Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
2,5 MILIONA ODSŁON NA POLSKIM WATTPADZIE!
FENOMENALNY START SERII „HIGH SCHOOL TALES”
Ava desperacko próbowała się odnaleźć w nowej szkole. Nic więc dziwnego, że się wściekła, skoro nikt jej nie ostrzegł, by nie zadzierała z Samuelem Westonem – chłopakiem, któremu wszyscy schodzili z drogi. Czemu więc Ava mu się postawiła? Z lekkomyślności czy niepohamowanej chęci igrania z ogniem?
Nikt tak nie wkurzał Avy jak Samuel. I nikogo tak nie unikała, przemykając korytarzami nowej szkoły. Ale z jakiegoś powodu chłopak się na nią uwziął. A dziewczyna bynajmniej nie zamierzała ugiąć się pod jego pogardliwym spojrzeniem.
Ile przyjdzie jej zapłacić za słowa pełne buntu? Czy w historii tych dwojga chodzi o nienawiść? A może o fascynację?
Burzliwa i mroczna opowieść o walce charakterów. I o granicy między nienawiścią a fascynacją.
Emocjonalny huragan. Powieść, od której nie można się oderwać.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 631
Data ważności licencji: 9/7/2027
Rodzi się stąd dylemat: czy lepiej, by księcia kochano i nie obawiano się go, czy odwrotnie. […] o wiele bardziej bezpiecznie jest budzić obawę niż być kochanym
[…]
Ludzie zaś mniej boją się skrzywdzić tego, kto budzi miłość, niż tego, kto budzi obawę; miłość bowiem oparta jest na zobowiązaniach, które ludzie – ponieważ są źli – zerwą przy pierwszej okazji dla własnej korzyści; strach zaś opiera się na lęku przed karą, który nigdy ich nie opuszcza.
– Niccolo Machiavelli, Książę
Dla Sebastiana, który jest dla mnie największą motywacją,
oraz dla #MafiaMathie za Wasze wsparcie od pierwszego rozdziału
ydaje ci się, że to kolejna opowieść o grzecznej dziewczynce, która pokochała niegrzecznego chłopca?
Książę Mafii – co to w ogóle za tytuł?
Nie jestem grzeczną dziewczynką, chociaż jeszcze do niedawna tak o sobie myślałam.
Wydaje ci się, że wszystko już było? Wszystko jest oczywiste, oklepane, niczym nie zaskakuje?
Schemat goni schemat, wątki się powielają, a każdy bohater jest kalką innego?
Mówimy o liceum, a więc atak klonów jest do przewidzenia. Nie dziwi mnie zatem twój sceptycyzm.
Wydaje ci się, że takie historie już nie wzbudzają emocji? Nie oferują nic poza rozczarowaniem, niesmakiem i chęcią zamknięcia książki? Ile razy można wałkować to samo?
Pełna zgoda.
Masz rację.
Wydaje ci się.
Chociaż wiele bym dała, żeby racja była po twojej stronie.
Życzyłabym sobie być zwykłą nastolatką z typowymi problemami, której życie bywa chwilami bezboleśnie nudne.
Widzisz, ta historia jest taka sama jak setki innych, a jednocześnie bardzo się od nich różni.
Mam na imię Lilianah, ale wszyscy mówią na mnie Ava. Dlaczego? Bo tak chciałam. Mam swoje powody.
Lubię to imię. W odróżnieniu od prawdziwego daje mi poczucie bezpieczeństwa. Sama je wybrałam, określa moją tożsamość, daje poczucie władzy i stabilności. Dzięki niemu mam wrażenie, że sprawuję kontrolę nad własnym życiem. To ja zdecydowałam, w jaki sposób ludzie mają się do mnie zwracać. Nie jestem czyjąś kopią, nie zapycham żadnej dziury, nie kompensuję braków.
Ja – Ava – mogę być sobą. Teoretycznie.
Mam siedemnaście lat, niedługo skończę osiemnaście, i przede mną ostatni rok liceum.
Skoro tu jesteś, to znaczy, że chcesz poznać moją historię. Najprawdopodobniej przywiała cię ciekawość; może gdzieś ktoś rzucił hasło, że warto mnie poznać.
To zabrzmi pompatycznie, ale ciekawość to naprawdę pierwszy stopień do piekła. Nie wierz tym, którzy pieprzą coś o wiedzy.
Ciekawość była jednym z tych uczuć, które wskazywały mi drogę do mojej własnej zagłady. Tyle tylko, że wtedy nie miałam o tym pojęcia. To byłoby zbyt proste.
Nie wiedziałam, dokąd zmierzam, szłam na oślep; nie wiedziałam, gdzie dojdę. Gdybym wiedziała, zapewne obrałabym inny kierunek. Uznałabym, że czasem naprawdę lepiej żyć w niewiedzy.
Opowiedzieć ci moją historię?
O tym, jak przeprowadziłam się do innego miasta i wszystko zaczynałam od nowa?
O tym, jak pozory mylą?
O tym, że schemat nie musi być oczywisty?
O tym, że popularny chłopak chodzi z popularną dziewczyną, nerdy nerdują, emo emują, a sportowcy pakują?
To wszystko już było, prawda?
Prawda.
I nieprawda.
Usiądź wygodnie i podaruj mi trochę swojego czasu. Istnieje spora szansa, że zatrzymam cię tutaj na dłużej.
*
Zacznijmy od podobieństw.
To prawda, że przeprowadziłam się z innego miasta i musiałam zaczynać od nowa. To nie miało być proste, ale potrzebowałam zmian.
W moim poprzednim liceum byłam szkolną gwiazdą. To mnie wybierano na królową balu, to ja przewodniczyłam najważniejszym komitetom, prowadziłam drużynę cheerleaderek i miałam najlepsze oceny. To mnie swatano z kapitanem drużyny futbolowej, ale nic z tego nie wyszło, bo zakochał się w kimś innym.
Bycie szkolną gwiazdą to praca na cały etat. Nie chodziło o to, żeby być suką. Musiałam mieć taktykę.
Moja była całkiem prosta: suczyć wśród suk, nerdować wśród nerdów, wzdychać wśród emo, zakuwać wśród kujonów i gimnastykować się wśród sportowców. Podsumowując: wchodzić w tyłek komu tylko się dało.
Nigdy nikogo nie krytykowałam, zawsze wszystkich wspierałam. Jakoś tak wyszło, że trochę dzięki mnie nasze liceum było najbardziej zgraną szkołą w okolicy, chociaż niezbyt dużą. Wszyscy się znali. Panowała pełna zgoda, pełna asymilacja. Wszystkie grupy społeczne funkcjonowały w określonym porządku, każda w swoim ekosystemie, bez naruszeń i nadużyć wobec pozostałych. Nauczyciele mnie uwielbiali, dyrektor zresztą też.
Brzmi nieźle, prawda?
Brzmi jak bajka, ale to był koszmar.
Koszmar, w którym spośród wszystkich ludzi na świecie możesz być każdym, ale nie sobą. Nie mogłam być sobą. Gdybym była, wszystko by się posypało. Coś kosztem czegoś – symbioza z liceum kosztem mojej tożsamości.
Ostatecznie byłam żałośnie nijaka. Teraz pewnie zastanawiasz się, po co mi to było. Z perspektywy czasu tamto życie nie wydaje się takie najgorsze.
Częściowo kierowała mną próżność, trochę chęć zabawy, trochę potrzeba podniesienia własnej wartości, trochę wygoda. Powodów było mnóstwo. Wiem, że gdybym teraz wróciła do tamtego liceum, nosiliby mnie na rękach.
Bycie szkolną gwiazdą to samotność pośród tłumu. Niby wszyscy cię uwielbiają, niby każdy łaknie twojej atencji, aprobaty, niby chce naśladować, ale nie na tyle, by chcieć zająć twoje miejsce. To trochę jak w Spidermanie: z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. I oni doskonale o tym wiedzieli.
Nie było miejsca na błędy, na powinięcie się nogi, na kierowanie się emocjami. Wszyscy patrzyli na każdy mój krok, nieustannie oceniali, w tym samym czasie klepiąc mnie po plecach.
Jednocześnie nie było nawet jednej osoby, która chciałaby posłuchać, jak bardzo do dupy bywała rola szkolnej miss. Jak bardzo mogło się nie chcieć; jak bardzo uwierała świadomość, że skoro osiągnęło się tak wiele, skoro znaczyło się tak wiele, to rzucenie tego w cholerę byłoby zaprzepaszczeniem wszystkich starań, oddania i ciężkiej pracy.
Nie było przyjaciół.
Przeprowadzka do innego miasta była najlepszym rozwiązaniem. Mogłam zachować twarz, pozycję i zdrowie psychiczne. Potrzebowałam zmian i zanosiło się na to, że takowe nadejdą.
Miało być pięknie.
W nowym miejscu nie brakowało mi splendoru wielkiej Avy Goldberg. Miałam szansę być sobą, tą prawdziwą Avą, która sypiała do południa, chodziła w rozciągniętych dresach, nienawidziła matematyki i piła za dużo gorącej czekolady. Tą Avą, która się myliła, popełniała błędy, zdarzało jej się potknąć na prostej drodze. Tą Avą, która czasem wkładała dwie różne skarpetki, nie widziała nawet jednego odcinka Gry o tron i nie rozumiała fenomenu Ryana Goslinga.
Pełna anonimowość, pełna wolność, pełne zadowolenie.
Tak. Miało być pięknie.
Tyle tylko, że to moje życie – coś musiało się spieprzyć.
Już pierwszego dnia naraziłam się szkolnej gwieździe.
Nie chodziło o liderkę drużyny cheerleaderek czy o królową balu.
Chodziło o niego.
To zawsze musi być jakiś on.
Tu: Samuel Weston.
Zanim opowiem ci, w jaki sposób w ciągu jednej chwili straciłam szansę na jakąkolwiek anonimowość, przejdę do różnic – różnic w tej historii o liceum względem innych o tej samej tematyce.
Są banalne, ale są.
Przede wszystkim wiem, że jestem ładna.
Ha! Ależ to zabrzmiało!
Wiem, że podobam się chłopakom. Moja poprzednia szkoła utwierdziła mnie w przekonaniu, że niezła ze mnie dupa.
Mentalny facepalm.
To brzmi coraz gorzej, serio.
