Lew i baranek. O duchowości mężczyzn. - KS. ADAM RYBICKI - ebook

Lew i baranek. O duchowości mężczyzn. ebook

Ks. Adam Rybicki

5,0

Opis

Celem publikacji jest promowanie: pozytywnego wzorca męskości, a w kontekście duchowości chrześcijańskiej dróg świętości dla współczesnego prawdziwego mężczyzny.
Zastanawiając się nad przejawami duchowości męskiej, Autor podejmuje refleksje nad istotą, charakterem i powołaniem mężczyzny w dzisiejszym świecie. Pyta o męską duchowość, osadzając ją w kontekście religijnym i kulturowym, na gruncie europejskim i polskim i przywołując przykłady z Biblii, literatury naukowej, literatury pięknej, publicystyki oraz filmu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 296

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Spis treści

Wstęp

Rozdział I.

Aspekt biologiczny

Kultura – za czy przeciw wyodrębnieniu?

Wyodrębnianie się męskiej osobowości

Podstawy biblijne wyodrębnienia

„Kosmiczne” pochodzenie mężczyzny według J. Graya

Niektóre różnice osobowościowe a duchowość

Wyodrębnienie mężczyzny a zły duch – historia Richarda/Rity

Rozdział II.

Rodzaje strat

Strata tego co może dać matka

Strata tego co może dać ojciec

Wola: pierwsza duchowa moc mężczyzny

Cel życia: druga duchowa moc mężczyzny

Rodzaje skorup, czyli strategie przetrwania po stratach

Depresja jako efekt straty i jej rola w duchowym dojrzewaniu

Rozdział III.

Krótka historia amerykańskiego paradygmatu mężczyzny

Niektóre pozabiblijne obrazy mężczyzn

Biblijne obrazy mężczyzn

Zamiast zakończenia

Jakiego mężczyznę można nazwać lwem?

Bibliografia

Wstęp

„I mówi do mnie jeden ze Starców:

»Przestań płakać:

Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy […],

Odrośl Dawida,

Tak, że otworzy księgę i siedem jej pieczęci«.

I ujrzałem […] stojącego Baranka,

Jakby zabitego […]”

Ap 5, 5–6

Podczas pisania tej książki towarzyszyła mi jedna prosta myśl M. Schelera, którego zdaniem „nic tak nie przyczynia się do tego, aby dana osoba stała się dobra, jak bezpośrednie oglądanie osoby, która jest dobra”. Współczesny mężczyzna, chcąc być dobry, nie zawsze ma na kogo patrzeć. Jest pełno wzorców–karykatur, wzorców-na-jeden-sezon, wzorców kreowanych przez media, a następnie równie szybko unicestwianych. Poza tym – samotność i pustka w życiu realnym, dlatego alkohol i narkotyki sprzedają się dobrze. Jednak wielu mężczyzn, również w Kościele, stawia sobie wymagania i je podejmuje, szuka drogi, czyta, modli się, jeździ na rekolekcje i poddaje się kierownictwu duchowemu. Dla wielu jest to droga duchowej „męki”, duchowego wchodzenia na górę. Jest im ciężko, ale przecież wiedzą, że chcą patrzeć na Chrystusa, który jest dobry, chcą właśnie za Nim iść dalej i zmieniać swoje życie. Im szczególnie chciałbym dedykować tę książkę.

Dominującym stylem pisania o mężczyznach jest dzisiaj lamentowanie. Tytuły katolickich czasopism i spotkań na uniwersytetach brzmią przeważnie: Gdzie ci mężczyźni?, Kryzys ojcostwa itd. Krytyka i zmartwienie są o tyle słuszne, że tak naprawdę nie zawsze dotyczą mężczyzn „realnych”, a tylko kulturowych wzorców męskości, rzeczywiście czasem godnych pożałowania. Nie wystarczy lamentować i opisywać, należy chyba zastanawiać się nad promowaniem pozytywnego wzorca, a w kontekście duchowości chrześcijańskiej nad promowaniem dróg świętości dla współczesnego (prawdziwego, a nie wykreowanego przez media) mężczyzny.

Refleksja i debata na temat męskości, również w środowiskach katolickich, najchętniej poruszają się w sferze psychologii, socjologii, czasem antropologii. Dlatego na przykład biblijne refleksje A. Grüna w książce Walczyć i kochać. Mężczyźni w poszukiwaniu własnej tożsamości są tutaj bardzo cenne. Warto jednak zadać pytanie o duchowość mężczyzny. Czy da się ją odnaleźć albo wypracować? A może takie sformułowanie jest sztuczne? Współczesna teologia duchowości już poradziła sobie z tym problemem: jest jasne, że istnieje jedna duchowość chrześcijańska, jednak w jej obrębie można mówić o różnych odmianach: duchowość zakonna i duchowość świeckich, duchowość franciszkańska i duchowość benedyktyńska. Tym bardziej uzasadniona staje się potrzeba wprowadzenia terminu duchowość mężczyzny i duchowość kobiety. Jednak nie chodzi tylko o opis czegoś, lecz o szukanie nowych dróg, odpowiedzi na nowe pytania, które niesie życie. Teologia, w tym teologia duchowości, jest przecież próbą odpowiedzi na ludzkie pytania w świetle Objawienia.

Jedną z ważniejszych książek w dziedzinie męskości i męskiej inicjacji jest Żelazny Jan R. Blya.1 Jest to książka odwołujaca się do baśni, a wyprowadzane z nich treści są współczesne, konkretne, ważne, ciekawe i piękne. Opisując sytuację mężczyzn w Ameryce lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX w., kiedy, jak się wydaje, powstawała książka, Bly nieświadomie zapowiedział zmiany społeczne i środowiskowe, których dzisiaj jesteśmy świadkami w Polsce. Jednak autor nie zna Biblii, używa cytatów biblijnych, nawet nie wiedząc, że pochodzą one z Pisma Świętego. R. Bly nie rozumie też Kościoła katolickiego, jego pojęcia świętości i sensu duchowego dojrzewania. Powtarza natomiast na jego temat obiegowe opinie, najczęściej ironiczne, które są bardziej karykaturą duchowego życia Kościoła niż jego rzeczywistymi ideami. To wielki brak tej książki, dlatego należy ją czytać krytycznie. Poza tym, jeśli będzie czytał ją mężczyzna chrześcijanin, będzie miał poczucie duchowej pustki i zawieszenia w próżni. Jej wartością jest jednak wywoływanie poważnej refleksji nad istotą, charakterem i powołaniem mężczyzny we współczesnym świecie. Tę refleksję w świetle Objawienia i duchowej tradycji Kościoła, zostawionej nam przez duchowych mistrzów, warto podjąć.

Pojawiające się publikacje na temat męskości, a nawet dotykające sfery duchowości mężczyzny, bardzo często są tłumaczeniami autorów amerykańskich czy nawet australijskich. Jedną z nich jest Dzikie serce (i inne książki) J. Eldredge’a, która w Polsce cieszy się ogromnym powodzeniem. Ma to swoją wielką wartość. Jednak kulturowo są to dosyć odległe światy i mężczyzna w Polsce nie zawsze może się w opisywanej tam rzeczywistości odnaleźć. Wydaje się zatem, że o duchowość mężczyzny należy pytać, osadzając ją na gruncie europejskim i polskim. Będzie to trudne, jednak może przynieść wspaniałe efekty.

Od czego można by zacząć konstruowanie obrazu duchowości mężczyzny? Osobiście wierzę, że Chrystus nosi w sobie nie tyko pełnię bóstwa i pełnię człowieczeństwa, lecz, co przecież z tego wynika, pełnię męskości. Kościół katolicki na przestrzeni wieków bardzo się natrudził, aby zdefiniować i dookreślić prawdę o pełni bóstwa Chrystusa i pełni Jego człowieczeństwa. Teologowie (i nie tylko) prowadzili zaciekłe spory i odcinali się od wielorakich chrystologicznych herezji, aby móc z tym większą prostotą pozostać przy stwierdzeniu, że Jezus to pełny Bóg i pełny Człowiek ze wszystkimi tego konsekwencjami. Być może przyszedł czas, by spojrzeć na Jezusa także jako na mężczyznę i na pewien model duchowości mężczyzny (nie tylko kapłana, jak to czasem słusznie się podkreśla).

Spośród biblijnych obrazów duchowości Jezusa dwa pojawiają się najczęściej: lew i baranek. Ciekawe jest spotkanie tych dwóch cech osobowości, ich wzajemna relacja i uzupełnianie się. Jezus jest tak określany w Apokalipsie, którą można przecież nazwać „jednym wielkim listem” do Kościoła (Kościołów) wszystkich czasów. Dlatego warto się wpatrywać w mężczyznę–Jezusa jako lwa–baranka.

Lewto siła, męstwo i odwaga, królewskość, niezależność. W Biblii jest zwierzęciem, którego inne zwierzęta się boją. Jest to też obraz zaufania do siebie, głębokiego osadzenia w sobie i spokoju: „Ucieka występny, choć go nikt nie goni, lecz prawy jest ufny jak młody lew (Prz 28, 1)”. Lew wreszcie to zwycięstwo i w takim kontekście Apokalipsa przedstawia Jezusa. Warto wspomnieć, że autor Apokalipsy widzi w Jezusie prawdziwego zwycięzcę nie tylko wtedy, gdy On rzeczywiście obejmuje panowanie nad światem, lecz także wtedy, gdy jest pojmany, prowadzony na sąd, posadzony na Litostrotos i ukrzyżowany. Wszystkie te sceny pokazują, że to tak naprawdę Jezus był Panem całej sytuacji pojmania, męki i śmierci.

