List do Marka Edelmana. Za wolność wczoraj i dziś - Krzysztof Burnetko, Witold Bereś - ebook

List do Marka Edelmana. Za wolność wczoraj i dziś ebook

Krzysztof Burnetko, Witold Bereś

5,0

Opis

AGNIESZKA HOLLAND: Autorzy głęboko wyczuwają brunatne chmury zbierające się nad naszym krajem. Marek Edelman nie pozwoliłby patrzeć obojętnie na rosnące ZŁO. My też nie powinniśmy. Nasz sprzeciw lub przyzwolenie zadecydują o przyszłości. Ważny tekst.

KRYSTYNA JANDA: Gorzki esej, który uzmysławia nam, jak bardzo cofnęliśmy się w czasie.

ADAM MICHNIK: List do Marka Edelmana to współczesna wersja listu Woltera do Pana Boga napisanego po trzęsieniu ziemi, które zniszczyło Lizbonę. To świadectwo przerażenia polskiego inteligenta stanem państwa i Polaków.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 81

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagAnnSol

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo aktualna i bardzo prawdziwa.To było naprawdę dobre, nawet bardzo dobre.
00
pantotoro

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo aktualna książka
00

Popularność




Copyright © Wydawnictwo Arbitror sp. z o.o.

Witold Bereś i Krzysztof Burnetko / Bereś Media sp. z o.o.

Projekt okładki

Łukasz Stachniak

Fotografia na okładce i wszystkie zdjęcia w tekście

Piotr Uss Wąsowicz / Bereś Media sp. z o.o.

Skład, łamanie, korekta

Witold Kowalczyk

Przygotowanie wydania elektronicznego

Michał Nakoneczny, Hachi Media

Wydanie I

ISBN 978-83-66095-19-9

Seria #ArbitrorMyśli

Wydawnictwo Arbitror spółka z o.o.

ul. Krucza 41/43 lok 67

00-525 Warszawa

www.arbitror.pl

e-mail: [email protected]

Zło nie jest banalnością – leży w charakterze człowieka.

To jest dno człowieka, […] człowiek jest zły, bo gdyby nie był zły, toby w ogóle nie zaistniał. Był tak zły, że swoich wszystkich rówieśników – sto tysięcy, dziesięć tysięcy lat temu – wyrżnął, zniszczył i sam został, bo jadł i mięso, i trawę, i wszystko. Lepiej się przystosował, a wszystkich innych zniszczył. I na tym polega to nieszczęście. Że człowiek jest zły. Człowiek ma podły charakter, jest niedobry.

– Marek Edelman

Nie chcieliśmy wierzyć w Pańskie słowa o złej naturze człowieka. Owszem, z przejęciem oglądaliśmy film ze zburzonej Warszawy, a w niej ruiny ruin – warszawskie getto zrównane z ziemią. I choć jakoś się domyślaliśmy, że kolejne masakry są nieuchronne, to – szczerze mówiąc – nie traktowaliśmy tego poważnie.

A przecież śledziliśmy relacje z bombardowania Sarajewa. Jeździliśmy do byłej Jugosławii wraz ze specjalnym wysłannikiem ONZ Tadeuszem Mazowieckim, by naocznie sprawdzić, jak łamane są tam prawa człowieka. Ryszard Kapuściński opowiadał nam z przejęciem o wojnie w Rwandzie. Niedawno wraz z całym światem oglądaliśmy, wygodnie siedząc w fotelach, ruiny syryjskiego Aleppo z tysiącami jego małych, przerażonych mieszkańców.

Ale nas, sytych, jakoś to nie przerażało.

Było daleko.

Nawet gdy Putinowskie czołgi wjechały na zachodnią Ukrainę, rosyjscy terroryści zdobyli ukraiński Krym, a opłacani przez Moskwę bandyci zestrzelili cywilny samolot, wielu w Polsce próbowało to bagatelizować: „Ot, ależ to daleko! To jakieś peryferie cywilizacji Zachodu, który jest może i przeżarty, ale bezpieczny”.

Dziś to już nie są peryferie.

Dziś, choć bezkrwawo, naszymi własnymi rękami kończymy z  wolnością tu, w Polsce.

