Kurtyzana - Julia Justiss - ebook

Kurtyzana ebook

Julia Justiss

3,9

Opis

Po bitwie pod Waterloo sir Jack Carrington opuszcza armię i powraca do rodzinnego majątku. Zamierza znaleźć odpowiednią żonę i zorganizować młodszej siostrze debiut towarzyski. Po przyjeździe do kraju przyjaciel zabiera go do miejscowej szkoły fechtunku na pokazowy pojedynek. Uwagę Jacka przykuwa piękna, bardzo utalentowana kobieta. Jest nią była Kurtyzana, znana w towarzystwie jako Lady Belle, która porzuciła dawne życie. Jack wciąż o niej myśli. Tym chętniej przyjmuje zakład od przyjaciela i godzi się pojedynkować z Belle na jej następnej lekcji…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 324

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (28 ocen)
9
9
9
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Julia Justiss

Kurtyzana

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Dajże spokój, Jack! Swego czasu byłeś skory do każdej hecy!

Jack Carrington, kapitan Pierwszego Regimentu Gwardii Pieszej, podniósł wzrok znad sterty na wpół rozpakowanej odzieży i przyjrzał się uważnie stojącemu na progu młodemu elegancikowi, który go zagadnął.

– Posłuchaj, Aubrey, ja też się cieszę, że cię widzę – odparł z westchnieniem. – Pochlebia mi, że tak bardzo łakniesz mojego towarzystwa. To niepodobne do ciebie, byś zjawiał się przed śniadaniem. Cokolwiek jednak przyszło ci do głowy, nie jestem zainteresowany żadnymi wyprawami. Dotarłem do Londynu późnym wieczorem i jak widzisz, jeszcze nawet się nie rozgościłem. Czy ten wypad nie może zaczekać?

Niezrażony odmową Aubrey Ludlowe podszedł do przyjaciela i odsunąwszy jego neseser, nalał sobie piwa z dzbana na stole.

– Są pewne niecierpiące zwłoki sprawy – oświadczył z przekonaniem. – A poza tym, po cóż sam się zajmujesz porządkami? Masz od tego pokojowca.

– Gdy tylko dobiliśmy do brzegu, dałem wolne ordynansowi, by jak najprędzej mógł się spotkać z rodziną – odparł Jack. – Jeszcze nie znalazłem nikogo na zastępstwo.

Aubrey machnął ręką.

– No to szybko znajdź kogoś i niech on się zajmie twoimi łachami – zasugerował. – Lekcja zaczyna się lada moment, a jeśli się nie pośpieszymy, najlepsze miejsca będą już pozajmowane.

Zaskoczony Jack pociągnął spory łyk piwa.

– Postanowiłeś wyciągnąć mnie z domu niemal o świcie tylko po to, bym wziął udział w jakiejś lekcji? – spytał z niedowierzaniem. – Odkąd to u ciebie taki zapał do edukacji? W Oksfordzie podczas studiów nie pałałeś żądzą zgłębiania wiedzy!

Aubrey hałaśliwie odstawił kufel.

– Ależ to nie jest kwestia ślęczenia nad nudnymi książczynami! – zawołał. – Gdzieżby tam! To coś znacznie lepszego. To najważniejsze wydarzenie w Londynie, biorąc pod uwagę, że sezon jeszcze się nie zaczął. Wierz mi, przybędą na nie wszyscy szanujący się dżentelmeni. Jako dobry przyjaciel postanowiłem zadbać o to, by i ciebie tam nie zabrakło.

Jack wpatrywał się w Aubreya.

– Jakaś lekcja jest najważniejszym wydarzeniem w Londynie? – Starał się ogarnąć umysłem tok rozumowania starego druha i nagle coś zaświtało mu w głowie. – Aubrey, czy przypadkiem nie jesteś zawiany?

Ludlowe zachichotał.

– Ależ bynajmniej, choć nie przeczę, że przegryzłbym coś dla pokrzepienia ducha. Pieczona polędwica byłaby mile widziana, lecz czas nas goni. – Wyrwał z rąk Jacka starannie złożoną koszulę i cisnął ją na łóżko. – Idź w mundurze, i tak masz już na sobie regulaminowe spodnie. Szybko, fechmistrz zamyka drzwi punktualnie o wpół do ósmej.

– Nie wierzę, że zmuszasz mnie do lekcji szermierki! – Jack nagle przypomniał sobie kłęby dymu, wrzaski rannych, huk wystrzałów i szczęk oręża, kiedy znajdował się w środku wielkiej bitwy, siekąc z zapamiętaniem szablą na lewo i prawo. – Nie, dziękuję – burknął ponuro. – Mam pewne pojęcie o fechtunku i liczę na to, że już nigdy nie będę musiał doskonalić umiejętności.

– I ja mam taką nadzieję. – Aubrey nagle spoważniał. – Słyszałem, że pod Waterloo doszło do nielichej jatki. Proponuję jednak innego rodzaju rywalizację i jestem pewien, że powitasz ją z ochotą. Zaufaj mi, przyjacielu. Czy kiedykolwiek sprowadziłem cię na złą drogę?

Jack przypomniał sobie rozliczne wybryki, do których nakłaniał go Aubrey od dzieciństwa po czasy studenckie.

– Wielokrotnie – odparł z uśmiechem.

– Tym razem będzie inaczej. – Aubrey nie tracił dobrego humoru. – Jeśli uznasz, że cię zwiodłem, zażądasz dowolnej rekompensaty, ale jestem pewien, że będziesz mi dziękował. To, co zobaczysz, odmieni twoje życie! Wielu już tego doświadczyło. Ale dość gadania, musisz się przekonać na własne oczy! Będziesz mi dziękował, to pewne.

– Dobrze, już dobrze – ustąpił Jack, wyraźnie zaintrygowany, i pośpiesznie przywdział mundur. – Jako że przymuszasz mnie do pozostawienia rzeczy w nieładzie, czego nie cierpię, w ramach rekompensaty kupisz mi śniadanie.

– Natychmiast po pojedynku – obiecał Aubrey. – A teraz biegiem! Dorożka czeka.

Jack ruszył za nim, z wprawą wsuwając guziki w pętelki.

– Powiedz mi jeszcze, dlaczego zatrzymałeś się tutaj, w Albany? – zapytał Aubrey, kiedy zbiegali po schodach. – Dorrie szykuje się do debiutu, prawda? Dlaczego zatem nie wprowadziłeś się do rodzinnej posiadłości?

– Mama i Dorothy przyjadą do Londynu dopiero za miesiąc – odparł Jack. – Wiesz, że stary Quisford nie ruszy się z Carrington Grove, dopóki rodzina nie wyjedzie, i w żadnym razie nie pozwoli, by ktoś poza nim otworzył nasz tutejszy dom. Kiedy napomknąłem, że do ich przyjazdu zamierzam zatrzymać się u Grillona, pewien mój przyjaciel, oficer, którego regiment jeszcze nie powrócił z Paryża, zaoferował mi swoje pokoje w Albany.

– Zatem pozostaniesz w Londynie aż do przyjazdu rodziny? – drążył Aubrey, kiedy wsiadali do dorożki.

– Muszę tylko załatwić kilka spraw osobistych, a potem wyjeżdżam na wieś. Brakuje mi świeżego powietrza, a poza tym chcę, żeby mama i Dorrie nacieszyły się moim powrotem.

– Nie jestem przekonany, czy wygospodarują dla ciebie czas – zauważył Aubrey i dał znać dorożkarzowi, aby ruszał. – Kiedy moja mama ekspediowała moją siostrę, przygotowania były tak intensywne, jakby wyposażała całą armię. Słusznie mniemam, że powrócisz wraz z nimi na rozpoczęcie sezonu?