Należy jednak dodać, że lew jest także w różnych kulturach (również w Biblii) uosobieniem zła, a znaleźć się pośród lwów to największe niebezpieczeństwo dla człowieka. Dlatego właśnie najbardziej interesować nas będzie równoczesność, równoległość cech lwa i baranka, dokładnie tak, jak to ukazuje przytoczony wyżej fragment Apokalipsy w odniesieniu do Chrystusa. Jezus jest równocześnie lwem i barankiem i jako lew–baranek jest Zwycięzcą. Zarówno „samotny lew”, jak i „samotny baranek” w duchowości mężczyzny degenerują się: „lew” staje się bandytą, „baranek” niedorajdą i „ofiarą” – w potocznym, czyli pejoratywnym znaczeniu. Wydaje się, że z takimi obrazami mężczyzny mamy do czynienia w mediach.2

„Chrystus zmartwychwstał

jak szczenię lwa,

którego ryk ojca

trzeciego dnia

wzbudził do życia”

Piotr Abelard

Baranek to młodość, niewinność, czystość, łagodność, a wreszcie ofiara złożona za grzechy i przynosząca pojednanie i pokój. Baranek dźwiga czyjeś (nie swoje!) zło na własnym grzbiecie, ale nic nie mówi. Daje się prowadzić, z pozoru jest bierny, ale przecież jest to bierność „zadecydowana” przez niego. Nikt mu życia nie zabiera, lecz on sam je oddaje i jest to fundamentalna różnica. Jezus–Baranek bierze na siebie zło świata, Biblia używa tu słowa tou kosmou – wszechświata. W Apokalipsie Jezus–Baranek pasie wszystkie inne baranki. Ma całą chwałę, potęgę i mądrość. Wszyscy, którzy przed Nim stoją, padają przed Nim na twarz, dzięki Jego krwi zwyciężają, bo w tej krwi opłukali swoje szaty. Baranek jest Panem panów i ktokolwiek będzie chciał go zwyciężyć, przegra. Szczęście ludzi w niebie nazywane jest „Godami Baranka”. Niebo jest tylko dla tych, których Baranek zapisał w swojej księdze.

Tak więc połączenie cech lwa i baranka daje nam niezwykle jasny, prawdziwy i piękny obraz Jezusa. To jest także wyczerpująca odpowiedź na pytanie, kim jest Jezus–mężczyzna i którą drogą można – jeśli się chce – iść do pełni męskości.

Ta książka dotyczy szczególnie etapu wyodrębniania się człowieka–mężczyzny, a więc drogi, na której żegna się on ze swoim dzieciństwem, decyduje się na niebycie kobietą oraz kieruje swoje pragnienia do kobiety jako swojej drugiej połowy. Niniejsza publikacja jest pierwszą częścią przygotowywanej przeze mnie „trylogii” na temat duchowości mężczyzny. Pozostałe dwie części są w opracowaniu i prawdopodobnie będą miały następujące tytuły: Wąż i gołębica (Mężczyzna – duchowość a osobowość), oraz Popiół i wino (Duchowe owoce życia mężczyzny).

1 R. Bly, Żelazny Jan, tłum. J. Tittenbrun, Poznań 1993, s. 11.

2 Zob. np. ciekawe opracowanie na ten temat: K. Arcimowicz, Obraz mężczyzny w polskich mediach, Gdańsk 2003.

Rozdział I. Wyodrębnianie się mężczyzny

Aspekt biologiczny

Mimo że punktem naszego zainteresowania jest duchowość mężczyzny, a nie mężczyzna w ogóle, to warto na samym początku podkreślić, iż duchowość musi być rozpatrywana wraz z całym wyposażeniem człowieka–mężczyzny, a więc także z jego uwarunkowaniami psychologicznymi, biologicznymi i genetycznymi. Bóg obdarza każdym życiem, zarówno duchowym, jak i biologicznym, psychicznym itd.

Badania chromosomów wykazały, że 22 pary chromosomów są identyczne zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn. Różnica występuje w ich 23 parze. U kobiety jest para XX, u mężczyzny zaś XY. To właśnie sprawia, że rozróżniamy dwie płcie. Różnicowanie się płci męskiej na podstawie embrionu XY przebiega etapowo. Osobnik XY (mężczyzna) ma wszystkie geny występujące u osobnika XX (kobieta) i dodatkowo dziedziczy geny chromosomu Y. Przez pierwsze tygodnie embriony XX i XY są anatomicznie identyczne. Płody męskie zaczynają się różnicować około 40 dnia. Właśnie obecność chromosomu Y narzuca wówczas szybką maskulinizację człowiekowi.1

Fakt odmienności garnituru chromosomowego spowodował rozmaite interpretacje dotyczące konsekwencji psychologicznych, a nawet duchowych w życiu mężczyzny. O wiele łatwiej odpowiedzieć na pytanie o różnice psychologiczne niż duchowe między kobietą a mężczyzną, bo, jak się wydaje, na najgłębszym duchowym poziomie to co męskie i to co kobiece jest bardzo podobne. Niektórzy badacze twierdzą, że „chromosom Y to po prostu zwyrodniały chromosom X”, a zatem mężczyzna to „notoryczny niszczyciel”. Według tych teorii kolejnymi konsekwencjami wyodrębnienia się chromosomu Y w życiu mężczyzny są:

1. Drapieżne i łupieżcze wykorzystywanie świata przyrody, gdy tymczasem kobieta staje się coraz bardziej opiekunką rodzinnego ogniska i strażniczką życia.

2. Większa skłonność do zabójstw i sadyzmu niż u kobiet.

3. „Podczas, gdy kobietą się jest, mężczyzną trzeba się stawać”, czyli wyodrębnianie się, „stawanie się” jest niejako konstytutywnie włączone w los mężczyzny.2

O ile dwa pierwsze punkty są mocno dyskusyjne, o tyle ten ostatni wydaje się ważny z punktu widzenia duchowości i będzie nieustannie powracał w całym procesie duchowego rozwoju mężczyzny. Chodzi tu o wpisane w naturę mężczyzny wezwanie do nieustannego wyodrębniania się, co także na poziomie duchowym będzie korespondowało z poczuciem tożsamości, z wewnętrzną integracją i wolnością mężczyzny. Przez całe życie będzie on musiał się wyodrębniać, szukać swojej drogi. Jego duchowość otrzymuje zatem już na starcie jakby pierwszą charakterystyczną cechę: wyodrębnianie. Mężczyzna nieustannie „zlewający się” z matką, potem ojcem, następnie z kobietą, kolegami, partią, Kościołem, niemający „swojego świata”, swojej osobowości, nigdy nie poczuje swojej siły, a zatem nigdy nie wniesie w te rzeczywistości swojego odrębnego świata duchowego, bo go nie będzie miał. W życiu duchowym, jeśli mężczyzna wierzy tylko tak, jak go nauczono (czyli już nie szuka własnej drogi), modli się tylko tak, jak go nauczono, staje się bardziej wiecznym chłopczykiem niż mężczyzną.

Cytowana E. Badinter twierdzi, że w procesie tworzenia się mężczyzny będzie on musiał udowodnić trzy rzeczy: „że nie jest dzieckiem, nie jest kobietą i nie jest homoseksualistą”.3 Wyodrębnianie owo jest potrzebne do tego, aby mężczyzna stawał się mężczyzną, ale nie wystarczy dla jego życia duchowego. Można nawet odwrócić tok myślenia: jeśli nieustanne udowadnianie, że nie jest się ani dzieckiem, ani kobietą, ani homoseksualistą stanie się jedyną cechą duchowości mężczyzny, tak naprawdę degeneruje się on w swoim życiu duchowym. Jednak to podkreślenie nieustannego wezwania do wyodrębniania się jest tu potrzebne, aby zrozumieć, że w rozwoju swojej duchowości mężczyzna będzie także stawiany wobec zadania wyodrębniania się, dążenia do wolności, szukania indywidualnej drogi duchowej.

Kultura – za czy przeciw wyodrębnieniu?

Na przestrzeni wieków wytworzyły się w różnych kulturach rozmaite rytuały mające na celu pomoc mężczyźnie w wyodrębnieniu tego co męskie i ostatecznym zerwaniu z tym co kobiece.

Także w dzisiejszej kulturze Zachodu, jak pisze R. Bly, powoli zaczynamy rozumieć, że „męskości nie uzyskuje się automatycznie; nie stajemy się mężczyzną po prostu dlatego, że jemy płatki owsiane”. Jest tu potrzebna świadoma praca oraz interwencja starszych mężczyzn. Ich czynna interwencja polegała kiedyś na tym, że wprowadzali młodego mężczyznę w pradawny świat męskich mitów i praktyk, z jednej strony, przez oderwanie od świata kobiet, z drugiej strony, przez uroczyste przyjęcie (powitanie) w świecie mężczyzn. Doskonałego przykładu tego rodzaju inicjacji dostarczają zwyczaje panujące u afrykańskich Kikuyu. Gdy chłopiec osiąga odpowiedni wiek, starsi mężczyźni zabierają go matce i wyprowadzają z wioski. Chłopiec nie wie, co go czeka, jest głodny, spragniony, czujny i przestraszony. Ktoś ze starszyzny bierze nóż, otwiera żyłę na własnym ramieniu i pozwala, by kilka kropel krwi spadło do tykwy lub miski. Każdy z zasiadających wokół ogniska starszych mężczyzn czyni to samo, podając następnemu miskę z krwią, która dociera w końcu do młodzieńca z zaproszeniem, by się posilił. Dość makabryczny rytuał, ale uczy on chłopca kilku rzeczy. Mianowicie, że pokarm nie pochodzi tylko od matki, lecz również od mężczyzn oraz że nóż – atrybut męskości, może służyć do wielu innych celów poza zadawaniem komuś ran. Chłopiec został powitany w świecie mężczyzn. Częścią tego powitania jest potem także uczenie młodego mężczyzny mitów, opowieści i pieśni ucieleśniających specyficznie męskie wartości.4

Ogólna „intencja” zanegowania kobiecości tkwiącej w męskości, to jest dążenie do obalenia związków z matką (matką–ziemią, matką–wilgocią, matką–nocą, matką–naturą) manifestuje się w rytuałach i ceremoniach, w których zaznaczony jest moment przejściaproguświata męskiego. Proces maskulinizacji (lub inaczej: odkobiecenia) polega na przemieszczeniu chłopca ze świata kobiet do świata mężczyzn.5 O ile więc kobieta nie musi w konkretny sposób pokonać w sobie „męskiej części”, o tyle młody mężczyzna musi pokonać pewną drogę ku męskości, aby stać się mężczyzną.

Znaczenie kultury w procesie wyodrębniania się mężczyzny jest ogromne. Opisywane przez kulturoznawców rytuały można by nazwać męską inicjacją, jednak słowo „inicjacja” należy rozumieć nie tylko na płaszczyźnie wyodrębniania się mężczyzny, lecz przede wszystkim inicjacji duchowej, w sensie odniesienia do Trójosobowego Boga.

