Latający Malczik i królestwo ptaków - Paulina Młynarska - ebook + książka

Latający Malczik i królestwo ptaków ebook

Paulina Młynarska

0,0
44,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Malczik – mały rudy kundelek, który uwielbia miękkie poduszeczki i swój cieplutki sweterek.

Niech nikogo jednak nie zwiedzie jego drobna postura, mordka wiecznego szczeniaka i czarne oczy sarenki. To niesamowicie dzielny osobnik, który niejedno przeszedł, wiele przetrwał i ciągle szuka nowych przygód.

Nic więc dziwnego, że gdy spotyka na swojej drodze Mamę Kurę i jej niecodzienne, kolorowe pisklę, które do złudzenia przypomina rajskiego ptaka, musi stać się coś wyjątkowego i magicznego.

Zapraszamy do świata przepięknej baśni o przyjaźni, miłości, dorastaniu i poszukiwaniu swojej drogi w życiu.

Paulina Młynarska Hume – kiedyś dziennikarka, producentka radiowa i telewizyjna, obecnie pisarka i nauczycielka jogi. Przez siedem lat mieszkała na Krecie, gdzie angażowała się w ratowanie bezdomnych zwierząt. Siedmioro z nich przygarnęła na stałe. Swoje życie z nimi relacjonuje w mediach społecznościowych i opisała w bestsellerowej książce „Miłość to pies”, łączącej baśniową fikcję i greckie mity z opisami życia na wyspie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 43

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Vidya Story Telling

& Yoga Paulina Hume, 2025

Projekt okładki i ilustracje

Gosia Kulik

Redaktor inicjujący

Michał Nalewski

Redaktor prowadzący

Anna Kubalska

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Katarzyna Kusojć

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8391-856-3

Warszawa 2025

Wy­daw­ca

Pró­szyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

[email protected]

Dla wszystkich,

którzy choć raz uratowali bezdomnego psa.

Dla tych, którzy wiedzą,

że czasem wystarczy otworzyć drzwi.

Duchy miejsc oraz duchy istot rozpoznają się i zakochują w sobie. Każdy wie, że można prawdziwie kochać góry, a nawet konkretne skały, drzewa, łąki, plaże, jak też – rzecz jasna – innych ludzi i zwierzęta. Siła przyciągająca do siebie dusze jest potężna i potrafi całkowicie odmienić los ludzi, zwierząt, roślin oraz samych miejsc.

Historia, którą Wam opowiem, wydarzyła się naprawdę – w mojej wyobraźni. W chwili, gdy piszę te słowa, jej bohater śpi zwinięty w precelek na swoim posłaniu i cichutko chrapie. To malutki rudy kundelek – karmelek. Trochę jack russell terrier, trochę jamnik, trochę Pan Paróweczka. Niech nikogo jednak nie zmyli jego drobna postura, mordka wiecznego szczeniaka i czarne oczy sarenki. To niesamowicie dzielny osobnik, który wiele przeszedł, wiele przetrwał i potrafił zawalczyć o lepsze życie.

Poznaliśmy się w Grecji, na pięknej Krecie – wyspie, która pachnie tymiankiem i szałwią, gdzie wiatr niesie ze sobą zapach soli, żywicy i liści cytrynowych. Miałam szczęście mieszkać tam przez siedem niezwykłych lat. Kupiłam biały dom z zielonymi okiennicami, położony wysoko na wzgórzu, gdzie ziemia była czerwona i kamienista, a wokół rosły srebrzyste oliwki, dziki rozmaryn i kolczasty czystek. Wiosną zbocza drżały od bzyczenia pszczół, a latem powietrze było tak suche, że liście trzeszczały pod stopami.

