Krzyż Ameryki. Dziennik z pieszej drogi przez kontynent - Roman Zięba - ebook
PROMOCJA

Krzyż Ameryki. Dziennik z pieszej drogi przez kontynent ebook

Roman Zięba

0,0
59,00 zł
49,00 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 59,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Krzyż Ameryki” nie jest typową książką o pielgrzymowaniu, chociaż 190 dni pieszej wędrówki dwoma szlakami przez kontynent Ameryki Północnej wypełniała modlitwa milionów kroków. To opowieść o krzyżu, czyli o zadaniu, jakie człowiek dostaje do wykonania na swoją drogę i o nadziei, która uobecnia się w tym znaku w chwilach najcięższej próby.

Wojtek i ja przemierzyliśmy Amerykę dwoma trasami, które ułożyły się na mapie w znak krzyża i przecięły w Denver. Przez sześć miesięcy przebywaliśmy wewnątrz paschalnego znaku, który symbolizuje śmierć, a zarazem otwiera drogę do prawdy o życiu. Wielką wartością tej pielgrzymki były setki spotkań z Kanadyjczykami, Amerykanami i Meksykanami. Z ludźmi sukcesu i bezdomnymi w Kalifornii, z ranczerami Nevady, Utah, Colorado i Texasu, z mieszkańcami wielomilionowych metropolii i z ubogimi mieszkańcami meksykańskich faveli, z gościnnymi mormonami, Indianami w rezerwatach, amiszami, żydami mesjanistycznymi, z chrześcijanami niemal wszystkich denominacji - z ludźmi, o których wiedzieliśmy tylko tyle, że chcieli udzielić pomocy napotkanemu pielgrzymowi.

Najchętniej pomagali albo ci, którzy sami mieli niewiele, albo tacy, którzy doświadczyli kiedyś cierpienia bądź utraty. Pomimo różnic dzieliliśmy razem wspólne przekonanie: że gdy w życiu przychodzi czas ciemności, gdy ciężar wydaje się nie do udźwignięcia – jest to moment niezwykłego spotkania. Takiego, za jakim wszyscy tęsknimy. Pierwsza iskra nadziei pojawia się zawsze na dnie największej ciemności. To jest tajemnica krzyża. O tym jest ta książka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 456

Rok wydania: 2020

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



WYDANIE I

ISBN: 978-83-66020-26-9

COPYRIGHT© 2019 BY WYDAWNICTWO SUMUS

All rights reserved

WYDAWNICTWO SUMUS

www.sumuswydawnictwo.pl

e-mail: [email protected]

OPRACOWANIE REDAKCYJNE

Ewa Popielarz (ewapopielarz.pl)

KOREKTA

Ewa Popielarz (ewapopielarz.pl)

PROJEKT OKŁADKI

Tomasz Banasik (bananito.pl)

SKŁAD I ŁAMANIE

Tomasz Banasik (bananito.pl)

Dla Ingi i Adama,

odkrywców Nowego Świata

WPROWADZENIE

Krzyż Ameryki

Krzyż Ameryki nie jest typową książką o pielgrzymowaniu, chociaż 190 dni pieszej wędrówki dwoma szlakami przez kontynent Ameryki Północnej wypełniała modlitwa milionów kroków. To opowieść o krzyżu, czyli o zadaniu, jakie człowiek dostaje do wykonania na swoją drogę, i o nadziei, która uobecnia się w tym znaku w chwilach najcięższej próby.

Od czasów Konstantyna krzyż jest dla chrześcijan symbolem spotkania dwóch rzeczywistości, które nieustannie toczą ze sobą walkę w świecie i w każdym człowieku. Rezultatem tego zmagania może być albo zwycięstwo prawdziwego życia, albo wieczna tułaczka w świecie odciętym od celu.

Wojtek i ja przemierzyliśmy Amerykę dwoma trasami, które ułożyły się na mapie w znak krzyża i przecięły w Denver. Przez sześć miesięcy przebywaliśmy wewnątrz paschalnego znaku, który symbolizuje śmierć, a zarazem otwiera drogę do prawdy o życiu.