Europa patrzy na to z niesmakiem. Jeszcze próbuje temu przeciwdziałać, ale za chwilę machnie ręką: „Cóż, dziki, antysemicki kraj, przez pomyłkę przyjęty do rodziny europejskiej”.

Czy się zdziwimy, jeśli wkrótce ktoś w Paryżu znowu powie: „Pourquoi mourir pour Dantzig?”.

Panie Marku,

wie Pan, co jeszcze przeraża? Coraz częściej mówi się o wojnie jako o czymś nieuchronnym, wręcz naturalnym. Pal licho, jeśli wynika to tylko z lęku i zrozumienia zasad polityki. Lecz jest inaczej: znowu, jakby to było latem 1914 roku, mówi się o wojnie jak o fajnej przygodzie. Polska pełna jest grup rekonstruujących bitwy i okupacyjne łapanki, pamięć o powstaniu warszawskim zamieniła się w opowieść o fantastycznym wielkim zrywie Polaków, a Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku zdaniem recenzentów zamówionych przez władze nie oddawało tego, że wojna to – jak przekonywali – także „hartowanie człowieka, ukazywanie jego najszlachetniejszych pobudek, patriotyzmu, obywatelskości, poświęcenia dla innych”.

Niech Pan sobie wyobrazi, że znowu, jak w międzywojniu, ulicami polskich miast – także Pańskiej Łodzi i Warszawy oraz naszego Krakowa – idą marsze polskich faszystów, a na murach widać symbole Falangi. Że kiedy palono kukłę Żyda, tłum wył z zachwytu, a państwo nie reagowało. Że w małym miasteczku w ramach kultywowania tradycji – o, jakże zabawnych – w święta Wielkanocy dzieciaczki okładają kijem figurę Judasza – Żyda, bo tak bywało przed drugą wojną. Że pseudodziennikarka robiąca karierę poprzez podczepianie się pod każdą opcję polityczną (niegdyś liberalną, później lewicową, dziś ekstremalnie prawicową), nie wstydzi się zasugerować, iż polityk przeciwny jej obecnym faworytom to tak naprawdę Żyd. A Żyd, który ukrywa swą żydowskość, to, jak wiadomo, postać najbardziej zdradliwa.

Wie Pan, że władze wyższych uczelni namawiają studiujących obcokrajowców, by nie wychodzili na ulice, gdy akurat odbywają się uroczystości narodowców?

Że Pana towarzysze z czasów walki z komuną – Jacek Kuroń, Bronisław Geremek, Władysław Bartoszewski – są publicznie obrażani przez byle mydłków?

Że niegdysiejszy niezły satyryk, nie mogąc się pogodzić z tym, że jego czas przeminął, opowiada w telewizji publicznej wspólnie z zakompleksionym pismakiem, że obozy Zagłady nie były ani niemieckie, ani polskie, ale… żydowskie? „W końcu kto obsługiwał krematorium?” – pyta rezolutnie. Po prostu boki zrywać. Pośmiejmy się z Holocaustu.

A do tego jest internet – istne narzędzie szatana (gdyby istniał), walcujące zastałe struktury społeczne oraz niszczące stratyfikację ocen i opinii, pozwalające każdemu bezkarnie opluć każdego. Wygląda na to, że zła natura – wedle Pana, Panie Marku, ludzka – się nie zmieniła: zły człowiek korzysta z najnowocześniejszej technologii, by siać hejt (jak za Pana czasów hejtowane były mury miast).

A państwo polskie na to nie reaguje! Policjanci odwracają wzrok od maszerujących faszystowskich bojówek. Prokuratorzy i biegli – a czasem nawet sędziowie – uznają hajlowanie za tradycyjne pozdrowienie rzymskie, rasistowskie napady – za zwykłą chuligankę, koncerty neonazistowskich muzyków – za prywatne spotkania, a głoszenie antyżydowskich haseł za nieszkodliwy społecznie folklor.

No i temu wszystkiemu błogosławi Kościół katolicki, a Jasna Góra, powszechnie uważana za esencję katolicyzmu i polskości, odprawia regularne nabożeństwa dla zjeżdżających tam bojówek skrajnej prawicy.

