Ktoś mnie pokochał [okładka serialowa] - Julia Quinn - ebook

Ktoś mnie pokochał [okładka serialowa] ebook

Julia Quinn

4,4

Opis

Anthony Bridgerton, najbardziej zatwardziały kawaler Londynu,

staje przed prawdziwą miłosną próbą…

Ku zaskoczeniu całego Londynu wicehrabia Bridgerton nie tylko zdecydował się na małżeństwo - wybrał już nawet kandydatkę na żonę! Jedyną przeszkodą jest starsza siostra jego wybranki Edwiny, Kate Sheffield, najbardziej wścibska kobieta, jaka kiedykolwiek pojawiła się w londyńskiej sali balowej. Ponętna intrygantka doprowadza Anthony'ego do szaleństwa swoją determinacją, by zniweczyć zaręczyny, ale kiedy wicehrabia w nocy zamyka oczy, to właśnie Kate jest kobietą nawiedzającą jego coraz bardziej erotyczne sny…

Wbrew powszechnemu przekonaniu Kate jest absolutnie pewna, że ​​nawróceni podrywacze wcale nie są najlepszymi mężami - a Anthony Bridgerton jest najbardziej niegodziwym łotrem ze wszystkich. Kate jest zdeterminowana, by chronić przed nim swoją młodszą siostrę, ale boi się, że sama może ulec hipnotyzującemu urokowi niepoprawnego uwodziciela…

„Miłosna intryga i subtelny humor są w powieści Julii Quinn po prostu mistrzowskie. Dodajmy do tego perfekcyjne oddanie realiów epoki i mieszankę emocji, a otrzymamy romans historyczny bliski ideału”.

Amazon.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 486

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (179 ocen)
109
44
18
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zireael1989

Nie oderwiesz się od lektury

książki zawsze będą lepsze od filmowej/serialowej adaptacji 😁
10
Gabrielakugla

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna i przyjemna, aczkolwiek kolejne części to jest trochę odgrzewanie kotleta. Dlatego 2 pierwsze części najlepsze :)
00
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
katanowak

Dobrze spędzony czas

Jedna z lepszych z tej serii.
00
Tynka8

Całkiem niezła

Anthony to red flag - change my mind :))))
00

Popularność




Ktoś mnie pokochał Julia Quinn Tytuł oryginału The Viscount Who Loved Me ISBN Copyright © 2000 by Julie Cotler Pottinger „The Viscount Who Loved Me: The 2nd Epilogue” copyright © 2006 by Julie Cotler Pottinger Published by arrangement with HarperCollins Publishers.All rights reserved Copyright © for the Polish edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2022 Wykorzystanie przekładu za zgodą Wydawnictwa AMBER Sp. z o.o. Ktoś mnie pokochał: Drugi epilog przełożyła Katarzyna Krawczyk Redaktor prowadzący Dariusz Wojtczak Ilustracja na okładce © Netflix 2022. Used with permission. NETFLIX is a registered trademark of Netflix, Inc. and its affiliates. Artwork used with permission from Netflix, Inc. Wydanie 1 w tej edycji Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Little Goose Twistowi, wiernemu towarzyszowi w trakcie pisania tej książki. Nie mogę się doczekać spotkania z Tobą! A także Paulowi, mimo że ma alergię na musicale.

Prolog

Anthony Bri­dgerton zawsze wiedział, że umrze młodo.

Och, nie w dzieciństwie. Mały Anthony nie miał po­wodu, żeby zastanawiać się nad tym, czy jest śmiertelny. W dzieciństwie był ucieleśnieniem doskonałości, już od dnia narodzin.

To prawda, że był spadkobiercą starego i bogatego rodu, lecz w odróżnieniu od innych arystokratycznych par lord i lady Bri­dgertonowie bardzo się kochali i kiedy przyszedł na świat ich syn, widzieli w nim nie dziedzica, lecz po prostu dziecko.

Dlatego nie było żadnych przyjęć, uroczystości, żad­nego świętowania, wystarczyło, że ojciec i matka patrzyli z zachwytem na nowo narodzonego syna.