Kiedy tylko zaczęłam poznawać okolicę, zauważyłam pewnego charakterystycznego psiego zawadiakę. Przemierzał wieś wzdłuż i wszerz, obszczekując każdy przejeżdżający samochód, rower i motor, jakby całe to miejsce należało wyłącznie do niego. Przesiadywał pod śmietnikiem albo na dawno już zapomnianym przystanku autobusowym, którego metalowy daszek chybotał się na wietrze, skrzypiąc niczym stary żagiel. Psiak kręcił się czujnie wokół podupad­łej wiejskiej knajpki, która pamiętała lepsze czasy, gdy w niedzielne popołudnia rozbrzmiewała muzyka, a zapach grillowanej ośmiornicy mieszał się z anyżowym aromatem ouzo.

Chętnie dawał się głaskać kobietom, ale przed mężczyznami pryskał w panice, podkulając ogon. Było jasne, że nieraz oberwał od krewkich kreteńskich rolników, którzy raczej nie mają w zwyczaju patyczkować się z bezdomnymi psami. Choć – szczerze mówiąc – nie jestem pewna, czy był bezdomny. Przyjaźnił się z szaloną brązową wyżlicą o imieniu Machi, co w języku greckim oznacza „walka”. Podjadał z jej miski i bywał widywany na pace białej półciężarówki należącej do mojego niezbyt miłego sąsiada, który właśnie wznosił w sąsiedztwie potężny dom z betonu i szkła.

Zimą Kreta pokazuje twarz, której turyści nigdy nie widzą. Grafitowe niebo przysiada nisko nad górami Lefka Ori, wicher zrywa się od strony zatoki, a deszcz bije w ziemię dniami i nocami, tak że kamienne ścieżki zamieniają się w rwące potoki. I właśnie zimą Machi i jej właściciel zniknęli. Rudy piesio został sam.

Malczik – po rosyjsku „chłopczyk” – tak moja córka Ala nazwała tego małego rudego pieseczka, który kręcił się po naszej wsi.

Tego wieczora cieszyłyśmy się, że nasza niedawno przygarnięta kotka Surya dołączyła na kanapę do wieczornego przytulania. Feluś, młodziutki biały piesek w czarne łatki, też w końcu padł zmęczony, wystawiając koniuszek różowego języka. W kozie trzaskał ogień, kadzidełko sandałowe pachniało jak marzenie. Już miałyśmy wybierać film, kiedy Ala trąciła mnie łokciem.

– Mamo, a co z Malczikiem? – zapytała.

Spojrzałam na drzwi balkonowe, o które wściekle bębnił deszcz zmieszany z morską wodą. I wtedy go zobaczyłam. Siedział wyprostowany, cały się trzęsąc, a jego koralikowe oczka pytały: „Mamo, czy mogę już do domu?”.

Drzwi otworzyły się same. Wszedł. I tak oto rudy piesek oficjalnie został członkiem naszej rodziny.

Dla Malczika liczą się w życiu cztery rzeczy: miękkie powierzchnie, głaskanie brzuszka, ciepełko i wolność. Jego ciało jest zwarte i twarde niczym skała, ale wtula się w człowieka jak najbardziej miękki plusz. Gdy śpi w ramionach przy ogniu, jest rozgrzany jak kamień w pełnym słońcu. Każda poduszka, kocyk czy szlafrok z miejsca stają się jego. A ta ufność, z jaką po miesiącach zaczął sypiać na pleckach, wystawiając do głaskania różowy brzuszek…

Płakałam ze wzruszenia, gdy po raz pierwszy warknął na Felka, broniąc swojej zabawki, bo wiedziałam, że Malczik wrócił do życia. Że czuje się bezpieczny. Że jest u siebie.

Jego supermoc? Wspinaczka skalna. Pionowa ściana? Żaden problem dla krótkonogiego rudzielca! Chociaż…

Pewnego jesiennego dnia wspiął się tak wysoko, że nagle stracił równowagę i runął w dół. Zamarłam. I wtedy Malczik, zamiast uderzyć w ziemię, dosłownie uniósł się w powietrzu. Wylądował miękko, jakby coś – a może ktoś – otoczyło go niewidzialnymi skrzydłami. Wszyscy płakaliśmy, a ja długo tuliłam go w ramionach. Od tamtej pory w skalistych rejonach Malczik zawsze chodzi na smyczy. Moje serce nie zniosłoby takiego lotu drugi raz.