Wielką wartością tej pielgrzymki były setki spotkań z Kanadyjczykami, Amerykanami i Meksykanami. Z ludźmi sukcesu i bezdomnymi w Kalifornii, z ranczerami Nevady, Utah, Kolorado i Teksasu, z mieszkańcami wielomilionowych metropolii i z ubogimi z meksykańskich faveli, z gościnnymi mormonami, Indianami w rezerwatach, z amiszami, żydami mesjanistycznymi, z chrześcijanami niemal wszystkich denominacji – z ludźmi, o których wiedzieliśmy tylko tyle, że chcieli udzielić pomocy napotkanemu pielgrzymowi. Najchętniej pomagali albo ci, którzy sami mieli niewiele, albo tacy, którzy doświadczyli kiedyś cierpienia bądź utraty. Pomimo różnic dzieliliśmy wspólne przekonanie: że gdy w życiu przychodzi czas ciemności, gdy ciężar wydaje się nie do udźwignięcia – jest to moment niezwykłego spotkania. Takiego, za jakim wszyscy tęsknimy. Pierwsza iskra nadziei pojawia się zawsze na dnie największej ciemności. To tajemnica krzyża. I o tym jest ta książka.

Żeby prawdziwie pragnąć czegoś dla kogoś, trzeba być gotowym do ofiary. Dlatego modląc się „nogami” o błogosławieństwo dla USA, Kanady i Meksyku i o światło dla rządzących, obaj z Wojtkiem dzień po dniu mierzyliśmy się ze swoim własnym krzyżem. W samotnej pielgrzymce bez zabezpieczonych środków i noclegów, gdy trzeba zaufać Bożej Opatrzności i zdać się na pomoc napotkanych ludzi, znikają wygodne podpory i schematy, opadają zasłony i można zobaczyć prawdziwego siebie oraz świat inny niż ten, do którego przywykliśmy.

Droga modlitwy to stawanie w prawdzie o sobie samym. Długi czas w jednostajnym rytmie kroków, liczne trudności i próby pustyni odsłaniały nieprzyjemne i dotąd ukrywane fakty, z którymi trzeba było się zmierzyć, żeby posuwać się naprzód. Krzyż pokazywał nam drogę umierania w nas tego wszystkiego, co przeszkadza dostrzegać prawdę i nią żyć. A prawdziwie żyć można tylko dla kogoś. W czasie wędrówki wiele razy słyszeliśmy pytania: „Why?”, „Dlaczego? Dlaczego idziecie?”. Odpowiedź pojawiała się sama: Jeśli uda nam się dojść do końca i nakreślimy Krzyż Ameryki – wierzymy, że ten znak będzie odpowiedzią. Krzyż sam da odpowiedź.

Zacząć żyć prawdziwie to ruszyć w daleką podróż

„Zacząć żyć prawdziwie to ruszyć w daleką podróż” – pisał w swych dziennikach Henry David Thoreau, XIX-wieczny amerykański autor i filozof, o którym inny znany myśliciel tego okresu, Ralph W. Emerson, powiedział, że był „najbardziej amerykański z Amerykanów”. Thoreau urodził się w 1817 roku, a więc zaledwie czterdzieści dwa lata po podpisaniu przez Thomasa Jeffersona i Ojców Założycieli Deklaracji Niepodległości, która zakończyła ośmioletnią wojnę o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Nowo powstały sojusz trzynastu Zjednoczonych Stanów Ameryki, które uwolniły się spod panowania Anglii, był wielkim eksperymentem, a jego przyszłości nikt nie znał. Zachodnia granica stanów opierała się na rzece Missisipi, ale wkrótce miała zacząć przesuwać się dalej na zachód w procesie, który ukształtuje charakter i tożsamość przyszłych Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.