Powiedzmy, że nie muszę robić twarzy na nowo kosmetykami drogeryjnymi, żeby chłopak chciał umówić się ze mną na randkę.
Mam niezłą figurę, chociaż nie jestem zbyt wysoka. Dbam o włosy i paznokcie, regularnie odwiedzam dentystę. Wbrew pozorom diabeł tkwi w szczegółach. Każda z nas jest piękna, jeśli tylko umie o siebie zadbać i podkreślić swoje atuty.
Na dodatek wiem, że nie jestem głupia. Nie lubię się uczyć, ale też niespecjalnie muszę, bo całkiem szybko przyswajam nowy materiał.
Krótko mówiąc: ładna, mądra, bez kompleksów, do tego całkiem zamożna. W historiach o liceum któryś z tych punktów zwykle kuleje. U mnie wszystko gra i buczy.
Kolejna różnica?
W moim nowym liceum królowa balu i kapitanka drużyny cheerleaderek to dwie różne dziewczyny. Muszę dodać, że dwie różne i bardzo fajne dziewczyny. Są skupione na swoich zajęciach i nie zadzierają nosa. Kapitan drużyny futbolowej umawia się z królową balu, za to przewodniczący szkolnego koła naukowego, nerd nad nerdami, spotyka się z liderką cheerleaderek. W tym liceum zgoda radzi sobie świetnie bez ofiar w ludziach. Mówiąc inaczej: tu nikt nie poświęcił własnej tożsamości, żeby wszystkich zbratać.
Tak teraz myślę, że ciężkie czasy wymagają trudnych decyzji. Być może cała szkoła była zgrana, bo mierzyła się z kimś pokroju Samuela Westona.
No właśnie: ostatnia różnica to on.
O ile były tu grupy – sportowcy, emo, cheerleaderki, królowe balu, nerdy, swoiste targowisko rozmaitości – o tyle Samuel… On był ponad nich wszystkich, i to wcale nie w dobrym tego znaczeniu.
Samuel Weston to chodzący seks. Ludzie tak twierdzili, tak się przyjęło.
Samym spojrzeniem potrafił sprawić, że dziewczyny błagały o orgazm, a część dochodziła, nim zdążyła poprosić. Był przystojny, seksowny, pewny siebie, świetnie się uczył, był diabelnie bogaty, pozbawiony skrupułów i… wszyscy się go bali. Dyrektor, nauczyciele, uczniowie, nawet woźna – dosłownie wszyscy trzęśli portkami.
Samuel nie był klasycznym „złym chłopcem”. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek odważył się publicznie go tak określić.
Dziewczyny się go bały, ale wzdychały do jego zdjęć. Chłopaki się go bali, ale w gruncie rzeczy im imponował.
Był przystojny, jeśli wziąć pod uwagę jakieś ogólne kanony piękna. Wysoki, szczupły, ale dobrze zbudowany, o regularnych, niemal arystokratycznych rysach, pełnych ustach ułożonych w wyraz nieskrywanej pogardy, z modnie ułożoną fryzurą – artystyczny nieład w kolorze blond – mógł się podobać. Nie był w moim guście, więc naszą relację uważam za ironię losu stulecia.
Dodatkowo ubierał się absurdalnie elegancko, miał nieograniczony budżet na wszystko, trzymał się z własną grupą znajomych i przemieszczał wartym miliony opancerzonym mercedesem. Jakby tego było mało, Samuel był wybitnym uczniem.
To teraz pytanie: w czym rzecz? Gdzie była skaza na idealnej buźce idealnego chłopca?
Nic takiego, szczegół taki.
Samuel to syn lokalnego capo di tutti capi.
Nieźle, co?
Blake Weston, ojciec Samuela, był królem mafii, jakkolwiek tandetnie może to brzmieć. Zajmował najwyższe stanowisko w rodzinie, należne mu z racji urodzenia, wykształcenia, doświadczenia i wieku. Chociaż z czasem go znienawidziłam, musiałam przyznać, że nadawał się do tej roboty.
Lokalny szef wszystkich szefów, phi. Kto by się przejmował, że miał pod sobą prawie cały dystrykt Los Angeles? Całe pieprzone Los Angeles! Kawałek Kalifornii na własność! Cztery miliony dusz. Miasto Upadłych Aniołów, pełne pustych ludzi, ich naiwnych marzeń i wyidealizowanych wizji świata, przekonanych, że urodzili się w raju, są narodem wybranym i wszystko im się należy, najlepiej podane na złotej tacy. Dużo później, kiedy moja relacja z Samuelem zaczęła się zacieśniać, łatwiej było mi zrozumieć, dlaczego kontrolowanie LA nie było większym wyzwaniem.
Westonowie stanowili prawo, dzierżyli władzę. Monarchia absolutna, ot co. A jak monarchia, to i Książę.
Też sądziłam, że to niemożliwe; że takie rzeczy to jedynie w kiepskich serialach kryminalnych. Kiedy jednak dostałam w twarz od życia, dość szybko otrzeźwiałam i pojęłam, że świat budują bardzo konkretne, zhierarchizowane struktury, o których istnieniu lepiej nie wiedzieć. Ten, kto wyszedł przed szereg i liznął nieco prawdy, już nigdy nie zazna spokojnego snu. Ja niestety należę do tej grupy.
Wszystko przestawało brzmieć niewiarygodnie, kiedy słyszałam o kolejnych egzekucjach, zaginięciach, eksplozjach, przepchnięciu niewygodnych ustaw, dziwnych kradzieżach, wypadkach, podejrzanych naradach lokalnego samorządu. Blake Weston maczał palce we wszystkim i był nietykalny. A Samuel miał przejąć jego spuściznę.
To teraz chyba wypada wyjaśnić, w jaki sposób parszywy los splótł nasze ścieżki. Co miał Książę Mafii do anonimowej Avy Goldberg?
Bardzo wiele, ale o tym później.
Skupmy się na tym, że zaczęło się niewinnie.
Uwaga.
Werble.
Otóż…
Zaparkowałam na jego miejscu.
Tadam!
Tak.
Tak!
Właśnie.
Tylko tyle i aż tyle.
To jest moment, w którym możesz prychnąć z niedowierzaniem i przewrócić oczami. Ja bym tak zrobiła.
Przez pierwszy tydzień szkoły nikt mi nie uświadomił, że parkowałam na miejscu Westona. Jego nie było, parkingi nie były oznakowane, uznałam, że mogę postawić auto tam, gdzie chcę.
Ta błaha decyzja zmieniła wszystko.
I całe moje życie trafił szlag.
o był ładny dzień, a Weston go zepsuł.
Drugi tydzień w nowej szkole zaczęłam z przeświadczeniem, że nie jest tu tak źle. Ludzie okazali się zgrani, sympatyczni, bezproblemowi. Mogłam zniknąć w tłumie i skupić się na własnych sprawach. Tak samo jak w poprzednim liceum, tu również obowiązywał strój dowolny. Słyszałam o placówkach, w których wymagano noszenia mundurków. Na szczęście liceum Jeffersona miało luźne podejście do sprawy. Nie dziwił widok osób, które chodziły w powyciąganych dresach, emu, kapciach czy nawet piżamach. Tu i ówdzie zauważyłam bluzy z logo i godłem szkoły. Podobał mi się ten luz. Człowiek nie skupiał się na dobieraniu garderoby, tylko na nauce. To była droga, którą chciałam podążać. Zaparkowałam moje ukochane auto i dziarskim krokiem poszłam na zajęcia.
Po pierwszej lekcji usłyszałam komunikat, który dosłownie zmroził mi krew w żyłach.
– „Uwaga, uczniowie. Właściciel żółtego chevroleta camaro o numerze rejestracyjnym GLD-BRG proszony jest o natychmiastowe udanie się na parking szkolny. Jeśli tego nie zrobi, auto zostanie odholowane na lokalny parking policyjny”.
– Czy to przypadkiem nie twój… – zaczęła Olivia, moja nowa koleżanka.
– Mój Bumblebee! – Zerwałam się z miejsca.
Nie wiedziałam, o co mogło chodzić. Zaparkowałam tam gdzie zawsze. Do tej pory nie było żadnego problemu. Mój samochód przyciągał wzrok, ale zarazem stał w otoczeniu mercedesów, astonów martinów, porsche czy ferrari, więc nie wiedziałam, czemu nagle wzbudził zainteresowanie administracji.
Olivia poszła razem ze mną. W pięć minut znalazłam się na parkingu i stanęłam jak wryta. Kierowca lawety właśnie przymierzał się do odholowania mojego samochodu!
– Hej! – krzyknęłam, podbiegając do niego. – Co pan robi?
Popatrzył na mnie znudzonym wzrokiem. Skrzyżowałam ramiona na piersi i wymownie uniosłam brew. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Widocznie nie pierwszy raz jakiś bogaty dzieciak miał do niego pretensje. Nie lubiłam być tak określana, ale faktom nie dało się zaprzeczyć: Camaro SS, chociaż trochę mu brakowało do klasy premium, nie było autem klasy średniej. Powiedzmy, że moi rodzice mieli dobrze płatne zajęcie.
– A nie widać? – odparł flegmatycznie. – To twoje auto?
– A nie widać? – przedrzeźniłam go, bo mnie wkurzył. – Moje. Dlaczego chce je pan odholować? Stoi prawidłowo na wyznaczonym miejscu.
– Z tym bym się nie zgodził – usłyszałam za plecami.
Olivia odwróciła się razem ze mną i gwałtownie nabrała powietrza. Za nami stał chłopak w eleganckim stroju, otoczony grupą znajomych. Do tej pory nie widziałam go w szkole, chociaż trzeba przyznać, że rzucał się w oczy. Coś w jego sposobie bycia, w tym, jak patrzył na otoczenie, budziło respekt. Był wyniosły, ale w nienachalny sposób. Znał swoją wartość i wydawało się, że ludzie wokół też ją znali.
Zmierzyłam go spojrzeniem. Musiałam przyznać: widok był niczego sobie, chociaż nie w moim guście. Blond włosy z ciemnymi refleksami, silnie zarysowana linia szczęki, bystre, choć zimne spojrzenie chyba zielonych oczu, wysoka, szczupła i atletyczna, ale nienapakowana sylwetka. Kimkolwiek był ten chłopak, wiedział, że się podoba. Szkoda, że cały efekt psuł wyraz jego twarzy. Krzywił się z niesmakiem i usiłował zabić mnie spojrzeniem.
Uśmiechnęłam się kącikami ust. Nie zamierzałam się bać. Nie chciałam się wycofać, choć być może powinnam. Powietrze dookoła wyraźnie zgęstniało, budząc mój instynkt samozachowawczy z uśpienia. Ludzie wokół milczeli, Olivia wyraźnie się bała. Zauważyłam sygnały ostrzegawcze, ale je zignorowałam. Na widok mojego uśmiechu chłopak zacisnął szczękę. To była mimowolna reakcja.
– W czym problem? – zapytałam ostrzej, niż planowałam.
Olivia złapała mnie za rękę i ścisnęła mocno. Nie wiedziałam, o co jej chodziło. Okej, może i coś w tym chłopaku budziło niepokój, ale to jeszcze nie powód, żeby wpadać w panikę. Nie wyglądał też na takiego, który mógłby zrobić komuś krzywdę. Musiałby pobrudzić sobie ręce i pognieść mankiety w idealnie wyprasowanej koszuli, a do tego przecież nie mógł dopuścić, prawda?
– W tobie najwyraźniej – odparł chłodnym tonem.
Jego koledzy zaśmiali się na te słowa. Ja nie widziałam w tym, co powiedział, nic zabawnego, ale zaczęłam śmiać się razem z nimi, wprowadzając ich w autentyczną konsternację. W jednej chwili ucichli. Ja również momentalnie spoważniałam i uniosłam brew.
– Powiesz, o co chodzi, czy składanie zdań złożonych przekracza twoje możliwości komunikacyjne?
W poprzedniej szkole byłam bardziej zachowawcza. Zawsze ważyłam słowa i przynajmniej trzy razy analizowałam każdą wypowiedź. Byłam w tym najlepsza. Tutaj chciałam być sobą. A bycie sobą to, między innymi, mówienie tego, co się myśli. Tyle tylko, że potem trzeba się liczyć z konsekwencjami.
Chłopak przestał się uśmiechać, nawet przestał się krzywić. Mocniej zacisnął szczękę, wyprostował się i podszedł do mnie wolnym krokiem. Twardo stałam w miejscu, chociaż zaczynałam odczuwać mały dyskomfort. Już jego sposób poruszania się uświadomił mi, że być może – tylko być może – popełniłam błąd i jednak trzeba było ugryźć się w język. Mimo to starałam się nie okazać niepewności.
Zatrzymał się krok przede mną i z premedytacją spojrzał na mnie z góry. Byłam sporo od niego niższa, co chwilowo działało na jego korzyść. Odważnie uniosłam głowę, żeby nie przerwać kontaktu wzrokowego.
Tak, jego oczy były zielone. To nie miało znaczenia, ale przynajmniej potwierdziły się moje wcześniejsze domysły.
Zmierzył mnie pogardliwym wzrokiem od góry do dołu, po czym prychnął mi w twarz.
– Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, z kim rozmawiasz?
Byłam w kiepskim położeniu, ale nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że jego pytanie zabrzmiało tendencyjnie. Rozmiar jego ego wywaliło poza skalę. Sięgałam mu do brody, ale teraz to ja prychnęłam.
– Z jakimś dupkiem – odparłam, po czym dodałam z kpiną: – Najwyraźniej.
Olivia niemal jęknęła i odsunęła się ode mnie na krok. Może nie byłyśmy przyjaciółkami, ale liczyłam na nieco większe wsparcie.
Jeden z członków towarzystwa Pana Mam Duże Ego wybuchnął śmiechem, niezrażony krytycznymi spojrzeniami swoich kolegów. Jeszcze długo nie mógł opanować chichotu.
Tymczasem chłopak nabrał powietrza przez zaciśnięte zęby. Jego wzrok jeszcze bardziej się wyostrzył, a on sam nachylił się nade mną i wysyczał:
– Kopiesz sobie grób.
Nie bardzo wiedziałam, jak powinnam zareagować. Ludzie dokoła patrzyli na całe zajście z zainteresowaniem, ale nie kwapili się, żeby mi pomóc. Ci, którzy stali bliżej, na pewno usłyszeli groźbę. Wyglądało na to, że się bali. Olivia też nic nie zrobiła, co przez ułamek sekundy podawało w wątpliwość sens kumplowania się z kimś, kto już na samym początku znajomości nie przeszedł próby lojalności.
Dla mnie to było za wiele. Próbowałam zrozumieć, co tu się działo. To wszystko przez miejsce parkingowe. To już nawet nie było śmieszne. Nie zamierzałam dać się zastraszyć.
– Mhm. Tak, tak. – Poklepałam go lekko po ramieniu. – A teraz trzy głębokie wdechy i zluzuj. Za bardzo się spinasz.
Nieznajomy strącił moją rękę z obrzydzeniem, jakbym mogła go zarazić trądem czy inną cholerą. Widziałam, że żyła na jego szyi zaczęła pulsować. Wzbudzaliśmy powszechne zainteresowanie, ale nikt się nie wtrącił. Kątem oka zauważyłam przynajmniej dwóch nauczycieli, którzy również świadomie zignorowali zajście. Wyglądało na to, że narażałam się komuś wpływowemu. To jednak było za mało, żeby powstrzymać mój wewnętrzny bunt.
– Jak masz na imię? – zapytał znienacka.
Zmarszczyłam brwi, usiłując dogonić jego proces myślowy. Przeszliśmy od gróźb do wymiany personaliów. Przez moment chciałam go okłamać, ale nie było powodu, żeby to robić. Byłam dumna ze swojego imienia.
– Ava – odparłam.
Chłopak podszedł jeszcze bliżej. Złapał kosmyk moich włosów pomiędzy palce i chwilę się nimi bawił. W innych okolicznościach uznałabym ten gest za intymny. Po chwili pociągnął mocno w swoją stronę tak, że moja twarz znalazła się niewygodnie blisko jego twarzy. Zwykle takie zbliżenia zniekształcają rysy i nawet najwięksi przystojniacy tracą kilka punktów na skali wspaniałości, ale mój oprawca pozostał irytująco przyjemny dla oka. Nie na tyle, żeby chcieć trwać w tej pozycji, ale jednak. Tyle tylko, że ciągnięcie za włosy boli, więc ze złością zmarszczyłam czoło, próbując się odsunąć.
– Jesteś idiotką, Ava. – Uśmiechnął się zimno. – Głupią prowincjonalną dziewuchą bez krzty instynktu samozachowawczego.
Zmrużyłam gniewnie oczy. Mocno przesadził.
Zupełnie niechcący zadarłam z kimś ważnym – czy też z kimś, kto uchodził za ważnego. Dla własnego dobra i jeśli chciałam pozostać anonimowa, powinnam była odpuścić, pokajać się i zniknąć. Nie dałam jednak rady. Znowu musiałabym udawać kogoś, kim nie byłam. Nie mogłam zrezygnować z walki o własną godność.
– Słuchaj no, Panie Ładny. – Świadomie jeszcze bardziej zbliżyłam swoją twarz. Nasze oddechy mieszały się ze sobą. – Nie wiem, kim jesteś, i mam to w dupie. Bumblebee będzie tu stał, bo może. A swoje groźby zostaw dla kogoś, na kim zrobią wrażenie.
Odepchnęłam go lekko. Był tak zaskoczony, że zachwiał się i zrobił dwa kroki wstecz. Nie czekałam na jego reakcję. Chciałam jak najszybciej zakończyć tę farsę. Zwróciłam się do laweciarza, który do tej pory stał niewzruszony i czekał na rozwój wydarzeń.
– Proszę anulować zgłoszenie – nakazałam. – Jeśli chociaż tknie pan mój wóz, to będzie miał pan spore kłopoty.
Mężczyzna popatrzył za moje plecy, oczekując dalszych instrukcji od stojącego za mną chłopaka. Zdążyłam się domyślić, że to on wezwał pomoc drogową. Ostatecznie laweciarz wzruszył ramionami, pomruczał pod nosem o nadętych gówniarzach i odjechał. Tymczasem ja ponownie stanęłam twarzą w twarz z bogiem gniewu we własnej osobie.
– Zaparkowałaś tego grata na moim miejscu.
– Grzeczniej trochę – mruknęłam. – Nie widzę, żeby miejsca były podpisane.
Zacisnął szczękę, poirytowany moim zachowaniem. Och, gdyby tylko wiedział, z jaką pasją odwzajemniałam jego uczucia. Za samo nazwanie mojego cudu motoryzacji gratem powinnam mu zmienić rysopis.
– Dzisiaj… – wysyczał – ci odpuszczę, bo nie mam dla ciebie czasu. Ale jutro zaparkuj gdzieś indziej. Dobrze ci radzę.
Odwrócił się i machnął na kolegów, którzy bez słowa do niego dołączyli. Zacisnęłam pięści i przez chwilę zbierałam się w sobie, żeby za moment ponownie powiedzieć coś, co ostatecznie przypieczętowało mój los.
– Co ty sobie wyobrażasz? – żachnęłam się. – Kim ty jesteś, żeby mi grozić?
Chłopak zatrzymał się i bardzo wolno obrócił się do mnie przodem. Wsparł dłonie na biodrach. Jego elegancki strój dopełniał obrazu zadufanego dupka. Nie zdziwiłabym się, gdyby za plecami chował pawi ogon. Był dumny i przerysowany. Zupełnie nie pasował do reszty społeczności szkolnej i w jednej chwili zajął pierwsze miejsce na mojej liście ludzi, których należy unikać. Do tej pory nie miałam takiej listy, ale właśnie zauważyłam konieczność zmiany tego stanu rzeczy.
– Powiem to raz i więcej nie powtórzę – wycedził jadowicie. – Nazywam się Samuel Weston, a ta szkoła jest moja. Natomiast ty… Ava… Ty już niedługo nie będziesz miała nic.
Nim zdążyłam odpyskować, odwrócił się i odszedł szybkim krokiem. Ludzie schodzili mu z drogi, spuszczając głowy i odwracając wzrok. Niektórzy patrzyli na mnie z czymś, czego nie mogłabym pomylić z żadną inną emocją: ze współczuciem. To było nieoczekiwane i nieprzyjemne, jakby ktoś wbił mi drzazgę i naciskał w tym miejscu, gdzie utknęła.
Odetchnęłam głęboko, próbując odzyskać spokój.
Tą drzazgą miał być Samuel Weston, którego słowa brzmiały boleśnie autentycznie; zupełnie jakby wcale nie żartował.
Bo nie żartował.
*
Po ostatnim dzwonku korytarze zalała masa rozgadanych nastolatków. Wszyscy kierowali się do wyjścia, dyskutując i robiąc plany na wieczór. Ja nie miałam żadnych. Olivia i Serena chciały zająć się swoimi sprawami. Nie próbowałam się wkręcić, nie chciałam się narzucać.
Właśnie dlatego zwolniłam i pozwoliłam, żeby tłum mnie wyprzedził. Byłam cholernie zmęczona. Przez cały dzień mierzyłam się z ciekawskimi spojrzeniami nieznajomych. Niektórzy patrzyli otwarcie, inni zachowywali pozory, zerkając znad książki lub zza pleców kolegów. Udawałam, że tego nie dostrzegam, ale mocno zaciśnięta szczęka zdradzała mój prawdziwy stan. Nie lubiłam być w centrum uwagi. Chciałam od tego uciec, a przez jeden incydent wpadłam z deszczu pod rynnę.
Stanęłam przy szafce i udawałam, że czegoś w niej szukam. Czekałam, aż na korytarzu zrobi się zupełnie pusto. Chciałam wyjść jako ostatnia. Marzyłam o długiej kąpieli i lekkiej kolacji. Planowałam odpalić jakiś serial i z premedytacją zignorować pierwsze prace domowe. Odrobina buntu i dobre jedzenie – to mogło poprawić mi humor. Ta wizja sprawiła, że się uśmiechnęłam. Nie wiedziałam, że właśnie popełniłam błąd.
Ktoś z całej siły uderzył w szafkę tuż koło mojej głowy. Podskoczyłam ze strachu i zrobiłam unik, instynktownie odpowiadając na potencjalne zagrożenie. Usłyszałam śmiech kilku chłopaków i w jednej chwili zostałam otoczona przez świtę Samuela. On sam stał oparty o szafki niecały metr ode mnie. Skrzyżował ręce na piersi i przeszywał mnie spojrzeniem. Nie uśmiechał się, po prostu patrzył.
– Humor dopisuje? – Miał głęboki, dźwięczny głos, którego tembr był przyjemny, lecz kryła się w nim jakaś nieokreślona nuta. Nie potrafiłam jej zdefiniować, ale czułam, że chłopak nie jest nastawiony przyjaźnie. Samuelowi nie zależało na moim dobrym nastroju. Nie miałam pojęcia, do czego zmierza i co tym razem próbuje osiągnąć. Sądziłam, że na parkingu wyjaśniliśmy już wszystko.
– Jeszcze przed chwilą dopisywał. – Spojrzałam na niego wymownie, dając do zrozumienia, że to on jest przyczyną pogorszenia mojego nastroju.
Odepchnął się od szafki i zmniejszył dzielącą nas odległość. Owionął mnie jego zapach. Musiałam przyznać, że pachniał pysznie.
– Czyżby ktoś ci go zepsuł?
Czułam bijące od niego ciepło. Musiałam unieść głowę, żeby utrzymać kontakt wzrokowy. Po moich plecach przeszedł dreszcz. Mogłam twierdzić, że Samuel nie jest w moim typie, ale coś w jego twarzy wzbudzało moje zainteresowanie. Nie był typowym nastolatkiem, których spotykałam na szkolnych korytarzach. Emanował władzą i pewnością siebie, przychodziło mu to z lekkością i pewną gracją. Cokolwiek dawało mu tę wewnętrzną siłę, musiało być solidne. Ładni chłopcy wiedzieli, że są ładni, i zwykle na tym budowali swoją pozycję. Fundamenty pewności Samuela na pewno leżały gdzie indziej. Po latach obserwowania różnych ludzi umiałam określić, kto tylko udawał, a kto naprawdę znał swoją wartość.
– Bardzo konkretny ktoś. – Usiłowałam się nie skrzywić, ale na pewno zmarszczyłam nos.
Wyraz twarzy Samuela pozostał bez zmian. Patrzył na mnie z góry, leniwie przesuwając wzrokiem po mojej twarzy. Milisekundy później zjechał w dół, bez skrępowania gapiąc się na moje piersi, brzuch, a w końcu nogi. Wyglądało to tak, jakby próbował zapamiętać wszystkie szczegóły. Poczułam się nieswojo, chociaż usilnie próbowałam zachować spokój. Nie mogłam dać mu tej satysfakcji.
– Zająć się nim? – zapytał niemal znudzonym tonem, zupełnie jakby wcale nie mówił o sobie.
Uniosłam brew, na chwilę tracąc czujność. Nie wiedziałam, w co chłopak pogrywa i czy powinnam podjąć wyzwanie. Mój instynkt samozachowawczy zapalił wszystkie kontrolki ostrzegawcze w mojej głowie. Postanowiłam go posłuchać.
– O co ci chodzi? – zapytałam wprost, rezygnując z zabawy w kotka i myszkę.
Miałam do niego mnóstwo pytań. Same cisnęły mi się na usta, ale ostatecznie odpuściłam. Mogłam mu wygarnąć, że jeszcze chwilę temu zachował się jak dupek; że przez niego wszyscy w szkole nie spuszczali ze mnie wzroku; że w zasadzie to on był odpowiedzialny za pogorszenie mojego nastroju, więc musiałby zająć się sam sobą. Nie chciałam jednak tego rozgrzebywać. Źle się zaczęło, Samuel był pewną komplikacją, ale mogłam jeszcze spróbować zapanować nad sytuacją. Wdawanie się w dyskusje nie mogło mi w tym pomóc. Chciałam jedynie zrozumieć, na czym stoję i do czego dąży ten nieprzewidywalny chłopak.
– Sprawdzam, jak się czujesz.
Nie zdołałam zapanować nad prychnięciem.
– Jakby cię to obchodziło.
Jego twarz była niemożliwą do rozszyfrowania maską. Żaden mięsień nie drgnął, nic się nie zmieniło. Brak mikroekspresji nieco mnie przerażał. Jeszcze nigdy nie spotkałam człowieka, który potrafiłby tak precyzyjnie kontrolować swoje emocje. Samuel mógł myśleć o wszystkim – od tego, co zje na kolację, po to, w jaki sposób pozbyć się mojego ciała – a ja nie potrafiłabym nic z tym zrobić. Wyglądał jak wąż przed atakiem.
– Obchodzi – powiedział krótko.
Ta rozmowa do niczego nie prowadziła. Westchnęłam, czując większe zmęczenie niż jeszcze chwilę temu. Zanotowałam w głowie, żeby po drodze do domu kupić lody. Potrzebowałam pocieszenia, a słodki deser mógł mi w tym pomóc.
Rozejrzałam się i popatrzyłam po twarzach kolegów Samuela. Ich rysy również zostały wykute z kamienia. Nie podobało mi się to. Zaczęłam żałować, że nie wyszłam z tłumem uczniów, naiwnie myśląc, że tak będzie lepiej. Pusty korytarz boleśnie przypominał mi o tym, że zostałam sama ze swoimi problemami. Teraz tym problemem był blondyn i jego ekipa.
– Doceniam troskę. – Z rozmachem zamknęłam szafkę i zrobiłam krok do tyłu, zwiększając odległość między mną a chłopakiem. – Ale jej nie potrzebuję.
Odwróciłam się, żeby odejść. Ręka Samuela wystrzeliła z niezwykłą prędkością, unieruchamiając mnie w miejscu. Złapał mnie za przedramię i ponownie przyciągnął do siebie. Docisnął moje plecy do klatki piersiowej i otoczył rękoma. Nie mogłam się ruszyć. Dokładnie czułam krzywiznę jego ciała; ciepło, które emitowało; zapach, który wypełniał moje nozdrza. Próbowałam się wyszarpnąć, ale nadaremnie.
– Puść mnie – syknęłam.
Samuel nachylił się i wyszeptał wprost do mojego ucha:
– Zmuś mnie.
O ile przed chwilą poczułam strach, o tyle teraz z radością witałam ogarniającą mnie złość.
– Spadaj! – warknęłam. – Nie bawi mnie to. Puść mnie.
Poczułam delikatne wibracje. Samuel się ze mnie śmiał. Bawiła go moja słabość, złość i brak możliwości ruchu. Cieszył się przewagą i nic nie mogłam z tym zrobić.
– Zacznę krzyczeć – uprzedziłam, chociaż powinnam po prostu natychmiast to zrobić.
– Zrób to – nadal mówił wprost do mojego ucha, ogrzewając je swoim oddechem i wywołując gęsią skórkę. – W najlepszym razie usłyszy cię woźny, który na mój widok ucieknie szybciej, niż zdążysz mrugnąć.
Zacisnęłam usta i ponownie zaczęłam się szarpać. Próbowałam nadepnąć mu na stopę, ale zdawał się przewidywać każdy mój ruch. Po chwili szamotaniny musiałam dać sobie czas na odpoczynek. Samuel nie wyglądał na siłacza, ale jego niepozorna, smukła sylwetka kryła w sobie ogromny potencjał. Utrzymanie wkurzonej nastolatki wymagało energii.
– O co ci chodzi? – powtórzyłam pytanie.
Jednym szybkim ruchem odwrócił mnie przodem do siebie, tym razem dociskając moje plecy do szafki. Oparł dłonie po obu stronach mojej głowy i nachylił się tak, że nasze oczy znalazły się na jednym poziomie.
– Woźny, reszta uczniów, nauczyciele, nawet dyrektor – wyliczał, nie odrywając ode mnie wzroku. – Wszyscy wiedzą, żeby nie wchodzić mi w drogę. Chciałem sprawdzić, jak się czujesz, bo najwyraźniej czujesz się tutaj za dobrze. To jest moja szkoła, Ava.
– Już to mówiłeś. – Przewróciłam oczami, zanim zdążyłam zastanowić się, co robię.
Samuel zacisnął szczękę, zirytowany moim lekceważącym gestem.
– I najwyraźniej do ciebie nie dotarło.
Zacisnęłam pięści i zmrużyłam gniewnie oczy. Powinnam być uległa, ale nie mogłam znieść tej absurdalnej sytuacji.
– Grozisz mi z powodu miejsca na parkingu? Serio?
Lewy kącik ust Westona uniósł się nieco do góry. W tym uśmiechu nie było krzty wesołości.
– Nie grożę ci. Uprzedzam.
– Z powodu miejsca na parkingu? Serio? – zapytałam ponownie, o ton wyżej niż poprzednio.
Samuel opuścił ręce i wyprostował się, celowo patrząc na mnie z góry. Byłam wściekła, więc jego pokaz dominacji nie zrobił na mnie wrażenia.
– Z wielu powodów. Powinnaś na siebie uważać.
– Wiesz, że mogę to zgłosić?
Teraz to ja chciałam go postraszyć. Skończyło się na chęciach, bo moje słowa jedynie go rozbawiły.
– Zrób to – powiedział znowu. – Może być ciekawie.
Nie próbowałam zrozumieć, co miał na myśli. Zdołałam jedynie pojąć, że moje groźby nie robiły na nim wrażenia. Samuel był bardzo pewny siebie i nikogo się nie bał. To mogło oznaczać, że z jakiegoś powodu zajmował wysoką pozycję w łańcuchu pokarmowym tej szkoły. Skoro nawet dyrektor uciekał w popłochu na jego widok, nie mogłam liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Musiałam się o nim dowiedzieć więcej. Postanowiłam, że następnego dnia wypytam o wszystko Olivię i Serenę. Może one mogłyby mi co nieco rozjaśnić.
W tym momencie mój telefon się rozdzwonił. Sięgnęłam do torby. Na wyświetlaczu migało słowo „Mama”. Samuel rzucił okiem na telefon, a jego spojrzenie stwardniało.
– Odbierz. To może być ważne.
Nie dodał nic więcej. Machnął na kolegów i bez słowa ruszył do wyjścia. Patrzyłam, jak wszyscy znikają za drzwiami, i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję oddech. Telefon przestał dzwonić. Zerknęłam na wyświetlacz i wybrałam numer mamy. Jednocześnie wolnym krokiem ruszyłam śladami chłopaków. Do tej pory czułam zapach perfum Westona. Nie umiałam jednak określić, czy wisiał w powietrzu, czy przykleił się do mnie. Obejmował mnie na tyle długo, że mogłam nim przesiąknąć. Postanowiłam, że po powrocie do domu od razu wstawię pranie.
– Lily, kwiatuszku. Jak w szkole? – Głos mojej mamy był nienaturalnie radosny.
Przez ułamek sekundy zastanawiałam się, co powinnam powiedzieć. Nie chciałam jej martwić. Skarżenie się i tak by niczego nie zmieniło.
– W porządku, mamo – odparłam sztucznie radosnym tonem. – A jak w pracy?
Mama zaśmiała się trochę zbyt głośno. Byłam pewna, że nie jest ze mną szczera. Mogłam to rozpoznać, bo robiłam dokładnie to samo. To smutne, że nie pozwoliłyśmy sobie na otwartość.
– Świetnie! To duży i wymagający projekt. Czeka nas trochę zawirowań, część dokumentów wymaga poprawek, ale myślę, że uda nam się z tego wykaraskać.
To był ciekawy dobór słów. Mama mówiła o tym zleceniu jak o gównie, w które wdepnęła i z którego teraz starała się oczyścić podeszwę. Umiałam określić, kiedy jej entuzjazm był sztuczny, i to była jedna z tych chwil. Mimo wszystko nie próbowałam tego roztrząsać. Każda z nas miała problem, z którym musiała się zmierzyć.
– Wracasz do domu? – Mama zmieniła temat.
– Tak. – Podeszłam do Bumblebee i wsiadłam do środka. – Właśnie wsiadłam do samochodu.
– To kończymy. Nie będziesz prowadzić i rozmawiać.
Przewróciłam oczami na jej nadopiekuńczość, ale zrobiło mi się miło. Praca rodziców ograbiała nas z wolnego czasu, sprawiała, że nie mówiliśmy sobie prawdy, nie chcąc psuć nielicznych wspólnych chwil. Nie było mi łatwo, potrzebowałam wsparcia, ale już od dłuższego czasu nieźle radziłam sobie sama. Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym poprosiła o pomoc.
– A wy o której będziecie? – zapytałam, uruchamiając silnik i dając mu szansę się rozgrzać.
– Och, kochanie. Nie umiem powiedzieć. – Mama była wyraźnie zmartwiona. – Nie czekaj na nas z kolacją.
Westchnęłam, bo spodziewałam się dokładnie takiej odpowiedzi. Od momentu przeprowadzki praktycznie nie widywałam rodziców. Wiedziałam, że transakcja, której poświęcali tak wiele uwagi, była bardzo ważna. Dzięki niej na moim prywatnym koncie pojawił się niezły zastrzyk gotówki. Ale było mi głupio, że w wieku prawie osiemnastu lat byłam zazdrosna o pracę rodziców.
– Spoko. Jadę po lody i wracam do domu.
Jeszcze przez chwilę wymieniałyśmy nieistotne uwagi, po czym zakończyłam połączenie. Rozejrzałam się po parkingu, zdając sobie sprawę, że całkowicie opustoszał. Nigdzie nie widziałam Westona ani jego pięciu krasnoludków. Pan Ładny w końcu odpuścił.
d kłótni na parkingu i rozmowy po lekcjach minął miesiąc. Trzydzieści dni omijania Samuela Westona szerokim łukiem.
Widziałam pełne nienawiści spojrzenia, którymi częstował mnie z odległych części szkolnych korytarzy. Unosiłam dumnie podbródek i odpowiadałam tym samym. Prowadziliśmy takie batalie do momentu, w którym ktoś nie postanowił nam przerwać. Żadne z nas nigdy dobrowolnie nie spuściło wzroku jako pierwsze.
Trzydzieści dni niewerbalnych potyczek.
Trzydzieści dni palpitacji serca Olivii, która była przerażona otwartą wrogością Westona. W tym samym czasie Serena, moja druga nowa koleżanka, stała z boku, nie komentując sytuacji nawet jednym słowem. Krótko mówiąc: byłam w tym sama.
Ludzie wytykali mnie palcami. Nie powiem, uwierało mnie to. W nowym miejscu miałam być szara, niewidzialna, wolna, spokojna, swobodna. Nie udało się.
W tym wszystkim ja odczuwałam rosnące zdumienie, które zaczynało przeradzać się w irytację. Liceum Jeffersona było spore, chodziło tu około ośmiuset uczniów. Byłam nowa, zaparkowałam na miejscu Westona, mógł się zdenerwować. Sądziłam, że po czasie odpuści, skupi się na sobie, a o mnie zapomni. Nie rozumiałam, dlaczego tak długo chował urazę i co chciał udowodnić.
Na szczęście fakt, że nie wchodziłam mu w drogę, wystarczył, żeby nie doszło do bezpośredniej konfrontacji. Zabijaliśmy się wzrokiem, ale nic ponad to. To był wygodny układ i cieszyło mnie, że osiągnęliśmy nieme porozumienie. Odczuwałam tym większą ulgę, kiedy dowiedziałam się, że Samuel nie był zwykłym zadufanym dupkiem, za jakiego go uznałam, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy. Koleżanki uświadomiły mi, że Westonowie stanowili elitę wśród pewnych kręgów. Głowa rodziny, ojciec Samuela, był bossem lokalnej mafii, która maczała palce w wielu nielegalnych sprawach. To była w szkole tajemnica poliszynela. Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. Przez chwilę nawet żałowałam, że spierałam się z nim o coś tak banalnego jak miejsce parkingowe. Mimo to chyba nie potrafiłam wtedy całkowicie pojąć powagi sytuacji. Ostatecznie o takich sprawach słyszy się w wiadomościach albo w serialach kryminalnych. Jak mogłam przypuszczać, że doświadczę tego w prawdziwym życiu?
Miałam dwie bliskie koleżanki, parkowałam daleko od auta Westona, pogoda nadal dopisywała, a na korytarzach coraz częściej mówiło się o pierwszym meczu futbolu w tym sezonie. Podzielałam ekscytację, bo chciałam dołączyć do cheerleaderek, a zbliżające się rozgrywki mogły oznaczać nabór do zespołu.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że spór z Samuelem odebrał mi anonimowość. Bałam się, że to może wpłynąć na moją kwalifikację do drużyny. Chciałam wykazać się umiejętnościami, niczym innym.
Wszyscy nagle zaczęli mówić mi „cześć” i posyłać pokrzepiające uśmiechy. Przez chwilę rozważałam, czy to wyraz wsparcia, czy też powoli przygotowywali się do mojego pogrzebu i chcieli się ze mną pożegnać. Podzieliłam się obawami z dziewczynami.
– Nie bądź śmieszna! – prychnęła Serena. – Oni w ten żałosny sposób chcą ci pokazać, że im zaimponowałaś.
– Postawieniem się Samuelowi – dodała Olivia, szukając czegoś w swojej szafce.
Zmarszczyłam brwi i przygryzłam wargę.
Zaimponowałam?
Serio? Nie chciałam nikomu imponować! A już na pewno nie w ten sposób! Ku mojej rozpaczy historia zataczała koło. Nikogo nie obchodziło, jaką byłam osobą.
Zastanawiałam się nad tą kwestią, kiedy w pewnej chwili ktoś gwałtownie mnie popchnął. Wylądowałam plecami na podłodze, mocno uderzając głową o posadzkę. Na krótką chwilę zaparło mi dech, a świat wokół zawirował.
– Ava! – krzyknęły dziewczyny i uklękły przy moim boku.
Przez moment w ogóle się nie ruszałam. Próbowałam nabrać powietrza i przeprocesować, co się właściwie stało. Miałam mroczki przed oczami, ale próbowałam się podnieść. Atak był tak nagły, że nie zdążyłam zarejestrować, co się właściwie stało.
– Moja głowa – wyjęczałam.
Na korytarzu zapadła cisza. W jednej chwili tłum zaniemówił. Wszyscy wstrzymali oddech, kiedy ja usiłowałam go odzyskać. Jednocześnie nie zrobili nic więcej. Nikt nie podszedł i nie próbował mi pomóc. To mogło oznaczać tylko jedno: osobą, która mnie popchnęła, musiał być Samuel. Podejrzenia się potwierdziły, kiedy w moim kierunku wystrzeliła zgrabna męska dłoń, której nadgarstek ozdobiony był szeroką skórzaną bransoletą.
– Och, wybacz.
Kiedy na niego spojrzałam, uśmiechnął się cynicznie.
– Nie zauważyłem cię.
Trzy sekundy. Dokładnie tyle wystarczyło, żeby krew w moich żyłach zawrzała.
Ludzie okazywali mi wsparcie uśmiechami, ale byli obojętni na wybryki Westona. Nie piętnowali go. Mieli czyste sumienie i trwali w fałszywym przekonaniu, że wszystko było okej. Oficjalnie nie opowiedzieli się po żadnej ze stron.
Czasami tak było lepiej, ale żyłam w przekonaniu, że obojętność na krzywdę drugiej osoby będzie tym, co ostatecznie zniszczy ten świat.
Brak reakcji jest reakcją samą w sobie.
Nie potępiasz, a więc dajesz przyzwolenie.
Tak nie powinno być!
A Weston? Co on niby mógł im zrobić? Syn bossa mafii, jasne, to nie brzmi dobrze. Ale to chyba nie znaczyło, że nagle połowa liceum miałaby skończyć z kulką w głowie, prawda?
Rany, znalazłam się w centrum akcji filmu klasy B.
Zignorowałam jego rękę i wspierając się na ramieniu Olivii, stanęłam na nogach. Głowa pulsowała, obraz mi się nieco zamazywał i czułam lekkie mdłości. Wizyta u pielęgniarki była nieunikniona, niemniej ta drobna niedyspozycja nie zamknęła mi ust.
– Też bym wolała cię teraz nie widzieć – wypaliłam.
Nie wierzyłam w bajeczkę o nieszczęśliwym wypadku. Nie sądziłam, żeby Weston był aż takim niezdarą, zwłaszcza że stał przede mną w pełnym stroju drużyny futbolowej, co znaczyło, iż potrafił biegać i łapać piłkę. Aż dziwne, że nie był kapitanem. Odnotowałam w pamięci, żeby później o to zapytać, teraz za bardzo bolała mnie głowa.
– Przeprosiłem – rzucił opryskliwie, niezrażony moimi słowami.
– Nie przyjęłam przeprosin – odpowiedziałam takim samym tonem.
Samuel gniewnie zmrużył oczy. Wyprostował się dumnie i odetchnął, jakby starał się nad sobą zapanować. Fakt, że wyprowadziłam go z równowagi, poczytywałam za osobisty sukces. Moje standardy spadły niepokojąco nisko, skoro cieszyło mnie coś takiego.
W każdym razie wkurzenie Księcia Mafii było niczym w porównaniu z moim bólem głowy. Jego zdenerwowanie w zestawieniu z moim wstrząśnieniem mózgu było jak czuła pieszczota.
Komu było gorzej? Los bywał okrutnie niesprawiedliwy.
– Panie Weston. – Nauczycielka chemii pojawiła się znikąd. – Co tu się stało?
– Drobny wypadek, pani Doherty. – Kąciki ust Samuela uniosły się w zadziornym uśmiechu.
Nauczycielka popatrzyła na mnie, marszcząc brwi. Nie wiem, jaki miałam wyraz twarzy, ale coś błysnęło w jej oczach, a potem wypowiedziała słowa, które tylko pogorszyły moje samopoczucie.
– Odprowadź pannę Goldberg do pielęgniarki – nakazała.
– Ale… – powiedzieliśmy jednocześnie, po czym spojrzeliśmy na siebie z niechęcią.
– Skoro jesteście tacy zgodni, to możecie razem iść do pielęgniarki – powtórzyła z satysfakcją.
– Nie mogę. – Samuel skrzyżował ręce na piersi. – Za chwilę zaczynam trening.
Pani Doherty znacząco uniosła brew.
– A od kiedy pan gra w naszej drużynie?
Odniosłam wrażenie, że nauczycielka chemii nie bała się Samuela. On z kolei zdawał się ją szanować, co było egzotyczne samo w sobie. Samuel i szacunek, phi.
– Od tego sezonu.
Nauczycielka ponownie spojrzała na mnie, a ja zmusiłam się do słabego uśmiechu.
– Poradzę sobie, proszę pani – zapewniłam ją. – Dziewczyny mnie odprowadzą.
– Problem rozwiązany. – Samuel uśmiechnął się szeroko, ale sztucznie.
Widząc chłód w jego oczach, przestałam się martwić o globalne ocieplenie.
– Wybacz, Ava. Naprawdę nie chciałem.
Nie czekał na odpowiedź. Odwrócił się i odszedł. Co za pajac.
– Kretyn – mruknęłam pod nosem.
Nie próbowałam ściszać głosu. Chłopak musiał usłyszeć, bo zwolnił i przechylił głowę w bok. Zdawał sobie jednak sprawę z obecności nauczycielki, więc odpuścił.
Ava jeden, Samuel zero.
Chociaż jeśli liczyć, że mnie dosłownie staranował, to mieliśmy remis.
– Jesteś pewna, że sobie poradzisz? – Pani Doherty spojrzała na mnie znacząco i nie byłam pewna, czy pytała o pójście do pielęgniarki, czy o moją relację z Samuelem.
Zastanowiłam się przez chwilę.
– Tak – odparłam zdecydowanie. – Jestem pewna.
Na jej lekko pomarszczonej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
No i proszę! Miałam wsparcie pani Doherty. Ta świadomość dodała mi skrzydeł.
– Uczę chemii przeszło trzydzieści lat – powiedziała cicho, stając do mnie przodem. – Widziałam wiele reakcji chemicznych, dużo z nich skończyło się wybuchem. – Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, co ma na myśli. – Ale widziałam też sytuacje, w których mieszanki wybuchowe tworzyły nową, niepowtarzalną całość. Jesteś tutaj krótko, Lilianah, ale mam wrażenie, że nieźle namieszasz.
Po tych słowach odwróciła się i odeszła. Popatrzyłam na koleżanki, ale one tylko wzruszyły ramionami.
Okej, to było dziwne.
*
– Co mu zrobiłaś?
Dzwonek na lekcje zadzwonił pięć minut temu, ale cała szkoła wiedziała, że miałam wypadek, więc nie przejmowałam się nieobecnością. Wszystko, co miało związek z Westonem, było sprawą publiczną. Miałam pełne i usprawiedliwione prawo spóźnienia się na lekcję.
Właśnie szłam do pielęgniarki w towarzystwie koleżanek. Olivia cały czas pytała o to samo. Powoli zaczynałam mieć jej dość, zwłaszcza że bolała mnie głowa.
– Nic – powtórzyłam cierpliwie. – Od miesiąca udajemy, że się nie znamy.
– Technicznie rzecz biorąc – wtrąciła Serena – to się nie znacie.
Przewróciłam oczami i posłałam jej krzywe spojrzenie. W odpowiedzi wyszczerzyła zęby. Szczerząca się Serena to naprawdę rzadki widok.
– To inaczej: od miesiąca mijamy się z daleka i nie wchodzimy sobie w drogę.
– Musiałaś mu coś zrobić – naciskała Olivia. – Samuel nie angażuje się osobiście w żadne konflikty.
– Bo nigdy żadnych nie było. – Teraz to Serena przewróciła oczami. – Nikt nie odważył się wchodzić mu w paradę. Ludzie lubią spokój, więc we wszystkim mu ustępują.
– To jest ostro popieprzone. – Parsknęłam sztucznie. – Totalnie. Nie on jeden ma ojca w mafii, a wszyscy trzęsą portkami, jakby od niego zależało ich życie. Skąd w ogóle wiadomo, że to prawda? Mafia nie chodzi po mieście i nie rozdaje ulotek z informacją, kto do niej należy.
Nie byłam specjalistką od zorganizowanych grup przestępczych, ale na zdrowy rozum wydawało mi się, że ich działalność powinna być otoczona tajemnicą. Tymczasem Westonowie niemal chełpili się faktem, że lokalna społeczność bała się o nich choćby pomyśleć. Urzędnicy, służby porządkowe, ważniejsi przedsiębiorcy – wszystkich mieli w garści. Każdy bardziej rentowny biznes był w taki czy inny sposób z nimi związany. Bałam się, że niedługo wyskoczą z mojej lodówki i, mówiąc szczerze, w ogóle by mnie to nie zdziwiło.
Dziewczyny popatrzyły po sobie i nic nie powiedziały. Znałam to spojrzenie aż za dobrze. Coś wiedziały i nie chciały mi powiedzieć. Zatrzymałam się tuż przed drzwiami gabinetu pielęgniarki i uważnie na nie spojrzałam.
– Mówcie, o co chodzi. Raz, raz.
Olivia odwróciła wzrok i zaczęła wykręcać palce u rąk.
Matko kochana.
Ona na serio bała się Westona. Była w nim zadurzona, a jednocześnie traktowała go jak Voldemorta.
Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Ten, Na Którego Nie Wolno Patrzeć.
Ten, Z Którym Trzeba Się Zawsze Zgadzać.
Dramat.
– W zeszłym roku był tutaj taki chłopak… – zaczęła Serena. – John czy Jace…
– Jacob – wtrąciła Olivia smutnym głosem.
– Jacob – zgodziła się Serena. – Był w wieku Samuela. Na wiele zajęć chodzili razem. Zdawało się nawet, że się zakumplowali. To było dziwne, bo Samuel ma swoich kumpli i z nikim więcej się nie zadaje. Jacob stanowił wyjątek. Tylko że im bliżej byli ze sobą, tym Jacob miał więcej wypadków.
– Jakich wypadków? – dociekałam.
Serena wzruszyła ramionami. Olivia postanowiła włączyć się do dyskusji.
– Najpierw ktoś otruł mu psa, potem potrącił jego młodszą siostrę na pasach. Jego mamę zwolniono z pracy, z urzędu miasta. Podpalili mu samochód…
Poczułam ciężką gulę w żołądku. To nie były przelewki. To były czyny karalne, a nie „wypadki”.
– I skąd wiadomo, że to sprawka Samuela?
Serena spojrzała na mnie wymownie. W odpowiedzi uniosłam brew. Może jestem naiwna, ale uważam, że nikt nie jest winny, dopóki mu się tej winy nie udowodni.
– Z czasem okazało się, że Jacob był synem jakiegoś pomniejszego gangstera. Ojciec zostawił rodzinę wiele lat wcześniej, ale jego zła opinia przylgnęła do nich już na zawsze.
– Jak raz wejdziesz w siatkę mafii, to już z niej nie wyjdziesz – mruknęła Olivia.
Serena pokiwała głową.
– Blake Weston wiedział o Jacobie więcej niż Samuel. Nie podobała mu się ich znajomość, bo miał prywatne porachunki z ojcem Jacoba.
Pokręciłam głową, nie wierząc własnym uszom. To brzmiało coraz bardziej nieprawdopodobnie.
– Skąd to wiecie?
Serena popatrzyła ze smutkiem na Olivię.
– Jacob należał do kółka teatralnego. – Oli się uśmiechnęła. – Kumplowaliśmy się.
Nie podobało mi się, że mówiły o nim w czasie przeszłym. To nie wróżyło niczego dobrego.
– I on ci to wszystko powiedział?
– Bał się. – Wzruszyła ramionami. – Traktował Samuela jak dobrego kolegę. Naprawdę go polubił, co nie jest zbyt częste, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Doskonale wiedziałam. Tak czy inaczej, uważałam, że Jacob nie powinien był mieszać Olivii do swoich spraw. Zwłaszcza jeśli były niebezpieczne. Zwłaszcza jeśli dotyczyły Westona.
– A Samuel go zdradził – zakończyła Serena.
– To znaczy? – drążyłam.
Dziewczyny westchnęły ciężko, jakby samo mówienie o tym było męczące. Słuchanie też nie sprawiało przyjemności, ale chciałam mieć jasny ogląd sytuacji.
– Byli ustawieni po lekcjach. Samuel miał go odwieźć do domu, ale w ostatniej chwili powiedział, że coś mu wypadło. Jacob wracał swoim autem. Miał wypadek.
Nie podobało mi się, że Serena przerwała opowieść w takim momencie. Zacisnęłam usta w wąską linię, bo domyślałam się już, jaki będzie finał tej historii.
– Jechał za szybko i nie zdążył wyhamować. Chociaż… W zasadzie i tak nie miałby na to szans, bo miał uszkodzone przewody hamulcowe.
Poczułam zimny dreszcz na plecach. Wiedziałam, co zaraz usłyszę.
– Zginął na miejscu – zakończyła gorzko Olivia, po czym wbiła we mnie wyjątkowo ostre spojrzenie. – Kpisz z tego, że nasze życie zależy od Samuela, ale dokładnie tak jest. Im szybciej to zrozumiesz, tym większa szansa, że unikniesz nieszczęść, które mogą cię przez niego spotkać.
Nie odpowiedziałam. Usłyszałam to, co chciałam.
Bez słowa weszłam do gabinetu pielęgniarki, która nawet nie udawała zdziwionej moim pojawieniem się. Plotki w tej szkole rozchodziły się z prędkością światła. Automatycznie odpowiadałam na jej pytania, dałam sobie zbadać głowę i wcisnąć lek przeciwbólowy. Miałam się zgłosić do szpitala, jeśli ból by się pogłębił albo pojawiłyby się wymioty. Kiwałam ze zrozumieniem głową, chociaż myślami byłam gdzieś daleko.
Jak to możliwe, że jeden człowiek – Blake Weston – miał tu wszędzie aż takie wpływy?
Jak to możliwe, że spośród setek uczniów w całym liceum ja musiałam wejść w konflikt akurat z jego synem?
Nie byłam tchórzem, miałam swoją godność, ale też wierzyłam w swój zdrowy rozsądek. Nie czułam strachu, lecz wiedziałam, że unikanie Samuela to najlepsze, co mogłam robić.
*
Unikanie Samuela.
Wolne żarty.
Nie da się unikać kogoś, kto chce być zauważany.
Po lekcjach wolnym krokiem zmierzałam do mojego auta. Byłam głęboko zamyślona, więc kiedy jak spod ziemi wyrósł przede mną Jordan Smith, jeden z najbliższych kumpli Westona, praktycznie się od niego odbiłam.
Patrzyłam na chłopaka, a on na mnie. Zaczynało być niezręcznie. Smith chyba spodziewał się jakiejś reakcji, ale nie miałam ochoty na konfrontację. Zrobiłam krok w lewo, zaszedł mi drogę. Zrobiłam krok w prawo, sytuacja się powtórzyła. Uniosłam brew i posłałam mu zmęczone spojrzenie.
– Jesteś niemową? – wypalił i uśmiechnął się rozbrajająco.
– Jestem zmęczona – odpowiedziałam wbrew sobie.
Pokiwał w zamyśleniu, po czym palcem wskazującym dotknął mojego czoła.
– Jak głowa?
Prychnęłam i zmrużyłam oczy. Nawiązywał do sytuacji sprzed kilku godzin i chyba usiłował być zabawny. Mnie nie było do śmiechu.
– Na miejscu i pracuje. – Zaczynał mnie irytować. – Czego chcesz?
– Już myślałem, że nigdy nie zapytasz.
Złapał mnie za rękę i pociągnął w przeciwnym kierunku. Bumblebee niebezpiecznie się ode mnie oddalał. Albo raczej: to ja niebezpiecznie oddalałam się od szkolnego parkingu. Wbiłam stopy w ziemię i z całej siły się zaparłam.
– Stop! Dokąd ty mnie ciągniesz?
– Samuel chce porozmawiać.
Poczułam ucisk w żołądku, ale nie dałam niczego po sobie poznać.
– Samuel mógł sam do mnie przyjść.
W odpowiedzi Jordan jedynie prychnął.
– Powiedz Samuelowi, że ma wyjątkowo paskudne maniery. – Nie ruszałam się z miejsca.
Jordan szarpnął mnie mocno, kończąc z uprzejmościami, i zaciągnął za budynek szkoły. Był tam zaułek, w którym zwykle przesiadywali emo. Otoczenie w ogóle nie pasowało do wielkiego Westona, który panoszył się po korytarzach szkoły jak jakiś pieprzony pan i władca. Rozumiałam jednak, dlaczego wybrał to miejsce. Nikt, dosłownie nikt, nie mógł nas tutaj zobaczyć. Dyskretnie przełknęłam ślinę.
– Sama mu to powiedz – szepnął mi do ucha Jordan, po czym popchnął mnie z całej siły w stronę siedzącego na stole Samuela.
Chłopak robił wrażenie, należało mu to przyznać. Opierał łokcie na kolanach, a stopy o ławkę i bardzo nieelegancko siedział na stole. Na nosie miał ray-bany podobne do moich. Włosy zaczesał do tyłu, a rękawy koszuli podwinął. Widziałam jego nagie kostki wystające z designerskich półbutów.
Ciekawe, czy robiłby takie wrażenie, gdyby go ubrać na przykład w worek na śmieci?
Ta myśl nieco podniosła mnie na duchu, więc mimowolnie się uśmiechnęłam. Mój gest został źle zrozumiany.
– No proszę. Widzę, że humor cię nie opuszcza.
Jego sposób wypowiadania się pasował do pięćdziesięcioletniego dżentelmena, a nie niepełnoletniego samozwańczego dziedzica. Nie skomentowałam tego w żaden sposób, żeby nie pogarszać sytuacji, która i tak nie prezentowała się dobrze.
Nie ruszyłam się z miejsca, on również nadal siedział. Skrzyżowałam ramiona na piersi i wbiłam w niego nienawistne spojrzenie. Powinnam być ostrożniejsza. Mogłam się z tym nie zgadzać, mogłam z tego kpić, ale Weston najwyraźniej naprawdę nie był miłym gościem.
To ciekawe, że obcy człowiek może wywołać w nas tak gwałtowne emocje.
Cały czas nie opuszczała mnie myśl o Jacobie i, mimo że nie znałam całej historii, jeszcze bardziej nie lubiłam Samuela. Na nienawiść nadal nie zasługiwał.
– Czego chcesz? – zapytałam krótko.
Powoli wsunął okulary na czubek głowy i obdarzył mnie niespiesznym spojrzeniem. Widziałam, że mierzy mnie od stóp do głów, ale nie peszyło mnie to. Samuel nie był w moim typie. Nie mdlałam na jego widok, więc te wszystkie macho zagrywki nie robiły na mnie wrażenia. Był atrakcyjny, ale największe ilości designerskich ciuchów i drogich perfum nie mogły upiększyć jego wnętrza. Może byłam staroświecka, ale to nadal miało dla mnie największe znaczenie. Poza tym miałam poczucie własnej wartości, wiedziałam, że mogę się podobać, byłam przyzwyczajona do tak prostackich zachowań jak to, które właśnie prezentował.
– Przeprosin – odpowiedział po chwili.
Uniosłam brew, nie rozumiejąc, za co niby miałabym go przepraszać. On, na przykład, mógłby przeprosić za siniaka na mojej głowie, zarwaną lekcję biologii i fakt, że byłam spóźniona na obiad. Jeszcze chwila i burczenie mojego brzucha zagłuszyłoby wszelkie rozmowy.
– Jaśniej, Weston. – Westchnęłam z irytacją. – Nie mam całego dnia.
Ava głodna, Ava zła.
Wolnym ruchem opuścił stopy na ziemię i odbił się od stołu. Zrobił dwa kroki w moją stronę i nieznacznie przechylił głowę na bok.
– Intrygujesz mnie, Ava – oświadczył wyjątkowo spokojnie. – Zastanawiam się, co trzeba mieć w głowie, żeby tak zupełnie świadomie życzyć sobie śmierci.
Zacisnęłam szczękę, ale nie okazałam strachu. Czułam, jak moje serce pompuje krew. Patrzyliśmy sobie w oczy, nie zamierzałam opuścić wzroku. Mogłabym wszystko obrócić w żart, ale uczono mnie, że żart to oręże głupców. Może nie byliśmy godnymi siebie przeciwnikami, może pochodzenie i koneksje Westona czyniły go groźnym, ale nie mogłam pozwolić, żeby traktował mnie jak idiotkę.
– Nie dałeś mi życia – oznajmiłam twardo. – I nie ty mi je odbierzesz.
Nie dbałam o to, że zabrzmiało to pompatycznie. Znając dokonania Blake’a Westona, miałam świadomość, że temat życia i śmierci był w ich rodzinie traktowany bardzo poważnie. Kiedy ktoś mówił „zabiję cię”, prawdopodobnie dokładnie to miał na myśli.
– Nie dałem – przyznał wolno. – Ale mogę odebrać.
Podszedł jeszcze bliżej i wyciągnął dłoń w moją stronę. Mimowolnie drgnęłam, zła na własną reakcję. Tymczasem w zimnych zielonych oczach Samuela pojawiła się iskierka rozbawienia. Złapał kosmyk moich włosów i przesuwał go między palcami. To była niechciana bliskość. Jego gest był intymny, niewłaściwy. Wcześniej miałam nadzieję, że ktoś tu przyjdzie. Teraz nie chciałam, żeby ktokolwiek widział nas w takiej sytuacji.
– Więc jednak nie jesteś aż tak głupia. – Chyba zauważył, że zadrżałam.
– Czego ode mnie chcesz? – powtórzyłam ostro.
Przestał bawić się moimi włosami, ale nie opuścił ręki. Zamiast tego niemal pieszczotliwie pogładził mój policzek. Miał ciepłą dłoń, która pachniała jego perfumami. Nagle złapał mnie mocno za szczękę i przysunął moją twarz do swojej. Patrzenie w jego oczy z tak niewielkiej odległości miało w sobie coś z patrzenia w ślepia bezlitosnego gada. To spojrzenie było zimne, niebezpieczne i irytująco podniecające.
Musiałam mieć duży niedobór cukru, skoro tego rodzaju absurdy przychodziły mi do głowy.
– Chciałbym, żebyś zniknęła, bo cenię sobie spokój. – Omiótł moją twarz ciepłym oddechem. – A mam wrażenie, że jesteś świetna w sprawianiu kłopotów.
Próbowałam się wyszarpnąć, ale mnie nie puścił.
– Tak się składa, że ja też lubię spokój – syknęłam. – I najchętniej nie oglądałabym cię więcej na oczy. Umówmy się, że ty nie będziesz brudził sobie rąk moją skromną osobą, a ja będę udawać, że nie istniejesz.
Patrzył na mnie przez chwilę, po czym odchylił się do tyłu i wybuchnął śmiechem. Miał głęboki i dźwięczny śmiech, chociaż dało się w nim wyczuć fałszywą nutę. To było nieoczekiwane.
Tak samo jak nieoczekiwany był nagły skurcz mojego żołądka, jakby zawirowało w nim tornado. Doskonale wiedziałam, co to oznacza, i miałam ochotę przybić sobie piątkę.
Krzesłem.
W czoło.
Czułam obrzydzenie na myśl, że Weston mógł wydać mi się w jakikolwiek sposób atrakcyjny, zwłaszcza w takim momencie. Owszem, fizyczność miał interesującą, jednak zgniłe wnętrze psuło cały urok. Jeśli dodać do tego fatalne maniery i rzucanie gróźb jako sposób nawiązywania nowych znajomości, to całkowicie skreślało go to z listy potencjalnych obiektów westchnień. Należało mieć chociaż odrobinę godności, zasad i szacunku do siebie. Nie byłam fanką historii bad boy i good girl. Właśnie dlatego starałam się zignorować motylki w brzuchu, które zwariowały, słysząc jego śmiech. Był seksowny jak cholera. Ale to tak, jakby robić sobie drinka z arszeniku. Ryzykownie, z adrenaliną, ale finalnie bez szans na happy end.
– Ava, Ava, Ava… – Popatrzył na mnie z uśmiechem, ale jego oczy pozostały bez wyrazu. – Zabawna jesteś.
Nie odpowiedziałam. Nie zareagowałam. Żaden mięsień na mojej twarzy nawet nie drgnął. Prowokowanie go nie było dobrym pomysłem. Musiałam przyjąć jakąś strategię, ale w tamtej chwili nie miałam do tego głowy. To kwestia do przemyślenia w bardziej sprzyjających warunkach.
– Czy ty jeszcze nie pojęłaś, że mnie się nie ignoruje?
Zaczynałam się gubić. Samuel wysyłał sprzeczne sygnały. Wyglądało to tak, jakby czegoś ode mnie chciał i jednocześnie sam się przed tym bronił. Dla niego byłam nikim, a mimo to prowokował kolejne konfrontacje. Chciałam go unikać, on chciał, żebym zniknęła, a teraz twierdził, że jego się nie ignoruje.
– Nie zmienię szkoły, jeśli do tego zmierzasz – powiedziałam spokojnie.
Spokój.
Tylko spokój mógł mnie ocalić.
Zauważyłam, że każdy przejaw irytacji z mojej strony kończył się jego wybuchem. To chyba o takich reakcjach mówiła pani Doherty.
Znowu spróbowałam wyrwać się z jego uścisku i tym razem mnie puścił. Mimowolnie potarłam obolałą szczękę.
– Zatem mamy problem. – Skrzyżował ramiona na piersi.
W zasadzie to ja miałam problem. Nie chciałam żadnych kontaktów z Westonem, ale on z jakiegoś powodu inicjował kolejne spotkania. Odnosiłam wrażenie, że świetnie się bawi moim kosztem. Mimowolnie zapewniałam mu rozrywkę. Był przyzwyczajony, że cała szkoła padała przed nim na kolana. Ja jedna zrobiłam coś zupełnie na odwrót. Chciałam czy nie, zwróciłam na siebie jego uwagę. Teraz musiałam wymyślić, jak to odkręcić.
– Nie mamy problemu. – Odsunęłam się od niego. – Skoro nie ja, to może ty udawaj, że nie istnieję. Możesz mnie olewać. Tak samo, jak robisz z resztą szkoły. Naprawdę. Jakoś to przeżyję.
Samuel nie odrywał ode mnie wzroku. Na jego twarzy widniało rozbawienie, chociaż nie sięgało zimnych, zielonych oczu.
Zawsze mi się wydawało, że zielony nie może być zimny. Cóż, życie potrafi zaskoczyć.
Obserwował mnie w ciszy, ewidentnie coś rozważając.
– Zobaczymy – podsumował po chwili.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
– Zobaczymy? – powtórzyłam tępo.
– Tak, Ava. – Wymawianie mojego imienia również go bawiło. – Zobaczymy.
Spokój.
Tylko spokój mnie…
A w dupie z tym!
Przy nim nie dało się zachować spokoju!
Chciałam być rozważna, ale to było ponad moje siły. Pamiętałam o Jacobie, pamiętałam wszystkie groźby, które już zdążyłam od niego usłyszeć, a mimo wszystko emocje wzięły górę.
– Jaja sobie robisz?! – Oparłam dłonie na biodrach i gniewnie zmarszczyłam brwi.
Samuel uśmiechnął się jeszcze szerzej. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że dałam się sprowokować. Ten kretyn doskonale wiedział, że wyprowadził mnie z równowagi.
Weston dwa, Ava jeden.
Szlag!
– Cóż za wysublimowane słownictwo! – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Takie brzydkie słowa w ustach takiej ładnej dziewczyny.
Kpił ze mnie, skutecznie podnosząc mi ciśnienie.
– Pieprz się! – warknęłam. – Nie mam zamiaru brać udziału w twoich chorych gierkach.
– Nie masz wyjścia – powiedział, nagle poważniejąc. – Tutaj to ja rozdaję karty.
Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami, po czym odetchnęłam głęboko.
– Zobaczymy – powtórzyłam po nim, po czym odwróciłam się i ruszyłam w kierunku parkingu.
Nie zatrzymał mnie i pozwolił, żebym miała ostatnie słowo.
Czy przyjdzie mi za to zapłacić?
A kto to wie?
Po Samuelu Westonie można było się spodziewać wszystkiego. Dosłownie wszystkiego.
Właśnie przeprowadziłam jedną z najdziwniejszych rozmów w swoim życiu, a miałam nieodparte wrażenie, że to dopiero początek
dkąd pamiętam, ze wszystkimi problemami musiałam radzić sobie sama.
Rodzice rzadko bywali w domu, nie miałam dziadków, a ciocia mieszkała w Indianie.
Dzieci z sąsiedztwa nie chciały się ze mną bawić, bo uchodziliśmy za bogatą rodzinę. Nigdy nie daliśmy nikomu odczuć, że jesteśmy w jakiś sposób lepsi. Mimo wszystko ludzie trzymali dystans.
W poprzedniej szkole również nie nawiązałam szczerych przyjaźni.
Nie miałam szczęścia do ludzi, jeśli można to tak określić. Nigdy nie miałam przy swoim boku nikogo szczerego, zaufanego i bliskiego. Brakowało w moim życiu kogoś prawdziwego. Kogoś, z kim mogłabym ponarzekać na rodziców, popłakać przy komedii romantycznej, poplotkować o ciuchach.
Mówiąc wprost, byłam samotna.
Ale w końcu człowiek adaptuje się do warunków, w których wzrasta. Tak samo było ze mną. Nauczyłam się kompensować deficyt prawdziwych przyjaciół tłumem powierzchownych znajomości. Miałam wokół siebie chmarę interesownych ludzi, którzy skutecznie zajmowali mój czas.
Już nie byłam sama.
Kiedy wracam myślami do tamtego czasu, nie jest mi ani źle, ani dobrze. Jest nijak.
To uczucie, kiedy niekoniecznie jesteś smutna, ale czujesz ogromną, nieokreśloną pustkę.
W związku z tym, kiedy pojawił się problem o nazwisku Weston, musiałam zebrać się w sobie i ponownie samotnie stanąć do walki.
Nie chciałam niepokoić rodziców. Starali się mnie wspierać, ale nie potrafili odnaleźć się w rzeczywistości rozstrojonej hormonami nastolatki. No i wiedziałam, że ich praca była wystarczająco stresująca. Prawie nigdy nie było ich w domu, a wieczorami wracali kompletnie wyczerpani. Czasami zastanawiałam się, czy aby na pewno byli agentami nieruchomości. Momentami wyglądali jak po ekstremalnie trudnych misjach, przez co myślałam o nich jako o agentach specjalnych.
Jednocześnie targały mną wątpliwości. Czułam, że nie powinnam tej sprawy przed nimi ukrywać. Groźby Samuela nie były wyssane z palca. Wszyscy się go bali, coś zatem było na rzeczy. Przypadkiem znalazłam się w samym centrum jego zainteresowania. Nie mogłam liczyć na szybką przeprowadzkę, więc należało obmyślić dobry plan funkcjonowania w szkole.
Po szkole, na szczęście, życie wyglądało całkiem normalnie.