Od kiedy opuściliśmy Kretę i zamieszkaliśmy w południowej Francji, Malczik, nasz mały rudy piesek o oczach sarenki, przeszedł cichą metamorfozę. Jeszcze na Krecie był dziki, czujny, gotowy do ucieczki. Dziś, choć wciąż nieufny wobec mężczyzn i z pasją obszczekujący rowery, samochody oraz motocykle, stał się domowym panem w sweterku. Ostatnio po raz pierwszy dostał psie ubranko – miękki, rozpinany kubraczek z lokalnego sklepu dla zwierząt. I… zakochał się w nim! Do tego stopnia, że zimą bardzo niechętnie go zdejmuje. Po kilku tygodniach zaczął przypominać starszego pana, który o poranku nakłada swój wysłużony, powyciągany kardigan, bo bez niego czuje się nieubrany. Gdy wybieramy się do miasteczka i chcemy usiąść z kawą na tarasie, a ziemia jest chłodna – sweterek obowiązkowo. Bo Malczik to skarb. Ma w sobie coś tak rozczulającego, że każda osoba, która pozna go bliżej, wzdycha: „Och, Malczik to mój absolutny faworyt”…

Po Malcziku pojawiła się u nas Zosia – suczka opisana w mojej książce Zosilla i zaczarowane jagody. Z Malczikiem połączyła ją relacja nieoczywista. Oboje przeszli swoje: znają głód, zimno, samotność i strach. Może dlatego czasem rywalizują. Zdarza się, że Zosia podkradnie Malczikowi kolację albo srogo go obszczeka, jakby chciała powiedzieć: „To mój dom!” – zwłaszcza gdy chodzi o podział kanapy lub łóżka. Ale gdy pojawia się zagrożenie – czy to prawdziwe, czy wyimaginowane – wszystkie trzy psy łączą siły. I choć Felek, duży i silny, wygląda na przywódcę stada, my dobrze wiemy, że to Malczik jest mózgiem każdej operacji. Działa z drugiego planu. Inspiruje, podpuszcza, planuje. A potem, jak przystało na mistrza ceremonii, znika pod stołem lub zaszywa się w kocu, patrząc z ukosa, jak reszta wykonuje jego subtelne wskazówki. Malczik. Nasz bajkowy piesek. Strażnik domowego ogniska. Strateg w sweterku.

Jego osobliwości odkrywałam stopniowo. Po pierwsze, jak już wspomniałam, Malczik jest koneserem powierzchni miękkich. W poszukiwaniu idealnego miejsca do wypoczynku potrafi zgromadzić pod sobą wszystkie dostępne poduszki, kocyki, szaliki, a potem długo i wytrwale się mościć, udeptując, układając i wyginając, aż osiągnie pełnię komfortu. Wtedy zwija się w ciasny kłębek i zastyga na długie godziny.

Po drugie, choć kwintesencja jego życia to miękkość, ciepło i przytulanie – inna, dzika część jego natury pragnie wolności. Malczik zawsze chce się znaleźć po drugiej stronie płotu. Wydostać się na zewnątrz. Ale tylko po to, by już po chwili domagać się wpuszczenia go z powrotem.

Kiedyś, po operacji, z plastikowym kołnierzem przypominającym antenę satelitarną, Malczik postanowił przecisnąć się przez metalową furtkę. Próbował przodem – bezskutecznie. Spróbował więc „od d… strony” – tylne łapki, pupka, tors… i klops. Kołnierz zaklinował się między szczebelkami. Malczik zaczął się bujać – przód, tył, przód, tył – aż nagle puf! Kołnierz zadziałał jak sprężyna, wyrzucając go wprost na drogę. Całe szczęście, że akurat nie przejeżdżał żaden samochód. Po tym incydencie zabezpieczyłam furtkę matą bambusową. Jak się okazało, naiwnie, bo już pierwszego dnia Malczik wygryzł w macie elegancką dziurę i… znów się zaklinował. Wtedy uświadomiłam sobie jedno: nigdy nie należy lekceważyć Malczika.

