Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
W wieku siedemnastu lat zdecydowała, że nigdy nie będzie mieć dzieci.
Nie chciała sławy, ale sława ją pociągała.
Nawet, kiedy opiekowała się chorym mężem, w pokoju obok odbywały się próby.
Przyrzekła sobie, że jeśli nie zostanie artystką, to pójdzie do klasztoru.
Solidna, punktualna i niebywale pracowita. Legenda polskiego radia i telewizji. Imponowała mistrzostwem w teatrze i na estradzie. To dla niej teksty pisał Gałczyński. Rozśmieszała do łez.
Prywatnie – pełna sprzeczności. Manewrowała między domem a pracą, luksusem a skromnością, skupieniem a przygnębieniem. W wywiadach oszczędna, tajemnicza, skłonna do konfabulacji.
Jaka naprawdę była Irena Kwiatkowska?
Marcin Wilk jako pierwszy dotarł do nie publikowanych dotąd pamiętników artystki, dokumentów, listów oraz fotografii. Rozmawiał z osobami, które Irenę znały najlepiej – z bratanicą Krystyną, czy z wieloletnią gosposią Zofią. To pierwsza pełna biografia artystki.
Bo z Ireną Kwiatkowską żartów nie ma.
Irena Kwiatkowska żarty zostawia na scenie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 316
Data ważności licencji: 2/5/2029
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Irena Kwiatkowska w filmie Tysiąc talarów, 1959
Fototeka FN, fot. Tadeusz Kubiak
Jeżeli mnie kto spyta, jaki zawód jest najłatwiejszy – odpowiem: aktorski. Jeśli kto spyta, jaki najtrudniejszy – odpowiem: aktorski.
Alexandr Tairow Pamiętnik1
* * *
Najlepiej będzie słychać z kuchni.
Ale najpierw pani domu poczęstuje zziajanego gościa obiadem. Co innego zrobić, gdy wchodzi i mówi: „Chciałbym cokolwiek, byle coś ciepłego”. A kiedy już się posili, idzie z mężem gospodyni po schodach do pokoju na górze. Tam są już sami i biorą się do roboty. W ten oto sposób w domu Bożeny i Krzysztofa Teodora Toeplitzów powstają kolejne odcinki Czterdziestolatka.
Jerzy Gruza nie wpada regularnie, o jednej stałej wyznaczonej porze. Po prostu dzwoni wcześniej i jest. Sceny piszą na bieżąco. To znaczy pisze Toeplitz, bo Gruza głównie kręci. KTT błyszczy inteligencją, jest skrupulatny, operuje konkretami, ma wiedzę. Gruza poza inteligencją ma błysk, zmysł kojarzenia, jest kreatywny, bywa emocjonalnie przenikliwy. Są różni, idealnie się więc uzupełniają. Tworzą mocny team.
– Miałam wrażenie, że to nie jest praca, wszystko jakby wytrząsali z rękawa. Słuchałam i płakałam ze śmiechu – mówi Bożena Toeplitz.
Gdy wszystko wydaje się wymyślone i odcinek jest gotów, następuje zderzenie z rzeczywistością. Scenariusz jedzie do Ireny Kwiatkowskiej, ta czyta i od razu widzi niedociągnięcia. Najpierw nanosi oczywiste uwagi, potem się rozkręca. Zdarza jej się przepisać swoją scenę na nowo. Nie ma litości dla roli. Jest znana z perfekcjonizmu, więc czas na jej propozycje zmian wlicza się do czasu produkcyjnego. Lepiej jej się nie narażać. Potrafi być nieprzyjemna i zawsze ma rację.
Kto zna Kwiatkowską, kto z nią pracuje, ten wie, że trzeba przestrzegać kilku bezwzględnych reguł. Witać się zdecydowanym uściskiem dłoni (aktorka ceni mocne charaktery), nie spóźniać się (szacunek do cudzego czasu to podstawa), no i najważniejsze – być solidnym, rzetelnym i mieć maksymalną wiedzę o tym, co się robi. Dziś rzeklibyśmy – najważniejszy jest profesjonalizm.
– Jak nie wie, to po co przychodzi?! – prycha pod nosem w stronę dziennikarza, który chce coś o niej napisać. – Niech doczyta.
Pod koniec jej życia raz po raz pojawiają się tacy, którzy chcieliby wyrwać jakieś informacje. Dopuszcza nielicznych.
– Ten jest mądry! – wskaże kiedyś, przeglądając kolorowe czasopismo, na kogoś, kto mówi, że Kwiatkowska nic w wywiadach nie powie i wszystko weźmie do grobu.
Rozmawiając z prasą, aktorka często zmienia słowa, koloryzuje, myli tropy i dodaje zmyślone puenty. Naprawdę szczera – tak jak w pisanym przez lata pamiętniku – bywa rzadko.
Dom, w którym się urodziła, jest szary i zwyczajny.
Rodzina Kwiatkowskich zajmuje mieszkanie na pierwszym piętrze czteropiętrowej kamienicy.
Warszawa, ulica Grzybowska 29, numer 18.
Pomieszczenia, do których przeprowadzili się z początkiem XX wieku, wynajmują. „Ooo, pan Kwiatkowski to jest lokator!” – powtarza z uznaniem żydowski właściciel. Ceni najemcę, bo ten płaci na czas, nie robi awantur, prowadzi zwykłe, spokojne, rodzinne życie. Jest tutaj jedynym nieżydowskim mieszkańcem.
Mieszkanie składa się z salonu, pokoików, kuchenki i łazienki. Siostrzeniec Ireny Kwiatkowskiej Włodzimierz Baytel zapamiętał, że aby dostać się do głównego pomieszczenia, trzeba było przejść przez klatkę schodową, a potem prześliznąć się przez kuchenkę. Z kuchni z kolei dawało się wyskoczyć na podwórko – zabetonowaną przestrzeń wewnątrz kamienicznego kloca. Stamtąd dopiero można było czmychnąć bramami do innych klatek schodowych.
