakąś wiadomość o jego zdrowiu. Wszystko dotyczące podróży napisałam w liście do Pogr.30 Rozważcie wszystko i niech już Stach naprawdę porządnie wszystko załatwi, nie jak za pierwszym razem. Zapomniałam prosić cię (a przecież tyle o tym myślę!), nawet błagać, żebyś nic ze Stachami takiego nie gadał, co obrócić by się mogło przeciw moim planom. Nawet w tym, jak nas Stach wyprawił, dowiedli, że dziećmi zająć się nie mogą. A te bilety na inne nazwisko i w ogóle do Zakopanego, to podobno Marysia załatwiała! Cała ta podróż kosztowała znacznie więcej jeszcze przez to, że wszystko było nie tak, jak należało. Tu za to miła niespodzianka, bo jest znacznie taniej niż u nas. Zastałam tu list od Zini Malinowskiej31, bardzo serdeczny, ale od Ireny nic!! Zinia też niepokoi się, że od Ireny nic nie ma. Niestety, z tymi paniami do dzieci nic, bo jedna jest na posadzie, a drugiej adresu nie można się dowiedzieć. Obiecuje mi, że popyta się o taką osobę, o jakiej mówiłam, nie fachową, a lubiącą dzieci. Tyle jest teraz ludzi w ciężkich warunkach, a lżej być przy dzieciach niż na 7 rano walić do biur, życie, a w najlepszym razie całość rąk i nóg i zdrowie narażać w tych okropnych jazdach do zajęć i z powrotem. Ja i tu będę szukała i mam dziwne przeczucie, że z tej strony nie będzie kłopotów, gorzej znacznie ze służbą. Czekam od Ciebie wiadomości o tym, jak wszelkie stawiskowskie sprawy, począwszy od rolnych aż do domowych. Pisz w ogóle dużo. Babci czytajcie wszystkie listy ode mnie, bo jej smutno, jak wie, że pisałam, a nic nie wie.

[bez podpisu]

168. [JAROSŁAW IWASZKIEWICZ DO ŻONY]

9 lutego 1951

Moja Najdroższa!

Bardzo bym chciał jak najwięcej i jak najczęściej do Ciebie pisywać, bo i mnie bardzo brak Ciebie, ale po pierwsze nie bardzo wiele mam czasu, a po drugie nie ma absolutnie nic do doniesienia. Dnie schodzą zupełnie jednakowo, a w dodatku vague de paresse32 strasznie mnie rozleniwia i nawet żadnych intelektualnych przeżyć mi nie daje. Czytam bardzo wiele, ale wszystko spływa ze mnie jak woda, trochę tygodników, co jest chyba najbzdurniejszą lekturą, jaką można mieć na świecie, a trochę starych rzeczy (Balzac, Czechow), które stają się jedyną rozkoszą starych ludzi. Przesyłam Ci list Ireny [Łempickiej], który rozpieczętowałem, bo nie wiedziałem, od kogo – jak jej się strasznie zmieniło pismo, zupełnie nie poznałem! List zresztą jest bardzo dziwny i niezrozumiały.

W domu nic się nie dzieje, Maciek leży wciąż w łóżku i wygląda jak śmierć angielska, i trzeci dzień ma już tę samą temperaturę (37,5o pp.),Stach od czasu do czasu zagląda tutaj, Marysia wcale i zapewne w niedzielę nie przyjedzie. Ja chcę w niedzielę pójść na poranek symfoniczny do Filharmonii z chłopcami33, Wiesia też prawie w domu nie ma, bo taszczą go po lekcjach i warsztatach obowiązkowo do teatru (bez jedzenia) na sztuki w rodzaju Sprawa Anny Kosterskiej34. Po całych więc dniach jestem sam i z wielu spraw pozaczynanych nic nie robię, pokładam się, nudzę się i jakoś chandryczeję. Dzisiaj byłem w Warszawie na posiedzeniu „nerudytów”35 – widziałem Borejszę36 z Dembińską37, nie jest to najmilsze towarzystwo. Ale jak się nie ma innego? Z tym Nerudą męczą mnie strasznie, ale mnie przeszła całkowicie ochota na tłumaczenie – i nawet porządne honorarium, jakie mi za to płacą, nie jest mnie w stanie natchnąć. 21 będzie Pen-clubowa Akademia ku czci Żeromskiego (on był przecież założycielem Pen-clubu polskiego) i mam coś tam mówić, jakieś wspomnienia o nim, razem z Jasiem Parandowskim38, który go nawet zdaje się nie znał! Do Parandowskich telefonowałem, Zbyszek39 jest już w domu, ale jeszcze ma kurację na dwa miesiące! Irena bardzo poruszona. Pogoda okropna, ale dziś w nocy był mrozik, może więc u was jest prawdziwy mróz i śnieg nie stopnieje tak łatwo. Cieszę się z tego pobytu w Rabce dla Dzidzi i myślę, że jej to dobrze zrobi. Pamiętasz, jak to Tereskę ostatecznie postawiło na nogi? Do Teresy napisałem olbrzymi list i wysłałem już wczoraj, z wiadomością, że jesteś w Rabce. Z Rabki listy, jak z Zakopanego, przychodzą z niewytłumaczalną wprost szybkością – twój pierwszy list do Pogrozińskiej przyszedł jednocześnie z telegramem! Kiedy Maciek wyjedzie, nic jeszcze nie wiem i dlatego nie piszę. Z jego powodu wielkie szałamaje w domu, bo Hela i Ciocia chcą go podnieść, a Pogrozińska się temu opiera. Kupiłem dla ciebie paczkę prześlicznego cukru w kawałkach i poślę przez Pogrozińską.