Jest jeszcze coś, mianowicie jego dość niecodzienny stosunek do ptaków. Malczik – piesek, którego wzrok znajduje się nie wyżej niż trzydzieści centymetrów nad ziemią – szaleje, gdy tylko dostrzeże przelatującego na niebie ptaka. Nad naszym kreteńskim domem krążyły mewy, czasem biała sowa z pobliskiego gaju oliwnego, a nierzadko także majestatyczne sępy płowe. I kiedy tylko któreś z nich pojawiało się na niebie – Malczik szalał. Brał rozpęd, po czym odbijał się od ziemi, jakby próbował wznieść się w powietrze. Podskakiwał i kręcił bączki, szczekając z zachwytu. Robił wszystko, by zwrócić na siebie uwagę mniejszego lub większego ptaszyska. Czasem, patrząc w jego roziskrzone oczy, byłam niemal pewna, że zaraz poleci tak jak one. Tak bardzo tego pragnął. Jakby wspomnienie lotu żyło w nim, gdzieś pod sierścią i skórą, w mięśniach gotowych do skoku, w sercu, które pamięta niebo.

Może właśnie w opowieści o Duchu Skały i Królestwie Ptaków znajdziecie odpowiedź, skąd bierze się jego niepojęta więź ze skrzydlatymi. Może Malczik – nasz pies w sweterku, który kocha głaskanie, miękkie poduszki i swój kocyk – kiedyś naprawdę latał? Może był jednym z nich? A może po prostu ma ptasie serce? Poszukajcie odpowiedzi na te pytania w baśni, którą Wam opowiem…

Duch Skały

Wiedźmula Prymatula siedziała w kucki przy palenisku i od niechcenia dorzucała do niego małe pachnące gałązki dzikiego tymianku i lawendy. Aromatyczny dym unosił się w powietrzu, łącząc się z tchnieniem wieczornej bryzy, która przemykała znad zatoki ­Kissamos, wonią rozgrzanych sosen i suchej ziemi. Zachodzące słońce, powoli chowające się za linią morza, przeglądało się w szarej skale, pod którą rozpaliła ogień, barwiąc ją na złoto i pomarańczowo, niczym stare ikony w klasztorach wtopionych w zbocza Gór Białych.

Duch Skały, który mieszkał w tym kamiennym bloku od czasów, kiedy Kreta była jeszcze częścią dna oceanu, zawsze cieszył się na te wieczorne chwile. Lubił obserwować, jak mądra wiedźma, pochylona nad ogniem, szykuje sobie posiłek, lubił słuchać, jak tłumaczy mu świat. I choć na tym był obecny od zawsze, Duch znał życie tylko poprzez echo kroków, cień chmur i ciepło ciała, które czasem opierało się o jego skalną powłokę. Wiedział niewiele – istniał głęboko, lecz bez historii. Bez korzeni.

– Wiedźmulo, kim ja właściwie jestem? Czy jestem tą skałą? – zapytał któregoś razu, a jego głos był głęboki i miękki jak pomruk ziemi.

– Nie jesteś skałą – odpowiedziała spokojnie Wiedźmula. – Skała jest twoim domem, twoim ciałem, ale nie tobą. We wszystkim, co pochodzi z natury, mieszka duch, nieprzemijająca esencja istnienia i jedyna w swoim rodzaju osobowość. Jesteś duchem zamieszkałym w kamieniu.

Zdjęła z paleniska gliniany kociołek – unosił się z niego zapach soczewicy, oliwy i dzikiego oregano – i parząc sobie palce, odstawiła go na ziemię, by nieco przestygł. Potem rozsiadła się wygodnie, opierając swoje silne opalone plecy o skałę. Duch westchnął głęboko, a jego westchnienie delikatnie poruszyło kamień.

Prymatula uśmiechnęła się pod nosem. Ktoś mniej doświadczony uznałby to za małe trzęsienie ziemi – te wszak często nawiedzają Kretę – ale ona wiedziała, że to po prostu westchnienie tęsknoty. Tęsknoty za dotykiem. Za ciepłem. Za obecnością drugiego istnienia.

– Skąd się wziąłem? – dociekał Duch Skały. – Dlaczego mieszkam tu, w kamieniu, a nie w ciepłym ciałku małego wilczka, który tuli się do swojej mamy? I dlaczego w swojej skalnej powłoce czuję się taki… nieszczęśliwy?

Wiedźmula dotknęła kamienia dłonią. Przesunęła palcami po jego szorstkiej powierzchni, jakby czule gładziła policzek przyjaciela. Spływająca po skale łza, niewidoczna dla nikogo prócz niej, połyskiwała jak poranna rosa.

– Nie wiem – szepnęła. – Ale coś ci opowiem. – Wciągnęła głęboko powietrze, przesycone wieczornym zapachem rozgrzanej ziemi i nadmorskiego wiatru, i wciąż trzymając dłoń na skale, podjęła: – Szczególnie cierpliwe i wytrwałe duchy zamieszkują struktury kryształów, skał i kamieni. Inne wybierają zbiorniki wodne, drzewa, zwierzęta. A niektóre, choć rzadziej, bywają ludźmi. Wszystkie pochodzą z Pola Wszelkich Możliwości, wielkiej niewidzialnej sieci, która łączy wszystko ze wszystkim, zapamiętując każde istnienie. Każda mrówka, źdźbło trawy, kawałek bursztynu, ziarnko piasku, wszystko ma swoją opowieść, zapisaną już na zawsze. Wszystko się liczy. Świat nie byłby tym samym miejscem, gdyby zabrakło na nim choćby jednej, najmniejszej istoty. Kiedy ciało kończy swoją wędrówkę, duch może odejść. Czasem skała pęka, pod wpływem wody, ognia albo ruchów innych skał położonych głęboko pod ziemią, i uwalnia ducha. A wtedy ten może wcielić się w coś innego. Może na przykład stać się drzewem. – Wiedźmula wskazała na starą oliwkę rosnącą tuż przy grocie. Jej gruby pień miał setki pęknięć i dziupli, znał niezliczone historie stworzeń, których na ziemi nie ma już od tysiącleci. – Te najstarsze drzewa: oliwki, świerki, sekwoje, baobaby… to kiedyś byliście właśnie wy. Duchy Skał. Albo stajecie się wielkimi zwierzętami. Żółwiami. Słoniami.

– Ale ja nie chcę być drzewem… ani słoniem – mruknął Duch Skały, wyraźnie niepocieszony.

– Wiem. – Zaśmiała się cicho Wiedźmula.

– A wilki, psy, ludzie… Czy wiedzą, że mieszka w nich duch?

– Wilki i psy tak. One pamiętają. Ale ludzie, zwłaszcza dorośli, zapominają. Dopiero gdy spotyka ich cierpienie, choroba albo wielka miłość, przychodzą do wiedźm, takich jak ja, by prosić o ulgę dla duszy. I my im pomagamy. Ale gdy tylko odzyskają zdrowie albo zdobędą to, czego pragnęli, znów zapominają. Zaczynają walczyć między sobą, ranić innych, ciąć drzewa, rozbijać skały, więzić zwierzęta.

– Nie chciałbym być człowiekiem… – westchnął Duch i dodał: – Jedz, Wiedźmulo, zupa ci stygnie.

Prymatula parsknęła śmiechem, po czym postawiła sobie garnek na kolanach i spokojnie zjadła kolację. Gdy nadszedł zmierzch, weszła do groty. W jej wnętrzu pachniało dymem, ziołami i wełną. Położyła się na sienniku, przykryła barwną tkaniną i zasnęła.

Cykady zamilkły, oddając głos nocnym świerszczom i pohukującym sowom. Morskie fale spokojnie uderzały o brzeg. Duch Skały się zamyślił. Przypomniał sobie czasy, gdy ta grota była miejscem, w którym kreteńskie wilki przychodziły żegnać się ze światem. Teraz spała tu Wiedźma. I dzięki temu czuł się nieco mniej samotny.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI

Spis treści

Duch Skały

Punkty orientacyjne

Okładka