Co tam zresztą o prostaczkach prawić.

Oto premier rządu składa kwiaty na grobach żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej NSZ, która podczas okupacji została zapamiętana nie tylko z mordowania Żydów ukrywających się po ucieczce z gett i transportów do obozów zagłady, nie tylko kontestowała emigracyjny rząd polski i AK, lecz także – w 1945 roku – była ochraniana przez oddziały SS oraz Wehrmachtu i z nimi współpracowała. A potem na konferencji prasowej tenże premier zrównuje działania nazistowskich zbrodniarzy z działaniami tych, którzy czuli się przez nich zagrożeni, mówiąc pogodnie „byli polscy zbrodniarze, tak jak byli żydowscy zbrodniarze”…

Swoją drogą premier ten, ponoć historyk, to wyjątkowy talent – to on stanął na czele rządowej krucjaty walczącej z rzekomym obrażaniem Polaków za postawę wobec Żydów w czasie wojny, przez co relacje Warszawy z Tel Awiwem znowu zbliżyły się do poziomu z końca lat 60. ubiegłego wieku.

To może dlatego ci, których rodzice wyjątkowym szczęściem zostali w Polsce w roku 1968, dziś, po latach, w marcu 2018 roku, dzwonili do siebie i pytali żartem podszytym niepewnością: „Jak myślisz – będziemy się musieli jednak pakować?”.

Czy Pan wie, panie Marku,

że podczas ważnych polskich świąt, w tym w rocznicę wybuchu powstania warszawskiego (tak, tego, w którym i Pan walczył), w dniu świętym nie tylko dla mieszkańców stolicy, lecz także wszystkich Polaków, maszeruje ulicami w koszulkach ze znakiem Polski Walczącej istna nacjonalistyczna falanga, wznosząc ramiona w faszystowskim pozdrowieniu? Zresztą – że cały oficjalny aparat państwa polskiego z wolna kieruje się nowymi zasadami: powstanie warszawskie toczone było nie przeciwko faszyzmowi i Niemcom, ale przeciw komunizmowi i Sowietom. Armia Krajowa się nie liczy, bo liczą się tylko tzw. żołnierze wyklęci, a im więcej pod ich opisem znajdzie się przykładów antysemityzmu, religijnego fanatyzmu i nawet okrucieństwa – tym w sumie lepiej.

Ależ, powiedzą mądrzejsi i w teorii oczytani, to nie naziści, to nie faszyści, to właściwie bandyci. A może autorytaryści? Tylko że przecież nieważne, czy i w jakim procencie ci nienawistnicy wypełniają definicje politologiczne. Ważne jest coś innego: nikt, dosłownie nikt nie ma wątpliwości, że nie idą oni po to, aby się cieszyć. Że idą brutalni, pełni żółci i chętni do bicia wszystkich, którzy nie z nimi. I nieważne, że idą z rodzinami, z dziećmi. I nieważne, jaką genezę ma skandowany wrzask „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!”. Ważne, że okrzyk ten równie ładnie pasuje dziś do nacjonalistów, jak i do PiS, a kiedyś – do faszystów.

Tak, takie dzisiaj są wzory dla młodych. Zresztą dzieci narodowców na tych zadymach krzyczą równie wulgarnie jak dorośli.

Tak, zmiany Polski na taki raj chce Wielki Inżynier przeżuwający swe kompleksy i porażki w mrocznym zaciszu żoliborskiego domu wzniesionego z PRL-owskich cegieł.

*

Kto jest winny temu, co dzieje się dziś w Polsce? Czy można obciążać winą za ten stan rzeczy Los, Boga, przypadek?

Nie – winny jest człowiek.

Miał Pan rację.

[…] są rzeczy ważne, które trzeba upamiętnić, trzeba pokazać, że istniały, że były. Człowiek ma sentyment do pewnych rzeczy, które się działy, do tych ludzi, którzy zginęli, że jednak się przychodzi, pamięta się o nich. Oni nic tam nie wiedzą, ale nie o to chodzi – to daje bardzo dużo, że jesteś z nimi dalej związany, że to, co było, nie minęło zupełnie, że w twoim umyśle on został. To jest dla siebie, dla siebie się to robi. A poza tym robi się też wbrew komuś innemu, by inni nie myśleli, że wytarli z historii świata rzeczy, które ja uważam za ważne.

– Marek Edelman

Panie Marku,

ciągle mamy wrażenie, że źle oddajemy skalę tamtego Zła. Że nie trafiamy w empatię dzisiejszych młodych pokoleń.

Więc może ta opowieść Pańskiego przyjaciela Kazika Ratajzera (Symchy Rotema)? To on był chłopakiem, który podczas powstania w getcie jako nastolatek osobiście uratował pięćdziesięciu ostatnich bojowców, bezczelnie i odważnie wyprowadzając ich kanałami z getta. I to on po latach opowiadał nam jedną z historii, które muszą przetrwać ku przestrodze.

Był koniec kwietnia 1943 roku i ostatnie dni zrywu od początku skazanego na klęskę. Cisza, w której huczą płomienie trawiące kamienicę za kamienicą. Smród palonych ciał. Nagle odsuwa się właz jednego z tajnych bunkrów, w których kryją się bojowcy. Ktoś ostrożnie się wychyla i rozgląda. To bohater tej opowieści. Wychodzi na wieczorny patrol między żarzącymi się ścianami domów.

Niemców w getcie o tej porze nie ma: w ciągu dnia wypalają kwartał kamienic za kwartałem, a wieczorem – wycofują się na tzw. aryjską stronę. Jest więc pusto, tylko gdzieniegdzie sterty trupów układane mozolnie w ciągu dnia przez karne grupy ocalałych (chwilowo) Żydów. Trupy są do naga odarte – wiadomo, niemiecka gospodarka nie może sobie pozwolić, aby cokolwiek gdziekolwiek się marnowało, choćby były to stare łachy.

Jedną z pryzm ciał mija właśnie bohater, gdy niespodziewanie słyszy płacz niemowlęcia. Przystaje… Tak, płacz dociera właśnie z pryzmy nagich trupów. Pochyla się nad nią: na samym szczycie nagie ciało młodej matki obejmuje w obronnym geście kilkumiesięczne dziecko. Matka ma dziurę w piersiach po kuli, ale niemowlę żyje. Żyje i płacze, wyciągając rączki do nieznanego mu bohatera. Bohater chwilę na nie patrzy, po czym rusza dalej.

Po chwili nie słyszy już płaczu niemowlęcia.

Blisko siedemdziesiąt lat później, siedząc w arabskim barze na Starym Mieście w Jerozolimie, tuż przy via Dolorosa, bohater smutno popatrzył nam prosto w oczy i zapytał: „Osądzacie mnie?”. I długo tłumaczył, że nie mógł wziąć niemowlęcia do bunkra, bo płaczem sprowadziłoby Niemców…

*

Tych opowieści są miliony. Co najmniej milionów sześć, choć w większości nie mogły zostać wykrzyczane. Ale przecież o nich wiemy. A te, które zostały opowiedziane przez ocalałych, zapierają dech i duszą tak jak opowieść Kazika.

Ida Fink. Szewach Weiss. Primo Levi. Calek Perechodnik. Roman Frister. Icchak „Antek” Cukierman. Wydawałoby się, że po śmierci sześciu milionów ludzi tylko dlatego, że byli nie tej narodowości, łajdactwo nie może już podnieść głowy. Nie w Polsce.

A już na pewno – że będzie pamiętane.

Tymczasem tylko w dwunastu miesiącach na przełomie lat 2018 i 2019…

W Wąwolnicy niedaleko Lublina ktoś wjechał koparką w budynek warsztatu kamieniarza, który pracował na rzecz restauracji pamięci pożydowskiej. Sprawca zburzył ściany, zniszczył rzemieślnikowi samochody i sprzęt do obróbki kamienia, a na fragmencie przygotowywanego pomnika napisał: „Żydy precz”.

W Mysłowicach, w dzielnicy Piasek, znowu zdewastowano żydowski cmentarz (sprawcy – kogoś to dziwi? – nieznani). I to nie pierwszy raz – wcześniej wandale uczynili tak w noc przed przybyciem na cmentarz gości ze Stanów Zjednoczonych, którzy mieli oglądać odrestaurowane pomniki.