Co się tyczy ważnych decyzji, to nic bez Ciebie nie robię, nie bój się, i wierz mi, że zawsze o wszystko będę się starał jak najlepiej. Z tym wyjazdem waszym to nie było tak najgorzej, jak piszesz, bo ten „wygodny” pociąg wychodzi z Warszawy o jedenastej w nocy – jak tu z dziećmi jechać o takiej porze, zwłaszcza z Podkowy?

Tymczasem całuję Cię jak najserdeczniej, napiszę bardzo prędko lepszy i może sensowniejszy list.

Bardzo, bardzo was obie całuję, dla Gieni pozdrowienia.

Jarosław

[Maszynopis z odręcznymi poprawkami i podpisem na papierze z nadrukiem: Jarosław Iwaszkiewicz]

169. [JAROSŁAW IWASZKIEWICZ DO ŻONY]

Stawisko, dnia 12 lutego, poniedziałek rano

Moja najmilsza i najdroższa!

Bardzo się cieszymy twoimi listami i wiadomościami w nich zawartymi, ale niestety nie możemy się odwzajemnić żadnymi frapującymi nowościami. Życie na Stawisku płynie spokojnie i cichutko, i może na szczęście „nic się nie dzieje”. Wczorajsza niedziela była trochę innaod swoich sióstr, bo pojechałem z chłopcami, z Wiesiem i Mariankiem, na koncert symfoniczny. Nic tam nie było osobliwego, Skrowaczewski40 dyrygował, jakieś okropne koncercisko na skrzypce Rakowa(?!)41, ale z wielką przyjemnością posłuchałem VII symfonii42. Cóż to za genialne arcydzieło! Niestety w finale brakowało soczystości smyczków, ale allegretto było wcale nieźle wykonane – i całość jednak bardzo wzruszająca. Na koncercie nie było prawie znajomych, oprócz Wawrzyńca Żuławskiego43, który raptem zaczął do mnie mówić po imieniu, widocznie kiedyś z nim musiałem wypić bruderszaft. Po koncercie byliśmy z chłopcami na obiedzie w Warszawie, a tutaj w domu przy obiedzie były tylko dwie babcie44, Hela [Iwaszkiewiczówna] i Pogrozińska: dla obniżenia, i to znacznego, przeciętnej wieku, posadziły Maciusia przy stole, jak widzisz, ma się on już trochę lepiej i przypuszczam, że jutro albo pojutrze wyjedzie do Ciebie, oczywiście dadzą wam znać telegraficznie. Po powrocie do domu zastałem już Stachów, którzy wrócili z Milanówka z obiadu, Marysia bardzo milutka, ale przemęczona (wróciła z powrotem do tego filmu o pokoju, a z Jerysem45 już nic! Ja tego wszystkiego nic nie rozumiem!), ale niestety zjawili się o szóstej Miecio46 i Roman K.47, który teraz często do Miecia zagląda, jako wykolejeniec do wykolejeńca. Nie masz pojęcia, czego nie nagadali, posadziłem ich do bridża, ale to nie pomogło, to, co Miecio wygaduje (zresztą, nic nie rozumiejąc i nic nie wiedząc!), to już pojęcie przechodzi. Taki byłem zirytowany, że wreszcie im nagadałem porządnie, ale jak wiesz, to na nich, a zwłaszcza na Romana, nie skutkuje, Miecio dał nam zupełnie inny niż Roman obraz swojej bitwy ze Stachem na weselu Gieni. Okazuje się, że oni na serio się pobili! No, słuchaj, przecież to jest okropne, niby to inteligencja, która wśród „ludu” tak się zachowuje! Czy słyszałaś, że nasze przewidywania co do Czesia48 sprawdziły się, nawet zbyt prędko! Uważam to za największe świństwo, jakie tylko może być, odłożyć sobie parę dolarków przez te kilka lat (z tego, co ten nieszczęsny górnik nakopał węglem!) i potem wymigać się z tego wszystkiego, co powinno być udziałem nas wszystkich, w sposób tchórzliwy i małoduszny. Nie ma słów na to, i nawet ten śliczny krawat stał mi się niemiły i nie chcę nań patrzeć!

Spokojny tydzień minął już, a ten, co się zaczyna, będzie bardzo ruchliwy, już dzisiaj (za chwilę jadę do Warszawy) mam potwornie zawalony dzień i tak już cały tydzień. Kalendarzyk ściśle wypełniony, na pracę w domu nie ma wcale czasu. Nie wiem, jak to będzie, ale mam tyle terminów, że pewne rzeczy muszę robić, to przecież jest i forsa! Biedna „ciocia Frania”49 umarła, pogrzeb jutro, muszę jednak pójść na to, tacy oni byli dobrzy dla mnie przed trzydziestu laty, nie mogę tego zapomnieć, jacy to byli zacni ludzie. Księżna miała 80 lat! Jaś Pawlikowski50 – który mi zawsze w oczach stoi jako ten piękny młodzieńcowaty mężczyzna, złamał kość biodrową i nie zrasta mu się ona, tak że chodzi o kulach! Ma przeszło 60 lat! Skąd się te lata biorą? Pani Natalia51 zaprosiła mnie na środę na wieczór muzyczny, bardzo się z tego cieszę, nagadamy się o Czesławie. Jak u was sprawy śniegowe? U nas zupełnie stopniał, ale dnie są prześliczne, 1–2 stopnie mrozu i niebo niebieskie, wyobrażam sobie, jak jest u was. Maciek, dowiaduję się w tej chwili, ostatecznie wyjeżdża we czwartek, jakim pociągiem, jeszcze nie wiem. Szumilinowa52 wyjechała na„wczasy” (oczywiście).

Całuję Cię bardzo serdecznie, jutro pewnie znowu napiszę, bo będę miał jakieś sensacyjne wiadomości.