Kiedy otworzy się u Kwiatkowskich okna, dochodzi z ulicy gwar, to raczej głośna dzielnica i z każdym rokiem coraz głośniejsza. Choć Grzybowska nie znajduje się w ścisłym centrum, to jest na tyle wrośnięta w miasto, że można z jej perspektywy obserwować, jak rozrasta się stolica. A ta pęcznieje. Na początku XX wieku jest tu około pół miliona mieszkańców, ledwie trzydzieści lat później – już ponad milion2. Do wybuchu wojny Warszawa stanie się jedną z najludniejszych stolic europejskich, największą metropolią w tej części kontynentu.
Poza gwarem przy Grzybowskiej zmysły drażnią też zapachy. Docierają z okolicznych fabryczek; drobna przedsiębiorczość w tym rejonie kwitnie. We znaki daje się zwłaszcza woń ryb. Okazjonalni przyjezdni pewnie od razu ją poczują, ale mieszkańcy dawno już przywykli.
Dla kogoś ceniącego miejskie życie to dobry adres. Wszędzie można dojść pieszo. Niedaleko do Elektoralnej, dosłownie rzut beretem na plac Mirowski, gdzie można dostać świeże pomidory i dojrzałe jabłka. Wzdłuż Wolskiej i Chłodnej ciągnie się linia tramwajowa, ale na dobrą sprawę wystarczy kilkanaście minut, by dojść do Starego Miasta czy na Dworzec Główny.
Mieszkanie jest wystarczające, nawet w pewnym momencie pomieszkuje tam w sumie dziewięć osób. Niemal cała rodzina Kwiatkowskich.
* * *
Wcześniej, przed Grzybowską, mieszkali przy Chłodnej. Tam przyszły na świat dwie starsze siostry Ireny Kwiatkowskiej: Franciszka Martyna (urodzona w 1900, zmarła przed ukończeniem dwudziestego roku życia) i Jadwiga Teresa. Ta druga jest bardzo podobna do matki. I na podobną chorobę – złe krążenie w nogach – cierpieć będzie całe życie. Wyjdzie za zamożnego szklarza Zygmunta Baytla i obejmie urząd na poczcie. To bardzo dobra posada.
Pierwszy syn Kwiatkowskich, Jan Jerzy, rodzi się w 1906 roku, już na Grzybowskiej. Wyrośnie z niego przystojny, wysoki mężczyzna z aktorskimi uzdolnieniami i smykałką techniczną, z zawodu – szlifierz.
Trzyletnia Irenka, 1915
Krystyna Kwiatkowska-Jabłońska, bratanica Ireny Kwiatkowskiej, prezes Fundacji im. Ireny Kwiatkowskiej – www.irenakwiatkowska.com
Siedmioletnia Irena Kwiatkowska z ojcem Kryspinem Stanisławem, bratem Jerzym i siostrą Jadwigą. Warszawa, 1919
Krystyna Kwiatkowska-Jabłońska, bratanica Ireny Kwiatkowskiej, prezes Fundacji im. Ireny Kwiatkowskiej – www.irenakwiatkowska.com
Czwarte dziecko Kwiatkowskich przychodzi na świat 17 września 1912 roku, a dwa miesiące później w parafii rzymskokatolickiej pod wezwaniem Wszystkich Świętych w Warszawie otrzymuje na chrzcie imię Irena.
Wedle greckiego źródłosłowu „Irena” to ktoś „wyjątkowo spokojny”.
* * *
Na jednej z niewielu zachowanych fotografii ojciec aktorki Kryspin Stanisław Kwiatkowski ma delikatne rysy i wygląda, jakby mężczyzną się nigdy nie stał – raczej na całe życie pozostał chłopcem.
Czy to rzeczywiście prawdziwy wizerunek ojca Kwiatkowskiej? Nie potwierdza tego siostrzeniec aktorki, który zapamiętał dziadka jako rosłego faceta z wąsem.
* * *
Kryspin Stanisław, urodzony w 1876 roku, mógł się czuć jak jedynak. Jego starszy brat umarł tuż po narodzinach. Jedyne dziecko w rodzinie było chowane z troskliwością. Ojciec Kryspina Stanisława tak pisał:
Kochany Stasiu,
Dziękuję ci, że zbirasz dla ojca piniędze na ubranie, bo tesz ojcu potrzeba. A jeżeli ojciec zarobi tutaj więcej pieniędzy, to za tamte dla ciebie co kupi. Napisz mi Kochany Stasiu, czy słuchasz się Mamy i czy się uczysz. Bo ojciec tutaj bardzo myśli o tem, żebyś ty Mamy nie martwił i żebyś się uczył dobrze i paciorek w dzień mówił i nie sprzeczał z Mamą, tylko wszystko, co Mama każe, żebyś wypełniał, a ojciec cię będzie za to kochać i będziem chodzić na spacer jak Bozia da ojcu szczęśliwie przyjechać, a teraz cię całuję serdecznie mój synu, Twój Ojciec, Marcelli*.
Dziadek Kwiatkowskiej Marceli Tadeusz, mąż Marii Antoniny Osińskiej, był czeladnikiem złotniczym, a jej pradziadek Maxymilian Kwiatkowski, urodzony około 1815 roku, piastował funkcję gubernialnego sekretarza Wydziału Kontroli Służących przy Zarządzie Policmajstra. Pewnie miał posłuch, skoro zajmował się bezpieczeństwem publicznym i porządkiem w mieście. W praktyce taki funkcjonariusz często musiał jednak rozwiązywać prozaiczne problemy uchodźców czy zezwalać na grzebanie zwłok.
* * *
O młodzieńczym okresie życia ojca Kwiatkowskiej wiadomo tylko tyle, że dość kiepsko radził sobie z arytmetyką. Po ocenie na jednym ze świadectw szkolnych wystawionych w roku 1890 widać, że ledwie się z niej wybronił (trzy na szynach). Stanowczo lepiej mu szło z językiem polskim (mocna czwórka).
