Pamiętnik nastolatki współcześnie Tom 1 - Beata Andrzejczuk - ebook

Pamiętnik nastolatki współcześnie Tom 1 ebook

Beata Andrzejczuk

5,0

Opis

Kochani! Oddaję w wasze ręce bestsellerową serię „Pamiętnika nastolatki” w nowej odsłonie. Seria ta połączyła wiele czytelniczek w pary, niektóre zakończone zaręczynami, czy też małżeństwem. Dzięki niej zawartych zostało mnóstwo przyjaźni, które trwają do dziś. Wychowały się na niej całe pokolenia dziewcząt.

Wymagała jednak odświeżenia. Dlaczego? Zmieniły się portale społecznościowe z których korzystacie. Zostały zlikwidowane gimnazja, zmieniły się realia życia w wirtualnym świecie. I to należało zmienić. Co pozostało w tej serii takie samo? Emocje, uczucia, miłość, przyjaźń, zazdrość, złość, smutek, cała gama tych emocji! Prawdziwa pozostała cała historia!

Ta seria została oparta na życiu realnych osób. To się nie zmieniło. W tej serii będziecie podążać śladami osób, które istnieją naprawdę.

Przed wami aż cztery części połączone w jeden tom! Pamiętam niecierpliwość dziewcząt, które na każdą kolejną część czekać musiały pół roku!

Kolejne cztery części znajdą się w tomie drugim. Zachęcam więc do wejścia w świat pełen emocji i miłości, bo „miłość jest czymś najpiękniejszym na tym świecie”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 751

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Beata Andrzejczuk

Pamiętnik

nastolatki

Współcześnie

Tom pierwszy

2

Korekta i redakcja

Małgorzata Faron

Anna Kendziak

Beata Andrzejczuk

Projekt okładki

Beata Andrzejczuk

ISBN 978-83-971385-0-6

ROK WYDANIA 2024

3

Od autora

Kochani! Oddaję w wasze ręce bestsellerową serię „Pamiętnika nastolatki” w nowej odsłonie.

Seria ta połączyła wiele czytelniczek w pary, niektóre zakończone zaręczynami, czy też małżeństwem.

Dzięki niej zawartych zostało mnóstwo przyjaźni, które trwają do dziś. Wychowały się na niej całe pokolenia dziewcząt.

Wymagała jednak odświeżenia. Dlaczego? Zmieniły się portale społecznościowe z których korzystacie. Zostały zlikwidowane gimnazja, zmieniły się realia życia w wirtualnym świecie. I to należało zmienić. Co pozostało w tej seri takie samo? Emocje, uczucia, miłość, przyjaźń, zazdrość, złość, smutek, cała gama tych emocji! Prawdziwa pozostała cała historia!

Ta seria została oparta na życiu realnych osób. To się nie zmieniło. W tej serii będziecie podążać śladami osób, które istnieją naprawdę.

Przed wami aż cztery części połączone w jeden tom! Pamiętam niecierpliwość dziewcząt, które na każdą kolejną część czekać musiały pół roku!

Kolejne cztery części znajdą się w tomie drugim. Zachęcam więc do wejścia w świat pełen emocji i miłości, bo „miłość jest czymś najpiękniejszym na tym świecie”

Chciałabym w tym miejscu podziękować Piotrowi, mojemu mężowi, który bardzo pomógł mi w pracy poświęcając swój czas, aby ta uwspółcześniona wersja mogła powstać.

Beata Andrzejczuk

4

Część Pierwsza

19 września

Od dwóch lat jestem zakochana w Jacku. Po uszy! Właściwie to nie wiem, dlaczego „po uszy”

i po czyje uszy – moje czy jego, bo kocham go od stóp do czubka głowy, każdą częścią mojego ciała i duszy. Oczywiście bez wzajemności. Śmiem nawet twierdzić, że on nie ma o tym zielonego pojęcia.

Smutno mi. Chciałabym mieć chłopaka, kogoś bliskiego, na widok kogo mocniej bije mi serce, kogoś, kto sprawia, że chce mi się góry przenosić. Ale nie pragnę mieć chłopca na siłę, po to tylko, by go mieć. Może właśnie dlatego wciąż jestem sama, że ten, w którym się zakochałam, nie zwraca na mnie uwagi.

Moja mama twierdzi, że w moim wieku powinnam się z chłopcami przyjaźnić, a nie „chodzić”. Nie zgadzam się z nią. Nie chcę być dla Jacka przyjacielem, tylko ukochaną dziewczyną. Potrzebuję rozmawiać z nim o swoich problemach i dzielić się radościami. Pragnę przebywać w jego towarzystwie. Chcę, aby trzymał mnie za rękę, by stawiał kołnierz od mojego płaszcza i naciągał

czapkę na moje zmarznięte uszy, by troszczył się o mnie i mną opiekował, aby tęsknił i był zakochany we mnie równie mocno, jak ja w nim.

Dziś po raz kolejny próbowałam zagadać do niego przez aplikację. Na każde napisane przeze mnie zdanie odpowiadał wysyłając uśmiechniętego emotikona. O nic nie zapytał.

Widać nie mam najmniejszych szans. Każda rozmowa z Jackiem, czy to przez aplikację zainstalowaną na telefonie, czy poprzez portal społecznościowy, czy w realu, przebiegała podobnie. A tyle sobie obiecywałam na kolejnym etapie mojego życia. Miało być wyjątkowo!

Z kolei mama patrzyła na wszystko z zupełnie innej perspektywy.

– Nie jesteś już dzieckiem – powtarzała często. – Czas zastanowić się nad sobą, nad tym, co chciałabyś w życiu robić. Nawet nie zauważysz, kiedy miną dwa lata i trzeba będzie podjąć ważne życiowe decyzje.

– Dopiero jestem w siódmej klasie – przypomniałam.

5

– Kochanie! – zirytowała się mama. – W ósmej klasie to ty już musisz wiedzieć, jakie liceum wybierzesz, jaki profil klasy. Przecież od profilu zależeć będzie twoje przygotowanie do matury...

– W takim razie zacznę się na poważnie zastanawiać, z jakiego drewna chcę mieć trumnę! –

wypaliłam. – Sosnową, a może dębową?

Mamę zamurowało. Poczerwieniała na twarzy i gdyby nie tato, pewnie doszłoby do kłótni.

– Co to ma znaczyć? – spytała przez zaciśnięte zęby.

– Jeśli czas tak szybko upływa, to trzeba pomyśleć o wszystkim – powiedziałam powoli, bacznie obserwując wyraz jej twarzy.

– Aniu – do akcji wkroczył tato. – Natalia dopiero rozpoczęła naukę w siódmej klasie. Dla niej miesiąc to cała wieczność, więc nie wymagaj, aby dziś myślała o tym, co będzie robiła za dwa lata.

Kochany tato. On jeden rozumiał mnie bez słów. Szkoda, że mama taka nie była. Czasem mam wrażenie, że w chwili moich narodzin zaplanowała za mnie całe życie. Nie wiedziała, że liczy się tylko ten dzień, no może kilka następnych, ale już nie kilkadziesiąt. Chcę się cieszyć każdą chwilą, minutą, godziną.

– Może masz rację – westchnęła mama – ale mogłaby się chociaż zastanowić, co ją interesuje, w czym jest dobra – dodała już łagodniej.

– Na pewno odnajdzie jakąś pasję w sobie – rzekł ugodowo tato, czym udobruchał mamę ostatecznie.

– Daj jej trochę czasu.

Popatrzyłam na nią. Była spokojna, ale w jej spojrzeniu dostrzegłam troskę. Martwiła się o mnie.

Postanowiłam więc wysilić się trochę bardziej niż zazwyczaj i w bliżej nieokreślonej przyszłości przynajmniej spróbować zrealizować trzy główne cele: po pierwsze, przekonać się, czy mam jakieś szanse u Jacka; po drugie, zastanowić się, co chcę w życiu robić; po trzecie, rozwikłać zagadkę o osiem lat starszego brata Bazyla, co do którego mam podejrzenia, że coś przed nami wszystkimi ukrywa.

Ale na dziś już koniec. Zmęczona jestem i jakoś się tak dziwnie złożyło, że pierwsze strony z etapu swojego życia, na który dopiero wkroczyłam, opisałam w czystym brulionie. Ostatnią kartkę starego zapisałam kilkanaście dni temu.

22 września

6

Całą sobotę i niedzielę przesiedziałam w domu, myśląc o tym, co chciałabym robić w przyszłości. Postanowiłam zapisać się na zajęcia lekkoatletyczne w swojej szkole. Może w sporcie odnajdę pasję lub okaże się, że mam talent? W końcu moja rodzina ma pewne tradycje sportowe.

Dziadek jeździł konno, mama i tato grywają w tenisa, Bazyl biegał i wciąż gra w nogę, a moja o rok starsza siostra Zuza trenuje pływanie.

Właściwie przez całe to pływanie to nie odczuwam, że mam siostrę. Zuzy prawie nigdy nie ma w domu. Wstaje o piątej rano, a przecież to środek nocy, wraca po osiemnastej, błyskawicznie pochłania obiad, w tempie huraganu odrabia lekcje, niczym odrzutowiec rzuca się do laptopa albo włącza telefon, aby przeprowadzić burzliwą dyskusję, wskakuje do wanny pewnie z taką samą szybkością jak do basenu, kąpie się z takim impetem, jakby chciała ustanowić kolejną życiówkę na sprinterskim dystansie. Na koniec ląduje w łóżku, dużo szybciej niż samoloty na naszym lotnisku. I tak dzień w dzień! Nie wiem, czy umawia się na randki, ale mam dla niej idealnego kandydata! To mistrz olimpijski w biegach oraz rekordzista świata na krótkich i średnich dystansach. Przy nim ze wszystkim zdąży. Tego jestem pewna.

Podziwiam Zuzę, ale nigdy się do tego nie przyznam, dla jej dobra, żeby jej się w głowie nie poprzewracało. Niech sobie myśli, że mało mnie to obchodzi. Nawet nie wie, że gdy wyjeżdża na zawody, potajemnie sprawdzam wyniki w telefonie. Czasem, gdy zdążę się z nią pokłócić, życzę jej dyskwalifikacji albo nieudanego startu. Później wstyd mi z tego powodu, no bo w końcu to moja siostra i ostatecznie życzę jej dobrych wyników. „Dobrych” nie znaczy rewelacyjnych! A jeszcze chwilę później uzmysławiam sobie, że ona tak ciężko haruje, więc zmuszam się, aby życzyć jej spektakularnych osiągnięć, choć nie przychodzi mi to łatwo.

Zaczynałyśmy razem, w drugiej klasie podstawówki. Zuza śpieszyła się na każde zajęcia, ja wolałam poudawać ból brzucha i zostać w domu. Pamiętam, że to było bardzo męczące – zajęcia na basenie, a nie udawany ból brzucha rzecz jasna. Rodzice dzięki swojemu uporowi doprowadzili do tego, że potrafię pływać, ale potem odpuścili. Z Zuzą nie musieli się męczyć, bo ona sama ciągnęła ich na basen.

Z lekkoatletyką będzie jednak inaczej. Zajęcia w szkole odbywają się trzy razy w tygodniu i to po lekcjach. Dam radę! Będą ze mnie dumni, tak samo jak z Zuzy.

23 września

7

Nie zapisałam się dziś na zajęcia lekkoatletyczne, a wszystko przez mamę. No, może nie do końca. Wczoraj, gdy Jacek przesyłał mi w odpowiedzi buźki, mamie zebrało się na rozmowę.

– Powinnam cię przeprosić – powiedziała nieoczekiwanie.

– Za co?

– Za to, że się uniosłam – odparła. – Tato ma rację. Masz dopiero czternaście lat, a ja wybiegam z planami wobec ciebie tak daleko w przyszłość – odgarnęła spadający na jej czoło kosmyk włosów.

– Chcesz dla nas jak najlepiej – wiedziałam, że taka odpowiedź ją zadowoli.

– To prawda – westchnęła. – Sama widzisz: Zuzka pływa od małego, Bazyl z matematyki i fizyki miał

zawsze najlepsze oceny i będzie studiował fizykę. .

– Mamo – przerwałam. – Nie martw się. Postaram się odnaleźć to, w czym jestem dobra, co mogłoby być moją pasją.

– Wiesz, tato twierdzi, że najważniejsze jest to, abyście byli w życiu szczęśliwi, bez względu na to, co będziecie robić – dodała, spoglądając w okno.

– Czyli mogę być bandytą... – wymknęło mi się.

– Nie wiem, czy bandyta może być szczęśliwy – uśmiechnęła się. – Żyje w bezustannym strachu, że ktoś go zdemaskuje, że pójdzie do więzienia i chyba ma wyrzuty sumienia...

– Wyrzuty sumienia wykluczają bycie bandytą – powiedziałam. – A czy ty także uważasz, że najważniejsze jest to, abyśmy byli szczęśliwi? – spytałam.

– Oczywiście! – odparła zdecydowanie. – Tylko czasem wydaje mi się, że bez wykształcenia trudniej być szczęśliwym – dodała.

Zupełnie nie widziałam związku między jednym a drugim i nie potrafiłam zrozumieć toku myślenia mamy. Co ma piernik do wiatraka? Mnie do szczęścia wystarczyłaby deklaracja Jacka, że jest we mnie zakochany równie mocno jak ja w nim. Bez względu na to wszystko ucieszyłam się jednak, że mama chce, abym była szczęśliwa. Dziwnym zbiegiem okoliczności przypomniałam sobie o tym w drodze do szkoły.

Wczoraj próbowałam znaleźć materiały na WOS, ale nie bardzo mi to wyszło. Facet od WOS-u jest drobiazgowy. Na każdą lekcję każe przygotować trzy wiadomości – z życia społecznego, sportu lub polityki. To jednak najmniejszy problem. Kłopoty pojawiają się w chwili, gdy zaczyna wiercić dziurę w 8

brzuchu, pytając o szczegóły. Gdy Olka odczytała notatki ze świata sportu o Robercie Kubicy, to maglował ją strasznie. Pytał, w jaki sposób zaczynał Robert Kubica, na jakich samochodach wcześniej się ścigał, od którego momentu rozpoczęła się jego kariera sportowa i dlaczego Olki zdaniem odniósł

taki sukces. Dobrze, że chociaż numer buta Kubicy go nie interesował. Z polityką jest dużo gorzej.

Chłopcy coś tam jeszcze wiedzą, ale dziewczyny w tych tematach gubią się zupełnie.

Dochodziłam właśnie do końca alei Kasprowicza, gdy uświadomiłam sobie, że dużo szczęśliwsza będę w domu niż na lekcji WOS-u. Tak się złożyło, że nikogo z klasy w drodze do szkoły nie spotkałam, więc postanowiłam zawrócić. Potrzebna mi jedynka na początku roku? Nie! Przecież wówczas będę jeszcze bardziej nieszczęśliwa. Szybko skręciłam w Karpińskiego i doszłam do Konopnickiej. Lepiej wrócić bocznymi uliczkami, aby nie rzucać się w oczy.

Po kilkunastu minutach nie byłam już pewna, czy ucieczka z lekcji sprawi, że będę szczęśliwsza.

Ogarnął mnie dziwny niepokój. Kiedyś, gdy uciekaliśmy, to całą klasą – na przykład w Dzień Wagarowicza . A teraz odważyłam się zrobić to w pojedynkę. Potem trzęsłam się ze strachu przez kilka godzin, zastanawiając się, co będzie, jeśli to się wyda. A może będę miała nieprzyjemności? A jeżeli wychowawczyni zadzwoni do rodziców? Pytania i wątpliwości kłębiły się w mojej głowie. Po południu przyznałam się prawie do wszystkiego. Nie czułam się z tym dobrze. Chciało mi się płakać, choć tak naprawdę nie wiedziałam, dlaczego.

– Nie byłam dziś w szkole – powiedziałam, siedząc przy stole i kończąc obiad.

Bazyl spojrzał na mnie z pogardą. Gdyby to on opuścił zajęcia, znalazłby tysiąc sposobów na usprawiedliwienie swojego zachowania. Nie był samokrytyczny, za to bardzo krytyczny w stosunku do innych. Zuzkę to w ogóle nie obchodziło, bo jak zwykle śpieszyła się. Nie wiem nawet, czy ta wiadomość do niej dotarła. Tato nic nie mówił, tylko wpatrywał się w mamę.

– Dlaczego? – spytała.

Mogłam odpowiedzieć, że wydawało mi się, iż poza szkołą będę o wiele szczęśliwsza niż w szkole, ale miałam mętlik w głowie.

– Rozbolał mnie brzuch, więc wróciłam – skłamałam. – Potem miałam jakiegoś doła. Zupełnie nie mogłam się pozbierać.

– Rozumiem, że miałaś kiepski nastrój – rzekła mama.

– Kiepski nastrój to mało powiedziane – wzruszyłam ramionami. – Zupełnie na nic nie miałam ochoty.

Najchętniej położyłabym się do łóżka i beczała w poduszkę cały dzień – dodałam, ciesząc się w głębi duszy, że powiedziałam część prawdy. – Totalne przymulenie.

9

– Czy ty możesz wyrażać się po polsku? – zapytała poirytowana mama. Po wyrazie twarzy widziałam, że nie wierzy w moje tłumaczenia. W tacie miałam sojusznika. Wprawdzie nic nie mówił, ale zawsze starał się mnie rozumieć.

– Jeśli jeszcze kiedykolwiek rozboli cię brzuch, masz zatelefonować do mnie do pracy – powiedziała mama – i to natychmiast. Nie ma nic gorszego niż wagary. To wciąga. Po jakimś czasie człowiek przestaje się bać chodzenia na wagary, a coraz bardziej boi się powrotu do szkoły – mówiła. – To pierwszy krok, aby narobić sobie kłopotów. Zaczynają się piętrzyć zaległości, a strach przed tym, co powiedzą nauczyciele, staje się coraz większy.

– Skąd wiesz? – spytałam zaczepnie. – Chodziłaś na wagary?

– Nie – odparła – ale znam zdolnych ludzi, którzy przez wagary nie skończyli nawet szkoły średniej.

Znam też takich, którzy mieli problemy z nauką, ale nie wagarowali i nauczyciele starali się im pomóc.

Docenili ich obowiązkowość i poważne podejście do obecności na zajęciach.

– Aniu – wtrącił się tato. – Natalię rozbolał brzuch. To nie wagary, skoro nam o tym powiedziała.

– Wiem, co mówię – mama była stanowcza. – I właśnie dlatego chcę, by Natalia niezwłocznie powiadamiała mnie o takich sytuacjach. Dlaczego nie zadzwoniłaś? – przyglądała się mi badawczo.

– Nie wiem – odparłam.

– Jak to „nie wiesz”?

– Po prostu nie wiem. Nie przyszło mi to do głowy.

– Nie rozumiem. Nie rozumiem, jak mogło ci nie przyjść do głowy, aby do mnie zatelefonować?

Dowiedziałaś się chociaż, co było w szkole?

– Tak. Kropka, to znaczy nasza polonistka, zaprowadziła Olkę do pokoju nauczycielskiego i tam zmyła jej makijaż i lakier z paznokci, a Franka wyrzuciła za drzwi za dyskusję. Beacie wstawiła pałę z zachowania, ale czy to Beaty wina, że nie mogła powstrzymać się od śmiechu? Sama byś nie wytrzymała, gdybyś zobaczyła, w jaki sposób Michał unosi brew, gdy próbuje się skupić. O rety! –

roześmiałam się.

– Nie o to pytam – mama była coraz bardziej zniecierpliwiona. – Chcę wiedzieć, czy dowiedziałaś się, co było na lekcjach?

– Przecież ci mówię!

10

– Mam rozumieć, że w szkołach niczego już nie uczą, tylko wyrzucają za drzwi i zmywają makijaż. Mój Boże, do czego do doszło – mama złapała się za głowę. – I nie mówi się, że ktoś unosi brew, tylko brwi

– pouczyła.

– Ale Michał unosi brew – zaoponowałam – bo on ma tylko jedną.

– Jak to ma jedną brew? – zdziwiła się. – A co stało się z drugą?

– No właściwie ma dwie, ale połączone, a więc ma jedną – tłumaczyłam.

– A co z tym Frankiem? – wtrącił się tato. – Czy u was w szkole nie wolno dyskutować z nauczycielem?

– Z polonistką nie wolno. Ona twierdzi, że jest mądrzejsza od nas, bo skończyła studia, a my nie.

Zawsze mówi: „Koniec dyskusji! Ja wiem lepiej i kropka!”.

– Nie podoba mi się to – tato pokręcił głową. – Dyskusje bywają twórcze. Poza tym wszystkiego to ona lepiej nie wie. Studiowała polonistykę. Ciekawe, czy ma pojęcie o układach scalonych albo o procesie epitaksji?

– Wojtku! – mama próbowała przywołać tatę do porządku. – Podważasz autorytet nauczyciela!

– Nie zgadzam się – powiedział spokojnie. – Udowadniam tylko, że pani od języka polskiego myli się, twierdząc, że wszystko wie lepiej. .

– Tato ma rację! – zawołałam. – My musimy wkuwać tyle przedmiotów, a Kropka w kółko powtarza to samo. Gdybym ja przez dziesięć lat czytała ten sam podręcznik, to chcąc nie chcąc wszystko bym zapamiętała. Ona ma łatwiej niż my!

– Zwariuję w tym domu! Czy wy jesteście poważni?! – mama była oburzona. – Chcę wiedzieć, czy odrobiłaś na jutro lekcje?

– Przecież nie było mnie w szkole, więc nie wiem, co jest zadane.

– Nie dziwię się waszej polonistce, że nie chce z wami dyskutować. Zatelefonuj do Dominiki i dowiedz się, co było na lekcjach.

– Czemu do Doni, a nie do Olki? – spytałam.

– Do Dominiki! – krzyknęła mama. – Koniec dyskusji! I kropka!

24 września

11

Obiecałam sobie, że wstanę wcześniej o pół godzinki. Co z tego, skoro sen, a szczególnie nad ranem, jest tak przyjemny, że wszystko inne traci przy nim znaczenie. Obudził mnie dopiero dźwięk telefonu.

– Słucham? – spytałam rozdrażnionym, zaspanym tonem.

– Sprawdzam, czy przypadkiem nie boli cię brzuch – usłyszałam w słuchawce głos mamy.

– Chyba nie – odparłam, strącając z biurka plastikową buteleczkę z oczyszczającym tonikiem przeciwko wągrom.

– Jak to „chyba nie”? – do mych uszu dobiegł zaniepokojony głos mamy.

– Oj mamo! Dopiero się obudziłam, więc nawet, gdyby mnie coś bolało, nie zdążyłabym jeszcze zauważyć.

– No dobrze – przybrała łagodny ton. – Zjedz śniadanie i do szkoły – poleciła. – Aha, Bazyl już wstał?

– Nie wiem. Chyba śpi – odparłam.

– Zajrzyj do niego. Obiecał coś załatwić.

– OK – odparłam.

– No to pa.

– Nara – rzuciłam do słuchawki.

– Natalia! Prosiłam cię, abyś w ten sposób nie odnosiła się do mnie.

– No dobra! Pa, mamo.

– Pa.

Zajrzałam do Bazyla. Spał. Nie budziłam go, bo to i tak nie miało żadnego sensu. Bazyl wstawał, kiedy chciał, no chyba że mama ściągała z niego kołdrę i urządzała karczemną awanturę, krzycząc o lenistwie, braku punktualności i gniciu w łóżku. Swoją drogą, w jaki sposób można zgnić w łóżku?

Spojrzałam na zegarek. Na śniadanie nie było już czasu. Prysznic wzięłam w tempie Zuzy. Potem powstał dylemat: w co się ubrać? Dżinsy mogą poczekać na chłodniejsze dni. Spódniczka w kratkę była idealnym pomysłem. Do tego czerwone rajstopy, kolorowy T-shirt, bluza i glany, a na szyję arafatka. Spojrzałam w lustro. Mogłoby być lepiej! Jeszcze włosy, odrobina perfum i można było wyjść z domu.

12

– Zwariowałaś?! – zawołał Bazyl ze swojego pokoju. – Całą butelkę tego świństwa na siebie wylałaś?!

Udusić mnie chcesz?

Normalnie powiedziałabym starszemu bratu, żeby się zamknął, ale od jakiegoś czasu bardzo mi zależało, aby się z nim nie kłócić. Poza tym wyświadczyłam mamie przysługę. Obudziłam Bazyla!

Znów spojrzałam na zegarek. Za dwadzieścia ósma. Trudno! Postanowiłam pojechać autobusem.

Weszłam do klasy lekko spóźniona i od razu zorientowałam się, że coś jest nie tak. Pierwsza miała być geografia, a po sali chodziła nasza wychowawczyni. Wyraz twarzy miała zagniewany, a ruchy niespokojne.

– Przepraszam za spóźnienie – wydukałam. – Uciekł mi autobus... – chciałam się usprawiedliwić.

– Siadaj – powiedziała stanowczo.

Wykonałam polecenie i szeptem spytałam Donię, skąd obecność Meryl na geografi .

– Dziewięciu dziewczyn nie było wczoraj na WOS-ie – odpowiedziała również szeptem.

Wystraszyłam się, serce zaczęło mi mocniej bić, w żołądku poczułam dziwne ssanie.

– Natalia – zwróciła się do mnie wychowawczyni. – Możesz powiedzieć, dlaczego wczoraj nie było cię na lekcjach?

– Bolał mnie brzuch, proszę pani – odparłam. – Cały dzień byłam w domu.

– Rodzice napisali ci usprawiedliwienie? – spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Jeszcze nie, ale wiedzą o wszystkim – wyjaśniłam, starając się opanować drżenie głosu.

– No dobrze, zobaczymy – rzekła oschle. – Zadzwonię do rodziców tych osób, które postanowiły sobie zrobić wolne.

– I tak jesteś w niezłej sytuacji – powiedziała cicho Donia. – W ogóle cię nie było, a inne dziewczyny nie przyszły tylko na WOS. Twoi rodzice naprawdę wiedzą?

– Tak – odpowiedziałam.

– W takim razie masz szczęście – uśmiechnęła się do mnie, a ja poczułam się jak idiotka. Wczoraj wydawało mi się, że taka jestem sprytna, że nikomu nie przyjdą do głowy wagary już we wrześniu.

Ba! Byłam tego pewna. A tu okazało się, że osiem osób pomyślało tak samo jak ja. Rodzice, gdy się dowiedzą, też zaczną coś podejrzewać. Zresztą mama nie dowierzała moim wyjaśnieniom od samego początku. Przyjęła je wprawdzie do wiadomości, ale „przyjąć” i „uwierzyć” to dwie różne rzeczy. I znów będę musiała słuchać przemówienia o wagarach i o tym, jak źle kończą wagarowicze.

13

Na szczęście po lekcjach odbywały się zajęcia lekkoatletyczne, na które chciałam pójść dużo chętniej niż jeszcze pół godziny wcześniej. Obiecałam sobie też, że z wagarowaniem koniec, no chyba że całą klasą, na przykład w Dzień Wagarowicza. Źle się z tym czułam, jakbym zrobiła coś złego, a z pozoru wydawać by się mogło, że takie niepójście do szkoły to nic wielkiego, że to banalnie proste, łatwizna.

W rzeczywistości czułam strach, ale nie przed rodzicami czy nauczycielami. W zetknięciu z nimi to raczej był niepokój. Strach wynikał z tego, że robię coś, czego robić nie powinnam. Ola miała zupełnie inne odczucia.

– Mam to gdzieś – powiedziała na przerwie. – Może sobie Meryl dzwonić do domu. Mam obowiązek nauki do osiemnastki. Nawet gdyby mnie chcieli wywalić, nie mogą – ciągnęła sarkastycznie. – Myśli, że się jej boję. Nic mi nie może zrobić – dodała.

Meryl to oczywiście nasza wychowawczyni. Ksywkę nadali jej starsi uczniowie, bo podobno była fanką filmów z Meryl Streep.

– Jeszcze nikogo nie wyrzucili za jednodniowe wagary – zauważyłam – a tym bardziej za jednogodzinne.

– No właśnie – zgodziła się Ola. – Więc co tak stoicie, jakbyście zostały skazane na śmierć? –

przyjrzała się uważnie twarzom dziewcząt.

– Łatwo ci mówić – odezwała się Karolina. – Moja mama jak się dowie, to wyrok w tej sprawie na pewno wyda. I wcale nie jestem pewna czy sprawiedliwy.

Zapadła cisza. Wszyscy wiedzieli, że mama Karoliny była bardzo surowa, a kary za różne przewinienia dotkliwe. Wystarczyło, aby spóźniła się pięć minut do domu, a szlaban miała murowany. Dlatego też spóźniała się nie pięć minut, ale dwadzieścia. Wczoraj zaryzykowała i nie poszła na lekcję WOS-u.

Gdyby Polityk ją spytał i wstawił jedynkę, kara mogłaby być surowsza, niż za tę opuszczoną godzinę.

Pomyślałam, że czasem dorośli uczą nas cwaniactwa. Moja mama była jednak nieprzewidywalna i dlatego nigdy nie wiedziałam, co tak naprawdę mnie czeka. Nie bałam się jej tak jak Karolina swojej mamy. Raczej nie dostawałam kar, głównie kończyło się na rozmowach. Może to i lepiej, bo brak strachu sprawiał, że szybciej przyznawałam się do błędów i kłamałam w ostateczności. Karolina kłamała bez przerwy – ze strachu i po to, by uchronić się przed konsekwencjami, które jej zdaniem były niewspółmiernie duże do przewinienia. Tak naprawdę obie się bałyśmy, tylko ona mamy, a ja faktu, że źle postępuję. Nie zamieniłabym się z nią za nic na świecie!

25 września

14

Dziś ledwo zwlekłam się z łóżka! To po wczorajszych zajęciach lekkoatletycznych. O rety! Nie wiem, czy lekkoatletyka będzie moją pasją. Póki co postanowiłam się jednak nie poddawać. Dostałam szansę od Kosy.

– Możesz przychodzić na zajęcia – powiedział. – Potrenujesz systematycznie i zobaczymy, co dalej.

– A jeśli nie będę uzyskiwała dobrych wyników? – spytałam, wiedząc, że Kosa nie lubi przeciętniaków.

– Za wcześnie o tym mówić – wzruszył ramionami. – Jeszcze nie zaczęłaś. A teraz do szatni. Przebierz się i do roboty!

Pobiegłam do szatni w podskokach. Kosa znany był z tego, że nie wszystkich przyjmował na SKS-y.

Wprawdzie dbał o kondycję i zdrowie uczniów, ścigał ich po szkole, zaganiał na zajęcia, wstawiał pały za brak stroju i krzyczał na rodziców, którzy załatwiali pociechom lipne zwolnienia z WF-u. Wjeżdżał

im na ambicję, oskarżał o brak wiedzy z zakresu medycyny i profilaktyki zdrowotnej i trzeba przyznać, że absencja na jego zajęciach była wyjątkowo niska. SKS-y traktował jednak inaczej i dlatego możliwość uczestniczenia w nich była wyróżnieniem.

– To nie wybieg! – wrzasnął, kiedy zobaczył mnie ubraną w króciutką, sportową bluzeczkę odsłaniającą brzuch i fikuśne szorty. – To nie wybieg! – powtórzył. – Ani dla modelek, ani dla koni! Za mną, Pietruszka! – zawołał i ruszył w stronę kanciapy, czyli pokoju wuefistów. Byłam zła na niego za tę Pietruszkę. Już wcześniej tak się do mnie zwracał, gdy usłyszał, że dziewczyny wołają do mnie Natka, a nie Natalia. Ta złość była jednak niczym w porównaniu z uczuciem, które pojawiło się, gdy z metalowej szafki stojącej w kącie pokoju wyciągnął wielgachną bawełnianą koszulkę i wypchane w kolanach spodnie dresowe.

– To nie mój rozmiar! – zaooponowałam. – Te spodnie ze mnie spadną, a w koszulce będę wyglądać jak w koszuli nocnej!

– Przebieraj się! – polecił podniesionym głosem Kosa. – Jeśli komuś zależy na uprawianiu sportu, to będzie go uprawiał bez względu na warunki. No chyba, że tobie zależy na wyglądaniu, a nie uprawianiu – dodał kąśliwie.

– Zależy mi na uprawianiu ogródka – burknęłam pod nosem, zakładając ciuchy w rozmiarze XXL.

Dobrze, że chociaż były wyprane!

– No, pokaż się! – zawołał. – Gacie ci spadają – zauważył, po czym złapał mnie wpół, wywinął pasek od spodni dresowych, pociągnął mocno za gumkę, zawiązał gruby supeł i z zadowoleniem rzekł: 15

– Jest OK! Na boisko! – wydał komendę. – Ruszaj się, szybko! Czas ucieka.

Potruchtałam, gdzie kazał.

– Co teraz? – spytałam.

– Pięć okrążeń. Tyle na razie wystarczy.

– Pięć? – jęknęłam.

– A co? Chcesz dziesięć?

– Nie, nie! – zaprotestowałam. – Już się robi.

– Zacznij spokojnie – powiedział. – To część rozgrzewki.

Ruszyłam drogą pośród drzew. Po pierwszym okrążeniu dyszałam jak lokomotywa. Chciałam przejść choć kilka kroków, zatrzymać się, odpocząć chwilkę, ale za płotem spostrzegłam chłopców. Jacek też tam był. Tylko tego mi brakowało. Ledwie powłóczyłam nogami zapakowanymi w ohydne, dresowe, workowate spodnie. Nie mogłam skoordynować pracy nóg z ruchami rąk, które bezwładnie latały wokół mojego tułowia.

– Cześć, Natka! – usłyszałam głos Jacka.

Wyszczerzyłam zęby w sztucznym uśmiechu. Chciałam pomachać do niego. Nic z tego, ręce mnie nie słuchały.

– Cześć – wycedziłam ostatkiem sił.

– Nie wiedziałem, że trenujesz – zawołał.

– No – odparłam, bo tylko tyle byłam w stanie wydobyć z siebie.

– Od kiedy? – dopytywał się.

„Co on się nagle taki gadatliwy zrobił? – pomyślałam. – Nie byłam w stanie nic więcej z siebie wykrztusić. Pokiwałam głową, jakbym była niedorozwinięta, a mięśnie twarzy zastygły w wykrzywionym uśmiechu.

– Widzę, że sprawia ci to przyjemność! – ucieszył się Kosa, gdy kończyłam piąte okrążenie, a głupkowaty uśmiech wciąż pozostawał na mojej twarzy. – Bogusia – zwrócił się do czarnowłosej dziewczyny z drugiej klasy. – Pokaż Pietruszce ćwiczenia rozciągające.

– Robi się, trenerze! – zawołała Bogusia.

16

Nie wiem, jak dotrwałam do końca treningu. Nawet nie pamiętam, co jeszcze robiłam. Jak robot powtarzałam po Bogusi wszystkie ruchy. Nawet jakieś skipy były: A, B i C. Kosa puścił mnie wcześniej do domu, kazał się wyspać i odpocząć.

– Czekam na ciebie w poniedziałek – krzyknął, gdy wlokłam się w stronę szatni. – Aha! I przynieś normalny strój do treningu – dodał. – Jak będzie chłodniej, to potrzebne będą dresy.

Nie chciałam myśleć o poniedziałku, nie w tamtej chwili. Miałam tylko jedno marzenie: znaleźć się w domu na własnym tapczanie i spać, spać i jeszcze raz spać.

26 września

Dzień rozpoczął się fatalnie. Skutki treningu wciąż były odczuwalne. Bolał mnie każdy mięsień. Nie wiedziałam, co lepsze: leżeć, siedzieć czy stać.

– Wyglądasz, jakbyś połknęła kij od szczotki – powiedział na mój widok Bazyl pędzący do łazienki. To rzecz niezwykła, ale mój szanowny brat, który z natury był flegmatykiem, do łazienki nigdy nie szedł.

Zawsze biegł, obijając się przy tym o ściany, zwłaszcza gdy był zaspany.

– To skutki treningu – wykrztusiłam. Miałam przy tym wrażenie, że nawet wypowiadanie słów jest bolesne.

– Rozumiem, że to był pierwszy i ostatni trening – dobiegł mnie głos zza drzwi łazienki.

– Uważasz, że tak łatwo się poddaję?! – krzyknęłam oburzona i poczułam ucisk w okolicy klatki piersiowej. Bazyl nie odpowiedział. Zdążył wrócić do swojego pokoju i wskoczyć z powrotem do łóżka.

Ale nie mylił się. Pierwsza myśl, która nasunęła mi się dziś rano, to ta, że sport nigdy nie będzie moją pasją i należy poszukać czegoś innego. Teraz jednak uświadomiłam sobie, że zbyt szybko rezygnuję, bo przecież po jednym razie człowiek nie może z całą stanowczością stwierdzić, czy nadaje się do czegoś, czy też nie.

Podobno są ludzie, którzy od zawsze wiedzieli, co chcą w życiu robić. Poszli gdzieś, spróbowali czegoś, zobaczyli i wiedzieli, że to jest to! Odkryli i pokochali swoje przeznaczenie. Ja od pierwszego spojrzenia zakochałam się jedynie w Jacku. Może to jest moja droga. Zdobyć go, zostać jego żoną i gotować w domu obiady? Nie, z całą pewnością nie! Musi być jeszcze coś, co będę lubiła w życiu robić. Trudno, pójdę w poniedziałek na trening. Być może pokochanie lekkoatletyki zajmie mi trochę więcej czasu niż zakochanie się w Jacku.

17

Tak rozmyślając, dotarłam do szkoły. To niesamowite, jak myśli mogą pochłonąć człowieka. Wszystkie czynności w domu wykonałam machinalnie. Nie pamiętałam momentu wyjścia. Miałam tylko nadzieję, że zamknęłam drzwi od mieszkania. A nawet jeśli nie, to kto chciałby ukraść śpiącego Bazyla?

– Ha, ha, ha! – nagle usłyszałam za plecami śmiech Olki. – To celowa prowokacja?

– Jaka prowokacja? O co chodzi? – nie rozumiałam.

– Ha, ha, ha! Hi, hi, hi! – Oli wtórował śmiech chłopców i dziewcząt.

– Pietruszka nam się zakochała! – rzuciła wesoło Donia.

Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam, czy oni czytają w moich myślach, czy może zapomniałam się i zamiast myśleć po cichu, myślałam na głos.

– Gdzie twoje buty? – piszczała Olka, zwijając się ze śmiechu.

Spojrzałam na swoje stopy. Zamiast glanów miałam puchate, niebieskie kapcie w kształcie głowy psa.

Na ten widok sama wybuchłam śmiechem, ale szybko musiałam go powstrzymać. Obolałe mięśnie w dalszym ciągu dawały o sobie znać. Jednak wielokrotnie w ciągu lekcji moje kapcie wywoływały salwy śmiechu, a ja trzęsłam się radośnie w środku, próbując zapanować nad mięśniami i ochronić je przed zbyt gwałtownymi drganiami. Na przerwie Bogusia wytłumaczyła mi fachowo, skąd biorą się zakwasy.

Dzięki niej dostałam też piątkę z biologii.

– Czy mogę wiedzieć, o czym tak rozmyślasz, Natalio? – spytała Niezapominajka – Mam bowiem wrażenie, że nie o biologii.

– O oddychaniu beztlenowym – wypaliłam wyrwana z zamyślenia.

– To bardzo ciekawe – odparła. – Wprawdzie nie jest związane z tematem dzisiejszej lekcji, ale chętnie posłucham.

– Ponieważ zmusiłam swój organizm do bardzo intensywnego wysiłku, nie zdążył on pobrać wystarczającej ilości tlenu, a krew nie nadążyła z dostarczaniem tego pierwiastka. Moje mięśnie pracowały więc bez użycia tlenu i wytworzyły kwas mlekowy. Nagromadził się on w komórkach i teraz bolą mnie wszystkie mięśnie. Mam tak zwane zakwasy – wyrecytowałam wszystko, co na przerwie usłyszałam od Bogusi.

Niezapominajkę zatkało. Wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczyma. Po chwili wzięła głęboki oddech i powiedziała:

18

– Cieszę się, że tak profesjonalnie podchodzisz do zjawiska, jakim są twoje zakwasy. Uważam, że należy ci się ocena bardzo dobra – podeszła do biurka, na którym leżał dziennik, otworzyła go, wzięła do ręki długopis i przy moim nazwisku wpisała równiutką piąteczkę. – Porozmawiam też z panem Kosińskim. W sposób wzorcowy przeprowadza z wami treningi. Widzę, że naucza nie tylko praktyki, ale również teorii – dodała i odrzuciła figlarnie włosy do tyłu.

Niestety, potem nie było już tak różowo! Z matmy dostałam jedynkę. Babka zrobiła kartkówkę, bo gadaliśmy. Umiałam rozwiązywać te zadania. W domu ćwiczyłam trochę, ale potrzebowałam na to więcej czasu i spokoju. Na szybkiej kartkówce nigdy nie potrafiłam się skupić. Zresztą matma nie była moją mocną stroną. Jedynka stała się faktem. Nie rokowało to dobrze, zwłaszcza że na jutro umówiliśmy się w kilka osób do kina. Docinki odnośnie moich kapci stawały się coraz bardziej dokuczliwe i choć umiałam się śmiać sama z siebie, to czułam przesyt złośliwości i zaczynało mnie to irytować. Na dodatek Jacek przez cały dzień miał „banana” na twarzy. Idiotyczny uśmiech nie schodził

z jego ust i domyśliłam się, co jest tego powodem. Po lekcjach udobruchał mnie jednak miłymi słowami:

– Fajna jesteś – powiedział i zajrzał mi w oczy tak głęboko, że aż przeszły mnie ciarki. – Inne dziewczyny już dawno by się obraziły, płakały po kątach albo kłóciły się, a ty sama śmiejesz się z tych kapci.

– Bo to zabawne – odparłam, ciesząc się w duchu, że skrzętnie ukryłam swoje rozdrażnienie.

W nieco lepszym nastroju skierowałam się w stronę domu, udając, że nie widzę gapiących się na moje wielkie, puchate kapcie ludzi.

27 września

Wyspałam się dziś za wszystkie czasy! Wstałam dopiero około południa. Mama krzątała się w kuchni. Włączyłam telewizor i obejrzałam program na MTV, potem napuściłam sobie wody do wanny.

– Przygotowuję tosty – usłyszałam głos mamy. – Chcesz?

– Tak, możesz mi zrobić ze trzy – odparłam.

– Tylko nie chlap się za długo, bo wszystkie będą zimne! – krzyknęła.

– Dobrze.

19

Po kąpieli owinęłam głowę ręcznikiem i weszłam do kuchni.

– Zuzki jeszcze nie ma? – spytałam.

– Nie, po treningu miała pójść z dziewczynami na zakupy do galeri – powiedziała. – A ty? Masz na dziś jakieś plany?

– Tak, umówiłam się do kina. Na siedemnastą.

– Kiedy odrobisz lekcje? – spytała.

– Oj mamo, jutro! Jest weekend. Nie będę cały dzień zamulać nad książkami – westchnęłam.

– Czyli nie będziesz się nudzić, czy nie będziesz się uczyć? – zirytowała się. – Natka, tyle razy prosiłam, abyś w domu wyrażała się po polsku.

– Wyrażam się po polsku – wzruszyłam ramionami.

– Dla mnie to nie jest normalny język. I choć rozumiem, że w waszym środowisku jest on akceptowany, to mimo wszystko nie będę go tolerowała – powiedziała stanowczo.

Pokręciłam głową z dezaprobatą. Co to za różnica, w jaki sposób do niej mówię? Czasami mam wrażenie, że mama czepia się po to, by się przyczepić, a nie z konkretnego powodu.

– Natalia! – podniosła głos. – Ja naprawdę nie wiem, co się z tobą dzieje!

– A teraz o co chodzi? – nie nadążałam za mamą.

– Nie rozmawiasz ze mną. Wzruszasz ramionami, kręcisz głową i robisz nadąsane miny.

– Mamo! Mówię coś – źle, nie mówię – też źle. Boję się oddychać w tym domu! – wyrzuciłam z siebie jednym tchem. Wstałam gwałtownie, odstawiłam talerzyk i kubek po mleku do zlewu i wróciłam do swojego pokoju.

Byłam rozżalona. Coraz trudniej było mi dogadywać się z mamą. Z jednej strony wymagała ode mnie podejmowania dojrzałych decyzji, z drugiej traktowała mnie jak dziecko, które na każdym kroku powinno się z nią zgadzać, mówić: „tak mamo”, „oczywiście mamo”, „dobrze mamo”, „masz rację mamo”, „przepraszam mamo”. Nie miałam prawa mieć złego nastroju ani być po prostu sobą we własnym domu. Było mi z tym bardzo źle. Wiedziałam już, że nie powiem jej dziś o jedynce z matmy.

Po co pogarszać sytuację? Wprawdzie mama miewała przebłyski i starała się dotrzeć do mnie, może nawet mnie zrozumieć, ale nasze relacje stawały się coraz trudniejsze. Moja miłość do mamy, choć ogromna, nie była już ani prosta, ani tak łatwa jak kiedyś.

20

Na szczęście wypad do kina okazał się strzałem w dziesiątkę! Musiałam fajnie się zaprezentować.

Dlatego wywaliłam całą zawartość szafy na podłogę.

– Ciekawe, kto to posprząta? – spytała mama, ale po wyrazie twarzy widziałam, że humor znacznie jej się poprawił.

– Muszę wyglądać super! – zawołałam, wciągając przez głowę kolejną już bluzkę.

– Masz brzuch na wierzchu – zauważyła. – Zmarzniesz. Po lecie nie ma już ani śladu.

– Przecież nie pójdę w samej bluzce – wyjaśniłam, przeglądając się w lustrze. – No, ta chyba może być

– oceniłam. – Jak myślisz?

– Pasuje kolorem do rajstop – odpowiedziała.

– No to teraz buty. . Włożę czarne trampki, te wysokie i czarną bluzę – myślałam na głos. – O rety! –

zawołałam, spoglądając na zegarek. – Spóźnię się! Mamo, obiecuję, że posprzątam, gdy wrócę – w pośpiechu zakładałam resztki garderoby. – Pa! – krzyknęłam, trzaskając niechcący drzwiami.

Do kina wpadłam ostatnia, wszyscy już byli. Był też Jacek, którego w ogóle się nie spodziewałam.

– O, jaki zaciesz! – zawołała Olka.

– Niestety, nie łudźmy się – uśmiechnął się Franek. – Ten zaciesz nie ma nic wspólnego z nami. Raczej z nim – wskazał na Jacka.

Szturchnęłam Franka, ale byłam zadowolona, że to powiedział. Może w końcu Jacek domyśli się czegoś, może w końcu wyśle w moim kierunku jakiś sygnał: podobam mu się, czy nie?

– Chodźmy – ponaglała Ola. – Seans zaraz się rozpocznie!

Film był znakomity – komedia! Popłakałam się ze śmiechu. Chłopcy rżeli, jak to oni, aż w końcu jakiś pan zwrócił im uwagę. Nie rozumiałam, dlaczego. W końcu to komedia, a przecież chodzi o to, by się świetnie bawić! Zresztą to nie ich wina, że nie mieli już głosów skowronków.

Po filmie poszliśmy do KFC. Rozmawialiśmy, wygłupialiśmy się i śmialiśmy. To lubię! Młody człowiek w naszym wieku nie może żyć samą nauką i poważnymi sprawami. Trzeba się wygłupiać i bawić. To takie wesołe i przyjemne. Gdy wracaliśmy, zatelefonowała mama. Pytała, gdzie jestem i czy ma po mnie przyjechać.

– Wrócę tramwajem – powiedziałam. – Idziemy właśnie na przystanek.

21

„Siódemka” nadjechała pierwsza, więc pożegnałam się ze znajomymi. Gdy tylko wsiadłam do środka, zauważyłam chłopców z podwórka. Znałam ich. Też wracali do domu. Podeszłam. Rozmawialiśmy całą drogę. Gdy wysiedliśmy, Bartosz zdjął kurtkę przeciwdeszczową i podał mi ją.

– Wkładaj – powiedział. – Zaczęło padać.

Pomyślałam, że szkoda, iż Jacek nie zdobył się na taki gest, choć przecież wcześniej nie padało...

– Nie – zwróciłam się do Bartosza. – Dzięki, zaraz będę w domu.

Przytrzymał mnie za ramiona i zarzucił mi kurtkę na plecy, a na głowę naciągnął kaptur. Spojrzałam w jego oczy i przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo pragnęłam mieć chłopaka: aby o mnie dbał, aby się o mnie troszczył, podał mi ciepły sweter, gdy marznę i zimny sok, gdy jest mi gorąco, po to, by był moim przyjacielem.

– O czym myślisz? – spytał Bartosz, zapinając mi zamek pod samą szyję.

– O niczym – uśmiechnęłam się i resztę drogi już milczałam. Jaka szkoda, że to nie Jacek –

pomyślałam raz jeszcze, oddając Bartoszowi kurtkę i otwierając drzwi od bramy.

– Nara – rzuciłam na pożegnanie.

28 września

Gdy tylko skończę osiemnaście lat, wyprowadzę się z domu! Z rodzicami nie da się normalnie żyć pod jednym dachem. Weekend jest po to, by odpocząć od szkoły, od zmartwień, od poważnych spraw. Mama znalazła wczoraj kartkówkę z matmy. Próbowała ogarnąć nieporządek w moim pokoju, a książki leżały na podłodze pośród ciuchów. Kartka z jedynką wysunęła się z jednej z nich. No i zaczęło się!

– Każdemu może zdarzyć się jedynka, ale powinnaś była powiedzieć nam o tym. Dlaczego tego nie zrobiłaś?

– Nie wiem – odpowiedziałam.

– Jak to nie wiesz? – mama zacisnęła usta w wąską kreseczkę, co oznaczało, że próbuje panować nad sobą, ale jest zdenerwowana. – Wojtek! – zawołała. – Przyjdź do nas, bo czuję, że rozmowa nie będzie łatwa.

– O co chodzi? – uśmiechnął się tato, stając w progu pokoju.

22

– Pytam Natalię, dlaczego nie powiedziała o jedynce z matematyki, a ona twierdzi, że nie wie, dlaczego – wyjaśniła.

– No to może nie wie, dlaczego – rzekł tato.

– Wojtek! – mama podniosła ton głosu. – Ja mam dosyć odpowiedzi „nie wiem” – wstała z kanapy i nerwowym krokiem zaczęła chodzić od okna do drzwi i z powrotem. – Na takiej płaszczyźnie nie można o niczym porozmawiać, niczego się dowiedzieć. Ja już nie mam sił do ciebie Natalio –

bezradnie rozłożyła ręce.

– Zapomniałam powiedzieć o tej jedynce – skłamałam.

– Wojtku, co ty na to? – mama zaczynała teraz wiercić dziurę w brzuchu tacie.

– Zapomniała – odparł tato.

– I ciebie satysfakcjonuje taka odpowiedź? Najpierw powiedziała, że nie wie, a teraz, że zwyczajnie zapomniała. Nie widzisz w tym nic dziwnego?

– Nie – powiedział spokojnie tato. – Aniu, czy twoim zdaniem wszyscy muszą mieć ważne powody, aby cię o czymś nie poinformować?

– No tak! Stajesz po jej stronie! Mogłam się tego spodziewać. A ja głupia myślałam, że pomożesz mi przeprowadzić rzeczową rozmowę z naszą córką – mówiła podniesionym tonem.

– Staram się, ale ty Aniu nie dopuszczasz do swojej świadomości faktu, że jedynka, która jest tak istotna dla ciebie, niekoniecznie musi być tragedią dla Natalii. Poprawi ją i tyle.

– Wojtku! – mama była coraz bardziej zdenerwowana. – Nie rozumiesz mnie! I nie tak się z Natalią umawiałam. Obiecała, że będzie informować nas o ocenach, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Nie mam zamiaru spalić się potem ze wstydu na wywiadówce tylko dlatego, że o niczym nie wiedziałam. Zaufałam ci – spojrzała na córkę. - Nie przeglądam codziennie dziennika elektronicznego, bo wolałabym się dowiedzieć od ciebie, ale chyba będę musiała zacząć – stwierdziła kategorycznie, impulsywnie siadając na kanapie. – Przerobisz dziś Natalio ten materiał z tatą.

– Dobrze – odparłam bez entuzjazmu.

– Nie denerwuj się, Aniu – wtrącił tato. – Zaraz się za to zabierzemy.

– No tak, tylko gdybyśmy wiedzieli od razu, to moglibyście zacząć walczyć z tą matematyką już wczoraj.

23

– Dobrze, że nie wiecie od wczoraj. Przynajmniej mogłam pójść do kina i dobrze się bawić! –

wypaliłam.

– A więc o to chodzi? – mamę nagle olśniło. – Nie powiedziałaś o jedynce, bo chciałaś pójść do kina.

– Co za różnica, jeśli tato mi tę matmę wytłumaczy? – zapytałam. – Wolę dziś. Będę miała tylko jeden dzień zmarnowany, a nie dwa – dodałam.

– Czy ty uważasz czas poświęcony nauce za zmarnowany?! – mama otworzyła szeroko oczy. – No nie!

Nie poznaję Cię Natalio!

– Nie uważam tego czasu za zmarnowany – odpowiedziałam rozsądniej – ale chcę też mieć czas na własne przyjemności, a nie siedzieć wciąż tylko nad książkami.

– Wojtku – mama szukała wsparcia u taty. – Czy ty rozumiesz jej tok rozumowania?

– Tak, Aniu – odparł.

– I pochwalasz to, że córka ukrywa przed nami jedynkę po to, by móc pójść do kina?

– Nie pochwalam, ale rozumiem motywy jej działania – spokojnie powiedział tato.

– Natalio, idź do swojego pokoju – mama spojrzała na mnie poważnie.

Wstałam i wyszłam bez słowa. Wiedziałam, co teraz będzie: wielka kłótnia o szkołę. Mama jak zwykle powie, że nauka jest rzeczą najważniejszą, że należy zdobyć staranne wykształcenie i nie wolno podważać autorytetu nauczycieli, że ich praca jest ciężka i źle opłacana. Tato z kolei będzie się upierał, że połowa nauczycieli nie nadaje się do uprawiana tego zawodu, a program jest przeładowany wiadomościami encyklopedycznymi, których trzeba się uczyć na pamięć. Doda, że uczniowie po wykuciu i zaliczeniu usuwają wszystko z pamięci, bo nadmiar materiału to zwyczajne zaśmiecanie umysłu. Potem uzna, że połowa tych rzeczy nigdy w życiu do niczego nam się nie przyda, za to o rzeczach potrzebnych nie będziemy mieli zielonego pojęcia, bo nikt w szkole o nich nie naucza. Mama ironicznie spyta, po co w takim razie tato kończył studia wyższe, a on spokojnie odpowie, że polska szkoła to chory twór, ale w jego czasach choroba nie była tak bardzo zaawansowana. Miałam tego dość! Wpadłam z impetem do ich pokoju.

– Przestańcie się kłócić! – krzyknęłam. – Przecież my nie jesteśmy normalną rodziną! Jesteśmy, jesteśmy... – szukałam w myśli adekwatnego słowa. – Jesteśmy patologiczną rodziną! – wyrzuciłam z siebie jednym tchem i wybiegłam do przedpokoju. W pośpiechu zaczęłam wkładać buty i kurtkę.

– Dokąd się wybierasz?! – zawołała mama.

24

– Idę się przewietrzyć – odburknęłam. – A może tego też mi nie wolno? – zapytałam przekornie. – W

końcu dostałam jedynkę, więc nie wiem, czy w ogóle wolno mi oddychać?

– Natalia! – zawołała mama. – Nie tym tonem!

– Aniu – tato dotknął ramienia mamy. – Niech Natalia pójdzie na krótki spacer. Jest jej potrzebny, uspokoi się, ochłonie, a potem weźmiemy się za matematykę. Nam też by się przydał spacer. Co ty na to? – zwrócił się do mamy.

– Sama nie wiem – zawahała się. – Może za chwilę. Teraz napiłabym się gorącej herbaty albo ziółek na uspokojenie.

– Chodź, przygotuję coś dla ciebie. A ty, Natalio – zwrócił się do mnie – nie bądź za długo na dworze.

Jest chłodno.

– Dobrze – odpowiedziałam i wyszłam. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Byłam roztrzęsiona, coś ściskało mnie w gardle, nie mogłam przełknąć śliny – zupełnie, jakbym miała tam jakąś kluchę.

Chciało mi się płakać i czułam się zupełnie niezrozumiana, samotna i nieszczęśliwa. W takim stanie zauważył mnie Bartosz.

– Natka! – zawołał. – Co się stało?!

– Nic – odparłam i pierwsza łza spłynęła mi po policzku. Otarł ją.

– Chodź, przejdziemy się, pogadamy – pociągnął mnie za rękaw.

– Szedłeś gdzieś – zauważyłam. – Pewnie ci się śpieszy.

– Nie – powiedział. – Wracałem na chatę, ale mam jeszcze czas. No, co się dzieje? Mów – zachęcał.

Opowiedziałam Bartoszowi wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Im dłużej mówiłam, tym silniejsze miałam wrażenie, że lżej mi na sercu. Z każdym kolejnym słowem spływała łza, ale jednocześnie przynosiła mi coraz większą ulgę, a Bartosz milczał. Nie wymądrzał się, nie udzielał rad.

Czułam jednak, że słucha mnie bardzo uważnie. Gdy skończyłam, nie odezwał się, tylko przystanął i przytulił mnie bardzo mocno do siebie, a ja wtuliłam się w jego ramiona. Na dworze zaczęło się ściemniać, a rześkie powietrze nie pachniało już latem.

29 września

25

Dziś była poprawa kartkówki z matematyki. Dostałam dwa z plusem, mimo że siedziałam z tatą nad tymi zadaniami do późna w nocy. Wiedziałam, że jestem w stanie rozwiązać je na mocną tróję z plusem, ale nie w dziesięć minut. Świadomość, że mam tak mało czasu, powodowała, iż wpadałam w panikę, nie potrafiłam się skoncentrować, myliłam się w obliczeniach bądź popełniałam błędy, których po dłuższym przemyśleniu nie popełniłabym. Trudno, nic na to nie mogłam poradzić.

Zresztą wszystko to było potwornie niesprawiedliwe. Olka z matmy nie rozumiała nic, ale ściągnęła i dostała cztery na szynach. Gdy prace zostały ocenione, to nad moją kartką, a nie Olki, matematyczka pokiwała głową z dezaprobatą.

– Nie jest dobrze, Natalio – powiedziała. – Nie jest dobrze – powtórzyła, jakby chciała się upewnić, czy ta wiadomość dotarła do mojej świadomości.

Dotarła, ale miałam to gdzieś. Po prostu czułam się bezradna. I nawet, gdy mama przysłała SMS-a z pytaniem o ocenę, bez wahania odpisałam: „dopuszczająca”. Miałam w nosie, co sobie pomyśli. Co mam jeszcze zrobić? Wymienić sobie mózg? Niech myśli, co chce, nawet to, że jestem głupia.

„Nie martw się! Nie ma sytuacji bez wyjścia. Coś poradzimy. Dobrze, że nie jedynka” – przeczytałam na ekranie komórki odpowiedź.

Jasne! Coś poradzimy. Ciekawe, co? Znów będę siedzieć nad matmą godzinami, a Olka na telefonie, flirtując z chłopcami i efekt będzie podobny do dzisiejszego.

Byłam zła na Olkę nie tylko z powodu oceny. Odkąd upewniła się, że Jacek naprawdę mi się podoba, i to bardzo, właśnie z nim flirtowała najczęściej. Do Jacka też miałam pretensje, oczywiście nie powiedziałam o nich głośno. Od Olki wiedziałam, że rozmawia z nią na wiele tematów, żartuje, wygłupia się, a ze mną, co?

– Natalia, tyle razy prosiłam, aby nie żuć gumy na lekcji – wyrwał mnie z zamyślenia głos matematyczki. – Patrzysz na mnie od dziesięciu minut z rozdziawioną buzią, w której masz gumę.

Udławisz się w końcu...

Po klasie przeszedł szmer wesołości.

– I co ja takiego powiedziałam, że wprowadziłam cię w osłupienie? – spytała.

– Nic, proszę pani – odparłam. – Przepraszam.

Znów pokiwała głową, jakby się nade mną litowała. Po zajęciach podszedł Jacek.

– Wracasz do domu? – spytał.

26

– Idę na SKS – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, choć w tej chwili strasznie mi się tego SKS-u odechciało.

– Podziwiam cię – znów się uśmiechnął. – Sport jest cool! Trzeba jednak wiele samozaparcia, aby go uprawiać.

– No – kiwnęłam potwierdzająco głową.

Nawet nie wiedział, ile samozaparcia i wysiłku mnie kosztowało, aby w jednej chwili nie zmienić swoich planów.

– No to nara – powiedział i zaczął się oddalać w kierunku alei Kasprowicza.

– Do jutra, Natka! – usłyszałam chwilę później głos przebiegającej Olki. – Muszę dogonić Jacka –

zawołała. – Nie chce mi się samej wracać na chatę!

No i po co ja jej powiedziałam, że kocham się w nim? Jaka ze mnie idiotka! Fakt, wszyscy się domyślali, ale Olka chciała potwierdzenia. Przyznałam się w tajemnicy, bo wydawało mi się, że jesteśmy przyjaciółkami, a ona tak perfidnie to wykorzystuje. Co z niej za przyjaciółka? Powiem jej o tym! Wygarnę wszystko, co o niej myślę.

Aż się we mnie zagotowało i gdyby nie kolejne okrążenia, skipy, ćwiczenia i przebieżki, które nadzorował Kosa, to chyba jeszcze dziś nagadałabym jej, ile wlezie. A tak! Byłam wykończona.

Trening z Kosą to masakra!

– Pietruszka! – zawołał mnie, gdy zamierzałam wejść pod prysznic. – Agnieszka złamała nogę, a za miesiąc są biegi sztafetowe – rzekł poważnie. – Ktoś musi ją zastąpić.

– Proszę pana! – wykrzyknęłam przerażona. – To mój drugi SKS. Ja nawet nie wiem, jak się trzyma pałeczkę... – tłumaczyłam.

– Mam tego świadomość – odparł. – I dlatego nie możesz opuścić żadnego treningu.

– Ale przecież są dziewczyny, które ćwiczą już drugi i trzeci rok – dukałam nieśmiało.

– Są trzy i brakuje czwartej. Inne dziewczyny chorują albo się zakochały! Tak to jest z dziewczynami –

westchnął. - Gdy się zakochają to boją się, że tusz do rzęs im się rozmaże albo że spocą się i nieładnie będą wyglądać. A więc od dziś widzę cię na każdym treningu. Nie zawiedź mnie, Pietrucha – dodał

stanowczo, a ja miałam ochotę udusić go za tę Pietruchę. No ale przecież można na mnie liczyć!

Przynajmniej chciałam tak o sobie myśleć.

27

6 października

Nie pisałam od tygodnia. To przez Kosę. Każdy trening to masakra. Po powrocie do domu marzyłam tylko o śnie i odpoczynku. Nawet mama złagodniała, przygotowywała dla mnie napoje izotoniczne z proszku, które wcześniej należały wyłącznie do Zuzki, i choć pilnowała, abym w wolnej chwili pracowała nad matematyką, to miałam wrażenie, że jest inna w stosunku do mnie. Może ona też wyczuła, że zupełnie niechcący oddalamy się od siebie?

Wracając do treningów, to oprócz tego, iż Kosa wyciskał ze mnie siódme poty i darł się wniebogłosy z powodu pałeczki, która albo mi wypadała z rąk, albo trzymałam ją tak mocno, że nie chciałam puścić przy zmianie sztafety, były też pozytywne strony całego zamieszania. Coraz częściej moim męczarniom przyglądał się Jacek i wspierał mnie, unosząc w górę zaciśnięte kciuki. Wprawdzie nie zostawał do końca, ale chociaż byłam pewna, że nie wraca do domu z Olką.

Ola była przez ostatnie dni na cenzurowanym. Dwa razy sprzeciwiła się rodzicom, mówiąc, że wróci na chatę o wyznaczonej przez siebie porze lub w ogóle nie wróci i teraz tato codziennie odbierał ją ze szkoły. Żal mi jej było, więc nawet nie nagadałam jej za Jacka. Zobaczymy, jak się sprawy potoczą. W

końcu pokłócić się z nią zawsze zdążę.

W piątek po treningu spotkałam też Bartosza. Podobno był u kolegi na Czajkowskiego. Ucieszył się na mój widok.

– Późno wracasz ze szkoły – zauważył.

– Przygotowuję się do sztafety – odparłam dumna, z nadzieją, że mu zaimponuję.

– Chodź – wziął mnie nagle za rękę i pociągnął w przeciwnym kierunku.

– Dokąd? – spytałam.

– Chcesz iść tą zatłoczoną ulicą? – zdziwił się. – Wdychać spaliny? Nie lepiej wrócić do domu wałami nad Odrą?

– Myślałam o powrocie autobusem – odparłam. – Padam z nóg.

– Spacer dobrze ci zrobi – powiedział. – No chodź – pociągnął mnie bardziej stanowczo, jakby wyczuł

moment zawahania. – Daj ten sprzęt – wskazał na szkolny plecak i zdjął mi go z ramion.

Było późne popołudnie. Słońce znajdowało się coraz niżej. Kierowało się w stronę Mostu Trzebnickiego. Wiedziałam, że za chwilę schowa się za niego i będzie wyglądało, jakby chciało zatopić 28

się w rzece. Wtedy krajobraz dookoła straci barwy i zacznie szarzeć. Szliśmy powoli, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Nie śpieszyło się nam. Przystawaliśmy, śmialiśmy się i w pewnym momencie Bartosz mnie przytulił. To już drugi raz. Tym razem jednak bez żadnego szczególnego powodu. Po prostu mnie przytulił, zupełnie nieoczekiwanie. Nie wyrwałam się. W jego ramionach czułam się bezpiecznie. Zupełnie tak, jakbym się mogła ukryć w nich przed całym światem. Podniosłam wzrok.

Zajrzał mi głęboko w oczy i uśmiechnął się, potem wypuścił mnie z objęć i poszliśmy dalej, jak gdyby nic się nie stało. Dla mnie jednak stało się. Myślałam o tym przez resztę drogi.

7 października

Dziś znów wracałam ze szkoły z Bartoszem. Wygląda na to, że ten kolega z Czajkowskiego jest tylko pretekstem do tego, aby mnie spotkać. Zauważyłam, że Bartosz doskonale orientuje się, o której godzinie kończę lekcje i w które dni mam zajęcia lekkoatletyczne, a kiedy wcześniej jestem wolna. Przytula mnie coraz częściej i coraz dłużej. Nie protestuję. Podoba mi się to.

Jackiem wciąż jestem zafascynowana. Gdy patrzy na mnie, gdy mówi, moje policzki stają się gorące, a serce zaczyna szybciej bić. Do tej pory pragnęłam, aby on poczuł to samo. To nie tak, że podobał mi się tylko z wyglądu. Jest przystojniejszy od Bartosza, wyższy o głowę i ma wysportowaną sylwetkę, ale z wyglądu podobało mi się wielu chłopców. Nie ma w tym przecież nic złego. Jestem w wieku, w którym dostrzega się atrybuty zewnętrzne. Ktoś jest w moim typie, ktoś inny nie jest. Jednak tylko do Jacka czułam coś więcej. Teraz zaczynam czuć też coś do Bartosza, ale nie oznacza to wcale, że do Jacka przestałam. Czy to uczciwe? Chciałabym, by ktoś odpowiedział mi na to pytanie, by mnie uspokoił i nie potępił. Tak, nie potępił, bo jaka jest w tym moja wina, że tak właśnie czuję? Moje uczucia są przecież zupełnie niezależne ode mnie.

Olki nie mogę się poradzić. Zawiodłam się na niej. Donia tego nie zrozumie albo zwyczajnie powie, że to nie fair, a tego nie chcę usłyszeć. I chyba zostanę z tym problemem sama jak palec.

8 października

Aż trudno uwierzyć! Znalazłam kogoś, z kim przegadałam pół nocy na ważne dla mnie tematy, oczywiście poprzez aplikację w telefonie. Całe szczęście, że rodzice szybko się położyli. Gdy wyszłam z wanny, spali jak zabici, Zuzka chrapała już od dwudziestej pierwszej, a Bazyl obiecał, że mnie nie 29

podkabluje. Zresztą Bazyl ogólnie jest zakręcony. Możliwe więc, że nie załapał nawet, o co chodzi. Na wyświetlaczu komórki pojawiła się widomość. Jacek spytał, czy nie śpię. Odparłam, że nie, ale że jest już bardzo późno i trzeba kłaść się spać. Napisał, że nie chce spać, że pragnie ze mną pogadać obojętnie o czym, choćby i do rana.

Wpatrywałam się w te słowa, które miałam przed oczami i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.

Zupełnie nie pasowały do mojego rozmówcy. Spytałam, czy to na pewno on. Zdziwił się. Napisałam, że nigdy wcześniej nie miał ochoty ze mną rozmawiać. Zaprzeczył. Dodał też, że skoro tak czuję, to on obiecuje poprawę.

Uśmiechnęłam się do telefonu. Moja mama nigdy nie mogła zrozumieć tego, że rozmawiając z kimś za pośrednictwem Internetu, czy to poprzez telefon, czy laptopa, przeżywamy emocje, złościmy się, uśmiechamy, gniewamy, jesteśmy zadowoleni z przebiegu rozmowy bądź nie. Zawsze czepiała się, że do urządzenia, które nie ma duszy, uśmiecham się znacznie cieplej niż do niej. Trudno było jej pojąć, że gdzieś po drugiej stronie siedzi człowiek, który rozmawia ze mną właśnie teraz, w danej chwili.

Fakt, że są sprawy, o których lepiej rozmawiać realnie, wtedy, gdy widzi się minę drugiej osoby, gdy można patrzeć w jej oczy i słuchać tonu jej głosu. Z drugiej jednak strony czasami łatwiej mówi się, gdy w te oczy patrzeć nie trzeba. Za ekranem laptopa bądź wyświetlaczem telefonu można ukryć swój wstyd.

Jacek spytał o czym myślę. I tak od słowa do słowa, od zdania do zdania, od lakonicznych odpowiedzi na zadawane pytania poprzez coraz bardziej obszerne opowiedziałam wszystko i opisałam swoje myśli. Podzieliłam się czymś, o czym nikt do tej pory nie wiedział. Jednego tylko nie napisałam. Nie zdradziłam, kim był drugi z chłopców, który zaprzątał moje myśli. No bo jak mogłam napisać o tym Jackowi?

9 października

W szkole byłam półprzytomna i na dodatek dostałam jakiejś głupawki. Wszystko mnie śmieszyło. Na angielskim siedziałam z Karoliną i trzęsłam się ze śmiechu. Meryl badawczo mi się przyglądała. Nie wiem, dlaczego, ale każde jej spojrzenie powodowało, że jeszcze bardziej chciało mi się śmiać. Wytrzymywałam już ostatkiem sił. Karolina zauważyła, co się ze mną dzieje i moja głupawa udzieliła się i jej. To tak działa. Gdy jedna osoba nie może się powstrzymać od śmiechu, a druga to zauważy, natychmiast dzieje się z nią to samo. Tylko belfrowie tego nie rozumieją i im się nie udziela.

Zachowują się, jakby byli zaszczepieni przed tym. Gdy Meryl podeszła bliżej naszej ławki, byłam u 30

kresu wytrzymałości, Karolina także. Za wszelką cenę starałam się nie spojrzeć na nią, ale i tak nie pomogło. Zakryłam usta rękoma i próbowałam powstrzymać wydobywający się z mojego wnętrza śmiech. Karolinie nie udało się. Wybuchła śmiechem na cały głos.

– Przepraszam – powiedziała, nie przestając się śmiać.

– Widzę, że wam wesoło – rzekła chłodno Meryl. – Proszę, abyście opuściły klasę. Wrócicie, gdy się uspokoicie.

Wstałyśmy i szybkim krokiem zaczęłyśmy kierować się w stronę drzwi. Zanim zdołałyśmy do nich dotrzeć, Karolina powtórnie wybuchła śmiechem, a ja zaraz po niej. Kątem oka widziałam, że Meryl bierze do ręki długopis. Pewnie zamierzała wpisać nam uwagę do dziennika, że zachowujemy się po chamsku. A to zupełnie nie tak. Po prostu czasem tak się dzieje i nie ma to z chamstwem nic wspólnego. Takie zachowanie nie jest też w nikogo wymierzone. Czy Meryl nigdy nie dostawała nieuzasadnionej głupawki, gdy chodziła do szkoły? Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Na lekcję angielskiego już nie wróciłyśmy. Głupawka trzymała nas aż do dzwonka na przerwę. Co spojrzałyśmy na siebie, to wybuchałyśmy śmiechem i rżałyśmy głośniej niż stado koni, do utraty tchu, do bólu brzucha i mięśni...

– Cieszę się, że jesteś już w dobrym nastroju – rzucił na przerwie Jacek. – Wczoraj byłaś taka smutna i poważna – dodał po chwili.

– To było wczoraj – powiedziałam „z głupia frant”. Nie zastanawiałam się nad tym, co odpowiadam.

Jacek posmutniał.

– To znaczy, że już mnie nie potrzebujesz... – bardziej stwierdził, niż spytał.

– Źle mnie zrozumiałeś – próbowałam ratować sytuację. – Myślałam, że się przyjaźnimy, że mogę na ciebie liczyć. . – dukałam.

– Ja po wczorajszej nocy też tak myślałem – nadal był smutny. – Chciałem dokończyć naszą rozmowę.

– Jacek, skoro jesteśmy przyjaciółmi, to na pewno dokończymy tę rozmowę – rzekłam poważnie.

– A chcesz tego? – spytał.

– Oczywiście. Nikt inny o tym nie wie. Tylko z tobą rozmawiałam.

– To co? Dziś po lekcjach? – oczy mu zabłysły.

– Mam SKS – odparłam. – Kosa przed sztafetami przykręca nam śrubę. Wykorzystuje każdą wolną chwilę, abyśmy mogły trenować. Muszę być na zajęciach. . – wyjaśniłam i nawet nie miał pojęcia, o ile 31

bardziej wolałabym ten czas spędzić w jego towarzystwie. Nie potrafiłam jednak zrobić tego Kosie.

Liczył na mnie. Nie mogłam wystawić go do wiatru.

– Rozumiem – popatrzył na mnie tak jakoś ciepło. – Nie martw się, Natka, znajdziemy czas, aby jeszcze raz o tym pogadać – powiedział i odszedł w stronę grupki chłopców.

I gdy już miałam nadzieję, że do tej rozmowy może dojść jeszcze tego samego dnia, bo Jacek przyszedł na trening sztafety i dopingował nasze starania, w pewnej chwili ujrzałam lekko pochyloną sylwetkę Bartosza. Jacek też ją musiał dostrzec. Nie został do końca zajęć. Oddalał się powoli, a jego jasne, półdługie włosy rozwiewał jesienny wiatr.

16 października

Dużo dzieje się ostatnio w moim życiu. Najgorsze jest to, że gdy zdarza się coś naprawdę ważnego i przyjemnego, to od razu muszą pojawić się tego negatywne konsekwencje. Czy naprawdę nie może być tak, żeby było fajnie i już?

Bartosz przychodził po mnie codziennie. Wracaliśmy do domu wałami nad Odrą bez względu na pogodę. Lubiłam te spacery. Gdy świat dookoła był dżdżysty i szary, Bartosz chronił mnie przed wilgocią i osłaniał przed podmuchami wiatru. Jeśli promienie słońca nadawały soczystości naturze, siadaliśmy nad brzegiem rzeki i rozmawialiśmy. Często mnie obejmował i trzymał za rękę. Miał mocne dłonie i lubiłam ich dotyk. Któregoś dnia, gdy dochodziliśmy już prawie do domu, spotkaliśmy Monikę. Ucieszyłam się na jej widok, gdyż dawno jej nie widziałam. Nie odwzajemniła mojej radości.

Zmierzyła mnie od stóp do głów z pogardą wypisaną na twarzy, a potem, siląc się na sztuczny uśmiech, zwróciła się wyłącznie do Bartosza.

– Cześć. Widzę, że dobrze się bawisz – powiedziała i ruszyła w kierunku seledynowego budynku przychodni.

– Cześć – odpowiedział i również się do niej uśmiechnął, ale w tym uśmiechu wyczułam niepewność, może nawet lekkie zażenowanie.

– Jaka typiara! – nie potrafiłam ukryć swojego oburzenia. – Wiesz, o co jej chodziło? – spytałam.

– Mogę się jedynie domyślać – odparł.

– Więc powiedz! – nalegałam, ale i mnie zaczęło świtać coś w głowie. Nie pierwszy raz zresztą.

Podobne myśli już wcześniej mnie nachodziły. Wypierałam je, nie chciałam dopuścić do swojej 32

świadomości najgorszych obaw. Wmówiłam sobie, że to wyłącznie sprawa Bartosza i skoro spędza ze mną każdą wolną chwilę, to swoje życie ma z pewnością uporządkowane. Wyglądało jednak na to, że mógł nie mieć.

– Nie chcę o tym teraz rozmawiać – powiedział poważnie – ale obiecuję, że kiedyś ci to wyjaśnię.

W jednej chwili podjęłam decyzję o rozmówieniu się z Moniką. Bałam się tej rozmowy, ale już raz stchórzyłam, nie poruszając z Bartoszem tego tematu. A chyba powinnam była to zrobić i to na samym początku naszej większej zażyłości.

Tego dnia rozstaliśmy się w nienajlepszych humorach.

17 października

Nie wiem, co dzieje się z Moniką. Są dwie możliwości: albo mnie unika, albo rzeczywiście nie ma czasu i nie korzysta z aplikacji na telefonie. Wysłałam jej SMS-a na komórkę: „Muszę z tobą koniecznie pogadać. Daj znać, gdy będziesz miała wolną chwilę”. Nie odpowiedziała do tej pory. Nie wiem, co mam robić. Bartosz wciąż obiecuje, że porozmawiamy, ale w bliżej nieokreślonej przyszłości. Na dodatek jestem coraz bardziej pewna, że moje obawy potwierdzają się. Dziś, gdy przechodziłam przez podwórko, nikt nie odpowiedział na moje „cześć”. Mam wrażenie, że Monika wtajemniczyła całe osiedle w nasze sprawy, nie zostawiając na mnie suchej nitki. Boże! Jak ja się czułam! Jak trędowata!

Dziwne jest to, że cała podwórkowa pogarda skupiona jest wyłącznie na mojej osobie. Bartosza to nie dotknęło. Wszyscy z nim rozmawiają, a przecież, jeśli moje podejrzenia są słuszne, to Bartosz jest bardziej winny niż ja.

18 października

Mama poprosiła, bym zrobiła zakupy w „Poniku”, a potem odrobiła lekcje, jeśli chcę pójść do kina z Jackiem. Stał się on teraz moim najlepszym przyjacielem. Biegłam do niego na każdej długiej przerwie, aby się wygadać. Komunikowaliśmy się często przez Internet. Nawet Donia, a tym bardziej Olka, nie znały połowy moich sekretów. Jacek wiedział o wszystkim, no z wyjątkiem jednego – że to w nim właśnie kochałam się przez ostatnie dwa lata. Sytuacja jednak zaczynała się klarować. Jacek 33

stawał się bardziej przyjacielem, a Bartosz powoli zajmował miejsce Jacka. Stało się tak bez mojego udziału. Choć przyznam, że przyjaźń z Jackiem wciąż była nietypowa. Wystarczyłby jakiś sygnał z jego strony, gest świadczący, że jestem dla niego kimś więcej niż tylko przyjaciółką, że w mojej obecności serce bije mu o wiele szybciej, że jestem dla niego ważna, a chyba nadal miałby ogromne szanse. Nie wiem, co bym zrobiła. Na pewno nie byłoby to łatwe, ale starannie bym rozważyła, kto ma być przy mnie, aby naciągnąć mi czapkę na uszy, gdy marznę i przytulić, gdy tego potrzebuję. Bartosz po prostu to robił, a Jacek nawet nie próbował przekroczyć niewidocznej granicy. Trzymał dystans i w ten sposób dawał do zrozumienia, że nie mam szans. Pozostawało mi zadowolić się jego przyjaźnią. .

Przeczytałam ostatnie zdanie i przeraziłam się. Zabrzmiało trywialnie, a przecież ta przyjaźń jest dla mnie wyjątkowo ważna.

Nie mogłam się już doczekać popołudniowego spotkania. Wcześniej jednak, gdy wracałam z „Ponika”, targając ciężkie torby z zakupami, spostrzegłam idące z naprzeciwka Monikę i Ewę. Minęły mnie bez słowa. Zupełnie tak, jakbyśmy się nie znały, a przecież przyjaźniłyśmy się kiedyś. Było mi bardzo przykro. Znów poczułam się odrzucona i opuszczona, zwyczajnie samotna. Ucieszyłam się, gdy przecinając aleję Rowerową, zobaczyłam Zuzkę.

– Mama wysłała mnie, abym pomogła ci targać te siaty. Dawaj dwie! – zawołała.

– Trzeba było przyjść do „Ponika”, a ty pojawiasz się, gdy jestem prawie w domu.

– Nie zrzędź, tylko dawaj torby. Przecież wiesz, że byłam na treningu – dodała. – A swoją drogą, coraz częściej robimy zakupy. Czy my pochłaniamy takie ilości jedzenia? – zdziwiła się.

– My tylko trochę, resztę Bazyl – wyjaśniłam. Nie chciałam wtajemniczać siostry w moje podejrzenia, ale już kilka razy widziałam Bazyla na placu Piłsudskiego. Byłam pewna, że żywność z naszej lodówki trafia do któregoś z tamtych mieszkań.

– Nie zauważyłam, żeby aż tyle jadł.

„Sam, aż tyle nie zjada. .” – pomyślałam, a głośno powiedziałam:

– Jak miałaś zauważyć, skoro ciebie prawie nigdy nie ma w domu.

– To fakt – roześmiała się.

Weszłyśmy na podwórko. Na ławkach siedzieli chłopcy i dziewczyny. Moniki i Ewy jeszcze nie było.

Przywitali się serdecznie z Zuzką. Całe szczęście, że do nich nie podeszła, ale i tak zorientowała się, że coś nie gra.

– Nie odzywacie się do siebie? – spytała.

34

– Jak widać – powiedziałam krótko.

– Pokłóciłaś się ze wszystkimi? – zdziwiła się.

– Ja się z nimi nie kłóciłam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– To o co chodzi? – ciągnęła mnie za język.

– Nie twoja sprawa – burknęłam.

– Nie chcesz, to nie gadaj, ale nie musisz stroić fochów – wzruszyła ramionami.

– Odczep się, Zuza – zaczynała mnie denerwować.

– Dobra, już dobra – powiedziała. Postawiła torby na ziemi i otworzyła niebieskie drzwi prowadzące na klatkę schodową.

19 października

Nie poszliśmy do kina. Całe wczorajsze popołudnie spędziliśmy na Ostrowie Tumskim. To magiczne miejsce. Niby w centrum miasta, ale nie czuć tam wielkomiejskiego zgiełku. Rozproszone światła latarni nadają wyspie specyficzny klimat. Ma się wrażenie, że życie tam płynie wolniej, spokojniej. Ogarnęła mnie tęsknota za czasami, których nie znałam. Zapragnęłam ukryć się tutaj przed XXI wiekiem: wiekiem technicznych nowinek, szybkiego przekazu informacji i zamachów terrorystycznych. Wypowiedziałam swoje myśli na głos.

– Ciekawe, jak długo byś wytrzymała bez Internetu i smartfona? – roześmiał się Jacek.

– Nie znasz mnie – odparłam. – Wytrzymałabym znacznie dłużej niż ci się wydaje.

– Jesteś romantyczką – zauważył.

– Tak. W duszy jestem romantyczką i nie wstydzę się tego. Powinnam być pod szczególną ochroną –

uśmiechnęłam się do niego.

– Dlaczego?

– Bo to cecha zanikająca – wyjaśniłam. – Wszyscy pragną być nowocześni, modni, naśladować innych i nie zostawać w tyle. Chcą być cool.

35

– Nie znasz moich rodziców – powiedział Jacek po dłuższym zastanowieniu. – Uważam, że bywają wręcz staroświeccy i nie ma takiej siły, która skłoniłaby ich do drobnej korekty własnych przekonań. A twoi, jacy są?

– Tato jest nowoczesny – roześmiałam się. – Uwielbiam go, a mama... mama staroświecka, choć kochana. Zdecydowanie łatwiej rozmawia mi się jednak z tatą.

– Biorąc rzecz na logikę, powinnaś lepiej porozumiewać się z mamą – zauważył.

– Dlaczego? – nie zrozumiałam.

– Bo jest staroświecka, a ty pragniesz taka być.

– Nie chcę być staroświecka – zaoponowałam – ale nie chcę też pędzić na oślep do przodu, po trupach do celu. Nie mam zamiaru robić pewnych rzeczy tylko dlatego, że inni je robią. No i pragnę prawdziwej miłości.

– Romantycznej?

– Tak, właśnie romantycznej, bo w romantyźmie tkwi całe jej piękno – stwierdziłam poważnie. –

Podoba ci się, gdy dziewczyny wiszą na chłopakach, przyklejają się do nich, gdzie popadnie, klną na ulicach i nie mają nic przeciwko temu, aby chłopcy przeklinali w ich obecności?

– Nie, nie podoba mi się to – odpowiedział bez chwili wahania, stanowczo.

– Sam widzisz – ucieszyłam się, że podzielał moje zdanie. – Dla mnie takie zachowania nie mają nic wspólnego z miłością. Są na pokaz, dla innych, a miłość powinna być przede wszystkim dla dwojga ludzi, którzy się kochają.

– Może oni chcą pokazać całemu światu swoje uczucie? – zastanawiał się Jacek.

– Świat sam to dostrzeże w ich oczach, gestach, spojrzeniu. Nie można być nachalnym i zmuszać innych, by przypatrywali się na siłę. To tak, jakbyś zmuszał kogoś do oglądania filmu, który tobie się podoba, ale drugiej osobie niekoniecznie – powiedziałam.

– Nie dość, że romantyczka, to jeszcze autorytet moralny – poczochrał mnie po włosach, zabawnie przy tym marszcząc nos.

– No właśnie z tym mam problem. Niby mam jakieś zasady, ale wcale nie jestem przez to lepsza –

spuściłam wzrok. – Jacek, przecież ja powinnam zadać Bartoszowi jedno podstawowe pytanie, a tego nie zrobiłam. Gdy przytulił mnie po raz pierwszy, mogłam uznać to za gest przyjacielski, ale gdy zrobił

to drugi raz i trzeci. . – zawahałam się. – Powinnam była zapytać, a ja stchórzyłam - przyznałam.

36

– Nie myśl w ten sposób – westchnął. – Natka... my wszyscy popełniamy błędy i próbujemy je naprawiać. Różnie nam to wychodzi, ale najważniejsze, że się staramy – ciągnął. – Poruszamy się w tym wszystkim po omacku. Mamy jakieś zasady. To trochę tak jak ze znakami drogowymi... –

przerwał na chwilę, przełknął głośno ślinę i mówił dalej – Nie znamy znaczenia ich wszystkich, więc wkładamy palec do ognia mimo informacji, że nie wolno tak robić...

– I przekonujemy się, że ogień jednak parzy – dokończyłam.

– Tak – potwierdził skinieniem głowy. – Po prostu ten świat tak jest urządzony, że skuteczniej uczymy się na swoich błędach niż na cudzych – dodał.

– Więc co ja mam teraz zrobić z tym wszystkim?

– Porozmawiać z Bartoszem i zadać pytanie, którego nie zadałaś wcześniej – powiedział poważnie. –

Musisz to wyjaśnić, Natka, bo inaczej wciąż będziesz się tym gryzła.

– A jeśli nie odpowie? – spytałam.

– Powinnaś z nim być dopiero wtedy, gdy odpowie – rzekł cicho.

Westchnęłam. Potrzebowałam tej rozmowy, ale byłam nią już zmęczona. Dziwne, ale rozmowy na poważne tematy, zwłaszcza te, które dotyczą nas samych, są tak męczące, jak ciężka praca fizyczna.

– Wracajmy do domu – zaproponowałam. – Wiesz, gdy będzie mi źle, to będę tutaj przychodzić –

dodałam niespodziewanie. – W tym miejscu łagodnieję.

– Marzycielka! – uśmiechnął się, a światło latarni wydobyło błękit jego oczu.

– Nabijasz się z mojej romantycznej natury – szturchnęłam go.

– Kocham romantyczną naturę – powiedział nieoczekiwanie.

Zmieszałam się, choć jego słowa były dla mnie bardzo ważne.

– Chodźmy! – zdecydowaliśmy niemal równocześnie i skierowaliśmy się w stronę Mostu Tumskiego.

Od Odry powiało chłodem.

22 października

37

Wczoraj wieczorem udało mi się rozmówić z Moniką. Gdy tylko dostrzegłam, że jest aktywna w Internecie, przesłałam wiadomość. Stanowczo zażądałam wyjaśnień, dlaczego się do mnie nie odzywa i zachowuje tak, jakby mnie nie znała. Napisałam, że chyba mam prawo wiedzieć.