Jarosław

[Maszynopis, z poprawkami odręcznymi i podpisem, na papierze z nadrukiem: Jarosław Iwaszkiewicz]

170. [ANNA IWASZKIEWICZOWA DO MĘŻA]

Rabka, 12/II 1951

Mój najdroższy i kochany!

Chcę zaraz odpowiedzieć, w nadziei, że wobec tego, co piszesz, list mój jutro otrzymasz. Nic nie piszesz, czy złapaliście tę Szumilinową dla Maćka? To jest na razie najważniejszą sprawą, bo od Rzepeckiej dowiedziałam się (to pech istotny!), że właśnie w Rabce, gdzie są świetni lekarze-pediatrzy, brak jest laryngologa! Ta jego temperatura jest bardzo niepokojąca i wciąż przypomina mi się mój cas53, kiedy od paru tygodni temperaturę miałam malutką i bez żadnych bólów, a jednak okazała się to groźna sprawa! Co do pociągu, to uważam, że w każdym razie lepiej jest wyjechać z dzieckiem 9-ta z minutami ze Stawiska, bo przecież na pewno na pół godziny przed odejściem można być w sleepingu, a w najgorszym razie poczekać w przyzwoitej poczekalni w Warszawie, niż znaleźć się o 4-tej rano w Chabówce, przy której stacja w Brwinowie jest luksusowa! Nasz pociąg przyszedł z opóźnieniem, więc po 5-tej, ale to też jest okropne, zwłaszcza z dzieckiem po chorobie. Wracając do laryngologa, to do dobrego, odpowiedzialnego specjalisty trzeba jeździć do Krakowa. A teraz powiem ci najlepszy kawał: „Klucz jest u stróża!”, to znaczy: mam recydywę grypy i drugi dzień leżę w łóżku! Przyznasz, że to już jest szczyt naszych seryjnych niepowodzeń. Mam jednak wielką nadzieję, że w tym fantastycznie pięknym powietrzu zlikwiduje się to szybciej. Wczoraj miałam pp. 38, dziś rano 36,7 i spałam dobrze, mimo że kaszel dwa razy mnie budził. Błogosławiłam chwilę, kiedy Pogr. przyszło do głowy, żebym wzięła Genię; absolutnie nie wiem, co w takim wypadku zrobiłabym bez niej. „Jest to po prostu kocie idealne”: daje sobie radę świetnie i z gotowaniem, i ze sprzątnięciem, i z Dzidzią: tak samo jak ze mną chodzi z nią dwa razy dziennie, rano na 2 godziny, pp. trochę krócej, bo zanim zdąży zmyć, jest trochę późno, tak, że wychodzą trochę po 3-ej. Zaprowadziłam tu od razu zwyczaj, który chcę utrzymać:po obiedzie i ja, i Dzidzia leżmy przy otwartym oknie (oczywiście teraz ja nie), bo o tej porze to powietrze, które wchodzi, ma temperaturę kilkustopniową. Trudno wyobrazić sobie, jaka jest przepiękna pogoda, tylko w górach bywa ten rodzaj pogody, tej ciszy i tego blasku. Muszą dwa miesiące dzieci tu spędzić. I ty musisz do nas przyjechać; p. Łozińska mówi, że da ci pokoik na górce, gdzie będziesz miał spokój, i wyjaśniła, że to będzie wielki zaszczyt dla niej. Rozumiem twój nastrój, o którym piszesz, ale mnie martwi; mam nadzieję, że się to zmieni. Właśnie o towarzystwie: a czyż w tym wypadku może być faute de mieux54? Swoje własne zawsze stokroć przyjemniejsze niż niepożądane, z konieczności. Malupki, bardzo cię proszę, „równie grzecznie jak stanowczo”, abyś listów do mnie adresowanych nie otwierał i nie czytał, tylko od razu mi odsyłał. Pierwszy list Ireny, na który tak długo czekałam, już zdążyłeś przede mną przeczytać. Bardzo mnie to irytuje. Nie rozumiem, jak możesz tak robić. Tylko się zastanów nad tym, co byś mówił, gdybym ja tak postępowała. Jakieś średniowieczne pojęcie praw mężowskich. Wcale do ciebie nie pasuje.

Bez przerwy myślę o Tereni i czekam wiadomości z wielkim niepokojem.

Pisz dużo. Całuję.

H.

171. [ANNA IWASZKIEWICZOWA DO MĘŻA]

Rabka, 12/II 1951 Nr 2

Mój malupki!

Piszę dziś po raz drugi, bo chciałam napisać znacznie więcej, ale i też już była jedenasta i Genia z Dzidzią musiała wyjść, żeby wrócić na pierwszą. Ciągle myślę o tym, o ile Genia byłaby mi tu bardziej przydatna niż Pogr[ozińska]. Nawet teraz, kiedy z powodu mojej grypy ma i dziecko, i gospodarstwo na głowie, wszystko robi szybko i sprawnie i jest w doskonałym humorze! To bardzo dobry charakter. Nie mogę się nacieszyć stanem Dzidziuni; wydaje mi się, że przez te kilka dni już się poprawiła; w każdym razie woła jeść ciągle, jest wesolutka i grzeczna, bez żadnych beków i grymasów. Żeby już Maciuś tu był, tylko musi być wiadomo, co z tym uchem! Co do spania, to póki nie jestem jeszcze zdrowa, nie ma zmartwienia, bo jakkolwiek na stałe trzy łóżka w większym pokoju stać nie mogą, to na parę dni przystawić jedno do łóżka Pogr[ozińskiej] na noc, to głupstwo. Zdaje się, że zbiera się na „halniaka”, bo dziś od rana było parę uderzeń wiatru i jest ciepło, ale nie martwię się tym zbytnio, bo przy dłuższym pobycie trzeba i przez to przejść, a po halnym podobno zawsze pada śnieg, a że to luty, pewno znów będzie i mróz. Wczoraj właśnie wieczorem nie miałam jeszcze zasłoniętego południowego okna i rozkoszowałam się tą niebywałą ciszą powietrza i ciszą w ogóle taką, jakiej u nas, właściwie nie rozumiem, dlaczego – nie ma nigdy. Szczekanie psa z daleka podkreśla jeszcze tę ciszę, a nie drażni. Tutaj, jak w „Hrabinie”, przed domem są świerki, moim zdaniem za blisko, ale latem, kiedy słońce bardzo praży, na pewno wszyscy je błogosławią. Teraz daje to wieczorem wspaniały efekt, mianowicie w pewnym momencie przypomniały mi choinki, bo gwiazdy świecące między nimi tak, jak tylko w górach potrafią świecić, wydawały się przyczepionymi do nich ozdobami. Syriusz niebywale wielki i niebieski kołysał się z wyższych gałęzi, jako najpiękniejsza „bomba”. Te moje godziny samotności, kontemplacji i modlitwy utrzymują mnie na powierzchni, czerpię z nich siłę do filozoficznego znoszenia tych wszystkich trudności, np. teraz, żeby się nie niecierpliwić tą drugą chorobą i móc sobie powiedzieć, że „będzie dobrze”, że to lepiej, niż gdybym była zachorowała na Stawisku, bo znowu utknęlibyśmy, zamiast jechać. Mam już tylko uczucie nieprzezwyciężonego ciała, bo powiedz naprawdę, do czego „to to” służy?! Może się okaże, że powiedzonko Romana, z którego tak śmialiśmy się, ma w sobie dużą dozę prawdy! Tymczasem muszę się jakoś wzmocnić, bo dzieciom naprawdę jest moje zdrowie bardzo potrzebne. Tutaj kobieta, która przynosi śmietanę i jajka, miewa śmietankę; dziś wzięłam półlitrową buteleczkę i będę brała od niej dwa razy na tydzień, bo to dla dzieci i dla mnie bardzo ważne, stale Tarwidowa55 to zaleca. Tu w ogóle jest „idealo”, jak mówi Stach, z tym przynoszeniem do domów. Mało co kupować trzeba na mieście. Muszę się zorientować, co tygodniowo będziemy wydawali, p. Łozińskiej wpłaciłam już za trzy tygodnie z góry, co do tych pieniędzy za czas, kiedy nie przyjeżdżaliśmy, porachowała mi jednak za dwa tygodnie (choć to było przeszło trzy!). To mieszkanko jest właściwie bardzo tanie, więc muszę już te 200 zł odżałować. Widocznie od tej gosposi z Augustowa wiadomości nie było. Będzie z tym trudna sprawa. A ze służącą jeszcze znacznie trudniej.Ja i tu będę się dowiadywała. Powietrze górskie dodaje energii i chęci do działania, a ja tu nieszczęsna leżę, aż mnie podrywa, żeby wychodzić, zwłaszcza z dziećmi, Pogr[ozińską], gadać z nimi. No, trudno, trzeba to przetrwać, a potem tego wszystkiego jeszcze zdążę użyć.

Wiesz, że ja nie wiedziałam, że z Rabki tak widać Tatry. Właśnie jak od nas pójdzie się jeszcze trochę wyżej, to tak ślicznie wyłazi ta cała grupa otaczająca Czarny Staw. Był to mój ostatni spacer z Dzidziunią w piątek; słońce tak grzało, że wprost było gorąco; śnieg w miejscach otwartych od tej pory stopniał już zupełnie, ale chyba to nie może być jeszcze koniec zimy. Cieszę się, że są dobre wiadomości o Zbyszku P[arandowskim], choć te dwa miesiące kuracji dowodzi, jak ciężki musiał być stan, ale bardzo chciałabym wiedzieć coś o Wandzie T.56, czy nic nie wiesz? Wyobraź sobie, że Rzepecka mówiła mi bardzo ciekawą rzecz z dziedziny medycyny, à propos Heli; mówił jej to swego czasu Karol [Szymanowski], który wiedział to od jakiegoś lekarza, mianowicie, że angina pectoris ma okresy pięcioletnie, to znaczy, że ciągłe ataki, jakie miała Hela zeszłej jesieni, jeśli chory przetrzyma, to może żyć zupełnie spokojnie przez pięć lat, wtedy znów jest okres niebezpieczeństwa. Rzepecka mówi, że sprawdziła to na swojej matce, która ostatecznie na to umarła. Miejmy więc nadzieję, że Hela będzie dobrze się miała przez cztery lata i że przetrzyma ewentualny krytyczny czas, jeśli takowy za cztery lata nastąpi. Malupku kochany, a może naprawdę ty byś się teraz, choćby z nudów, poleczył? Skorzystaj z tej vague de paresse, skoro i tak nic ważniejszego nie robisz, skorzystaj z mojej nieobecności i wybierz się do tego Plockera57, skoro poczciwy Lewin przygotował już teren dla mnie, to może być i dla ciebie. Mówię i proszę, choć wiem z wieloletniego doświadczenia, że nigdy rozsądnych rad nie słuchasz, ale naprawdę „w naszym wieku”, a zwłaszcza mężczyzna (i mężczyzna, który wciąż twierdzi, że ma różne choroby) musi się od czasu do czasu poleczyć, a już w każdym razie zasięgnąć rady poważnego lekarza. Prosiłeś mnie o to pisząc ze Szklarskiej Poręby i gdyby nie ta grypa i wyjazd, byłabym to zrobiła. Z wątrobą teraz zresztą czuję się wyjątkowo dobrze, sądzę,że to kuchnia na czystym maśle, a nie to garkuchniane pichcenie gosposi na to wpływa. Dobrze jednak, że się jej wymówiło, bo i dla jej zdrowia, i dla naszego dłuższy jej pobyt na Stawisku byłby fatalny, a do małego domu masę szukają gospoś.

13 II

Wczoraj przyniosła mi Genia gazety, bo przecież nie można zrywać kontaktu ze światem, tymczasem na pierwszej stronie przeczytałam wiadomość, która wzburzyła mnie do ostateczności. Pomnik Dzierżyńskiego w Warszawie58, i to gdzie?! Na tym przepięknym Placu Bankowym, na który się tak cieszyłam i zawsze mówiłam, że jak to odnowią, to będzie najpiękniejsze miejsce w Warszawie. Pewno właśnie tam, gdzie Corazzi życzył sobie mieć dziękczynny pomnik, co bardzo mu się należało! Pamiętam, że swego czasu (nie wiedząc, co grozi), mówiłam, że powinieneś o tym w prasie przypomnieć!! Biedna nasza Warszawa, jeśli naprawdę musi w milczeniu znieść taką hańbę. Co prawda trening mamy; mieliśmy już Murawiewa, mielibyśmy z czasem (gdyby wojna potrwała) i Hitlera często-gęsto. Pomnika bohaterów Warszawy nie doczekaliśmy się jeszcze, Tolek okazuje się pospieszył się ze swoim pięknym wierszem „antyczni, nadzy i wspaniali”59, ani pomnika na miejscu wzruszającego ołtarza na gruzach Pawiaka, gdzie tysiące ludzi w mękach życie oddało, ani pomnika męczenników w Oświęcimiu – ale będziemy już mieli w nowo odbudowanej Warszawie pomnik najkrwawszego kata rewolucji. Czyż naprawdę musimy to znieść w milczeniu? Wiesz, że to jest czymś naprawdę bez precedensu, żeby taka postać była czczona, bo np. we Francji, każdy, nawet szczery republikanin uważa la terreur60 za rzecz straszną i może w najlepszym wypadku patrzeć na to, jak [na] mal nécessaire61, ale apoteoza katów – ten cynizm, to coś nowego. Będzie to teraz la pierre de touche62 w stosunku do niejednego człowieka, bo nie uwierzę nigdy, żeby ci, którzy są naprawdę ludźmi dobrej woli, którzy naprawdę są ludzcy, np. tacy Zygmuntowie [Modzelewscy], żeby taką rzecz aprobowali i nie widzieli ohydnie prowokatorskiego charakteru takiego pomnika. I po co prowokować tę ludność? Czy jeszcze mało zdołali wzbudzić nienawiści? Jeszcze rzucać takie wyzwanie, w takich trudnych czasach! Ciekawa jestem, co na to powie Jurek [Lisowski]. Czy będzie miał odwagę uczciwego człowieka63, czy też będzie starał się pokryć ten fakt milczeniem. Szkoda, że go nieprędko zobaczę, bo ja bym go przyparła do muru! Zresztą tu dwóch zdań być nie może, jeśli jest się człowiekiem, w całym tego słowa znaczeniu. Najlepiej dla ludzi, którzy wątpliwości mieli (ewentualnie właśnie Jurek), co odpowiedziałoby się dziecku, które pytałoby, kto to jest, co zrobił ten człowiek, czym przysłużył się krajowi czy ludzkości? Czy to był wielki uczony? Nie. Wielki pisarz czy może muzyk? Nie. Może wielki społecznik? Czy wybudował szkoły, szpitale, czy nie wiem już co. Nie, to był ten, który założył najdoskonalszy, najbardziej perfidny i straszliwy system katowni, z którego potem wyszła inna, którą zwalczaliśmy – gestapo! Jak to można wytłumaczyć dziecku?! A dzieci będą chodziły po Warszawie i będą się pytały! I nawet pewno popędzą szkoły jakieś na odsłonięcie tego pomnika! Jakież to potworne, jakie potworne. I człowiek leży tu chory i musi o tym myśleć! Na pewno powiesz, że nie powinnam się denerwować, że „ten list świadczy o złym stanie nerwów” itp., ale nie będziesz miał racji. Z nerwami od czasu przyjazdu tu, nawet teraz, mimo tej głupiej grypy, jestem, tak jak z wątrobą, nadspodziewanie dobrze, ale ja (na szczęście!) nie zatraciłam w minimalnym nawet stopniu siły reagowania na rzeczy ważne, na sprawy moralne, ludzkie; nie straciłam ani troszeczkę zdolności oburzenia, która niestety tak starła się i zeszlifowała u tylu ludzi. Niestety, nawet u ciebie, co zawsze tak mnie martwi. Zawsze mówisz o starzeniu się, a czyż to „starcie” to nie jest właśnie najgorszym objawem starzenia się? Ja, choć bardzo zestarzałam się fizycznie, ale moralnie uważam stanowczo, że mam bez porównania więcej młodości niż moje córki, w każdym razie Marysia. To dziwne, jak w tym pokoleniu odwrócone [są] zwykłe stosunki między młodym i starszym pokoleniem. Oni są teraz przeważnie tymi „wygodnymi”, tymi gotowymi na wszelkie kompromisy, byle życie łatwiej się układało, a my – ci entuzjaści ceniący prawdę ponad wszystko, odrzucający wszelkie filisterstwo moralne, jakąkolwiek przybierałoby postać (bo dużo ludzi nie widzi, że tu też może być filisterstwo, tak jak nie rozumieli tego twego świetnego powiedzenia o wieży z kości słoniowej na czerwono pomalowanej!). Tak, wydaje mi się, że rzeczywiście najlepszą rzeczą byłoby jak najprędzej zejść z tego świata, jeśli trzeba tylko patrzeć, milczeć, tylko subir64. Może to nie będzie tak trudne, sądząc po tym, co mówi Roman!

