Księga rzeczy - Aleš Šteger - ebook

Księga rzeczy ebook

ales steger

0,0
29,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tytułowe „rzeczy” to przedmioty codziennego użytku (parasol, łopata czy wycieraczka), potrawy (chleb, rodzynki, czekolada), substancje (sól, ślina, galareta), zwierzęta (kot, konik morski, mrówka) oraz jeszcze bardziej nieoczekiwane obiekty. Każdemu został poświęcony jeden z wierszy, który jest kunsztownym i frapującym połączeniem osobistego tonu z uniwersalną tematyką. Uważne przyglądanie się rzeczom stanowi dla poety punkt wyjścia do poetyckich miniatur uwodzących bogactwem wyobraźni i zaskakujących skojarzeń, a niekiedy – do pogłębionych, wręcz medytacyjnych refleksji na tematy osobiste, społeczne i ogólnoludzkie. Ton i nastrój poszczególnych wierszy w książce zmieniają się w szerokim zakresie, od figlarnego i żartobliwego aż po przejmująco melancholijny. Niezmienne pozostają skupienie poety na słowie i nieustający wysiłek, by odpowiednie dać rzeczy słowo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 35

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Nie na każdą rzecz istnieje słowo.

Słownik literackiego języka słoweńskiego

A

Umarł A. I nie umarł. Tak jak jego ojciec

A, tak jak jego dziadek, utonął na wiejskim cmentarzu.

Utonął, ale nie utonął. Poszedł do błota.

Do błota i niemych kamieni w błocie.

Tam teraz milczy. Zapomina. Wymazuje. Tam jest i go nie ma.

Bo nie ma kresu. Jest bez początku i końca. AAA.

Ktoś umarł. Nikt. Jego imię –

Zapomniane. I imię jego ojca, i jego dziadka.

Ale czasem odezwą się rzeczy. Czasem wstaje ten,

Kto położył się spać, i dalej umiera ten, kto czuwał przy zmarłym.

Czasem AAA nieznośny terror przestrzeni szukającej swojego głosu.

Czasem AAA jednostajny smutek deszczu nad ścieżkami.

AAA bulgoce, kiedy wytacza się z morza.

AAA westchnienie krzemu w zegarach.

Pewne jest tylko, że A nie żyje.

Kto sądzi, że czasem go słyszy, niech nadstawi drugie ucho.

A kto nie – będzie dalej nasłuchiwał na próżno.

I

Jajko

Kiedy tłuczesz je o brzeg patelni, nie widzisz,

Że jajku w chwili śmierci wyrasta oko.

Jest takie małe, że nie zaspokaja

Nawet najskromniejszego porannego apetytu.

A już patrzy, gapi się na ten twój świat.

Jakie są jego horyzonty, w czyje perspektywy jest zapatrzone?

Czy widzi czas obojętnie wędrujący przez przestrzeń?

Gałki oczne, gałki oczne, pęknięte skorupy, chaos czy porządek?

Wielkie pytania jak na tak niewielkie jajko.

O tak wczesnej porze. A ty – naprawdę chcesz wiedzieć?

Kiedy siadacie, oko w oko, za stołem,

Skórką od chleba w samą porę je oślepiasz.

Węzły

Są węzły, których kunsztowność znasz na pamięć.

I takie, co wywodzą się ze Smyrny.

Są siostry, których nie uwalniasz z pamięci.

I bracia związani z tobą plecy w plecy.

I matki utkane w połatane swetry.

I ojcowie, co nocami rzucają się we własnych sidłach.

A z tymi węzłami jest tak, jakby ktoś

Po kryjomu przeciągnął sznur przez twoje ucho.

Jakbyś to ty był sznurem, a węzły – twoją rodziną.

Nie są gordyjskiego rodu i nie wywodzą się ze Smyrny.

Są z bliska i daleka i łatwo i z trudem

Zamieszkały w tobie. Niedawno od zawsze.

Bądź wyrozumiały dla swoich węzłów.

Daj im rosnąć, daj im się spokojnie zacisnąć.

Przychodzi dzień, kiedy sznur podnosi się w ospałej ciszy.

Jak fakir wspinasz się z siebie.

Kamień

Nikt nie słyszy tego, co chowa w sobie kamień.

Jest niepozorne, wyłącznie jego, jak ból

Złapany między skórę buta i podeszwę.

Kiedy go zdejmujesz, wirują liście w nagich alejach.

Tego, co było, już nigdy nie będzie;

I masa innych znaków w butwieniu.

Zapach okolicznych przychodni. Niemo idziesz dalej.

Nikt nie słyszy tego, co chowasz w sobie.

Jesteś jedynym mieszkańcem swojego kamienia.

Właśnie go odrzuciłeś.

Tarka

Przypominasz sobie, jak twoja matka, Jokasta,

Wróciła z chlewu z rozpłataną dłonią.

W szaleństwie bólu otworzyło się okno.

Wyszła z chlewu i ze swojego ciała.

Przypominasz sobie, jak przewijał je twój wystraszony ojciec,

Jak podczas ucieczki brzegi bandaża się czerwieniły.

Tym razem szept tarki należy do ciebie. Świat się ściera.

Cząstka się zmniejsza, lecz kto jest czyim celem?

Czy nie jesteś tylko narzędziem jabłka w twojej dłoni?

Cicho ściera cię w sobie, dojrzały buddysto, idaredzie samsary.

Kiedy cię zniknie, otwierasz oczy, jak twoja matka

Za tamtym razem, po drugiej stronie rany.

Kot

Czyjego kamienia jest stróżem, czyich podmuchów w sierści?

Sfinks w półuśmiechach, transwestyta-kastrat w futrze z norek.

Kiedy podnosi ogon, dalej steruje stronami przeklętego nieba.

Sceptyk podtrzymujący świat rozmarzeniem, ułudnie.

Unika złej pogody, cudzych nogawek, przynależności do partii politycznych.

Woli pokładać się na schodach jak zastrzelony mafioso

W katedrze popołudniowego światła, cykaniu pobliskich aniołów,

Albo zwinąć się w puchaty stan pośredni między czasem i przestrzenią.

Pozwala się pogłaskać tylko dwa razy.

Wie, że ludzi stać na więcej psów niż miłości.

Kiedy zamyka oczy, spada przez szczekanie w twoim sercu.

Kiedy je otwiera, ze źrenic sypie się złoty pył jak z pękniętych amfor.

Leżą jednak zbyt głęboko nawet dla nurków z najdłuższym oddechem.

Kiełbasa

Widziałeś? Dwieście tysięcy parówek

Protestowało w obronie praw pracowniczych.

Sześć milionów zagazowanych koszernych czosnkowych podczas drugiej wojny

I milion zabitych kiełbasek z ostrą papryką pięćdziesiąt lat później na Bałkanach.

A jednocześnie – zatroskanie. Zwiększa się liczba mortadel z nadwagą.

Trzeba będzie bezzwłocznie podjąć kroki wobec rzeżączki wśród kaszanek.

I ooo, jaka niesamowita w miniówce.

I ta węgierska na obcasach. Jej szew i push-up.

Masa mięsna kłamstwa, lęku, niepewności i nadziei.

A co ma do tego miłość, ta przeraźliwa koncepcja?

Znów ci burczy w brzuchu? Wsadź, wsadź ją do ust.

Między odbytem i ustami apetyt ciała na ciało.

Masa bulimiczna, schwytana w jelito języka.