Podczas uroczystości siedemdziesiątej czwartej rocznicy wyzwolenia Auschwitz przez armię radziecką przed bramą obozu na oczach premiera Rzeczpospolitej oraz ambasadorów Rosji i Izraela ostentacyjnie, bez jakiejkolwiek zgody, przemaszerowało około dwustu narodowców, rycząc: „Czy my jesteśmy krajem niepodległym? Czas walczyć z żydostwem i uwolnić od niego Polskę!”.

Do tego wystarczy popatrzeć wokół.

Na ulice miast upstrzone antysemickimi napisami.

Na stadiony piłkarskie – flagi z faszystowską symboliką i przyśpiewką Hamas, Hamas, Jude auf dem Gas! („Hamas, Hamas, Żydzi do gazu!”).

Na transparenty na manifestacjach.

To tylko drobny wybór z setek takich wypadków. Nasilają się wyraźnie jakoś od dziesięciu lat. I nie trzeba zwalać wszystkiego na skrajnie prawicowy rząd, choć ten w odgrzewaniu antysemityzmu klasycznego i budowaniu nowoczesnego – bezsprzecznie ma wielkie zasługi. Pamiętajmy jednak, że rządy liberalne niewiele umiały robić z antysemickim hejtem na ulicach, murach i w internecie; wolały to – owszem, ze wstydem – zamiatać pod dywan. Sami pisaliśmy w Pana imieniu do ich premierów i ministrów sprawiedliwości apele w tej sprawie. Bez rezultatu.

*

Nie znosimy kibolsko-oenerowskiej ekipy, która włada dziś Polską. Jesteśmy przekonani, że kiedyś, w państwie rządzonym przez prawo, poszczególni przedstawiciele dzisiejszej władzy muszą stanąć przed niezależnymi sądami, by tłumaczyć się z propagowania nacjonalizmu i nienawiści.

Bardzo, ale to bardzo byśmy chcieli usłyszeć od tych, którzy rządzili i którzy – oby – kiedyś znowu będą rządzić i przywracać normalność, odpowiedź na pytanie: „Szanowni, a co wyście zrobili dla walki z ksenofobią? Dlaczego wtedy, gdy rządziliście, się nie udało? Jak widzicie edukację, a jak aktywność państwa prawa? Co zrobicie, by to zmienić?”.

Po prostu: „Czy na pewno rozumiecie, jakim zagrożeniem są współczesne warianty faszyzmu?”.

Zemsta to jest okropna rzecz. I tak nigdy nic nie wychodzi. Ja się boję, że jak Polska będzie taka nienawistna, to nikt nawet nie będzie chciał jej pomagać.

– Marek Edelman

Panie Marku,

Pan doskonale wie, do jakich łajdactw propagandowych Kaczyński jest w stanie się posunąć.

Ale chyba nawet i Pan by nie przypuszczał, że autokrata (bo stał się faktycznym samowładcą Polski, który nie podlega nawet prawu ani prokuraturze) przekroczy wszystkie granice draństwa.

Wiadomo, że już w marcu 1940 roku, ledwie kilka miesięcy po niemieckim najeździe, przed wjazdem do warszawskiego getta stanęły tablice: „Seuchensperrgebiet. Nur Durchfahrt gestattet / Obszar zagrożony tyfusem. Dozwolony tylko przejazd”.

Jarosław Kaczyński zaraz po przejęciu władzy, w roku 2015, też straszył chorobami, rzekomo roznoszonymi przez uchodźców: „Są już przecież objawy pojawienia się chorób bardzo niebezpiecznych i dawno niewidzianych w Europie: cholera na wyspach greckich, dezynteria w Wiedniu, różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które […] nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne”.

Logiczną konsekwencją jest to, że propagandówka wydawana przez jego pretorianów dziś właśnie, w roku 2019, dodaje do numeru pisma szokujące naklejki z tekstem „Strefa wolna od LGBT”. Żeby niby naklejać ją wszędzie tam, gdzie się nie akceptuje i dokąd się nie wpuszcza homoseksualistów.

Jakże podobnie brzmi Judenfrei