Teraz jeszcze do rzeczy praktycznych. Proszę koniecznie, żebyście się wystarali, może jednak przez Basię65, o pastylki cebionu dla mnie, bo tu dostać nie można. Póki człowiek żyje, niech nie będzie takim zgniłkiem, nie mówiąc już o zębach. Przed wyjazdem u Wojnarowskiego66 nie było, a trzeba by wziąć jak najwięcej na zapas. Proszę też o ze dwie buteleczki Algosinu, bo to nieznośne, jak nos się zatyka i nie ma czym oddychać. Chciałam przed wyjazdem również dzwonić do Basi i prosić, żeby była tak uprzejma i odkładała dla nas zastrzyki jodowe dla ciebie i, jeśli jest, Jonopostan forte (ale tego już i na jesieni nie było). Jod po 0,05 mg. Potrzebny jest dla ciebie na zrobienie ci serii wiosennej i jesiennej po 20 sztuk na każdą serię, ale wzięłabym i więcej niż 40 ampułek, bo teraz niestety i z aptecznymi rzeczami zaczęło się jak z innymi, że wszystko trzeba brać na zapas, bo potem miesiącami nie będzie wcale. Zapomniałam we wszystkich listach napisać, że Anusia w sleepingu zgubiła drugi przedni ząbek i jest bardzo szczerbata, ku zmartwieniu babci, ale mimo to tak milutka, że zjeść ją można. Okropnie martwię się tym wszystkim, co piszesz o Maćku. Mam nadzieję, że Stachowie ruszą po rozum do głowy i zrobią tak, jak mówiłam przed wyjazdem: że najlepiej zapakować go i zawieźć do kliniki Erlichowej67, tam laryngolog Dzidzię oglądał, a gdyby trzeba było, zrobiłoby się prześwietlenie. Tyle czasu się już straciło, że parę dni już nie robi różnicy, a łatwiej go zawieźć do Warszawy, do znajomego lekarza w dodatku, niż stąd do Krakowa! I kto by pojechał teraz, kiedy ja nie mogę! Bardzo niewygodnie pisać bez deski, więc pewno namęczysz się, żeby ten list przeczytać.

Całuję, kocham bardzo.

Twoja Żoneczka

172. [ANNA IWASZKIEWICZOWA DO MĘŻA]

Rabka, 14/II

Mój najdroższy!

A więc zjechali dzisiaj i – jak okazuje się – pomimo wszystkich moich próśb i wykładów nie zawieźli Maćka do laryngologa w Warszawie! Jestem raz jeszcze (że też jeszcze mogę!) oburzona na niebywałą négligence68 Stachów, którym wszystko to jeszcze na dworcu w Warszawie tłumaczyłam. Nie rozumiem, dlaczego to było takie niemożliwe w ciągu całego tygodnia zawieźć dziecko do Warszawy, skoro był dość zdrów, żeby go zawieźć aż do Rabki! Teraz, wobec mojej choroby, jest wykluczone, żebym przed 10 dniami mogła być z nim u lekarza. Jednak p. Łozińska, która jest potwornie gadatliwa, ale naprawdę nadzwyczaj poczciwa (wczoraj wzięła Dzidzię na spacer, bo Genia poszła na targ!), dowie się jeszcze dokładnie od swego znajomego doktora, jak to jest, bo mnie się wierzyć nie chce, żeby tu laryngologa nie było, chociażby w tym sanatorium dla dzieci im. Pstrowskiego, które jest podobno najwspanialsze w Polsce. Maciuś rzeczywiście okropnie mizerny, ale temp[eraturę] miał dziś niedużą, choć zmęczony po drodze – 37,1. Ja rano miałam dziś już 36,2 i prawie wcale już nie kaszlałam, spałam świetnie; po południu jeszcze podniosła mi się na 37,5o, ale dziś to piąty dzień, więc „ma prawo” tak być. Jutro spodziewam się spadku, bo w ogóle obudziłam się dziś z zupełnie dobrym „samopoczuciem”, a miałam dotychczas fatalne – Genię zatrzymuję (mimo że chciała jechać dziś na noc) aż do piątku, bo póki ja leżę, to sytuacja jest niemożliwa, ponieważ dzieci wcale nie mogą być ze mną (nie mówiąc już o spacerze). Ponieważ bardzo się zmartwiła i bała się, że będzie miała straszną awanturę od męża, napisałam do niego kartkę, którą sama już wrzuciła. Naprawdę, to bardzo poczciwa kobietka. W sprawie pokoju jeszcze rozmówię się z nią, przemawiając do jej sumienia, że ten pokój daje im się z tym, że ona będzie pracowała czy to u nas, czy u Stachów, bo inaczej to byłby znowu jeszcze jeden klasyczny „stawiskowski interes”. Nie masz pojęcia, jak dzieci cieszą się sobą nawzajem: jedno przez drugie wszystko sobie opowiadają i są uradowane. Pogr[ozińska] wpadła na genialny pomysł rozwiązujący sytuację łóżkową, mianowicie oświadczyła, że doskonale może spać pod oknem i że tak już sypiała, a że górną część ciała nie będzie miała przy oknie, że okno jest południowe, i że tu w ogóle z okien nie wieje, bo wiatru nie ma wcale, więc jest wszystko świetnie, choć pokój wygląda trochę jak un dortoir69 w internacie, a u mnie za to trochę ciasno, bo dwie szafy i kanapka, ale za to będę miała idealny spokój, a na razie, póki jestem jeszcze chora, nie będzie przenoszenia łóżka Maćka na noc do nich.