Bri­dgertonowie byli młodymi rodzicami — Edmund miał zaledwie dwadzieścia lat, a Violetta osiemnaście — lecz rozsądnymi i zdecydowanymi, a syna kochali gorąco i z od­daniem rzadko spotykanym w ich sferze. Ku przerażeniu matki Violetta postanowiła sama karmić chłopca, a Edmund nigdy nie podzielał powszechnie panującego poglądu, że ojcowie nie powinni dzieci widzieć ani słyszeć. Zabierał synka na długie spacery po polach Kentu, mówił mu o filo­zofii i poezji, jeszcze zanim malec zaczął rozumieć te słowa, i codziennie przed zaśnięciem opowiadał mu różne historie.

Ponieważ wicehrabia i wicehrabina byli młodzi i zako­chani w sobie, nikogo nie zdziwiło, kiedy zaledwie po dwóch latach od narodzin Anthony’ego dołączył do niego młodszy brat, któremu nadano imię Benedict. Edmund natychmiast tak ułożył sobie plan dnia, by móc zabierać na spacery obu synów. Spędził cały dzień w stajniach, pracując z rymarzem nad skonstruowaniem specjalnej uprzęży, która pozwoliłaby mu nosić Anthony’ego na plecach, podczas gdy w ramionach trzymał małego Benedicta.

Chodzili po polach i wzdłuż strumieni, a on opowiadał im o cudownych rzeczach, o idealnych kwiatach i błękitnym niebie, o rycerzach w lśniących zbrojach i uciśnionych biało­głowach. Violetta śmiała się, kiedy wracali pachnący wiatrem i rozgrzani słońcem, a Edmund mawiał:

— Widzicie? Oto nasza białogłowa w opałach. Najwy­raźniej musimy ją uratować.

I Anthony rzucał się w ramiona matki, chichocząc i przysięgając, że uratuje ją przed ziejącym ogniem smokiem, którego widzieli ledwie dwie mile stąd, w wiosce.

— Dwie mile stąd, w wiosce? — szeptała wtedy Violetta, dbając, by jej głos wyrażał odpowiednią dozę przerażenia. — Wielkie nieba, cóż bym poczęła bez trzech silnych mężczyzn, którzy mogą mnie obronić?

— Benedict jest jeszcze dzieckiem — odpowiadał Anthony.

— Ale urośnie — mawiała zawsze, wichrząc mu włosy. — Tak samo jak ty. I jeszcze urośniesz.

Edmund zawsze traktował dzieci z takim samym uczu­ciem i oddaniem, ale późną nocą, kiedy Anthony przyciskał do piersi kieszonkowy zegarek Bri­dgertonów (podarowany na ósme urodziny przez ojca, który również dostał go od swojego ojca w dniu ósmych urodzin), lubił myśleć, że jego związek z ojcem jest wyjątkowy. Nie dlatego, żeby Edmund kochał go bardziej; w tym czasie było ich już czworo (Colin i Daph­ne pojawili się dość szybko po sobie) i chłopiec do­skonale wiedział, że wszystkie dzieci są kochane jednakowo.

Nie, Anthony lubił myśleć, że z ojcem łączy go szcze­gólna więź, ponieważ znał go najdłużej. W końcu miał nad Benedictem dwa lata przewagi. I sześć nad Colinem. Co się zaś tyczy Daph­ne, to pomijając fakt, że była dziewczyną (zgroza!), znała ojca całe osiem lat krócej niż on i, o czym przypominał sobie nie bez satysfakcji, to się nigdy nie zmieni.

Edmund Bri­dgerton był całym światem Anthony’ego. Wysoki, miał szerokie ramiona, a konno jeździł, jakby się urodził w siodle. Potrafił odpowiedzieć na każde pytanie zadane z matematyki (nawet kiedy guwerner nie znał odpo­wiedzi). Nie robił problemu, kiedy się okazało, że synowie chcą mieć domek na drzewie (a nawet sam go zbudował), a od jego śmiechu robiło się ciepło na sercu.