– Ma się rozumieć – przytaknął Jack. – Przyjedziemy, gdy tylko ustalę z Ericsonem wszystkie szczegóły wiosennego wysiewu. Obiecałem Dorrie, że będę towarzyszył jej na przyjęciach i przedstawię ją wszystkim moim towarzyszom broni, którzy pojawią się w stolicy. Muszę też dopilnować, by odwiedziło nas odpowiednio liczne grono atrakcyjnych kawalerów do wzięcia. Innymi słowy, ty nie wchodzisz w grę – dodał z szerokim uśmiechem.

– I tak by na mnie nie spojrzała, nawet gdybym się u was zjawił. Znamy się przecież od powijaków. – Aubrey wzruszył ramionami. – A poza tym nie mam jeszcze ochoty dać się zniewolić na resztę życia.

– Skoro będę musiał obracać się w towarzystwie jako opiekun Dorrie, zamierzam mieć oczy szeroko otwarte. Może znajdę jakąś uroczą pannę, która przekona mnie, bym się ustatkował… – Aubrey zarechotał z niedowierzaniem, na co Jack dodał: – Mówię poważnie. Kiedy człowiek wychodzi bez szwanku spod ostrzału muszkietowego i artyleryjskiego, zaczyna się zastanawiać nad swoją śmiertelnością. Może już nadszedł czas, bym dopełnił obowiązku i znalazł sobie żonę.

– Chyba rzeczywiście mówisz poważnie. – Aubrey wpatrywał się w niego z uwagą. – Dzięki Bogu, że jestem młodszym synem! Nie ciąży na mnie obowiązek spłodzenia potomstwa.

– Zdradzisz mi wreszcie więcej szczegółów na temat naszej dzisiejszej wyprawy? Powód musi być poważny, skoro zerwałeś się o tak pogańskiej porze. A może w ogóle jeszcze się nie położyłeś?

– Och, drzemałem kilka godzin – zapewnił go Aubrey. – Zawsze staram się dobrze wypocząć przed tym, w czym niedługo weźmiemy udział.

– Czyli? – naciskał Jack.

– Sam się wkrótce przekonasz.

Jack westchnął ciężko. Przez resztę drogi Aubrey konsekwentnie odmawiał podania mu jakichkolwiek szczegółów. Zaciekawiony i nieco poirytowany Jack odetchnął z ulgą, gdy jego przyjaciel w końcu kazał dorożkarzowi zatrzymać się przed raczej skromną kamienicą przy Soho Square.

Podążyli za grupką dżentelmenów po schodach na piętro, gdzie Aubrey wrzucił kilka monet do skrzynki przy drzwiach i wprowadził Jacka do przerobionej sali balowej. Pełno w niej było gawędzących z ożywieniem jegomościów, których większość stała pod ścianami, gdyż wszystkie krzesła zostały już zajęte.

– Do diaska, wiedziałem, że za bardzo się ociągaliśmy – mruknął Aubrey z niezadowoleniem. – Teraz będziemy musieli stać. – Rozejrzawszy się, ruszył między zebranymi w stronę wolnego miejsca pod ścianą z lewej strony. – Na więcej nie mamy co liczyć. O, zaczynają. Czy to nie imponujące?

Zapadła cisza, a po sekundzie Jack usłyszał pierwsze szczęknięcie stali i ujrzał starszego mężczyznę w stroju ochronnym. Przeciwnik stojący w pozycji en garde plecami do nich wydawał się ledwie młokosem, lecz z podziwu godną sprawnością ruszył do ataku.

Starszy jegomość, niewątpliwie instruktor, był wyższy i cięższy niż uczeń, który jednak okazał się godnym rywalem. Z połyskujących ostrzy sypały się iskry, kiedy szermierze wymieniali ciosy.

Jack w jednej chwili zapomniał o niechęci, którą żywił do pojedynków, i wraz z innymi krzyknął z aprobatą i podziwem, kiedy chłopak wyprowadził szybką kontrę, pozbawiając mistrza broni.

– Wyśmienicie! – Jack popatrzył na Aubreya. – Od jak dawna on…

Urwał w pół zdania, gdy chłopak odwiązał maskę i skierował ku nim twarz. Broń fechmistrza znajdowała się w dłoni… dziewczyny.

A raczej kobiety, poprawił się w myślach Jack, z aprobatą dostrzegając krągłości ukryte pod luźną koszulą i bryczesami. Dopiero teraz uświadomił sobie, że powinien był od razu zwrócić uwagę na kształtne biodra i zarys pośladków. Jak w ogóle mógł przypuszczać, że to chłopak?

No i jeszcze ta twarz… Jack wstrzymał oddech, spoglądając na ideał kobiecej urody. Oblicze nieznajomej miało owalny kształt, jej skóra zdawała się lśnić niczym chińska perła, a duże oczy kojarzyły się z klejnotami o ciemnoniebieskiej barwie pod wypielęgnowanymi brwiami. Choć na pełnych różowych ustach nie gościł uśmiech, a włosy o barwie świeżo wytopionego złota zostały surowo ściągnięte do tyłu i zaczesane w kok, owa dama była bez wątpienia najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział.

Z zadumy wyrwał go przyciszony chichot przyjaciela.

– A nie mówiłem? – spytał rozbawiony Aubrey.

Jack spojrzał na niego i uświadomił sobie, że bezwiednie otworzył usta. Zamknął je pośpiesznie, z cichym kłapnięciem.

– Któż to taki? – zapytał zwięźle.

– Lady Belle. Tak przynajmniej jest nazywana w wyższych sferach, na cześć lorda Bellingham, który opiekował się nią przez długi czas.

– Aktorka?

– Nie, kurtyzana. A od śmierci Bellinghama, czyli od miesiąca, kobieta ciesząca się największym zainteresowaniem w Londynie. Dżentelmeni bez zobowiązań na wyprzódki ubiegają się o jej względy, ale lord Rupert… – Aubrey dyskretnie wskazał wysokiego, chudego mężczyznę w czerni, którego mina była równie ponura jak jego odzienie – …przebija wszystkich. Plotka głosi, że swego czasu zaproponował Bellinghamowi dwa tysiące gwinei za odstąpienie praw do Belle, a prywatnie zaoferował tej niebanalnej damie dwukrotnie wyższą kwotę. Nigdy jednak nie opuściła Bellinghama, więc mogą to być bzdury wyssane z palca. Pomyślałem, że może zechcesz wziąć udział w rywalizacji.

– I na wstępie wyłożyć cztery tysiące gwinei? – Jack się roześmiał. – Nic z tego. W istocie jest olśniewająca, lecz niestety… – Ze zdumieniem poczuł ukłucie żalu. – Nigdy nie będzie mnie na nią stać.

– Jeśli to prawda, że już przy kilku okazjach odrzuciła Ruperta, to kto wie, czy nie zależy jej na czymś więcej niż tylko na pieniądzach. Przystojny z ciebie dżentelmen, a do tego jesteś bohaterem wojennym. Może miałbyś u niej szanse. Gdyby ci się powiodło, mógłbyś pozwolić staremu przyjacielowi od czasu do czasu paść jej do ślicznych stópek.

Coś w tonie Aubreya sprawiło, że Jack oderwał spojrzenie od Belle i skierował je na druha.

– Czyżbyś coś do niej czuł? – zapytał.

– Belle mnie nie zauważa… – Aubrey westchnął. – Jestem tylko nic nieznaczącym młodszym synem o banalnym wyglądzie i skromnej fortunie. Wysłuchaj jednak tego, co najciekawsze. Odkąd Wroxham odkrył, że Belle bierze lekcje, i to w bryczesach, na salonach zawrzało i zaczęły się tu schodzić tłumy. Chcąc zniechęcić ciekawskich, jak mniemam, Belle powiedziała Armaldiemu, żeby pobierał opłatę za wejście, lecz to jedynie zachęciło rozochoconych dżentelmenów.