Ciocia prosi, żebym przez Genię odpowiedziała na kwestie gospodarskie, ale że Genia zaraz nie jedzie, więc posyłam list pocztą licząc na to, że dojdzie tak, jak mój pierwszy list. Teraz już wieczór, list wyjdzie jutro i pojutrze go otrzymacie. Zdaje się, że w poprzednim liście pisałam, jak to się dzieje, że listy stąd i z Zakopanego tak szybko dochodzą, dowiedziałam się tego od Łozińskiej. Ciocia pisze, że w niedzielę spodziewasz się gości i że ma być szynka; szkoda, że nie jakieś ptactwo, bo ja trochę liczyłam na to, że jak przyjedziesz do nas na święta, to przywieziesz ze sobą szynkę, a przecież jedną im trzeba będzie zostawić. Ja już tak się cieszę na ten twój przyjazd! Ostatecznie może o jakąś mniejszą szynkę będzie można dla nas się wystarać, ale tylko u nas, bo tu to na pewno nie będzie możliwe. Co prawda możesz śmiać się z tak dalekich projektów, ale ja lubię układać plany, i powtarzam, szalenie cieszę się na twój przyjazd tu; nie masz pojęcia, jak tu cichutko i rozkosznie. Tylko mamy pecha, że właśnie święta tak wcześnie, bo znacznie wolałabym spędzać święta w domu, z różnych przyczyn. Malupki drogi, ten list mój nudny, cały o sprawach gospodarsko-„urzędowych”, ale do tego jeszcze muszę coś dodać. Mianowicie jest połowa lutego, a w lutym muszą być szczepione kury, bo znowu wyzdychają. Proszę więc bardzo, wezwij Zaorskiego70 i powiedz mu, żeby wybrał się do Starostwa w Grodzisku, dział drobiu (gdzie byłam zeszłej wiosny), tam jest instruktorka drobiowa, która szczepi. W zeszłym roku baby nie zastałam, zostawiłam adres z prośbą, żeby przyjechała i nie zjawiła się, a potem dowiedziałam się, że drób szczepi się zasadniczo w lutym. Nie można znów tego terminu przepuścić, bo teraz oni mają obowiązek to zrobić, a potem sobie lekceważą. Chciałam już sama do Zaorskiego pisać w tej materii, ale mi się bardzo nie chce. Napisz mi jednak zupełnie szczerze, jeżeli nie czujesz się na siłach to z nim sam załatwić, to ja napiszę, ale to opóźni bardzo całą sprawę. Zależy mi na tym bardzo, tym bardziej, że jeśli „po długich i ciężkich cierpieniach” jest kurnik, to nie warto, żeby kury wyzdychały. Na wyjezdnym zapomniałam Stanisławowi71 polecić, żeby naciął trzciny ze stawu na dach kurnika, jak mówił mi Zieliński (skoro nie można dostać papy). Podobno trzeba ciąć sierpem. Proszę cię, każ mu to zrobić, to będzie wreszcie koniec z tym kurnikiem. Zieliński mówił, że sam ma część budynku pokrytą taką trzciną i że to bardzo mocne.

Podobno w domu ciepło, ciekawa jestem, co Głodkowski72 zrobił z piecykiem. Tu jest takie ciepło, o jakim u nas pojęcia się nie ma, ciągle okna otwieramy i to nie na szparkę, a całe.

Malupki, kończę ten nudny list.

Mocno całuję. H.

Mam nadzieję, że dotrzymałeś przed babcią sekretu co do mojej grypy. Dodaję kartę do niej, Hela jej przeczyta.

173. [ANNA IWASZKIEWICZOWA DO MĘŻA]

Rabka, 16/II 1951

Malupki mój najdroższy!

Choć dopiero co wyjechała Genia z listami do ciebie, do Cioci i Stachów, piszę znowu, bo chcę, żeby ten list doszedł na twoje imieniny; jutro rano go wrzucą. Będzie mi bardzo „smutneczko”, że rano od razu ciupaseczka mojego nie ucałuję, tylko z daleka życzę wszystkich dóbr duchowych i cielesnych i żeby cię ta torpeur’a73, czy jak mówisz vague de paresse, opuściła, i żebyś nie chandryczał. Ciekawa jestem, kto do ciebie przyjedzie w niedzielę. Pewno będzie Paweł74; pozdrów go serdecznie ode mnie i powiedz, że parę dni temu śniło mi się, że ty wróciłeś z Warszawy z wiadomością, że Paweł zginął w wypadku samochodowym i ja zaczęłam okropnie płakać. Myślę, że to sen de bon augure75 – wróżący mu zdrowie i długie lata!