To ciekawe, bo Kwiatkowska w szkole również będzie słaba z arytmetyki i mocna z polskiego. Odziedziczy po ojcu także charakter pisma.
* * *
O Mariannie z domu Barabasz, matce Kwiatkowskiej, z zachowanych dokumentów wiadomo mniej. Na podstawie kenkarty z roku 1942 można jednak określić datę i miejsce urodzenia – 7 sierpnia 1877 roku w Zameczku niedaleko Opoczna. Z tego samego dokumentu wynika, że nigdzie nie pracowała. W rubryce „zawód wykonywany” wpisano „przy mężu”. Ale to oficjalny stan rzeczy. Z przekazów rodzinnych i innych dokumentów wynika, że Marianna Kwiatkowska harowała jak wół, zajmując się całym domem.
Jej paszport wydany w 1916 roku informuje, że miała figurę „średnią”, włosy „ciemny blond”, oczy „brązowe”. Z załączonego zdjęcia spogląda kobieta o okrągłej twarzy, wąskich ustach, trochę jakby zamyślona.
* * *
Nie wiadomo, jak się poznali rodzice Kwiatkowskiej. Pewne jest, że stworzyli dom raczej tradycyjny, w którym to mąż, z zawodu zecer, przynosił pieniądze.
W domu zawsze było mnóstwo książek, choć ojciec – jak wspominała potem Kwiatkowska – nie lubił ich pożyczać. Potrafił za to wydać na nie nieprzyzwoicie dużo pieniędzy. „Biały kruk, biały kruk! – krzyczała mama Kwiatkowskiej3. – A ja nie mam na buty dla dzieci na jesień”.
Marianna i Kryspin Stanisław Kwiatkowscy – rodzice Ireny Kwiatkowskiej, 1900
Krystyna Kwiatkowska-Jabłońska, bratanica Ireny Kwiatkowskiej, prezes Fundacji im. Ireny Kwiatkowskiej – www.irenakwiatkowska.com
Grube ryby Michała Bałuckiego, exlibris księgozbioru Kryspina Stanisława Kwiatkowskiego – ojca Ireny Kwiatkowskiej
Krystyna Kwiatkowska-Jabłońska, bratanica Ireny Kwiatkowskiej, prezes Fundacji im. Ireny Kwiatkowskiej – www.irenakwiatkowska.com
Każdy z tomów był nie tylko trzymany w kurzoodpornej, przeszklonej, zamykanej na klucz4 szafce, ale również opatrzony stosownym exlibrisem. To, jak bardzo się troszczył o swoje książki Kryspin Stanisław Kwiatkowski, zapamięta także siostrzeniec Ireny, który odwiedzał dziadka chętnie, zwłaszcza dla pewnej książki o wynalazkach:
– Cudny foliał! Gruby, w pięknej oprawie, z wytłoczeniami i wspaniałymi ilustracjami. Dziadek się bał o tę książkę, jak o wszystkie inne zresztą, ale w końcu siadał przy biurku i z uwagą przewracał ze mną jej karty.
Większość książek Kryspina Stanisława Kwiatkowskiego przetrwała kolejne zawieruchy dziejowe. Odziedziczył je najpierw młodszy o osiem lat brat Ireny Edward, a następnie jego córka, Krystyna Kwiatkowska-Jabłońska.
* * *
Kwiatkowska wspominała dom – jeśli w ogóle – dyskretnie. W wywiadach najczęściej odskakiwała w anegdotę.
Żeby opowiedzieć o początkach mojej przygody aktorskiej, muszę cofnąć się nieomal do zamierzchłych czasów, gdy chodziłam jeszcze do ochronki, teraz mówi się do przedszkola, bo tam właśnie rozpoczęła się moja kariera artystyczna. Niefortunnie, muszę przyznać… Kiedy robiliśmy przedstawienie jasełkowe, gdzie był Aniołek i Diabełek, ja – traktując rzecz bardzo poważnie – marzyłam, by zagrać Aniołka. Niestety, grałam Diabełka… Pół nocy nie przespałam ze zmartwienia5.
Romanowi Dziewońskiemu wyznała jedynie, że zapamiętała zapachy ulicy i z domu.
A w jednym z wywiadów opowiadała: „Jak mówi Boy w jednym ze swych wierszy: »Urodziłam się z ojca i matki w cichej sypialni. Fakt, jak państwo widzicie, nierzadki, trudno banalniej«”6.
11 stycznia 1925 roku. Niedziela. To dziś Irena Kwiatkowska zaczyna oficjalnie zwierzać się największemu najprawdopodobniej przyjacielowi swojego życia. Będzie mu się spowiadać przez ponad dziesięć lat, a on będzie świadkiem jej dojrzewania, wzlotów i upadków, miłości i rozczarowań. Przed nim nie będzie się też wstydziła żartować.
Przyjaciela, trzymanego przez lata w ścisłej tajemnicy, ujawni dopiero pod koniec życia. Przedstawi go swej opiekunce Zofii Mróz. Następnie pozna go ukochana bratanica aktorki, Krystyna Kwiatkowska.
* * *
„Pamiętnik Irki Kwiatkowskiej” jest niezbyt gruby. To kwadratowy tom oprawiony w materiał imitujący krokodylą skórę. W sumie zeszyty będą dwa.
Podczas pierwszej lektury rozczulają błędy, ale uwagę zwracają poprawki, które autorka nanosi podczas powrotów do tekstu. Uznanie budzi odręczne pismo, autoironia zaś wprawia w podziw.
* * *
Pierwsza strona pamiętnika Ireny Kwiatkowskiej
Krystyna Kwiatkowska-Jabłońska, bratanica Ireny Kwiatkowskiej, prezes Fundacji im. Ireny Kwiatkowskiej – www.irenakwiatkowska.com
Lubi się do niego zwracać „Kochany pamiętniczku”. Gdy zaczyna pisać, nie ma nawet dwunastu lat. Zgodnie z deklaracją z pierwszego akapitu pragnie snuć opowieści o „postępach w lekcjach i różnych, różnych rzeczach”. I faktycznie niemal od razu, wśród pierwszych zapisków znajdują się te „różne, różne rzeczy”. Z kart pamiętnika wyziera też jej świat – najbliższe otoczenie „Irci”, jak ją nazywał ojciec.