Dla uzupełnienia opisu wpływu obrazu kulturowego warto jeszcze zwrócić uwagę na rolę baśni. Baśnie zawierają uniwersalną mądrość, z której możemy nieustannie korzystać. Także w tradycji chrześcijańskiej podkreślano „pożytek z czytania pism pogańskich”(św. Bazyli Wielki). Dla człowieka, który żyje na tej ziemi i pragnie iść drogą wiary w Chrystusa, całe bogactwo ludzkiej kultury może przyczynić się do jego duchowego wzrostu. Opowiadane z pokolenia na pokolenie historie mają więc nie tylko rolę zabawiania, lecz także uczenia życia.

Jedną z takich opowieści jest baśń zatytułowana Żelazny Jan albo też Żelazny Hans.6 Chociaż pierwsi zapisali ją bracia Grimm mniej więcej w 1820 roku, jednak liczy ona sobie około dziesięć tysięcy lat. Czytelnik dowiaduje się, że gdzieś w głębi lasu, niedaleko królewskiego zamku dzieją się jakieś dziwne rzeczy. Mianowicie myśliwi trafiający w to miejsce znikają i nigdy nie wracają. W ślad za pierwszą grupą zaginionych wyrusza dwudziestu następnych, ale i oni nie powrócą. Ludzie nabierają przekonania, że to leśne uroczysko kryje w sobie jakąś niesamowitą tajemnicę, i przestają tam chodzić. Pewnego dnia pojawia się na zamku nikomu nieznany myśliwy i deklaruje gotowość do wyjaśnienia zagadki. Król, chociaż nie dowierza śmiałkowi, powierza mu zadanie sprawdzenia tajemnicy lasu. Młody człowiek razem ze swoim psem wyrusza więc do lasu i przechodzi koło stawu. Nagle ze stawu wyłania się ręka, porywa psa i niknie wraz z nim w toni. Nasz bohater nie wpada bynajmniej w panikę, jest za to pewny, że znajduje się we właściwym miejscu.

Ponieważ myśliwy jest przywiązany do swego psa i nie chce się z nim rozstawać, wraca do zamku, bierze jeszcze trzech ludzi z wiadrami i powraca z nimi nad staw, aby wybrać całą wodę. Łatwo zrozumieć, że czeka ich niezwykle mozolna praca. Po wybraniu wody odkrywają na dnie stawu okazałego człowieka, od stóp do głów pokrytego włosami. Włosy są rude – przypominają zardzewiałe żelazo. Zabierają tego człowieka do zamku, gdzie król każe go wsadzić do żelaznej klatki stojącej na dziedzińcu, nadaje mu imię Żelazny Jan, a klucz od klatki oddaje na przechowanie królowej.

Dlaczego warto przyjrzeć się tej baśni? Kim jest ów włochaty człowiek od góry do dołu pokryty włosami? Dlaczego, mówiąc o wyodrębnianiu się mężczyzny, sięgnęliśmy właśnie po tę opowieść? R. Bly na podstawie przywołanej baśni (ma ona dalszy ciąg) napisał ogromne dzieło na temat męskości. O co w niej chodzi? Mężczyzna, zaglądając głębiej w swoją osobę, może dokonać niesamowitego odkrycia. Jeśli ma szczęście, odkryje pod powierzchnią swojej duszy spoczywającego w zakamarkach, do których od dawna nikt nie zawitał, włochatego, dzikiego człowieka, pełnego witalności, radości i kreatywności, którego jednak z jakichś powodów zamknięto pod różnymi maskami i „grobowymi płytami”.

Systemy mitologiczne łączą włosy ze sferą instynktów, nie tylko z seksem, ale z tymi wszystkimi energiami, które pozwalały człowiekowi pierwotnemu przetrwać w świecie, w jakim żył. Jeśli na dnie osobowości (bardziej psychiki niż ducha) znajduje się taki „włochaty, dziki człowiek”, to nawiązanie z nim kontaktu jest bardzo ważnym zadaniem każdego mężczyzny. Ten „owłosiony dzikus” spoczywający na dnie stawu to uosobienie życia, witalności, energii, czyli w konsekwencji zadowolenia z tego, kim się jest: mężczyzną. Podkreślenie zadowolenia-z-bycia-mężczyzną jest ważne nie tylko dla całej struktury psychicznej, lecz i dla duchowości mężczyzny. Bóg, gdy stwarzał człowieka, cieszył się nim i stwierdził, że całe stworzenie jest dobre (Rdz 1, 31). Mężczyzna dzisiejszy często patrzy na siebie i... nie wie, co ma myśleć, ale raczej nie jest zadowolony. Czy duchowość chrześcijańska mogłaby dzisiaj z powrotem doprowadzić mężczyznę do cieszenia się samym sobą?

Wspomniana baśń delikatnie sugeruje, że owego kudłatego mężczyznę otacza aura lęku. Lęku, który towarzyszy wszelkiej zmianie lub złamaniu reguł. Zauważmy, że kiedy mężczyzna zaczyna rozwijać wrażliwą (nazwijmy to – kobiecą) stronę własnej osobowości, na ogół uznaje swoje doznania za wspaniałe. Staje się romantyczny, zaczyna pisać wiersze, siada nad brzegiem morza, wyzwala się od przymusu bycia ciągle tzw. „stuprocentowym mężczyzną”, nabiera zdolności do współodczuwania z innymi. Być może współczesny świat tylko na to czeka, szczególnie świat kobiet. Mężczyzna romantyczny, wrażliwy otacza się kobietami i widzi, że znalazł z nimi wspaniały kontakt. Lecz „zanurzenie się w wodę” po to, by dotknąć leżącego na dnie stawu „owłosionego dzikusa”, to całkiem coś innego. Istota drzemiąca na dnie męskiej psychiki wydaje się przerażająca i niebezpieczna. Niektórym kojarzy się tylko ze zwierzęcą agresją lub wyuzdaniem seksualnym.

Współczesna kultura tworzy bowiem albo jałowych, „bezwłosych”, nijakich ludzi, albo bandytów–psychopatów, których nazwanie ludźmi przychodzi z coraz większym wysiłkiem.

A zatem gdy mężczyzna akceptuje swoją wrażliwość („wewnętrzną kobietę”) – czuje się bardziej serdeczny, bardziej koleżeński, bardziej chce mu się żyć. Często utożsamia się ten sposób funkcjonowania z ideałem chrześcijańskim, bo cóż może być bardziej idealnego, niż mężczyzna, który jest łagodny, miękki i miły... jak dziecko lub jak... kobieta?

Natomiast konfrontacja z dzikusem, włochatym, „głębokim mężczyzną”, może budzić lęk. Akceptacja „włochatego człowieka” wymaga odwagi innego typu, łączącej się z pokonaniem wewnętrznych oporów i strachu. Kontakt z nim wymaga zstąpienia w czeluście męskiej psychiki i zaakceptowania jej ciemnych stron. Być może duchowość chrześcijańska do dziś nie znalazła języka, jakim mogłaby mówić do współczesnego mężczyzny, który już w sobie „dzikusa” odkrył i nie wie, jak ma z nim żyć. Wielu mężczyznom nauka o życiu duchowym wydaje się tak ckliwa i nieżyciowa, że mają wrażenie, iż nie jest dla nich, lecz dla kobiet, ewentualnie dla mężczyzn, którzy wolą zaprzeczać własnej męskości, niż mieć z nią żywy kontakt.

Robert Bly twierdzi, że od wielu pokoleń świat biznesu radził młodym przedsiębiorcom, by trzymali się z dala od tej sfery swojej osobowości, ale klasycznym przykładem tej ostrożności jest jednak chrześcijański (czyli w pewnym sensie ugrzeczniony) model kształtowania człowieka. Natomiast samo odkrycie i postawienie przed współczesnym mężczyzną zadania skontaktowania się z „włochatą, dziką istotą” jest, według R. Blya, zasługą m. in. Z. Freuda.

Wydaje się jednak, że R. Bly mówi o karykaturze lub wynaturzeniach duchowości chrześcijańskiej, a nie o jej głównym, żywym i zdrowym nurcie. Święci mężczyźni mieli ze swoim „dzikim człowiekiem” bardzo dobry kontakt, nawet jeśli opisy ich życia są mocno wygładzone. Może właśnie o tym zwierzył się św. Paweł, gdy napisał, że czyni to, czego nie chce, a nie czyni tego, co chce (por. Rz 7, 15-16), w tak lapidarny sposób stwierdzając, że prawdziwe życie chrześcijańskie jest nieustannym napięciem i zmaganiem z pewnymi „dzikimi” energiami, które ani trochę nie chcą się poddać chrześcijańskiej moralności i duchowemu wzrastaniu. Obraz Głowy Kościoła – św. Piotra, który gwałtownie przysięga Jezusowi wierność, gwałtownie odcina Malchusowi ucho, a potem równie gwałtownie się Mistrza wyrzeka – to wszystko być może ukazuje, jak bardzo Wielki Rybak był prawdziwym mężczyzną, a nie sztucznym, delikatnym, niezdecydowanym chłopczykiem.

Klasycznym przykładem, podawanym jako „przytłaczający argument” pełnej natury ludzkiej (a więc i męskiej) samego Jezusa, jest scena oczyszczenia świątyni (J 2, 17). Jest to reakcja, którą interpretując biblijnie, ewangelista określił jako gorliwą troskę o dom Boży. Jednak widać tu wyraźnie, że Jezus jako mężczyzna miał doskonały kontakt nie tylko z ogólnie pojętą ludzką (czyli męską!) naturą, lecz także ze swoim „głębokim mężczyzną”.

Jakie znaczenie dla chrześcijańskiej duchowości mężczyzny, dla jego duchowego wzrostu, ma skontaktowanie się ze swoim „głębokim mężczyzną”? Co to daje?

1. Daje energię i twórczość, ale nie jest to tylko energia seksualna lub energia niszczycielska. Właśnie w nieskontaktowanym ze sobą mężczyźnie te dwa kanały jego wewnętrznej energii stają się jedyne. Wydaje mu się, że jest prawdziwym mężczyzną tylko w aktywności seksualnej albo w agresji.

2. Nieskontaktowany ze swoim „głębokim mężczyzną” mężczyzna staje się często „niemoralny”, bo właśnie „głęboki mężczyzna” daje mu siłę do podejmowania ważnych i dobrych decyzji, także tych, które nie pochodzą z ducha tego świata. Brak takiego kontaktu powoduje moralne niezdecydowanie i duchową bezsilność, bezradność i chwiejność. Decyzje te mogą dotyczyć nie tylko jego własnej osoby, ale także innych osób, co może być dla nich bardzo bolesne. Piotr otrzymuje klucze do Królestwa Niebieskiego – którym odpuści grzechy, są im odpuszczone, którym zatrzyma, są im zatrzymane. Ma paść baranki Jezusa, czyli duchowo towarzyszyć ludziom, którzy świadomie poszli za Barankiem, dokądkolwiek pójdzie. Jest to ogromna odpowiedzialność. Zanim podejmie się decyzje o innych, najpierw trzeba nauczyć się podejmować decyzje o samym sobie.

3. „Głęboki mężczyzna” jest stałą energią pozwalającą w sposób zdecydowany i stały opiekować się innymi, dawać im oparcie, być lwem, którego obecność daje rodzinie bezpieczeństwo i budzi respekt chcących w jakikolwiek sposób rodzinie zagrozić. Mężczyzna nie tylko wie, że powinien w określonych sytuacjach zareagować energicznie (często na tym się kończy), lecz także reaguje.

4. Dobry (tzn. niepowierzchowny i niebezideowy) kontakt ze swoim „głębokim mężczyzną” daje mężczyźnie do ręki władzę nad swoim gniewem. W tym wypadku „władza” nie oznacza możliwości skutecznego stłumienia, lecz odpowiednie pokierowanie gniewem. Nie-skontaktowany mężczyzna jest zmuszony ulegać prowokacjom i nastrojom. Jest wielu mężczyzn, których można określić jako „obrażalskich”, „strojących fochy”, co do tej pory przypisywane było przeważnie kobietom. Wydaje się czasem, że alkohol daje mężczyźnie kontakt ze swoim „głębokim mężczyzną”, z którym na trzeźwo boi się on spotykać. Ale nie jest to kontakt d o b r y, tzn. nie owocuje dobrem moralnym, dobrem innych. Jeśli in vino veritas (w winie prawda), to nic z tej veritas nie wynika, gdy przestaje działać vino.

5. Można pokusić się o stwierdzenie, że tylko dobrze skontaktowany ze swoim „głębokim mężczyzną” mężczyzna jest zdolny „kochać Boga całym swoim sercem i całą swoją duszą”. Serce, jak twierdzi V. Frankl, to nie to, co się posiada, ale to, kim się jest, w całej swej istocie, osoba w całej swej głębi, nie „wegetatywna”, lecz spirytualna, nie popędowa, lecz duchowa.7 Bez skontaktowania się ze swoim „włochatym dzikusem” nie jest więc możliwe pójście drogą ewangelicznej doskonałości, bo, parafrazując słowa Księgi Rodzaju, Bóg stwarza zawsze świętych mężczyzn i święte kobiety, a nie ogólnie świętych ludzi.

Zdarzało się, że i kultura wyrosła na gruncie religii chrześcijańskiej dryfowała w stronę niwelowania różnic między kobietą i mężczyzną. W gnostyckiej Ewangelii Tomasza (II w. po Chr.) poznanie Królestwa równa się poznaniu siebie samego. To najgłębsze poznanie dopiero pozwala człowiekowi być Synem Ojca Żywego, trzeba więc odnaleźć w sobie „boską iskrę”. W tym celu należy przekroczyć świat materialny, wymazać wszelką różnicę (m. in. kobiecości i męskości), aby osiągnąć tę jedność8: „Kiedy z dwojga uczynicie jedno, kiedyuczynicie... część wyższą tak jak niższą, kiedy z mężczyzny i kobiety uczynicie jedną istotę, tak że nie będzie już ani mężczyzny, ani kobiety..., wtedy wejdziecie do królestwa”.9

Pierre Bourdieu zauważa, że w historii kultury można odnotować fakty świadczące o tym, iż najgorszym upokorzeniem dla mężczyzny bywało jego przymusowe „ukobiecanie”. Napisał on, że penetracja, zwłaszcza dokonana na mężczyźnie, jest zawsze jedną z manifestacji libido dominandi obecnym w męs­kim libido. W wielu społecznościach stosunek homoseksualny (i homoseksualne „posiadanie”) jest pojmowany jako wyraz „mocy”: akt dominacji afirmujący wyż­szość przez „ukobiecenie” podległego. U starożytnych Gre­ków ten, który podlegał owej dominacji, narażał się na utratę honoru oraz utratę statusu prawdziwego mężczyzny i obywa­tela, podczas gdy już dla obywatela rzymskiego tylko „pa­sywny” akt homoseksualny z niewolnikiem był postrzegany jako coś „potwornego”. Powiązanie seksualności z władzą powoduje, iż najgor­szym upokorzeniem dla mężczyzny jest „przekształcenie” go w kobietę. Można by przywołać w tym miejscu świadectwa torturowanych mężczyzn, których ukobiecano (zwłaszcza ­przez upokorzenie seksualne), naigrywając się z ich męskoś­ci, oskarżając o homoseksualizm lub po prostu zmuszając, by zachowywali się jak kobiety – to jest dając im odczuć, „co to znaczy mieć ciało i być ciągle wystawionym na upoko­rzenie czy śmieszność lub być zmuszanym odnajdywać przy­jemność w wykonywaniu prac domowych i plotkach z przyja­ciółmi”.10

Wśród różnorodnych tradycji kulturowych można znaleźć więc i takie, które sprzyjały, przynajmniej okresowo, ukobiecaniu mężczyzn.

Kultura zatem dostarcza wszystkich możliwych opcji: nie tylko sprzyja wyodrębnianiu się mężczyzn, ale również ich niewyodrębnianiu, czyli ukobiecaniu. Na przykład u Irokezów sposobem na okiełznanie lęku było pogrążenie się w marzeniach sennych, wiele rdzennych społeczeństw Ameryki rezerwowało specjalne miejsce dla mężczyzn, którzy sami lub „kierowani przez moce” przyjmowali kobiece role (zjawisko to określane jest francuskim słowem berdache). Była to możliwość ucieczki dla tych mężczyzn, którzy nie mogli sprostać męskim wymaganiom i ciągłemu udowadnianiu, że są mężczyznami. O. Vlahos twierdzi, że dzisiaj tego rodzaju ujściem może być chwilowy transwestytyzm. Mężczyzna na pewien czas ubiera się jak kobieta, aby odpocząć od męskości, potem wraca do swojego normalnego stanu. Była to najpierw prywatnie zaspokajana fantazja, jednak w latach siedemdziesiątych zaczęły powstawać w Ameryce kluby, w których „zwykli, żonaci mężczyźni” mogli, przebrani z kobiety, na jeden wieczór zapomnieć o swej roli, odpocząć, poczuć się beztrosko i lekko.11

Dzisiejsza kultura, przez wielu nazywana komercyjną lub konsumpcyjną, spycha mężczyznę na tak daleki margines, że nie wie on ani kim jest, ani po co jest. Podczas gdy kiedyś to on zdobywał pożywienie, w dzisiejszych supermarketach organizuje się „poczekalnie” dla mężczyzn. Gdy kobieta z koszykiem wchodzi na teren supermarketu, zostawia w takiej poczekalni mężczyznę, który dostaje tam piwo, ma włączony telewizor, a „za parę godzin można odebrać go nienaruszonego i zadowolonego”.12

Warto jeszcze wspomnieć, że młodzi mężczyźni także i dzisiaj zaczęli tworzyć swoje własne ryty i testy męskości. Kryteria bywają na przykład takie: Ile możesz wypić alkoholu, zanim się przewrócisz na ziemię? Na jakie ryzyko potrafisz się zdobyć w potyczkach z policją? Jak blisko potrafisz podjechać samochodem, jadąc na zderzenie czołowe, zanim odbijesz w bok kierownicą? Dla kogoś może się to wszystko wydawać bezsensownymi wygłupami, jednak dla niektórych współczesnych mężczyzn ma to sens.13 Zamiast stawać się lwami, prychają jak kotki.

Opisane wyżej kulturowe zjawiska mające na celu stworzenie i wyodrębnienie mężczyzny nie dotyczyły tylko sfery osobowościowej, psychologicznej. Wśród różnych plemion starszyzna plemienna zawsze starała się ocenić także jego hart ducha, odwagę i siłę woli, często wysyłając go samotnie na nieznany teren, aby stawił czoło także temu co ponadnaturalne, nadprzyrodzone, aby zmierzył się na przykład z duchami przodków. Był wysyłany poza wioskę, na pustkowie, był pozbawiony snu, odzienia i jedzenia w oczekiwaniu na udzielenie mu pomocy przez opatrznościowe duchy. Temu właśnie miały służyć uciążliwości i cierpienia: musiał uczyć się pokonywać strach i panować nad potrzebami ciała, aby stać się mężczyzną, bo tylko wtedy mógł pójść dalej: wejść w świat duchowy. W tym świetle o wiele szerzej widać znaczenie postu Jezusa na pustyni. Czy nie była to duchowa i męska inicjacja? Czy nie była to prawdziwa walka duchowa, w odróżnieniu od walk, które toczą mężczyźni, a które nie są walkami prawdziwymi, lecz udawanymi?

Przyglądając się kulturze jako wartości budującej męskość, widzimy, że wymaga ona mądrości i umiejętności wybierania i odrzucania. Mężczyzna, a szczególnie mężczyzna chrześcijanin nie tylko może, ale w pewnym sensie musi stykać się z kulturą ludzką i pozwolić jej na siebie oddziaływać. Jednak, jak się wydaje, to nie ona jest podstawą męskości, to nie ona dostarcza podstawowych wartości męskości. Może szczególnie dotyczy to kultury współczesnej, która zupełnie nie nadaje się do budowania męskości, ponieważ balansuje między homo faber14a homo ludens15, raz promuje mężczyznę ciężko pracującego i dużo zarabiającego, raz zaś wpycha go w fotel przed telewizorem, gdzie oglądając mecz, upija się na umór i zasypia. Mając sceptyczne podejście do współczesnej kultury, mężczyzna, który się nie modli i nie ma życia duchowego, pozostaje w odrętwieniu. Dlatego to właśnie duchowość jest podstawą męskości, a nie kulturowe wzorce, wymyślone przecież przez mniej czy bardziej ułomnego człowieka. Duchowość jako budulec jest elementem trwałym i niezmiennym, kultura natomiast chwieje się i upada, zmienia się pod wpływem różnych podmuchów. Ktoś, kto budując własną męskość, sięgnie do Chrystusa, który daje światło życia, a przy tym jest zawsze ten sam, „wczoraj, dziś i na wieki”, dostrzeże w Nim i w wymaganiach przez Niego stawianych bezpieczną i wreszcie sensowną drogę.

Wyodrębnianie się męskiej osobowości

Psychologia dostarcza na temat wyodrębnienia się mężczyzny i jego specyfiki naprawdę ogromny materiał naukowy. Nas w tym miejscu będzie interesować tylko jeden aspekt: zaangażowanie ojca w wyodrębnianie się mężczyzny. To właśnie on lub jego brak sprawia, że chłopiec ma takie czy inne trudności w stawaniu się mężczyzną. Chodzi nie o to, by być uzupełnieniem miłości matki, lecz o pomoc w wyodrębnieniu przez wspieranie w odejściu od świata matki. Psychologowie ukazują ten proces w pewnych etapach16:

1. Pierwsze lata życia. Jeśli ojciec już tutaj, na początku jest fizycznie i emocjonalnie obecny, jest nadzieja, że syn wyjdzie ze świata matki. Dziecko najpierw jest bardzo przywiązane do matki, ale dobrze, gdy już teraz może odczuć satysfakcję z kontaktu z ojcem. Przez poświęcenie dziecku czasu i uwagi ojciec daje mu do zrozumienia, że jest ważne. Ojciec powinien wziąć na siebie oswajanie syna z ryzykownymi sytuacjami, w które życie mężczyzny będzie później obfitować. Na poziomie duchowym będzie mógł potem łatwiej podejmować pewne decyzje wiążące się z życiem i wyznawaniem wiary. Chłopiec widzący modlącego się ojca, będzie się zastanawiał: kto jest potężniejszy i silniejszy od tego potężnego i silnego mojego taty? Dorastający chłopiec, czujący obok siebie siłę ojca, poczuje też ogromną radość, gdy jako mężczyzna będzie mógł zaofiarować swoją siłę tym, którzy zostaną mu powierzeni. Jeśli natomiast nie przeżyje tej siły ojca, będzie sam (nieraz przez całe życie) szukał opieki czy to u swojej kobiety, czy w Kościele, czy w partii, a nawet u swoich dzieci. Jest to moment bardzo ważny, ponieważ duchowość w swoim horyzontalnym wymiarze (chodzi o miłość bliźniego, równie ważną jak wymiar wertykalny, czyli modlitwa) zakłada wzięcie na siebie odpowiedzialności za inne osoby, młodsze, potrzebujące itd. W sytuacji gdy mężczyzna zewnętrznie (czyli „na niby”) bierze taką odpowiedzialność, lecz wewnętrznie czuje się jako ten, którym inni powinni się opiekować, struktura się rozsypuje i to od samego dna, od wnętrza, które nie koresponduje z zewnętrznym sprawowaniem pewnych ról społecznych.

2. Okres szkoły.Ojciec naprawdę bierze na siebie wychowanie syna, który wychodzi spod skrzydeł matki. Buduje z synem wspólne sfery zainteresowań. Syn bardzo wtedy potrzebuje być z ojcem w odosobnieniu, w przygodzie, w trudnych warunkach, tam, gdzie trzeba się jakoś sprawdzić, dobrze porozumiewać i liczyć na siebie nawzajem. Uczy się wówczas radzenia sobie bez mamy, doświadcza, że dobrze i bezpiecznie jest być z tatą. Tworzenie takich okazji do prawdziwych doświadczeń jest bardzo ważne w drugiej fazie dorastania syna (7–14 lat). Czas biegnie przecież bardzo szybko i nieprzeoczenie tego jest sztuką ze strony rodziców. Możliwości psychicznego oddziaływania na syna kończą się nieodwołalnie w 16–17 roku życia. Za chwilę ojciec zostanie odsunięty.

3. Gdy syn ma 15–16 lat, jest już „strzałą wystrzeloną z łuku” i sam już chce radzić sobie z życiem, odseparować się od matki, wyjść z domu. W Niemczech coraz więcej chłopców w tym wieku wyprowadza się już z domu, aby zamieszkać w osobnym mieszkaniu ze swoją życiową partnerką. Ponieważ to wyjście (a raczej ucieczka) z domu odbywa się „na oślep”, młody mężczyzna robi błędy i angażuje się w ryzykowne sytuacje. Chce zerwać ze wszystkim, co – jak twierdzi – odbiera mu wolność, na przykład z Kościołem. Zaalarmowani rodzice (w tym ojciec) czasem wkraczają w jego życie z systemem napomnień i kar, ale jeśli ojca nie było przy synu wcześniej, jest już za późno. Ta trzecia faza bowiem opiera się na zaufaniu i szacunku, a nie na nakazach i karach. Dochodzi tu do ostrych walk między dorastającym chłopcem a jego rodzicami. Od tego momentu tylko w jeden sposób można wychowywać syna – przykładem własnym i przykładem swego życia. On będzie się za tymi przykładami oglądał, najczęściej poza rodziną. Wcześniej pomagał lęk syna przed autorytetem ojca, teraz tego lęku jest coraz mniej, a pojawia się potrzeba wzoru. Ojciec po raz pierwszy zdaje egzamin przed synem, krytycznie przyglądającym się temu, w jakim stopniu sam ojciec spełnia swoje wychowawcze i światopoglądowe postulaty. Gra w nauczyciela się skończyła. Musi pokazać, kim jest naprawdę i jak bardzo uczył słowem i tylko słowem. Ten trzeci etap polega też na tym, że synowie i ojcowie wspierają się w poszukiwaniach. Jeśli ojciec nie poprzestaje na tym, kim już jest i co wie, lecz ciągle jeszcze się uczy i szuka, to jest to najlepszy przekaz duchowy, jaki syn może na tym etapie otrzymać od ojca. Ale czego ma szukać ojciec i jakiego szukania ma nauczyć syna?

Ciekawe jest to, że cytowany W. Eichelberger (buddysta) twierdzi, iż najbardziej podstawowym atrybutem mężczyzny (atrybutem, który ma być ukształtowany właśnie przez ojca) jest uwolnienie się od lęku przed śmiercią. Twierdzi on, że każdy mężczyzna ma w sobie tę sferę lęku, która jest dla niego „najbardziej upokarzająca, czymś nie do pogodzenia z naszym przeczuciem, kim naprawdę jesteśmy”.17 Chcąc się zmierzyć z tą sferą, mężczyźni jeżdżą motorami, rzucają się z mostów, żeby ukazać pogardę dla wszystkiego, co może prowadzić do lęku, a co w konsekwencji może prowadzić do pogardy życia. Jedno i drugie jest ucieczką, czasem ucieczką przez atak. Jeśli jest to prawda, że istotę mężczyzny konstytuuje w jakiś sposób pozbycie się lęku przed śmiercią, to widać tu zadziwiającą zgodność z orędziem chrześcijańskim: Chrystus przynosi uwolnienie od śmierci, a przez to uwolnienie od lęku przed śmiercią.

„[Nowo narodzone lwy] z powodu wielkiej boleści, jaką czują, przychodząc na świat, [...] są tak oszołomione, że leżą trzy dni omdlałe, jakby były bez życia, do chwili, aż pod koniec trzeciego dnia zjawi się ojciec, który ryknie tak mocnym głosem, że małe podniosą się, posłuszne swej naturze”.

Brunetto Latini

A zatem prawdziwe i najgłębsze wyodrębnienie się mężczyzny musi mieć nie tylko wymiar duchowy, ale w dodatku ten wymiar musi mieć swoje istotne i pierwszoplanowe miejsce. Wszelkie próby szukania paradygmatu mężczyzny, eliminujące duchowość, muszą skończyć się degeneracją męskości. Odrębnym problemem jest pytanie: jaka to ma być duchowość? Czy w świecie przypominającym duchowy supermarket współczesny mężczyzna sam wie, co może wybrać dla siebie?

Jaki jest zatem ludzki sens czy kształt wyodrębnienia się mężczyzny?

Pomocą w odpowiedzi na pytanie o właściwy kierunek wyodrębniania się mężczyzny może być jeszcze jedna uwaga na temat jego wewnętrznego świata, „zanim stanie się mężczyzną”. Rolą ojca na etapie wyodrębniania się mężczyzny jest pomoc synowi w odróżnieniu właściwego i niewłaściwego rozumienia i przeżywania swojej własnej królewskości, mówiąc inaczej – godności. Jako małe dziecko każdy ma poczucie, że jest bogiem. Na taką możliwość wskazywało już królewskie życie w łonie matki, a jeśli ktokolwiek, już po naszym przyjściu na świat, stara się nam wytłumaczyć, że nie jesteśmy bogiem – nie chcemy tego słyszeć. Jest to swego rodzaju „dziecięca wielkość”, którą koniecznie trzeba odróżnić od tkwiącej w nas prawdziwej wielkości i godności. Mistycy chrześcijańscy (na przykład tzw. mistycy nadreńscy) odkrywali w sobie ten obraz Boży, imago Dei, który pozwalał im formułować tezę o nadzwyczajnej, „królewskiej” godności każdego człowieka. Pomieszanie tych dwóch wielkości w procesie wyodrębniania ma swoje konsekwencje w całym duchowym rozwoju mężczyzny. Nie tylko informacja, ale egzystencjalne uznanie Tego, „kto jest naprawdę ośrodkiem świata” jest, jak się wydaje, istotą duchowego wyodrębnienia prawdziwego mężczyzny.

Na jeszcze inne aspekty udziału ojca w tym procesie zwraca uwagę N. Échivard. Twierdzi ona, że od najwcześniejszego dzieciństwa i jeszcze przez długi czas potem, tym, co liczy się w „ojcu” pomagającym się wyodrębniać młodemu mężczyźnie, są jego „głos” i „ręka”. Autorka umieszcza te dwa słowa w cudzysłowie, bo nie chodzi tu o dosłowne ich rozumienie. To właśnie one odróżniają wpływ ojca na wyodrębnienie się mężczyzny od wpływu matki. Zatem także przyszła duchowość chłopca, który staje się mężczyzną, jest w znacznym stopniu kształtowana przez „rękę” i „głos” ojca.

Siła głosu ojca oznacza, iż od niego oczekuje się pewności, siła ręki ojca oznacza, że oczekuje się od niego wytyczenia drogi, kierunku oraz prowadzenia. Przez swój dar ustalania pewności, ujawniania sensu oraz zaprawiania do odwagi i konieczności wyboru, prawdziwy „ojciec” jest skałą, fortecą i opiekunem małej roślinki, która na nim się rozwija i opiera.18

Bez tego oparcia trudno mówić o wyodrębnieniu własnej osobowości, a co za tym idzie – własnej duchowości. Zamiast tego mężczyzna będzie skazany na lękowe podejście do życia i jego wyzwań, w tym także tych duchowych.

Chłopiec właśnie przy ojcu nabiera zdolności pragnienia, oczekiwania, poszukiwania, od­krywania swego własnego kierunku, własnego sensu, powoła­nia, dokonywania własnych wyborów, nawet jeśli będą to wybory wbrew ojcu.

Ojciec ma ujawnić dziecku, że życie nie jest ruchomym piaskiem, grzęzawiskiem, lecz drogą. Dlatego lepszy jest ojciec, który podejmuje decyzje i czasem się myli, niż ojciec niezdecydowany, ponieważ w wyodrębnianiu liczy się wolność i siła decyzji, a nie jej kierunek.

Dla wyodrębniającego się mężczyzny jest więc groź­na sytuacja, w której ojciec nie sprawuje władzy decydowania i ujaw­niania sensu. Ojciec, oczywiście we wspólnocie z matką, po możliwie częstym uprzednim jej wy­słuchaniu wydobywa na światło dzienne inspiracje matki i dla dziecka przemienia je w decyzje. Tych właśnie decyzji dziecko oczekuje od ojca. Jaki ma to związek z duchowością mężczyzny? Jak twierdzi N. Échivard, głos i ręka ojca są dla dziecka zapowiedzią Źródła, Zasady, Skały, zewnętrznego pochodzenia trwałości, wierności, drogi, jaką stopniowo odkrywa w swym wnętrzu, drogi podobnej a jednocześnie różnej. Ojciec, chcąc nie chcąc, jest więc zapowiedzią (lub zniekształceniem) spotkania z Bogiem Ojcem. Niezależnie od własnej woli, nawet o tym nie wiedząc, swymi słowami zarysowuje wyobrażenie Boga, jakie stopniowo po­wstaje w umyśle dziecka.

N. Échivard podkreśla, że do tej roli ojca należą szczególnie dwa elementy: 1.Wymaganie oraz 2. Przebaczenie. Jedno i drugie składa się na dobroć ojca, czyli oba te elementy pozwalają mówić o kimś, że jest dobrym lub niedobrym ojcem. Bez wymagań „miłość ojca” nie może prawdziwie ukazać kierunku ani uczyć dokonywania wyboru. Bez wymaga­ń nie ma też prawdziwego przebaczenia. Dziecku nie wy­starcza przebaczenie matki. Potrzebuje ono przebaczenia ojca. Bez przebaczenia ojca świat jest trzęsawiskiem bądź ruiną. Przebaczenie prawdziwego ojca godzi serce dziecka z całym światem, przepełniając je nową radością i niewinnoś­cią. Przebaczenie ojca jest silnym przejawem sensu życia, jego ukrytej istoty: miłości i wierności. Głos i ręka ojca, pierwszego poznanego mężczyzny, zapowiadają – lub deformują – Ojca jako Źródło, Zasadę, Skałę, Drogę i przemieniające Przebaczenie.

Pierwszym szkicem kondycji młodego mężczyzny jest więc w Bożym zamyśle oblicze własnego ojca. W życiu każdego mężczyzny dochodzi do obfitujących w skutki zaniedbań, ran i zniekształceń, na które nie wystarczy spojrzenie nawet najlepszego terapeuty. Możliwość najpełniejszego przeżycia tych doświadczeń leży w rękach Boga. W obu przypadkach, gdy miała miejsce deformacja i rana, trzeba błagać Ojca i Matkę Bożą, aby posłali swe pocieszenie i uzdrowienie.19

Podstawy biblijne wyodrębnienia20

Biblia wskazuje, że wyraźne wyodrębnienie się kobiety i mężczyzny było zamysłem Bożym. Warto więc ten zamysł przyjąć i starać się go zrozumieć. P. Śpiewak w swojej książce o midraszach napisał: „Rajskie rzeki są duchowym źródłem wszystkich duchowych wód w świecie”.21 Jakakolwiek duchowość chrześcijańska musi więc czerpać z owych „rajskich rzek”. Wydaje się, że także dzisiejszy mężczyzna chrześcijanin nie może podążać drogą wiary w Chrystusa, zanim najpierw nie pozna swoich najgłębszych korzeni i źródeł. Dlatego Chrystus najpierw dał się poznać Żydom: wierzyli już oni w „rajskie rzeki” i Boga Stwórcę, nie byli ateistami.

Zanim poznamy te źródła, przypomnijmy, że niektóre cechy duchowości mężczyzny tutaj przedstawione odnoszą się do człowieka w ogóle, a więc również do kobiety. Duchowość przecież należy do najgłębszego wymiaru człowieka, wymiaru, w którym mężczyzna i kobieta się spotykają. Jednak potrzebne jest zrozumienie tego, co między kobietą a mężczyzną jest wspólne, bo to pomoże zrozumieć, co w duchowości musi się różnić. Mężczyzna, odkrywając źródła swojej duchowości, z pewnością będzie mógł inaczej ją wyrażać i realizować dzięki osobowościowej odmienności w stosunku do kobiety i wytworzonym uwarunkowaniom kulturowym.

„Bóg stworzył mężczyznę, cofając się”

Sięgając do owych „rajskich rzek”, czyli do Księgi Rodzaju, odkrywamy ideę stworzenia człowieka oraz historię wyodrębnienia się człowieka–mężczyzny i człowieka–kobiety. Bóg jest bezwzględnym i niezależnym początkiem i Stwórcą wszystkiego, co istnieje. Przed stworzeniem świata Bóg był wszystkim i wypełniał wszystko. W biblijnej tradycji żydowskiej mówi się, że aby mógł powstać świat, Bóg musiał niejako „cofnąć się” w swojej doskonałej pełni (cimcum – jako akt samoograniczenia się Boga). Tradycja ta mówi, że przez ograniczenie się, ukrycie Boga, przez Jego „wejście w Samego Siebie” mogło powstać wszystko, co jest. Jest to proces podobny do powstawania wysp na morzu. Gdy morze wypełnia wszystko, wyspa nie powstanie, aż do momentu, gdy woda się nie cofnie i jej nie odsłoni. Jeśli przyjmiemy ideę „cofania się” Boga, zobaczymy stworzonego człowieka na Jego obraz i podobieństwo. „Stworzenie przez wycofanie się Boga” nie dotyczy jednak tylko świata materialnego, czyli ciała człowieka. Istota ludzka nosi w sobie przecież cały bogaty świat duchowy (ducha i duszę). Duchowa sfera także musiałaby powstać przez „wycofanie się” Boga, stąd ciągły niepokój i tęsknota za Bogiem, zauważalne na wszystkich kontynentach i na przestrzeni wszystkich wieków. Centrum duchowego świata, według tej koncepcji, jest wola człowieka, wola niezwykle ograniczona i osłabiona. Ta odsłonięta wyspa to oczywiście cały człowiek, ale nas szczególnie interesuje jego wewnętrzny, duchowy (nie tylko psychiczny) świat, w którym centralne miejsce zajmuje wola. Bóg ma wolę pełną i suwerenną, człowiek natomiast ograniczony jest sobą i zastanym światem.22 W samym akcie stworzenia mężczyzna może więc odkryć podstawy swoich poszukiwań i swojej niepełni. Mężczyzna jako stworzenie „na obraz i podobieństwo Boga” żyje w ciemności i silnym napięciu z powodu tego „wycofania się Boga” wraz z Jego duchowym światłem i jasnością sensu. Ze strony Boga to „wycofanie się”, jak za chwilę zobaczymy, nie jest aktem opuszczenia człowieka, lecz szacunku i wstępem do dialogu z nim. To dotyczy wszelkich relacji, nie tylko tej z Bogiem. W relacjach międzyludzkich także musi nastąpić pewnego rodzaju „opuszczenie” dziecka przez matkę, ojca itd. Wszelkiego rodzaju fuzje (zlania się, wymieszania) uniemożliwiają dialog. Aby był stworzony najgłębszy dialog między człowiekiem i Bogiem, musi więc nastąpić to wycofanie, istotowe oddzielenie, wyodrębnienie: człowiek musi jasno wiedzieć, kim nie jest. Jest to bardzo potrzebne odkrycie, chociaż zrodzi pierwotną, ogromną samotność.

Mężczyźni w poszukiwaniu „Tego, który się wycofał”, tworzą dwojaką duchowość, łatwo zauważalną także we współczesnym świecie:

1. Spirytualizm – przesadne uduchowienie. Tendencja ta dotyczy mężczyzn, którzy potrafią porzucić wszystko, aby niejako „dogonić” Boga cofającego się w akcie stwórczym. Nie zgadzają się na siebie i na świat, który zastali, nie zauważają, że właśnie ten świat należy nadal „stwarzać”. Jeśli starożytni filozofowie zwrócą się do świata idei (zob. na przykład platonizm), a niektórzy mnisi wzgardzą światem i jego pokusami, to współczesny chrześcijanin będzie się zwracał do boga–idei, która będzie mu się jawić jako rzeczywistość bardziej godna uwagi niż realne życie na ziemi. Chęć dogonienia cofającego się Boga będzie wyrażała się we wszelkiego rodzaju angelizmie, pseudomistycyzmie, tendencjach manichejskich, fanatyzmie, fundamentalizmie. Można nawet mówić o mistyce z pominięciem na przykład etyki, co także jest wyrazem tej tendencji.23 W duchowości chrześcijańskiej wystąpi to w religijności negującej ciało i rzeczywistość ziemską czy wręcz pogardzającej nimi. Spirytualizm to zafascynowanie barankiem, nieco naiwne i odrealnione, chęć bycia nieskazitelnym i nietkniętym przez zło tego świata.

2. Horyzontalizm24 – spłaszczenie, również duchowości. Dotyczyć może mężczyzn nie-przebudzonych, którzy zajmują się umacnianiem tego co dobre i doskonałe w stworzeniu i nie zadają pytania o Stwórcę tego świata. W rzeczywistości zastanej przez siebie będą chcieli stworzyć raj, bo ten raj nadprzyrodzony nie będzie ich interesował. Będą uważali, że w życiu liczy się przede wszystkim praca lub zdobywanie pieniędzy. Niestety, prędzej czy później temu horyzontalizmowi grozi pycha, agresja i przemoc. Chęć bycia lwem, czyli panem dóbr, panem świata, ale także panem ludzi, jest blisko.

Chodzi tu jednak także o mężczyzn, którzy koncentrując się na zastanym świecie, dostrzegają jego cudowną harmonię i wierzą, że za tym stoi jakiś „boski architekt”, który jednak po stworzeniu świata już mu nie towarzyszy. Ten sposób myślenia to deizm. W duchowości chrześcijańskiej także można zauważyć redukcję wiary i rzeczywistości nadprzyrodzonych do poziomu ziemskich potrzeb i doczesnego życia.

Dlaczego więc duchowa rzeczywistość mężczyzny jest aż tak zróżnicowana? Dlaczego jest w nim czasami otwarcie, a czasami zamknięcie na kwestie Boga i życia duchowego? Dlaczego niektórzy mężczyźni tak gorliwie chcą znaleźć odpowiedź na pytanie o sens, inni zaś śpią i jest im z tym dobrze? Pytanie o sens siebie samego prowokowane jest przez ducha mądrości danego człowiekowi. Mężczyzna chrześcijanin wie, że chodzi o Ducha Świętego, który go „niepokoi”, budzi i kieruje w odpowiednią stronę jego pytania o samego siebie i o Boga, który go stworzył.

Dla zrozumienia, kim jest mężczyzna i czym jest stwarzająca go mądrość, warto przyjrzeć się kształtowi litery bet, rozpoczynającej biblijny opis stworzenia. Starożytni żydowscy badacze Biblii25 twierdzili, że nic nie jest w niej przypadkowe. Każdy znak, litera, słowo, nawet intonacja, z jaką się odczytuje Księgę w synagodze, ma swój, dany przez Boga sens. Litera bet jest zamknięta z trzech stron, od tyłu, z góry i z dołu, a otwarta pozostaje tylko z przodu. Przypominać może rozwarte usta albo jaskinię. W wymiarze duchowym – twierdzą żydowscy mistycy – jest ona obrazem człowieka ukształtowanego przez Boga w mądrości: jest on zamknięty ze wszystkich stron, ale pozostaje otwarty z przodu. Zamknięty może oznaczać dopełniony, ukształtowany, osadzony. Duchowy obraz mężczyzny–człowieka staje się tu coraz jaśniejszy. Nosi on w sobie to, co jest zamknięte, osadzone, a jednocześnie żyje w napięciu otwarcia się do przodu – w kierunku Tego, który go stworzył i stwarza.26

Duchowa mądrość mężczyzny polega nie tylko na dbaniu i umacnianiu tego, co w nim ukształtowane i osadzone, materialne i konkretne, lecz także na poszukiwaniu, zadawaniu odpowiednich pytań. Rodzi to jednak ciągłe niezadowolenie z otrzymanych odpowiedzi i ciągłe podążanie do przodu. Od początku wieków te pytania krążyły na przykład wokół sensu, początku i celu życia i śmierci, stąd filozofia była „przygotowaniem się na śmierć”.

W tym sensie duchowy rozwój mężczyzny jest możliwy dzięki pytaniom, które zadaje, i niezadowoleniu, które go w związku z tym spotyka. Nowe pytania domagają się zmiany, duchowego wędrowania, przemiany umysłu (metanoia). Jezus mówił: „Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście grzechu, ale ponieważ mówicie: Widzimy, grzech wasz trwa nadal” (J 9, 41). Natomiast Nikodemowi, który zadawał sobie pytania, Jezus mówił o konieczności ponownego narodzenia i wietrze, czyli Duchu, który miał przyjść (J 3, 1-21). Jezus domagał się od swoich rozmówców ciągłego ruchu i zmiany, stawiania pytań o własną metafizykę. Mądrość taka wyklucza więc posiadanie wiedzy absolutnej, systemu odpowiedzi, ponieważ istnieje ona w Bogu, który „się cofnął”, pozostawiając stworzenie z pytaniami.

O wiele bardziej zwraca na siebie uwagę jednak ta część litery bet, która sugeruje osadzenie, ukształtowanie. Skoro bet jest domknięta aż z trzech stron, a otwarta tylko z jednej – być może jest to obraz nieustannej męskiej tendencji (lub lepiej: iluzji), żeby utożsamić ten „domknięty” fragment z całą rzeczywistością. Mężczyzna zajmuje się wtedy umacnianiem trzech „domkniętych” ścian, oddając się sprawom materialnym, aktywizmowi i upatrując w nich swoją wartość i sens. Codziennym i skrajnym tego przykładem są mężowie mówiący żonom, które nie czują się kochane: „przynoszę pieniądze (zabezpieczam byt), więc czego ty jeszcze chcesz (czego nie uwzględniam, co uwzględniasz ty)?”. A o co toczą się wojny, przecież nie o idee i światopoglądy, lecz o władzę, posiadanie, ziemię i pieniądze, a więc zabezpieczenie trzech stron litery bet. Mężczyzna może też powiedzieć, że skoro widzialnie i materialnie wspiera Kościół, to sam nie musi się modlić.

Szczególną jednak formą skrzywienia i zamknięcia tego, co powinno być otwarte, jest faryzeizm, czyli stworzenie domkniętego systemu, jaki Boga uwzględnia, jednak nie jest otwarty na Jego suwerenne działanie: łaskę. W życiu chrześcijańskim może objawić się tym, że ktoś nieustannie próbuje kontrolować swoją wiarę, modlitwę czy formę życia, nie dopuszczając działania łaski. Owocuje to duchowym rygoryzmem, który z biegiem czasu staje się rygoryzmem wyłącznie wobec innych. Jezus w tym przypadku działał przez paradoksy lub nawet przez pewną formę nacisku, aby niejako „przebić” to, co powinno być zawsze otwarte, a zostało „domknięte” przez faryzejski system. Być może ponowne narodzenie proponowane Nikodemowi miałoby polegać w odniesieniu do ówczesnych mężczyzn właśnie na otwarciu tej czwartej części litery bet, która powinna być otwarta do przodu, a z pewnych względów została zamknięta i z braku ruchu powoduje duchową śmierć mężczyzny. Stąd porównanie bardzo religijnych faryzeuszów do „grobów pobielanych” (pobielanych, ale jednak grobów) (Mt 23, 27).

Gdy Jezus gościł u jednego z takich mężczyzn, przyszła kobieta „grzeszna”, z którą prawo zabraniało się spotykać. Ona namaściła stopy Jezusa drogim olejkiem i własnymi łzami, a potem te stopy całowała. Faryzeusz nie omieszkał skrytykować postawy Jezusa, który „gdyby wiedział, kim jest ta kobieta”, nie pozwoliłby na taką bliskość. Jezus zwrócił się jednak do faryzeusza z wyrzutem: „gdy wszedłem do twojego domu [...] nie dałeś mi pocałunku” (zob. Łk 7, 36–50). Jezus upomniał się o coś, co w ustalonym, zamkniętym porządku nie miało miejsca. Prawo stawało się dla niektórych rzeczywistością z każdej strony zamkniętą, a Jezus chciał ją otworzyć i wypełnić łaską i miłością. Warto dodać, że to właśnie tacy mężczyźni skazali Jezusa na śmierć. Mówili: „my mamy prawo, a według prawa powinien On umrzeć” (J 19, 7).

Wracając do tematu umacniania trzech zamkniętych części litery bet, należy podkreślić, iż mężczyźni nazywani przez Jezusa „synami tego świata” (Łk 16, 8), nie rozumieją tych, którzy zadają pytania, oskarżając ich o „nietrzymanie się ziemi”. Stąd w dzisiejszym języku na przykład słowo „filozof” lub „filozofować” ma często wydźwięk raczej negatywny, podobnie jak słowo „mistyk”. Chodzi więc zawsze o pewien umiar i równowagę między trzema domkniętymi częściami mężczyzny, o jakie żyjąc pośród świata, musi dbać, a tą jedną częścią, którą powinien uwzględnić, zaakceptować i pielęgnować.

Dwaj amerykańscy jezuici, T.M. Gannon i G.W. Traub, w swoim opracowaniu The Desert and the City. An interpretation of the History of Christian Spirituality ukazali wielu mężczyzn na przestrzeni wieków, którzy poszukiwali równowagi między tymi dwiema sferami litery bet. Ich książka ukazała się w Polsce jako Pustynia i miasto27 i już sam tytuł określił dwa bieguny duchowych poszukiwań człowieka. Jeden biegun to „pustynia”, a więc miejsce samotności, oczyszczenia i kontemplacji, drugi to „miasto”, czyli symbol aktywności, czynnego zaangażowania się w świat. Wydaje się, że współczesny mężczyzna (także chrześcijanin) wybiera raczej „miasto”, a coraz bardziej boi się „pustyni”. Woli to swoje „miasto” rozbudowywać do niebotycznych rozmiarów i obudowywać, żeby nikt mu go nie zniszczył. Mężczyzna lubi się zabezpieczać. To czasem powoduje jego zamknięcie się na wymiar duchowy, wymiar tajemnicy. Właśnie ona najbardziej go niepokoi, niszczy schematy myślenia, zaburza poczucie bezpieczeństwa. Zanegowanie w sobie samym tej „otwartej do przodu” przestrzeni deformuje całą wewnętrzną strukturę mężczyzny, hamuje jego rozwój, kieruje ku zaprzeczeniu własnej tożsamości, czyni z niego „pracownika”. Ewagriusz Pontyjski będzie nawiązywał do owadów: mrówka tylko pracuje, pszczoła natomiast zbiera nektar, smakuje słodycz kontemplacji. Według tego duchowego mistrza, człowiek ma doświadczyć jednego i drugiego. To właśnie w tej otwartej przestrzeni, przestrzeni kontemplacji znajduje swoje miejsce zdziwienie i zachwyt nad światem, pewnego rodzaju świeżość myślenia i radość życia ze względu na jego wartość, a nie tylko jakość.

Mężczyzna zamknięty z każdej strony nie jest w stanie w sposób uszczęśliwiający odpowiedzieć Bogu na Jego Słowo i Jego miłość. Ta odpowiedź, osadzona w duchowości, opiera się na zachwycie oraz na poczuciu, że obecny kształt naszej egzystencji to nie jest jej postać ostateczna, a zatem otwarta na łaskę i tajemnicę.28 Mężczyzna wyłącznie umacniający to, co jest już dla niego pewne, nad czym może mieć kontrolę, zamyka się więc na życie duchowe, a jeśli nawet jest w jakiś sposób „religijny”, zamyka się na zachwycające działanie łaski.

„ādām” nie był mężczyzną, ale „îš” już tak

W Biblii są dwa opisy stworzenia człowieka. W pierwszym opisie człowiek zostaje stworzony od razu jako mężczyzna i niewiasta, natomiast drugi opis kryje w sobie ciekawy szyfr. Owa pierwsza istota ludzka – ādām, stworzony z prochu ziemi, dopiero od chwili stworzenia kobiety zostaje określony jako mężczyzna (`îš). Tak więc wtedy, gdy na przykład Bóg wypowiada pierwsze słowa o samotności, nie ma jeszcze kobiety i mężczyzny, jest człowiek, istota ludzka, ādām (chociaż Biblia Tysiąclecia już w tym miejscu tłumaczy ādām jako mężczyzna). Ten pierwszy, pierwotny etap stwarzania, to „wyosobnienie” się, wyodrębnienie, dotyczy więc Boga i całego świata stworzonego. Człowiek tak wyosobniony już wie, kim nie jest: ani Bogiem, ani zwierzęciem. Doświadcza więc ludzkiej samotności. Wtedy następuje kolejne wyodrębnienie: człowiek–mężczyzna–îš będzie inny od człowieka–kobiety–îšša, oboje jednak będą wywodzić się z tego samego źródła człowieczeństwa, nawet jeśli (różne kultury to pokazują) czasami mężczyzna będzie uważał się za stworzonego jako pierwszy, a zatem lepszy.29

Wszystko, co Bóg stworzył, ma swoją parę. Dzień–noc, niebo–ziemia... Mężczyzna został stworzony jako ktoś uzupełniający się z kobietą. Dopiero razem są „człowiekiem na obraz i podobieństwo Boże”. W Księdze Rodzaju (Rdz 2) Bóg stwarza najpierw człowieka, potem ogród, na końcu umieszcza człowieka w ogrodzie. Człowiek nadaje imiona zwierzętom, później dopiero pojawia się temat kobiety. W określeniu „nie jest dobrze, by człowiek był sam” jest użyte słowo tow (dobre, gotowe), to samo, które zostało użyte w odniesieniu do gotowego stworzenia. Bóg mówi więc, że âdâm nie jest tow – gotowe, pełne, dobre. Brakuje odrębności – relacji, uzupełniania się, które polegają na tym, że najpierw jest się mężczyzną albo kobietą. Dopiero po tym wyodrębnieniu stworzenie jest pełne, gotowe, jest tow.

Bóg, stwarzając kobietę, nie musi brać „nowej gliny”, lecz wyodrębnia kobietę z mężczyzny, następnie pojawia się stwierdzenie, że „Bóg na Swój obraz ich stworzył”. Istota ludzka, która stała się kobietą i mężczyzną, jest stworzona na obraz Boga. Kobieta nie jest więc stworzona PO mężczyźnie. Mężczyzna daje kobiecie imię, aby w ten sposób wypowiedzieć swoje własne imię; to nie jest znak wyższości, lecz możliwość wzajemnego rozpoznania się jednego w drugim. Kobieta więc została dana mężczyźnie, a on jej, i mogą, patrząc na siebie, rozpoznawać piękno swojego człowieczeństwa.

Biblia wskazuje tu na konieczność (a nie tylko możliwość!) wyodrębnienia się mężczyzny. To samo mówią psychologowie i osoby pomagające mężczyznom w poszukiwaniu ich własnej tożsamości: nie tylko możecie, ale musicie się różnić30! Wyodrębnienie się jest konieczne do poznania siebie, do dialogu, do współpracy. Gdy go brakuje, panuje chaos, czyli wymieszanie się elementów, tak jak było przed etapem tow stworzenia. Nie ma jednocześnie podstaw, by sądzić, że wyodrębnienie się mężczyzny jest mandatem do sprawowania absolutnej władzy, czy nad światem przyrody, czy wobec kobiety. Gdy współczesna kultura skłania się raczej ku zacieraniu różnic między płciami i do zatrzymania procesu wyodrębniania31, Kościół podtrzymuje jego istotne znaczenie32: zarówno kobieta jak i mężczyzna mają szukać swoich odrębnych tożsamości.

Bóg, stwarzając mężczyznę przez cofanie się, pozostawia w nim cząstkę samego siebie. Co to jest za cząstka? Być może dla zrozumienia duchowości (a może i mentalności) mężczyzny ważne jest przywołanie biblijnych sformułowań, że „człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga” (Rdz 1, 26) oraz że ma „panować” (Rdz 1, 26.3, 16). Ten „obraz i podobieństwo” należy rozumieć dynamicznie. Jest to wewnętrzny głos: chcę być jak Bóg, chcę zrealizować swoje powołanie: być obrazem Boga i Jego podobieństwem. Do owego głosu nawiązuje szatan w kuszeniu, bo być może jest to najgłębszy wewnętrzny imperatyw mężczyzny: stać się jak Bóg, a nawet stać się Bogiem. Deformacja ludzkich pragnień to przecież domena złego ducha. Pragnienie odpoczynku zamienia się w lenistwo, pragnienie jedzenia w obżarstwo. Pragnienie być jak Bóg zamienia się w ubóstwienie samego siebie. Pokazują to dzieje kultury, religii, dawne i współczesne formy ubóstwienia człowieka.

Możemy więc uznać, że Bóg, cofając się, pozostawił w mężczyźnie to szukanie Boga, by stać się jak On, by „być Nim”. Bóg pozostawił w nim cząstkę samego siebie i przyzywając mężczyznę do siebie, dąży do zjednoczenia z nim. Wybitny biblista G. von Rad napisał, że „świat, założony z myślą o człowieku, osiąga jedynie w nim najdo­skonalszą formę bezpośredniego odniesienia do Boga”.33

Co to znaczy? między innymi to, że nikt i nic na świecie nie nosi w sobie aż tak silnego pragnienia, by być „jak” Bóg, by się do Boga zbliżyć i z nim jednoczyć. Ponadto człowiek nie został powołany do istnienia tak jak inne stworzenia, jedynie przez słowo; do ukształ­towania człowieka skłoniło Boga szczególne, uroczyste postanowienie, podjęte w samych głębiach Jego serca.34 Jest to więc centrum nie tylko duchowości, ale także antropologii chrześcijańskiej. Człowiek–mężczyzna nieustannie będzie szukał Boga, nawet jeśli nie potrafi nic o Nim powiedzieć.

Samo proste stwierdzenie faktu podobieństwa do Boga Biblia uznała za wypowiedź wystarczającą i jednoznaczną. Hebrajskie słowa selem (obraz, statua, rzeźba) i demût (równość, podobnie jak...) – gdzie drugie daje interpretację pierwszego, podkreślając pojęcie odpowiedniości i podobieństwa – odnoszą się do całego człowieka i wskazują nie tylko na duchową stronę jego natury, lecz tak samo – jeśli nie przede wszystkim – na wspaniałość jego cielesnych kształtów, na hãdār (ozdoba, wyniosłość, majestat) i kābod, jakim Bóg czło­wieka uwieńczył (zob. Ps 8, 6).35

Warto podkreślić, że stwarzając człowieka, Bóg zaczerpnął wzór do swych dzieł ze świata wyższego, niebiańskiego. G. von Rad udowadnia, że wyrażenie „na nasz obraz” odnosi się nie tylko do samego Boga, lecz także do istot nie­bieskich, otaczających Jego tron. W Izraelu wyobrażano je sobie jako „mądre” i „dobre” (2 Sm 14, 17. 20; l Sm 29, 9).36 Jest to wiele mówiąca wskazówka dla każdego mężczyzny, idącego drogą duchowości chrześcijańskiej. Mimo że pozostaje on zawsze grzesznikiem, został stworzony na podobieństwo Boga i Jego aniołów, mądrych i dobrych istot. Ta pamięć, sięganie do źródeł ma nadawać mu kierunek i entuzjazm w poszukiwaniu własnej duchowej tożsamości i szukaniu duchowej odpowiedzi na pytanie kim jestem?

*

Z faktu podobieństwa człowieka do Boga Stary Testament nie wyprowadza wielu treści odnoszących się do życia duchowego, na jedną rzecz należy jednak zwrócić uwagę; właściwy ciężar gatunkowy owej wypowiedzi – jak twierdzi G. von Rad – sprowadza się raczej do określenia, po co to podobieństwo zostało ludziom dane. Tym celem jest panowanie i „reprezentowanie” Boga pośród stworzeń. Pismo Święte mówi dokładnie i jasno o celu owego upodobnienia do Boga, to znaczy o funkcji, która powierzona została w ten sposób człowiekowi, a mia­nowicie o ustanowieniu go władcą świata. Zwraca przy tym uwagę użycie niezwykle mocnych wyrażeń opisujących to władanie (kābaš – zdeptać, wy­krzywić, poddać; rādāh