Wiesz, że jednak zaskoczyła mnie wiadomość o Czesiu, mimo wszystko co zauważyliśmy i co mówiliśmy z nim. Rzeczywiście postąpił brzydko, ale dwa lub trzy lata temu nawet nie rozumieliśmy jego motywów, a dziś rozumiem wobec jego sytuacji, w jakiej jest jako pisarz. Tylko, że to pycha sądzić, że można się wyodrębnić. Zresztą, jak to będzie? Czy można zostać „zawieszonym w powietrzu”, bo chyba nie poniży się do tego, żeby przystać do emigracji?! Jedno jest pewne, to, że jego postępowanie nie wpłynie na mój sąd o jego poezji i nie powiem (jak to się teraz praktykuje), że niedobra poezja, bo autor tak a tak postąpił. Odczuwam tylko wielki smutek, że ten bezspornie największy poeta swego pokolenia oderwał się od nas, a przez to poezja jego dla nas przepadnie, nie wiadomo, w jakim stopniu i na jak długo. Pytasz się mnie, czy ja słyszałam o tym. Skąd ja tu mogę czegoś podobnego się dowiedzieć?! Żyję w absolutnym zawieszeniu, zresztą dobrze mi z tym. Dziś jestem już zupełnie cały dzień bez temperatury, a wczoraj, choć po południu jeszcze trochę się podniosła, czułam się już od samego przebudzenia zupełnie dobrze. Wczoraj rano padał śnieg i jak rano zobaczyłam świerki całe białe, ucieszyłam się, ale niestety, stopniało wszystko i wczoraj był jedyny naprawdę brzydki dzień, cały pochmurny, ale dziś od rana znów słońce. Wiesz, że dawno nie widziałam istoty tak promiennej jak Genia dzisiaj i w ogóle, ona robi to miłe wrażenie kogoś szczęśliwego. Wyobraź sobie, że za nic nie chciała przyjąć ode mnie forsy za te dwa dni (przez Marysię była zapłacona do 15-go). Jeszcze takiej rzeczy nie widziałam, żeby ktoś nie chciał wziąć pieniędzy, które mu się naprawdę należą!Ty zresztą mówisz, że w ogóle nie spotkałeś takiego człowieka, który by nie chciał wziąć pieniędzy. Przez ten tydzień choroby wypisałam cały swój papier listowy (co prawda niedużo było) i przeczytałam Le Père Goriot76. Dziwię się, że twierdzisz, że to nuda! Ja oderwać się od tego nie mogłam. To wspaniała rzecz; są tam pewne naiwności z tymi comtessami77, ale to detale. Natomiast znajomość człowieka i umiejętność pokazania tego w książce pisanej przeszło 100 lat temu – rzecz zdumiewająca. Raz jeszcze konstatuję przy tym fakt, jak mało ludzie się zmieniają! Całe to życie w tym pensjonaciku, ci goście, ich rozmowy, te kursujące powiedzonka, to znakomite; widzę to wszystko! Stosunek Goriota do córek trochę przeegzaltowany, ale głównie w wyrażeniach, to kwestia epoki (mes anges78), ale czyż wieczna tragedia rodzicielska nie jest głęboko prawdziwa? Muszę przyznać, że znalazło to silny oddźwięk we mnie… Oczywiście miejscami zanadto pachnie już Królem Learem, ale jednak to świetne. Ciekawie się złożyło, że właśnie dopiero co to przepiękne Dzieciństwo… itd. Tołstoja79 przeczytałam. Otóż zastanawiałam się nad tym, że jednak Tołstoj jest bezwzględnie większym pisarzem, to, co się nazywa „głębszym”. Ta cała irracjonalna strona u Tołstoja jest wszędzie obecna i miejscami przez to jest tak wstrząsający (aż dziwię się, że we własnej ojczyźnie jeszcze nie jest za to wyklęty!). Poza tym, a raczej w związku z tym, u Tołstoja jest głęboki stosunek do spraw moralnych, a powiem, że u Balzaca w tej dziedzinie panuje rozbrajająca niekiedy płytkość i naiwność. Jak on łatwo szafuje takimi wyrażeniami jak noblesse d’âme, sublime80 itd. Zakochanacomtesse’a już u niego jest sublime, w ogóle on tyle rzeczy jeszcze bierze na serio, których Tołstoj nie mógłby wziąć na serio, bo ma bez porównania szerszy pogląd na świat, bo właśnie wie, że inne rzeczy są ważne. Jeśli Pawełek będzie u ciebie (ale prawda, będzie pewno w niedzielę, a list dojdzie w poniedziałek), w każdym razie, jak go zobaczysz, to powiedz mu, że dziękuję mu teraz dopiero naprawdę serdecznie za tę przepiękną książkę – po przeczytaniu jej. I przekład jest świetny, mimo tego winnego grona, to ostatecznie głupstwo. Nie podoba mi się tylko bardzo, że on (tak samo jak tłumacz Paustowskiego) pisze za każdym razem „gimnazjaliści”, zamiast „gimnaziści”. Dlaczego?To takie skomplikowane!

Od Tereski czekam depeszy z zapartym oddechem; już teraz każdej godziny mogłaby być. Może już trzecie nasze wnuczątko jest na świecie w chwili, kiedy do ciebie piszę. Jakie to dla mnie smutne, że nie będę wiedziała, jak ona zareaguje na ten fakt, na to najsilniejsze przeżycie w życiu kobiety. Ciekawa jestem, jaki to będzie miało na nią wpływ; ona jest o tyle poważniejsza od Marysi, że chyba nie będzie w tej dziedzinie taką typową samiczką jak Marysia i że na okresie karmienia jej macierzyństwo się nie skończy. O stronę fizyczną wobec wspaniałych metod amerykańskich „bezbolesnych porodów” powinnam być spokojna, ale jednak, jak już ci raz mówiłam, to, że nie czuje się bóli, właściwie nie zmienia przebiegu porodu, a kto wie, może właśnie nawet pogarsza ten przebieg?! Strasznie być tak daleko. Jakie to dziwne, że znowu w okolicach urodzin twoich i Marysi gromadzą się i wnuki: imieniny Maćka, a teraz i dziecko Teresy na ten czas się wyszykowało! W przyszłym tygodniu będzie msza „rodzinna” w tutejszej malutkiej kapliczce, ale oczywiście pomodlę się w domu, bo żadnej nieostrożności tu nie mogę robić. Jeszcze szczęście, że w te ostatnie dni mojej choroby była Genia, a teraz muszę się wziąć do roboty.

Całuję, malupku najdroższy. Kocham bardzo.

Twoja żonka

List do Ciebie Maciuś napisał zupełnie sam, więc zostawiamy tę ortografię!

174. [JAROSŁAW IWASZKIEWICZ DO ŻONY]

Sobota, dnia 17 lutego 51

Moja Najdroższa!

Przyjechała przed