Nie opuszczając przez całe życie okolic rodzinnego Concord na Wschodnim Wybrzeżu, Thoreau spędzał dnie głównie na pieszych wędrówkach i opisywaniu swoich doświadczeń. Uważał, że prosta, naturalna i pierwotna czynność chodzenia otwiera człowieka na głębokie prawdy ukryte w naturze i w nim samym. Głosząc pochwałę chodzenia, był jednocześnie ucieleśnieniem rodzącego się wtedy „ducha Ameryki” – tęsknoty za przekraczaniem kolejnych granic w podążaniu za marzeniami o prawdziwym, spełnionym życiu.

Stany Zjednoczone Ameryki od początku swego istnienia przechodziły ciągłe zmiany. Niepokój ciała i duszy – typowa cecha mieszkańców tego młodego kraju – oraz tymczasowy charakter tworzonych rozwiązań wynikały w dużej mierze z eksperymentu, jakim było zasiedlanie Zachodu i rozwój młodego państwa. Nowa energia, konieczna w procesie kolonizacji wielkich terenów na zachód od Missisipi, brała się z surowej determinacji osadników, z cech niezbędnych do przetrwania, jak odporność, przezorność i pomysłowość. Przy czym nikt nie był pewny wyniku tego eksperymentu. Ameryka rodziła się w trudnym procesie wkraczania z wiarą w niepewność. Dzieje USA to historia ofiarnego trudu, niezłomnej ufności i niegasnącego pragnienia stawania się cały czas czymś więcej.

Niestety ceną, jaką zapłaciły Stany Zjednoczone za swój dynamiczny rozwój, była krew milionów rdzennych mieszkańców kontynentu Ameryki Północnej, brutalnie pacyfikowanych, wysiedlanych z ich historycznych terenów, ginących od chorób białego człowieka. Pomimo że legenda Indian stała się częścią historii Stanów Zjednoczonych, do dziś wyczuwalne są następstwa wielkiej niesprawiedliwości, jaka ich spotkała, i duchowe konsekwencje krzywd, które często nie znalazły żadnego zadośćuczynienia. Ta ciemna karta w historii USA dotyka odwiecznego problemu, jakim jest cena postępu, i pozostawia wciąż bez odpowiedzi pytanie, czy i w jakim stopniu można było uniknąć cierpień ludów, które przed pojawieniem się białych osadników zamieszkiwały przez stulecia tereny Ameryki Północnej.

Okres największej ekspansji na Zachód przypadł m.in. na czas prezydentury Andrew Jacksona, siódmego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Był to moment formowania się amerykańskiego modelu demokracji z powszechnością praw wyborczych i podziałem na dwie partie: republikanów oraz demokratów. Jacksonowska demokracja to także obecny w polityce do dziś tzw. „system łupów” (spoils system), polegający na tym, że wysokie funkcje państwowe stają się łupem zwycięskiej partii. Ta słabość systemu, która może być źródłem politycznej korupcji, była jednak równoważona przez korzyść w postaci zniesienia tradycji dziedziczenia urzędów przez zasiedziałych notabli, przekonanych, że te stanowiska są własnością ich grupy społecznej.

Jednak największa zasługa prezydentury Jacksona to śmiałe reformy ekonomiczne, które odpowiadały na potrzeby zwykłego, prostego człowieka. Bez wątpienia podbój Zachodu był największą przygodą społeczeństwa Stanów Zjednoczonych, która ukształtowała pojęcie „amerykańskości” i nadała mu treść. To nie wojna o niepodległość, ale właśnie ekspansja na Zachód zajęły uprzywilejowane miejsce w XIX-wiecznej świadomości zbiorowej: w folklorze (muzyka country), literaturze (James F. Cooper, Washington Irving) i w obyczaju. Tradycja ta trwa do dziś, co potwierdza żywotna poetyka westernu. Romantyczna epopeja Zachodu, z ważnym elementem walki o sprawiedliwość i zwycięstwem dobra nad złem, cały czas dynamizuje społeczeństwo amerykańskie, dostarczając nowych bodźców rozwojowych. Wątek ten został rozwinięty przez amerykańskiego historyka schyłku XIX wieku, Fredericka J. Turnera w jego „teorii granicy” (the frontier thesis). Według niej przesuwanie się na zachód granic Unii determinowało życie polityczne i ekonomiczne kraju, jego kulturę i obyczaj, kształtowało amerykański charakter, mocno indywidualistyczny i pragmatyczny, a także temperowało stan napięć socjalnych, dając ujście nowym energiom i ambicjom kolejnych pokoleń. W tej koncepcji również amerykańska demokracja nie była jakimś importem europejskich teorii ani wytworem intelektualistów z miast Wschodniego Wybrzeża, lecz przywędrowała prosto z lasów i prerii Wielkiego Zachodu. To właśnie osadnicy, kupcy i traperzy z Zachodu, zaradni, dynamiczni i egalitarni, nie chcieli tolerować przewagi konserwatywnych i oligarchicznych stanów wschodnich. Także dziś, niemal dwieście lat od tamtych wydarzeń, aktualne pozostaje pytanie, czy główny ton sprawom Ameryki powinny nadawać elity wielkich metropolii Wschodniego i Zachodniego Wybrzeża, czy żyjący prosto, z pracy swoich rąk, wyznający bardziej tradycyjne wartości farmerzy i ranczerzy z Wielkich Równin – mieszkańcy środkowych i południowych stanów USA. Ten nadal obecny w Ameryce duch przekraczania kolejnych granic – frontiers – do dziś określa tożsamość mieszkańców jedynego w swoim rodzaju kraju, który przez kolejne stulecia budowali napływający tu z całego świata przedstawiciele różnych kultur, języków i wyznań, przyjmujący amerykańskie wartości połączone fenomenem American spirit.

Wędrując pieszo przez ponad sześć miesięcy z zachodu na wschód USA, wyraźnie obserwowałem przejawy tego ducha u mieszkańców dwunastu stanów na szlaku mojej pielgrzymki: w Kalifiornii, Nevadzie, Utah, Kolorado, Iowa, Nebrasce, Illinois, Indianie, Ohio, Pensylwanii, New Jersey i w Nowym Jorku. Wojtek w tym czasie szedł z Edmonton w kanadyjskim stanie Alberta, przez Montanę, Wyoming, Kolorado, Teksas, stan Nowy Meksyk i sam Meksyk, aż do stolicy – Mexico City. Widzieliśmy z bliska problemy i wyzwania, przed którymi staje ten wielki kraj, ale jednocześnie obserwowaliśmy, jak „duch Ameryki” daje temu państwu wyjątkową żywotność i zdolność do adaptacji do coraz to nowszych wyzwań współczesności, stanowiąc jednocześnie potencjał do globalnej konfrontacji Zachodu i Wschodu, której nieuchronność jest tu mocno wyczuwalna.

Krzyż osadzony w skale Meksyku

Dwie belki Krzyża Ameryki rozciągają się nad całym kontynentem Ameryki Północnej: od San Francisco na zachodzie po Nowy Jork na wschodzie i od kanadyjskiego Edmonton na północy po stolicę Meksyku na południu. Jeśli spojrzymy na mapę kontynentu, krzyż złożony z dwóch pieszych szlaków będzie osadzony w Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe, Patronki Obu Ameryk. Z tego miejsca wyrasta.

Na początku października przerwałem na kilka dni swoją wędrówkę przez stan Ohio i dołączyłem do Wojtka w Meksyku, żebyśmy mogli razem pokonać ostatnie kilometry jego trasy z północy na południe. Dnia 7 października, w święto Matki Bożej Różańcowej, pokłoniliśmy się Maryi przed jej cudownym wizerunkiem, utrwalonym 12 grudnia 1531 roku na tilmie Juana Diego, prostego Indianina, który na wzgórz Tepeyac usłyszał wtedy słowa: „Jestem Matką Najwyższego Boga”. Wizerunek ten czczony jest do dziś w okazałej bazylice wzniesionej u stóp wzgórza.

Z krzyżami na żaglach statków i na swoich sztandarach przybywali do nowo odkrytej Ameryki hiszpańscy rycerze ogarnięci religijnym zapałem, pragnąc wziąć udział w nawracaniu nowych dusz na wiarę chrześcijańską. Jednak w praktyce podbój prowadzili przedsiębiorczy i ambitni konkwistadorzy, żądni łupów i przygód żołnierze-awanturnicy, a często także przestępcy zwalniani specjalnie z więzień na dalekie i nader ryzykowne wyprawy kolonialne. W brutalnym konflikcie zderzyły się ze sobą jasne i ciemne siły ówczesnej Europy z ludami, które wznosząc wspaniałe budowle i żyjąc w harmonii z naturą, jednocześnie składały swoim bogom krwawe ofiary z ludzi. Dwa odległe światy, oddzielone dotychczas bezmiarem oceanu, starły się z sobą, dając początek burzliwej i krwawej historii Nowego Świata.

Objawienie się Matki Bożej prostemu Aztekowi stało się punktem zwrotnym w historii Meksyku i całego kontynentu. Każdego dnia do podnóża Tepeyac napływały odtąd tysiące Indian pragnących spotkania z Matką Boga. Kroniki podają, że chcący się ochrzcić w nowej wierze Indianie przybywali tak licznie, że chwilami franciszkanom brakowało wody do obrzędu chrztu. W ciągu dziesięciu lat chrześcijanami stała się większość z ośmiomilionowej społeczności rdzennych mieszkańców Meksyku, przejawiających wcześniej wrogość albo wyraźną nieufność wobec Hiszpanów, którzy burzyli ich świątynie i mordowali obrońców tradycyjnego kultu. Skala tych wydarzeń była taka, jakby cud nawrócenia tysięcy Żydów w dniu Pięćdziesiątnicy w Jerozolimie powtarzał się tutaj codziennie przez wiele lat.

Krzyż Ameryki ma więc swój fundament w niepewnej sejsmicznie skale Meksyku – w kraju o burzliwej historii, powstałym na terenach zamieszkałych przed Kolumbem przez rozwinięte cywilizacje, które musiały uznać wyższość białych przybyszów zza oceanu, ale które zwróciły się ku chrześcijaństwu głównie za sprawą objawienia Maryi na wzgórzu Tepeyac.

Krzyż jest symbolem spotkania dwóch rzeczywistości, nieustannie toczących ze sobą walkę w świecie i w każdym człowieku. Nie może być narzędziem rozszerzania sfer wpływów, budowania imperiów ani dzielenia ludzi według kryterium statusu społecznego czy poglądów. Gdy tak się dzieje, Krzyż staje się instrumentem politycznym, zaprzeczeniem prawdy, z której wyrasta. Celem drogi Krzyża może być tylko miłość. Jak trudno to pojąć w świecie rządzonym przez brutalną siłę fizyczną, prawa materii i ekonomiczną kalkulację.

Ze wzruszeniem patrzyliśmy z Wojtkiem na prostych Meksykanów, którzy przybywali z całego kraju, żeby tańcem i darami złożyć hołd Matce Bożej. Widzieliśmy, jak kochają swoją „la Guadalupana” miłością dzieci, ufni, że Ona odpowiada im miłością matki. W czasie trwającej półtora miesiąca drogi przez Meksyk Wojtek ani razu nie musiał rozbijać namiotu. Zaraz po przekroczeniu granicy z USA Meksykanie otoczyli go taką opieką, że trudno mu było ochłonąć: „Każdy chciał mnie ugościć i obdarować. Spałem w favelach i w pałacach, zawsze otoczony wielką serdecznością całych rodzin. Nie znałem języka, ale to nie był problem. Miłość, jaką dostawałem od tych prostych ludzi w każdym dniu drogi przez Meksyk, była dla mnie, doświadczonego pielgrzyma, przeżyciem zupełnie nowym i całkowicie obezwładniającym. Widząc tak wielkie serce i pomoc, jaką mi okazywali, miałem często łzy w oczach. Mówili z całkowitą powagą, że jestem ich rodziną, że należę do nich”.

Swoją pierwszą zagraniczną pielgrzymkę papież Jan Paweł II odbył do Meksyku. Był rok 1978. Świat trwał w dwubiegunowym podziale na strefy wpływów: amerykańską i sowiecką. Odradzano papieżowi ten kraj z uwagi na panujące tu napięcia i konflikt władz ze społeczeństwem. Dlaczego zaczął od Meksyku? To było miejsce, które symbolizowało wykluczenie, marginalizację ogromnych rzesz ludności. W kraju tradycyjnie katolickim, którego władze były w konflikcie z wierzącymi, półtora miliona ludzi zebrało się na ogromnym autodromie, żeby spotkać się z człowiekiem, który rozumiał ich największe tęsknoty i pragnienia, a jednocześnie mówił o odpowiedzialności i konieczności szukania porozumienia. Władze Meksyku w napięciu słuchały słów papieża o potrzebie pracy dla polepszenia doli najbiedniejszych. Ojciec święty bardzo wyraźnie wskazał na te dramatyczne kontrasty w Meksyku, których symbolem był wysoki na siedem metrów mur w stolicy, oddzielający zamożną dzielnicę od slumsów.

Meksykanie od razu pokochali Jana Pawła II i była to miłość z wzajemnością. Po czterdziestu latach od tamtej pielgrzymki jego portrety są tu niemal równie powszechne jak wizerunki Maryi z Guadalupe i Jezusa Miłosiernego. Wojtek czuł wyraźnie, że jest kojarzony z polskim papieżem, że Polska i Polacy mają specjalne miejsce w sercu Meksykanów.

Jakie znaczenie dla współczesnego Nowego Świata ma fakt, że Krzyż Ameryki wyrasta ze skały Guadalupe, ze stolicy kraju zamieszkanego przez prostych i ubogich Meksykanów? Czy Maryja ma dziś coś do przekazania temu kontynentowi przez swoje dzieci, potomków św. Juana Diego? Czy kwestia muru na granicy USA i Meksyku, która stała się w 2018 roku przyczyną dramatycznego podziału w amerykańskim społeczeństwie, nie odzwierciedla tego samego pytania, które stawialiśmy sobie często, idąc szlakami Krzyża Ameryki: Jak mogę służyć tej miłości, która mnie stworzyła, a potem wyprowadziła z ciemności i posłała w drogę jako świadka? Jak mam przekraczać moje granice, żeby być znakiem tej miłości dla innych? Ale jednocześnie co zrobić, żeby nie stracić z oczu granicy między dobrem a złem, między prawdą a kłamstwem? W naszej „modlitwie kroków” za Kanadę, Amerykę i Meksyk nie prosiliśmy o konkretne rozwiązania dla panujących tu problemów. Jako pielgrzymi nie zajmujemy się polityką, ekonomią ani sprawami społecznymi. Prosiliśmy o błogosławieństwo dla rządzących i dla zwykłych ludzi, o światło dla wyjścia z konfliktów w duchu sprawiedliwości, poszanowania życia i godności każdego człowieka. Nie znamy odpowiedzi na pytanie „Jak powinno być?”, ale wiemy, że ta odpowiedź jest ukryta w Krzyżu i w służbie jeden drugiemu. Tak jak kiedyś do swoich uczniów, tak dziś Jezus kieruje do nas słowa:

Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa (Łk 9, 23–24).

Nadzieja zamienia się w pewność

Thoreau był świadkiem tego momentu w historii Ameryki, kiedy zaczynała się era masowej produkcji i rozbuchanego kapitalizmu. Przeczuwał, że to początek pościgu za zyskiem i odchodzenia od natury, która odtąd będzie traktowana coraz bardziej jako przedmiot eksploatacji i źródło pomnażania kapitału. Wrażliwość Thoreau doprowadziła go do postawy obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec własnego państwa, które w szalonym pędzie do bogacenia się i ślepego gromadzenia dóbr materialnych traktowało Indian i czarnoskórych niewolników jako kategorię pozbawionych wszelkich praw podludzi. W miejsce egoistycznej ekonomii prymitywnego kapitalizmu idealista Thoreau proponuje „nową ekonomię”. Jej zasada oparta jest na różnicy między korzyścią a zyskiem.

Według Thoreau różnica między zyskiem a korzyścią polega na tym, że w moich działaniach zmierzających do pomnożenia zysku ktoś może mnie zastąpić. Tak jak szukamy zastępstwa w pracy, gdy musimy na jakiś czas opuścić biuro czy fabrykę. W pracy dla zysku coraz częściej zastępują nas maszyny. Pomnażać zysk może zawsze za nas ktoś inny. Inaczej jest z korzyścią. To, co dla nas korzystne, zależy wyłącznie od nas, od naszego osobistego zaangażowania. Życie na najgłębszym poziomie – wnioskuje Thoreau – to coś, w czym nikt nie może nas zastąpić. Każdy rodzaj pracy ktoś może wykonać za nas, ale nikt nie może za nas chodzić. Nikt nie pokona za nas drogi. To jest właśnie kluczowe kryterium podziału. „Jaki jest zysk z tego, że spędzę cały dzień na pieszej wędrówce? Żaden! Niczego nie wytwarzam, nie produkuję niczego, co mógłbym potem sprzedać, nie świadczę żadnej usługi, za którą dostałbym wynagrodzenie”. Według Thoreau chodzenie jest z punktu widzenia ekonomii rozpaczliwie bezużyteczne i jałowe. To czas stracony, martwy. A jednak dla wędrowca, dla jego życia, korzyść jest ogromna. W drodze nie pochłaniają go ulotne strapienia, nie ogłusza niekończący się zgiełk świata. Hojna natura ofiarowuje mu wszystkie swoje barwy i smaki. Dostaje tony czystej obecności. Droga otwiera go wreszcie na prawdę, której niepostrzeżenie i nieświadomie może stać się świadkiem dla innych. Właśnie w tej kolejności. Zamiast buntu wobec zła i niesprawiedliwości świata, które domagają się moich działań, mogę pragnąć najpierw przemiany samego siebie. I ta przemiana może promieniować. To, co świat nazwie błahą włóczęgą albo ucieczką od obowiązków i ważnych zadań, tutaj, w drodze okazuje się braniem na barki prawdziwego ciężaru odpowiedzialności.

Niestrudzony piechur Thoreau (na pieszych wędrówkach spędzał od trzech do pięciu godzin dziennie każdego dnia) uważał, że chodzenie wiąże się nie tylko z odkrywaniem prawdy, lecz także z przeżywaniem realności istnienia. Chodzić to doświadczać prawdziwej realności – świata i siebie samego. Chodzić to przeżywać w każdym kroku, że ziemia jest twarda na skale, grząska na piasku, ale zawsze solidna, realna. Przez żywy kontakt z ziemią tysiące, miliony kroków potęgują doświadczenie realności marszu, które pozwala z czasem doświadczać także mojej własnej spójności. Długa wędrówka uczy mnie realnie uczestniczyć w świecie, przez który idę. Doświadczam realnie, że jestem częścią tego świata. W kontakcie z górami czuję ich mineralność, w otoczeniu roślin i w spotkaniach ze zwierzętami doświadczam ich „roślinności” i „zwierzęcości”. Czuję, że stworzono mnie z tego samego tworzywa co drzewo, którego kory dotykam, mam w sobie molekuły trawy, na której się kładę, żeby odpocząć, a mój ciężki oddech przy podejściu pod górę współbrzmi z dyszeniem sarny, która zrywa się przede mną do ucieczki. To doznanie realności objawia się jednak najpełniej w spotkaniu z drugim człowiekiem. Gdy pchałem wózek przez kraj, w którym drogę 200 metrów do sklepu pokonuje się samochodem, to właśnie spotkania z tamtejszymi mieszkańcami, zaskoczonymi, że ktoś może pieszo wędrować przez ich ojczyznę – były źródłem najcenniejszej wiedzy o Ameryce i Amerykanach.

Po co pchać przez pustynię dziecinny wózek wyładowany wodą i prowiantem? Po co pocić się na stromych podejściach, ryzykować w górach i na pustkowiach? Już po chwili rozmowy, gdy moi rozmówcy rozumieli, że nie chodzi tu o ekstremalną turystykę ani bicie jakiegoś rekordu, lecz o duchową drogę i o modlitwę za Amerykę, w jednej chwili stawaliśmy się sobie nadzwyczaj bliscy. Amerykański sen o prawdziwej wolności stawał się dla nas realny jak chrzęst żwiru pod nogami czy szum wiatru w uszach. Dzieliliśmy to samo świeże i zachwycające doznanie realności, które dopełniało się dla nas w czymś w rodzaju absolutnego zaufania. Byliśmy połączeni doświadczeniem drogi, które wypełniało nas czymś bardzo konkretnym, nową spójnością. Nie spójnością takich czy innych idei bądź doktryn, nie w tym sensie, że głowa staje się pełna cytatów czy teorii, z którymi się utożsamiamy. Czuliśmy raczej, że wypełnia nas prawdziwa obecność świata, którego byliśmy teraz realną częścią.

Kobieta, która samotnie prowadziła małe schronisko na pustkowiu w górach Nevady, powiedziała do mnie: „Tutaj, na pustyni, musimy być dla siebie dobrzy”. Łączyła nas ufność w dobro, które nas przenika, nigdy nie odstępuje, łączy ponad podziałami, nieważne, skąd przychodzimy. Czuliśmy, że łączy nas wspólny cel, że zmierzamy do tego samego punktu i w jakiś sposób dzielimy tę samą ufność, że osiągnięcie tego celu jest możliwe. W drodze można doświadczyć, że to, co nazywamy ufnością, nie jest samą mglistą nadzieją, lecz staje się jakby niewypowiedzianą pewnością.

Na koniec każdego dnia pchania wózka, w słońcu czy w deszczu, przepełniony wrażeniami z rozmów z napotkanymi ludźmi, gdy po raz kolejny znajdowałem wieczorem bezpieczne schronienie na nocleg, realność drogi zamieniała moją nadzieję w pewność.

PRZYGOTOWANIA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PRZED WYLOTEM

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PIERWSZE SPOTKANIE Z AMERYKĄ

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PIELGRZYMKA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PielgrzymkaSTAN I – KALIFORNIAEUREKA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PielgrzymkaSTAN II – NEVADAALL FOR OUR COUNTRY WSZYSTKO DLA KRAJU

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PielgrzymkaSTAN III – UTAHBEEHIVE STATE STAN ULI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PielgrzymkaSTAN IV – KOLORADONIL SINE NUMINE NIC BEZ WOLI BOGA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PielgrzymkaSTAN V – NEBRASKAEQUALITY BEFORE THE LAWRÓWNOŚĆ WOBEC PRAWA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PielgrzymkaSTAN VI – IOWAOUR LIBERTIES WE PRIZECENIMY NASZE WOLNOŚCI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PielgrzymkaSTAN VII – ILLINOISSTATE SOVEREIGNTY, NATIONAL UNIONNIEZALEŻNOŚĆ I JEDNOŚĆ NARODU

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PielgrzymkaSTAN VIII – INDIANACROSSROADS OF AMERICAROZDROŻA AMERYKI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PielgrzymkaSTAN IX – OHIOWITH GOD ALL THINGS ARE POSSIBLEZ BOGIEM WSZYSTKO JEST MOŻLIWE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PielgrzymkaSTAN X – PENSYLWANIAVIRTUE, LIBERTY, AND INDEPENDENCECNOTA, WOLNOŚĆ I NIEPODLEGŁOŚĆ

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PielgrzymkaSTAN XI – NEW JERSEYLIBERTY AND PROSPERITYWOLNOŚĆ I DOBROBYT

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PielgrzymkaSTAN XII - NOWY JORKEXCELSIORZAWSZE W GÓRĘ

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ZAKOŃCZENIE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

W OBIEKTYWIE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.