– Jeśli Belle odpowiednio na tym zarabia, już nie potrzebuje protektora.

– Och, Belle nie zatrzymuje pieniędzy. Wszystko oddaje Armaldiemu, żeby wynagrodzić mu kłopot związany z zamieszaniem. Tak powiedziała Montclare’owi. Ansley, młodziak, który od ostatniego sezonu smali do niej cholewki, zauważył, że jej admiratorzy zasługują na premię za swoje oddanie. Skłonił Belle, by po każdej lekcji pojedynkowała się z jednym z absztyfikantów. Ten, kto ją pokona, zdobywa całusa.

W istocie, w trakcie przemowy Aubreya Jack zauważył, że kilku młodych mężczyzn z ożywieniem rozmawia z fechmistrzem. Lady Belle w tym czasie stała nieruchomo, podpierając się czubkiem floretu.

Jack uświadomił sobie, że jego spojrzenie uporczywie wędruje ku pięknej damie. Z pewnością przywykła do powszechnej atencji, gdyż sprawiała wrażenie całkowicie niewzruszonej zamieszaniem, które czyniła.

Im uważniej się jej przypatrywał, tym bardziej go fascynowała. Tajemnicza niewiasta wydawała się chodzącą doskonałością, przynajmniej z wyglądu. Skojarzyła mu się z pięknością wykutą w kamieniu przez Pigmaliona, którą na koniec ożywiła Afrodyta. Chociaż męskie odzienie leżało na niej raczej luźno, idealnie kobiece kształty musiały wzbudzić zainteresowanie każdego pełnokrwistego mężczyzny.

Jack mimowolnie wyobraził ją sobie w antycznych szatach, z odsłoniętymi ramionami i stopami, a do tego biustem oraz udami widocznymi pod cienkim materiałem. Nagła fala pożądania przetoczyła się przez jego ciało i rozpaliła je od środka.

Uspokój się, durniu, skarcił się w myślach i z wysiłkiem odwrócił wzrok. Ostatnie, czego mu było trzeba, to dać się zauroczyć kurtyzanie, której oczekiwania były zapewne równie niewiarygodne jak jej uroda. Podejrzewał też, że miała serce ciepłe i wrażliwe jak kamień.

– Nie wydaje się przejęta – zauważył tonem ostrzejszym, niż zamierzał. – Czy kiedykolwiek ktoś ją pokonał?

– Jeszcze nie – przyznał Aubrey. – To jednak nie zniechęca dżentelmenów. Jak widzisz, wielu chciałoby spróbować swoich sił. Spójrz, właśnie zaczynają.

W tym momencie fechmistrz z namaszczeniem wskazał palcem jednego z kandydatów, pozostali zaś się oddalili, nie kryjąc rozczarowania.

Szermierze ustawili się do walki. Wystarczyło kilka sekund, by lady Belle z łatwością oraz lekką pogardą rozbroiła oponenta. Następnie z konsekwentnie obojętną miną podniosła wzrok, powiodła nim po twarzach zachwyconych widzów i nieoczekiwanie skrzyżowała spojrzenia z Jackiem.

Po plecach Jacka przebiegły ciarki. Przez długą chwilę obserwowali się z uwagą, aż wreszcie lady Belle oderwała od niego wzrok. Ignorując chór mężczyzn, którzy ją przywoływali, ominęła upokorzonego przeciwnika, ukłoniła się fechmistrzowi i wymaszerowała z sali.

Belle spokojnym, równym krokiem ruszyła do drzwi, myśląc o wysokim, szczupłym oficerze o ciemnych włosach, którego szkarłatny mundur zwrócił jej uwagę. Nie rozpoznała tego człowieka, co oznaczało, że od niedawna bawił w Londynie. Jak sądziła, był to kolejny znudzony arystokrata, poszukujący jakiejś rozrywki. Tak bardzo pragnęła, by te bezużyteczne nieroby wreszcie dały jej spokój!

Już kilka razy odmówiła lordowi Rupertowi i nie potrafiła zliczyć, ilu innym kandydatom powiedziała stanowcze „nie”. Chyba nie mogłaby jaśniej dać wszem wobec do zrozumienia, że nie jest zainteresowana przyjmowaniem ofert od kogokolwiek.

Nie zamierzała rezygnować z niedawno odzyskanej wolności. Choć minął już miesiąc, ta świadomość nieustannie dodawała jej skrzydeł. Po prawie siedmiu długich, bolesnych latach jej życie należało wyłącznie do niej, choć musiała przyznać, że nie ma jeszcze konkretnego pomysłu na to, co z nim zrobić.

Najważniejsze, że była wolna! Uśmiechnęła się z satysfakcją na wspomnienie przeciwnika, który leżał u jej stóp, twarzą do podłogi. Tak, cokolwiek będzie robiła w życiu, z całą pewnością już nigdy nie zda się na łaskę żadnego mężczyzny.

Jej dama do towarzystwa, Mae, starsza, pulchna kobieta o spłowiałych blond lokach, pogodnych, niebieskich oczach i sukni o skandalicznie wyzywającym dekolcie, dobitnie świadczącym o poprzednim zawodzie, cierpliwie czekała w przebieralni.

– Czy lekcja się udała? – zapytała.

– Owszem – potwierdziła Belle, ściągając z siebie męski strój. – Armaldi zauważył, że powinnam nieco skorygować pozycję i dzięki temu poprawiłam pchnięcie.

– Szybko się uporałaś z przeciwnikiem. – Mae wręczyła jej suknię. – Któż nim był tym razem?

– Wexley. Równie dobrze mogłabym walczyć z rzepą. Ten człowiek ma drewniane nadgarstki, fatalną pozycję i nędzne pojęcie o taktyce. Szczęśliwie nigdy nie był w wojsku.

W tym momencie przypomniał się jej ciemnooki kapitan i poczuła ucisk w piersi. Nie, powiedziała sobie stanowczo i lekko pokręciła głową. Nie była nim zainteresowana.

– Och, niemal zapomniałam. – Mae wyciągnęła z torebki zapieczętowany list. – Jakiś chłopak przyniósł to dla ciebie.

Belle przejrzała pismo, kiedy Mae zajmowała się zapinaniem guzików na jej plecach.

– Napisał to pan Smithers, mój prawnik – powiedziała Belle i zmarszczyła brwi. – Mam udać się do niego jak najszybciej. Chyba odwiedzę go w drodze do domu.

– Czego on może chcieć, Belle? – zapytała Mae z lekkim niepokojem. – Ten człowiek zajmuje się twoimi finansami, prawda? Mam nadzieję, że wszystko w porządku.

– Bez obaw, moja droga. W ubiegłym miesiącu konsultowałam się z nim w pewnych sprawach. Wszystkie nasze inwestycje mają się całkiem dobrze.

– Jesteś taka inteligentna. Z pewnością masz rację. Fundusze i inwestycje! – Starsza dama westchnęła. – Za moich czasów damy interesowały się klejnotami, sukniami i powozami. Jesteś pewna, że nie byłoby bezpieczniej przyjąć jakąś propozycję? Tyle ich miałaś w tym miesiącu. A sama przyznasz, że niektórzy dżentelmeni są doprawdy uroczy.

Belle odpowiadała na to pytanie już wielokrotnie, więc z pewnym trudem powściągnęła irytację.

– Długimi latami odkładałam każdego pensa i przekazywałam wszystkie oszczędności Smithersowi, by lokował je w możliwie wiarygodne i pewne inwestycje. Nic nam nie grozi, zwłaszcza że otrzymałam w spadku dom z wyposażeniem. Nie potrzebuję następnego opiekuna.

– Wiem, że nie byłaś szczególnie szczęśliwa z lordem B., ale z pewnością mogłabyś znaleźć kogoś odpowiedniejszego. Doprawdy, chyba nie zamierzasz żyć bez mężczyzny?

