Laseczka i tajemnica - Zbigniew Nienacki - ebook + książka

Laseczka i tajemnica ebook

Nienacki Zbigniew

4,0

Opis

Laseczka i tajemnica to powieść kryminalna, typowa dla Zbigniewa Nienackiego. Autor wprowadza nas w wydarzenia, w których historia przeplata się ze współczesnością. Osią akcji i przyczyną zagadkowych wydarzeń jest tytułowa, staroświecka laseczka. Bez niej nie było by powodu opowiadać historii ludzi i tajemniczych wydarzeń związanych z archaicznym przedmiotem z palisandrowego drewna.

Akcja powieści toczy się na przełomie maja i czerwca 1961 roku w Łodzi i okolicach. Jesteśmy świadkami wstrząsających i tajemniczych wydarzeń u podłoża których leży historia sięgająca przełomu XIX i XX stulecia, w którą autor wprowadza nas ubarwiając tym samym swoją powieść o wątki historyczne. Zbigniew Nienacki prowadzi nas przez szereg zagadkowych wydarzeń mających związek z tytułową laseczką. Czyni to z właściwą sobie lekkością narracji i odpowiednio dobraną dozą humoru. Wraz z bohaterem odkrywamy historię starego przedmiotu i próbujemu rozwikłać tajemnicze wydarzenia, które przez cały czas istnienia tytułowej laseczki jej towarzyszą.

Poza wspomnianymi walorami w książce Laseczka i tajemnica dostrzec można tę często objawiającą się prawdę, że każdy przedmiot ma swoją historię, swoją tajemnicę. Bo w treści książki przewija się szereg przedmiotów, które niosą w sobie mniejsze lub większe zagadki.

Jak każda prawdziwa powieść sensacyjna i ta ma swój szczególny smak i oczywiście zaskakujące rozwiązanie, nad którym czytelnik długo po odłożeniu książki rozmyśla.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 246

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (116 ocen)
48
34
25
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gastropod

Nie oderwiesz się od lektury

warto doczytać do końca
10
M_rezo
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Lekki kryminał z lat sześćdziesiątych czyta się dobrze akcja wciąga. Zbigniew Nienacki zawsze kojarzył mi się z cyklem ,,Pan samochodzik ,, a tu czyżby coś noweg? styl podobny. Polecam.
00
stczucza

Całkiem niezła

Pierwsza moja książka Nienackiego po serii Pan Samochodzik. Spodziewałem się więcej. Język archaiczny, ale to nawet na plus.
00
Poldus

Nie oderwiesz się od lektury

Czytałem drugi raz z wielką przyjemnością
00

Popularność




Zbigniew Nienacki

Laseczka i tajemnica

Zbigniew Nienacki

Laseczka i tajemnica

Wydanie I

Próbka

Redaktor naczelny • Marcin Nowak

Korekta • Artur Marcin Laskowski, Marcin Nowak

Skład i łamanie • Artur Marcin Laskowski

Projekt okładki • Maciej Łazowski

Wydawnictwo

Liber Novus Marcin Nowak

ul. Łaska 43

95–050 Konstantynów Łódzki

www.libernovus.pl

[email protected]

Copyright © • Helena Nowicka

Copyright © for electronic version • Liber Novus

Konstantynów Łódzki 2011

ISBN • 978–83–7741–010–3

Liber Novus 2011

Osoby działające

Henryk • dziennikarz, redaktor tygodnika

Rosanna • dziewczyna ze Starego Cmentarza

Julia • plastyczka, współpracowniczka tygodnika

Butyłło • handlarz antyków

Butyłłowa • piękna blondynka

Siostra Rykierta • sprytna staruszka

Pakuła • oficer śledczy

Kobyliński • reporter „Echa”

