Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
39 osób interesuje się tą książką
Najnowsza powieść mistrza prozy historycznej, autora bestsellerowych epickich cyklów „Filary Ziemi” i „Stulecie”.
Ken Follett rekonstruuje historię powstania jednej z najbardziej zagadkowych budowli na Ziemi – megalitycznego kręgu Stonehenge.
Kopacz krzemienia o nieprzeciętnych zdolnościach. Seft ma wyjątkowy talent do znajdowania złóż krzemienia. W letnim upale przemierza Wielkie Równiny, by wziąć udział w uroczystościach letniego przesilenia, oznajmiających nastanie nowego roku. Seft ma nadzieję sprzedać na jarmarku kamień, który wydobył, i odszukać Neen, dziewczynę, którą skrycie kocha. Jej rodzina żyje w dobrobycie, więc dla Sefta związek z nią to szansa na ucieczkę od prymitywnego ojca i braci, z którymi mieszka w małej pasterskiej społeczności. Kapłanka, która wierzy w niemożliwe. Joia, siostra Neen, jest kapłanką i wizjonerką z niezrównanymi zdolnościami przywódczymi. Jako dziecko w zachwycie podziwiała ceremonię nocy przesilenia letniego i marzyła o cudownym nowym pomniku, wzniesionym z największych kamieni na świecie. Jednak pośród wzgórz i lasów Wielkich Równin czuje się już niepokój i nadchodzące kłopoty. Pomnik, który stanie się fundamentem cywilizacji. Wizja Joi o wielkim kamiennym kręgu, wzniesionym przez podzielone plemiona Równin, zainspiruje Sefta i stanie się dziełem ich życia. Ale gdy susza pustoszy ziemię, rośnie nieufność między pasterzami, rolnikami i mieszkańcami lasów – a pierwszy akt zwierzęcej przemocy prowadzi do otwartej wojny...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 709
Tytuł oryginału:
CIRCLE OF DAYS
Copyright © Ken Follett 2025
All rights reserved
Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2025
Polish translation copyright © Janusz Ochab 2025
Redakcja: Marzena Wasilewska
Projekt graficzny okładki: Kasia Meszka / Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.
Zdjęcie na okładce: © Michaela Jung-Vogelwiesche / Arcangel Images
Mapa na wyklejce: © Daren Cook
ISBN 978-83-8361-944-6
Wydawca
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.
Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa
e-mail: [email protected]
wydawnictwoalbatros.com
Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
NAJNOWSZA POWIEŚĆ AUTORA CYKLÓW „KINGSBRIDGE” I „STULECIE”.
PRÓBA REKONSTRUKCJI WYDARZEŃ Z 2500 ROKU P.N.E., KIEDY POWSTAŁA JEDNA Z NAJSŁYNNIEJSZYCH W EUROPIE BUDOWLI MEGALITYCZNYCH – STONEHENGE.
OPOWIEŚĆ O WIZJONERACH I ZWYKŁYCH LUDZIACH, KTÓRZY POTRAFIĄ DOKONAĆ RZECZY NIEMOŻLIWYCH.
Na Wielkiej Równinie ludzie żyją w oddalonych od siebie osadach. Spotykają się tylko przy okazji przesileń, z których najhuczniej obchodzone jest letnie. W dzień wymieniają się wtedy towarami, a w nocy beztrosko bawią.
Na Święto Lata do wioski, która leży w pobliżu Monumentu – składającej się z drewnianych kręgów budowli, gdzie kapłanki odprawiają tajemnicze rytuały – przybywa Seft. Przynosi ze sobą krzemień, ale to nie wymiana tego cennego materiału jest jego głównym celem, lecz dziewczyna, w której zakochał się podczas ostatniego przesilenia.
Jej siostra Joia – kapłanka – ma wielką wizję: zbudować Monument z kamienia. Niestety, głazy, które się do tego nadają, można znaleźć tylko w odległej dolinie, a przeniesienie ich wydaje się niemożliwe. Dopóki Seft nie wpada na pomysł, jak tego dokonać.
Ich pragnienie stworzenia czegoś, co mogłoby zjednoczyć nawet wrogie sobie plemiona, może się jednak rozbić o zwykłą ludzką zawiść i małostkowość.
Brytyjski pisarz urodzony w 1949 roku w Walii. Autor thrillerów i powieści historycznych. Światową sławę przyniosła mu wydana w 1978 roku Igła. Kolejne tytuły, m.in. Trzeci bliźniak, Zabójcza pamięć, Zamieć, Upadek gigantów, Zima świata oraz Krawędź wieczności, utrwaliły jego pozycję jako autora bestsellerów.
Choć książki odwołujące się do wydarzeń z okresu II wojny światowej dominują w jego twórczości, autor za swoje najważniejsze dzieło nadal uważa sagę Filary Ziemi – owoc jego zainteresowania średniowieczem.
Na podstawie dzieł Folletta nakręcono wiele filmów oraz seriali, m.in. Igłę, Klucz do Rebeki, Na skrzydłach orłów i Filary Ziemi. W Polsce powstało pięć superprodukcji audio: osadzone w dawnej Anglii Filary Ziemi, Świat bez końca i Słup ognia oraz dwa pierwsze tomy trylogii „Stulecie”: Upadek gigantów i Zima świata. Głosu postaciom Folletta użyczyli w nich m.in. Krzysztof Gosztyła, Łukasz Simlat, Michał Żurawski, Antoni Pawlicki, Katarzyna Herman czy Agnieszka Więdłocha.
Nakłady książek Kena Folletta przekroczyły 180 milionów egzemplarzy.
ken-follett.com
Tego autora
Powieści historyczne
Kingsbridge
NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ
FILARY ZIEMI
ŚWIAT BEZ KOŃCA
SŁUP OGNIA
ZBROJA ŚWIATŁA
Stulecie
UPADEK GIGANTÓW
ZIMA ŚWIATA
KRAWĘDŹ WIECZNOŚCI
KRĄG CZASU
UCIEKINIER
NIEBEZPIECZNA FORTUNA
CZŁOWIEK Z SANKT PETERSBURGA
Thrillery wojenne
IGŁA
KRYPTONIM „KAWKI”
LOT ĆMY
KLUCZ DO REBEKI
NOC NAD OCEANEM
Thrillery
MŁOT EDENU
ZABÓJCZA PAMIĘĆ
TRÓJKA
ZAMIEĆ
SKANDAL Z MODIGLIANIM
TRZECI BLIŹNIAK
LWY PANSZIRU
PAPIEROWE PIENIĄDZE
NIGDY
Literatura faktu
NA SKRZYDŁACH ORŁÓW
Seft wlókł się przez Wielką Równinę, dźwigając na plecach wiklinowy kosz z krzemieniami przeznaczonymi na sprzedaż. Był z ojcem i dwoma starszymi braćmi. Nienawidził wszystkich trzech.
Równina rozciągała się we wszystkich kierunkach po sam horyzont. Letnia zieleń trawy, żółcień kwitnących jaskrów i czerwień koniczyny w oddali zlewały się w jedną całość: pomarańczowo-zieloną mgiełkę. Wielkie stada bydła i owiec, znacznie liczniejszych, niż Seft byłby w stanie zliczyć, pasły się leniwie, zadowolone z życia. Nie było tu żadnej ścieżki, ale znali drogę i w ciągu długiego letniego dnia mogli dotrzeć do celu bez zbędnego pośpiechu.
Gorące promienie słońca paliły Sefta w głowę. Równina była dość płaska, lecz tu i ówdzie pojawiały się łagodne pagórki o podejściach, które wcale nie wydawały się takie łagodne, gdy niosło się ciężki ładunek. Cog, ojciec Sefta, utrzymywał równe tempo marszu bez względu na ukształtowanie terenu.
– Im szybciej tam dojdziemy, tym szybciej będziemy mogli odpocząć – mówił i to idiotycznie oczywiste stwierdzenie irytowało jego najmłodszego syna.
Krzemień był najtwardszym z kamieni, a Cog, mężczyzna z siwymi włosami i szarą twarzą, miał serce jak krzemień. Choć nie należał do rosłych mężczyzn, był bardzo silny. Gdy postępowanie synów budziło jego niezadowolenie, karał ich twardymi jak kamień pięściami.
Wszystko, co miało ostre krawędzie, przeznaczone do cięcia, wykonywano z krzemienia, od siekier, przez groty strzał, po noże. Wszyscy potrzebowali tych kamieni i można je było zawsze wymienić na inne rzeczy: jedzenie, ubrania czy zwierzęta. Niektórzy gromadzili zapasy krzemienia, bo wiedzieli, że zawsze będzie cenny i nigdy się nie zepsuje.
Seft nie mógł się już doczekać spotkania z Neen. Myślał o niej codziennie od czasu Święta Wiosny. Poznali się w ostatni wieczór obchodów i rozmawiali do późnej nocy. Była dla niego bardzo serdeczna i miła, uznał więc, że na pewno go lubi. Gdy przez kolejne tygodnie pracował ciężko pod ziemią, często wyobrażał sobie jej twarz. W jego marzeniach Neen stale się uśmiechała i pochylała, by coś mu powiedzieć, coś miłego. Wyglądała prześlicznie, kiedy się uśmiechała.
Przy rozstaniu pocałowała go na pożegnanie.
Całymi dniami pracował przy wydobywaniu krzemienia, nie poznał więc dotąd zbyt wielu dziewczyn, ale i tak żadna nie działała na niego w ten sposób.
Bracia widzieli go z Neen i domyślili się, że się w niej zadurzył. Teraz, podczas wędrówki przez równinę, wyśmiewali się z niego, pozwalając sobie na wulgarne komentarze i dowcipy.
– Seft, wsadzisz w nią tym razem to, co trzeba? – spytał Olf, duży i głupi.
A Cam, który zawsze go naśladował, poruszył znacząco biodrami, po czym obaj wybuchnęli śmiechem, który przypominał krakanie wron. Wydawało im się, że są szalenie dowcipni. Jeszcze przez jakiś czas popisywali się przed sobą w ten sposób, wkrótce jednak skończyły im się pomysły. Los nie obdarzył ich bogatą wyobraźnią.
Nieśli kosze w rękach, na ramionach albo na głowach, ale Seft już jakiś czas temu wpadł na pomysł, jak mocować ładunek na plecach za pomocą szerokich skórzanych pasów. Samo zakładanie i zdejmowanie kosza było dość trudne, ale kiedy już znalazł się na plecach, nosiło się go znacznie wygodniej niż w tradycyjne sposoby. Bracia śmiali się z tego i nazywali Sefta słabeuszem, ale zdążył już przywyknąć do tego rodzaju drwin. Był najmłodszy w rodzinie, ale najbystrzejszy, a oni mieli mu za złe, że jest sprytniejszy od nich. Ojciec nigdy nie interweniował w takich sytuacjach; chyba nawet lubił obserwować z boku, jak synowie kłócą się i biją. Gdy starsi bracia dręczyli najmłodszego, Cog mówił mu tylko, że powinien być twardszy.
W miarę upływu czasu Seft coraz boleśniej odczuwał ciężar kosza, mimo specjalnego mocowania. Gdy spoglądał na pozostałych, miał wrażenie, że nie są aż tak zmęczeni jak on. Wydawało mu się to dziwne, bo wcale nie był od nich słabszy. Wkrótce jednak cały ociekał potem.
Było południe, sądząc po pozycji słońca na niebie, gdy Cog zarządził postój. Zatrzymali się pod wiązem, postawili na ziemi kosze i zaczęli łapczywie pić wodę, którą nosili w zakorkowanych dzbankach umocowanych w skórzanych paskach. Wielką Równinę od północy, wschodu i południa opływały rzeki, lecz na łąkach, które przemierzali, były tylko nieliczne strumienie czy stawy i wiele z nich latem wysychało. Przezorni wędrowcy nosili zatem własną wodę.
Cog rozdał synom plastry zimnej wieprzowiny i przez chwilę wszyscy byli zajęci jedzeniem. Potem Seft ułożył się na plecach i wpatrywał w liściaste gałęzie drzewa, sycąc się ciszą i spokojem.
Wkrótce, gdy ojciec oznajmił, że muszą iść dalej, chłopak wstał i odwrócił się, by podnieść kosz. Zawahał się jednak, wpatrzony w ładunek. Krzemienie z podziemnych złóż były czarne i lśniące, pokryte miękką białą skorupą. Pod uderzeniami kamienia odpadały od nich wąskie odłupki i w ten właśnie sposób można je było kształtować. Krzemienie w ko-szu Sefta zostały częściowo obrobione przez Coga tak, by potem łatwiej było z nich wykonać noże, głowice siekier, skrobaki, szydła i inne narzędzia. W takiej postaci były nieco lżejsze, a przy tym więcej warte dla doświadczonego rzemieślnika, który miał im nadać ostateczną formę.
Wyglądało na to, że w koszu Sefta jest ich więcej niż rano, gdy ruszali w drogę. A może tylko mu się zdawało? Nie, był pewien. Spojrzał na braci.
Olf szczerzył zęby w szerokim uśmiechu, a Cam chichotał.
Seft uświadomił sobie, co się stało. Podczas marszu wrzucali ukradkiem swoje kamienie do jego kosza. Teraz przypomniał sobie, że szli za nim, by robić sobie ordynarne żarty z jego uczuć. W ten sposób odwracali uwagę Sefta od tego, co było ich głównym celem.
Nic dziwnego, że tak się zmęczył.
Wyciągnął w ich stronę rękę w oskarżycielskim geście.
– Wy dwaj… – zaczął gniewnym tonem.
Obaj pokładali się ze śmiechu. Ojciec również się śmiał; najwyraźniej dobrze wiedział, co knuli starsi synowie.
– Wstrętne świnie – mruknął Seft gorzko.
– To był tylko żart! – bronił się Cam.
– Bardzo śmieszny. Dlaczego ich nie powstrzymałeś? – zwrócił się Seft do ojca.
– Nie marudź – burknął Cog. – Musisz być twardy.
– Teraz musisz już nieść je do samego końca, bo dałeś się nabrać – dodał Olf.
– Tak myślisz? – Seft ukląkł i zaczął wyrzucać z kosza krzemienie, których nie było tam wcześniej. Po chwili został w nim tylko pierwotny ładunek.
– Nie będę tego zbierał – rzucił Olf.
– Ja też nie – powiedział Cam.
Seft podniósł swój kosz, znacznie teraz lżejszy, nałożył pasy na ramiona i ruszył w dalszą drogę.
– Wracaj tu! – zawołał Olf, lecz brat go zignorował. – No dobra, dopadnę cię.
Seft obrócił się w miejscu i zaczął iść tyłem. Olf maszerował prosto na niego.
Rok temu Seft by się poddał i zrobił to, co kazał brat. Teraz był już jednak większy i silniejszy. Wciąż bał się Olfa, nie zamierzał jednak ulegać strachowi. Sięgnął za plecy i wyjął z kosza krzemień.
– Chcesz jeszcze jeden kamyk do poniesienia? – spytał.
Olf ryknął wściekle i poderwał się do biegu.
Seft rzucił kamieniem. Miał potężnie umięśnione ramiona młodzieńca, który całymi dniami kopie i rozbija skały, rzucał więc naprawdę mocno.
Krzemień uderzył jego brata w nogę, nad kolanem. Olf zawył z bólu, zrobił jeszcze dwa kroki i upadł na ziemię.
– Następny walnie cię w głowę, ty tępy gamoniu. – Seft odwrócił się do ojca i spytał: – Właśnie o to ci chodziło? Jestem już wystarczająco twardy?
– Dość tych wygłupów – uciął Cog. – Olf i Cam, bierzcie swoje kosze i chodźcie.
– A co z tymi kamieniami, które Seft zostawił na ziemi? – spytał Cam.
– Pozbierajcie je, durniu.
Olf podniósł się powoli na równe nogi. Wyglądało na to, że nie stało mu się nic poważnego; ucierpiała jedynie jego duma. On i Cam pozbierali krzemienie, wrzucili do swoich koszy i ruszyli za bratem i ojcem. Olf utykał.
– Nie powinieneś był tego robić – powiedział Cam, gdy dogonił Sefta.
– To był tylko żart.
Cam został z tyłu.
Seft szedł dalej. Serce biło mu mocniej niż zwykle; przestraszył się, ale wyszedł z tego zwycięsko – przynajmniej na razie.
Po Święcie Wiosny postanowił, że przy najbliższej okazji opuści rodzinę. Lecz nie wiedział jeszcze, jak będzie samodzielnie zarabiał na życie. Wydobywanie krzemieni było wysiłkiem zbiorowym, samotnie nic by nie wskórał. Musiał jakoś zaplanować przyszłość. Czułby się okropnie upokorzony, gdyby, zniechęcony i przymierający głodem, musiał wrócić do rodziny i błagać, by pozwolili mu ponownie z nimi pracować.
Był pewien tylko jednego: chciał, by Neen została częścią jego planu.
Monument był otoczony wysokim wałem ziemnym. Wejście, czyli przerwa w kolistym wale, znajdowało się po północno-wschodniej stronie. Nieco dalej było skupisko domów należących do kapłanek. Dziś nikt nie wchodził do Monumentu. Święto Lata, czyli najkrótszej nocy w roku, przypadało dopiero następnego dnia.
Ludzie przybywali do Monumentu na cokwartalne uroczystości, a zgromadzenie tak wielu osób ze wszystkich stron świata stanowiło dobrą okazję do zarobku, więc pielgrzymi często przynosili ze sobą rzeczy na handel. Niektórzy rozkładali właśnie swoje towary. Wszyscy wiedzieli, że nie wolno wchodzić do świętego kręgu, zajmowali więc miejsca przy wejściu, z dala od domów kapłanek.
Gdy Seft, jego ojciec i bracia podeszli bliżej, usłyszeli gwar głosów i poczuli atmosferę ekscytacji. Ludzie przybywali ze wszystkich stron. Jedna z grup spotykała się co roku w wiosce na szczycie wzgórza, cztery dni marszu na północny wschód od Monumentu, a potem wędrowała wydeptanym mocno szlakiem, który podobno był pozostałością po dawnej drodze. Przechodzili od wioski do wioski, gdzie dołączali do nich kolejni pielgrzymi, i na miejsce docierała już długa kolumna ludzi i zwierząt.
Cog zatrzymał się obok Eva i Fee, którzy zajmowali się wytwarzaniem powrozów z pędów wiciokrzewu. Górnicy opróżniali kosze, a Cog zaczął układać krzemienie, które przynieśli on i synowie, w jedną wielką stertę.
Przerwał pracę, gdy podszedł do niego inny górnik, Wun, drobny mężczyzna o żółtych oczach. Seft spotkał go już kilkakrotnie. Wun był bardzo towarzyski i przyjazny, a do tego uwielbiał gawędzić, zwłaszcza z innymi górnikami. Zawsze wiedział, co się dzieje. Seft uważał, że jest wścibski.
Podali sobie ręce na powitanie, tak jak to było przyjęte wśród przyjaciół: lewa dłoń z prawą. Uścisk prawych dłoni był bardziej oficjalny, oznaczał raczej szacunek niż przyjaźń. Podczas serdecznego powitania ściskano sobie jednocześnie obie dłonie na krzyż.
Cog jak zawsze był małomówny, choć Wun chyba tego nie dostrzegał.
– Widzę, że jesteście tu wszyscy czterej – zauważył. – Nikt nie pilnuje waszej kopalni?
– Każdy, kto spróbuje ją przejąć, skończy z rozbitą głową – odparł Cog, spoglądając na niego podejrzliwie.
– I dobrze. – Wun udał, że pochwala jego wojowniczość. Przez cały czas przyglądał się stercie częściowo obrobionych krzemieni, oceniając ich jakość. – A właśnie… jest tu handlarz z wielką kolekcją poroży. Wspaniałych.
Jelenie poroża, niemal równie twarde jak kamień i szpiczaste, należały do najważniejszych narzędzi górników; używano ich jako kilofów.
– Powinniśmy rzucić na to okiem – zwrócił się Olf do Cama.
Wszyscy patrzyli na Wuna i nikt nie zwracał uwagi na Sefta. Ten postanowił więc wykorzystać okazję, wymknął się niezauważenie i szybko zniknął w tłumie.
Monument z pobliską wioską Riverbend łączyła prosta, szeroka ścieżka. Po obu jej stronach pasło się bydło. Seft nie lubił krów. Kiedy patrzyły na niego, nie wiedział, co myślą.
Poza tym zazdrościł pasterzom. Całymi dniami nic nie robili, tylko siedzieli i obserwowali zwierzęta. Nie musieli od rana do wieczora rozbijać twardych skał i wynosić odłupanych krzemieni na powierzchnię, wspinając się z ciężkim koszem na plecach po słupie. Krowy, owce i świnie same się rozmnażały, a hodowcy stale się bogacili.
Kiedy dotarł do Riverbend, przyglądał się przez chwilę chatom, choć wszystkie wyglądały właściwie tak samo. Niskie ściany, zwane szachulcami – czyli utworzone głównie z plecionki drewnianych patyków pokrytych gliną – przykrywał z góry dach z darni ułożonej na krokwiach. Do wnętrza prowadziły odrzwia zrobione z dwóch słupów i przymocowanego do nich nadproża. Latem wszyscy gotowali na zewnątrz, lecz zimą w centralnym palenisku stale płonął ogień. Pod krokwiami wisiało mięso wędzące się w dymie z paleniska. O tej porze roku wejście blokowała wiklinowa bramka sięgająca połowy wysokości odrzwi, dzięki czemu w chacie nie brakowało świeżego powietrza, a jednocześnie nie mogły tam wejść bezpańskie psy, które kręciły się nocą po wiosce, i mniejsze zwierzęta szukające pożywienia. Zimą otwór wejściowy zamykano całkowicie, używając do tego solidniejszej i lepiej dopasowanej przegrody.
Po wiosce i okolicy włóczyło się mnóstwo świń, które ryły w ziemi i wykopywały wszystko, co nadawało się do jedzenia.
Mniej więcej połowa chat była pusta. Zbudowano je z myślą o gościach, którzy przybywali tu cztery razy do roku. Pasterze dbali o pielgrzymów, bogacili się bowiem dzięki towarom przynoszonym przez nich na handel.
Cokwartalne święta odbywały się w dniu równonocy jesiennej, nazywanej Półmetkiem Jesiennym, w dniu przesilenia zimowego, w Półmetek Wiosenny oraz, jak właśnie teraz, w dzień przesilenia letniego, który przypadał następnego dnia.
Głównym zadaniem kapłanek było odliczanie kolejnych dni roku, by mogły ogłosić, że na przykład święto równonocy jesiennej odbędzie się za sześć dni.
Seft zatrzymał przechodzącą obok pasterkę i spytał o drogę do chaty Neen. Większość mieszkańców dobrze ją znała, bo jej matka była ważną osobistością: należała do wioskowej starszyzny. Kierując się wskazówkami pasterki, wkrótce odszukał chatę ukochanej, czystą, schludną i pustą. Zdziwił się nieco, bo mieszkało tu czworo ludzi. I wszyscy akurat wyszli? No ale na pewno mieli sporo pracy związanej ze Świętem Lata.
Zniecierpliwiony, zaczął szukać dziewczyny w wiosce. Kręcił się między chatami, wypatrywał jej uśmiechniętej krągłej twarzy i bujnych ciemnych włosów. Zauważył, że wielu przybyszów wprowadziło się już do wolnych domostw; pojedynczy pielgrzymi i rodziny z dziećmi, które przyglądały się wszystkiemu szeroko otwartymi oczami, z ciekawością typową dla ludzi odwiedzających nieznane im miejsce.
Zastanawiał się z niepokojem, jak przyjmie go Neen. W końcu upłynęło już ćwierć roku, odkąd spędzili noc na rozmowie. Wtedy była mu przychylna, ale mogło się to zmienić. Była tak ładna i sympatyczna, że z pewnością interesowało się nią wielu mężczyzn. A ja to nic specjalnego, dodał w myślach. Poza tym był o kilka lat od niej młodszy. Odnosił wrażenie, że wcale jej to nie przeszkadza, lecz może po prostu starała się być uprzejma.
Dotarł na brzeg rzeki, gdzie zawsze panował spory ruch; jedni zaczerpywali świeżej wody, inni, nieco niżej, w dole rzeki, myli się lub prali ubrania. Tu również nie znalazł Neen, odetchnął jednak z ulgą, gdy dojrzał jej siostrę, którą poznał podczas minionego Święta Wiosny. Była to pewna siebie dziewczyna o gęstych, kręconych włosach i mocno zarysowanym podbródku. Przypuszczał, że ma około trzynastu przesileń letnich. On następnego dnia będzie miał szesnaście. Mieszkańcy Wielkiej Równiny liczyli wiek według upływających przesileń, co oznaczało, że następnego dnia wszyscy będą o rok starsi.
Jak ona ma na imię? W końcu sobie przypomniał: Joia.
Razem z dwiema przyjaciółkami myła buty w rzece. Miała takie samo obuwie jak wszyscy inni: odpowiednio przycięte kawałki skóry z otworami, przez które przeciągano sznurowadła wykonane z krowich ścięgien i ściągnięte tak, by skóra przylegała ściśle do stóp.
Podszedł do Joi.
– Pamiętasz mnie? – spytał. – Jestem Seft.
– Pewnie, że pamiętam – odparła, po czym przywitała go oficjalną formułką: – Oby Bóg Słońce uśmiechał się do ciebie.
– I do ciebie. Dlaczego myjecie buty?
Joia zachichotała.
– Bo nie chcemy, żeby nam śmierdziały stopy.
Nigdy o tym nie pomyślał. I nigdy nie mył butów. A jeśli Neen poczuje ich zapach? Już czuł się zakłopotany. Postanowił, że przy najbliższej okazji zajmie się swoim obuwiem.
Dwie przyjaciółki Joi szeptały między sobą i chichotały, jak to czasem dziewczęta, bez żadnego widocznego powodu. Spojrzała na nie i westchnęła z irytacją.
– Pewnie szukasz mojej siostry, Neen – zwróciła się do Sefta.
– Tak.
Na twarzach jej przyjaciółek pojawił się grymas rozczarowania, który mówił jednoznacznie: Więc o to chodzi…
– W waszej chacie nikogo nie ma – powiedział Seft. – Wiesz może, gdzie jest Neen?
– Pomaga przygotować ucztę. Zaprowadzić cię?
Pomyślał, że to bardzo miłe z jej strony. Żeby mu pomóc, musiała przecież zostawić swoje towarzyszki.
– Tak, proszę.
Joia zabrała mokre buty i pożegnała się wesoło z dziewczętami.
– Ucztę przygotowują Chack z Melly i wszyscy ich krewni, synowie, córki, kuzynki, kuzyni i sama nie wiem, kto jeszcze – trajkotała. – To duża rodzina, i bardzo dobrze, bo też uczta ma być wielka. Na środku wioski jest duży plac, właśnie tam ją urządzają.
Kiedy szli tuż obok siebie, Seftowi przyszło do głowy, że mógłby spróbować dowiedzieć się od Joi, co myśli o nim jej siostra.
– Mogę cię o coś spytać? – zaczął nieśmiało.
– Jasne.
Przystanął i dziewczyna zrobiła to samo.
– Powiedz mi, ale szczerze – odezwał się cicho – myślisz, że Neen mnie lubi?
Joia miała piękne orzechowe oczy; teraz patrzyły na niego z powagą.
– Wydaje mi się, że tak. Choć nie potrafię powiedzieć, jak bardzo.
Taka odpowiedź nie satysfakcjonowała Sefta.
– No dobrze… Czy ona czasami o mnie mówi?
Joia skinęła w zamyśleniu głową.
– Tak, wspominała o tobie, i to nie raz.
Seft pomyślał, że siostra Neen nie chce mu zdradzić zbyt wiele. Mimo to drążył dalej.
– Naprawdę chciałbym ją poznać lepiej. Ona jest… Sam nie wiem, jak ją opisać. Zachwycająca.
– Powinieneś mówić te rzeczy jej, a nie mnie. – Joia uśmiechnęła się lekko, by złagodzić swoje słowa.
Nie dawał za wygraną.
– No tak… Ale czy ona się ucieszy, kiedy je usłyszy?
– Myślę, że się ucieszy, kiedy cię zobaczy. Nie mogę jednak powiedzieć nic więcej. Sama ci powie.
Seft był pewnie o dwa przesilenia letnie starszy od Joi, ale nie potrafił jej przekonać, by mu zaufała. Uświadomił sobie, że to dziewczyna z charakterem.
– Po prostu nie wiem, czy Neen czuje to samo co ja – przyznał bezradnie.
– Spytaj ją, to się dowiesz – odparła Joia, a on usłyszał w jej głosie lekkie zniecierpliwienie. – Co masz do stracenia?
– Jeszcze tylko jedno pytanie. Czy jest ktoś jeszcze, kogo ona lubi?
– Hm…
– A więc jest.
– On ją lubi, to pewne. Ale nie potrafię powiedzieć, czy ona lubi jego. – Joia pociągnęła nosem. – Czujesz to?
– Pieczone mięso. – Seftowi ślina napłynęła do ust.
– Idź za tym zapachem, a znajdziesz Neen.
– Dziękuję ci pięknie za dobre rady.
– Powodzenia. – Dziewczyna odwróciła się na pięcie i ruszyła w drogę powrotną.
Seft szedł dalej. Rozmyślał o tym, jak różnią się od siebie siostry. Joia była energiczna i stanowcza, Neen mądra i miła. Obie były ładne, ale on kochał Neen.
Woń przybierała na sile. Wkrótce dotarł na plac, na którym pieczono na rożnach kilka wołów. Uczta miała się odbyć dopiero następnego wieczoru, Seft domyślał się jednak, że przygotowanie czegoś tak dużego wymaga mnóstwa czasu. Z pieczeniem mniejszych zwierząt, takich jak świnie czy owce, można było poczekać do jutra.
Po placu kręciło się około dwudziestu osób, mężczyzn, kobiet i dzieci, które pilnowały ognia i obracały rożny. Po chwili dostrzegł Neen; siedziała ze skrzyżowanymi nogami na ziemi, pochylona i skupiona na jakimś zadaniu.
Wyglądała inaczej, niż ją zapamiętał, ale jeszcze śliczniej. Letnie słońce pokryło jej skórę opalenizną, a w ciemnych włosach dziewczyny pojawiły się jaśniejsze pasma. Marszczyła brwi, skoncentrowana, i wyglądała z tym grymasem niewiarygodnie uroczo.
Używając skrobaczki z krzemienia, czyściła skórę, ściągniętą bez wątpienia z jednego ze zwierząt pieczonych nad ogniem. Seft przypomniał sobie, że jej matka jest garbarką. Skupienie, z jakim Neen oddawała się pracy, fascynowało go i wzruszało niemal do łez.
Mimo to zamierzał jej przerwać.
Przemierzał plac, z każdym krokiem coraz bardziej się denerwując. Dlaczego tak się martwię? – zastanawiał się. Powinienem być zadowolony. I jestem. Ale też przerażony, musiał przyznać.
Stanął przed dziewczyną i uśmiechnął się. Dopiero po dłuższej chwili oderwała wzrok od zwierzęcej skóry. Gdy pod-niosła głowę i go zobaczyła, jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu tak pięknym, że Seftowi serce zamarło na moment w piersiach.
– To ty – odezwała się po chwili.
– Tak – odparł radośnie. – To ja.
Odłożyła skrobaczkę i skórę i podniosła się z ziemi.
– Skończę to później – oznajmiła. Wzięła Sefta za rękę i odgoniła kopniakiem świnię. – Chodźmy w jakieś spokojniejsze miejsce.
Idąc na zachód, oddalali się od rzeki. Grunt wznosił się tu łagodnie, jak to często bywa w pobliżu rzek. Seft chciał porozmawiać z Neen, ale nie wiedział, jak zacząć.
– Bardzo się cieszę, że znów cię widzę – powiedział po krótkim namyśle.
– Ja też. – Uśmiechnęła się.
Pomyślał, że to dobry początek.
Dotarli do dziwnej budowli, koncentrycznych pierścieni z pni drzew. Bez wątpienia było to jakieś święte miejsce. Szli wokół drewnianego kręgu.
– Ludzie przychodzą tu, żeby się wyciszyć i porozmyślać – oznajmiła Neen. – Albo żeby porozmawiać, jak my. Spotyka się tu też starszyzna.
– Mówiłaś, że twoja matka do niej należy.
– Tak. Jak nikt umie zażegnywać spory. Dzięki niej ludzie się uspokajają i zaczynają rozsądnie myśleć.
– Moja matka też taka była. Potrafiła przemówić mojemu ojcu do rozsądku… przynajmniej czasami.
– Mówiłeś, że odeszła, kiedy miałeś dziesięć przesileń.
– Tak. Już jako starsza kobieta rodziła i ani ona, ani dziecko nie przeżyli porodu.
– Na pewno bardzo ci jej brakuje.
– Nie potrafię nawet wyrazić, jak bardzo. Przed jej śmiercią ojciec w ogóle nie zajmował się mną i moimi braćmi. Nie wiem… może bał się wziąć dziecko na ręce. Nigdy nas nie dotykał, nigdy nawet się do nas nie odzywał. A potem, kiedy umarła mama, nagle musiał się nami zaopiekować. Wydaje mi się, że nienawidził zajmować się dziećmi i pewnie przez to znienawidził też nas.
– To okropne – powiedziała cicho Neen.
– Nadal nigdy nas nie dotyka… chyba że chce któregoś ukarać.
– Bije cię?
– Tak. I moich braci też.
– Twoja matka nie miała żadnych krewnych, którzy mogliby was ochronić?
Seft wiedział, że właśnie na tym polegał ich największy problem. To rodzice, rodzeństwo i kuzynostwo kobiety powinni opiekować się jej potomstwem, jeśli zmarła przedwcześnie. Jego matka nie miała jednak żadnej bliskiej ani dalszej rodziny.
– Nie – odparł. – Mama nie miała żadnych krewnych.
– Dlaczego po prostu nie odejdziesz od ojca?
– Zrobię to kiedyś, i to wkrótce. Ale najpierw muszę pomyśleć, jak mógłbym samodzielnie zarobić na życie. Wykopanie szybu do wydobywania krzemienia zajmuje bardzo dużo czasu, więc umarłbym z głodu, zanim zebrałbym dość kamieni na handel.
– A nie mógłbyś po prostu zbierać ich na polach i w strumieniach?
– To inny rodzaj krzemienia. Mają ukryte wady i często pękają, albo podczas obróbki, albo gdy już używa się ich jako narzędzi. Krzemień, który wydobywamy z podziemnych pokładów, nie ma takich wad i nie pęka. Można z niego robić duże głowice toporów, których ludzie potrzebują do ścinania drzew.
– Jak to robicie? Wykopujecie dół?
Seft usiadł na ziemi, a Neen dołączyła do niego. Poklepał dłonią trawę obok siebie.
– Ziemia nie jest tu bardzo głęboko. Szybko docieramy do białej skały nazywanej kredą. Wykopujemy ją, używając kilofów zrobionych z poroża jeleni.
– To chyba ciężka praca.
– Wszystko, co jest związane z krzemieniem, wymaga ciężkiej pracy. Smarujemy wnętrze dłoni gliną, żeby nie robiły się pęcherze. Potem przekopujemy się przez kredę… co może potrwać nawet kilka tygodni… i w końcu, czasami, docieramy do warstwy krzemienia.
– Ale czasami nie?
– Zdarza się.
– I wtedy okazuje się, że robiliście to wszystko na darmo?
– Tak. I musimy zaczynać od nowa w innym miejscu, kopać nowy szyb.
– Nigdy nawet się nie zastanawiałam, jak ludzie wydobywają krzemień.
Seft mógłby powiedzieć jej znacznie więcej, lecz nie chciał rozmawiać o swojej pracy.
– A jaki był twój ojciec? – spytał. Podczas poprzedniego spotkania Neen powiedziała mu, że jej ojciec nie żyje.
– Był cudowny. Przystojny, miły i bystry. Ale nie był wystarczająco ostrożny i został stratowany przez rozwścieczoną krowę.
– Krowy są niebezpieczne? – Seft nie wyjawił Neen, że boi się tych zwierząt.
– Mogą być niebezpieczne, zwłaszcza gdy mają młode. Lepiej przy nich uważać. Ale mój ojciec nie przejmował się takimi rzeczami.
Seft nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Byłam zrozpaczona – kontynuowała dziewczyna. – Płakałam przez tydzień.
– To bardzo smutne – odezwał się niepewnie.
Neen skinęła głową, a Seft uznał, że powiedział właśnie to, co należało.
– Wciąż mnie to smuci. – Dziewczyna westchnęła. – Nawet po tylu przesileniach.
– A co z resztą twojej rodziny?
– Powinieneś ją poznać. Chcesz pójść ze mną do domu?
– Bardzo.
Opuścili święte miejsce i przeszli przez wioskę. Seft przyjął zaproszenie tak ochoczo, bo oznaczało to zapewne, że Neen naprawdę go lubi, martwił się jednak, czy zrobi odpowiednie wrażenie na jej rodzinie. Byli przecież mieszkańcami wioski – myli swoje obuwie! On, jego ojciec i bracia prowadzili proste, ciężkie życie, niemal pozbawione kontaktów z ludźmi. Nigdy nie mieszkali zbyt długo w jednym miejscu; stawiali chatę w pobliżu wyrobiska, w którym aktualnie pracowali, i porzucali ją, gdy przenosili się w inne miejsce. Teraz będzie musiał porozmawiać z matką Neen, bez wątpienia wyjątkową osobą, która będzie go oceniała jako potencjalnego ojca jej wnuków. Co powinien powiedzieć tej kobiecie?
Przed chatą Neen żarzyły się resztki dogasającego ogniska, a z ułożonego na nich garnka wypływał smakowity zapach wołowiny i ziół. Kobieta mieszająca w garnku była starszą wersją Neen, ze zmarszczkami wokół oczu i srebrzystymi pasmami w ciemnych włosach. Przywitała Sefta przyjaznym uśmiechem, niemal identycznym jak jej córki, poza tym, że kiedy matka się uśmiechała, przy jej ustach tworzyły się drobne zmarszczki.
– Mamo, to jest mój przyjaciel Seft – przedstawiła go Neen. – Wydobywa krzemień.
– Oby Bóg Słońce uśmiechał się do ciebie – powiedział Seft.
– I do ciebie – odparła kobieta. – Mam na imię Ani.
– A to jest mój braciszek Han – dodała Neen.
Seft zobaczył jasnowłosego chłopca w wieku ośmiu lub dziewięciu przesileń, który siedział na ziemi, obok śpiącego szczeniaka.
– Oby uśmiechał się też do ciebie – zwrócił się do niego Seft.
– I do ciebie – odparł uprzejmie Han.
Towarzyszyło mu jeszcze dwoje dzieci. Dziewczynka siedząca obok niego głaskała szczeniaka.
– A to jest przyjaciółka Hana, Pia – wyjaśniła Neen.
Seft nie wiedział, jak zwrócić się do tej małej, lecz gdy się nad tym zastanawiał, to ona się odezwała, pokazując, że jest nad wiek wyrobiona.
– Moja rodzina uprawia ziemię. Mieszkam w Farmplace – powiedziała. – Przyjechałam tu na święto. – Umilkła na moment, po czym dodała z ufnością: – Tato nie pozwala mi się bawić z dziećmi pasterzy, ale dziś go tu nie ma. – Była mniejsza od Hana, ale dzięki niezwykłej pewności siebie wydawała się starsza. – Opiekuję się kuzynem, Stamem – dorzuciła. – Ma prawie cztery przesilenia letnie.
Naburmuszony Stam milczał.
– Powiedz mi, Pia, dlaczego twój tato nie przyszedł w tym roku na święto? – spytała Ani z zaciekawieniem. – Zwykle się tu pojawia.
– Musiał zostać. Wszyscy mężczyźni musieli.
– Ciekawe dlaczego – mruknęła Ani w zamyśleniu.
Najwyraźniej dostrzegła w tym coś znaczącego, co umknęło uwagi Sefta. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo Han, który spoglądał na niego z mieszaniną ciekawości i podziwu, spytał:
– Czy każdy może być górnikiem i wyrąbywać krzemień?
– Niezupełnie – odparł Seft. – Zwykle zajmują się tym całe rodziny. Rodzice uczą swoje dzieci. A trzeba się naprawdę sporo nauczyć.
Han wydawał się zawiedziony.
– To znaczy, że muszę być pasterzem.
Wyglądało na to, że chłopiec nie przepada za tym zajęciem. Seft domyślał się, że brat Neen chciałby wyrwać się z domu i zobaczyć trochę świata. Przypuszczał też jednak, że dzieciak wkrótce z tego wyrośnie.
– Jak się wabi wasz pies? – spytał.
– Jeszcze nie ma imienia.
– Myślę, że powinien się nazywać Pięknotek – powiedziała Pia.
– Ładne imię – skomentował Seft.
Szczeniak, nie otworzywszy nawet oczu, puścił głośno bąka. Han ryknął śmiechem, a Pia zachichotała.
– Chyba nie podoba mu się to imię – zauważyła Ani z uśmiechem. – Usiądź, Seft. Rozgość się.
Seft usiadł na ziemi, a Neen obok niego. Pomyślał, że na razie idzie mu całkiem nieźle. Gawędził już przez chwilę z Ani i Hanem i jak dotąd się nie skompromitował. Czuł, że go lubią. On też ich lubił.
Po chwili pojawiła się Joia z wilgotnymi butami w ręce.
– Widzę, że znalazłeś Neen – zwróciła się do Sefta. Położyła buty przy ognisku, by szybciej wyschły.
– Tak. Dziękuję za pomoc.
– Lubisz swoją pracę?
Pytanie było szczere i bezpośrednie, więc postanowił udzielić równie szczerej odpowiedzi.
– Nie. I nie lubię pracować dla mojego ojca. Odejdę, gdy tylko będę wiedział, jak samodzielnie zarobić na życie.
– To interesujące – wtrąciła Ani. – Czym mógłbyś się zajmować, jeśli nie wydobyciem krzemienia?
– W tym właśnie problem: nie wiem. Jestem dobrym rzemieślnikiem, więc mógłbym robić łopaty, młotki czy łuki. Myślicie, że mógłbym je wymieniać za jedzenie?
– Na pewno – potwierdziła Ani. – Zwłaszcza gdyby były lepsze od tego, co ludzie potrafią zrobić sami.
– Och, na pewno byłyby lepsze – rzucił Seft.
– Wydajesz się bardzo pewny siebie – skomentowała Joia.
Pomyślał, że siostra Neen zachowuje się prowokacyjnie. Choć potrafiła być też miła. Najwyraźniej jedna osoba może w sobie pomieścić obie te cechy.
– Warto chyba wiedzieć, z czym człowiek sobie dobrze radzi, a z czym nie, prawda? – odparł z powagą.
– A z czym sobie nie radzisz? – Joia uśmiechnęła się szelmowsko.
– Tak nie wolno! – ofuknęła ją siostra.
– Nie umiem za bardzo rozmawiać – przyznał Seft. – W szybie prawie się do siebie nie odzywamy.
– Bardzo miło się z tobą rozmawia – powiedziała Neen. – Nie zwracaj uwagi na moją siostrę. Potrafi być złośliwa.
– Kolacja gotowa – oznajmiła Ani, zapobiegając siostrzanej sprzeczce. – Joia, przynieś miski i łyżki.
Blask dnia przygasł, gdy jedli. Powietrze zrobiło się przyjemnie łagodne, niebo przybrało szarą barwę zmierzchu. Zanosiło się na ciepłą noc.
Jedzenie – mięso uduszone z różnymi ziołami i dzikimi korzeniami – było pyszne. Seft wyczuł w potrawie pięciornik gęsi, łopian i konopodium, które zmiękczyły wołowinę i podkreśliły jej smak.
Mimowolnie zauważył, jak bardzo matka i rodzeństwo Neen różnią się od jego rodziny. Tu wszyscy byli dla siebie mili. Nikt nie okazywał wrogości wobec pozostałych. Joia bywała zaczepna, ale nie robiła nikomu krzywdy. Z pewnością nikt tu nikogo nie bił.
Zastanawiał się, co zrobi, kiedy zapadnie noc. Czy będzie musiał wrócić do ojca i braci, czy też pozwolą mu spać tutaj, być może obok Neen? Miał nadzieję, że tak czy inaczej uda im się spędzić tę noc razem.
Po kolacji Ani kazała starszej córce zabrać miski oraz łyżki i umyć je w rzece. Seft oczywiście z nią poszedł.
– Myślę, że Pięknotek to dobre imię dla szczeniaka – odezwała się Neen, kiedy zanurzali naczynia w wodzie.
– Nigdy nie miałem psa – oznajmił Seft. – Choć kiedy byłem młodszy, marzyłem o tym. Chciałem go nazwać Piorun.
Dziewczyna zachichotała.
– Jest zbyt uroczy, żeby nazwać go Piorun.
– Han pewnie nazwałby go Grzmot, skoro ten szczeniak tak głośno pierdzi.
Parsknęła śmiechem.
– Doskonałe! Han jest w takim wieku, że pierdzenie wydaje mu się bardzo śmieszne.
– Wiem. Też byłem kiedyś w takim wieku i dobrze to pamiętam.
Kiedy wracali, zza ich pleców dobiegł głos, który brzmiał poufale i ciepło:
– Witaj, Neen!
Seft odwrócił się i zobaczył mężczyznę w wieku około dwudziestu przesileń letnich.
Neen również się odwróciła i uśmiechnęła. Seft, choć niechętnie, przystanął.
– Witaj, Enwood – powiedziała Neen. – Jesteś gotowy na święto?
– Tak, znajdę cię jutro.
To zirytowało Sefta. Kim był ten Enwood, by obiecywać Neen, że ją znajdzie?
– Planuję przyjść wcześniej, żeby mieć dobry widok – dodał młody mężczyzna. – Powinnaś zrobić to samo.
Enwood najwyraźniej chciał się z nią jutro spotkać.
– Jeśli wstanę wystarczająco wcześnie – odparła Neen.
Nie była to ani obietnica, ani odmowa. Niemniej jednak Seft czuł się zaniepokojony zażyłością, z jaką tych dwoje się do siebie zwracało.
Na moment zapadła między nimi krępująca cisza. Przerwała ją Neen.
– Seft pomagał mi zmywać naczynia.
Enwood zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
– To miłe – rzucił. – Do zobaczenia jutro – dodał i odszedł.
Seft był wyraźnie poruszony tym spotkaniem.
– Kto to był? – spytał, gdy ruszyli w drogę.
– Och, znajomy.
Podejrzewał, że Enwood był tym mężczyzną, o którym Joia mówiła: „On ją lubi, to pewne. Ale nie potrafię powiedzieć, czy ona lubi jego”.
– Przystojny – zauważył.
– Nie tak przystojny jak ty.
Seft był zaskoczony. Nie uważał się za przystojnego. Choć właściwie nie wiedział, co ma o sobie sądzić, bo nigdy go to nie obchodziło. Nie pamiętał nawet, kiedy po raz ostatni przyglądał się swojemu odbiciu w wodzie.
Było już ciemno, na niebie pojawiły się gwiazdy. Seft czuł, że Enwood popsuł nastrój bliskości, którą zaczął nawiązywać z Neen.
– No dobrze, to co będziemy teraz robić? – spytał.
Zabrzmiało to ostrzej, niż zamierzał, ale Neen chyba tego nie zauważyła.
– A co chciałbyś robić?
Nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią.
– Jest ciepło. Chciałbym posiedzieć z tobą pod gwiazdami, tylko ty i ja. Może być?
– Tak – odparła.
Uśmiechnął się do siebie. Znów wszystko było dobrze.
Dotarli do domu. W chacie Han przywiązywał szczeniaka na noc. Pia i Stam wrócili do swojej rodziny. Joia już spała. Ani właśnie zdejmowała buty.
– Będziemy dziś spać na zewnątrz – zwróciła się Neen do matki.
– Mam nadzieję, że nie zrobi się zimno – odpowiedziała Ani.
– Nic nam nie będzie.
– Na pewno.
Neen wzięła Sefta za rękę i razem wyszli z domu.
– Dokąd pójdziemy? – spytał.
– Znam pewne miejsce.
Poszli nad rzekę i szli brzegiem, aż domostwa zostały daleko za nimi. Dotarli do osłoniętego zagajnika drzew liściastych.
– Jak ci się podoba? – spytała Neen.
– Idealnie.
Usiedli przy zaroślach.
– Masz cudowne życie. – Seft westchnął. – Cała rodzina cię kocha. Masz mnóstwo jedzenia. Hodowcy mają tyle bydła, że nikt nie potrafiłby tego zliczyć. Żyjecie jak bogowie.
– To prawda – przyznała Neen. – Bóg Słońce uśmiecha się do nas. – Sama również się uśmiechnęła i położyła na ziemi.
Wyglądało to jak zaproszenie. Seft pochylił się nad nią i pocałował ją.
Nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w całowaniu i nie wiedział do końca, czego się spodziewać, ale Neen mu pomogła. Ujęła jego głowę w dłonie, pocałowała go w usta, a potem okrywała pocałunkami jego policzki i szyję, gładząc go po włosach. Była to najcudowniejsza rzecz, jaka kiedykolwiek mu się przytrafiła.
Spragniony dotyku jej ciała, położył dłoń na kolanie Neen i zaczął ją powoli przesuwać w górę jej nogi.
Widywał już nagie kobiety, zwykle gdy kąpały się w rzece. Nie przejmowały się tym, że ktoś je widzi, ale nie wypadało się na nie gapić. Mimo to wiedział, jak wyglądają bez ubrania. Nigdy jednak nie dotykał nagiej kobiety. Teraz robił to po raz pierwszy w życiu.
– Delikatnie – prosiła Neen. – Bądź delikatny.
Całowała go, gdy jej dotykał. Po chwili zauważył, że zaczęła dyszeć.
– Nie mogę już dłużej czekać – powiedziała w końcu. Przewróciła go na plecy, podciągnęła skraj jego tuniki i usiadła na nim okrakiem.
Kiedy opuściła się na niego, jęknął:
– Och! Jakie to cudowne!
– Tak, z odpowiednią osobą – odparła. Potem przez dłuższą chwilę żadne z nich nie było w stanie powiedzieć czegokolwiek sensownego.
Seft obudził się w ciemności. Ptaki jeszcze nie śpiewały – było na to za wcześnie – ale słyszał plusk przepływającej nieopodal rzeki. Czuł obok siebie Neen, jej miękkie, ciepłe ciało wciśnięte w jego bok, z zarzuconą na niego ręką i nogą. Było mu zimno, ale nie przejmował się tym. Przytulił ją.
Poruszyła się i otworzyła oczy. Wpatrując się w jego twarz, pogłaskała go po policzku.
– Moja siostra mówi, że wyglądasz jak Księżycowa Bogini – mruknęła.
Uśmiechnął się.
– A jak wygląda Księżycowa Bogini?
– Jest blada i piękna. Usta ma stworzone do miłości. – Pocałowała delikatnie jego wargi.
– Teraz jesteśmy już chyba parą – powiedział Seft.
Neen usiadła prosto.
– Co masz na myśli?
– Że będziemy razem mieszkać i wychowywać nasze dzieci.
– Chwileczkę… – Roześmiała się cicho.
Skonsternowany Seft zmarszczył brwi.
– Po dzisiejszej nocy… – zaczął.
– Dzisiejsza noc była cudowna, a ja cię uwielbiam – weszła mu w słowo Neen. – I chcę to powtórzyć następnej nocy. Ale nie spieszmy się tak.
Nie rozumiał.
– Przecież możesz być w ciąży! – rzucił.
– Po jednej nocy? Raczej nie. Zresztą tak czy inaczej to decyzja Księżycowej Bogini, która rządzi wszystkim, co jest związane z kobietami. Jeśli chce, byśmy mieli dzieci, to niech tak będzie.
– Ale… – Seft był oszołomiony. – Czy to ma coś wspólnego z Enwoodem?
Neen wstała.
– Posłuchaj. Słyszysz to co ja?
Wytężył słuch. Z oddali dobiegały głosy maszerującego tłumu.
– Wszyscy już wstają – zauważyła Neen. – Idą do Monumentu.
Seft czuł się zdezorientowany; nie wiedział, co powiedzieć, jak skłonić ją, by wyjaśniła mu tę sprawę. Poszedł za nią, gdy ruszyła w stronę rzeki.
Napili się chłodnej wody, szybko umyli, po czym wrócili do wioski i dołączyli do tłumu zmierzającego na zachód. Wszyscy rozmawiali z ekscytacją o zbliżającej się uroczystości.
Chata Neen była pusta; jej bliscy już ruszyli w drogę. Dziewczyna weszła do środka, wróciła po chwili z dwoma kawałkami pieczonej baraniny i jeden dała Seftowi. Posilali się w milczeniu, zmierzając w kierunku Monumentu.
Seft pocieszał się myślą o kolejnej nocy spędzonej razem z Neen. Sama to zaproponowała, co oznaczało, że traktuje go poważnie. I być może wkrótce porozmawiają o wspólnej przyszłości, a wtedy zapewne lepiej zrozumie jej tok myślenia.
Wszyscy mieszkańcy wioski szli prostą, ubitą ścieżką prowadzącą na południowy zachód. Bydło z ociąganiem usuwało się na bok, gdy pielgrzymi, którzy nie mieścili się na ścieżce, schodzili na trawę. Ludzie rozmawiali ze sobą cicho i starali się stąpać delikatnie, jakby bali się obudzić jakiegoś śpiącego boga. Mimo to połączone głosy tłumu tworzyły dźwięk przypominający szum wartkiej rzeki spadającej z kamienistego wodospadu.
Droga prowadziła prosto do wejścia do Monumentu. Ludzie, którzy weszli już do środka, siadali na ziemi, zwróceni w tym samym kierunku, z którego nadeszli, bo właśnie tam o tej porze roku wschodziło słońce. Jedna z kapłanek kopniakami wyganiała świnie na zewnątrz.
Krąg się wypełniał. Seft i Neen nie mogli wypatrzyć w gęstniejącym tłumie Ani, Joi i Hana. Neen zaproponowała, by przeszli na drugą stronę i usiedli na grzbiecie wału ziemnego, skąd będą widzieć wszystko.
Mniejszy krąg mierzył w najszerszym miejscu jakieś sto kroków, a tuż przy wale ziemnym znajdował się kolejny krąg, stworzony z wielkich głazów, nieco wyższych od rosłego mężczyzny. Ustawiono je pionowo, mniej więcej w równej odległości od siebie. Było ich zbyt wiele, by Seft zdołał je policzyć. Ich powierzchnia nie została w żaden sposób obrobiona czy wygładzona. Miały niebieskawy odcień; Neen powiedziała, że nazywa się je błękitnymi kamieniami.
Pośrodku znajdował się jeszcze jeden krąg – drewniany – całkiem inny niż pozostałe dwa. Seft przyjrzał mu się uważnie i uświadomił sobie, że zbudowano go z pni wielkich drzew, wyższych nawet od błękitnych kamieni. Wierzchołki pni połączono belkami, tak że tworzyły jedno ciągłe koło, ułożone idealnie w poziomie. W odróżnieniu od głazów te drewniane struktury przycięto do dokładnie takich samych rozmiarów, a ich powierzchnię starannie wygładzono. Jako cieśla Seft podziwiał to dzieło, zastanawiał się jednak, czy jest stabilne i wytrzymałe. Czy gdyby na któryś z tych pni natarła szalona krowa, cały krąg nie runąłby na ziemię? No ale wszyscy przecież czuwali nad tym, by krowy nie wchodziły do tego świętego miejsca.
We wnętrzu drewnianego kręgu znajdowała się jeszcze mniejsza – również drewniana – konstrukcja: owal z rozstawionych swobodnie par słupów. Każdą z par wieńczyła poprzeczna belka, lecz stworzone w ten sposób bramki nie były ze sobą połączone. Przygotowane z taką samą starannością jak słupy większego kręgu, były od nich nieco wyższe.
Seft domyślił się natychmiast, że to właśnie drewniane kręgi są tutaj najważniejsze. W porównaniu z nimi kamienny zewnętrzny krąg wydawał się chaotyczny i niechlujny. Seft zastanawiał się, czy jest starszy od pozostałych i czy zbudowali go mniej wprawni rzemieślnicy.
Tłum zachowywał teraz całkowitą ciszę, przejęty atmosferą świętości tego miejsca i napięcia, jakie towarzyszyło wyczekiwaniu. Seft był tu już wcześniej i widział obrzędy związane ze Świętem Wiosny, najwyraźniej jednak teraz obchodzono jakąś ważniejszą uroczystość, bo tłum był znacznie większy. Przesilenie letnie wyznaczało koniec starego roku i początek nowego. Tego dnia każdy stawał się o jedno przesilenie starszy.
Ludzie wiedzieli, że wszystko, co utrzymuje ich przy życiu, pochodzi ze słońca, oddawali mu więc boską część.
Większość tłumu stanowili hodowcy bydła, pasterze – bo ludność Wielkiej Równiny składała się głównie z pasterzy. Nie brakowało też jednak ludzi, którzy uprawiali żyzną ziemię w dolinach rzeki i odróżniali się od innych tatuażami. Kobiety miały zwykle bransoletki wytatuowane na nadgarstkach, a mężczyźni obręcze na szyjach. Teraz jednak Seft nie widział wśród zgromadzonych mężczyzn pracujących na roli. Przypomniał sobie wczorajszą rozmowę matki Neen z Pią i zatroskaną minę tej pierwszej, gdy dowiedziała się, że mężczyźni uprawiający ziemię nie przybyli na Święto Lata.
Brakowało także mieszkańców lasów, choć w tym wypadku Seft znał przyczynę ich nieobecności. Wyruszyli na doroczną pielgrzymkę śladem jeleni, na Północno-Zachodnie Wzgórza, gdzie rosła świeża letnia trawa.
Ludzie wciąż nadchodzili do Monumentu, gdy na wschodzie wstał świt. Niebo było bezchmurne, a kiedy srebrzyste światło przybrało na sile, wyglądało to tak, jakby błogosławiło głowy zgromadzonych.
W końcu pojawiły się kapłanki, łącznie około trzydziestu. Wchodziły tanecznym krokiem, po dwie, ubrane w skórzane tuniki, jak wszyscy pozostali, tyle że dłuższe, sięgające kostek. Wszystkie były bose.
Jedna z nich niosła bęben sporządzony z wydrążonej głowy; uderzała w niego rytmicznie patykiem, wydobywając z niego zaskakująco głośny, czysty dźwięk.
Wszystkie wykonywały te same ruchy: kołysały się na boki, niczym wysoka trawa poruszana wiatrem. Seft był zafascynowany. Nigdy nie widział ludzi tańczących w ten sposób, poruszających się w idealnym zespoleniu, niczym ławica ryb.
Kapłanki jednocześnie śpiewały. Zaczynała kobieta z siwymi włosami, być może ich przywódczyni, wyśpiewując coś, co brzmiało jak pytanie, a pozostałe odpowiadały jej jednym głosem. Wchodziły do zewnętrznego kręgu i wycofywały się z niego, krążyły między słupami, wiły się niczym trzciny w rękach plecionkarza. Wyglądało na to, że kapłanki zwracają się do każdej z drewnianych kolumn oddzielnie, jakby każda z nich oznaczała coś innego. Seft miał wrażenie, że podczas śpiewu głośno liczą, nie znał jednak używanych przez nie słów.
Taniec kapłanek nie był pociągający. A może raczej nie bardzo pociągający. Kobiety kołyszące biodrami zawsze wydawały się Seftowi powabne, lecz w tym tańcu chodziło o coś innego.
Krąg z błękitnych kamieni, ustawiony tuż przy wale ziemnym, nie odgrywał żadnej roli; obrzęd odprawiano wokół dwóch pierścieni z drewna: kręgu połączonych ze sobą słupów i niekompletnego owalu z rozstawionych oddzielnie par. Kapłanki okrążyły najpierw zewnętrzny krąg, a potem wewnętrzny owal, w którym brakowało jednej pary drewnianych kolumn. Utworzona w ten sposób brama znajdowała się dokładnie naprzeciwko głównego wejścia do Monumentu, była więc zwrócona na północny wschód. To w tej szerokiej luce między kolejnymi słupami kapłanki zakończyły taniec.
Osunęły się na ziemię, wciąż ustawione w długim rzędzie par. Gdy zza horyzontu wynurzyła się górna krawędź słońca, zaczęły śpiewać głośniej. Seft siedział niemal dokładnie naprzeciwko jaśniejącego pomarańczowego kręgu i zauważył, że znajduje się on dokładnie w prześwicie między drewnianymi kolumnami. Najwyraźniej takie właśnie było zamierzenie budowniczych Monumentu. Słupy i łącząca je belka tworzyły obramowanie i Seft uświadomił sobie z podziwem i zachwytem, że jest to jednocześnie brama, przez którą Bóg Słońce wchodzi do świata.
Kapłanki śpiewały jeszcze głośniej, gdy pomarańczowoczerwony dysk wstępował na niebo. Choć słońce wstawało przecież każdego dnia, to dzisiejsze jego przybycie do tego miejsca wydawało się szczególnym wydarzeniem. Wszyscy zebrani przyglądali się temu z nabożną czcią, ogarnięci świętym transem.
Słońce już niemal w całości wychynęło zza horyzontu. Pieśń kapłanek rozbrzmiewała jeszcze głośniej. Dolna krawędź dysku światła wciąż nie odrywała się od widnokręgu, jakby nie chciała stracić z nim kontaktu. W końcu uwolniła się od niego – między słońcem a ziemią pojawił się skrawek nieba. Pieśń sięgnęła punktu kulminacyjnego, a potem nagle zarówno śpiew, jak i bęben ucichły. Tłum wydał z siebie triumfalny ryk, tak głośny, że słyszano go zapewne na krańcu świata.
I to był koniec obrzędu. Kapłanki wymaszerowały parami przez lukę w wale ziemnym i zniknęły w swoich chatach. Napięcie opadło, ludzie w tłumie zaczęli wstawać, rozprostowywać nogi i rozmawiać.
Seft i Neen nadal siedzieli na trawie. Seft spojrzał na swoją towarzyszkę.
– Czuję się w pewnym sensie… wstrząśnięty – wyznał.
Skinęła głową.
– Tak to właśnie działa, zwłaszcza za pierwszym razem.
Spojrzał na ludzi, którzy tłoczyli się przy wyjściu.
– Lepiej już chyba wrócę do ojca i braci. Ale zobaczymy się jeszcze, prawda?
– Mam nadzieję. – Neen uśmiechnęła się.
– Gdzie się spotkamy?
– Chciałbyś zjeść kolację z moją rodziną?
– Znów? Jesteś pewna, że twoja matka nie będzie miała nic przeciwko?
– Oczywiście, że nie będzie miała. Pasterze lubią się dzielić. Posiłki są wtedy jeszcze przyjemniejsze.
– Więc bardzo chętnie. Wczorajsza kolacja była cudowna… to znaczy… jedzenie było pyszne, ale przede wszystkim podobało mi się to… – Zawahał się na moment, nie do końca wiedząc, jak wyrazić to, co czuje. – Podobało mi się, że wszyscy się kochacie.
– To normalne w rodzinie.
Seft pokręcił głową.
– Nie w każdej.
– Przykro mi. Ucieknij do nas dziś wieczorem.
– Dziękuję.
Wstali.
– Chyba muszę się pospieszyć – powiedział Seft z ociąganiem.
– Więc idź.
Odwrócił się i odszedł.
Nie wiedział, czy ma się cieszyć, czy nie. Kochał się z dziewczyną, którą uwielbiał, i było cudownie, potem powiedziała mu jednak, że nie jest pewna, czy chce z nim spędzić resztę życia. Co gorsza, wyglądało na to, że Seft ma rywala, wysokiego, pewnego siebie mężczyznę o imieniu Enwood, starszego od Neen, która z kolei była starsza od Sefta.
Jutro będzie musiał ruszyć w drogę powrotną z ojcem i braćmi i nie zobaczy Neen aż do równonocy jesiennej. Enwood będzie miał ćwierć roku, by bez przeszkód zabiegać o jej względy.
Lecz tego wieczoru Neen będzie z nim, a nie z Enwoodem. Będzie miał jeszcze jedną szansę, by zamienić ich znajomość w coś trwałego.
Tymczasem poza obrębem Monumentu ludzie prowadzili już handel: oferowali swoje towary, prosząc w zamian o to, czego chcieli; spierali się o wartość krzemiennych siekier, noży czy młotków, garnków, skór, sznurów, byków, baranów, łuków i strzał.
Seft odszukał ojca i braci. Spodziewał się, że Olf i Cam będą z niego kpić, wypytywać złośliwie, gdzie spędził noc, robić obsceniczne uwagi i próbować zamienić jego szczerą miłość w coś wstrętnego. Obaj jednak siedzieli obok siebie na ziemi i patrzyli na niego w milczeniu, jakby na coś czekali.
Nie wróżyło to niczego dobrego.
Ojciec stał odwrócony do niego plecami; rozmawiał z Evem i Fee, powroźnikami.
Seft czekał cierpliwie, aż rozmowa dobiegnie końca.
Po chwili Cog odwrócił się i spytał:
– Gdzie byłeś przez całą noc?
– Zrobiłem wszystko, co miałem zrobić, zanim poszedłem, prawda? – odpowiedział pytaniem Seft.
– Niby tak, ale przecież mogłem cię później potrzebować.
– Cieszę się, że nie potrzebowałeś.
– Tak czy inaczej, martwię się, że nikt nie pilnuje naszego szybu. Nie ufam temu Wunowi.
Seft czuł, że za chwilę usłyszy coś, z czego z pewnością nie będzie zadowolony.
– A co może zrobić Wun? Przecież jest tutaj.
– Ma dużą rodzinę, pewnie zostawił część przy swoim wyrobisku.
– I co oni mogą zrobić? Ukraść nasze łopaty?
– Nie dowcipkuj, bo urwę ci ten głupi łeb.
Cam zarechotał głośno, jakby była to najzabawniejsza rzecz, jaką słyszał w życiu.
– Zastanawiam się tylko, co takiego mogłoby się stać – bronił się Seft.
– Mogłoby się stać to, że krewni Wuna przez trzy dni wydobywaliby krzemień z szybu, którego nie musieli wykopać, bo my to zrobiliśmy. – Ojciec wycelował w Sefta palcem. – Nie pomyślałeś o tym, mądralo, co?
– Ano nie – przyznał Seft, choć uważał, że to mało prawdopodobne. Wiedział jednak, że nie ma sensu się o to spierać.
– Dlatego wrócisz, żeby pilnować szybu – rzucił Cog triumfalnie.
– Kiedy?
– Dziś. Teraz. I możesz posprzątać w szybie, zanim wrócę. Na dnie jest brudno.
Seft cofnął się o krok i zawahał na moment.
– Nie – odparł w końcu.
– Nie waż się mi sprzeciwiać, chłopcze.
– Poznałem dziewczynę…
Cam i Olf roześmiali się drwiąco.
– Dziś wieczorem idę do jej domu – dodał Seft. – Jej matka przygotuje nam kolację. Nie przepuszczę takiej okazji.
– Owszem, przepuścisz.
– Wyślij Olfa. Nie ma dziewczyny, ani tutaj, ani gdzie indziej. I na pewno poszłoby mu lepiej niż mnie, gdyby musiał wyrzucić z szybu krewnych Wuna.
– Wysyłam ciebie.
– Dlaczego?
– Bo to ja jestem głową tej rodziny i ja podejmuję decyzje.
– I nie chcesz ich zmienić, nawet jeśli są głupie.
Ojciec uderzył go w twarz.
Dłonie Coga były twarde, a jego ciosy bolesne. Seft zachwiał się i cofnął o krok, podnosząc rękę do twarzy. Pięść ojca trafiła w bok lewego oka i świat rozmazał się przed oczami chłopaka.
Olf i Cam wznieśli radosny okrzyk i klasnęli w dłonie.
Seft był zszokowany. Choć zdarzało się to już wcześniej, zawsze był zaskoczony, że ojciec potrafi być tak okrutny.
Cog ponownie zamierzył się do ciosu, lecz tym razem jego najmłodszy syn był przygotowany i zdążył się uchylić, co wyraźnie dodało mu otuchy: ojciec nie był wszechmocny. Szybko sam wyprowadził uderzenie i zdołał trafić Coga w nos.
Pierwszy raz w życiu uderzył ojca.
Z nosa Coga trysnęła krew.
– Jak śmiesz mnie bić?! – ryknął wściekle.
Tym razem Seft nie zdołał się uchylić; pięść ojca trafiła go w skroń i powaliła na ziemię.
Przez moment był kompletnie ogłuszony. Kiedy doszedł do siebie, zobaczył, że leży obok małej sterty krzemieni. Uświadomił sobie, że bójce przygląda się z boku mała grupa gapiów.
Wstał i pochwycił kamień, którym mógłby się bronić.
– Chcesz mnie walnąć kamieniem, ty nieposłuszny psie? – warknął Cog i ponownie ruszył na syna.
Seft podniósł prawą rękę, w której trzymał krzemień, nie zdążył się jednak zamachnąć ani uderzyć. Ktoś zamknął jego nadgarstek w potężnym uścisku, wytrącił mu kamień z dłoni, po czym odciągnął obie jego ręce do tyłu i je przytrzymał. Chłopak uświadomił sobie, że zaatakował go brat, Olf. Seft szarpał się, lecz nadaremnie: Olf był zbyt duży i zbyt silny.
Kiedy Seft szamotał się bezradnie, ojciec ponownie go uderzył, mocno: najpierw w twarz, potem w brzuch, a następnie znów w twarz. Seft krzyczał i błagał go, by przestał. Zobaczył przed sobą twarz ojca, wykrzywioną paskudnym uśmiechem, który zdradzał, że czerpie przyjemność z okrucieństwa.
– Wrócisz do szybu? – spytał Cog.
– Tak, tak, zrobię wszystko!
Gdy Olf w końcu go wypuścił, Seft osunął się na ziemię.
Słyszał, jak Ev mówi do jego ojca:
– Narobisz sobie kłopotów.
Cog wciąż był wściekły.
– Ja? Kłopotów? – warknął agresywnie. – A kto mi coś zrobi? Ty?
Ev wcale się nie przestraszył.
– Ludzie znacznie ważniejsi ode mnie.
Cog tylko prychnął wzgardliwie.
Seft, cały obolały, nie mógł powstrzymać płaczu. Zdołał podnieść się na kolana i odszedł na czworakach na bok. Ludzie gapili się na niego, przez co czuł się jeszcze gorzej.
Kiedy próbował wstać, jakiś obcy mężczyzna pomógł mu się podnieść i go podtrzymał.
Chłopak zachwiał się, utrzymał jednak równowagę i odszedł niepewnym krokiem.
Po uroczystości i przed wieczorną ucztą mieszkańcy wioski zajmowali się głównie handlem zwierzętami. Pasterze wiedzieli, jakie zagrożenia wiążą się z hodowlą wsobną, i zawsze chętnie wprowadzali do swoich stad świeżą krew. Nabywali nowe zwierzęta podczas każdego ze świąt, zwłaszcza byki, barany i knury, wymieniając je zwykle za swoje samce, sztuka za sztukę. Hodowcy z odległych osad wracali do domu ze zwierzętami z Wielkiej Równiny, wzbogacając w ten sposób własne stada.
Ani spacerowała wśród handlujących w towarzystwie dwóch innych członków starszyzny, Keffa i Scaggi, sprawdzając, czy wszędzie panuje spokój. Zwykle targi przebiegały w przyjaznej atmosferze, ale w każdej chwili mogło dojść do kłótni lub czegoś gorszego, a starsi mieli za zadanie pilnować porządku.
O przynależności do starszyzny nie decydowały żadne ściśle określone reguły; ludzie dołączali do tego grona lub opuszczali je bez zbędnych ceregieli. Keffa uznawano powszechnie za przywódcę starszych i nazywano go Strażnikiem Krzemienia, bo odpowiadał za wspólny skarbiec pasterzy w postaci zapasu częściowo obrobionych krzemieni, przechowywanych w strzeżonym budynku pośrodku Riverbend. Scagga należał do starszych, bo był głową dużej rodziny i miał bardzo silną osobowość – czasami zbyt silną jak na gust Ani. Ona była ogólnie uważana za mądrą, choć sama nazwałaby siebie raczej rozsądną. Miała rodzeństwo i kuzynów, była najstarsza wśród nich, więc gdyby umarła, któryś z krewnych mógłby ją zastąpić.
Starsi rządzili społecznością hodowców spokojnie i powściągliwie. Nie dysponowali żadnymi środkami nacisku, choć wszyscy wiedzieli, że człowiek, który im się przeciwstawi, spotka się z ogólną niechęcią i dezaprobatą, co mogło naprawdę uprzykrzyć życie. Zwykle więc decyzje starszyzny przyjmowano z pokorą.
Ani uważała, że szczęście jej dzieci i potencjalnych wnuków zależy od dobrobytu i sprawnego działania społeczności, więc traktowała funkcję członkini starszyzny jako jeden z obowiązków wobec rodziny.
Była już w ciąży z Hanem, gdy jej nieustraszony mężczyzna, Olin, został stratowany na śmierć przez krowę, musiała więc sama wychowywać troje dzieci. Ludzie zakładali, że znajdzie sobie innego, z którym będzie dzielić łoże i obowiązki, bo była wciąż młoda i ładna, a poza tym cieszyła się powszechną sympatią na całej Wielkiej Równinie. W osadzie nigdy nie brakowało samotnych mężczyzn w średnim wieku, bo wiele kobiet umierało przy porodzie, lecz Ani odrzuciła wszystkich zalotników. Po Olinie nie potrafiła już pokochać nikogo innego. Teraz wyobraziła go sobie, jak kroczy przez równinę, uśmiechając się do niej przez gęstą jasną brodę, i poczuła, jak łza kręci jej się w oku. „Jestem kobietą jednego mężczyzny – mawiała czasem. – Dla mnie istnieje tylko jedna prawdziwa miłość”.
Cieszyła się, że Neen i Seft mają się ku sobie. Chłopak wyglądał na przyzwoitego człowieka o dobrym sercu, trochę nieokrzesanego, ale wystarczająco bystrego, by szybko to nadrobić. Był też niezwykle przystojny; miał wysokie kości policzkowe, ciemne oczy i proste, niemal czarne włosy. Będę bardzo zadowolona, jeśli tych dwoje da mi wnuczęta, pomyślała.
O Joię nie była równie spokojna. Na pozór jej młodsza córka czuła się szczęśliwa wśród krewnych i przyjaciół, traktowała ludzi przyjaźnie, lecz tak naprawdę była niespokojna i niezadowolona. Jakby wciąż czegoś szukała, choć sama nie wiedziała czego. Być może była to jedynie kwestia wieku dojrzewania.
Han natomiast był pogodnym i radosnym chłopcem, zwłaszcza teraz, gdy miał psa. Lubił Pię, lecz oczywiście byli za młodzi na związek. Dziecięce przyjaźnie czasem zamieniały się w dorosłą miłość, ale niezbyt często. Ani miała nadzieję, że i w tym przypadku do tego nie dojdzie, ponieważ Pia była córką rolnika, a związki między rolnikami i hodowcami często źle się kończyły.
Rozglądając się dookoła, ponownie zwróciła uwagę na brak uprawiających ziemię mężczyzn z wytatuowanymi szyjami. Dlaczego zostali w domu? Co kombinowali? Spytała o to kilka ich kobiet, swobodnie, jakby chciała tylko pogawędzić, wydawało się jednak, że nie wiedzą, co się za tym kryje.
Oprócz zwierząt handlowano jedzeniem, narzędziami z krzemienia, skórą, wyrobami garncarskimi, sznurami, łukami i strzałami.
Hodowcy korzystali na tym, że byli gospodarzami święta. Wszyscy inni musieli transportować tu swoje towary, często z bardzo daleka. Świadomi tego przywileju, pasterze wydawali pod koniec dnia wielką ucztę.
Ani dostrzegła małą Pię, która oferowała na wymianę kozi ser: nową miękką odmianę i twardy, trwały gatunek. Obok dziewczynki stała dorosła kobieta, prawdopodobnie jej matka. Ani przywitała się z Pią i przedstawiła się kobiecie:
– Jestem Ani, matka Hana. Oby Bóg Słońce uśmiechał się do ciebie.
– I do ciebie. Jestem Yana. Dziękuję, że nakarmiłaś wczoraj moją córkę i Stama.
– Han świetnie się bawił z Pią. – Ani nie wspomniała o naburmuszonym Stamie.
– Pia kocha twojego syna – powiedziała Yana.
Dziewczynka wydawała się zakłopotana.
– Mamo! – zawołała. – Nie kocham Hana. Jestem za młoda na miłość.
– Oczywiście. – Jej matka skinęła głową.
Ani uśmiechnęła się do niej.
– Spróbuj mojego sera – zaproponowała Yana. – Bez zobowiązań. – Podała Ani kawałek miękkiego białego sera na liściu.
– Dziękuję.
Mieszkańcy Wielkiej Równiny nie doili krów, bo ich mleko im szkodziło, ale rolnicy wiedzieli, jak przerobić mleko kóz na ser, który był prawdziwym przysmakiem. Ani zjadła go i powiedziała:
– Bardzo dobry. Chciałabyś dwa kawałki skóry na tyle duże, że można by z nich zrobić buty?
– Tak. Możesz dostać za to dużo sera.
– Przyślę kogoś ze skórą.
– Dobrze.
W tym momencie pojawił się obok nich chłopiec, którego przysłano, by wezwał troje starszych do rozsądzenia sporu. Zaprowadził ich do miejsca, gdzie oferował swoje towary garncarz. Towarzyszył mu niezadowolony klient, który trzymał w rękach duży gliniany garnek. Z dna naczynia kapała woda.
– Zgodził się na wymianę – zwrócił się do starszych garncarz. – Nie może się już wycofać!
– Ten garnek przecieka! – stwierdził z oburzeniem klient.
– Doskonale nadaje się do przechowywania ziarna albo rzepy. Nie mówiłem, że jest na wodę.
– Co dostałeś za ten garnek? – spytała Ani.
– Trzy strzały. – Garncarz pokazał jej trzy strzały z grotami z ostrych kawałków krzemienia.
– Są idealne – powiedział wytwórca strzał.
Ani zauważyła, że garncarz jest niski i krągły, a wytwórca strzał wysoki i chudy. Przypominali przedmioty, które wyrabiali. Z trudem ukryła uśmiech.
Odwróciła się do garncarza.
– Mówiłeś mu, że w tym garnku nie można trzymać wody?
Wydawał się zakłopotany.
– Być może – rzucił. – Nie pamiętam.
– Nic takiego nie mówiłeś – wtrącił jego oponent. – Inaczej nie dałbym ci w zamian trzech dobrych strzał.
Ani odprowadziła Keffa i Scaggę na bok, żeby się z nimi naradzić.
– Ten garncarz to oszust – zawyrokował Scagga. – Próbował się pozbyć wadliwego towaru. Jest nieuczciwy.
Keff skinął głową.
– Ludzie nie mogą bezkarnie handlować wadliwymi towarami – oświadczył. – To zaszkodziłoby naszej reputacji.
Ani, która się z nimi zgadzała, wróciła do garncarza.
– Musisz oddać strzały, a on odda ci garnek – powiedziała.
– A jeśli odmówię?
– Wtedy możesz spakować swoje towary i wrócić do domu, bo nikt nie zechce z tobą handlować, jeśli nam się sprzeciwisz. Ludzie uznają, że jesteś nieuczciwy.
– I będą mieli rację! – wtrącił Scagga.
– Niech będzie… – burknął garncarz. Oddał strzały i wziął od klienta garnek.
– Jeśli chcesz wymienić na coś ten garnek – zwróciła się do niego Ani – mów ludziom, że nie nadaje się do przechowywania wody i że dlatego możesz go tanio oddać.
Mężczyzna skinął z ociąganiem głową.
Była zaskoczona, gdy zobaczyła obok siebie Joię, wyraźnie czymś poruszoną.
– Mamo, musisz ze mną pójść – oznajmiła dziewczyna. – Keff i Scagga też. Chodźcie, proszę, to pilne.
Ruszyli za nią.
– Co się stało? – spytała Ani.
– Użyto przemocy.
Podczas święta często dochodziło do sporów, ale starsi robili wszystko, co mogli, by zapobiec bójkom.
Joia zaprowadziła ich do miejsca, gdzie kilka osób stało wokół sterty obrobionych częściowo krzemieni, jakby czekało na rozwój wypadków. Ani miała nieprzyjemne przeczucie, że może to mieć coś wspólnego z młodym Seftem.
– To jest Cog, ojciec Sefta – powiedziała Joia. – Spotkałam Sefta jakiś czas temu, gdy wracał do ich szybu. Miał pokaleczoną, posiniaczoną i spuchniętą twarz. Szedł zgięty wpół, bo nie mógł się wyprostować po uderzeniu w brzuch. Pobił go ojciec.
– I gdzie jest Seft teraz? – spytała Ani.
– Odszedł. Czuł się zbyt zawstydzony, żeby z kimkolwiek rozmawiać.
– Nikogo nie powinno obchodzić, jak dyscyplinuję nieposłusznego syna! – odezwał się z oburzeniem Cog. – Poza tym on mnie uderzył. Spójrzcie na mój nos. – Jego nos rzeczywiście był zakrwawiony i skrzywiony. – To była równorzędna walka – dodał wyzywająco Cog.
Obok stało dwoje powroźników, których Ani znała z poprzednich świąt. Kobieta, Fee, roześmiała się drwiąco.
– Równorzędna? – powtórzyła. – Ten głupi osiłek trzymał chłopaka, a ojciec bił go bez litości. Był jak wściekły byk. Chłopak nie mógł się potem podnieść, odszedł stąd na czworakach!
Cog, rozwścieczony, postąpił o krok w stronę Fee, podnosząc rękę do ciosu.
– Jeszcze raz nazwiesz mnie wściekłym bykiem, a urwę ci ten szkaradny łeb! – ostrzegł kobietę.
Fee spojrzała na Ani.
– Chyba nie muszę mówić nic więcej, prawda? – powiedziała.
Ani stanęła między nią a Cogiem, po czym zwróciła się do mężczyzny:
– Duch Monumentu brzydzi się przemocą.
– Nie obchodzi mnie żaden duch.
– Najwyraźniej – mruknęła Ani. – Ale nie możesz tu przychodzić, jeśli nie szanujesz duchów tego miejsca.
– A ja mówię, że mogę.
Pokręciła głową.
– Musisz stąd iść. I nigdy tu nie wracać.
– Nie możesz mnie do tego zmusić – prychnął pogardliwie Cog.
– Owszem, mogę. – Ani odwróciła się i szepnęła do Keffa i Scaggi: – Jeśli przekażecie wszystkim, co trzeba, ja zostanę w pobliżu i popilnuję go.
Dwaj starsi odeszli. Ani odsunęła się nieco do miejsca, z którego mogła obserwować Coga. Usiadła z dwojgiem starszych ludzi, Vennem i Nomi, którzy wytwarzali igły i szpilki z kości.
Nomi była wyraźnie zdenerwowana.
– Widziałam tę bójkę – oznajmiła. – To było okrutne. Powiedzieliście ludziom, żeby nie handlowali z tym okropnym górnikiem?
– Keff i Scagga właśnie to robią.
Gawędzili przez chwilę. Po jakimś czasie do Coga podszedł mężczyzna ze skórzaną tuniką przewieszoną przez ramię.
– Ten chyba jeszcze nie wie – zauważyła Nomi.
– Zaraz się dowie – odparła Ani.
I rzeczywiście, wytwórca toreb i worków, stojący naprzeciwko Coga, przywołał do siebie człowieka z tuniką. Powiedział mu coś cicho i mężczyzna odszedł.
Nikt inny nie przyszedł handlować z Cogiem.
Po długim i bezowocnym wyczekiwaniu on i jego dwaj synowie zaczęli przekładać krzemienie z powrotem do koszy. Wkrótce potem odeszli.
– Dobra robota – rzuciła Nomi.
Joia uwielbiała wieczorne uczty. Lubiła poetów. Śpiewali o tym, jak powstał świat, kiedy na Wielkiej Równinie pojawili się pierwsi ludzie, i co robili bogowie, gdy mieszali się w ludzkie sprawy. Te opowieści przenosiły ją ze zwykłej codzienności do świata bogów i duchów, gdzie wszystko mogło się wydarzyć.
Na początku – śpiewał poeta – nie było słońca.
Joia słyszała już kiedyś tę pieśń w wykonaniu innego człowieka. Historia zawsze była ta sama, ale każdy poeta przedstawiał ją nieco inaczej. Wszystkie wersje zawierały jednak pewne stałe, powtarzane zawsze frazy.
Ziemię oświetlał tylko blady księżyc i migoczące gwiazdy. Dlatego ludzie spali przez cały ciemny dzień, a szukali jedzenia nocą i czcili bladą Księżycową Boginię. Życie było ciężkie, bo nie widzieli na tyle dobrze, żeby polować na zwierzęta albo zbierać dzikie owoce.
Joia ułożyła się na plecach i zamknęła oczy, by lepiej wyobrazić sobie świat z dawnych, bardzo odległych czasów.
Pewnego dnia Księżycowa Bogini rozmawiała z dzielnym mężczyzną o imieniu Resk.
Wszyscy wiedzieli, że to oznacza kłopoty. Bogowie potrafili być mili, ale łatwo się obrażali – trochę jak mieszkańcy lasów.
Dzielny Resk opowiadał bladej Księżycowej Bogini o tym, jak trudne jest życie na ziemi, powiedział jej też, że ludzie potrzebują więcej światła. Blada Księżycowa Bogini była zła i obrażona, bo ludzie mówili, że jest za słaba.
Na niebie zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Blady księżyc z nocy na noc robił się coraz mniejszy, aż całkiem zniknął; zostały tylko migoczące gwiazdy. Ludzie płakali i biadolili. Blady księżyc powrócił jako cieniutki pasek i z nocy na noc robił się coraz większy, aż znów był pełny i okrągły. I wtedy ludzie bardzo się radowali. Potem znów się zmniejszał i powiększał na zmianę, co było karą dla ludzi, którzy mówili, że blada Księżycowa Bogini jest słaba.
Dzielny Resk szukał jakiegoś rozwiązania tego problemu. Podróżował po całym świecie.
Tu następował długi opis przygód Reska w trzech dziwnych krainach: tam gdzie nigdy nie padał deszcz, gdzie deszcz nigdy nie ustawał oraz w zaśnieżonej krainie.
Potem poszedł na kraniec świata.
Słuchacze umilkli. Wizja krańca świata przejmowała ich strachem.
Wiedział, że to niebezpieczne, ale nie mógł zawrócić.
A ponieważ było ciemno, spadł.
Wśród słuchaczy rozległy się zdławione okrzyki; ktoś powiedział głośno: „Och nie!”.
Lecz w ostatniej chwili podleciała do niego sowa i złapała go. Wtedy dzielny Resk zobaczył jasne światło lśniące pod światem. Początkowo nie wiedział, co to za blask.
– Dobry Bóg Słońce! – zawołało kilka osób.
Tak, tam właśnie mieszkał dobry Bóg Słońce.
Dobry Bóg Słońce spytał Reska, dlaczego wybrał się na kraniec świata. Dzielny Resk wyjaśnił, że ludzie przez cały ciemny dzień nic nie widzą, i poprosił dobrego Boga Słońce, by wzniósł się nad ziemię i ją oświetlał.
Dobry Bóg Słońce odpowiedział: „Ale blada Księżycowa Bogini jest moją siostrą. Nie chcę jej przyćmiewać”.
„Wznoś się więc nad ziemię tylko za dnia i rozświetlaj naszą ciemność – powiedział dzielny Resk. – Wtedy będziemy mogli polować i zbierać owoce, gdy będziesz z nami, a gdy będziesz znikać, my będziemy spali”.
Dobry Bóg Słońce zgodził się na to.
„Będziesz do nas przychodził każdego dnia, prawda?”, spytał dzielny Resk.
„Chyba tak”, odparł dobry Bóg Słońce.
I ludziom musiało to wystarczyć.