Belle czuła, że traci resztki cierpliwości.

– Dlaczego wciąż się upierasz, bym wzięła sobie kochanka? – burknęła. – Przecież dobrze wiesz, jak niewiarygodne są ich miłosne przysięgi!

– W młodości to ja byłam kapryśna i niestała, nie moi mężczyźni. Zmieniałam ich jak rękawiczki, wystarczyło, że otrzymałam atrakcyjniejszą ofertę. Ale co do ostatniego… – Mae westchnęła. – Trudno winić Darlingtona za brak stałości. Przybywało mi lat, a tak to już jest na świecie, że mężczyźni zwracają się ku młodszym kobietom.

Belle pomyślała, że już nie musi godzić się na reguły tego świata.

– Wybacz, że cię upominam – oznajmiła pojednawczo, choć miała ochotę na kłótnię. – Darlington poniósł niepowetowaną stratę, gdyż z pewnością nigdy nie znajdzie nikogo o równie cudownym usposobieniu i wielkim sercu.

Mae uśmiechnęła się do Belle.

– Kochane z ciebie dziecko – powiedziała, a jej oczy zaszkliły się od łez wzruszenia. – Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś nie ulitowała się nade mną po tym, jak mnie porzucił. Nie byłam tak mądra jak ty i kiedy już sprzedałam wszystkie klejnoty…

– Byłaś jedyną kobietą, która odniosła się do mnie serdecznie, w pierwszym roku po tym, jak Bellingham przywiózł mnie do stolicy. Myślałam wówczas, że umrę z samotności. – I ze wstydu, dodała w myślach Belle. – Nigdy nie miałam tak dobrej przyjaciółki. A poza tym przecież to ty mi doradziłaś, żebym przyjmowała wszystkie prezenty, którymi mnie obsypywał, i odkładała je na później. Dzięki twojej mądrej radzie nie przymieramy teraz głodem.

– Miło, że tak uważasz – odparła Mae. – Ale tak naprawdę nie odróżniłabym funduszu od inwestycji.

– Dość już tego. Powiedz mi lepiej, czy nie miałabyś chęci iść na lody, kiedy będę rozmawiać z prawnikiem? Byłabym ci ogromnie wdzięczna, gdybyś wsiadła do powozu od frontu budynku i pojechała do Guntera, podczas gdy ja wymknę się tylnym wyjściem. Poprosiłam Meadowsa o sprowadzenie dorożki. Nie chcę, żeby ciągnęły za mną tłumy mężczyzn.

Jako wielbicielka wszelkich słodyczy Mae rozpromieniła się na wzmiankę o lodach.

– Czy na pewno nie chcesz iść tam ze mną? – zapytała. – Do prawnika mogłybyśmy zajrzeć później.

– Nie, kochana, gdyż dokądkolwiek pojedzie mój powóz, zawsze zbiera się przy nim tabun irytujących dżentelmenów. Poza tym powiem ci, że w tej nowej sukni wyglądasz po prostu rozkosznie. Jestem pewna, że ten i ów zechce się zatrzymać, by z tobą poflirtować. Niech Darlingtona zeżrą wyrzuty sumienia.

– Cóż, w czerwieni zawsze mi było do twarzy i szczęśliwie nie utraciłam figury. Powiadali o mnie, że mam najbardziej imponujący biust w stolicy i chyba nadal niczego mu nie brakuje. Prawda, że jesteście śliczne, moje słoneczka? – Mae z czułością pogłaskała się po pokaźnym, przypudrowanym dekolcie, który z daleka przyciągał zainteresowane spojrzenia. – I pomyśleć, że Frederic porzucił mnie dla tej smarkuli z opery, najbardziej pazernego i nieczułego dziewuszyska na świecie. Chcę wierzyć, że każdego dnia pluje sobie w brodę, nikczemnik jeden.

Belle uściskała przyjaciółkę.

– Jestem tego absolutnie pewna – odparła. – A teraz ruszaj odciągnąć ode mnie tłumy.

– Powiem ci tylko, skarbie, że najwyraźniej postanowiłaś uczynić z siebie kogoś pokroju kwakierki! – oświadczyła Mae z przyganą, lustrując Belle wzrokiem. – Rzecz jasna, zawsze wyglądasz pięknie, nieważne, co na siebie włożysz. Trochę jednak nie pojmuję, czemu chowasz się w szarościach, bez jednej wstążeczki, i w dodatku ze stójką, tak jakbyś w żadnym razie nie chciała pokazać choćby skrawka skóry!

Pokręciła głową, ewidentnie uznawszy zachowanie Belle za niezrozumiałe.

– Teraz mogę się ubierać tak, jak lubię najbardziej. – Belle wzruszyła ramionami.

Mae popatrzyła na nią z zadumą.

– Czy to ci wystarczy? – spytała cicho. – Nie chcę cię drażnić, ponownie poruszając ten temat, i możesz mnie nazwać niepoprawną romantyczką, za którą się zresztą uważam, ale nie wiem, jak zamierzasz żyć bez mężczyzny u boku. Przecież jesteś taka młoda! Nie skazuj się na coś, co jest tak… nienaturalne!

Belle podeszła do drzwi, uśmiechając się z wysiłkiem.

– Nie miałaś okazji słyszeć, co mówią nieżyczliwe mi osoby. Nie wiesz, że jestem najbardziej nienaturalną kobietą w Anglii?

ROZDZIAŁ DRUGI

Natychmiast po wyjściu Mae Belle skierowała się ku schodom dla służby. Wiedziała, że Mae doskonale wczuje się w rolę i wdając się w pogaduszki z dżentelmenami, da przyjaciółce czas na ucieczkę. Bez wątpienia nie omieszka też przyjąć monety lub dwóch, dyskretnie owiniętych w liściki. Kiedy zauroczeni panowie zorientują się, że obiekt ich westchnień nie dołączy do Mae, Belle będzie już daleko.

Owinąwszy się chustą, która zasłoniła jej złociste włosy, Belle przywdziała grafitową pelerynę i przeszła do tylnej bramy, gdzie już czekała zamówiona dorożka. Podczas gdy pojazd pokonywał trasę z Soho do City, Belle zachodziła w głowę, jakąż to palącą sprawę miał do niej prawnik. Czyżby napotkał trudności w związku ze zmianami, które wprowadziła do funduszu powierniczego Kitty? Belle miała nadzieję, że ewentualne problemy da się szybko rozwiązać.

Gdy szła do drzwi kancelarii, minęła dwóch pogrążonych w rozmowie urzędników oraz dostawcę z wózkiem, lecz żaden z nich nie zwrócił na nią uwagi. To było dla niej wciąż nowe doświadczenie. Choć pod koniec życia Bellinghama upierała się, by nosić suknie bez dekoltów, preferowane przez niego jaskrawe barwy oraz krzykliwy niebieski powóz zdradzały jej obecność już z daleka. Po śmierci opiekuna zaczęła nowy rozdział życia od wymiany środka transportu na czarny i teraz mogła się delektować całkowitą anonimowością.

Tuż za progiem biura urzędnik pana Smithersa powitał ją i bez zbędnej zwłoki wprowadził do gabinetu, gdzie prawnik podziękował jej za tak rychłe przybycie.

– Moja przyjaciółka obawia się, że wpadłam w poważne tarapaty finansowe – powiedziała Belle, zajmując wskazane miejsce. – Czyżby zamierzał pan poinformować mnie, że moje inwestycje raptownie straciły na wartości?

Prawnik odwzajemnił jej uśmiech i pokręcił głową.

– Wręcz przeciwnie – odparł. – Mam przyjemność poinformować panią, że została pani wskazana jako główna spadkobierczyni w testamencie zmarłego Richarda Maxwella, wicehrabiego Bellingham. Co oczywiste, rodowa posiadłość jest objęta zasadą ordynacji i tym samym staje się własnością kuzyna zmarłego. Jeśli jednak nie liczyć drobnych zapisów na rzecz żony i córki, lord Bellingham pozostawił pani całą gotówkę, której suma jeszcze nie została dokładnie policzona, a także nieobjęte majoratem nieruchomości, w tym posiadłość w Suffolk, dom myśliwski w Lincolnshire i rezydencję miejską w Londynie.

Belle wpatrywała się w prawnika, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.

– Z pewnością zaszła jakaś pomyłka… – wykrztusiła w końcu.

– Cóż, nie jest to typowa okoliczność, zważywszy na brak jakichkolwiek więzów rodzinnych i małżeńskich, niemniej testament jest absolutnie prawomocny. Nie ma mowy o pomyłce. Prawnik zmarłego spędził ze mną większość wczorajszego popołudnia, omawiając szczegóły zapisu.

– Ale… dlaczego? – zapytała Belle cicho, jakby mówiła do siebie. – Wiedział, że mam wystarczająco pieniędzy, aby się utrzymać, gdyby spotkało go coś złego. – Ściągnęła brwi, zastanawiając się nad pobudkami, które kierowały Bellinghamem. – Ile zostawił żonie i córce?

– Po dwieście funtów każdej, przy czym wartość wszystkich jego aktywów sięga kwoty dwudziestu tysięcy funtów.

– Dwudziestu tysięcy… – powtórzyła Belle. – Przecież to niegodziwość!

Gdy sobie uświadomiła, dlaczego Bellingham podjął tak bulwersującą decyzję, jej irytacja ustąpiła pola wściekłości. Belle zerwała się z miejsca i zaczęła nerwowo krążyć po pomieszczeniu.

– Wygląda na to, że lord Bellingham postanowił zapewnić pani dodatkowe środki – zauważył Smithers spokojnie. – Jest pani teraz niebywale bogatą kobietą.

– I jako taka z pewnością nie będę szukała nowego opiekuna – wycedziła Belle, piorunując prawnika wzrokiem.

Pan Smithers roztropnie powstrzymał się od komentarza.

Belle nagle przypomniała sobie scenę kłótni. Zbulwersowana i przepełniona poczuciem winy na myśl o szesnastoletniej córce porzuconej przez ojca, zagroziła Bellinghamowi odejściem, jeśli nie będzie pełnił rodzicielskich obowiązków i przynajmniej na pozór nie powróci do bliskich. Bellingham wykrzyknął wtedy, że jeśli Belle ucieknie, on wyruszy na jej poszukiwania i całkiem przestanie się interesować żoną oraz córką. W końcu osiągnęli coś w rodzaju porozumienia. Bellingham zadecydował, że nie zrezygnuje z mieszkania z Belle, ale częściej będzie odwiedzał rodzinę.

A zatem zmarły postanowił jednak zaszachować Belle i całkowicie zgodnie z prawem upokorzyć wzgardzoną i niechcianą żonę. Uczynił to w taki sposób, żeby Belle nie mogła z nim dyskutować ani odrzucić jego propozycji.

Nawet zza grobu ponownie starał się przejąć kontrolę nad jej życiem. Chciał zaznaczyć raz na zawsze, że Belle jest jego własnością i ma tańczyć tak, jak on jej zagra. Wyobraziła sobie zjadliwe szepty na salonach, kiedy wyjdą na jaw szczegóły testamentu Bellinghama.

Uczucie lekkości, którego doświadczała od śmierci zamożnego protektora, nagle znikło, a na sercu Belle ponownie zaległ nieznośny ciężar przymusu. Niewiele brakowało, a zaczęłaby wrzeszczeć z wściekłości, gdy nagle coś jej przyszło do głowy. Może jednak nie musiała się godzić z porażką. Pośpiesznie odwróciła głowę do pana Smithersa.

– Jak rozumiem, zgodnie z prawem spadek jest już moją własnością? – zapytała.

– Tak – potwierdził. – Prawnicy Bellinghama przez kilka tygodni usiłowali znaleźć sposób na ominięcie warunków testamentu, lecz bez skutku. Zapis jest niewątpliwie zgodny z prawem, a majątek przeszedł na pani własność.

– Zatem mogę z nim zrobić, co tylko zechcę?

– Owszem, choć przy tak znaczących kwotach i rozlicznych nieruchomościach sugerowałbym zatrudnienie zarządcy, który zatroszczy się o utrzymanie i dochodowość majątku. – Smithers z ciekawością uniósł brew. – Czyżby miała pani jakieś konkretne zamiary?

– Jak mniemam, moje oszczędności mają się dobrze i nic się nie zmieniło od ubiegłego miesiąca? Mówił pan wtedy, że nie muszę się martwić o pieniądze, bo to, co mam, wystarczy mi na skromne życie aż do śmierci.

Prawnik skinął głową.

– Mogłaby pani za to żyć wygodnie, ale na pewno nie w takim stylu jak dzięki spadkowi.

– A fundusz ślubny Kitty jest w pełni opłacony, tak? – drążyła.

– Stan pani finansów nie zmienił się od naszej ostatniej rozmowy.

– Doskonale. Kiedy więc zakończą się wyliczenia związane z odziedziczonym przeze mnie majątkiem, założy pan nowy fundusz.

– Roztropna decyzja – pochwalił prawnik. – Może pani zostawić część gotówki w depozycie…

– Fundusz – przerwała mu – będzie zapisany na lady Bellingham i pannę Bellingham, z odpowiednią częścią przeznaczoną na posag dla panny Bellingham. Prosiłabym, żeby skonsultował się pan z prawnikami jego lordowskiej mości w sprawie szczegółów tej operacji. Z pewnością będą dobrze zorientowani w potrzebach rodziny. Chciałabym też odsprzedać wszystkie nieruchomości prawowitym spadkobiercom. Oczekuję zapłaty w wysokości jednego szylinga za każdą.

Prawnik szeroko otworzył oczy ze zdumienia.

– Czy jest pani pewna, lady Belle? – zapytał. – To ogromny majątek.

– Co należało do Bellinghama, powinno pozostać w jego rodzinie. Nie mam prawa do tego bogactwa. Nigdy nikomu nie pozwolę za siebie decydować.

Prawnik uśmiechnął się do niej ze szczerą sympatią.

– Naturalnie, od razu przystąpię do pracy – oznajmił. – Prawnicy jego lordowskiej mości będą wstrząśnięci, ale też wielki kamień spadnie im z serca.

– Niech pan koniecznie pobierze od nich jak najwyższe honorarium! – zasugerowała Belle, zadowolona, że zrzuciła ciężar z barków. – Proszę posłać po mnie, kiedy wszystkie niezbędne dokumenty zostaną przygotowane. Czy to już wszystko na ten moment?

Pan Smithers uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Wydaje mi się, że odziedziczenie wielkiej fortuny i rezygnacja z niej to wystarczająco dużo jak na jeden dzień.

– W takim razie na mnie już czas. – Szczęśliwa, że udało się jej przechytrzyć Bellinghama, Belle ruszyła do drzwi, lecz zatrzymała się na progu. – Chciałabym podziękować panu za wieloletnie wsparcie. Niewielu mężczyzn zgodziłoby się przyjąć tak… niegodną klientkę. Jestem panu bardzo wdzięczna za to, co pan dla mnie zrobił.

Prawnik ukłonił się z szacunkiem.

– Proszę pani, pragnę powiedzieć, że nauczyłem się od pani czegoś bardzo ważnego – wyznał. – Teraz już wiem, że nie warto zwracać uwagi na pozory, a honor to coś, co zależy od charakteru człowieka. Postępuje pani naprawdę szlachetnie.

– To, co robię, jest tylko zwykłą przyzwoitością – zapewniła go Belle. – A skoro o tym mowa… Jeśli jeszcze nie poinformowano nikogo o woli zmarłego, wolałabym, żeby szczegóły testamentu pozostały między panem a prawnikami Bellinghama. Niech jego rodzina wierzy, że to jego lordowska mość stworzył fundusz powierniczy, co zresztą powinien był uczynić – dodała cierpko.

– Biorąc pod uwagę delikatny charakter zapisu, jestem pewien, że prawnicy reprezentujący jego lordowską mość chętnie przystaną na pani propozycję. – Smithers ponownie się ukłonił. – Życzę miłego dnia, lady Belle.

– Z wzajemnością. – Belle dygnęła i opuściła kancelarię, zadowolona, że ponownie panuje nad swoim losem.

Kiedy w końcu opuścili dom fechtmistrza i dotarli do klubu White’a, Jack niemal umierał z głodu. Na szczęście o tej porze w sali było jeszcze pustawo, więc mogli szybko zamówić śniadanie.

– I jak? – zapytał Aubrey z szerokim uśmiechem. – Nie cieszysz się, że koniecznie chciałem, byś mi towarzyszył?

Jack wciąż miał przed oczami widok pięknej młodej kobiety o intensywnie niebieskich oczach i przenikliwym spojrzeniu.

– Właściwie to chyba… tak, choć nie zamierzam nic z tym robić – odparł spokojnie.

– Chyba tak? – powtórzył Aubrey z niedowierzaniem. – Człowieku, przecież dopiero co odkryłeś najbardziej niezwykłą i wyjątkową kobietę w Londynie, a kto wie, czy nie na świecie! Do licha, Jack, zdziwaczałeś na tej wojnie!

– Wybacz, że taki ze mnie nudziarz. – Jack uśmiechnął się od ucha do ucha. – Przyznaję, lady Belle jest bezsprzecznie taka, jak mówisz. Gdybym miał skłonność do oddawania się cielesnym rozkoszom, a w dodatku dysponował nieprzebraną ilością gotówki do roztrwonienia na ten cel, być może ustawiłbym się w kolejce adoratorów umizgujących się do tej ponętnej damy. Ale jak już podkreśliłem wcześniej, zamierzam się ustatkować.

Aubrey tylko prychnął z dezaprobatą i cierpiętniczo wzniósł oczy ku sufitowi, a Jack zachichotał, rozbawiony jego przesadzoną reakcją.

– Nawet gdybym nie planował wyjść na prostą, muszę jeszcze mieć na względzie debiutancki sezon Dorrie – ciągnął. – Nigdy by mi nie wybaczyła, gdybym w jakikolwiek sposób skompromitował ją w bodaj najważniejszym czasie jej życia. Nie mogę uganiać się za jakąś frywolną damulką, kiedy waży się przyszłość mojej siostry.

– Co racja, to racja – przyznał Aubrey i z zadumą pokiwał głową. – Niemniej mógłbyś pokusić się o dyskrecję. Mężczyźni nic innego nie robią. Najpierw adorują damy u Almacka, a potem wpadają na kilka chwil do ulubionych aktoreczek. Poza tym mógłbyś przynajmniej spróbować odwiedzić lady Belle przez wzgląd na swojego najlepszego i najbardziej oddanego przyjaciela. Nie wmówisz mi, że jesteś obojętny na jej wdzięki. Wybacz, ale nie przekonuje mnie to twoje bajdurzenie o nagłej potrzebie związania się z kimś na resztę życia. Nie jesteś i nie będziesz typem pantoflarza!

Jack wypił łyk piwa. W istocie, nie śpieszyło mu się do żeniaczki, ale też nie mógł sobie pozwolić na wyrzucenie w błoto fortuny, nawet jeśli w grę wchodziła intrygująca lady Belle. Mimo to… Kuszące spojrzenie niebieskich oczu zdawało się skutecznie odbierać mu zdolność logicznego rozumowania.

– Cóż, jedne odwiedziny chyba nie zaszkodzą – mruknął z wahaniem.

Aubrey odstawił kufel i wyszczerzył zęby w triumfalnym uśmiechu.

– Wiedziałem! – oświadczył nieco głośniej, niż należało. – Żaden mężczyzna się jej nie oprze!

– Mówicie o lady Belle? – spytał jeden z dżentelmenów, których grupka właśnie przekroczyła próg sali. – W rzeczy samej, jest nie do odparcia! Widzieliście, jak fechtuje, prawda? Fenomenalna niewiasta! Nieszczęsny Wexley pełzał u jej rozkosznych stópek.

– Jack, z pewnością pamiętasz Montclare’a – powiedział Aubrey, gdy obaj wstali, aby się przywitać. – Farnsworth, Higgins. Ten młodzieniec zaś to Ansley. Trafił do Oksfordu długo po nas, więc nie miałeś szansy go poznać.

Dżentelmeni wymienili zwyczajowe uprzejmości, a Aubrey dodał:

– Panowie, zapraszam do toastu za szczęśliwy powrót mojego serdecznego przyjaciela.

– Z przyjemnością – odparł Montclare. – Stanowczo zbyt wielu naszych druhów z Oksfordu nie wróciło po Waterloo.

Gdy każdy trzymał kieliszek lub kufel w dłoni, Aubrey ponownie spojrzał na Montclare’a.

– Czy Wexley zaszczyci nas dzisiaj obecnością, czy też ukrył się w domu i liże rany po żenującej klęsce? – spytał z ciekawością.

– Och, mniemam, że przybędzie, by utopić smutki w kieliszku, i to niejednym. Ten gamoń o maślanych łapach naprawdę sądził, że ma szansę wygrać całusa… – Montclare skrzywił się z wyższością.

– Rzucić wyzwanie lady Belle, też coś. – Farnsworth pokręcił głową. – Ma dzieciak szczęście, że nie skończył przeszyty na wylot, gotowy do pieczenia, niczym świąteczna gęś.

– Carrington, nie widziałeś jej wcześniej, prawda? – spytał Higgins.

– Nie mógł – odpowiedział za niego Montclare. – Poszedłeś w kamasze w… tysiąc osiemset ósmym roku, zgadza się, Jack?

– Owszem. Wziąłem urlop po La Coruñi, a potem między Tuluzą a Waterloo, ale spędziłem czas praktycznie wyłącznie w Carrington Grove, nie w Londynie – odparł Jack.

– O ile mnie pamięć nie myli, Bellingham sprowadził Belle do stolicy dopiero w jedenastym roku – zauważył Farnsworth.

– W tysiąc osiemset jedenastym na wiosnę – doprecyzował Aubrey. – Pojawiła się na maskaradzie, cała w dziewiczej bieli. Nigdy w życiu nie widziałem piękniejszej istoty i chyba nie zobaczę.

– Jest bezsprzecznie piękna, ale z tą dziewiczością to bym nie przesadzał – zarechotał Farnsworth. – Ma chciwe serce, równie twarde jak gwinee, których sporo zgromadziła.

– Mówisz tak tylko dlatego, że odrzuciła twoją propozycję – odparł Ansley z żarem. – Ta kobieta jest zarazem niezrównanie dobra i nieopisanie piękna. Wiedziała, że nigdy nie będzie mnie na nią stać, więc wielkodusznie uległa moim błaganiom, by zechciała dać mi szansę zdobycia jej całusa w pojedynku.

– Wiedziała też, że nigdy w życiu nie uda ci się zwyciężyć w tej potyczce – oświadczył Farnsworth z przekonaniem. – Inna sprawa, że w istocie nigdy nie będzie cię na nią stać. Aż trudno sobie wyobrazić, ile pieniędzy wydał Bellingham na tę kobietę! Suknie godne królowej, klejnoty imponujące niczym kolekcja w Tower, konie, powozy, dom w mieście, posiadłość na wsi… – Farnsworth pokręcił głową. – Ten człowiek był po prostu zadurzony.

