Kołysanka z huraganem - Wicenty Justyna - ebook + książka

Kołysanka z huraganem ebook

Wicenty Justyna

4,4

Opis

Umarło mi dziecko. Oksymoron, żadne ze słów w tym zdaniu do siebie nie pasuje.

Śmierć zrobiła swoje i poszła po inne dzieci. A ja musiałam samą siebie na nowo oswoić.

Jak? Nie ma w dzisiejszych czasach niemal żadnych rytuałów żałobnych, musiałam znaleźć własny. Tydzień po nagłej śmierci mojego Tadka zaczęłam pisać dziennik. Kompulsywnie i intuicyjnie notowałam emocje, lęki, niechciane myśli i koszmarne sny.

Zapisywałam błahe wydarzenia, analizowałam relacje z mężem, córką, rodziną i przyjaciółmi, przypadkowe rozmowy i spotkania. Rejestrowałam postępy w terapii stresu pourazowego, pisałam o kontaktach z psychiatrą i innymi rodzicami w żałobie.

Opowiadanie pozwoliło mi przebrnąć przez rzekę rozpaczy i beznadziei. Chciałam pokazać wyczerpujący obraz. Że ostatecznie nie trzeba się bać, że nie trzeba cierpieć dłużej, niż to konieczne, choć krócej też się nie da – w tej rozgrywce przyspieszanie cofa pionek o kilka pól. Że to cholernie ciężka praca – nauka żonglowania żyletkami, połykania ognia i kroczenia nad przepaścią, a tym samotnym treningiem nie pochwalisz się w żadnym cyrku świata, co najwyżej sama możesz sobie bić brawo.

To jest moje życie.

Straciłam dziecko i trafiłam do strefy zero, ale okazało się, że świat dookoła nadal istnieje, a ja go doświadczam. Nie jestem trędowata, nie jestem naznaczona.

Mogę się moim doświadczeniem podzielić. W taki sposób postanowiłam o tym opowiedzieć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 208

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (61 ocen)
38
15
5
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgnieszkaDabrowskaOl

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo potrzebna. dziękuję. nie mogłam się oderwać aż do końca.
00
sierzgniotal

Nie oderwiesz się od lektury

Poruszająca - trudno się od niej oderwać.
00

Popularność




Justyna Wicenty KOŁYSANKA Z HURAGANEM,

wydanie pierwsze, Warszawa 2020

Copyright © by Justyna Wicenty, 2020

Copyright © for this edition by Fundacja Instytut Reportażu, 2020

Posłowie

Copyright © by Dominika Krawczyk 2020

REDAKCJA

Olga Gitkiewicz

KOREKTA I POPRAWNOŚĆ JĘZYKOWA

Justyna Tomas

PROJEKT OKŁADKI, PROJEKT GRAFICZNY I TYPOGRAFICZNY

Dominika Jagiełło/OneOnes Creative Studio/

www.behance.net/OneOnes

SKŁAD I ŁAMANIE

Joanna Grabowska/Lili Projekt/liliprojekt.pl

GRAFIKA NA OKŁADCE

The Albertina Museum, Vienna

OPRACOWANIE TECHNICZNE

Czarne Na Białym

ISBN 978-83-65970-42-8

REDAKTOR NACZELNA WYDAWNICTWA

Julianna Jonek-Springer

Wydanie elektroniczne 2020

Wydawnictwo Dowody na Istnienie
Imprint Fundacji Instytut Reportażu
Gałczyńskiego 7, 00-362 Warszawa
www.dowody.com
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Qui timide rogat, docet negare

10 maja 2017

Synku!

Czy rozpoznajesz duże, ciepłe dłonie na moim brzuchu? To twój tata. Z kolei małe niecierpliwe rączki należą do twojej dwuletniej siostry Róży.

Mnie znasz już dobrze.

Nie możesz tego wiedzieć, ale nie czuję się jak królowa w niewidzialnej koronie, którą w poprzedniej ciąży wszyscy adorowali; jestem zwykłą, momentami zmęczoną mamą, która spodziewa się drugiego dziecka.

Nie chodzę, jak wcześniej, do dwóch szkół rodzenia, bo już wiem, czego się spodziewać, a szczególnie, jak wiele będzie zaskoczeń.

Nie czytam ciągle o twoim rozwoju prenatalnym, wybacz mi, ale tym razem bardziej mnie zajmuje, jak sobie radzić ze zbuntowaną dwulatką. Zresztą akrobacje, które wyczyniasz, podpowiadają mi, że będziesz żywotnym chłopcem, i nie martwię się o ciebie.

Nie wertowałam słowników ani nie śledziłam rankingów popularności imion. Od razu wiedziałam, że będziesz Tadeuszem.

Nie gram na gitarze i nie śpiewam piosenek w trosce o twój harmonijny rozwój, ale wierzę, że słuchasz kołysanek, którymi usypiam Różę.

Nawet nie udaję przed tobą, że jestem idealną mamą, bo przecież słyszysz, jak się czasami złoszczę.

Nie mam jednak wątpliwości, że słyszysz też, jak często się razem śmiejemy, i wiem, że w czwórkę będziemy jeszcze szczęśliwsi.

Nie powiem na zakończenie, że nie mogę się ciebie doczekać, żebyś przypadkiem nie pojawił się za wcześnie, tak jak twoja siostra – nie śpiesz się, synku, cierpliwie na ciebie czekam.

Mama

12 sierpnia 2017

Jedziemy przez Kościerzynę do Bytowa. Właścicielka wynajętego mieszkania uprzedza nas telefonicznie o drzewach powalonych na drogę przez wichurę. Tadek i Róża, którzy przed chwilą marudzili i płakali, nareszcie zasnęli. Pierwszy raz podróżujemy wspólnie z półtoramiesięcznym synkiem. Jeszcze nie wiemy, w co się pakujemy, ale już planujemy kilka następnych wyjazdów.

Jedziemy w błogiej ciszy. Nagle las znika. Z ziemi sterczą kikuty drzew, metodycznie połamane przez żywioł. Nie widzieliśmy nigdy tak bezwzględnie precyzyjnej siły.

Niespodziewanie uruchamia się lampka sygnalizująca awarię silnika. Stajemy na poboczu. Żebyśmy tylko nie utknęli z dziećmi w epicentrum zniszczenia, żebyśmy tylko nie zostali uwięzieni w samochodzie... Ale silnik odpala i ruszamy dalej.

Skoszony las ciągnie się kilometrami. Wiele osób zatrzymuje auta i robi zdjęcia w scenerii z filmu katastroficznego.

A my nie wiemy jeszcze, że oglądamy nasze życie – takie, jakie będzie dokładnie za miesiąc i jeden dzień.

21 września 2017

Ciało:

jest bardzo ciężkie, zimne, ołowiane, obce

bolą mnie stawy i mięśnie, drętwieją mi nogi, kurczowo zaciskam pięści

jestem obok, niedopasowana do ciała

ciało mi ciąży, zapadam się w łóżku

wiem, że muszę zahamować laktację, ale nie dopuszczam do siebie myśli, że to moje piersi karmiły Tadka

przez pięć dni brałam Bromergon na zatrzymanie laktacji, ale czułam się zatruta, po odstawieniu jest trochę lepiej, jednak pozostały zawroty głowy

biorę Nasen od dziewięciu dni

kiedy tylko obudzę się ze snu po tabletce, moja głowa od razu działa na najwyższych obrotach

brałam przez dwa dni Hydroxyzinum, ale mnie usypia i otępia, a mam jeszcze małą córkę, której płacz muszę usłyszeć w nocy

Głowa:

czas zatrzymał się, kiedy umierał Tadek

nie wiem, jak wrócić do tej rzeczywistości

wynurzam się na powierzchnię, żeby zaczerpnąć powietrza (na przykład kiedy przytulam moją córkę), a potem znowu schodzę pod wodę

wracają obrazy, kiedy Tadek odpłynął, kiedy umierał, kiedy go reanimowałam, kiedy reanimowali go w domu ratownicy pogotowia, a potem, kiedy wieźli go do szpitala na OIOM i kiedy leżał martwy

jestem przerażona, że nie mogę sobie przypomnieć, jak on wyglądał żywy, jak pachniał, jak go dotykałam, jak się uśmiechał

oddychanie, nadmuchiwanie balonika dla córki, gwizdanie, dmuchanie na gorące jedzenie – to wszystko kojarzy mi się z reanimacją

nie mogę zrozumieć, dlaczego łóżeczko jest puste

Indywidualna specjalistyczna praktyka lekarska – specjalista psychiatra

Escitalopram Actavis przez 4 dni ½ tabl. rano, od 5. dnia 1 tabl. rano

Trittico CR 0,075 1/3 lub 2/3 lub 1 tabl. wieczorem

Tranxene 5 mg rano przez 3 dni 30 kaps. 150 mg

Zwolnienie lekarskie F32

22 września 2017

Wysyłam esemes.

Kochane, pisze do kilku najblizszych mi Dziewczyn od razu, bo na wiecej nie mam sily, a wiem, ze sie martwicie. psychiatra mowi, ze mam depresje w wyniku stresu, zaczynam brac leki, bo potrzebuje zbroi farmakologicznej, zeby zaczac terapie z psychologiem. moj mozg zahibernowal mnie chwilowo, zebym nie umarla razem z Tadkiem. dlatego teraz gadam i dzialam jak automat. najgorsze przede mna, jak pusci ta tama. chce wrocic do mojego zycia, do Marka, do Rozy, ale nie wiem jeszcze jak. potrzebuje Was, zebym miala poczucie normalnosci. mozecie do mnie dzwonic, mozecie wpadac, nawet niezapowiedziane – wiecie, normalnie, najwyzej nie odbiore. nie chce byc traktowana jak tredowata. PS jesli bedziecie na mszy w poniedz., prosze bez kondolencji, moze przytulenie.

Kiedy jest najgorzej, rozchoruje ci się dziecko. Róża wielokrotnie wymiotuje tej nocy.

To jednak stawia do pionu.

24 września 2017

Idziemy na łąkę. Zbieram kwiaty dla Tadka. Bukiet stawiam w kuchni. Nic nie czuję, kiedy na niego patrzę, ale podoba mi się. Przy nim wrzos, który kupił Marek, nie wygląda już tak cmentarnie.

25 września 2017

Pierwszy raz wyciągam odkurzacz ze schowka...

Używałam odkurzacza chwilę przed śmiercią Tadka, odciągając mu katar z nosa.

Nie jest tak źle, robię to mechanicznie. Moment zawahania przy kołysce i foteliku – odsuwam je na chwilę i ustawiam z powrotem na miejsce. Znajduję pod łóżkiem zagubionego hipopotama. Róża się ucieszy.

Idę z Markiem na spacer przez ogródki działkowe. Biorę na ręce ropuszkę. Nazywaliśmy Tadka „Ropuchą”, bo miał trądzik niemowlęcy.

„Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co czujesz” – pisze w esemesie koleżanka. Ja też nie potrafię sobie wyobrazić, co czuję.

Nadal mam zawroty głowy. Nie czuję już przejmującego zimna.

Moje ciało waży sześćdziesiąt cztery kilogramy zamiast tony.

Nie podoba mi się mój brzuch, muszę spróbować znowu ćwiczyć.

Gotuję dużo makaronu, bo Marek lubi makaron.

Na twarzy noszę maskę z cementu.

Zrobiłam makijaż, tak jak codziennie rano. Nie boję się, że tusz się rozmaże, bo nie płaczę.

Nie boję się spotkania z ludźmi podczas mszy w intencji naszej rodziny, bo nic nie czuję.

Wydaje mi się, że lepiej rozumiem Różę, ale to chyba tylko okrutna i prozaiczna prawda, że mam teraz dla niej więcej czasu.

Rodzina i przyjaciele czekają już przed kościołem. Współczuję im, wszyscy płaczą.

Przytulam każdego po kolei, żeby nikt nie musiał nic mówić.

– Foka je rybę – głośno mówi Róża podczas modlitwy. Wspomnienie wizyty w zoo. Z trudem powstrzymuję śmiech.

MIGAWKA

Może zapytam sąsiadkę, co się stało trzynastego września? Pamiętam, co się stało, ale to się nie wydarzyło.

26 września 2017

Moje piersi znowu są małe. Trochę mi smutno.

Robię makijaż. Chcę wyrobić sobie rutynę, dopóki nic nie czuję, żebym potem mogła się czegoś trzymać.

Moja mama ogląda z Różą albumy, które wykleiłam na zwolnieniu lekarskim w ciąży. Zdjęcia z moich i Marka podróży z ostatnich lat. Oddzielna książka dla Róży, pusty album czekający na Tadka.

Wcześniej patrzyłam na swoje zdjęcia przez pryzmat kobiecej próżności – czy dobrze wyglądam, czy garbaty nos nie psuje profilu, czy przypadkiem nie widać drugiego podbródka. Przyglądam się teraz fotografiom, na których obok Róży widzę młodą, uśmiechniętą kobietę. Pełną energii, pewną siebie, zadowoloną z życia. Tyle że nie rozpoznaję siebie. Owszem, fajna babka, ale to nie ja. To nie moje życie.

Omawiam z Markiem wizytę u fryzjera. Postanawiamy uprzedzić go telefonicznie, co się stało, żeby nie zaskoczyć fryzjera z nożyczkami w ręku. Znamy się od lat i na pewno zapyta o dzieci. A to przecież godzina patrzenia na siebie w lustrze.

Pójdziemy na ścięcie oboje, jedno po drugim.

Kiedy widzę kobietę w ciąży, nie robi to na mnie wrażenia. Nie pamiętam już, jak to było być w ciąży.

Kiedy jednak zauważam noworodka w foteliku samochodowym, coś mi już to niestety przypomina.

Jestem wdzięczna sąsiadce, że rozmawiamy o niczym, kiedy nasze córki bawią się na placu zabaw.

Róża przez cały dzień okropnie marudzi, pewnie ją boli wyrzynająca się piątka. Wieczorem wyczuwam dość wcześnie moment, żeby ją położyć, trudno, bez kolacji. Zasypia szybko i ufnie jak nigdy dotąd.

Skorupa się zasklepia. Zastanawiam się ze smutkiem, czy to właśnie depresja. Może już się nie odhibernuję?

MIGAWKA

Dwunastego września gra radio. Tańczę sobie z Tadkiem w kuchni. Tylko to pamiętam sprzed trzynastego września.

I swear I left her by the river, I swear I left her safe and sound.

To utwór Richarda Marxa, Hazard.

Dlaczego akurat ta piosenka? Czy kołyszę mojego synka do śmierci?

27 września 2017

Ponownie założyłam obrączkę i pierścionek zaręczynowy, bo już nie zranię Tadka diamentami z ostrymi krawędziami.

Pierwszy raz od tygodnia płaczę.

Rozmawiam z Markiem o tym, że już nigdy się nie przekonamy, jak bardzo różnią się od siebie Róża i Tadek.

– Może jeszcze będziemy mieć dziecko – mówi Marek. – Może nie wszystko stracone.

Myślałam, że to zamknięty temat. Przecież mam depresję. Przecież już nie chciałam być w ciąży. Przecież nawet jeszcze świadomie nie pochowałam synka. Owszem, moje ciało zostało przetransportowane na pogrzeb. Ale mnie tam nie było.

Czuję ulgę, że płaczę, że coś jednak czuję. Że wiem, że Tadek był niepowtarzalny, jeden jedyny, niezastąpiony. Tak jak Róża jest najlepsza z możliwych taka, jaka jest.

Jestem automatem o niewiarygodnej empatii. Za chwilę zacznie mnie drażnić, że nie potrafię się złościć na tych, co mnie wkurzają. Każdego rozumiem i widzę drugie dno.

Rozumiem wierzących i niewierzących, rozumiem księdza i psychiatrę, rozumiem naszych rodziców.

Tylko córka wytrąca mnie z równowagi, kiedy przez pół godziny nie chce się ubrać.

Nie możemy wyjść na spacer, bo Róża ma stan podgorączkowy. Kładę się na leżaku na balkonie i ją przytulam. Gadam z Markiem, świeci ciepłe wrześniowe słońce. Jest dobrze.

Mam wyrok w zawiasach.

Przyjaciele pomagają znaleźć psychiatrę, psychologa, grupę wsparcia, kontaktują mnie z inną mamą, która też straciła synka. Na naszą prośbę dzwonią do nas i wyciągają z domu. Może aż za dużo tego. Ale wszyscy wykazują dobrą wolę i naprawdę chcą pomóc. Złapało nas tyle rąk, kiedy spadaliśmy.

Wiem jednak, że Festiwal Dobrych Serc wkrótce się skończy.

MIGAWKA

Na tabliczce widnieje napis: „Syneczku, zawsze bedziemy Cię kochać”. Podczas pogrzebu intensywnie myślę o braku ogonka w miejscu, gdzie powinno być „ę”.

28 września 2017

Rzeczy Tadka leżą nietknięte. Jak relikwie.

Porządkuję ubrania Róży. Zagapiłam się, a ona przeskoczyła jeden rozmiar w górę.

Szukamy psychologa, który pracuje z osobami w żałobie. Znajomi i przyjaciele podsyłają kontakty. OK, trzeba zadzwonić i się umówić. Tylko jak? Nie jestem w stanie rozmawiać. Z coraz większym trudem podejmuję najprostsze decyzje. Marek wykonuje wszystkie telefony.

Zastanawiam się, jak zareaguję na dzieci znajomych. Szczególnie niemowlęta.

Postanowiłam zadzwonić do J. i się umówić. Wolę spotkanie niż rozmowę przez telefon. Wyliczam, co może się stać, kiedy poznam jej małego Witka: rozpłaczę się, zaboli mnie serce, będę zazdrosna, zobaczę mojego Tadka, znienawidzę J.

A może jestem tak zamrożona, że nic nie poczuję?

Nie robimy tego na siłę, ale ja i Marek tylko ogrywamy role, jak aktorzy na scenie. Czujemy się sztucznie i obco.

Marek mówi, że niby jest zwyczajnie, fryzjer, kupowanie spodni, ale coś się pod spodem czai. Ja wiem, że zaraz przyjdzie druga fala uderzeniowa, ciężka i straszna. Ale może przynajmniej trochę się przygotujemy na najgorsze. Tak rozumiem mechanizm obronny, który został uruchomiony przez mój mózg.

29 września 2017

Zobaczyła mnie wczoraj kobieta, która czasami w sympatyczny sposób zagaduje sąsiadów. Zawróciła i bez słowa mnie uściskała. Okoliczni mieszkańcy dowiedzieli się o wszystkim od pani R., do której pobiegłam, żeby wezwała karetkę, i która była przy reanimacji w naszym domu.

Wszyscy bardzo mi współczują, nikt nie traktuje mnie, jakbym była czemuś winna. To chyba był tragiczny wypadek. Tak wnioskuję na podstawie poszlak – reakcji sąsiadów.

Wracają pojedyncze wspomnienia Tadka, scenki z naszego życia. Na razie jeszcze nie bolą, póki co to mgliste obrazy.

Moja mama urodziła czworo dzieci i zawsze wydawało mi się, że to wyjątkowo dużo. Zdaję sobie teraz sprawę, że babcia Jadwiga, matka mojej mamy, również urodziła czworo, tyle że jej pierwszy syn – też Tadeusz – umarł nagle, kiedy miał dwa miesiące. Szybko odsuwam tę myśl.

Umówiliśmy termin spotkania z dwiema psycholożkami, które pracują z osobami w żałobie, kontakt dostaliśmy od mojej psychiatry. Na poprzedniej wizycie u innego psychologa załamałam się liczbą spraw, które na mnie spadły. Czułam, że tama puszcza i zmiecie wszystko, mnie i moją rodzinę.

Pytam teraz Marka, czy nie boi się razem ze mną iść przez piekło – mówi, że przecież on też to przeżywa. Ma rację, we dwójkę raźniej.

Robimy porządki. On odkurza samochód, ja myję okna. Trzeba się czymś zająć, poza tym okna są paskudnie brudne.

Zawsze byłam pewna, że tak się różnię od mamy i babci, a teraz myślę sobie, że może też będzie mi dane jeszcze jedno dziecko.

MIGAWKA

Przeglądam zdjęcia Tadka w telefonie, ale nie rozpoznaję na nich mojego synka.

Przeglądam filmiki na komputerze, ale to chyba nie on. Wielokrotnie oglądam ostatnie nagranie. Zmuszam się do płaczu.

30 września 2017

Marek niebawem wyjedzie służbowo do Niemiec. Nie chce, żebym przez te kilka dni została sama z Różą. Ja z kolei nie chcę pomocy od rodziców, bo potrzebuję więcej przestrzeni tylko dla siebie. Dzwonię więc do najmłodszego brata. Na szczęście może przyjechać i cieszę się, że spędzimy kilka dni razem.

Czytam Róży bajkę na dobranoc. Kolejny raz, widząc motyla na końcu książki, Róża mówi:

– Dzidziuś.

Tym razem zbieram się na odwagę i pytam:

– Co to za dzidziuś?

– Dzidziuś!

– A jak ma dzidziuś na imię?

– Brat.

– To twój brat?

– Tak. Ja kocham dzidziusia. Ja pogłaszczę dzidziusia.

– Mama też kocha dzidziusia, twojego braciszka. Jest mi smutno, że już go nie ma, i tęsknię za nim.

– On się bawi.

– A gdzie się bawi?

– Tam. – Pokazuje palcem w górę. – On się bawi krówką. On ma wózeczek.

Co chwilę za naszym oknem przelatuje samolot. Mieszkamy niedaleko lotniska. Chciałabym znaleźć się na pokładzie i odlecieć. Za każdym razem.

MIGAWKA

Marek, kiedy zobaczył martwego Tadka na OIOM-ie, zaczął krzyczeć. Nigdy wcześniej nie słyszałam takiego krzyku. Objęłam męża, przytuliłam, żeby się uspokoił. Też bym chciała tak wrzeszczeć, ale nie mogę.

Ten rok obrodził w dzieci.

Marzec – Tomasz i Julia

Kwiecień – Malwina

Czerwiec – nasz Tadeusz

Sierpień – Witold

Wrzesień – Krzysztof

„Uff... – myślałam sobie na początku września, kiedy dostałam esemesa o narodzinach Krzysia. – Nasz syn i wszystkie dzieci przyjaciół bezpiecznie dotarły do brzegu”.

Mówię do B. przez telefon, że jestem chyba ostatnia na liście osób predysponowanych do depresji. A jednak: proszę bardzo.

Ja i moi trzej bracia bardzo się od siebie różnimy, ale między nami zawsze była sztama. Gdyby nie byli moim rodzeństwem, pewnie nigdy bym się z nimi nie zaprzyjaźniła.

– Tak bardzo się cieszyłam, że Róża będzie starsza od Tadka o dwa lata, dokładnie jak ja i ty – wyznałam młodszemu bratu w dniu pogrzebu mojego synka.

Pierwszy raz w dorosłym życiu każdy z moich braci powiedział:

– Kocham cię, siostrzyczko.

Doskonale to wiemy, ale co innego powiedzieć to na głos.

SEN

Tadek nie żyje, ale nie wiadomo, gdzie jest ciało. Szukamy wszędzie, wreszcie jakiś znachor odnajduje miejsce pod podłogą. „Tak – przypominam sobie – to tutaj jest Tadek, tutaj go zabili”. Odrywamy deski podłogowe, rozgrzebujemy ziemię i znajdujemy metalowe pudełko z pokrywką. W środku – ciało Tadka. Wygląda jak maleńka mumia, jak wielkanocny zając z czekolady owinięty kolorowym sreberkiem. Coś dziwnego stało się z jego twarzą, to twarz plastikowej lalki. Nagle głowa odpada. Wiemy z Markiem, że musimy teraz znaleźć jego morderców. Marek chce iść tam sam, ale namawiam go, żebyśmy poszli na policję.

Śpiewam kołysankę: „Luli, luli, luli laj”.

Nie rozmawiamy z naszymi rodzicami o tym, co się stało. Już nie. Chyba odruchowo staramy się ich chronić przed naszym cierpieniem, wiedząc, że i tak nie mogą pomóc. Są drugoplanowymi bohaterami dramatu, też cierpią, przecież stracili wnuka.

1 października 2017

Nie mogę spać nad ranem. Marek też nie śpi. Róża zasnęła w naszym łóżku.

Zapalam lampkę i piszę.

Wczoraj rozmawiałam z B., która potwierdziła moje przeczucie. Mówiła, że niedotlenienie i śmierć mózgu to kwestia minut, a nawet sekund. Kiedy przybyli ratownicy pogotowia, źrenice Tadka były niereaktywne. Gdyby udało się go przywrócić, zmiany w mózgu byłyby nieodwracalne. Tadek już nie żył. Czyli umarł na moich rękach.

Dlaczego pobiegłam do sąsiadki, żeby wezwała karetkę, zamiast od razu go reanimować? A może zaczęłam reanimację i dopiero po chwili pobiegłam po pomoc? Pamiętam, że wiedziałam, że nie mogę rozmawiać z pogotowiem i jednocześnie go ratować, dlatego wezwałam sąsiadkę.

Kolejna myśl do samobiczowania.

Zagapiłam się. Chyba już od dziesięciu minut myję zęby.

Noszę tylko dwie sukienki na zmianę. Karmiłam w nich Tadka. Dobrze mi tak i nie potrafię ubrać się w nic innego.

Nigdy nie chciałam spać z dziećmi w jednym łóżku.

Tadek nad ranem robił się niespokojny i po karmieniu nie chciał zasnąć. Nie miałam siły kołysać go na rękach, więc zabierałam do naszego łóżka. Róża też do nas przychodziła. Czekałam, aż oboje zasną. Zmieniałam pozycję zesztywniałego ciała i próbowałam dospać w szczelinie między dziećmi.

MIGAWKA

Mamy z Tadkiem poranny rytuał, kiedy zostajemy w domu sami.

Patrzymy w lustro, Tadek śmieje się z zabawy w zbliżanie i oddalanie. Uśmiecham się do siebie. Jestem piękną kobietą. Jestem szczęśliwa.

Pierwszy raz jedziemy pociągiem do mojego starszego brata. Wyciągamy z torby bułki i banany jak na prawdziwej wycieczce.

Córki starszego brata uwielbiają kuzynkę. Budują razem tunele z poduszek, wylegują się na kocu jak na plaży. Róża szczęśliwie zapomina o mnie.

Starszy brat chce sobie sprawić kota. Czytam w albumie opis rasy ragdoll – kot wzięty na ręce wiotczeje i udaje martwego. Śmieję się. Po sekundzie ścina mnie wewnętrzny lód. Tak umarł Tadek, zwiotczał na moich rękach jak szmaciana lalka.

Wychodzimy wszyscy na spacer, robi się wesołe zamieszanie. Zaczynam płakać. Zawsze chciałam mieć w domu taki rozgardiasz, cieszyłam się, że Róża i Tadek będą razem rozrabiać.

To boli. I świadomość, że będzie bolało jeszcze tysiące razy.

Wieczorem leżymy w łóżku. Marek potrzebuje bliskości. „Jestem zbyt smutna” – szepczę w ciemności. Ale przecież nie raz o tym myślałam. Pozwalam więc Markowi na dotyk z pewną ulgą, że się przełamaliśmy. Marek zapomniał już, gdzie schował prezerwatywy.

2 października 2017

Mój czas staje się ponownie względnie obiektywny. Kiedy umarł Tadek, czas stanął w miejscu. Patrzyłam na zegarek – dziewiąta dziesięć. Mijała wieczność. Sprawdzałam ponownie – dziewiąta piętnaście.

Teraz moja godzina trwa znowu mniej więcej godzinę.

MIGAWKA

Dwudziestego siódmego czerwca: dziesięć w skali Apgar.

Trzynastego września: zero w skali każdej.

3 października 2017

Ćwiczę rano na dywanie, nagle ocieram się o nietykalny kocyk Tadka zwisający z kołyski. Odruchowo przesuwam dalej matę do ćwiczeń.

Znajoma niania z dzieckiem doskakuje do mnie na osiedlu i zaczyna z troską dopytywać:

– Mówię, Jezu, przecież widziałam panią z wózkiem. Taki zdrowy, już odchowany chłopiec. I co to się stało? To się w domu stało? I tak nagle? – Robi się natarczywa. – A miał sekcję zrobioną? I co ta sekcja wykazała?

Wyduszam z siebie kilka zdań, żeby się odczepiła. Z trudem łapię powietrze, ale jakoś docieram do domu. Głęboko oddycham, żeby się nie rozryczeć.

Odbieram córkę ze żłobka. Rozmawiam z opiekunką, czy nie obserwuje nietypowego zachowania u Róży, która w domu często wpada w histerię.

– Nie – odpowiada. – Róża nie zmieniła się w ostatnim czasie. Chętnie uczestniczy w zabawie i zajęciach, chociaż jest bardzo zdystansowana.

4 października 2017

Na peron SKM wpada dwudziestu gimnazjalistów w maskach goryli, śpiewają do muzyki z przenośnego głośniczka: „Przez twe oczy, twe oczy zielone oszalałem...”.

Śmieję się. Fajni chłopcy. Mój Tadek też by się kiedyś tak wygłupiał.

W parku obok żłobka mijam jarzębinę żałobną, chorą, martwą. Dźwiga czarne, uschnięte owoce. Najsmutniejsze drzewo, jakie kiedykolwiek widziałam.

Wieczorem Róża długo nie może się wyciszyć, usypianie trwa niemal godzinę.

Kiedy pojawił się Tadek, zaczęłam opowiadać Róży bajkę na dobranoc: „Była sobie mała dziewczynka, która mieszkała z mamą, tatą i małym braciszkiem...”.

– Czy chcesz usłyszeć bajkę? – pytam córkę teraz.

Nie chce. Ma rację. Bajka się skończyła.

Ładuję zmywarkę, sprzątam resztę naczyń. Krążę wokół myśli, że urodziłam Tadka po to, żeby umarł. Myję gary. Łzy kapią do zlewu.

Potem mocno się przytulamy z Markiem. Nadal nie możemy uwierzyć.

Minęły prawie dwa tygodnie od pogrzebu, od tamtego czasu nie byliśmy na cmentarzu.

Marek nie ma na to siły. Ja nie mam czego tam szukać, bo jeszcze nie pochowałam synka.

Żyję w dwóch rzeczywistościach.

Do czternastej jestem z Tadeuszem.

Potem wracam do świata żywych i odbieram Różę ze żłobka. Jesteśmy jak Demeter i Kora. Tyle że to ja powracam do córki. Wynurzam się z podziemia umarłych w cyklu dobowym.

Wieczory z Markiem należą do obu tych światów.

Pisanie jest moją terapią, pracą, którą wykonuję, żeby wrócić do żywych. Piszę, żeby śmierć mojego synka nie poszła na marne. Chcę go unieśmiertelnić.

Chociaż nie zmienię ani sekundy. Chociaż codziennie umiera na moich rękach. Chociaż już nigdy nie dorośnie i niczego więcej się o nim nie dowiem.

Sielanka trwała przez pierwsze dwa tygodnie. Tadek ciągle spał, Marek wykorzystywał urlop ojcowski, Różą opiekowali się dziadkowie, którzy specjalnie wzięli wolne. Byłam na hormonalnym haju. Pisałam do koleżanek: „Jest naprawdę dobrze”.

Oczywiście wkrótce Tadek coraz częściej płakał. Róża zdążyła zrozumieć, że coś się nieodwracalnie zmieniło, a dzidziuś zabiera jej ukochaną mamę. Siłą wpychała się na kolana i próbowała przegonić intruza. W nocy, kiedy wpadała do naszej sypialni i zastawała mnie z Tadkiem przy piersi, wrzeszczała na całe gardło. Tadek odrywał się od karmienia i też płakał. Nie spałam przez wiele kolejnych nocy. Byłam wściekła i wykończona. Bałam się, że sąsiedzi wezwą opiekę społeczną.

Zrozumiałam skuteczność tortury pozbawiania kogoś snu.

Miałam ochotę przepędzić Różę jako zagrożenie dla mojego synka. Byłam zła na Tadzia, że ciągle marudzi, nie daje mi się wykąpać, zrobić obiadu. Nie raz syczałam pod nosem: „Zaśnij wreszcie, do cholery”.

– Zniknęłam – mówiłam do B. przez telefon. – Nie ma mnie. Są tylko dzieci.

Burza hormonalna z okresu połogu. Koniec młodości. Ciało po trzeciej ciąży, cesarskim cięciu i porodzie siłami natury, czyli moimi siłami. Nie potrafiłam wyjaśnić tego smutku mojej przyjaciółce D., która po raz pierwszy została mamą. Śmialiśmy się z Markiem, że za drugim razem nie ma efektu „Wow!”.

Ale potem stał się cud.

Tadek zaczął się do mnie uśmiechać.

Marek spędzał więcej czasu z Tadziem, mył go i kołysał do snu, a ja przejęłam kąpanie i usypianie Róży. Zaczęłam opowiadać o małej dziewczynce, która robiła wszystko, czego danego dnia doświadczyła Róża. Córka słuchała tej bajki z zachwytem, a potem ufnie zasypiała w moich ramionach.

Stanęliśmy z Markiem mocniej na nogach.

– Jeszcze tylko dwa lata i będzie nam łatwiej – śmiałam się wieczorami do Marka.

MIGAWKA

Za oknem sypialni rosną dwa świerki. Zielony kołysze szyszki pełne życia. Brązowy zachorował i usechł.

– Mamo, którym drzewem chcesz teraz być? – pyta mnie Tadek.

5 października 2017

Kiedy byłam w ciąży z Tadkiem, śpiewałam tę kołysankę, usypiając Różę.

Każdy kogoś znaleźć musi

uśnij, uśnij

kobieta zapłakała

Boga zapytała

nikogo nie zrodziłam

ani wychowałam

Bóg się zamyślił

powiedział do siebie

trzeba poszukać dla niej

dzieci w niebie

i znalazł gdzieś tam w niebie

dzieci, co czekały

nie znały nawet siebie

i matki nie znały

kobieta zapłakała

bo się doczekała

i dzieci ją poznały

ona je poznała...

Ernest Bryll, uśnij, uśnij

Codziennie ćwiczę deskę, wytrzymuję już ponad cztery minuty.

Zdobywam się na odwagę i pierwszy raz idę sama do piekarni. Wyznaję ulubionej sprzedawczyni, która kibicowała mi w ciąży i zachwycała się potem Tadkiem, że straciłam synka. Przez chwilę serdecznie rozmawiamy.

Po południu jestem już potwornie zmęczona. Odczuwam lęk na myśl, że jeśli się poddam, depresja mnie obezwładni.

– Słuchaj swojego ciała – mówi Marek.

Nadal mam ochotę coś upiec. Róża po raz pierwszy mi pomaga, podjada surowe ciasto. Studzę na blasze ciasteczka i zaczynamy uderzać z Różą pięściami w stół.

– Pianka! Pianka! Pianka! – wołamy.

Marek wyciąga kawiarkę i robi najlepszą kawę na świecie. Róża dostaje swoją „kawinkę” – inkę z mleczną pianką.

Uwielbiam nasze rytuały.

Uczę się odpuszczać, ale jak zwykle na swoich zasadach.

Rutyna jest moją poduszką bezpieczeństwa, kiedy dotrze do mnie, co się stało. Czasem myślę, że dopiero wtedy mną tąpnie. A czasem boję się, że być może do końca życia będę się zastanawiać, czy Tadek wydarzył się naprawdę, czy tylko mi się przyśnił.

MIGAWKA

Odbieramy z Tadkiem Różę ze żłobka. W powietrzu wisi burza. Wysiadamy z autobusu i spada na nas ściana deszczu. Osłaniam folią wózek, narzucam kurteczkę na Różę. Sama w ciągu pięciu sekund moknę od stóp do głów. Dodaję Róży otuchy:

– Zobacz, jaka wielka fontanna! – Chlapiemy butami.

Ledwo żywa docieram do domu, daję sobie trzydzieści sekund na zrobienie siusiu, a potem zajmuję się dziećmi. Dałam radę. Daję radę, jest OK.

6 października 2017

Kiedy rodziłam Tadka, zrozumiałam torturę rażenia prądem. Impuls elektryczny. Chwila przerwy. Impuls elektryczny. Chwila przerwy.

Kiedy urodziłam Tadka, zapomniałam o bólu. Lekarz zszywał nacięte krocze, a ja podziwiałam mojego wspaniałego synka. Ból już nie miał znaczenia. Byłam dumna, że wytrzymałam bez znieczulenia i uniknęłam drugiego cesarskiego cięcia, że miałam tę siłę i doświadczyłam porodu wspomaganego tylko oksytocyną.

Kiedy umarł Tadek, otworzyło się wieczne źródło bólu. Będzie biło do końca życia. Być może tylko z czasem się przyzwyczaję.

Rozmawiam z Markiem.

– Dobrze, że nie było cię wtedy w domu. Swój koszmar i tak przeżyłeś, kiedy zadzwoniłam do pracy. I potem w szpitalu, kiedy przyjechaliśmy karetką – mówię. – Dobrze, że Tadek umarł w domu, na moich rękach. Że nie cierpiał, że umarł tak szybko – dodaję.

Potem pytam samą siebie.

– Czy wymazałabym teraz Tadka z pamięci, wiedząc, że umarł?

Nie.

– Czy wolałabym, żeby reanimacja się powiodła i prawdopodobnie odzyskałabym Tadka z niedotlenionym mózgiem po nieodwracalnych zmianach?

Nie.

– Czy wolałabym dowiedzieć się, co się tak naprawdę stało i dlaczego umarł tak nagle?

Tak.

– Czy przestałabym wtedy siebie obwiniać?

Nie.

SEN

Dwa dni po porodzie odbierają mi Tadka. Ma odmę płucną i lekarze twierdzą, że to moja wina. Po trzech tygodniach szaleństwa uzmysławiam sobie, że przecież mam prawo walczyć o Tadka. Znajdę adwokata, który mnie wybroni. Może nie jest za późno, może jeszcze nie trafił do innej rodziny. Odnajduję lekarkę, która mi go odebrała, i zmuszam do wyznania, dokąd zabrali Tadka. Pędzę na pociąg, biegnę przez miasto.

Budzę się z nadzieją.

7 października 2017

Spędzamy dużo czasu z Różą, spotykamy się ze znajomymi na wspólnym obiedzie.

Odczuwam rosnący niepokój, że nie jestem wówczas z Tadkiem. Że nie mam czasu dla syna. Niecierpliwię się, przeszkadza mi obecność innych. Weekendy zaczynają mnie irytować, bo nie mogę być sama ani przez chwilę, a potrzebuję być z synem.

Pamiętam to zdziwienie.

– On nie pachnie jak niemowlak, on pachnie jak mały facecik. On pachnie jak ty – śmiałam się do Marka. Uwielbiałam zapach Tadka.

Gorzko płaczę.

Tadek – inaczej niż Róża – nie uspokajał się przy piersi. Tuliłam synka i kiedy przestawał płakać, łagodnie przystawiałam do piersi. Uwielbiałam gładzić go wtedy po policzku.

– Nie denerwuj się, jedz, malutki.

Rósł cały ze mnie.

Gorzko płaczę.

Tadek był przytulaśnym dzieckiem. Uspokajał się natychmiast, kiedy brałam go na ręce.

Czasem dziobał mnie w szyję jak bezbronne kurczątko.

Gorzko płaczę.

MIGAWKA

Nie mogę spać ze strachu przed obrazami śmierci Tadka.

Wymyślam ćwiczenie. Wdech, mówię w głowie: – mi. Wydech, mówię w głowie: – łość. Wdech: – mi. Wydech: – łość. Powtarzam to bardzo długo, dopóki nie zasnę.

8 października 2017

Jedziemy z Markiem i Różą na cmentarz pierwszy raz od pogrzebu. Czy poczuję wreszcie realność odejścia Tadka? Że on naprawdę tam jest? Wyobrażam sobie mały kopczyk obłożony kwiatami z ceremonii. Tymczasem grobowiec pradziadków Marka nie zmienił się, granitowa płyta z lat siedemdziesiątych zwyczajnie wróciła na miejsce. Obok stoi prosty drewniany krzyż z tabliczką.

– Mamo, siusiu! – woła Róża.

Biegniemy szybko pod płot cmentarza. Róża obsikuje mi buty. Marek zapalił już znicz i patrzy przed siebie poruszony. Wiem, że w grobowcu pochowaliśmy urnę z prochami Tadka, ale nadal nie czuję tutaj nic.

– To jest cmentarz – tłumaczę Róży. – Tu trafiają ludzie, kiedy odejdą. Tutaj Tadek jest bezpieczny.

Potem jedziemy do D., która ma półroczne bliźnięta. Przez cały dzień patrzę na dzieci z sympatią. Ale kiedy Tomek pojękuje przed snem, robi mi się bardzo, bardzo smutno. Tak samo usypiałam Tadka. Kilka razy popłakiwał, zanim ufnie zasypiał w moich ramionach.

Kiedy Róża pyta o Tadka, tłumaczymy, że odszedł, że już nigdy nie wróci. Że to niczyja wina, że to nie jej wina. Powtarzamy tak za każdym razem.

Kiedy płaczemy, mówimy jej, że jesteśmy smutni, bo Tadka już z nami nie ma. Że bardzo za nim tęsknimy.

9 października 2017

Marek jedzie w delegację do Essen. Przed wyjazdem napełnił lodówkę. Pierwszy raz sama odprowadzam Różę do żłobka. Potem zostaję z bezsensownie pustymi rękami. Płaczę, więc zakładam okulary przeciwsłoneczne.

W autobusie drzemie korpulentny mężczyzna. Czyżby strzelił sobie piwo przed pracą? Ale siedzi dziwnie. Może umiera?

Nie odpowiada na moje pytania, ale upewniam się, że oddycha. Podnoszę ciężkie, bezwładne ręce. Chyba pracuje fizycznie, ma brudne paznokcie. Chłopak obok dzwoni po pogotowie, przejmuję telefon, żeby dokładnie pokierować ambulans. Kierowca autobusu zatrzymuje pojazd, układa mężczyznę na podłodze. Nie czekam na ratowników medycznych. Uciekam przez otwarte drzwi. Sygnał karetki pogotowia rozerwałby mnie na strzępy.

Czy jestem z siebie dumna? Nie.

Byłabym dumna, gdybym uratowała mojego synka.

Najmłodszy brat przyjedzie jutro, ale póki co trzymam się nieźle. Wieczorem, usypiając Różę, zaczynam płakać.

– Jesteś smutna? Jestem tutaj obok. Wytrę ci łezki. Dam ci zwierzaka do przytulenia. Nie płacz, mamo.

Córka mówi do mnie moimi słowami.

Później, kiedy leżę w sypialni, zaczynam się zapadać. Ogarnia mnie strach, że kłujący ból serca to nadchodzący zawał. Jestem przerażona, że stanie mi się coś złego, a Róża pozostanie bez opieki. Po bezsennej nocy wiem już, że potrzebuję wsparcia przez cały czas. Funkcjonuję nienormalnie.

Wolałabym, żeby mówili o mnie: „Patrz, jaka beznadziejna matka, jak sobie nie radzi z dwójką dzieci”.

Ale żeby Tadek żył.

MIGAWKA

Tuż po śmierci Tadka próbuje pocieszyć mnie mama. Przytula i mówi:

– Będzie dobrze. Zawsze miałaś jakoś w życiu szczęście.

„No, nie bardzo, mamo – myślę. – Właśnie umarł mój syn”.

Przeglądam zdjęcia z lustrzanki z nadzieją, że obiektyw lepszy od telefonicznej atrapy przekaże mi prawdziwy obraz  m o j e g o   s y n k a.

Rozczarowanie.

Po pierwsze – zrobiliśmy Tadkowi niewiele zdjęć. Po drugie – nadal nie mogę sobie przypomnieć jego twarzy. Byłam z Tadkiem przez cały czas w fizycznym kontakcie, nie wpatrywałam się w niego z zamiarem zapamiętania do końca życia. Wiedziałam tylko, że zaraz nie będę pamiętała noworodka, bo zacznie podnosić główkę. Że nauczy się raczkować i wtedy zapomnę, jak niesfornie wymachiwał rączkami. Że za moment skończy dwa lata.

Skąd mogłam wiedzieć, że muszę rejestrować każdą chwilę jak japoński turysta?

Pozostały nędzne okruchy.

Pamiętam, że miał zawiniętą dolną wargę. Trudno mi go było na początku przystawić do piersi, bo zasysał własną wargę.

10 października 2017

Przyjeżdża najmłodszy brat i pomaga przetrwać zły czas. Znowu ktoś mnie w porę łapie.

11 października 2017

Dostaję okresu. Po roku przerwy. Zahamowałam laktację, nie ma już karmienia piersią. Moje ciało zamknęło cykl. To prawdziwy koniec.

Pamięć, która powoli wraca, to tylko okruszki – pojedyncze sceny, wspomnienia, przeżycia. Amnezja, dzięki której – być może – mój umysł ochronił mnie przed szaleństwem, jest tylko częściowo odwracalna.

Potworny smutek.

Jest mi coraz trudniej przywracać Tadeusza do życia, żeby przeżyć z nim chwile bliskości i radości. Czuję, że nie będę mogła pozostać zbyt długo w tej rzeczywistości. To zbyt niebezpieczne.

MIGAWKA

Ciągle na nowo przeżywam śmierć synka. Ciągle na nowo próbuję go ratować. Targuję się z czasem – gdybym zrobiła to, gdybym nie zrobiła tamtego. Gdybym od razu. Gdybym przez cały czas. Gdybym inaczej. Gdybym również. Gdybym zanim. Gdybym w trakcie. Gdybym głośniej. Gdybym szybciej.

I nie mogę zmienić ani sekundy.

13 października 2017

Wieczorem Marek wraca z delegacji. Róża nie chce spać sama i zaczyna histeryzować. Nici z bliskości z Markiem, mama jest przytulanką.

Zanim Tadek umarł, Róża wślizgiwała się z ulubioną maskotką do naszego łóżka cicho niczym kot.

Odkąd Tadek umarł, Róża woła mnie kilkakrotnie w ciągu nocy, ale nie chce przyjść do naszej sypialni. Chyba tak na nią działa puste łóżeczko Tadka.

Ale tej nocy Róża ląduje wreszcie między nami. Rano mówi, patrząc na fotel:

– Tu mama karmiła dzidziusia. Nie ma Tadka.

MIGAWKA

Wszystkie te zwroty, które niewinnie przewijają się w rozmowach. Które bezbłędnie jak szpila przeszywają serce.

...na śmierć zapomniałem, ledwie dycham, umieram z głodu, zimny jak głaz, ledwo zipie, zaraz padnę, ciemno jak w grobie, grobowa cisza, i nie opuszczę cię aż do śmierci, śmiertelnie poważny, jestem skonana, raz kozie śmierć...

Nie lubię pozowanych fotografii, ale planowałam sesję rodzinną dla naszej czwórki. Poczekajmy, aż będę lepiej wyglądać po połogu. Aż Tadkowi zniknie trądzik niemowlęcy. Aż będzie lepsza pogoda.

Nie doczekałam się.

14 października 2017

Fotograf chwyta moment, kiedy ona i on wsiadają do drogiego, wynajętego auta. Ktoś zamiata płatki róż w kruchcie, ktoś pakuje plastikowe dekoracje do bagażnika. Cieszę się przez chwilę, że mam na ten temat własne wspomnienia.

Czekamy na mszę z okazji Dnia Dziecka Utraconego, a szczególnie na spotkanie grupy wsparcia dla osieroconych rodziców. Przed liturgią podajemy imię i nazwisko naszego dziecka.

Czuję się obco w kościele. Jest mi bardzo zimno, mocniej przytulam się do Marka.

Ministranci przynoszą do ołtarza specjalne mieszanki kadzideł na dzisiejszą uroczystość. Po dłuższej chwili dociera do mnie przyjemny żywiczny i różany zapach.

Słuchamy listy. Bardzo długiej.

...Dobrusia, Wit, Krzysztof, Michałek, Agnieszka, Tadek, czasami bez imienia, dziecko lub dzieci państwa takich a takich, Milenka, Paweł...

Maleńkie dzieci, dorosłe dzieci, nienarodzone dzieci, kilkoro dzieci.

Bezmiar tragedii.

– Nareszcie w domu! Nareszcie jesteśmy w domu! – wita nas kapłan.

Ale to nie jest mój dom, to nie jest nasz dom.

Doceniam empatię głosu z ambony, czułość, z jaką mówi o rodzicielstwie i utraconych ciążach. Tyle że ja nie odczuwam łączności z rodzicami, którzy również utracili dziecko. Z pokorą przyjmuję rytuał, którego siła płynie nie do mnie.

Płaczę, kiedy zapalamy cieniutkie świece do odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych.

Msza się przeciąga. Marek jest zmęczony i rozdrażniony. Rezygnujemy z grupy wsparcia.

Jedziemy do Tadeusza.

Stawiam na płycie wrzos, który na stole kuchennym drażnił mnie swoją cmentarnością. Wyjmuję bransoletkę. Kiedy urodził się Tadek, szukałam czegoś ładnego na rękę, żeby pamiętać o karmieniu raz z jednej, raz z drugiej piersi. Nosiłam ją dzień i noc. Wieszam teraz bransoletkę na krzyżu obok grobowca z urną Tadka. Jezusowi nie powinna przeszkadzać.

W Niemczech przez te pięć dni biznesowych spotkań Marek na chwilę mógł zapomnieć o cierpieniu. Teraz znowu boleśnie odczuwa pustkę i samotność, naszą rodzinną rzeczywistość. Miałam nadzieję, że wróci wzmocniony, że będę mogła się wygadać. Ale oboje jesteśmy teraz słabi.

Kiedy usypiałam Tadka, słuchałam Nicka Cave’a, najczęściej Into my arms. Jego głos i mnie dawał spokój.

I don’t believe in an interventionist God

But I know, darling, that you do

But if I did I would kneel down and ask Him

Not to intervene when it came to you

Not to touch a hair on your head

To leave you as you are

And if He had to direct you

Then direct you into my arms

15 października 2017

Razem z przyjaciółmi wzięliśmy udział w grze miejskiej, która skończyła się w Muzeum Narodowym. Obejrzeliśmy dziesiątki obrazów.

Wieczorem Róża relacjonuje babci przez telefon:

– Byłam w muzeum. I pani, yyy..., powiesiła moją kurtkę na wieszak!

Tyle zapamiętała z tego dnia.

Marzę, żeby zasnęła jak najszybciej. Nie mam siły dłużej się mobilizować. Chcę wreszcie pobyć chwilę z Tadkiem.

Przeglądam po raz pierwszy zdjęcia z telefonu Marka. Płaczę z ulgą, bo widzę synka prawdziwszego, takiego, jaki naprawdę  b y ł.

16 października 2017

Jest bardzo, bardzo ciężko. Jest bardzo ciemno. Zimno.

Róża kilkakrotnie budzi się w nocy z krzykiem, ale nie chce przyjść do nas. Dwa, trzy, cztery razy krążę w ciemności między moim a jej łóżkiem. Skulona budzę się obok córki na powierzchni o wymiarach sto czterdzieści na siedemdziesiąt centymetrów. Wracam do sypialni. A potem znowu budzi mnie płacz.

Nad ranem zabieram Różę do naszego łóżka, przynajmniej mogę się wygodnie położyć. Róża zaczyna śpiewać.

– Mama chce jeszcze odpocząć, mama chce jeszcze spać – mówię jej.

– Zaśnij sobie. Śpij. Zamknij oczka – mówi Róża. I przynosi kolejne książeczki. I skacze po mnie.

W ciągu dnia energii starcza mi jedynie na pójście na pocztę, spacer po warzywa, zrobienie obiadu, pranie, posprzątanie kuchni, harcowanie z Różą, zrobienie kisielu z owoców, wyjście na plac zabaw.

Mam prawo być zmęczona.

Tak wiele rzeczy dociera do mnie z opóźnieniem.

Marek wyciąga zalegający w łazience proszek do prania dla niemowląt.

– Trzeba coś z tym wreszcie zrobić – mówi z pretensją, jakbym opóźniała podjęcie kluczowej decyzji. Wybucham płaczem. Marek mnie przeprasza. Róża mnie przytula i pociesza.

Wieczorem rodzice Marka opiekują się Różą, a my spotykamy się z terapeutką. Boję się, że tym razem rozpadnę się na kawałki. Zacinam się przez łzy, dukam słowa jak niezbyt lotna uczennica.

Tydzień temu miałam siłę i odwagę na konfrontację z ludźmi. Teraz się wycofuję i chcę być sama. Jestem jak ślimak wyrwany ze skorupy.

Taniec żałobny to krok do przodu i dwa kroki do tyłu.

17 października 2017

Zbieram w myślach dzisiejsze słowa psychiatry: „Jesteśmy tu i teraz, ani w przeszłości, ani w przyszłości. Musisz żyć dla córeczki i męża. Musisz brać leki. Odsuwaj od siebie myśli o śmierci Tadka. Nie gdybaj. Oprócz terapii rodzinnej masz w perspektywie terapię stresu pourazowego. To nie czas na podejmowanie jakichkolwiek ważnych decyzji życiowych. Jeśli ucieczka do przodu jest rodzajem mechanizmu obronnego, to OK, niech ci się zdaje, że jest lepiej, niż jest w rzeczywistości”.

Jestem wściekle głodna.

18 października 2017

Na placu zabaw trzyletni Mateusz przez chwilę kręci Różę na karuzeli. Przyśpiesza gwałtownie mimo protestów mojej córki. Biegnie gdzieś, wspina się na drabinki, potem popycha Różę.

– Chłopiec to nie dziewczynka, to mój jedyny wnuk i zupełnie nie daję sobie z nim rady – przeprasza zakłopotana babcia. Odciągam Różę na bok i zaczynam płakać. Dałabym się pociąć, żeby Tadek wyrósł na takiego urwisa.

Czekam z Różą w przychodni na szczepienie. Plakaty na ścianach ostrzegają: pneumokoki, rotawirusy, meningokoki. Tadek rozpoczął cykl szczepień rozszerzonych. A śmierć przyszła nierozpoznana.

W domu czytam Róży książkę o Bożym Narodzeniu, jej ulubioną. Łamie mi się głos, nie mogę patrzeć na chłopca, który razem z siostrą wybiera odświętny strój.

Leżę na kanapie, muszę chwilę odpocząć. Róża kładzie się obok i przytula. Głaszczę jej włosy, gładzę plecki. Zaczynam szlochać. Już nigdy nie dotknę Tadka. Róża jest zatroskana.

– Mama jest smutna – mówię jej. – Bardzo tęsknię za Tadkiem. A kiedy jesteśmy smutni, to płaczemy.

– Ciebie boli ręka. Ciebie ugryzł ślimak – mówi Róża. – Tadek nie wróci. Nie ma brata.

Na billboardach kiczowate znicze w superniskich cenach, gorące okazje. Można kupić, ile dusza zapragnie, na zapas. Mijam cmentarz, za płotem ogólnodostępne miotły i konewki. „Pierdolę, nie będę porządkować grobowca, w którym jest Tadek – myślę ze wściekłością. – Nie będę się tam krzątać, nie będę brała udziału w tym festynie”.

Pamiętam pierwszy seks po poronieniu. Czekałam te przeklęte sześć tygodni po łyżeczkowaniu. Odzyskałam ciało, które daje rozkosz.

Pamiętam pierwszy seks po urodzeniu Róży. Po cesarskim cięciu, niespodziewanej ingerencji chirurgicznej, musiałam zaakceptować ciało na nowo. Poczułam ulgę, kiedy chichotaliśmy, nie chcąc obudzić maleńkiej Róży, śpiącej w łóżeczku obok.

I wreszcie przyszedł pierwszy seks po urodzeniu i jednocześnie już po śmierci Tadka. Dostałam ciało nieczułe na przyjemność.

Seks w żałobie. Okrutnie smutny.

MIGAWKA

Jestem w pracy. Idę do łazienki. Nie, to wciąż nie okres. Patrzę sobie w oczy w lustrze i w głębi już wiem.

Potem trzykrotnie robię test ciążowy i zupełnie bez sensu już w szóstym tygodniu idę na USG, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości. Jestem szczęśliwa. Tadek został poczęty.

19 października 2017

Od tygodnia nie możemy doleczyć jęczmienia na oku Róży. Początkowo buntuję się przeciw jej obecności w domu, bo potrzebuję czasu tylko dla siebie i Tadka. Nie wstrzymuję przy niej łez, ale nie czuję się z tym dobrze. Czasem Róża mnie przytula, potem wraca do zabawy. Traktuje mój smutek naturalnie.

Nie mam siły na wymyślanie rozrywek, więc bawimy się „w życie”. Gotujemy razem obiad, robimy pranie, odkurzamy. Róża pomaga mi przetrwać codzienność. Cieszę się, że jesteśmy razem.

Spotykam się z D., ona pcha wózek z Julią, ja z Różą. Siedzimy nad Motławą, D. karmi Julkę piersią. Przypominam sobie, że dokładnie w tym miejscu karmiłam kiedyś Tadka, szliśmy do żłobka po Różę i musiałam usiąść na ławce nad rzeką. Tadek marudził przy piersi, w końcu go ukołysałam.

Zaczynam szlochać.

– Mama płacze – mówi Róża.

– Czasem dobrze sobie popłakać – tłumaczy jej D.

Po powrocie do domu Róża powtarza:

– Czasem dobrze sobie popłakać.

20 października 2017

Wielokrotnie w ciągu dnia wybucham płaczem. Widok małych chłopców na placu zabaw to dla mnie tortura: Tadek już nie pobiegnie przed siebie na oślep, nie przewróci się ani nie rozpłacze, nie będzie taki śliczny w tej czapeczce w paski.

Tydzień z Różą potwornie mnie zmęczył. Proszę Marka, żeby zorganizował dziadków, bo chcę pobyć sama poza domem. Moje skopane i skulone ciało prosi o ruch.

Marek ponownie czyta autobiografię Johnny’ego Casha, faceta, który wiele przeszedł i mówi o tym przejmująco prostym i szczerym głosem.

Mój mąż szuka uniwersalnej prawdy o naszym cierpieniu.

Ja jestem głucha na świat zewnętrzny, drażnią mnie problemy innych. Nie utożsamiam się z niczyim cierpieniem. Z rozczarowaniem i ze zniecierpliwieniem porzucam lekturę Smutku C.S. Lewisa.

Chcę się wsłuchiwać tylko w siebie. Każdy dzień oddala mnie od Tadka żyjącego. A ja chcę pamiętać wszystko. Świat zewnętrzny tylko mi w tym przeszkadza.

Gotuję kaszę jaglaną z owocami, staram się, żebyśmy jedli zdrowo. Dodaję orzechy.

– Mamo, a na co ty patrzysz? – pyta Róża. Z zamyślenia wyrywa mnie huk tłuczonego szkła, które rozpryskuje się po całej kuchni. Wypuściłam z rąk słoik z orzechami. Właśnie planowałam, że zrobię ciasto marchewkowe z bakaliami.

Jestem tu i nie tu. Ciągle w dwóch miejscach.

MIGAWKA

Na USG dowiadujemy się, że to chłopiec. Jestem rozczarowana. Chciałam mieć drugą córkę. Ale to zabawne, że pierwszy raz rozpoznaję coś na monitorze, chociaż badania ultrasonografem przechodziłam już ze dwadzieścia razy. Siusiak Tadka nie pozostawia wątpliwości.

Potem nie raz bawi mnie świadomość, że w brzuchu mam siusiaka.

Patrzę w lustro. Mam sto lat.

21 października 2017

Rano Róża przychodzi do naszego łóżka. Pierwszy raz oglądamy razem zdjęcia Tadka w telefonie.

– O! Tadek ma smoczek – cieszy się Róża. – Tadek się uśmiecha!

Ja płaczę, Marek płacze.

Marek jedzie na piłkę, ja zabieram kijki nad morze, Róża zostaje z dziadkami. Siąpi deszcz, nad wodą dryfuje mgła. Jest pusto. Odpowiada mi to. Idę szybkim krokiem, żeby rozchodzić stres.

W drodze powrotnej klękam nad oczkiem wodnym wypełnionym muszelkami. Przegrzebuję ręką nadmorski cmentarzyk i wybieram kilka okazów dla Róży.

MIGAWKA

Jesteśmy z dzieciakami w Toruniu, to nasz drugi wyjazd w czwórkę.

Wieczorem idziemy na starówkę rozświetloną projekcjami multimedialnymi. Tadek spokojnie śpi zamotany w chustę, przytulony do mnie. Róża podziwia światełka, aż wreszcie zasypia w wózku.