Buczek • major Wojewódzkiej Komendy MO

Gniewkowski • kolekcjoner porcelany

Skarżyński • kolekcjoner zBrzezin

Skonieczny • dentysta zGłowna

Bromberg • staruszek rencista

Rotmistrz • emerytowany wojskowy

Marek • poeta, redakcyjny kolega Henryka

Osoby, o których się mówi

Rykiert • magister, historyk sztuki

Mozek vel Josif vel Oczko • rzezimieszek bałucki

Zaza • woltyżerka

Arno • jej mąż, cyrkowiec

Krzyżanowski • lekarz, autor pamiętników

Kocher • adwokat

Fedorenko • żandarm carski

Stanecki • adwokat ze Zgierza

Schuller • SS-man

Podczas porannego dyżuru wdrukarni, gdy zmaszyny rotacyjnej schodziły pierwsze egzemplarze tygodnika, Henryk zobaczył na stole wredakcji technicznej część maszynopisu pamiętników dra Krzyżanowskiego. Wydawnictwo Łódzkie poprosiło redakcję odruk dowolnego fragmentu pamiętników, pragnąc wten sposób zapowiedzieć książkową publikację całości. Poeta Marek dokonał wyboru fragmentu iprzeznaczone do druku wnastępnym numerze stronice pamiętnika zaznaczył czerwonym ołówkiem. Henryk jednak nie miał zaufania do redakcyjnych umiejętności poety Marka. Tygodnik przeżywał właśnie pewien spadek nakładu, aHenryk obawiał się, że Marek nie wybrał fragmentu najbardziej frapującego iinteresującego czytelników. Zmaszyny schodziły pierwsze egzemplarze nowego numeru, dyżur redakcyjny zobowiązywał do siedzenia wdrukarni aż do ostatniego egzemplarza, albowiem drukarzom nie zawsze chciało się przemyć wałki iszczególnie ostatnie odbitki wychodziły zamazane. Iraczej znudów niż zpoczucia odpowiedzialności zasiadł Henryk nad maszynopisem pamiętników. Agdy skończył czytanie, ustał już łoskot maszyny rotacyjnej — była dziesiąta rano, 21maja 1961roku.

21 maja

Wracając po dyżurze do domu zobaczył ją Henryk woknie wystawowym Desy.

Leżała na perskim dywanie sąsiadując zwielką chińską wazą ikilkoma sczerniałymi ikonami. Tuż obok, wsparte owypukły brzuch ozdobnej sekretery, stało piękne lustro wbarokowej ramie.

Była ciemnowiśniowa, wysmukła, zposrebrzaną rękojeścią wkształcie walca. Wydała mu się bardzo wytworna; wyobraził ją sobie wurękawiczonej dłoni dandysa zfin de siècle’u, gdy zwysokich trybun śledził wyścigi konne. Ów pan, zapewne podobnie jak iHenryk — nosił wąskie spodnie ikolorowe kamizelki, ana głowie miał kapelusik zniewielkim rondkiem. Mimo to na współczesnej ulicy iwdłoni Henryka laseczka mogła spotkać tylko rozbawione spojrzenia, była czymś dziwacznym ianachronicznym.

A jednak prawie natychmiast wszedł do sklepu i, wskazując laseczkę palcem, zapytał ocenę.

— Pięćset złotych — odpowiedziała siwa pani.

Odkąd otrzymał mieszkanie wnowym bloku, zbudowanym na dawnym pustkowiu tuż obok Starego Cmentarza, posiadanie laseczki uznał Henryk za nieodzowne. Do domu wypadało mu bowiem chodzić bezludną ulicą, odgrodzoną od cmentarza wysokim ceglanym murem. Wmurze było wiele dziur, na zarośniętym krzakami Cmentarzu wieczorami biwakowały grupki podejrzanych osobników, którzy przez owe dziury wyłazili na ulicę izaczepiali przechodniów, wyłudzając od nich pieniądze na wódkę. Ileż to razy późnym wieczorem goniły za Henrykiem wołania podchmielonych wyrostków: „Te, okularnik, postaw kielicha”. Przyśpieszał wówczas kroku utwierdzając się wpostanowieniu kupna laski. Zapewne miała to być laska duża, ciężka imasywna. Lecz czy ztaką mógłby się pokazywać na rojnych ulicach Łodzi, wredakcji, gdzie pracował, lub wkawiarni, gdzie spędzał wieczory? Oddalał więc od siebie decyzję nabycia laski, dopóki nie napotkał tej wysmukłej, ciemnowiśniowej, zposrebrzaną rączką wkształcie walca.

— Zrobiona jest zpalisandru — rzekła siwa pani. — Apalisander to bardzo mocne drzewo.

— Mocne — ucieszył się.

— Jest wytworna istylowa. Przed sześćdziesięciu laty uważano ją za szczyt elegancji.

— Przed sześćdziesięciu laty… — westchnął.

— Laseczka posiada posrebrzaną rączkę. Niekiedy rączka odkręca się iukazuje wydrążenie, gdzie można trzymać, na przykład, koniak. Bywają laseczki, zktórych za pociśnięciem rączki wyskakuje sztylet. Ta, niestety, jest najzwyklejszą laseczką. Rączka, jak pan sam widzi, nie odkręca się. Nie ma także mechanizmu uruchamiającego sztylet. Zakończenie jest tępe inieruchome.

— Wydaje mi się rzeczywiście bardzo wytworna istylowa — zgodził się Henryk. Idodał: — Interesujące byłoby wiedzieć, do kogo kiedyś należała ikto paradował znią po ulicach.

— Otak. To byłoby bardzo ciekawe — uśmiechnęła się siwa pani. — Oddał ją nam wkomisową sprzedaż pan magister Jan Rykiert. Mieszka na Piotrkowskiej wtym wysokim domu zdużymi oknami. Wie pan, gdzie to jest, prawda?

Henryk uprzejmie skinął głową. Awówczas wyjaśniła, że mgr Jan Rykiert jest historykiem sztuki isklep Desy pozostaje znim wdość ścisłych kontaktach, albowiem Rykiert niekiedy dostarcza im do sprzedaży wartościowe antyki. Siwa pani wypowiadała się otym bardzo oględnie, Henryk od razu pojął, iż magister Rykiert po prostu handluje antykami, lecz czyni to wsposób nieoficjalny, aby nie płacić podatku dochodowego.

— Pan Rykiert zapewne bardzo chętnie udzieli panu wszelkich informacji opalisandrowej laseczce — zakończyła siwa pani.

Zapłacił wkasie 500złotych istał się posiadaczem ciemnowiśniowej laseczki. Trzymając ją dwoma palcami, pomaszerował do redakcji, awieczorem zasiadł znią wkawiarni.

— Henryk coraz bardziej dziwaczeje — powiedział poeta Marek. Idodał, że wolałby kupić wDesie jakiś ładny obraz niż najładniejszą laseczkę.

Henryk przytaknął. Obraz to oczywiście przedmiot znacznie potrzebniejszy niż laseczka, ale chyba nie dla każdego. Pomyślał: „Posiadam wdomu kilka obrazów, aprzecież to nie ułatwia mi wędrówki do domu”.

Julia roześmiała się głośno.

— Sądziłam, że Henryk nareszcie stanie się nowoczesnym mężczyzną. Podobno zaczął składać pieniądze na samochód. Atu macie, zamiast samochodu pojawia się laseczka. Jak traktować takiego mężczyznę?

Henryk uśmiechnął się bezradnie. Julia dała mu kiedyś do zrozumienia, że jeśli kupi samochód, gotowa jest znim odbywać samochodowe podróże ibędą razem, oczym zawsze marzył iczego bardzo pragnął.

— Laseczka nie jest specjalnie droga — odezwał się nieśmiało. — Zapłaciłem za nią tylko pięćset złotych.

— Pięćset złotych? — krzyknęła oburzona Julia. — Pięćset złotych na zbędny ina nic nieprzydatny przedmiot? Boże drogi — pałała szczerym gniewem — wyjść za mąż za takiego człowieka to chyba największe nieszczęście. Jada obiady wnajgorszej stołówce, nosi wytarty kapelusz istare rękawiczki, akupił laseczkę za pięćset złotych!

Henryk już się nie uśmiechał. Było mu bardzo przykro.

24 maja

Laseczkę dał do odświeżenia. Stała się jeszcze ładniejsza — rączka połyskiwała srebrem, apalisandrowe drzewo błyszczało ciemnowiśniową politurą. Żelazny czubek głośno postukiwał na płytkach chodnika, gdy późnym wieczorem jak co dzień przemierzał pustą ulicę obok Starego Cmentarza.

Wieczór był ciepły, majowy. Spoza wysokiego muru napływała gęsta iodurzająca woń rozkwitającego bzu. Ogromną połać Starego Cmentarza porastały gęste krzewy, okrywające zapadnięte groby iwalące się pomniki. Tam, pośród gęstwy splątanych gałęzi, kwitnących teraz iwydzielających zapach silny iodurzający — skakały króliki, włóczyły się zdziczałe psy ibiegały gromadki łobuzów. Niektóre ztych gromadek tworzyły jakby bandy, którymi dowodził najsilniejszy.

Bliżej jednak Henryk nic nie wiedział ożyciu wyrostków ze Starego Cmentarza. Znał ich tylko zdorywczych obserwacji, ztego, co dostrzegł zokna, co zobaczył wcodziennych wędrówkach zdomu ido domu. Na ulicy spotykał ich, gdy dziurami wmurze opuszczali cmentarz irozchodzili się na swoje strony. Byli to na ogół dwudziestoletni chłopcy ityleż chyba lat liczące dziewczęta. Wśród nich jedna wydała się Henrykowi szczególnie interesująca — wysoka ibardzo zgrabna, opuszystych czarnych włosach. Mniej była niż inne krzykliwa, achyba ładniejsza. Jej czarne włosy nieodparcie sprowadzały mu na pamięć czytaną wdzieciństwie powieść odcinkową pod tytułem Czarna Mańka, okrólowej bałuckich złodziejaszków. Ta, być może, miała na imię Zosia, Henia lub Stefka inie królowała na Starym Cmentarzu. Mimo to, ilekroć ją widział, zawsze budziła jego ciekawość iwspomnienie tamtej zpowieści.

… Pachniało bzami. Uzbrojony wlaseczkę pozwolił sobie Henryk na krótki spacer, tak aby płuca przesycone kurzem miasta mogły odetchnąć świeżym powietrzem. Uliczka była cicha ibezludna, zrzadka oświetlona staroświeckimi lampami gazowymi. Wyparte ze śródmieścia przez jarzeniówki, jakby wprzeszłość cofały przechodnia. Tutaj laseczka wydawała się mniej staroświecka.

Nagle spoza muru doszedł Henryka głośny śmiech, apo chwili zdziury wmurze odległej okilkanaście metrów wybiegła dziewczyna wjasnym płaszczyku. Za nią wyskoczył chłopak, dogonił ją ichwycił za rękę. Poczęli rozmawiać ze sobą głośno, gwałtownie. Henryk pojął, oczym mówili, dopiero gdy znalazł się bliżej. Wówczas także spostrzegł, że znowu spotkał dziewczynę, która tak często zaprzątała jego uwagę. Chłopca nie znał, amoże po prostu dotąd nie utrwalił go sobie wpamięci.

— Pójdziesz! Obiecałaś, więc musisz pójść — wołał zcoraz większym rozdrażnieniem wysoki chudy chłopak ostrzyżony na jeża.

Odpowiedziała śmiechem ipoczęła wyszarpywać rękę zjego dłoni. Złapał ją więc oburącz ichyba ścisnął boleśnie, bo krzyknęła, apotem zaczęła powtarzać:

— Nie! nie! nie! nie!…

— Pójdziesz! Zobaczysz, że pójdziesz!

Szarpnął ją, potem popchnął. Nie miała dość siły, żeby wyrwać mu dłoń. Znowu ją popchnął, powtarzając: — Awłaśnie że pójdziesz!

Henryk pomyślał: „Nie należy się wtrącać, oni są chyba ztej samej bandy, najpewniej właśnie takie mają obyczaje, brutalnie załatwiając jakieś własne sprawy. Wtrącę się, aobydwoje obrócą się przeciw mnie”.

— Odczep się, bo zawołam opomoc — zagroziła dziewczyna.

Chłopak puścił jej rękę, uderzył dziewczynę wplecy. Potem znowu złapał jej dłoń ipopchnął. Nic już nie mówił, tylko popychał iszarpał.

Henryk pomyślał: „Chłopak jest chyba silniejszy ode mnie, zapewne za murem cmentarnym kryją się jego koledzy. Najlepiej przejść mimo nich, jak bym niczego nie widział inie rozumiał. Za pięć minut będę wswoim mieszkaniu imoże nareszcie napiszę artykuł, októrym myślę od dawna. Amoże właśnie nie napiszę, ponieważ będę się zastanawiał, czy słusznie uczyniłem mijając ich, jak bym niczego nie widział inic nie rozumiał?”.

— Puść! Słyszysz? Puść! — krzyknęła dziewczyna. — Proszę pana! — zawołała wstronę Henryka. — Proszę pana — powtórzyła błagalnie.

Przystanął.

— Puść ją! Puść ją natychmiast — rzekł wspierając się na laseczce.

Chłopak nie wypuścił jednak dłoni dziewczyny. Tyle tylko, że obrócił się twarzą do Henryka iobrzucił go rozgniewanym spojrzeniem.

Dziewczyna szarpnęła się raz jeden idrugi. Wreszcie wydarła mu rękę. Wtedy odskoczyła kilka kroków.

— Co się pan mieszasz? Uważaj na szkła, bo ci znosa spadną — rzekł wolno chłopak. Zdążył już chyba dostrzec, że przeciwnik jego nie wygląda na siłacza.

Henryk obronnym gestem podniósł do góry laseczkę.

— Zabierz ten patyk — wrzasnął tamten.

I szybkim ruchem chwycił dłonią koniec laski. Szarpnął, żeby ją złamać lub wyrwać mu zręki. Henryk ścisnął silniej srebrną rączkę. Raptem rozległ się jakby suchy trzask, chłopak zatoczył się pod mur cmentarny. Wdłoni trzymał drewnianą pochewkę, Henrykowi zaś pozostał wręku długi iostry jak żądło sztylet, którego rękojeść stanowiła srebrna rączka laseczki.

Henryk uczynił krok naprzód. Wówczas chłopak porzucił drewnianą pochewkę. Jak przestraszony kot uciekł pod mur iskrył się wdziurze.

Henryk przyklęknął ipodniósł zchodnika porzuconą pochewkę. Drżącymi ze zdenerwowania palcami nasunął ją na sztylet. Rozległ się suchy trzask. To jakaś sprężynka związała silnie pochewkę ze srebrną rączką sztyletu. Znowu trzymał wdłoni już tylko ciemnowiśniową laseczkę zpalisandru.

Uśmiechnął się. Ten uśmiech zobaczyła stojąca obok dziewczyna. On ją ośmielił, bo rzekła cicho, ale zwyraźnym podziwem:

— To zpana taki facet? No, no, no…

Henryka ogarnęło przyjemne uczucie zwycięstwa. Wydało mu się, że nagle okazał się kimś innym, niż był dotychczas.

— No, no, no… — powtórzyła dziewczyna.

Niedbale wzruszył ramionami.

— Nie lubię, jak mnie zaczepiają — powiedział.

— Napędził mu pan stracha. Uciekł jak szczur.

— Co to za jeden?

— Na imię ma Lolek. Dowodzi swoją paką. Taki tam… smarkacz — dodała.

— Apani należała do jego paki? Inie chciała pani wykonać jego rozkazu?

— Ja? Do jego paki? — zaśmiała się wzgardliwie. — To przecież smarkacz, ma dziewiętnaście lat.

— Apani?

— Dwadzieścia dwa.

— Wygląda pani na siedemnaście.

— Nie zależy mi na tym.

Skinął głową. Oczywiście, teraz jeszcze jej na tym nie zależało. Spojrzał na nią uważniej: tak, wydawała się najwyżej siedemnastoletnią dziewczyną, ato dzięki drobnym isubtelnym rysom twarzy. Wogóle była dość drobna iszczupła. „Jest śliczna” — skonstatował raz jeszcze.

Spytała:

— Pan pewnie mieszka wtym wielkim bloku na końcu ulicy? Czy mogę pana odprowadzić?

— Mnie? — oburzył się Henryk. — To ja panią odprowadzę. Znowu ktoś tu na panią napadnie.

— To się więcej nie powtórzy. Lolek zaskoczył mnie. Nigdy nie sądziłam, że jest taką świnią. Chciał, żebym należała do jego paki, ale nic ztego nie wyjdzie.

Stuknął laseczką opłytę chodnika.

— Gdzie pani mieszka?

— Wśródmieściu.

— Odprowadzę panią do tramwaju — zdecydował izawrócił wstronę miasta. Poszła za nim posłusznie, apo kilku krokach wsunęła mu dłoń pod ramię. „Proszę, jaka swobodna — pomyślał. — Ma chyba wprawę wzaczepianiu mężczyzn na ulicy”. Izrobiło mu się żal, że jest taka ładna itaka łatwa.

Jak by odgadła myśli Henryka. Rzekła:

— Pan pewnie nie zawiera znajomości na ulicy?

Powtórzyła zlekką drwiną:

— Pan nie ztakich, co zawierają znajomości na ulicy?

— Nie ztakich — rzucił ze złością, bo rozgniewała go ta drwina.

— Pan ztakich, co to muchy nie umieją skrzywdzić. Pan lubi spacerować, podpierać się laseczką. Pan pewnie do teatru chodzi, zpięknymi kobietami siedzi wkawiarni, apotem wieczorkiem zpańskiej laseczki wcichej uliczce wyskakuje…

— Psssst! Cicho! — położył palec na ustach.

— Dobra, dobra — rzekła. — Umnie to jak wgrobie.

Brała Henryka za jakiegoś rzezimieszka-eleganta zbrukowej powieści. Henryk także przedstawiał ją sobie jako Czarną Mańkę. To nawet było chyba bardzo zabawne, że obydwoje mieli tak prymitywne wyobrażenie oświecie — zdał sobie sprawę. Oczywiście tylko on był tu śmieszny, bo od niego należało nieco więcej wymagać.

— Posłuchaj mnie, mała — odezwał się poufale. Zapewne tak właśnie powinien powiedzieć Mackie Majcher. — Olaseczce zapomnij. Wogóle najlepiej zapomnij oincydencie na ulicy.

— Oczym? — spytała.

— Otym, co się stało.

— Przecież nic się nie stało!

— Ale mogło się stać. Omały figiel, atego Lolka bardzo bym skrzywdził. Ty mu to powtórz. Powiedz mu, że mi go żal, on jednak sam sobie winien. Na przyszłość niech się ode mnie trzyma zdaleka. On ita jego paka. Iwogóle… wszystkie tutejsze paki — zabezpieczył się na wszelki wypadek.

Bardzo poważnie przyjęła jego słowa. Kiwnęła głową, że wie, oco chodzi.

Henryk ujął laseczkę wdwa palce izrobił nią kilka młyńców. Wypadło to zupełnie nieźle, choć tylko raz widział Operę za trzy grosze iniezbyt dokładnie zaobserwował, jakie ruchy laseczką wyczyniał Mackie Majcher.

Zbliżyli się do pierwszych domów miasta. Skręcili wprzecznicę, gdzie znajdowała się pętla tramwajowa.

Zagadnął dziewczynę:

— Co pani robi?

— Jestem wolna — ucieszyła się, jak by od dawna oczekiwała na to pytanie. — Jeśli pan chce, możemy iść do lokalu potańczyć…

— Nie to miałem na myśli. Pytałem, kim pani jest? Gdzie pani pracuje, zczego pani żyje?

Znowu zaśmiała się wzgardliwie. Jak wówczas, gdy zapytał oLolka.

— Apan co? Apostoł? Zczego żyję? Zprzyzwyczajenia, proszę pana.

— Dobra, dobra, mała — załagodził. — Nie chcesz mówić, to nie. No cześć, żegnaj — podał jej rękę.

Na pustej ulicy obok Starego Cmentarza pachniało bzami. Jak by jeszcze mocniej iupojniej. Laseczka postukiwała na płytach chodnika. Henryk szedł inucił piosenkę oMackie Majchrze:

Jenny Towler znaleziono

Z nożem wpiersiach, ale cóż,

Mackie Majcher spaceruje

i nikt nie wie, czyj był nóż.

25 maja

Laseczka miała tajemnicę. Nie kryło się wniej wydrążenie, wktórym można by było nosić koniak. Za dotknięciem zamaskowanej sprężynki nie wyskakiwał sztylet. Tajemnicę zdradzało tylko szarpnięcie za czubek laski. Nie skutkowało wyciąganie rączki, kręcenie nią — jedynie gwałtowne szarpnięcie uruchamiało ukryty wewnątrz zatrzask, oddzielając palisandrową pochewkę od rączki zdługim ostrzem. Dlatego nawet wDesie nie odkryto tajemnicy, choć, być może, próbowano poruszać rączką iszukano ukrytych sprężynek. Nikomu jednak nie przyszło na myśl, aby po prostu szarpnąć.

Sztylet był długim na pół metra starym bagnetem rosyjskim. Jego wąziutkie klingi schodziły się wostry icienki jak igła koniec. Rana zadana tym narzędziem miała kształt krzyża igoiła się bardzo powoli.

Zastanawiała niezwykła staranność, zjaką ostrze bagnetu osadzono wsrebrnej rączce, dorabiając precyzyjny zatrzask, wydrążając pochewkę iwnętrze jej wykładając metalem.

Nie opuszczało Henryka przypomnienie Brechtowskiego bohatera — Mackie Majchra, króla londyńskich rzezimieszków, spacerujących po ulicach ze sztyletem schowanym wlasce. Opodobnym królu złoczyńców, władającym na Bałutach wŁodzi, czytał kiedyś Henryk wjakiejś książce. Ów król łódzkich bandytów zwał się „Josif”, apóźniej „Oczko”. Tak samo jak Mackie Majcher, nosił Oczko elegancką laseczkę, kryjąc wniej śmiercionośne narzędzie.

Henryk patrzył na ostry jak igła bagnet inie potrafił uciec od nieprzyjemnego pytania: czy ostrze to zagłębiało się już wciele ludzkim? Wjakże przedziwnych ichyba strasznych sytuacjach wyciągano je zciemnowiśniowej pochewki? Kiedy to było? Kto nosił dziwaczną laseczkę?

Wracały ciągle te same pytania bez odpowiedzi. Lecz Henryk był już świadomy, że jeśli uda mu się poznać historię laseczki, zainteresuje ona czytelników pisma, wktórym pracował. Palisandrowa laseczka okazałaby się wówczas pomocną nie tylko wwędrówkach po pustej ulicy obok Cmentarza. Stałaby się także tematem.

Więcej książek

Zbigniewa Nienackiego

znajdziesz na stronie

www.nienacki.pl

Wydanie I

Copyright © • Helena Nowicka

Copyright © for electronic version • Liber Novus

Konstantynów Łódzki 2011

ISBN • 978–83–7741–010–3