– Nie należy oczekiwać, że osoba pokroju Belle będzie wiedziała, jak się prowadzić – zauważył Higgins. – A poza tym wszyscy poczuliśmy to samo, co Bellingham. Chyba jasne, dlaczego trzymał ją przy sobie przez tyle lat. – Zrobił lubieżną minę. – Słyszeliście o incydencie w Vauxhall?

W tym momencie zjawił się kelner z zamówieniami, przerywając rozmowę i dając Jackowi chwilę na zastanowienie.

Jack wiedział, że nie warto dawać wiary pospolitym plotkom, niemniej ogarnęło go irracjonalne rozczarowanie, gdyż Farnsworth potwierdził jego podejrzenia co do natury Belle. Z kolei Ansley podniósł go na duchu, zawzięcie jej broniąc. Jack doszedł do wniosku, że jest idiotą, skoro angażuje się emocjonalnie dla kobiety, która nigdy nie będzie dla niego nikim więcej, niż tylko nieznajomą o olśniewającej urodzie.

Nim skończył strofować się w myślach za głupotę, zauważył mijającego próg dżentelmena i z uśmiechem zerwał się z miejsca.

– Edmundzie! – wykrzyknął. – Jakże miło cię zobaczyć!

Edmund, lord Darnley, był jednym z najlepszych przyjaciół Jacka z Eton i Oksfordu.

– Jack. – Panowie uścisnęli sobie dłonie. – Na Boga, dobrze widzieć cię w domu.

– Ach, Darnley, jaki wspaniały pojedynek przegapiłeś dzisiejszego poranka! – odezwał się Montclare. – Po tym, jak Belle dosłownie rozbroiła Armaldiego, co samo w sobie wydaje się niewyobrażalnym triumfem, ta niezwykła niewiasta jakby nigdy nic, od niechcenia powaliła biednego Wexleya twarzą do podłogi. A tak swoją drogą, gdzie byłeś, gdy cię nie było?

– Kiedy wy, lekkoduchy, z braku lepszego zajęcia chodzicie patrzeć, jak Wexley daje się upokarzać, niektórzy z nas mają na głowie ważne sprawy wagi państwowej. – Darnley z uśmiechem usiadł na krześle, które przyniósł mu Aubrey.

– Myślałby kto! – Higgins lekceważąco machnął ręką. – Odkąd lord Riverton powołał go na stanowisko sekretarza gabinetu premiera, Darnley paraduje jak paw. Jest przekonany, że odgrywa w rządzie co najmniej tak istotną rolę jak Wellington.

– Oto zazdrość gnuśnych i nieudolnych. – Edmund mrugnął porozumiewawczo do Jacka.

– Mniejsza z zaczepkami Darnleya – wtrącił Farnsworth. – Miałeś nam opowiedzieć o lady Belle i Vauxhall.

Higgins momentalnie zapomniał o kłótni, a jego oczy rozbłysły.

– Ach, tak! – powiedział z zadowoleniem. – Nigdy tego nie zapomnę, choć zdarzyło się to niemal cztery lata temu. Wybrałem się z grupą przyjaciół do parku, gdzie spotkaliśmy Bellinghama z Belle i kilkorgiem znajomych. Wszyscy byli już pod dobrą datą. Belle miała na sobie suknię z przejrzystego materiału z tak głębokim dekoltem, że widać było jej rozkoszne piersi w niemal całej ich cudownej krasie. – Z aprobatą zniżył głos. – Bellingham powiedział wprost, że ubóstwia delektować się nimi przy każdej okazji. W rzeczy samej, były tak pełne i apetyczne, że człowiekowi ślinka ciekła strumieniami po brodzie.

W tym momencie wszyscy dżentelmeni wokół Jacka, a także ci przy sąsiednich stolikach, którzy słyszeli opowieść Higginsa, umilkli i patrzyli na niego jak zahipnotyzowani.

Higgins kontynuował, wyraźnie zadowolony z tak licznego grona słuchaczy.

– Tak więc Bellingham pochylił się nad Belle i nie zważając na panie i panów wszelkiego autoramentu, zajmujących boksy w odległości zaledwie kilku metrów, zabrał się do ssania jej sutków przez suknię!

Ku satysfakcji Higginsa rozległ się zgodny chór westchnień niedowierzania i cichych okrzyków oszołomienia.

– Gdy skończył – ciągnął Higgins – góra sukni była całkowicie przeźroczysta, więc wszyscy mogliśmy nasycić się widokiem tych słodkich delikatesów. A powiem wam, panowie, że było czym się napawać! Zanim w pełni napaśliśmy wzrok tymi cudeńkami, Belle zaproponowała przechadzkę. Byłem przekonany, że Bellingham zapędzi swoją niedoścignioną utrzymankę w jakiś ciemny zakątek i dokończy to, co zaczął, on jednak zachęcił naszą gromadkę, byśmy mu towarzyszyli. Nie mogąc sobie wyobrazić, co się zdarzy, postanowiliśmy przyjąć zaproszenie.

Jack z sekundy na sekundę był coraz bardziej zbulwersowany i wstrząśnięty, że do czegoś takiego mogło dojść w miejscu publicznym, na widoku, w sąsiedztwie zacnych i przyzwoitych ludzi. Uznał, że jako człowiek honoru powinien w tym momencie odejść i nie słuchać reszty sprośnej opowieści Higginsa. Chciał to uczynić, lecz jego nogi najwyraźniej wymówiły posłuszeństwo rozumowi.

– Bellingsham w istocie skierował się na jedną z ciemniejszych ścieżek – kontynuował Higgins. – Obwieścił przy tym, że czuje potrzebę opróżnienia pęcherza z wina, które wypił. Uczyniwszy to, co zapowiedział, nie kłopotał się już chowaniem swej piki i powrócił z nią w pełnej ekspozycji. Jak sobie wyobrażacie, jego przyrodzenie na tym etapie było bliskie pozycji na baczność. Wtedy kazał Belle zbliżyć się i iść dalej u jego boku. Powiedział, że ma się trzymać czegoś twardego, ułożył jej palce wokół swojego przyrodzenia i oboje ruszyli dalej. Belle pieściła go dłonią przy każdym kroku.

Higgins umilkł, żeby wypić łyk piwa, a dżentelmeni milczeli jak zaklęci, wstrzymując oddechy z wrażenia. Wstawaj, powiedział sobie w duchu Jack, ale kończyny nadal odmawiały mu posłuszeństwa.

– Gdy dotarliśmy do jego powozu, nie tylko Bellingham z trudem chwytał powietrze. Stangret otworzył drzwi, a Bellingham pchnął Belle na poduszki i nie zważając na to, że wszyscy, łącznie z woźnicą, wciąż patrzymy, zadarł jej suknię aż do talii i jednym ruchem rozchylił nogi Belle. Zaiste, nigdy nie zapomnę tego widoku. Rozochocony Bellingham posiadł ją bezceremonialnie i stanowczo. Stangret, jak mniemam zbyt wstrząśnięty, by się poruszyć, nie zamknął drzwi powozu, więc obejrzeliśmy całe widowisko. Muszę przyznać ze skruchą, że tamtej nocy nie tylko woźnica wypalił ze swojej armatki na widok tego, co wyprawiał jego lordowska mość! – Higgins zadyszał się na samo wspomnienie. – To było najbardziej rozpalające doświadczenie w moim życiu.

Po pomieszczeniu przebiegł szum jęków, westchnień i dosadnych komentarzy, wśród których Jack usłyszał przyciszony głos Ansleya:

– Nie wierzę w ani jedno słowo…

Jack nie wątpił, że opowieść Higginsa jest w ogólnych zarysach zgodna z prawdą, choć jej szczegóły wydawały się cokolwiek podkoloryzowane. Współczuł zauroczonemu młodzieńcowi, który nie mógł pogodzić się z tym, że obiekt jego westchnień uczestniczył w tak wulgarnym zajściu.

Nim Jack zadecydował, czy odczuwa większe obrzydzenie do Higginsa jako autora opowieści, czy też do siebie jako słuchacza, do sali klubowej wkroczył nowy gość.

– Ach, lord Rupert! – zawołał Higgins i uniósł dłoń w geście powitania. – Oto jeszcze jeden zauroczony świadek wydarzeń, które przed chwilą opisałem. Co więcej, lord Rupert był tak zafascynowany, hm, odgłosami i widokami z owego wieczoru, że odtąd po prostu oszalał na punkcie naszej damy. Dobrze mówię, Wendell?

Lord Rupert spokojnie szedł dalej, całkowicie ignorując Higginsa, który ponownie skierował spojrzenie ku zebranym.

– Natychmiast po wiadomym incydencie Bellingham wywiózł swój skarb z miasta – dodał. – Jak sądzą niektórzy, uczynił to z obawy, że Rupert zechce mocą przekupstwa wykraść nałożnicę. – Ponownie spojrzał na lorda Ruperta. – Ale ona chyba niespecjalnie za tobą przepada, skoro cię odrzuciła, mimo że podobno niemało jej oferowałeś.

– Gdyby Bellingham jeszcze żył, nie ośmieliłbyś się przytaczać tej historii, żałosny padalcu. – Rupert utkwił lodowaty wzrok w Higginsie. – Ty, ja i pozostali… Wszyscy poprzysięgliśmy zachować milczenie.

Higgins poczerwieniał.

– Ale przecież… Ja tylko…

– W imię jego pamięci powinienem zrobić z tobą porządek – przerwał mu Rupert i zmrużył oczy. – Być może byłoby dla ciebie… zdrowiej, gdybyś opuścił Londyn. Natychmiast.

Higgins pobladł, a potem ponownie poczerwieniał. Po chwili wahania powoli wstał i wyszedł.

– A co do ślicznej lady Belle, żywię przekonanie, że w końcu przyjmie moją ofertę – ciągnął Rupert jakby nigdy nic. – Niech nikt nie wątpi, że ta dama będzie moja, prędzej czy później.

– Jak na razie jednak jeszcze nie jest twoja – zauważył Ansley uparcie. – Każdy z nas ma prawo starać się o jej względy.

– Każdy? – Rupert zaśmiał się urągliwie. – Na twoim miejscu, młodzieńcze, nie liczyłbym na pocałunek. Aby ją pokonać, potrzeba znacznie bardziej wytrawnego szermierza niż ty.

– Śmiem twierdzić, że Carrington dałby jej radę – zadeklarował Aubrey, a zaskoczony Jack drgnął. – Od czasów Eton bezsprzecznie najlepiej z nas włada szablą.

– Co prawda, to prawda – przytaknął Montclare. – Cóż ty na to, Jack? Spróbujesz swoich sił?

Jack otrząsnął się z szoku i doszedł do wniosku, że powinien jak najszybciej położyć kres tej dyskusji. Jakkolwiek patrzeć, rubaszna opowiastka Higginsa dowiodła, że lepiej trzymać się z daleka od kobiety, która zachowywała się ordynarniej niż pospolita ladacznica.

Tyle tylko że nie mógł pogodzić tej wulgarnej wizji z obrazem dumnej i skupionej kobiety, która rozbroiwszy nauczyciela szermierki, rozprawiła się z kolejnym przeciwnikiem i wyszła z sali, ignorując tłum zafascynowanych mężczyzn.

– Ależ naturalnie, że spróbuje. Prawda, Jack?

Słowa Aubreya sprawiły, że Jack powrócił do rzeczywistości.

– Chyba tak… – odparł machinalnie.

– Fantastycznie! – oświadczył Aubrey. – To tak, jakbyś już miał tego całusa w kieszeni, że tak powiem.

Jack się roześmiał, lecz nim zdążył zareagować, wyczuł na sobie złowrogie spojrzenie lorda Ruperta.

– Może i zdobędziesz pocałunek lady Belle – wycedził Rupert. – Ale nigdy jej nie posiądziesz.

– Czy to pogróżka? – spytał Aubrey.

– Nie, to raczej wyzwanie – zauważył Montclare.

– Powiem więcej. To zakład! – ktoś krzyknął.

– Racja! – rozległy się głosy.

Nim Jack zdołał cokolwiek powiedzieć, zebrani posłali kelnera po księgę zakładów.

Chociaż Jack oświadczył, że nie interesuje go nic poza pojedynkiem, pozostali poinformowali go, że jego udział w zakładzie bynajmniej nie jest konieczny, a następnie skrupulatnie zapisali, czego rzeczony zakład dotyczy.

Gdy formalności dobiegły końca, Rupert chłodno skinął Jackowi głową i wyszedł. Pozostali dżentelmeni stopniowo się porozchodzili, Jack zaś odrzucił zaproszenie Aubreya na partyjkę wista i wyszedł z Edmundem, który zaproponował mu swoje towarzystwo w powrocie do domu.

– Czy naprawdę zamierzasz rzucić wyzwanie lady Belle? – spytał Edmund, gdy już siedzieli w powozie.

– To powinno być… interesujące. Lady Belle wydaje się bardzo sprawna jak na kobietę. – Jack zawahał się i spojrzał z uwagą na przyjaciela, którego rady zawsze sobie cenił. – A ty co o niej sądzisz?

– Chcesz wiedzieć, czy moim zdaniem naprawdę uczestniczyła w igraszkach opisanych przez Higginsa? Czy też raczej sądzę, że była to tylko pijacka wersja całkiem niewinnego wydarzenia?

– Ta relacja wydawała się… porażająca. – Jack wzruszył ramionami.

– Obawiam się, że nie znam prawdy. Lady Belle zawsze jawiła mi się jako osoba o dużym poczuciu godności, a ktoś taki raczej nie uczestniczyłby w równie żenującym widowisku. Tak czy inaczej, wątpię, by miało to jakikolwiek wpływ na jej zdolność władania floretem.

– Raczej nie ma.

– Jeśli chcesz lepiej zrozumieć tę kobietę, możesz dziś wieczorem zajrzeć na Drury Lane. Lady Belle często chadza do teatru i nawet ma tam swoją lożę. Kiedy chcesz stanąć w szranki z tą mężną niewiastą?

– Aubrey zapisał mnie na jutrzejszy ranek.

Edmund ściągnął wodze, gdy dotarli do Albany.

– W takim razie udam się do biura dopiero po pojedynku – zadecydował. – Nie pozostało mi nic innego, jak tylko życzyć ci szczęścia.

– Dziękuję. – Jack uścisnął dłoń przyjaciela. – Za podwiezienie… i za opinię.

Edmund pokiwał głową.

– Drury Lane, prawa górna. Tego wieczoru muszę niestety pracować, a chętnie wybrałbym się z tobą. W każdym razie mam nadzieję, że ten oślizły drań Rupert nie skończy u boku lady Belle – powiedział i popędził konie, kiedy Jack zeskoczył na chodnik.

Jack powiódł wzrokiem za odjeżdżającym powozem i spokojnie wszedł po schodach. Musiał zrobić porządek w swoich rzeczach, porozmawiać z prawnikiem, zatrudnić pokojowca, zamówić nową odzież i odwiedzić gwardzistów konnych.

A poza tym nie chciał się spóźnić do teatru.

Tytuł oryginału: The Courtesan

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2007

Redaktor serii: Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch

Korekta: Lilianna Mieszczańska

© 2005 by Janet Justiss

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-3568-6

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.