43,99 zł
Myślenie o śmierci daje dobrą perspektywę
Czy zastanawialiście się kiedyś, jak będzie wyglądała Polska bez was? Za 50, 60 czy 100 lat? Czy zapanuje w niej chaos polityczny i moralny, a w badaniach opinii publicznej wszyscy będą mówić, że stracili sens życia? Czy raczej chaos ktoś zastąpi zamordyzmem – porządkiem narzuconym siłą? A może nie będzie tak źle?
Czy nieuchronnie staczamy się w skrajności? Jakie są konsekwencje tego, że uśmierciliśmy Boga? Jak nowe technologie, mem i beka stały się terapiami, dzięki którym próbujemy sobie radzić z rzeczywistością? Dlaczego emocje wyparły racjonalne myślenie i jak bardzo jest to niebezpieczne? Czy unikacze różnorodności mogą się dogadać z jej piewcami?
W nowej książce Marcin Matczak próbuje zrozumieć, jak zmienia się Polska pod wpływem przenikającej nasze życie publiczne propagandy nienawiści. Wyjaśnia, że szaleństwo polaryzacji i dążenie do wzajemnego unicestwienia nikomu nie przyniosą korzyści. Obnaża techniki, którymi posługują się populiści – zarówno prawicowi, jak i lewicowi – demaskuje ich działania, markujące tworzenie lepszej przyszłości, a w istocie prowadzące do destrukcji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 322
Data ważności licencji: 9/6/2028
Projekt okładki:
Michał Pawłowski
Redakcja
Katarzyna Węglarczyk
Korekta
Marta Tyczyńska-Lewicka
© Copyright by Marcin Matczak
Copyright © for this edition by Społeczny Instytut Wydawniczy Znak sp. z o.o., 2023
ISBN 978-83-240-6731-2
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2023.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
Środek życia jest wystarczającym powodem, żeby zacząć robić rzeczy dziwne. A środek życia, w czasie którego zaczyna się rozpadać Unia Europejska, wybucha pandemia i wojna tuż za naszą granicą, a na dodatek umiera królowa Elżbieta, jakby potwierdzając zbliżający się koniec świata, wręcz prowokuje do robienia rzeczy przedziwnych. Zderzeni czołowo z rozczarowaniem, przerażeni, że nieśmiertelność jest kolejnym oszustwem, w które bezwarunkowo wierzyli przed czterdziestką, doświadczający poczucia końca, o którym przypomina a to łąkotka, a to za wysoki cholesterol, mężczyźni w moim wieku robią takie rzeczy. Robię więc i ja – piszę książkę, w której wyobrażam sobie Polskę beze mnie.
Po co? Bo to ciekawy eksperyment myślowy. Urodzony w 1976 roku, mam szansę dożyć mniej więcej roku 2060, licząc według oczekiwanej długości życia mężczyzny mieszkającego na warszawskim Wilanowie. Po pierwsze, taka perspektywa pozwala ocenić, czy mi choć trochę zależy. Po nas choćby potop – można przecież i tak. To, jak się zareaguje na perspektywę opuszczenia tego padołu, pokazuje, czy człowiek całkiem się już stoczył. Jeśli jednak czuje odpowiedzialność wobec Przyszłych Pokoleń, może to przemawiać za tym, że nie jest całkowicie zepsuty. Znakiem niezepsucia jest wiara w to, czego się nie zobaczy. To taka dobrotliwa naiwność, która, jak wynika z mojego doświadczenia, świadczy o człowieku raczej pozytywnie.
Po drugie, ponieważ mam dziecko, kogoś tu jednak zostawię. Zależy mi więc na tym, żeby dało się tu żyć. Dlatego zastanawiam się, jaki będzie wtedy „tenkraj”. Bawię się w futurologa, który próbuje przewidzieć trendy w zakresie tego, co zawodowo interesuje mnie najbardziej: norm, reguł, konwencji, jak też ludzkich reakcji na nie. Od tego są w końcu prawnicy – specjaliści od systemów norm, które regulują nasze życie. Jeśli te systemy są mądre, zwiększają naszą szansę, że będzie się nam żyć dobrze. Jeśli są głupie, szansę tę zmniejszają. Akurat jeśli chodzi o normy, zmienia się dużo – zawsze tak się działo, gdy kończył się świat. Ciekawie jest to poobserwować i trochę pospekulować.
Po trzecie wreszcie, do eschatologicznego postawienia sprawy w tej książce zainspirowała mnie literatura. Mój ulubiony pisarz Borges, odnosząc się do swojego ulubionego pisarza Cervantesa, powiedział kiedyś, że Don Kichot to człowiek, którego zmieniła biblioteka. Tak było – prostolinijny dotąd szlachcic dostał przecież na głowę od czytania rycerskich historii. Ze mną było podobnie. Czytając biografię Borgesa, doszedłem do momentu, kiedy ten dowiedziawszy się, że jest śmiertelnie chory, postanawia wyjechać z Argentyny, którą kochał, i umrzeć w Szwajcarii. Chce w ten sposób ukarać swój kraj i zamanifestować swoją śmiercią na obczyźnie, że z jego ojczyzną, popadającą w autorytaryzm, coś jest fundamentalnie nie tak.
Nie sądzę, żeby moja decyzja o ewentualnym opuszczeniu Polski kiedyś w przyszłości była dla kogoś karą. Dla wielu, zwłaszcza tych spod znaku „niech jadą!”, raczej nagrodą. Nie z powodu chęci ucieczki zacząłem się jednak zastanawiać, jak będzie wyglądać Polska, w której około 2060 (daj Panie Boże) umrę. Czy będzie przypominać Argentynę Borgesa? W którą skrajność się stoczy? Prawicową czy lewicową? Czy będzie można w niej spokojnie umrzeć?
Takie myślenie o śmierci daje dobrą, filozoficzną perspektywę. Jak pisze Saul Bellow: „Śmierć jest ciemnym tłem, którego potrzebuje lustro, jeśli chcemy w nim cokolwiek zobaczyć”. Pozwala utrzymać proporcje między tym, co naprawdę ważne, a tym, co nieważne ani trochę.
To, co ważne, jak mi się zdaje, brzmi tak: zmierzamy do tego, aby się pozabijać. Naprawdę. I warto by pochylić się nad tym, dlaczego tak jest. Jeśli się bowiem nie pochylimy, jest duża szansa, że nie będzie trzeba czekać tego 2060, by zejść z tego świata szybciej i nienaturalnie.
Ludzie się radykalizują i proces ten ma wiele wymiarów. Coraz atrakcyjniejsze stają się skrajności, coraz nudniejsze wydaje się umiarkowanie. Skrajności światopoglądowe, i te prawicowe, i te lewicowe, niby promują wartości, a tak naprawdę je niszczą, bo bezczelnie wykorzystują je dla swoich potrzeb. Prawica ośmiesza wartości konserwatywne: ramię w ramię z hierarchami Kościoła katolickiego dewastuje szacunek dla tradycji i religii. Lewica ośmiesza wartości liberalne: doprowadza do karykatury tolerancję i równość. Liberalizm jako pogląd umiarkowany staje się nieatrakcyjny, bo jest nieemocjonalny. Centryzm staje się kunktatorstwem.
Ta książka jest próbą znalezienia drogi środka między ideologią prawicy i lewicy. Drogi, na której wartości godne obrony nie zostaną podeptane przez żadną ze stron. To książka dla zirytowanych ciągłym wzywaniem do stanięcia po którejś ze stron. Dla ludzi, którzy nie lubią zamkniętych, ideologicznych głów. Dla milczącej większości, która ma odwagę myśleć bez uproszczeń.
Wzywam w niej do lustracji, która nigdy się u nas nie dokonała. Do zlustrowania polityków pod kątem rewolucyjności i agresji, które są po każdej ze stron, bo dobrze się sprzedają we współczesnym narcystycznym i egotycznym społeczeństwie, gdzie podstawowym uczuciem ludzkim jest poczucie wyższości wobec drugiego, dominacji moralnej, posiadania jedynej racji – znowu: odczuwane po obu stronach.
Jeśli nie zatrzymamy tej radykalizacji, przymus rewolucyjnego postępu będzie ją wzmacniał. A w efekcie wygrają populiści, prawicowi albo lewicowi, co za różnica. Populiści, którzy zawsze mają w sobie ducha psychologicznego faszyzmu: chcą uczynić świat na swój obraz i podobieństwo, a ponieważ nie lubią albo nie potrafią przekonująco argumentować, bo nigdy argumentom nie wierzyli, robią to ostatecznie siłą.
Ta książka to manifest człowieka, który odmawia otagowania siebie oraz innych i chce zrozumieć świat w całej jego pięknej złożoności, nie uciekając się do uproszczeń, które niesie ideologia. Książka o Polsce, kraju, w którym i wy nie będziecie żyć wiecznie i który dobrze byłoby zostawić w stanie lepszym, niż się go zastało. Może warto więc porozmawiać o przyszłości poważnie, w ramach wspólnoty tych, którzy umrą.
Warszawa, lipiec 2023
W samym sercu kapitalizmu, w aplikacji bankowej ING, banku holenderskiego, a więc pochodzącego z kraju, który bankowość rozpropagował i uczynił z niej dźwignię rozwoju, jest zakładka: „Sprawy związane ze śmiercią”. Zakładka ta, oznaczana symbolem księżyca w nowiu (ciemność, wycie wilków?), znajduje się tuż nad zakładką „Załóż firmę”, oznaczoną symbolem teczki (codzienność, zabieganie, biznes). Nie jest to układ całkowicie logiczny, chyba żeby przyjąć, iż zanim w Polsce założy się firmę, trzeba sporządzić testament.
W zakładce oznaczonej symbolem księżyca bank informuje: „Tu wypełnisz dyspozycję na wypadek śmierci lub wniosek o zwrot kosztów pogrzebu”. I od razu w świecie blichtru i pieniędzy robi się eschatologicznie. Jak hiszpańskiej inkwizycji, nikt się tu śmierci nie spodziewał, a jednak nawet tu jest i zmienia perspektywę.
W kolejnych rozdziałach działam jak ING Bank Śląski – w środek spraw, między oprocentowanie lokat a pożyczkę hipoteczną, między wódkę a zakąskę, wprowadzam panią kostuchę, która najlepiej potrafi pokazać, co jest ważne, a co niewarte uwagi.
Robię to, bo naprawdę wydaje mi się, że wiele rzeczy umiera. Umiera w tym sensie tego słowa, które oznacza koniec definitywny. Umiera nam tradycja, umierają instytucje i prawa, jakie znaliśmy. Odchodzi w niebyt dawny typ człowieka i dawny typ Boga. Ciekawie jest to obserwować, bo na miejsce tych rzeczy i osób, które umierają, pojawiają się nowe. Stara, dobra rada egzorcystów głosi jednak, żeby to, co przychodzi do nas po czyjejś śmierci, dokładnie zbadać. Najpierw trzeba rozstrzygnąć, czy naturą nawiedzenia jest oszustwo (fictitium) czy diabelska iluzja (illusio daemonis). Ostatecznie należy zadać kluczowe pytanie: „Jesteś złym duchem czy dobrym?”1. Takie też pytanie tym nowym zjawom stawiam.
1 Stephen Greenblatt, Hamlet in Purgatory, Princeton University Press 2013.
Polska jest obywatelką świata ze wszystkimi tego dobrymi i złymi konsekwencjami. Polacy są poddani tym samym procesom, które dotykają każdego mieszkańca globu, w szczególności zmianom technologicznym dotyczącym komunikacji. A te powodują, że dawny człowiek odchodzi – homo sapiens zamienia się w phono sapiens, człowiek racjonalny w człowieka emocjonalnego, a człowiek pracujący – w bawiącego się.
Kraj, w którym umrę, będzie musiał stawić czoło upadkowi myślenia abstrakcyjnego i systemowego, które jest podstawą takich wynalazków jak prawo i demokracja. Upadek racjonalności i odejście od świata realnego na rzecz wirtualnego spowodują, że coraz trudniej będzie znaleźć ludzi chcących rzetelnie pracować, a coraz łatwiej – takich, którzy chcą organizować populistyczne rewolucje. Żeby mieć szansę temu kryzysowi zapobiec, trzeba zrozumieć, dlaczego stary człowiek umiera i kto go zastępuje.
Czy walkę klas zastąpiła walka pokoleń? Ta teza jest bardzo często podnoszona przez ludzi, którzy dostrzegają, że konflikt pomiędzy młodymi a starszymi narasta. Jest on widoczny między innymi w koncepcie „dziaderstwa”: założeniu, że ludzie starszego pokolenia są na tyle ograniczeni poznawczo, iż nie potrafią rozumieć powagi problemów, z którymi zmaga się współczesny świat. Jedynie młodzi mogą te problemy zrozumieć i skutecznie z nimi walczyć.
„Dziaderstwo” dobrze pokazuje, jak ludzie, którzy często wzywają do tolerancji i walki z dyskryminacją, sami dyskryminują. Wrzucają do jednego worka wszystkich, którzy posiadają pewną cechę (w tym przypadku cechę wieku, po którego osiągnięciu z człowiekiem tylko o cenach trumien można pogadać), i przypisują wszystkim wrzuconym inną cechę. W tym przypadku jest to głupota.
Jedną z przyczyn oskarżania o „dziaderstwo” jest żal młodych do starych, że spieprzyli im świat. O to, że ci młodzi są pierwszym pokoleniem, które będzie miało gorzej niż pokolenie poprzednie. Jest to oczywiście argument poważny, ale nie wyjątkowy. Strach przed zagładą nuklearną, który był elementem zimnej wojny i życia w PRL-u, także traumatyzował nas, gdy byliśmy młodzi. Baliśmy się przy tym nie o to, że będziemy pierwszym pokoleniem, które będzie miało gorzej niż poprzednie. Baliśmy się, że będziemy pokoleniem ostatnim. Jakoś jednak nie oskarżaliśmy naszych rodziców i dziadków, że taki zgotowali nam los, i nie uważaliśmy, że my wiemy, jak problemy świata rozwiązać, a oni nadają się tylko do tego, żeby pójść się grzać pod piec. Ale jak wiadomo, my mieszkaliśmy w jeziorze i jedliśmy korę, więc to się nie liczy.
Coś jest więc na rzeczy: walka klas została zastąpiona przez walkę pokoleń. Przyjmijmy na chwilę, oczywiście upraszczając, że walka klas polegała na zmaganiach homo oeconomicus z homo sovieticus. Ten pierwszy stereotypowo to wzorcowy człowiek kapitalizmu, osoba, która potrafi sama zorganizować sobie życie, dąży do maksymalizacji zysku i dla której indywidualizm jest ważniejszy od wspólnoty. Oeconomicus to ktoś, kto zna swoją wartość i potrafi ją zareklamować na rynku. Sovieticus to, znowu stereotypowo, ktoś, kto nie jest samodzielny i ciągle wymaga opieki państwa. To osoba, która nie chce się ścigać, nie chce rywalizować, znajduje więcej satysfakcji w życiu wspólnotowym niż w rozwoju indywidualności. Stereotypy są krzywdzące, bo przypinają łatki: oeconomicusowi łatkę wyrachowania i braku empatii, typowego dla wyścigu szczurów; sovieticusowi łatkę lenistwa, braku inicjatywy czy wyuczonej bezradności.
Bez względu na stereotypy w walce klas zderzają się ze sobą dwie wizje świata. Według pierwszej, gdy ktoś odnosi sukces i się bogaci, w ten sposób uzyskuje nagrodę ze swoją inicjatywę i podejmowany trud. W tym świecie ceni się odwagę, zdolność do podejmowania ryzyka i stawia na indywidualne starania. W drugiej wizji indywidualny sukces jest efektem albo przypadku, albo oszustwa, zamiast indywidualizmu i cech wyróżniających ceni się totalną równość, pogardza się zabójczą konkurencją i szuka zatrzymania, by nie zgubić siebie i świata w szaleństwie niezrównoważonego rozwoju.
Ta walka i te przeciwieństwa są już rzeczywiście pieśnią przeszłości. Spór o wizję świata toczy się teraz między homo faber, czyli człowiekiem pracującym, a homo ludens, czyli człowiekiem bawiącym się. Dotyczy jednak w pewnym zakresie spraw podobnych – na przykład stosunku do pracy.
Homo faber na poważnie potraktował wezwanie, by czynić sobie ziemię poddaną. Czyni więc – porządkując, budując, regulując (rzeki i zachowania). Faber jako człowiek tworzący to ktoś, kto wie, że świat stawia nam wyzwania i w związku z tym trzeba podchodzić do niego z nastawieniem nazwanym przez Heideggera „troską” (dieSorge). Ta troska napędza staranie, aby świat z dnia na dzień stawał się lepszy dzięki naszym indywidualnym, często drobnym działaniom.
Ludens rzeczywistości nie traktuje jak wyzwania, bo z nią bezpośrednio nie obcuje. Z różnych powodów ucieka w przestrzeń ułudy, zabawy, tak aby z twardą rzeczywistością jak najrzadziej się spotykać. Faber to boomer. Ludens to ten, kto oskarża boomera o to, że ten świat tak, a nie inaczej urządził.
Obecnie kontakt z realną, twardą rzeczywistością jest zupełnie inny niż kontakt, które miało moje pokolenie. My wchodziliśmy na drzewa i spadaliśmy z nich, wpadaliśmy w pokrzywy albo wywracaliśmy się na rowerach, zdzierając sobie skórę z kolan i łokci. Technologia nie była wtedy jeszcze tak zaawansowana; jedyną rzeczą, którą mogła nas pochłaniać, była telewizja, ewentualnie kino. Ale w sposób oczywisty to pochłanianie nie było tak intensywne jak współczesne pochłanianie uwagi młodzieży przez media społecznościowe czy gry komputerowe, które coraz częściej przypominają osobne wspaniałe światy.
Obecnie ciągłe funkcjonowanie w świecie wirtualnym czyni sprawę kontaktu z rzeczywistością beznadziejną. Między młodym człowiekiem a rzeczywistością tworzy się pewnego rodzaju interfejs, który zaczyna tę rzeczywistość zastępować. Nie wchodzi się w tak bezpośrednią relację z rzeczywistością jak kiedyś, w szczególności nie doświadcza się jej bardziej nieprzyjemnej strony. W efekcie żyje się w oderwaniu od realnego świata i hoduje w sobie nadwrażliwość na kontakt z jego problemami.
Homo faber musi podchodzić do rzeczywistości poważnie, ponieważ ta rzeczywistość stawia przed nim poważne wyzwania. Homo ludens bycia poważnym w relacji do świata zdecydowanie odmawia i jest to jedna z przyczyn popularności jego życiowej postawy. Przejawia się ona w zachowaniu, które określamy mianem „beki”: mieszanki ironii, kpiny i wyśmiewania powagi ludzi, którzy konfrontują się z rzeczywistością. Homo ludens nie umie podchodzić do rzeczywistości poważnie, dlatego że na pewnym etapie albo nie jest w stanie odróżnić rzeczywistości prawdziwej od rzeczywistości wirtualnej, albo nawet jeżeli jest w stanie je odróżnić, nie jest przygotowany psychicznie, by skonfrontować się z faktyczną rzeczywistością, bo jest ona dla niego zbyt brutalna.
Oznacza to, że homo ludens ze świata wybiera te elementy, które mogą dostarczyć mu zabawy. Jeżeli obserwuje kult Jana Pawła II, wybiera z tego wyłącznie to, co nadaje się do zrobienia beki. Zamiast powagi pogrzebu wybiera wideomem, w którym grupa czarnoskórych pracowników domu pogrzebowego, tańcząc, niesie trumnę. Sytuacja pogrzebu, historycznie postrzegana jako zderzenie się z najbardziej brutalną wersją rzeczywistości (śmiercią), zostaje przefiltrowana i w efekcie wybiera się z niej element zabawny.
W części Śmierć obiektywizmu typuję głównego filozoficznego, choć nieuświadomionego coacha ludensów – postmodernizm, który z zasady kwestionuje pojęcie obiektywnej rzeczywistości. Symbolem tego kwestionowania są prace Baudrillarda, przekonującego ludzkość, że żyje w symulacji, grze, udawaniu. Postmodernizm pokazuje nam, że świat jest jak rzeczywistość Matriksa – jakiś zły demon mami nas wizją, która nie ma nic wspólnego z realnością. To, co widzimy, jest oszustwem, bo ktoś nałożył nam na nos okulary zniekształcające rzeczywistość albo wpuścił nas do gabinetu krzywych luster, w którym nie wiadomo, co jest prawdą, a co tylko jej odbiciem.
Młody chłopak podchodzi do ludzi na ulicy i pyta: „Co by państwo zrobili, gdyby musieli zamieszkać w domu z homo sapiens?”. Jeden z pytanych macha ręka w geście „a daj pan spokój!” i mówi: „Nie zamieszkałbym nigdy”. Inny odpowiada: „Wyrzuciłbym go od razu na zbity pysk. Bo to jest zezwierzęcenie ludzi”.
Ta sonda uliczna przeprowadzona przez Superstację jedenaście lat temu miała ukazać poziom homofobicznych uprzedzeń u Polaków. Tymczasem może ona posłużyć jako punkt wyjścia do dyskusji innej: czy współcześnie człowiek myślący nie jest gatunkiem zagrożonym i czy zamieszkanie z nim będzie w przyszłości w ogóle możliwe?
Homo sapiens, a raczej homo rationalis, jest zagrożony ze strony homo affectus – nowej odmiany człowieka, wyhodowanej w niewoli technologii, przez nadopiekuńczych wychowawców i populistyczną propagandę. Homo affectus jest przede wszystkim istotą odczuwającą, która zamiast rozumowi wierzy emocjom i nimi w życiu się kieruje. Jego naturalnym środowiskiem jest świat obrazu, nie świat słowa, przez co traci on charakterystyczną dla homo rationalis umiejętność analitycznego myślenia.
Homo affectus nie lubi abstrakcji, woli konkret. Uważa każdy system, w szczególności system polityczny czy prawny, za podejrzany, bo nie chce albo nie umie podjąć wysiłku, aby zrozumieć korzyści, które te systemy zapewniają. Łatwiej mu dostrzec złe skutki uboczne działania systemu, które wpływają na konkretne osoby. Przykładowo: nie przemawia do niego to, że społeczeństwo jako całość korzysta z systemu obowiązkowych szczepień (abstrakcyjna i generalna korzyść), ale łatwo mu utożsamić się z rodzicem, który boi się o ewentualne skutki uboczne zaszczepienia swojego dziecka (konkretna i indywidualna emocja). Affectus zamiast na system patrzy na jednostkę, bo skupia się głównie na sobie i na swoich emocjach. Dlatego też łatwiej mu się utożsamić z emocjami innej jednostki niż z abstrakcyjną korzyścią społeczną.
Homo affectus znajduje się pod ogromnym wpływem współczesnej technologii komunikacyjnej, która zamiast łączyć go z innymi ludźmi, izoluje go od nich. Technologia zamienia go z kogoś, kto aktywnie się komunikuje, w kogoś, kto pasywnie odbiera komunikaty w samotności swojego smartfona. Tym samym paradoksalnie oddala go od innych.
Wyizolowany, niechętny, by analizować złożone systemy, takie jak prawo, ochrona zdrowia, relacje międzynarodowe czy system opodatkowania, homo affectus łatwo pada ofiarą propagandy. Trafia ona do niego, ponieważ upraszcza złożony świat, którego affectus nie lubi i nie chce analizować. Propaganda tłumaczy rzeczywistość nie przy pomocy złożonych konstrukcji intelektualnych, ale emocji, które affectusowi są dobrze znane („to jest dobre i miłe, to lubisz; to jest brzydkie i nieprzyjemne, tego nie lubisz”). W ten sposób homo affectus udowadnia, że wychowanie i edukacja mają kluczowy wpływ na to, jakim zostaje się obywatelem. Czy jednostką krytyczną, którą trudno jest nabrać na oderwane od rzeczywistości propagandowe bredzenie, czy wręcz odwrotnie – osobą masową, którą łatwo wykorzystać politycznie do zamierzonego, najczęściej bardzo złego celu, ponieważ łatwo jest manipulować jej emocjami?
To, jak powstaje homo affectus, wyjaśniają częściowo Jonathan Haidt i Greg Lukianoff w książce Rozpieszczony umysł. Jak dobre intencje i złe idee skazują pokolenia na porażkę, która zaczyna się od opisu wizyty u szarlatana. Autorzy wkręcają czytelnika w historię, w której, poszukując mądrości, wyruszają do Grecji i w górach odwiedzają wyrocznię. Gdy wreszcie do niej docierają, ta oferuje im trzy wielkie prawdy: „co cię nie zabije, to cię osłabi”, „ufaj zawsze swoim emocjom” oraz „ludzie dzielą się na złych i dobrych”.
Mimo że już na początku dowiadujemy się, iż grecka wyprawa została wymyślona jako chwyt retoryczny, a trzy prawdy głoszone przez pseudowyrocznię są tak naprawdę trzema wielkimi kłamstwami, łatwo zauważyć, że homo affectus słucha współcześnie szarlatanów, którzy takie i inne podobne nieprawdy głoszą z wielkim przekonaniem. Spotkać ich można w szkołach, w mediach, na uniwersytetach. Ich nauczanie przenika współczesne myślenie o tym, jak wychowywać dzieci, jak uczyć młodzież. Potem te trzy kłamstwa stają się drogowskazami, gdy młode affectusy zostają obywatelami, a rolę ich opiekuna przejmuje państwo.
Trzy kłamstwa pseudowyroczni przenikają coś, co można by nazwać edukacją populistyczną. Całe nasze doświadczenie i wiedza, a także coś, co nazywamy odwieczną mądrością, zamkniętą w tradycyjnych przekazach, tym kłamstwom się sprzeciwiają. Kiedyś wierzyliśmy, że wystawienie na trud i znój wzmacnia człowieka. Dzisiaj naszym dzieciom zapewniamy już nie tylko bezpieczeństwo fizyczne, ale i psychiczne. Nie tylko martwimy się, by nie wpadły pod samochód i by ich nikt nie porwał, ale chcemy, aby nie zostały zranione słowem, skrzywdzone oceną, zaatakowane odmiennym poglądem. To powoduje, że kiedy rosną, takiej samej psychicznej opieki oczekują najpierw od szkoły, potem od uniwersytetu, a w końcu od państwa. Chcą funkcjonować w komfortowych, mentalnych bańkach, w których nie będą musiały konfrontować się z odmiennością.
Haidt i Lukianoff piszą, że tak ukształtowani obywatele w mniejszym stopniu popierają wolność słowa, a tym samym rośnie u nich poparcie dla rozmaitych form cenzury. Bo jeśli słowo i pogląd mogą ranić jak kamień lub kij, to należy tego zabronić, jak zabrania się atakowania kamieniem czy kijem. Znowu poświęcają coś, co jest abstrakcyjne (zasadę wolności słowa), aby chronić coś, co jest konkretne i mocno emocjonalne (indywidualne poczucie komfortu i bezpieczeństwa psychicznego). Jednak to, że affectus jest skłonny zaakceptować cenzurę, stanowi zagrożenie już nie wychowawcze, edukacyjne, ale państwowe. Bez swobodnej wymiany myśli, także myśli czasami trudnej do przyjęcia, a nawet krzywdzącej, zdrowe, demokratyczne społeczeństwo nie może dobrze funkcjonować, bo nie może prawdziwie debatować o tym, co dla niego najlepsze.
Drugie kłamstwo, a więc twierdzenie, że zawsze trzeba podążać za swoimi emocjami, jest równie niebezpieczne, a stanowi kwintesencję postawy homo affectus. Dawne mądrości nakazywały emocjonalność ograniczać, przedstawiały rozum jako woźnicę, który powstrzymuje rozjuszone rumaki naszych uczuć i w ten sposób nie pozwala nam wypaść z drogi. Współczesna edukacja i współczesna technologia zachęcają, by na swoich emocjach się skupiać i za nimi podążać – jasne jest wszak, że czucie i wiara mówią do nas głośniej niż psychologa szkiełko i oko.
Nasze dzieci zachęcamy, by „były sobą”, zapominając, że aby być sobą, najpierw trzeba być kimś. Takie skupienie na własnych emocjach promują media społecznościowe – mechanizm instagramowej czy facebookowej rolki pozwala podążać za nimi przez wiele godzin. Wspiera to algorytm, który mierzy zaangażowanie emocjonalne długością skupienia i podrzuca kolejne, podobne treści. Tym samym podróż w głąb własnych emocji zamienia się w nieograniczoną konsumpcję doświadczeń – a kończy się, jak każda nadmierna konsumpcja, niedobrze.
W efekcie drugie kłamstwo zwiększa zagrożenie kreowane przez pierwsze. Ktoś, kto wierzy swoim emocjom i uznaje je za najważniejsze na świecie, nie chce, aby zostały urażone. Potrzeba ochrony staje się jeszcze bardziej paląca. A dodatkowo ktoś poddawany ciągle treningowi skupiania się na swoich emocjach szybko ewoluuje od homo rationalis w kierunku homo affectus. Ten zaś jest bardziej podatny na populistyczne narracje, które zawsze opierają się właśnie na emocjach: oto ktoś chce nas okraść, ktoś zostawił nam Polskę w ruinie, ktoś chce nam odebrać gotówkę i bezczelnie zmusić do używania kart płatniczych (ostatnia narracja Zbigniewa Ziobry). Emocjonalne są wezwania do przywrócenia kary śmierci pojawiające się zawsze, kiedy dokona się okropna zbrodnia, emocjonalne są wezwania do nienawiści wobec „innych”, bo ci „inni” stanowią zagrożenie. Cały populizm wzrasta na glebie emocji, a nasze wychowanie tę glebę użyźnia.
I tu nadchodzi kłamstwo trzecie: kształtujemy w naszych dzieciach przekonanie, że świat jest jak czarno-biały film i że ludzie w nim występujący są podobnie jednoznaczni – albo całkowicie źli, albo całkowicie dobrzy. Nie jest oczywiście przypadkiem, że najczęściej za dobrych uważamy tych, którzy są do nas podobni, myślą tak samo, przebywają w tej samej bańce i mają te same emocje. W efekcie dobrych kochamy, złych nienawidzimy i w ten sposób ponownie stajemy się wymarzonym adresatem komunikatów populistycznych.
One także dzielą świat na pół, najczęściej murem. Po jednej stronie są wspaniałe, godne szacunku istoty, po drugiej potwory – nawet jeśli tymi rzekomymi potworami są małe dzieci, zamarzające za naszą wschodnią granicą. Ale to czarno-białe patrzenie na świat nie ogranicza się do sytuacji ekstremalnych. Powoduje ono, że społeczeństwa dzielą się na plemiona, wzajemnie się nienawidzące: libków i lewaków, katoli i ateistów, tych głosujących na PO i tych głosujących na PiS, demokratów i republikanów. Życie społeczne staje się walką, jakąkolwiek relację zastępuje nienawiść, a każdy kontakt ponad podziałami uznaje się za zdradę.
Trzecie kłamstwo powinniśmy zastąpić prawdą Sołżenicyna: linia podziału między dobrem i złem przebiega przez serce każdego człowieka. Albo starą indiańską mądrością, że w każdym z nas walczą ze sobą dobry i zły wilk, a wygrywa ten, którego częściej karmimy. Polaryzacja społeczna, która jest efektem trzeciego kłamstwa, zagraża demokracji. Skoro bowiem inny jest wrogiem, nie da się z nim współpracować, ale trzeba go zniszczyć. Nie ma też sensu dawać mu prawa głosu czy wysłuchiwać jego opinii. Po co więc ta demokracja?
Rozpieszczony umysł nie cytuje naszego Jana Zamoyskiego, choć realizuje jego powiedzenie: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. Pokazuje, że to, jak uczymy i wychowujemy nasze dzieci, ma wpływ na funkcjonowanie naszego państwa i społeczeństwa. Że procesy zachodzące współcześnie, w szczególności nadopiekuńczość i tak zwane rodzicielstwo helikopterowe, a także odrzucenie pewnych tradycyjnych zasad kształtowania serc i umysłów, prowadzą do złych społecznie skutków. Potrzebujemy takiego głosu rozsądku, plasującego się między ideologicznymi skrajnościami, reprezentowanymi z prawej strony przez ministra Czarnka, a z lewej – przez zwolenników całkowicie bezstresowego wychowania w duchu postmodernistycznym, w którym każdy standard i każde wyzwanie jest opresją.
Wraz z odejściem homo rationalis do lamusa odchodzi również stary świat, który – jak nam się zdawało – rozumieliśmy. W tym świecie zmienia się nie tylko komunikacja, ale natura tych, którzy się komunikują. Zmienia się nie tylko sposób myślenia, ale i ten, który myśli. Homo affectus inaczej postrzega rzeczywistość, wspólnotę, pracę i politykę. Aby zrozumieć nagłe zmiany rzeczywistości, które wokół nas zachodzą, trzeba najpierw zrozumieć ten ewolucyjny skok w kierunku nowej formy człowieka, jakiego właśnie dokonujemy. Miejmy nadzieję, że nie jest to skok w przepaść.
Można ewolucję człowieka od homo rationalis do homo affectus opisać jeszcze inaczej – oto na naszych oczach homo faber zamienia się w homo ludens.
Odchodzi do lamusa faber rozumiany jako człowiek pracujący, rzemieślnik, który pozostaje w bliskim kontakcie z realnością i jej problemami, ktoś, kto rozwiązuje te problemy i czerpie z tego satysfakcję. Faber może być majstrem, budowlańcem lub inżynierem, ale też artystką, która rzuciła wszystko i wyjechała w Bieszczady. Ważną cechą fabera jest kreatywność – artystyczna, ale i codzienna, malarska i techniczna. Bo żeby rozwiązywać problemy, trzeba być kreatywnym.
Zamiast niego na scenie świata pojawia się homo ludens, „człowiek bawiący się”. Nie musi być hulaką – to raczej ktoś, kto funkcjonuje ciągle w trybie jakiejś nierealności, takiej jak gra albo symulacja, ktoś, dla kogo od świata zewnętrznego ważniejsza jest rzeczywistość własnych doznań i emocji. Nie chce lub nie może skontaktować się z twardą rzeczywistością, bo oddzieliło go od niej wychowanie albo sposób życia, skoncentrowany wokół technologii, która od świata oddala. To ktoś odseparowany od realiów i ich brutalności, człowiek, dla którego życie jest komputerową grą, w której największym nieszczęściem jest nuda, a które przechodzi się, jakby się miało co najmniej kilka żyć, nie jedno.
Jeszcze do lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku rodzice chcieli przede wszystkim zapewnić swoim dzieciom bezpieczeństwo fizyczne: ochronę przed zimnem, głodem, potrąceniem przez samochód. Współcześnie, jak już powiedziano, rodzice ideę bezpieczeństwa przesuwają z obszaru fizyczności na obszar psychiki1. Dbałość o bezpieczeństwo to strach już nie o to, by dziecka nie potrącił samochód, ale by go, nie daj Boże, nie przetrąciła krytyka. Trwogę, że dziecko utonie w jeziorze, zastąpiła obawa, że zostanie zalane wizją świata, z którą się nie zgadza i która będzie powodowała u niego głęboki dyskomfort. To przejście od bezpieczeństwa fizycznego do psychicznego oczywiście nie poprawia sytuacji homo ludens: to właśnie gra i zabawa jest sferą, w której bezpiecznie, treningowo można doświadczać świata2.
Problem polega na tym, że tak jak dla homo faber zabawa jest treningiem i przygotowaniem do prawdziwego życia, tak homo ludens nie ma żadnego normalnego życia, które mogłoby po zabawie na niego czekać i w którym doświadczenie wyniesione z zabawy mógłby wykorzystać. Bo przecież wszystko jest zabawą. Albo grą – przy czym nawet gra może być niebezpieczna dla psychiki ludensa. Przegrana może przecież spowodować płacz i cierpienie – na przykład wtedy, gdy jednym przyznaje się czerwone paski na świadectwie, a innym nie. Stąd pomysły, by w ogóle nie oceniać, bo to boli, albo by świadectwa z paskiem przyznawać wszystkim dzieciom3. Idealną sytuacją dla ludensa, którą zresztą wielu rodziców chce mu zapewnić, jest bowiem gra nie tylko permanentna, ale taka, w której ludens zawsze wygrywa.
W ostatnim czasie duże zamieszanie spowodowało badanie Młode głowy Fundacji UNAWEZA, które, choć w pewnym zakresie krytykowane za uproszczenia metodologiczne, sygnalizuje, co dzieje się w głowach ludensów. Badanie to po pierwsze pokazuje, jak szybko dzieci, mimo formalnych ograniczeń, uzyskują dostęp do mediów społecznościowych – formalna granica trzynastego roku życia zupełnie nie działa, a przecież powinna, bo są dla jej ustanowienia poważne powody.
Po drugie, badanie potwierdza, że nasze dzieci cierpią na brak motywacji do życia, czują się samotne i nie mają poczucia sprawczości. Choć współwystępowanie cech nie oznacza, że jedna jest odpowiedzialna za drugą, trudno jest uniknąć wrażenia, że symulacja rzeczywistości, dostarczana przez media społecznościowe na bardzo wczesnym etapie rozwoju człowieka (a takim jest wiek poniżej trzynastu lat), ma jakiś związek z chorobami duszy, na które cierpi młodzież.
Trudno znaleźć motywację do życia w szarej, nieprzyjemnej rzeczywistości, jeśli wpada się w nią z uładzonej, dostosowanej maksymalnie do potrzeb rzeczywistości wirtualnej, która żadnego oporu nie stawia. Trudno czuć się panem i władcą rzeczywistości, a więc mieć poczucie sprawczości, poczucie, że można ją skutecznie i trwale zmieniać, jeśli nie ma się cech homo faber, którego sprawczość definiuje. Trudno wreszcie nie być samotnym w wirtualnym świecie, który cały jest udawaną komunikacją, bo polega na rozmowie i kontakcie z sobą samym i własnymi emocjami.
Ludens traci poczucie sprawczości przez brak kontaktu z faktyczną rzeczywistością. Ktoś, kto nie konfrontuje się z rzeczywistością, oducza się satysfakcji, wynikającej z tego, że ta konfrontacja zakończyła się zwycięstwem. Ta satysfakcja daje poczucie pewności siebie, a z niej wypływa poczucie sprawczości. Jednocześnie w świecie, w którym funkcjonuje homo ludens, jest coraz więcej informacji. Obraz typowego, zabałaganionego młodzieżowego pokoju to niezamierzony symbol chaosu informacyjnego, któremu homo ludens jest poddany. Ułożenie rozrzuconych rzeczy, uporządkowanie tego małego uniwersum wprowadziłoby jakąś stabilność. Rzeczy porządkuje się jednak pracą, a informacje porządkuje się umysłem. Homo ludens o silnych cechach affectusa nie lubi ani pracować, ani systemowo myśleć. Nieład rzeczy i chaos informacji są więc w jego życiu ze sobą powiązane. Ci, którzy wyśmiewają boomerską propozycję, aby naprawę świata zacząć od uporządkowania swojego pokoju, nie dostrzegają tego powiązania między chaosem zewnętrznym i wewnętrznym4.
1 Jonathan Haidt, Greg Lukianoff, Rozpieszczony umysł. Jak dobre intencje i złe idee skazują pokolenia na porażkę, tłum. Filip Filipowski, Warszawa 2023.
2 Johan Huizinga, Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury, tłum. Witold Wirpsza, Maria Kurecka, Warszawa 2011.
3https://poznan.wyborcza.pl/poznan/7,36001,29901426,bylismy-z-szkole-w-ktorej-wszyscy-dostali-swiadectwa-z-paskiem.html (dostęp: 28.07.2023).
4 Jordan B. Peterson, 12 życiowych zasad. Antidotum na chaos, tłum. Krzysztof Zuber, Warszawa 2018.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