Jedne z wielu koleżanek pojawiających się na stronach tych osobistych notatek to Lodzia i Janka. Dziewczynki spędzają ze sobą wiele czasu i jak na małe przyjaciółki przystało – często popadają w drobne konflikty, szybko też je zażegnują.
Lodzia, czyli Leokadia Woźniakówna, darzona jest przez Kwiatkowską szczególną sympatią. To ona najczęściej się pojawia w opisach, to z nią Ircia chodzi do lekarki, gdy ją boli głowa.
W wolnym czasie dziewczynki grają w czarnego Piotrusia albo snują plany – najchętniej na zimę, ulubioną porę roku. Że będą chodzić na ślizgawkę albo na sanki. I że najpierw same, a potem – tak zechce Woźniakówna – z chłopakami.
„Bo mówi [Lodzia], że nas dobrze nauczą jeździć”.
Jankowie czy Tadziowie pojawiają się na razie sporadycznie. Dziewczynki częściej organizują wyjścia na majówkę, wymieniają też przyjacielskie uściski, zastanawiając się na przykład, czy Woźniakówna wyprowadzi się na Grochów albo Żoliborz, bo wtedy będzie gorzej dla małej Kwiatkowskiej, która musiałaby wyruszać z Grzybowskiej w daleką podróż.
Jak poważna to relacja dla dziewczynki, dowodzi jeden z wpisów, w którym mama Woźniakównej pyta córkę o to, kto jest jej przyjaciółką. Ta wskazuje na przyszłą gwiazdę.
„Na to chętnie przystałam, pocałowałyśmy się serdecznie i zgoda” – relacjonuje w pamiętniku młoda Kwiatkowska.
Z czasem jednak inne rzeczy stają się dla nich ważne. Podczas jednej z zabaw tanecznych Woźniakówna jest smutna, bo żaden chłopak do niej nie podchodzi. Kwiatkowska tego nie rozumie, jest pochmurna i zła na przyjaciółkę. Dla niej ważniejsza od zabaw jest szkoła; na kartach pamiętnika wiele miejsca poświęca zwłaszcza perypetiom z arytmetyką. Musi tu liczyć na siebie, a idzie jej średnio. Lamentuje co chwilę:
Fragment pamiętnika Ireny Kwiatkowskiej
Krystyna Kwiatkowska-Jabłońska, bratanica Ireny Kwiatkowskiej, prezes Fundacji im. Ireny Kwiatkowskiej – www.irenakwiatkowska.com
„W szkole było jak zawsze, tylko z zeszytu arytmetyki nie dostałam 2 jak pierwej tylko 3”.
„Jutro pewno będzie klasówka arytmetyczna, pragnęłabym żeby mnie się udała bo półrocze jest 2 lutego”.
„Dziś był przymrozek w szkole; arytmetyka powiodła mnie się nieszczególnie, a ze śpiewu dostałam 4 na cenzurę”.
„Dziś arytmetyka się nie udała, ale reszta lekcji świetnie”.
„W szkole godziny wlekły się, ale jak miano dać cenzury, a ja myślałam, że dostanę dwóję z arytmetyki, zrobiło mi się na sercu tak straszno i pani rozdawała cenzury, to się tak bałam, że strach”.
„Dzisiaj bałam się bardzo arytmetyki ale przeszła dość miło”.
I tak dalej, i tak dalej.
Czasem się łudzi, że lekcje arytmetyki upłyną ciekawiej. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy pojawia się „pan Kazimierz Simbierowicz, student z politechniki” (na karcie widnieje dopisek innym kolorem: „na inżyniera”). Lekcje z nim w ocenie dziewczynki są „dość miłe”.
Co to konkretnie znaczy – nie wiadomo. Gdy prowadzi buchalterię szkolnych wyników, jest dla siebie wyjątkowo surowa i krytyczna.
Boję się, żeby wszyscy nie pomyśleli, że się opuściłam. O nie, za dużo kocham naukę, żebym się opuściła. Tylko to, że siedzę do 11 wieczorem, zmęczona jestem. Przecież mamy lekcji mało, a jednak uczę się i uczę i nauczyć nie mogę.
* * *
W szkole na pewno rozwija się pasja zaszczepiona przez ojca. Książek Irena ma do wyboru tyle, że sama często nie wie, do czego się zabrać.
Ma czternaście lat, gdy czyta trylogię Sienkiewicza. Dopiero potem pozna Nad Niemnem Orzeszkowej („Nudzi stara baba i glindzi”), W gościnie u Turków Lejkina (śmieszą ją bardzo), Rzeczy wesołe Makuszyńskiego („pyszne”), Jankę Zapolskiej („cudowna”). W sidłach niedoli Żeromskiego dokończyć nie może.
W świat Lalki zanurzy się w wieku szesnastu lat. Książka bardzo jej się spodoba.
Nie wiedziałam, że Prus może, gdy chce oczywiście, tyle wprowadzić humoru, rozśmieszając nas do łez. Co za porównania! Jak świetnie przedstawia nam Wokulskiego, człowieka, który jedynie własną pracą dorobił się majątku, a poznawszy i pokochawszy pannę z arystokracji, walczy z przeciwnościami, byle się tylko dostać do swej ukochanej.
* * *
Książki w domu Kwiatkowskich nie tylko się czyta i trzyma w biblioteczce, ale traktuje jak najlepszy upominek. Dwunastoletnia Kwiatkowska odnotowuje, że jej młodszy brat dostaje na Boże Narodzenie trzy książki z malowankami. Sama wtedy dostaje Nowe baśnie z 1001 nocy, Lisa na łowach i Złotą rybkę. Dwa lata później pod choinką paczuszka opisana jako „Ircia” skrywa Różę bez kolców Urbanowskiej.
Prezenty na ogół funduje tata.
Zdjęcie do legitymacji szkolnej, 4 listopada 1923
Krystyna Kwiatkowska-Jabłońska, bratanica Ireny Kwiatkowskiej, prezes Fundacji im. Ireny Kwiatkowskiej – www.irenakwiatkowska.com
* * *
W szkole poza lekcjami z języka polskiego niewiele ją interesuje. Owszem, pojawia się „III partia roślin do zielnika, która powinna się suszyć”. Ale przedmioty ścisłe nie budzą jej ciekawości.
Przykłada się za to do francuskiego. Lekcje w szkole uzupełnia korepetycjami. Lubi także muzykę. Nie ma dobrego słuchu, fatalnie śpiewa, choć liczy, że się podciągnie.
Ćwiczy więc regularnie, raz po raz z satysfakcją odnotowując, że udało się jej wykonać dobrze mazurka, żarcik, polkę. Po tych drobnych sukcesach pełna zapału dwunastolatka planuje nawet lekcje u słynnych w warszawskim środowisku muzycznym Jakowskich, znajomych matki.
Pani Jakowska była i jest nauczycielką wszystkiego, a teraz daje lekcji muzyki – może i mnie, jeżeli kieszeń tatusia pozwoli na to. Pan Jakowski był [natomiast] muzyk w operze, w Teatrze Nowym, obecnie na emeryturze w niedzielę grywa na skrzypcach, a żona na fortepianie i jest istny koncert.
* * *
Gdy szkoła się kończy, w lecie, Irena Kwiatkowska jeździ z matką do Zielonki, małej wsi położonej nieopodal Wołomina koło Warszawy. Zapamięta to miejsce jako nadzwyczajne, niemal baśniowe.
Najprawdopodobniej to właśnie w Zielonce pod wpływem emocji rozbudzonych przez lektury, a może też i podmiejską przyrodę, świta jej w głowie pomysł, by zacząć pisać.
W jednej z pierwszych próbek dziewczynka opisuje mroźny dzień, gdy „duże srebrne płatki śniegu kręciły się w kółko unoszone wiatrem, (...) uparły się i nie chciały spaść na ziemię”. W innej stara się uchwycić leśną ciszę: „Drzewa stoją cicho i poważnie w blaskach księżyca poruszają się ruchem miarowym. W gniazdkach dzieci z matką spały a ojciec czuwał nad niebezpieczeństwem rodziny. Księżyc posuwał się po niebie i zaglądał w gniazda, uśmiechając się dobrotliwie”.
Od początku jest krytyczna. Na kartach dziennika rozgrywa się wojna pragnień i skarceń. „Nieładne są moje te powiastki” – pisze, jednocześnie się pocieszając: „ale z czasem będzie lepiej”. Potem dopisuje innym kolorem pisma: „(Wątpię)!”. Kiedy indziej znowu: „Nie miałam czasu, a po wtóre nie miałam co pisać. Jakoś nie przychodzi mi żadna powieść (powiastki moje nazywam powieściami). Napisałam na brudno wielką powieść »Bohaterka« ale ją odrzuciłam”.
Tworzyć też zaczynają jej szkolne koleżanki. Pojawia się nawet element rywalizacji o to, która „powiastka” jest ładniejsza, ciekawsza i prawdziwsza. Oskarżenie o to, że ktoś mógł popełnić plagiat i spisać od kogoś innego – jest wtedy największą potwarzą.
Dochodzi w końcu do tego, że Kwiatkowska porównuje się z Mickiewiczem. Wyobraża sobie, że podobnie jak wieszcz i ona stoi na Judahu skale: „Otwierają mi się oczy, zdaje mnie się, że jestem na łące wśród kwiatów, zdaje mi się, że kwiaty kłaniają mi się”.
W rezultacie powstają wiersze mniej efektowne. Na przykład Dotrzymana przysięga:
Ot, na pogórku stał sobie chłopiec.
Zapatrzon w ziemię, trzymając kartkę w ręku oburącz.
Na blade lica wystąpił rumieniec,
Wziął kartę w rękę i zaczął pisać:
O dobry Boże Pomóż Mi w tem bym umiał pisać o Tobie
I bym nie złamał przysięgi mej
Com przysiągł w kolegów gronie… (…).
* * *
Jako nastolatka Kwiatkowska szczególnymi względami darzy młodszego brata Edzia, o którym pisze z czułością, mimo że „ma dopiero 4 latka a mamy go wszyscy dość, psoci, straszy nas, chowa nam się”. Młody Kwiatkowski czasem – co z goryczą odnotuje siostra – „jest podły”, bywa więc, że zaliczy solidne manto od taty („pochował baty, ale za to dostał liną”).
Dla psotnika Irena Kwiatkowska jest wyrozumiała. Od początku dogaduje się z nim najlepiej.
Na razie przyszła aktorka bratu zwyczajnie, po ludzku współczuje. Dzieje się tak, gdy ten na przykład ma stawiane bańki: „a co przytem hałasu narobił – zresztą przyznam się, że i ja się nie śmieję, gdy mam mieć bańki stawiane”. Starsza siostra z satysfakcją odnotuje też postępy chłopca w edukacji, chwaląc go: „z zapałem czyta nam gazety”.
Nieco gorsze stosunki panują między nią a dziesięć lat starszą siostrą Jadwigą, zwaną w pamiętnikach „Jadźką”. Tu o czułości czy bliskości nie ma mowy, nawet jeśli – jak zdradzi syn Jadwigi – siostry wspierają się i pomagają sobie nawzajem.
* * *
Najgorzej jest z matką. Bardzo często dochodzi do sprzeczek i konfliktów, po których córka skłonna jest brać na siebie całą winę.
Jeden z najdramatyczniejszych momentów w ich relacjach zdarza się w lipcu 1925 roku w Zielonce. Wpis swój, przygotowany specjalnie jako szkolne zadanie domowe, dziewczyna nazywa: „Wakacje łez”.
Matka jest poirytowana praktycznie wszystkim. Mimo letniej pory zagania dzieci do roboty, a ma przy tym zmienne nastroje. Raz wrzeszczy na młodą Kwiatkowską: „Ty podła, będziesz na starość służyła, zobaczysz!”. Pełna żalu dziewczyna notuje, że „wszystko mamie było źle”:
„Dlaczego Edka nie umyłaś” (a on mnie uciekał i bił taką dużą rózgą z błotem, że oprzeć mu się nie mogłam). „Dlaczego Edka nie umyłaś, powiadam ci”. I ciężka ręka spadła mi na kark, ja nic nie mówiłam, bo nie chciałam robić awantury. „Pantofle Edka nie oczyszczone. Ach ty dziwo podła, czekaj, czekaj, będziesz miała macochę. Za grubo mu bułkę smarujesz, widziane to rzeczy, ona nawet ognia nie może rozpalić, a łeb sobie spal; dlaczegoś szyszek nie przyniosła, myślisz, że ojciec ma pieniądze na drzewo”. I ciągle wali mnie i wali (…).
To wtedy Kwiatkowska myśli o ucieczce z domu. Pisze też, że ma nadzieję wkrótce umrzeć.
W końcu jednak nie ucieka ani nie umiera, za to innym kolorem, zapewne nieco później, przekreśla całość i dopisuje: „Teraz mogę sobie powiedzieć, że sponiewierałam Matkę, i że byłam głupia”.
Pracująca na pełnych obrotach i kilku etatach: żony, matki, gospodyni domowej. Zasadnicza, niezbyt skora do rozpieszczania dzieci. Dlaczego Marianna Kwiatkowska nie umiała być dobrą matką?
Miewała – jak zapamięta brat Kwiatkowskiej Edward – złe nastroje, być może cierpiała nawet na jakieś konkretne zaburzenia. Nic nigdy jednak oficjalnie nie stwierdzono.
Więcej ciepła i wsparcia Irena Kwiatkowska dostaje od ojca. On nigdy o niej nie powiedział, że jest głupia. Kochał ją, a nawet wyróżniał spośród innych swoich dzieci.
Między nią a Kryspinem Stanisławem Kwiatkowskim zawiązuje się coś więcej niż zwykła domowa więź. To on ją wspiera, on jest bardziej skłonny do niepedagogicznych gestów, które podobają się małej dziewczynce – w przeciwieństwie do ostrożnej i zalęknionej życiem mamy. „Tatuś po obiedzie powiedział: »Irciu zrób prędzej lekcje niż zwykle i wypocznij sobie« wiedziałam co to znaczy pójdziemy do cyrku. Mamusia mówi, że Tatuś się rozmyśli i nie kupi biletów, bo niezdrowe powietrze i mgła jest”.
Od ojca Irena Kwiatkowska dostaje też kieszonkowe. Zawsze przelicza je skrupulatnie: 3 złote na bilet, 150 złotych za rower, odłożone – 2 złote 50 groszy.
Zdrowaś Mario i Ojcze nasz nauczy się bardzo szybko. Wierzy, że sprawiedliwy Bóg bacznie się przygląda rzeczywistości i jest w stanie – na przykład podczas odpytywania z przyrody – ukarać ją dwójką.
Modlitwa działa więc jak zaklęcie. „Zmówiłam »Zdrowaś Marya«, żeby mnie się udała [klasówka z arytmetyki – przyp. M.W.]. No i się udała!”.
* * *
Notatka z 12 czerwca 1924 roku z uroczystości przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej:
(…) klęczałam drżąca przed jarzącym od światła się ołtarzem, a tak drżałam jak liście wierzby, gdy wiatr je szamoce. Podchodziła dla mnie i dla innych dziewczynek wielka chwila, chwila, w której Jezus w postaci Najświętszego Sakramentu miał wejść do naszych dusz czystych i miłych. Klęczałam i przyglądałam się Jezusowi ukoronowanemu, przedstawiłam sobie, że Ten właśnie przyjdzie do mnie i mnie wybawi. O, i już ksiądz podchodził do mnie, a ja powiedziałam ostatnie słowa modlitwy i oto cud: Jezus tak dobry poszedł do mej duszy. Klęczałam drżąca, bo nie byłam godna takiego szczęścia. Rozpromieniona, poważna i szczęśliwa wróciłam do domu.
Jej relacja z Bogiem to nie tylko modlenie się o oceny.
Nie do końca jednak jasne jest, na ile wtedy Irena doznaje mistycznych uniesień, a na ile szlifuje swój literacki warsztat. Zwłaszcza że w pamiętniku natknąć się można na inny jeszcze fragment, w którym autorka wykorzystuje motyw mocy boskich – i jest on opracowany literacko. Nosi tytuł Brzoza w nocy:
Na tle nieba na zupełnie pustej polanie rosła brzoza. Była to już panienka! Wiotka, smukła zdała się być cudną dziewicą. Już był wieczór, świerszcze od dawna zaczynały swój chór, żaby urządziły olbrzymi wiec, a drzewa modliły się, i brzoza dziewica zaczęła się modlić, spuściła swe gałązki bardziej w dół jakby rączęta, oczy wzniosła w górę i cichuteńko szumiąc, kołysała się łagodnie na falach powietrza. Smętny jej szum, gałązki spuszczone w dół i oczy niewinnie wzniesione do góry czyniły ją podobną do dziewicy świętej. Brzoza modliła się tak co dzień, samotna, cicha i pokorna. Lecz nikt jej nigdy nie widział.
A może?
Gąsiennice żyją sobie, zmieniają skórkę i nawet im nie przychodzi na myśl, że z nich mogą być piękne motyle. A my żyjemy, umieramy i dusza ulatuje do Niebios (lub też do Piekieł). I cóż! Pan Bóg nas uwydatnił, udoskonalił i nas?… tu by tak poniżył, zgnijemy w ziemi i tyle. Tak jest, umieramy, ciało próchnieje, ale i my podobnie jak i gąsiennice zmieniamy się w coś. Ale w co? A może nie? A może?
Pierwsza Komunia Święta dwunastoletniej Ireny, 12 czerwca 1924
Krystyna Kwiatkowska-Jabłońska, bratanica Ireny Kwiatkowskiej, prezes Fundacji im. Ireny Kwiatkowskiej – www.irenakwiatkowska.com
* * *
Rzadko w zapiskach pojawiają się inne kwestie, na przykład polityczne.
Gdy w maju 1926 roku dochodzi do zamachu stanu, a potem wyborów, Kwiatkowska wszystko skrupulatnie relacjonuje, niemal jakby była naocznym świadkiem.
Ojej, co się tu działo niedawno w Warszawie, była… rewolucja. Ja to się bardzo na polityce nie znam, ale napiszę to, co słyszałam od starszych. „U nas w Warszawie było bardzo źle, rządy były niedobre, wszystko drożało, a prezydent, p. Wojciechowski, nie mógł sobie dać z tym wszystkiem rady. Marszałek Józef Piłsudski zaczął przemawiać do wojsk i ich jakby buntować. Wszystko chciał dla dobra kraju. Wojsko wiedziało i lud cały też, że nie można z takim rządem dłużej przebywać, zwłaszcza gdy bezrobotnych od prawie 1/2 roku była niezliczona ilość. Wszyscy zaczęli się buntować. Rząd, wiedząc że to wszystko zrobił Piłsudski, zebrał wojsko (te które nie poszło za Piłsudskim), których było bardzo mało, i wysłali do Sulejówka właśnie tam, gdzie mieszka Piłsudski. Wojsko zaczęło strzelać. Na wiadomość o tem ze wszech stron wojska przychodziły na pomoc… Piłsudskiemu. Bili się i bili. Potem coś, ale nie wiem. Piłsudski szedł na Warszawę, niektóre wojska go nie puszczały i była wojna. Nareszcie Piłsudski przybył do Warszawy, zdobył zamek, Belweder, no i wszystkie wojska mu się poddały. Ale nie tak prędko się to wszystko działo. Wojsko przybyło z Poznania, ale po stronie rządu. I znów Bitwa. Żołnierze okopy robili, walili z armat, okna z brzękiem wylatywały, dość na tem, że miało się wrażenie, że to jest koniec świata. Ale do rzeczy. Nareszcie po kilku dniach wszystko ucichło i mogłam iść do szkoły. Piłsudski zwyciężył!”. Teraz sama widziałam: samochody z oficerami, z policjantami i żołnierzami. Nadzwyczajne dodatki latały jak zwariowane. Żądamy rozwiązania Sejmu i Senatu. No i było jakieś rozwiązanie. A księża to myślałam że się powściekają. Wymyślali na Piłsudskiego i wymyślali. Nareszcie wczoraj, t.j. 31/V, był wybór Prezydenta. Domyślisz się, kogo wybrali. Piłsudskiego naturalnie! Ale Piłsudski nie przyjął. No i nie wiem, co będzie.
Takie zainteresowanie światem zewnętrznym to u niej wyjątkowa sytuacja. O panującej z końcem wakacji 1926 roku epidemii szkarlatyny wspomina, ale nic o niej nie pisze obszerniej. Aby się dowiedzieć szczegółów, trzeba zajrzeć do porannego dodatku „Kuriera Warszawskiego” z 25 sierpnia tego roku.
Z powodu panującej epidemji szkarlatyny, p. minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego zarządził, na wniosek p. ministra spraw wewnętrznych, odroczenie rozpoczęcia roku szkolnego we wszystkich szkołach publicznych i prywatnych na obszarze całego państwa do dnia 15 września r.b.
Zaraza położy w warszawskich szpitalach około siedmiuset chorych. Ale dla Kwiatkowskiej najważniejsze jest, że dzięki temu przedłużą się wakacje.
Zdrowa jak dąb nastolatka planuje w tym czasie po cichu karierę sportsmenki. Używa tego słowa nieco autoironicznie, choć w rzeczywistości zimą często jeździ na łyżwach i sankach, a więc korzysta z uroków ulubionej pory roku, w lecie zaś uczy się jazdy na rowerze, tenisa i pływania.
Na ślizgawce pomaga jej starszy o sześć lat brat Jerzy, który częściej pojawia się na kartach pamiętnika. Widać, że jej imponuje. Klnie, umie tańczyć, przynosi nowinki technologiczne. Trochę też majsterkuje – u Kwiatkowskich na dachu zainstalowana zostaje antena, a w domu pojawia się najpierw dwulampowe, potem kryształkowe radio.
Cała rodzina próbuje złapać europejską falę, ale w domu o wiele lepiej słychać Warszawę.
Młoda dziewczyna w postawie brata widzi zapowiedź świata, który już za chwilę się przed nią otworzy.
* * *
Na razie Kwiatkowska wciąż żyje marzeniami. A zwłaszcza jednym, którym dzieli się z Woźniakówną: chce być „artystką”. Spośród wielu szczegółowych ról, w jakich by się widziała, stawia na pisarstwo. Rozważa także tańce plastyczne. Ale co, gdy się to nie spełni? „Ciekawam, co z tego będzie, ale ciekawa jestem! Powiedziałam sobie, że jak nie będę artystką, to pójdę do… klasztoru. Śmieją się ze mnie wszyscy na takie plany itd.”.
* * *
10 listopada 1927 roku Kwiatkowska ma dopiero piętnaście lat:
Wystąpiłam po raz pierwszy na estradzie. W dniu tym obchodziłyśmy rocznicę wypędzenia Niemców z Polski. Czytałam, a właściwie deklamowałam „Jak Marysia Niemca rozbroiła” (Bogińska7). Lecz dlaczego to ja, a nie inna deklamowała? Pewnego razu p. Jagminowa [nauczycielka – przyp. M.W.] kazała opowiedzieć mi lekcję zadaną. Zaczęłam opowiadać z gestami, wykrzykami, mimiką… Bardzo się to opowiadanie podobało klasie, która śmiała się do rozpuku, a także i p. Jagminowej. Opowiadała potem wszystkim nauczycielom i nam – a że przyszła sposobność, więc mnie protegowała. Czytałam wspaniale, z mimiką nie mimiką, za to dostałam brawo! Nie powstydziłaby się żadna artystka takiego. Deklamowałam to klasom młodszym i starszym. Dostałam na pamiątkę zakładkę do książki, bardzo ładną.
Rzecz rozgrywa się w żeńskim Gimnazjum im. Klementyny Hoffmanowej, jednej z najważniejszych szkół przedwojennej Warszawy.
Od tego momentu można mówić o początkach scenicznej drogi Kwiatkowskiej.
Wczoraj były imieniny p. przełożonej, wytańczyłam się, wybawiłam, wybrykałam… I oto wpadam zdyszana na korytarz, a Słodówna Zosia mię zatrzymuje i mówi: „Wiesz, rozmawiałam teraz z jedną dziewczyną z 7-ej klasy, która mi powiedziała, że pani Jagminowa mówiła dziewczynkom w różnych klasach: »Zobaczycie, że Kwiatkowska to będzie kiedyś artystką, jakie ona ma zdolności do tego!«”. I w ogóle słyszałam, że p. Jagminowa „chce mię wychować na artystkę” (słowa Zosi Słod.). Jabym tak chciała?! Zbieram sobie wszystkie fotografie artystek kinowych i filmowych i uczę się robić takie same miny.
* * *
Do kina Kwiatkowska nie chodzi tak często, jak by chciała. Na głowie wciąż ma przyrodę (idzie jej średnio), matematykę (na granicy przyzwoitości), polski (nieźle) i francuski. Tego ostatniego nauczy się tak dobrze, że zacznie udzielać korepetycji językowych, zarabiając w ten sposób pieniądze na konieczne wydatki.
Wraz z upływem czasu zauważa, że staje się coraz doroślejsza. Nie bez satysfakcji odnotowuje, że w szkole nauczycielki ją i jej koleżanki dają młodszym za przykład.
Nie bez jeszcze większej satysfakcji dodaje też, że jest to zły przykład: „krzyczymy i hałasujemy”.
* * *
Nie lubi swoich włosów ani nosa.
Włosy są cienkie i kruche. Ledwie sobie z nimi radzi. A to je podcina, a to zapuszcza. Warkoczyki? Rzadko. Kokarda do włosów? Owszem, podczas balu. Ondulacja? Przynajmniej raz, i to jest coś, co ją bardzo cieszy. Lecz to w zasadzie wszystko. Nie da się tu za dużo poszaleć.
Nos jest nie lepszy. Dokucza mu, nazywając go „greckim”, bo nie dość, że wielki, to jeszcze szeroki, choć – jak sama raz mówi w przypływie dobrego humoru – bardzo sympatyczny.
Oczy ma ciemne, ruchliwe, bystre. Nie bije z nich chłód, choć trudno powiedzieć, że ciepło. Płonie w nich raczej ciekawość.
* * *
Dojrzewanie to naturalnie okres pierwszych zauroczeń. Raz po raz pojawia się „Jędrzej”. Są razem, w pokoju. Ona siedzi na fotelu...
nagle zbliżył się do mnie z wyciągniętą ręką chcąc mnie pogłaskać. Niewiele myśląc kopnęłam go, a naprawdę to tylko wyciągnęłam w górę nogę, zagradzając mu. Zdziwił się bardzo i poszedł. Przepraszam, spytał jeszcze, czy nie mogę nogi podnieść wyżej, powiedziałam wtedy: „Mogę, ale nie chcę”. Wtenczas poszedł.
Piętnastoletnia Irena na fotografii do legitymacji szkolnej, 1927
Krystyna Kwiatkowska-Jabłońska, bratanica Ireny Kwiatkowskiej, prezes Fundacji im. Ireny Kwiatkowskiej – www.irenakwiatkowska.com
Relację z Jędrzejem przepełniają erotyzm i zmysłowość:
Pan Jędrek zaczął rozmawiać trochę flirtować. Po bardzo długim spacerze wróciliśmy do domu. Gdy położyłam się do łóżka, marzyłam do późna w noc. Widziałam go znów, jak patrzył swemi zielonemi oczyma na mnie, z ustami otwartemi w uśmiech, i to spojrzenie. Wspomniałam, wiele robił mi grzeczności, jak kładł mi do ust poziomki i jak mówił, chcąc mię pogłaskać: grzeczna dziewczynka. A ja podobałam mu się. Nie wiem, byłam w dziwnym usposobieniu. Szczebiotałam zaróżowiona, z oczyma pałającymi. Czułam, jak mu się podobam. Na drugi dzień wciąż stawał mi przed oczyma uśmiechnięty z oczyma zielonemi, ze spojrzeniem dwuznacznym.
Od pewnego momentu o flirtach z Jędrkiem pisze po francusku. Używa tego języka na wypadek, gdyby pamiętnik miał się dostać w ręce rodziców.
* * *
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
www.panczakiewicz.pl
Fotografia na okładce
TVP/PAP/Zygmunt Januszewski
Redakcja
Dorota Gruszka
Opieka redakcyjna
Daniel Lis
Kamila Piechota
Fotoedycja
Kamila Piechota
Pola Starczyńska
Adiustacja
Ewdokia Cydejko
Korekta
Małgorzata Biernacka
Katarzyna Węglarczyk
Indeks
Urszula Horecka
Konsultacja, fragmenty pamiętnika i fotografie rodzinne:
Krystyna Kwiatkowska-Jabłońska, bratanica Ireny Kwiatkowskiej, prezes Fundacji im. Ireny Kwiatkowskiej – www.irenakwiatkowska.com
Copyright © by Marcin Wilk
© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o. o., 2019
ISBN 978-83-240-5862-4
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