Edmund nauczył Anthony’ego jeździć konno. Nauczył go strzelać i pływać. Sam zawiózł go do Eton, zamiast wy­słać powozem ze służbą. W taki sposób dotarła większość przyszłych kolegów Anthony’ego. A kiedy zobaczył, że syn rozgląda się nerwowo po szkole, która miała stać się jego nowym domem, odbył z pierworodnym serdeczną rozmo­wę, zapewniając go, że wszystko będzie dobrze.

I było. Anthony wiedział, że będzie. W końcu ojciec nigdy nie kłamał.

Anthony kochał matkę. Do diabła, gotów byłby dać sobie uciąć rękę, gdyby dzięki temu zyskał pewność, że będzie zdrowa i bezpieczna. Ale kiedy dorastał, to, co robił, każde osiągnięcie, każdy cel, jaki sobie wyznaczał, każda nadzieja i marzenie — wszystko to było dla ojca.

I nagle pewnego dnia wszystko się zmieniło. To zabawne, myślał później, jak w jednej krótkiej chwili może się zmienić całe życie; jak w jednej minucie wszystko może być takie, jak powinno, a w następnej po prostu… nie.

To się zdarzyło, kiedy Anthony miał osiemnaście lat, spędzał lato w domu i szykował się na pierwszy rok w Oks­fordzie. Miał trafić do All Souls College, jak wcześniej jego ojciec, a wszystko wokół wydawało się radosne i zachwy­cające, tak jak tylko może być dla osiemnastolatka. Odkrył kobiety i — co być może było jeszcze wspanialsze — one odkryły jego. Rodzice rozmnażali się w najlepsze, powięk­szając rodzinę o Eloise, Francescę i Gre­gory’ego, a Anthony usilnie starał się nie wznosić oczu ku niebu, kiedy mijał w holu swoją matkę — w ciąży z ósmym dzieckiem! Było to, zdaniem Anthony’ego, odrobinę niestosowne — mieć dzieci w takim wieku — ale wolał zachować tę opinię dla siebie.

Kim był, żeby wątpić w mądrość Edmunda? Może on sam w podeszłym wieku trzydziestu ośmiu lat będzie chciał mieć więcej dzieci.

Kiedy Anthony się o tym dowiedział, było późne po­południe. Wracał z długiej i forsownej przejażdżki z Benedictem i właśnie wszedł przez frontowe drzwi Aubrey Hall, rodowej siedziby Bri­dgertonów, gdy zobaczył dziesięcio­letnią siostrę siedzącą na podłodze. Benedict został jeszcze w stajni, ponieważ przegrał zakład i musiał wyczyścić oba konie.

Anthony stanął jak wryty, gdy zobaczył Daph­ne. Już wystarczająco dziwne było to, że siostra siedzi sama na środku podłogi w holu. A do tego jeszcze płacze. Daph­ne nigdy nie płakała.

— Daff — powiedział niepewnie, zbyt młody, by wiedzieć, jak należy postępować z płaczącą kobietą. — Co…

Ale zanim zdążył dokończyć pytanie, Daph­ne uniosła głowę i rozdzierająca serce rozpacz w jej wielkich brązo­wych oczach przeszyła go niczym nóż. Zachwiał się i cof­nął o krok, zdając sobie sprawę, że coś jest nie w porządku, straszliwie nie w porządku.

— Nie żyje — wyszeptała Daph­ne. — Papa nie żyje.

Przez chwilę Anthony był pewien, że się przesłyszał. Ojciec nie może nie żyć. Inni ludzie umierali młodo, jak wujek Hugo, ale wujek Hugo był drobny i chorowity. No, w każdym razie drobniejszy i bardziej chorowity niż Edmund.

— Mylisz się — zaprzeczył. — Na pewno się mylisz.

Pokręciła głową.

— Eloise mi powiedziała. On był… to była…

Anthony wiedział, że nie powinien potrząsać siostrą, kiedy łkała, ale nie potrafił się pohamować.

— Co to było, Daph­ne?

— Pszczoła — szepnęła. — Użądliła go pszczoła.

Anthony przez chwilę nie był w stanie zrobić nic poza wpatrywaniem się w siostrę. W końcu głosem ochrypłym i niemal nie do poznania powiedział:

— Mężczyzna nie umiera od użądlenia pszczoły, Daph­ne.

Nic nie odpowiedziała; siedziała tylko na podłodze, usilnie starając się zapanować nad łzami.

— Już kiedyś został użądlony — dodał Anthony, mówiąc coraz głośniej. — Byłem z nim wtedy. Obaj zostaliśmy użąd­leni. Natknęliśmy się na gniazdo. Mnie użądliła w rękę. — Bezwiednie dotknął miejsca, gdzie przed tyloma laty wbiło się żądło. — I jego też — szepnął.

Daph­ne patrzyła na niego dziwnie pustym wzrokiem.

— Nic mu nie było — upierał się Anthony. Słyszał panikę we własnym głosie i zdawał sobie sprawę, że za chwilę prze­razi siostrę jeszcze bardziej, lecz nie potrafił nad tym zapano­wać. — Mężczyzna nie może umrzeć od użądlenia pszczoły!

Daph­ne pokręciła głową, a jej ciemne oczy nagle wydały mu się o sto lat starsze.

— To była pszczoła — powtórzyła głucho. — Eloise wi­działa. W jednej chwili stał tam, a w następnej był… był…

Anthony czuł, że dzieje się z nim coś bardzo dziwnego, jakby jego serce miało za chwilę wyskoczyć z klatki piersiowej.

— Jaki był, Daph­ne?

— Martwy. — Zdawała się oszołomiona tym słowem, równie oszołomiona jak on.

Anthony zostawił siostrę siedzącą w holu i wbiegł, prze­skakując po trzy stopnie naraz, do sypialni rodziców. Ojciec na pewno żyje. Człowiek nie może umrzeć od użądlenia pszczoły. To niemożliwe. Kompletne szaleństwo. Edmund Bri­dgerton był młody, był silny. Był wysoki, miał szerokie ramiona, potężne mięśnie i, na Boga, nie mogła go zabić jakaś śmieszna pszczoła.

Ale kiedy znalazł się na piętrze, ponure mil­czenie tuzina przemykających służących powiedziało mu, że sytuacja jest poważna.

A ich pełne współczucia twarze… Ten widok będzie go prześladował przez resztę życia.

Myślał, że będzie musiał się między nimi przeciskać do pokoju rodziców, ale kiedy służący rozstąpili się niczym wody Morza Czerwonego, a on otworzył drzwi, już wie­dział.

Matka siedziała na brzegu łóżka. Nie płakała, nie wy­dawała z siebie żadnego dźwięku, tylko trzymała rękę ojca i powoli kołysała się w przód i w tył.

Ojciec leżał nieruchomo. Nieruchomo jak…

Anthony nie chciał nawet wypowiedzieć tego słowa.

— Mamo? — wykrztusił.

Od lat tak jej nie nazywał; odkąd wyjechał do Eton, była dla niego „matką”.

Odwróciła się powoli, jakby jego głos docierał do niej przez długi, bardzo długi tunel.

— Co się stało? — wyszeptał.

Pokręciła głową, miała nieobecny wzrok.

— Nie wiem — westchnęła. Jej wargi pozostały rozchy­lone, jakby chciała powiedzieć coś więcej, lecz zapomniała o tym.

Anthony zrobił krok naprzód, chwiejnie i niezgrabnie.

— Odszedł — dodała w końcu Violetta. — Odszedł, a ja… och, Boże, ja… — Położyła rękę na brzuchu, pełnym i za­okrąglonym. — Powiedziałam mu… och, Anthony, powie­działam mu… — Wyglądała, jakby za moment miała się rozpaść na kawałki. Anthony przełknął łzy, które kłuły go w oczy i drapały w gardle, i podszedł do niej.

— Już dobrze, mamo — powiedział.

Ale wiedział, że wcale nie jest dobrze.

— Powiedziałam mu, że to będzie nasze ostatnie — łkała mu w ramię. — Powiedziałam, że nie donoszę następnej ciąży i że będziemy musieli być ostrożni, i… och, Anthony, co bym oddała, żeby on był tutaj i żebym mogła dać mu następne dziecko. Nie rozumiem. Po prostu nie rozu­miem…

Anthony obejmował ją, kiedy płakała. I milczał; nie było sensu próbować wyrazić słowami tego, co działo się w jego sercu.

On też nie rozumiał.

*

Lekarze pojawili się wieczorem i oznajmili, że są zdu­mieni. Słyszeli wcześniej o podobnych rzeczach, ale nigdy w przypadku kogoś tak młodego i silnego. On był taki pełen życia i energii; któż mógł przypuszczać… To prawda, że młodszy brat wice­hrabiego, Hugo, umarł zaledwie rok wcześniej, ale to nie jest dziedziczne, a poza tym Hugo umarł nagle, sam z siebie; nikt nie widział żądła w jego skórze.

Z drugiej strony jednak nikt tego żądła nie szukał.

Któż mógł przypuszczać, powtarzali wciąż lekarze, aż w końcu Anthony miał ochotę ich wszystkich udusić. Wreszcie wyprosił ich z domu i położył matkę do łóżka. Musiał ją zaprowadzić do gościnnej sypialni, bo przerażała ją myśl, że miałaby spać w łóżku, które przez tyle lat dzieliła z Edmundem. Anthony’emu udało się uśpić również szóstkę rodzeństwa. Obiecał im, że porozmawiają rano, że wszystko będzie dobrze i że on zaopiekuje się nimi tak, jak życzyłby sobie tego ojciec.

Potem zamknął się w pokoju, w którym leżało ciało ojca, i spojrzał na niego. Spojrzał na niego, a potem jeszcze raz; wpatrywał się w niego całymi godzinami, niemal nie mrugając.

A kiedy wyszedł z pokoju, miał już nową wizję własnego życia i świadomość tego, że jest śmiertelny.

Edmund Bri­dgerton umarł w wieku trzydziestu ośmiu lat. A Anthony po prostu nie potrafił sobie wyobrazić, że mógłby w czymkolwiek prześcignąć ojca, nawet za wiele lat.

1

Temat rozpustników poruszano już wcześniej w tej kolumnie i autorka doszła do wniosku, że są rozpustnicy i Rozpustnicy.

Anthony Bri­dgerton jest Rozpustnikiem .

Otóż rozpustnik (pisany małą literą) jest młody i niedojrzały. Chełpi się swoimi dokonaniami, popi­suje się skrajną głupotą i  uważa, że stanowi zagrożenie dla kobiet.

Tymczasem Rozpustnik (wielką literą ) wie, że sta­nowi zagrożenie dla kobiet. Nie obnosi się ze swymi dokonaniami, ponieważ nie musi. Wie, że będą o  nim szeptali zarówno mężczyźni, jak i kobiety, choć prawdę mówiąc , wolałby, żeby tego nie robili. Wie, kim jest, i wie , co uczynił. Dłuższe opisywanie tego nie ma — jego zdaniem — sensu.

Nie zachowuje się jak idiota z tej prostej przyczyny, że idiotą nie jest (w każdym razie w stopniu nie większym niż można oczekiwać po przedstawicielu rodzaju męskie­go). Brakuje mu cierpliwości dla dziwactw wytwornego towarzystwa i szczerze mówiąc, pisząca te słowa akurat nie ma mu tego za złe.

A jeśli ten opis nie pasuje w najdrobniejszych szcze­gółach do wicehrabiego Bri­dgertona — z całą pewnością najbardziej pożądanego kawalera obecnego sezonu — to autorka niniejszych słów natychmiast porzuci pióro. Pozostaje tylko pytanie: czy 1814 będzie tym sezonem, w którym wicehrabia w  końcu ulegnie pokusie uroków małżeńskiego stanu?

Zdaniem piszącej te słowa…

Nie.

„Kronika Towarzyska Lady Whistle­down”,

20 kwietnia 1814

Proszę, tylko nie mówcie mi — Kate Sheffield zwróciła się do wszystkich obecnych w pokoju — że ona znowu pisze o Bridgertonie.

Jej przyrodnia siostra Edwina, młodsza o niemal cztery lata, spojrzała zza gazety.

— Skąd wiesz?

— Chichoczesz jak wariatka.

Edwina zaśmiała się, wprawiając w drżenie niebieską adamaszkową sofę, na której obie siedziały.

— Widzisz? — Kate szturchnęła lekko siostrę w ramię. — Zawsze chichoczesz, kiedy ona pisze o jakimś godnym potępienia rozpustniku. — Uwielbiała przekomarzać się z Edwiną. Oczywiście życzliwie.

Mary Sheffield, matka Edwiny i macocha Kate od pra­wie osiemnastu lat, zerknęła znad haftu i poprawiła okulary.

— Z czego się śmiejecie?

— Kate jest zła, ponieważ lady Whistle­down znowu pisze o tym rozpustnym wicehrabim — wyjaśniła Edwina.

— Wcale nie jestem zła — zaprotestowała Kate, chociaż nikt jej nie słuchał.

— Bri­dgerton? — powtórzyła nieobecnym głosem Mary.

Edwina skinęła głową.

— Tak.

— Ona zawsze o nim pisze.

— Myślę, że po prostu lubi pisywać o rozpustnikach — skomentowała Edwina.

— Oczywiście, że lubi o nich pisać — oparła Kate. — Gdyby pisała o nudnych ludziach, nikt nie kupowałby jej gazety.

— To nieprawda — zaprotestowała Edwina. — Nie dalej jak tydzień temu pisała o nas, a wiadomo, że nie jesteśmy najbardziej interesującymi ludźmi w Londynie.

Kate uśmiechnęła się na myśl o naiwności siostry. Kate i Mary może i nie były najbardziej interesującymi osobami w Londynie, ale Edwina, z niezwykle jasnymi włosami i zdu­miewająco błękitnymi oczami, już została uznana za niezrównaną piękność 1814 roku. O Kate natomiast, której oczy i włosy były po prostu brązowe, mówiono zwykle jako o „starszej siostrze Niezrównanej”.

Ale przecież mogło być gorzej. Jak dotąd nikt nie zaczął jej jeszcze nazywać „tą starą panną, siostrą Niezrównanej”. Byłoby to o wiele bliższe prawdy, ale żadna z Sheffieldówien nigdy by się do tego nie przyznała. W wieku dwudziestu lat (prawie dwudziestu jeden, jeśli mielibyśmy być dokładni) Kate nie była już tak młodziutka, by cieszyć się pierw­szym sezonem w Londynie.

Ale tak naprawdę nie miała innego wyjścia. Sheffieldowie nie byli bogaci, nawet gdy żył jeszcze ojciec Kate, a od jego śmierci minęło już pięć lat, kobiety musiały więc mocno zacis­nąć pasa. Nie były jeszcze nędzarkami, ale oglądały dokładnie każdego pensa, zanim go wydały.

Przy swoich skromnych środkach panny Sheffield mog­ły sobie pozwolić tylko na jedną wyprawę do Londynu. Wynajęcie domu i powozu oraz zatrudnienie niezbędnej służby kosztowało. Na tyle dużo, że nie mogły wydać ta­kiej sumy dwa razy. I tak musiały oszczędzać przez pięć lat, żeby przyjechać do Londynu. A jeśli nie powiedzie się im na rynku matrymonialnym… cóż, nikt nie wtrąci ich do więzienia dla dłużników, ale będą musiały, zachowując pozory, żyć w biedzie w jakimś uroczym małym domku na wsi w Somerset.

Tak oto obie dziewczyny były zmuszone zadebiutować w tym samym roku. Postanowiono, że najbardziej odpo­wiedni będzie moment, kiedy Edwina skończy siedem­naście lat, a Kate będzie miała prawie dwadzieścia jeden. Mary wolałaby poczekać, aż Edwina skończy osiemnaście lat i nieco bardziej dojrzeje, jednak to oznaczałoby dla Kate staropanieństwo, bo kto zechciałby ją wtedy poślubić?

Kate uśmiechnęła się cierpko. Wcale nie miała ochoty na ten sezon. Od samego początku wiedziała, że raczej nie zwróci na siebie uwagi towarzystwa. Nie była na tyle piękna, by nadrobić brak posagu, nigdy też nie nauczyła się mizdrzyć, szczebiotać i wdzięcznie poruszać ani robić wszystkich tych rzeczy, które inne dziewczęta najwyraźniej wyssały z mlekiem matki. Nawet Edwina, z natury przecież szczera i prostolinijna, w jakiś tajemniczy sposób umiała stać, chodzić i wzdychać tak, że mężczyźni rumienili się ze szczęścia, jeśli spotkał ich zaszczyt przeprowadzenia jej przez ulicę.

Kate natomiast zawsze trzymała się prosto, spoglądała na wszystko z góry i nie potrafiła usiedzieć na miejscu, na­wet pod groźbą utraty życia. Do tego chodziła, jakby brała udział w wyścigu. Zresztą czemu miałaby postępować ina­czej? — zastanawiała się. Jeśli ktoś dokądś zmierza, powinien dotrzeć tam szybko.

Co się zaś tyczy sezonu w Londynie — nawet niezbyt lubiła to miasto. Wprawdzie całkiem przyjemnie spędzała tutaj czas, a do tego poznała kilka miłych osób. Jednak sezon w Londynie wydawał jej się straszliwą stratą pieniędzy, szczególnie dla dziewczyny, która wolała zostać na wsi i znaleźć sobie jakiegoś rozsądnego mężczyznę, którego mogłaby poślubić.

Ale Mary nic sobie z tego nie robiła.

— Kiedy wychodziłam za twojego ojca — powiedziała — przysięgłam, że będę cię kochała i wychowam z całą troską i uczuciem, jakim obdarzyłabym własne dziecko.

Kate udało się wtrącić tylko jedno „ale”, lecz Mary mówiła dalej:

— Mam zobowiązania wobec twojej biednej matki, świeć Panie nad jej duszą, a jednym z tych zobowiązań jest zadbać, żebyś szczęśliwie i bezpiecznie wyszła za mąż.

— Mogę być szczęśliwa i bezpieczna na wsi — zaprote­stowała Kate.

— W Londynie jest więcej mężczyzn, spośród których można wybierać — odparła Mary.

Wtedy włączyła się Edwina, twierdząc, że bez siostry bę­dzie najbardziej nieszczęśliwą dziewczyną w Londynie. Kate nie mogła do tego dopuścić, jej los został przypieczętowany.

I w ten oto sposób znalazła się w nieco podupadłym salonie wynajętego domu w niemal modnej dzielnicy Lon­dynu i…

Najwyraźniej zebrało jej się na żarty.

…wyrwała siostrze gazetę.

— Kate! — pisnęła Edwina, patrząc z osłupieniem na maleńki trójkącik papieru, który został między jej prawym kciukiem i palcem wskazującym. — Jeszcze nie skończyłam!

— Czytałabyś ją całe wieki — powiedziała Kate, uśmie­chając się szeroko. — Poza tym chcę zobaczyć, co ona ma dzisiaj do powiedzenia o wicehrabim Bri­dgertonie.

W oczach Edwiny, które zwykle przypominały spokojną toń szkockich jezior, pojawiły się szatańskie błyski.

— Jesteś okropnie zainteresowana wicehrabią Bridgertonem. Czy jest coś, o czym nam nie mówisz?

— Nie bądź głupia. Przecież go nie znam. A nawet gdybym poznała, zapewne uciekałabym, aż by się za mną kurzyło. To jest dokładnie ten rodzaj mężczyzn, którego obie powinnyśmy unikać jak ognia. On uwiódłby nawet górę lodową.

— Kate! — wykrzyknęła Mary.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki