Królowa. Akademia jeździecka - Beata Andrzejczuk - ebook

Królowa. Akademia jeździecka ebook

Beata Andrzejczuk

4,8

Opis

Nastoletnia Gabi zaczyna przyzwyczajać się do życia na ranczu ojca, gdzie chore konie odzyskują zdrowie. Skrycie marzy o założeniu w przyszłości własnej akademii jeździeckiej oferującej jazdę westernową i hipoterapię. W tej chwili musi jednak skupić się przede wszystkim na tym, co tu i teraz. Na starciu ze swoją największą rywalką – Karioką. Na walce o pierwszą miłość i zwycięstwo dobra nad złem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 237

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (6 ocen)
5
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Roz­dział 1

Roz­dział 1

Okrutny los nie po raz pierw­szy chciał jej ode­brać wszystko, na czym jej naj­bar­dziej zale­żało, co było naj­waż­niej­sze, co naj­bar­dziej w życiu kochała, co sta­no­wiło naj­waż­niej­szą treść jej nasto­let­niego życia.

Sie­działa teraz w ich leśnej miej­scówce z twa­rzą ukrytą w dło­niach i pod­kur­czo­nymi nogami. Chciała krzy­czeć, wyrzu­cić z sie­bie wszystko i prze­stać ist­nieć. Cier­piała jed­nak w ciszy, wie­dząc, że szuka jej Michał. Napi­sa­łaby SMS-a, że pra­gnie samot­no­ści, ale wybie­ga­jąc w pośpie­chu, zapo­mniała zabrać ze sobą iPhone’a. Z Mau­ry­cym też się więc skon­tak­to­wać nie mogła. Nie mogła i nie chciała. Zresztą był daleko od ran­cza, a ona pra­gnęła samot­no­ści.

– Mamo, mamu­siu – powta­rzała, zale­wa­jąc się łzami. – Mamu­siu, wszystko będzie dobrze. To nie twój pierw­szy rzut cho­roby. Mamu­siu, dasz radę – szep­tała i nawet nie miała sił otrzeć policz­ków ską­pa­nych we łzach. Ską­pa­nych to mało powie­dziane. Były zalane stru­gami łez. Łez bez końca i bez początku. Ni­gdy dotąd nie doświad­czyła tak bar­dzo bólu ist­nie­nia. Auten­tyczny welt­sch­merz w tej wła­śnie chwili był jej naj­wier­niej­szym przy­ja­cie­lem, nie opusz­czał jej nawet na krok. Czuła jego obec­ność każdą cząstką ciała i duszy. Nie miała sił oddy­chać. Palił i szczy­pał każdy kawa­łe­czek wszyst­kich mię­śni, o któ­rych ist­nie­niu wcze­śniej nawet nie wie­działa. Naj­gor­szy jed­nak był ból duszy. Czuła wewnątrz ocean łez. I pra­gnęła się w nim uto­pić. Przy drob­niut­kiej chęci życia utrzy­my­wała ją tylko miłość Mau­ry­cego. No i Michała, ale to co innego, bo to miłość ojcow­ska. Zapra­gnęła teraz obec­no­ści Mau­ry­cego, by mogła wtu­lić się w niego, by ją pocie­szał, obej­mo­wał i ocie­rał łzy. Za moment znów zachły­sty­wała się samot­no­ścią i nie wyobra­żała sobie wpu­ścić kogo­kol­wiek w jej krąg. Przez chwilę pomy­ślała o Pio­trze. Przed oczami sta­nęła jej jego zapła­kana twarz. Miała pełną świa­do­mość, że on także cier­piał. Tra­cił naj­uko­chań­szą żonę, ale to zupeł­nie co innego niż tra­cić matkę.

– Nie! – krzyk­nęła z całych sił, wie­dząc, że Michał odpu­ścił, że pozwo­lił jej na chwi­lowe cier­pie­nie w samot­no­ści. – Nie! Mamu­siu! Wyj­dziesz z tego!

Zga­niła się za to, że myśli pod­su­wały jej naj­gor­szy sce­na­riusz. Prze­cież jej matka wciąż żyła.

– Mamo! Mamu­siu! Sły­szysz mnie?! Kocham cię! – krzy­czała. – Mamo! Mamu­siu! Kocham cię!

Odpo­wia­dało jej echo, gdzieś tam w oddali, w ciem­no­ści pośród led­wie widocz­nych kon­tu­rów drzew, a potem słowa opa­dały na oświe­tloną bla­skiem księ­życa polanę, więc znów krzy­czała, wyobra­ża­jąc sobie, że echo lub wiatr, a może chmury zaniosą jej słowa do mamy, że każde ze słów wkrad­nie się do jej myśli, pozo­sta­nie w niej i da jej siłę do walki z naj­cięż­szym do tej pory kry­zy­sem w cho­ro­bie. Krzy­czała więc ponow­nie, dzi­wiąc się, jakim w ogóle cudem dźwięki prze­cho­dzą przez zaklesz­czoną do gra­nic moż­li­wo­ści krtań. Miała jed­nak nie­od­parte wra­że­nie, że musi wołać i krzy­czeć jak naj­gło­śniej. Wtedy mama usły­szy, nawet po dru­giej stro­nie oce­anu.

Z wyczer­pa­nia musiała zasnąć na chwilę. Gdy otwo­rzyła oczy, dookoła wciąż pano­wała ciem­ność i tylko księ­życ nie­znacz­nie prze­su­nął się na nie­bie. Znów zaczęła pła­kać. Myślała, że wariuje. Tar­gały nią sprzeczne emo­cje i uczu­cia. W gło­wie miała istny kok­tajl: poczu­cia winy za wypo­wie­dziane w zło­ści do Anny słowa, żalu, gniewu, zło­ści, smutku, bólu, stra­chu, lęku i bez­kre­snej roz­pa­czy. Czuła to wszystko całą sobą, ale nawet nie wie­działa, czy to, co się z nią w tej chwili dzieje, jest nor­malne, czy nie. Po chwili żal ustę­po­wał zło­ści. Ogar­niał ją gniew na leka­rzy, na sam fakt, że Anna zacho­ro­wała, na wszyst­kich dookoła, a nawet na samą sie­bie. Naj­więk­szy żal miała jed­nak do Boga. Podobno jest wszech­mo­gący i miło­sierny. To gdzie on, do cho­lery, teraz jest, gdy mama wal­czy o życie ostat­kiem sił?! Jakim pra­wem do tego dopu­ścił i na to pozwala?! Po chwili łagod­niała i zaczy­nała się modlić. Bła­gała Go, by rato­wał jej matkę.

Przy­po­mniała sobie chwilę, gdy po raz pierw­szy dowie­działa się o cho­ro­bie Anny. Było to w ich dużym, nowo­cze­śnie urzą­dzo­nym domu we Wro­cła­wiu. Mama wraz z mężem Pio­trem pro­wa­dzili wspól­nie dobrze pro­spe­ru­jące wydaw­nic­two. Gabrysi niczego nie bra­ko­wało. Miała kocha­jącą matkę, Pio­tra, któ­rego akcep­to­wała, cał­kiem spore kie­szon­kowe oraz opła­coną naukę w pry­wat­nym liceum. I nagle jej życie dia­me­tral­nie się zmie­niło. Wró­ciła wspo­mnie­niami do tego dnia. Piotr popro­sił ją o roz­mowę. Mama była prze­ra­ża­jąco smutna. Pła­kała. Piotr obej­mo­wał ją ramie­niem.

– Co się stało? – spy­tała Gabriela, zmie­rza­jąc powoli w jej kie­runku. – Dla­czego ty pła­czesz, mamo?

– Nie pła­czę – odparła kobieta, a łzy, prze­cząc tym sło­wom, znów spły­nęły jej po policz­kach.

– Spo­koj­nie, kocha­nie. – Piotr przy­tu­lił ją do sie­bie. – Gabry­siu, zrób sobie coś do picia i usiądź z nami – zwró­cił się do dziew­czyny.

– Nie chcę niczego do picia! – wybuch­nęła. – Chcę wie­dzieć, co tu się dzieje!

– Usiądź, pro­szę – rzekł sta­now­czo męż­czy­zna.

Pode­szła wów­czas do fotela usta­wio­nego na wprost kanapy, na któ­rej sie­dzieli jej matka i Piotr.

– Może­cie mnie dłu­żej nie trzy­mać w nie­pew­no­ści? – zaczęła Gabry­sia.

Pamię­tała tamto uczu­cie, jakby to było dzi­siaj. Miała dziwne wra­że­nie, jakby była obok i tylko sły­szała swój głos. Czuła, jak strach pod­cho­dził jej do gar­dła.

– Posłu­chaj, Gabi. Byli­śmy dziś w szpi­talu ode­brać wyniki badań. Potwier­dziło się to, czego się naj­bar­dziej oba­wia­li­śmy. Twoja mama jest poważ­nie chora – wytłu­ma­czył ostroż­nie Piotr, patrząc dziew­czy­nie pro­sto w oczy.

Chwilę póź­niej dowie­działa się, że jej mama ma gle­jaka trze­ciego stop­nia – zło­śliwy nowo­twór mózgu.

Zada­wała kolejne pyta­nia i wciąż miała wra­że­nie, że pyta nie ona sama, lecz jej głos. I czuła ten dziwny, wręcz nie­na­tu­ralny spo­kój, cho­ciaż powinna prze­cież być prze­ra­żona.

Nie do końca dotarło do niej to, co wła­śnie usły­szała. Co prawda sły­szała wypo­wie­dziane przez Pio­tra słowa, lecz nie przy­jęła ich do wia­do­mo­ści. Czuła, jakby roz­ma­wiali o kimś zupeł­nie innym, obcym.

– Ope­ra­cja potrzebna jest jak naj­szyb­ciej. Chcę zabrać mamę do Sta­nów. Mają tam lep­sze warunki lecze­nia niż w Pol­sce – mówił Piotr, gła­dząc żonę po wło­sach. – Nie płacz, kocha­nie – szep­nął. – Wszystko będzie dobrze. Moja sio­stra pra­cuje w szpi­talu w USA. Pomoże nam ogar­nąć for­mal­no­ści. Uru­cho­mi­li­śmy już fun­dusz, na który zbie­ramy pie­nią­dze. – Patrzył na Gabry­się, nie prze­sta­jąc gła­dzić wło­sów żony. – Mogę sprze­dać część udzia­łów w wydaw­nic­twie. Zna­la­złem też firmę, która chce wyna­jąć nasz dom za bar­dzo dobre pie­nią­dze i zapła­cić za rok z góry. – Przy­tu­lił żonę z całej siły. – To już posta­no­wione. Lecimy do Sta­nów. Dzie­ciaku – tak zwykł nazy­wać Gabry­się – ty lecisz z nami. Sio­stra zała­twi nam miesz­ka­nie i szkołę dla cie­bie.

Gabriela wie­działa, że nie ma wyj­ścia. Uro­dziła się w grud­niu i do ukoń­cze­nia upra­gnio­nej osiem­nastki wciąż pozo­sta­wało jej sporo czasu. Naj­waż­niej­sze było zdro­wie mamy. Przy­tu­liła ją bar­dzo mocno, poca­ło­wała w poli­czek i szep­nęła:

– Będzie dobrze, mamuś.

Nie miała poję­cia, co innego mogłaby powie­dzieć. W takich sytu­acjach po pro­stu brak słów.

Wtedy nie wie­działa jesz­cze, że nie poleci do Sta­nów, ponie­waż zosta­nie nie­słusz­nie posą­dzona o kra­dzież jed­nego z naj­now­szych, nie­przy­zwo­icie dro­gich iPhone’ów, że zosta­nie wsz­częte wobec niej postę­po­wa­nie i otrzyma zakaz opusz­cza­nia Pol­ski do wyja­śnie­nia. Wszyst­kie dowody prze­ma­wiały prze­ciwko niej. IPhone’a odna­le­ziono w jej szkol­nym ple­caku, a prze­cież go nie ukra­dła. Ktoś jej go pod­rzu­cił! Kto i dla­czego? Kto tak bar­dzo pra­gnął ją skrzyw­dzić? Ona sama podej­rze­wała Kariokę – Piękną Tan­cerkę, Kró­lową Śniegu, Ewę. Jak zwał, tak zwał. Karioka poja­wiała się w jej życiu pod wie­loma imio­nami, ksyw­kami czy nic­kami, ale wciąż była to ta sama Karioka. Kie­dyś dobra kum­pela, od jakie­goś czasu naj­gor­szy wróg. Prze­bie­gła, cyniczna, zimna, wyra­cho­wana i przede wszyst­kim bez­względna. Nie­stety, nie było dowo­dów na udział Karioki w tej spra­wie. Nawet poszlak nie było. Wszystko nie­malże jed­no­znacz­nie wska­zy­wało na Gabry­się.

– Dość tego! – powie­działa pod­nie­sio­nym gło­sem. – Mama żyje i wyj­dzie z tego!

Zaraz poleci do mamy! Pój­dzie na poli­cję, złoży odpo­wied­nie papiery do pro­ku­ra­tora, czy co tam trzeba, i poprosi o zgodę na opusz­cze­nie kraju. Była pewna, że w takiej sytu­acji wszy­scy się zgo­dzą, a sąd prze­łoży roz­prawę. Prze­cież ci wszy­scy urzęd­nicy, sędzio­wie, pro­ku­ra­to­rzy i poli­cjanci to też ludzie. Zro­zu­mieją ją, gdyż sytu­acja była wyjąt­kowa.

Roz­dział 2

Roz­dział 2

Ciem­ność nie ustę­po­wała. Gabi ukła­dała w gło­wie szcze­gó­łowy plan lotu do Sta­nów. Wie­działa, że może już samo­dziel­nie podró­żo­wać samo­lo­tem. A gdyby tak jesz­cze Mau­rycy z nią pole­ciał? Była zde­ter­mi­no­wana i zroz­pa­czona rów­no­cze­śnie. Trzeba tylko posta­rać się o zgodę na opusz­cze­nie kraju.

– Przy­je­cha­łem tak szybko, jak było to tylko moż­liwe – usły­szała cichy, łagodny i cie­pły głos swo­jego chło­paka.

Spoj­rzała w lewo.

– Mau­rycy, co ty tutaj robisz? – spy­tała zdzi­wiona, pocią­ga­jąc nosem i wycie­ra­jąc naj­pierw oczy, a potem całą mokrą od łez twarz.

– Po pro­stu jestem. Jestem z tobą i przy tobie. – Usiadł obok i przy­tu­lił ją mocno, cału­jąc we włosy. – Tu, gdzie powi­nie­nem być. W odpo­wied­nim miej­scu i cza­sie.

– Nie musisz się o mnie mar­twić. – Oczy ponow­nie zaszły jej łzami. Na krótką chwilę zaci­snęła usta w wąską kre­seczkę. – Nie musisz mówić, żebym się uspo­ko­iła, prze­stała pła­kać i roz­pa­czać…

– Nie zamie­rza­łem tego robić – prze­rwał jej i przy­tu­lił ją jesz­cze moc­niej. – Nawet przez myśl mi to nie prze­szło.

– Jak to? – spy­tała drżą­cym gło­sem. – To po co do mnie przy­sze­dłeś?

– By być przy tobie w naj­trud­niej­szych chwi­lach two­jego życia. Zwy­czaj­nie być. Czyż nie na tym polega miłość?

– Boję się… – wyznała. – Tego, co się wyda­rzy, a także, że wszy­scy będą kazali mi wziąć się w garść, zająć czymś, że będą wymy­ślać mi zaję­cia i atrak­cje, bym nie myślała o mamie.

– To nic nie da. – Oparł swój poli­czek na jej gło­wie. – Są sprawy w życiu, które trzeba opła­kać, dać się wcią­gnąć w otchłań roz­pa­czy. I dopiero tam na samym dnie cier­pie­nia powoli nabrać sił. Odbić się od dna i pró­bo­wać zacząć nor­mal­nie żyć. Nie ma drogi na skróty. Przed cier­pie­niem nie uciek­niesz – mówił. – Możesz je zagłu­szyć na jakiś czas, ale ono wróci ze zdwo­joną mocą. Trzeba po pro­stu jakiś czas pobyć z nim. W jego towa­rzy­stwie. Oswoić je.

– A co, jeśli się z nim zosta­nie do końca życia? Z tym cier­pie­niem – spy­tała. – I już ni­gdy nie będzie się nor­mal­nie żyć? Prze­cież można zapo­mnieć, jak wygląda zwy­kłe życie.

– Po to tutaj jestem – powie­dział cicho – żeby w pew­nym momen­cie ci przy­po­mnieć, że nad­szedł czas, by odbić się od dna roz­pa­czy. Jestem też po to, byś czuła moją obec­ność i w odpo­wied­niej chwili przy­jęła pomocną dłoń, byś ją chwy­ciła. I gdy nie będziesz mieć sił odbić się sama, pomogę ci. Gabi – wes­tchnął głę­boko. – Nie jesteś sama. Nie chcę, byś czuła się samotna, ale nie będę niczego przy­spie­szał.

– Nie będę cier­piała ani pła­kała – oznaj­miła zde­cy­do­wa­nym tonem. – Będę dzia­łać. Zawie­ziesz mnie do Wro­cła­wia? Pomo­żesz mi zała­twić wszyst­kie potrzebne papiery, bym mogła pole­cieć do mamy? Pole­cisz ze mną do Sta­nów? – zasy­pała go pyta­niami.

– Gabry­siu. Twoja mama ode­szła – wyszep­tał po dłu­giej chwili mil­cze­nia.

– Jak to ode­szła? Gdzie? Dokąd poszła? Wyszła ze szpi­tala? – Gabriela rzu­cała pyta­niami jak w amoku. – Poczuła się lepiej, tak? Prze­pro­wa­dzili się z Pio­trem do tego miesz­ka­nia koło szpi­tala? Mogę z nią poroz­ma­wiać na Sky­pie, skoro lepiej się czuje? Chodźmy na ran­czo. Połą­czymy się z nimi na Sky­pie.

Poczuła tak mocny uścisk ramion Mau­ry­cego, że led­wie mogła zła­pać oddech.

– Gabry­siu, twoja mama umarła – powtó­rzył drżą­cym gło­sem.

– Jak to umarła? Prze­cież mówi­łeś, że wyszła ze szpi­tala. Mau­rycy…

– Gdy wró­ci­łem na ran­czo, Michał powie­dział, że jej dusza opu­ściła ciało zale­d­wie kwa­drans przed moim powro­tem. Piotr dzwo­nił…

– A kiedy wróci? Mau­rycy, kiedy dusza wróci do mamy? Wpro­wa­dzili ją w stan śpiączki far­ma­ko­lo­gicz­nej? To nic nie szko­dzi, skoro dla jej dobra, ale jak śpi, to dusza zostaje w czło­wieku. Nie odcho­dzi. Śpi razem z mamą… – Wybuch­nęła spa­zma­tycz­nym pła­czem.

Mau­rycy sły­szał już w swoim życiu podob­nie dzie­cinne, naiwne pyta­nia. Dobrze wie­dział, że to silny szok i wypar­cie tak dzia­łają. Był przy­go­to­wany na kolejne.

– Kiedy pole­cimy do Sta­nów? – usły­szał wydo­by­wa­jące się poprzez szloch słowa.

– Piotr przy­leci do Pol­ski – powie­dział łagod­nym tonem. Nie wypusz­czał jej z ramion. Bał się, że pobie­gnie nagle, tak jak ucie­kła z ran­cza, przed sie­bie, i że sta­nie się coś bar­dzo złego. Czło­wiek w szoku jest nie­prze­wi­dy­walny. Nie mógł pozwo­lić, by teraz odda­liła się od niego choćby na krok.

– Co teraz będzie? Co ze mną będzie? Jak sobie pora­dzimy? Mau­rycy, co teraz będzie? – powta­rzała w kółko. – Co będzie? – Wybu­chy pła­czu były gwał­towne. – Odpo­wiedz mi. Co?

– Będzie ciężko. Bar­dzo ciężko, ale nie będziesz z tym cier­pie­niem sama. – Zwy­cza­jowe pocie­sze­nie, że „wszystko będzie dobrze”, wydało mu się fał­szywe i zupeł­nie nie na miej­scu. Kochał Gabry­się całym sobą, ale nawet w takiej sytu­acji nie potra­fił jej okła­my­wać. Ow­szem, wie­dział, że kie­dyś tam, w bli­żej nie­okre­ślo­nej przy­szło­ści, będzie dobrze, ale z pew­no­ścią nie teraz. Wie­rzył także, że Gabriela będzie szczę­śliwa. Pra­gnął, by z nim była szczę­śliwa, ale tym­cza­sem przed nią naj­trud­niej­szy egza­min w życiu, naj­więk­sza roz­pacz i cier­pie­nie. I musi przez to przejść, by powoli wró­cić do nor­mal­no­ści. Nie wolno pomi­nąć żałoby, żad­nego z jej eta­pów. Był tego abso­lut­nie pewien. Wie­dział też, że jedyne, co może dla niej zro­bić, to być z nią i być przy niej.

– To kiedy mama wróci do Pol­ski? – usły­szał jej cichy, prze­ry­wany łka­niem głos.

– Nie­długo, wróci z Pio­trem, ale my się z nią nie spo­tkamy.

– Dla­czego?

– Pój­dziemy ją poże­gnać. Na pewno pój­dziemy ją poże­gnać. Będę tam z tobą. – Tulił ją mocno do sie­bie i cho­ciaż noc coraz bar­dziej ustę­po­wała nad­cho­dzą­cemu dniu, Gabi nie mogła zauwa­żyć, jak bar­dzo Mau­ry­cemu drżała dolna szczęka. Dziew­czyna wciąż widziała świat przez gęstą mgłę łez.

Roz­dział 3

Roz­dział 3

Mal­wina cho­dziła w tę i z powro­tem szyb­kim, ner­wo­wym kro­kiem. Cze­kała na wia­do­mość na Mes­sen­ge­rze lub tele­fon od Karioki. Z samego rana do niej napi­sała.

BOG­DANKA: Nie wysy­łaj tych zdjęć. Zmarła mama Gabi, dziś w nocy czasu pol­skiego.

Miała świa­do­mość, że dziew­czyna nie odczy­tała wia­do­mo­ści, gdyż wyświe­tlało się przy jej imie­niu białe kółeczko z ptasz­kiem w środku. Przy­ła­pała się na tym, że obgry­zła pazno­kieć, choć ni­gdy tego nie robiła i brzy­dziła się, gdy robił to ktoś inny.

O śmierci Anny dowie­działa się bla­dym świ­tem, tak samo jak pra­cow­nicy ran­cza: pani Celina, Regina i Kry­sia. Tomasz i Justyna, któ­rzy poma­gali w opiece nad zwie­rzę­tami, dostali wia­do­mość jakieś czter­dzie­ści minut póź­niej i teraz razem z Micha­łem i Mal­winą sie­dzieli przed Jawo­rową Chatą na ran­czu.

Michał był zdru­zgo­tany.

– Gabry­sia jest w fatal­nym sta­nie, jakby z niej też uszło życie. – Bez­rad­nie krę­cił głową. – Zro­bię wszystko, by jej pomóc, ale nie wiem, jak wycią­gnę ją z tak wiel­kiego doła. Na razie jest z nią Mau­rycy, ale prze­cież on lada moment musi wró­cić na stu­dia. Taka tra­ge­dia. Taki dra­mat – mówił ze łzami w swo­ich brą­zo­wych oczach roz­ja­śnio­nych dro­bin­kami złota. Oczy mieli iden­tyczne: córka i ojciec. – Gabi wciąż pyta, co teraz będzie. W kółko powta­rza to pyta­nie, jakby nic innego nie potra­fiła już powie­dzieć, jakby zapo­mniała wszyst­kie inne słowa.

– A co będzie? – spy­tała nie­śmiało Mal­wina.

– Pój­dzie do szkoły w Dusz­ni­kach – odparł. – To było wia­domo już wcze­śniej, że jeśli nie wyleci do Sta­nów, to będzie cho­dzić do szkoły tutaj. Piotr mówił, że dom wyna­jęto tej fir­mie na rok. To dom nie tylko Pio­tra, ale i Gabrysi. Jeśli Gabi zde­cy­duje się w przy­szło­ści na stu­dia, to tam zamieszka. Piotr bar­dzo by tego chciał – mówił drżą­cym gło­sem. – Ja z kolei pra­gnął­bym, by została ze mną, ale nie mogę stać na dro­dze do jej szczę­ścia. Powinna zdo­być solidne wykształ­ce­nie.

– Prze­cież będziesz mógł ją odwie­dzać, a ona cie­bie. – Mal­wina pró­bo­wała go pocie­szyć, bo choć była w zmo­wie z Karioką prze­ciwko Gabi i pra­gnęła zdo­być Mau­ry­cego, to śmierci Anny w ogóle nie wzięła pod uwagę. Przy­naj­mniej nie teraz, nie tak szybko. Było jej bar­dzo żal zarówno Gabrieli, jak i Michała.

– Piotr też tak mówi. – Michał ukrył twarz w dło­niach. – Tylko jak spra­wić, by Gabi w ogóle chciała pójść do szkoły? Jak wyrwać ją z tej roz­pa­czy? Nie wiem. Naprawdę nie wiem, jak tego doko­nać.

– Wszy­scy tutaj ci pomo­żemy – ode­zwała się Mal­wina. – Zro­bimy, co w naszej mocy. Kiedy pogrzeb? – dodała cichutko.

– Piotr zała­twia wszyst­kie for­mal­no­ści. Musiał wystą­pić o zgodę pre­zy­denta Wro­cła­wia na spro­wa­dze­nie zwłok… – Prze­rwał na chwilę. – Boże, jak to brzmi. Nie wie­rzę, że to mówię. Zgodę ma otrzy­mać w ciągu trzech dni. Potem trzeba ją prze­ka­zać do pol­skiego urzędu kon­su­lar­nego w Sta­nach. – Wes­tchnął głę­boko. – Wtedy pol­ski kon­sul wyda zaświad­cze­nie prze­wozu zwłok lub pro­chów. Anna już została skre­mo­wana – wydo­był z tru­dem z sie­bie te słowa i z jego oczu pocie­kły łzy.

– Gabry­sia wie? – spy­tał przy­słu­chu­jący się od dłuż­szego czasu tej roz­mo­wie Tomasz. – O tym, że Anna jest już skre­mo­wana?

– A skąd! – Mach­nął bez­rad­nie ręką. – Ja nawet nie wiem, jak jej powie­dzieć o pogrze­bie.

– Może Mau­rycy jej powie? – zasta­na­wiała się gło­śno Justyna.

– Mau­rycy powie­dział jej o śmierci mamy. Prze­żyła szok. Mówił mi, że wypie­rała to przez cały czas, że chciała natych­miast roz­ma­wiać z Anną na Sky­pie i jak naj­szyb­ciej otrzy­mać pozwo­le­nie na wylot do Sta­nów. Pytała, czy Mau­rycy z nią poleci. Nie chciała w ogóle przy­jąć do wia­do­mo­ści, że Anna ode­szła na zawsze. Była podobno jak w jakimś amoku – opo­wia­dał. – Jestem wdzięczny Mau­ry­cemu, że prze­ka­za­nie tej naj­gor­szej w życiu wia­do­mo­ści wziął na sie­bie…

– O pogrze­bie też nie chce sły­szeć. – Mau­rycy wyrósł przed nimi jak spod ziemi. – Pró­bo­wa­łem deli­kat­nie poru­szyć ten temat, przy­go­to­wać ją – wes­tchnął.

– A gdzie jest teraz Gabry­sia?! – zawo­łał prze­ra­żony Michał.

– Śpi – odpo­wie­dział chło­pak. – Dostała leki uspo­ka­ja­jące i nasenne od leka­rza. Dopil­no­wa­łem, by wzięła.

– Dzię­kuję – odparł męż­czy­zna.

– Kocham Gabi tak samo mocno jak ty, ale wydaje mi się, że ona na ten pogrzeb nie pój­dzie – oświad­czył spo­koj­nym tonem.

– Prze­cież musi poże­gnać matkę – oznaj­mił Michał, wpa­tru­jąc się z lękiem w twarz chło­paka. – To jeden z ele­men­tów żałoby.

– Zostawmy tę decy­zję Gabrysi. – Mau­rycy był opa­no­wany. – Mamy jesz­cze tro­chę czasu, ale jeśli będzie sta­now­czo odma­wiać, to niech zosta­nie na ran­czu. Ja będę jej towa­rzy­szyć.

– Nie rozu­miem tego – jęk­nął zroz­pa­czony Michał. – Musi poże­gnać matkę.

– I poże­gna, wtedy, kiedy będzie na to gotowa. Dobrze wie, gdzie jest gro­bo­wiec rodzinny – tłu­ma­czył Mau­rycy. – Może będzie wolała poże­gnać ją w samot­no­ści – dodał. – Za wcze­śnie, by o tym roz­ma­wiać. Mamy co naj­mniej tydzień do pogrzebu. Zresztą powinna zde­cy­do­wać o tym Gabriela.

– O matko! – wyrwało się Mal­wi­nie. – Co na to ludzie powie­dzą, jeśli jej nie będzie?

Chło­pak zmro­ził ją spoj­rze­niem.

– W tej sytu­acji to w ogóle nie­istotne. Ważna jest Gabi i jej uczu­cia, a nie jacyś tam ludzie. Sama wia­do­mość o śmierci matki jest dla niej traumą nie do znie­sie­nia. Nie radzi sobie z tym emo­cjo­nal­nie. A pogrzeb, gdzie w cen­trum jest osoba zmarła, może być dla niej jesz­cze trud­niej­szy. Nie widzisz, co się z nią teraz dzieje? – spy­tał z wyrzu­tem.

– Mau­rycy ma rację – stwier­dził Tomek.

– Też tak uwa­żam – przy­znała Justyna.

– Nie będę jej do niczego zmu­szał – rzekł Michał po dłuż­szej chwili zasta­no­wie­nia. – Macie rację, to ona musi zde­cy­do­wać, w jaki spo­sób poże­gnać matkę. Anna ode­szła i już nie cierpi, Gabi została. I cierpi – dodał.

– Bli­scy, któ­rzy zostali w żało­bie – stwier­dził Mau­rycy. – Oni dźwi­gają cały krzyż i się zadrę­czają – wes­tchnął.

Do ich uszu nie­spo­dzie­wa­nie dobiegł odgłos powia­do­mie­nia z Mes­sen­gera, naj­praw­do­po­dob­niej Mal­winy. Mau­rycy spoj­rzał na nią podejrz­li­wie.

– Sorki – powie­działa. – To może być coś waż­nego – dodała, odda­la­jąc się.

Wyjęła smart­fon z kie­szeni spode­nek. Spoj­rzała na wyświe­tlacz.

KARIOKA: Za późno. Już wysłane.

Malwa poczuła, jak jej serce przy­spie­szyło, a ude­rze­nia wyda­wały się moc­niej­sze. Ode­szła jesz­cze dalej od grupki roz­ma­wia­ją­cej o Gabi i Annie. Odszu­kała numer Karioki i naci­snęła ikonkę połą­cze­nia.

– No, siema, laska – usły­szała jej głos. – Nic nie pora­dzę. Za późno.

– Ale jakim cudem foto­graf wywo­łał ci tak szybko te foty? – zdzi­wiła się.

– Poszłam do foto­grafa, ale powie­dział, że będą na drugi dzień. A ojciec w nocy wyjeż­dżał i chcia­łam mu je dać, żeby wysłał z Pozna­nia. Zde­cy­do­wa­łam się więc wywo­łać je sama w Ros­sman­nie. Tam to trwa dosłow­nie minutkę. Kupi­łam koperty i zna­czek. Zaadre­so­wa­łam i dałam ojcu.

– Słu­chaj, może on ich jesz­cze nie wysłał – powie­działa Mal­wina pełna nadziei.

– Laska, masz mnie za idiotkę? Jak odczy­ta­łam wia­do­mość, to od razu do niego zadzwo­ni­łam. Pierw­sze, co zro­bił w Pozna­niu, to wrzu­cił list do skrzynki.

– Kuźwa – zaklęła Malwa. – Nie wiem, co teraz robić. – Dziew­czyna była szcze­rze prze­jęta sytu­acją.

– Bog­danka, co ci nagle tak żal tyłek ści­ska? Naj­pierw chcesz Bryśkę udu­pić, a teraz się nad nią roz­kle­jasz? – zezło­ściła się.

– Umarła jej mama. To chyba zmie­nia postać rze­czy, przy­naj­mniej na ten czas – odparła poiry­to­wa­nym tonem Mal­wina.

– Co ma jedno do dru­giego? – Karioka robiła się coraz bar­dziej wście­kła. – Matka to jedno. Nasze sprawy z Bryśką to zupeł­nie inna działka.

– Zwy­czaj­nie. Nie dobija się leżą­cego. Nie kmi­nisz? Ja się nie chcę wyco­fać. Chcia­łam po ludzku prze­cze­kać ten okres. Bryśka jest na pro­chach. Ina­czej sobie nie radzi. Mau­rycy powie­dział to dosłow­nie przed chwilą.

– Spoko! Jak łyka dragi, to prze­łknie i jego zdradę.

„Domnie­maną zdradę”, pomy­ślała Mal­wina, a gło­śno powie­działa:

– Nie wiem, może uda mi się prze­chwy­cić te foty. Spró­buję, ale to nie takie pro­ste. Cała poczta tra­fia bez­po­śred­nio do rąk Michała, a jak go nie ma, to do Celiny. To gospo­dyni na ran­czu – wyja­śniła. – Spró­buję wziąć ten list zaadre­so­wany do Gabi i powie­dzieć, że jej zaniosę. Tylko co, jak ją spy­tają, od kogo go dostała? Wsy­pię się wtedy na całego, że nic jej nie dałam. Wyj­dzie na to, że to wszystko jakaś jedna wielka ściema.

– Nie pani­kuj. Nie mogłam prze­wi­dzieć, że matka Bryśki prze­nie­sie się w nocy na tam­ten świat.

Mal­wina miała wra­że­nie, że w tonie głosu Karioki sły­szy lekką iro­nię. To wszystko sta­wało się dla niej nie do znie­sie­nia. Poczuła się bez­radna. Spo­dzie­wała się, że Karioka nie zdą­żyła wysłać zdjęć, a póź­niej, w cza­sie roz­mowy, że będzie miała jakiś plan, że coś wymy­śli, że jej pomoże. Nie­stety, teraz była już pewna, że na Piękną Tan­cerkę liczyć nie może, że jest zdana wyłącz­nie na sie­bie.

– Jesz­cze nie wiem, co zro­bię. Na razie się roz­łą­czam.

– Ale jeste­śmy w kon­tak­cie? – upew­niała się Karioka.

– Jasne. Nara.

– Zostaw to tak, jak jest – usły­szała jesz­cze. – Nara.

Chciało jej się pła­kać. Gdy knuły cały ten misterny plan, wszystko zda­wało się inne. Mal­wina musiała przy­znać sama przed sobą, że w ogóle nie pomy­ślała wtedy o Annie. Dla niej była to zupeł­nie obca kobieta, któ­rej ni­gdy w życiu nie widziała na oczy. Była zaśle­piona zdo­by­ciem Mau­ry­cego. Walką o jego miłość. Nie miała jed­nak serca z kamie­nia. Wie­działa, że nie jest to odpo­wiedni czas. Ale nie wie­działa, co robić w tej sytu­acji. Jeśli Mau­rycy prze­chwyci tę pocztę dla Gabi i to się syp­nie, to Mal­wina straci u niego wszyst­kie szanse. I jego zaufa­nie, bo będzie dopy­ty­wał, co tam było i dla­czego ukra­dła tę cho­lerną kore­spon­den­cję. Sta­nie się podejrz­liwy. I to będzie defi­ni­tywny koniec dla niej, bo chło­pak po pro­stu prze­sta­nie jej wie­rzyć. Nie mogła tego zro­bić. Karioka miała rację. Trzeba było zosta­wić to tak, jak jest. Bała się prze­raź­li­wie całej tej sytu­acji, która miała się wyda­rzyć. I jed­nak szcze­rze do bólu mar­twiła się o Gabi. Pomy­ślała, że Piękna Tan­cerka ma lodo­wate serce. I nie wie­dząc, że nazy­wano ją Złą lub Zimną Kró­lową, sama nadała jej przy­do­mek Kró­lowa Śniegu, choć na dwo­rze wciąż pano­wało kalen­da­rzowe lato, powoli ustę­pu­jące kolo­rami i tem­pe­ra­turą jesieni.

Karioka była piękna, prze­bie­gła, kłam­liwa i zimna. Bra­ko­wało jej tylko lodo­wej korony. Czy­niła zło i była zapa­trzona w samą sie­bie. Zupeł­nie jak Kró­lowa Śniegu. Obo­jętna na ludzki los. Była pewna, że Gabi ni­gdy jej nie pokona.

Roz­dział 4

Roz­dział 4

Gabry­sia nie miała poję­cia, że Michał prze­cho­wuje dla niej kore­spon­den­cję od Kró­lo­wej Śniegu. Wśród wielu pism urzę­do­wych, które pozwo­liła mu otwo­rzyć, aby mógł zająć się jej spra­wami, znaj­do­wała się koperta ze zdję­ciami od Karioki, która zwy­czaj­nie zawie­ru­szyła się pośród innych prze­sy­łek i listu od Anny.

Dziew­czyna wiele razy zasta­na­wiała się, dla­czego mama nie wyja­śniła jej wszyst­kiego choćby przez Skype’a albo się po pro­stu nie nagrała. Prze­cież napi­sa­nie listu w sta­nie, w któ­rym się ostat­nio znaj­do­wała, musiało być rów­nie trudne. Czyżby napi­sała go już wcze­śniej? Tak na wszelki wypa­dek? Tego Gabi do końca nie wie­działa. Powie­działa ojcu, że dla niej jest zde­cy­do­wa­nie za wcze­śnie na czy­ta­nie tego, co napi­sała mama, i że powie mu, kiedy będzie gotowa. Mieli prze­czy­tać go wspól­nie. Takie było życze­nie Anny. Gabriela wpraw­dzie dała pozwo­le­nie Micha­łowi, by prze­czy­tał go pierw­szy, a drugi raz z nią, ale sta­now­czo odmó­wił. Powie­dział, że poczeka. Była mu za to wdzięczna. Pró­bo­wała jakoś żyć. „Jakoś” to dobre słowo. Zwy­czaj­nie żyć się nie dało, a odkąd Mau­rycy wró­cił do Wro­cła­wia, było bar­dzo ciężko. Pro­sili ją jed­nak – Mau­rycy, Michał, ale też Piotr – by pró­bo­wała się sku­pić na nauce, bo tego życzy­łaby sobie jej matka; że jeśli w przy­szło­ści dosta­nie się na wyma­rzone stu­dia, to będzie coś w rodzaju hołdu dla Anny. Iry­to­wały ją ich słowa. Fukała wów­czas na nich i krnąbr­nie im odbur­ki­wała. W końcu Mau­rycy obie­cał, że nie będzie pró­bo­wał wynaj­dy­wać jej zajęć, by spro­wa­dzić myśli na inne tory i wyrwać ją ze smutku. Jed­no­cze­śnie wie­działa, że mają rację, że gdyby zawa­liła ten rok, to mama byłaby nie­szczę­śliwa. Tylko że jej nie było już wśród żywych. „Tak naprawdę to mamie teraz jest wszystko jedno. Nie żyje, nie czuje, nie myśli i nawet nie będzie wie­działa, czy zda­łam do następ­nej klasy, czy nie. Dla niej nie ma to już żad­nego zna­cze­nia”. Takie myśli samo­ist­nie poja­wiały się w jej gło­wie i zaprzą­tały umysł, spra­wiały, że pła­kała w samot­no­ści i nie spała nocami. Tak jak kie­dyś, włą­czała sobie Kwiat Jabłoni i wsłu­chi­wała się w tak dobrze znane słowa:

Dziś późno pójdę spać Gdy wszy­scy będą w łóż­kach Otwarte oczy mam A głowa pełna i pusta I nie wiem, o czym myśleć mam Żeby mi się przy­śnił taki świat W któ­rym się nie boję spać W któ­rym się nie boję spać1

Chciała spać, a naj­le­piej zasnąć i się nie obu­dzić. Z dru­giej strony bała się oddać w obję­cia Mor­fe­usza i po pro­stu nie potra­fiła zasnąć. Gdy tylko zamy­kała oczy, jej umysł wypeł­niały nie­spo­kojne myśli. Nie umiała nad nimi zapa­no­wać. Były roz­bie­gane i nie­uchwytne. Nie miała sił, by przy­wo­łać je do porządku. Robiły, co chciały. Spra­wiały, że ogar­niała ją wręcz histe­ria wywo­łana wszech­ogar­nia­ją­cym lękiem. Trzę­sła się ze stra­chu, nakryta koł­drą po same uszy. Oczu ni­gdy nie nakry­wała, bo to prze­cież tak samo, jakby je zamknęła. Z otwar­tymi było odro­binę łatwiej, ale tylko odro­binę. Przy­po­mi­nała sobie każde słowo Mau­ry­cego, który mówił, że Anna na zawsze będzie żyć w jej sercu, w niej samej i kolej­nych poko­le­niach, że prze­ka­zała jej cudowne geny i cechy oso­bo­wo­ści i nie chcia­łaby prze­cież, żeby życie jej córki zawi­sło w próżni. Wszystko to poma­gało, ale na krótko. Wszystko to bowiem dawało się pomy­śleć tylko w cza­sie prze­szłym…

Piotr, który odwie­dzał ran­czo tak czę­sto, jak się dało, rów­nież nie wyglą­dał naj­le­piej, a Michał wię­cej czasu niż poprzed­nio spę­dzał w towa­rzy­stwie koni. Każdy z nich na swój spo­sób to prze­ży­wał. Ojciec Gabrysi radził sobie w całej tej sytu­acji chyba naj­le­piej. Dziew­czyna wie­działa, że robi to też dla niej, że czuje się za nią odpo­wie­dzialny. Do zakoń­cze­nia roku szkol­nego miała pozo­stać pod jego opieką, a potem zde­cy­do­wać, co dalej. Na razie nie wyobra­żała sobie powrotu do domu rodzin­nego, zresztą nie chciała nawet myśleć o tym, co miało nastą­pić. Z tru­dem wal­czyła o prze­ży­cie każ­dego kolej­nego dnia.

Nie była już w jed­nej kla­sie z Mal­winą, która szcze­rze była tym fak­tem zdzi­wiona. Mal­wina nie miała prze­cież zie­lo­nego poję­cia, że zarówno Gabi, jak i Mau­rycy oraz Michał wie­dzieli, że była w zmo­wie z Karioką. Zła Kró­lowa Śniegu prze­stała ją hej­to­wać. Nie miała zresztą oka­zji, gdyż ostatni wpis Gabi doty­czył śmierci jej matki, ale dodała go tydzień po pogrze­bie.

lost­girl.blog­spot.com

Ode­szła ode mnie moja mama. Od nas. Umarła. Nie ma jej już. Nie wiem, gdzie jest jej dusza i czy w ogóle gdzieś jest. Nie potra­fię nic wię­cej napi­sać. Nie umiem nawet prze­ka­zać wam tego, co się ze mną w tej chwili dzieje, gdyż sama tego nie rozu­miem. Na pewno boli. Bar­dzo boli. Kie­dyś, gdy bolało z innych powo­dów, myśla­łam, że bar­dziej już nie może. A jed­nak – może. To cier­pie­nie nie do opi­sa­nia i nie do opo­wie­dze­nia, a zwy­kłe słowo „matka” nabrało nowego zna­cze­nia i ujrza­łam je w innym wymia­rze. „Matka”, „mama”, „mamu­sia”. Od pogrzebu minął tydzień, a ja wciąż nie potra­fię powie­dzieć: „Mamo, żegnaj”. Nie wiem, czy kie­dy­kol­wiek będę potra­fiła. Na razie zosta­wiam was tutaj samych. Czy kie­dyś wrócę do pro­wa­dze­nia tego bloga? Nie wiem. Nic nie wiem, niczego nie jestem pewna. Pra­gnę tylko, żeby mama wró­ciła… ale nie zoba­czę jej już ni­gdy. Nie wróci…

Wasza Lost Girl

Dodała czarno-białą foto­gra­fię kon­tu­rów postaci widzia­nej z oddali. Postać stą­pała po chmu­rach? Gabi nie była tego pewna. Wszę­dzie uno­siła się gęsta mgła. Dokąd zmie­rzała ta tajem­ni­cza istota? Do bez­piecz­nego, dobrego miej­sca czy też ku nico­ści? Wyda­wać się mogło, że na zdję­ciu nie ma już nic. Tylko chmury, mgła i postać. Wpa­tru­jąc się jed­nak wni­kli­wie, można było zauwa­żyć, że z mgły wyła­niały się naj­praw­do­po­dob­niej stare drew­niane krzyże. Gabriela była tego nie­mal pewna. Krzyże na nad­gry­zio­nych zębem czasu, powy­krzy­wia­nych, zapewne poro­śnię­tych mchem nagrob­kach.

Dziew­czyna wcią­gnęła głę­boko powie­trze i wypu­ściła powoli. Posta­no­wiła, że nie pozwoli, żeby rodzinny gro­bo­wiec kie­dy­kol­wiek tak wyglą­dał. Niby to tylko pomnik, ale tam spo­czy­wają pro­chy jej mamy. Nie poje­chała na grób w dzień Wszyst­kich Świę­tych. Zja­wiła się tam dwa dni póź­niej z Mau­ry­cym. Pła­kała i nie­wiele z tego dnia pamięta. Dopa­la­jące się pło­mie­nie świec, zni­czy, usta­wione na pły­tach nagrob­nych donice z kwia­tami, ludzie, choć już nie tłumy, i kolo­rowa łuna nad cmen­ta­rzem – wszystko to widziała przez mgłę łez. Cier­pie­nie przy­brało formę tak dotkli­wego bólu, że nie spo­sób było o czym­kol­wiek myśleć. Dla niej to nie był czas poże­gna­nia, wspo­mnień i reflek­sji. Nie w dniu pogrzebu i nie w dniu Wszyst­kich Świę­tych. Za wcze­śnie. Na razie potra­fiła tylko uwal­niać emo­cje poprzez płacz i krzyk, gdzieś tam daleko od Wro­cła­wia, w lesie, oto­czona drze­wami, ciem­no­ścią, pro­wa­dzona ścież­kami w bla­sku księ­życa. Sama, ale już nie samotna. Obok czę­sto kro­czył Mau­rycy. Na cmen­ta­rzu krzy­czeć jed­nak nie mogła. Pozo­sta­wały więc łzy. Ich potoki, wodo­spady, morza i oce­any. Ich bez­kres.

1. Kwiat Jabłoni, Dziś późno pójdę spać, słowa: Jacek Sien­kie­wicz. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki