Klucz do Ewangelii św. Mateusza - Kardynał Grzegorz Ryś - ebook

Klucz do Ewangelii św. Mateusza ebook

Kardynał Grzegorz Ryś

0,0

Opis

Książka stanowi przystępne, a zarazem pogłębione wprowadzenie do Ewangelii św. Mateusza, ukazując jej głęboki sens, historyczne tło oraz aktualne przesłanie.

Ewangelia Mateusza od wieków porusza serca czytelników. Autor prowadzi nas przez jej treść, ukazując Boga jako Tego, który działa poprzez ludzką słabość i nieidealne historie, by realizować swoje zamierzenia. To nie tylko relacja o zbawieniu – to opowieść, która niesie uniwersalne przesłanie nadziei.

Bóg mówi przez ludzkie doświadczenia

Rodowód Jezusa, którym Mateusz rozpoczyna swoją narrację, jest pełen postaci z krwi i kości – grzeszników oraz outsiderów, którzy błądzili, ale znaleźli drogę do odkupienia. To właśnie w ich historiach odnajdujemy nadzieję i pocieszenie, które przypominają nam, że każdy z nas ma swoje miejsce w Bożym planie.

To opowieść o Bogu, który nie boi się naszych ran i błędów, o Jezusie, który przyszedł na świat nie jako abstrakcyjna idea, ale jako człowiek – by być blisko każdego z nas.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 515

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

Redakcja: Sylwia Haberka

Korekta: Przemysław Radzyński

Skład wersji do druku: Marcin Jakubionek

Projekt okładki: Marcin Jakubionek

 

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2025

 

ISBN 978-83-8043-953-5

 

 

Wydawnictwo M 31-159 Kraków, al. J. Słowackiego 1/6tel. 12-259-00-03 e-mail: [email protected]

Księgarnia wysyłkowa: tel. 12-259-00-03; 721-521-521 e-mail: [email protected]

 

Dział handlowy: tel. 601-954-951

e-mail: [email protected]

Księgarnia wysyłkowa: tel. 12-259-00-03; 721-521-521

e-mail: [email protected]

www.klubpdp.pl

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Wstęp

Autor pierwszej Ewangelii

Kto jest autorem pierwszej Ewangelii? To pytanie z serii „łatwe pytania – trudne odpowiedzi”. Oczywiście św. Mateusz, tylko trzeba mówić o tym w szerszych kategoriach niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Ewangelia św. Mateusza ma bardzo długi czas powstawania i przynajmniej kilka kolejnych redakcji.

Należałoby jednak zacząć od tego, że najstarsza tradycja chrześcijańska, czyli taka, która sięga przełomu I i II wieku, mówi, że pierwszą Ewangelię napisał jeden z Dwunastu, celnik, Apostoł. Została ona najprawdopodobniej napisana w języku aramejskim i była o wiele krótsza niż ta, którą znamy dzisiaj.

Aktualnie dostępny grecki tekst Ewangelii Mateusza nie jest przekładem tekstu aramejskiego. Nieraz jeszcze w literaturze pojawia się takie uproszczenie, że nie mamy aramejskiego tekstu ale jego tłumaczenie na język grecki. Nie. To, co mamy dzisiaj, to nie jest tłumaczenie tylko kolejna, pewnie już trzecia redakcja. Dlatego trudno jest mówić, w sensie ścisłym, kto jest autorem. Zapewne nie sam Apostoł, ale trudno też myśleć, że te kolejne redakcje – druga i trzecia – odbywały się poza gronem osób z nim związanych. Dlatego mowa o autorstwie w szerszym znaczeniu: autorem był Apostoł Mateusz, ale w takim rozumieniu, że nie tylko on, ale też kolejni redaktorzy wywodzący się z kręgu jego uczniów.

Przy drugiej i trzeciej redakcji, które bazowały już na greckim tekście, kolejni redaktorzy korzystali także z innych źródeł, jakie pojawiły się w międzyczasie – na przykład z Ewangelii św. Marka, która już wtedy istniała.

Adresaci i czas powstania

Kolejne pytanie dotyczy tego, kiedy i gdzie powstała ta Ewangelia. Zapewne ten najstarszy aramejski tekst powstał około roku 50. Natomiast co do tej ostatecznej wersji, którą dzisiaj posiadamy, datacje są bardzo różne. Nieraz mówiono, że mogła powstać przed rokiem 70, ponieważ nie ma w niej mowy o zburzonej Świątyni w Jerozolimie. Jednak dzisiaj chyba większość biblistów – do których ja nie należę – opowiada się za nieco późniejszą datacją. Jedni mówią, że były to lata 80-te, a inni, że nawet 90-te I wieku. Ale to odnosi się już do tych kolejnych redakcji. Oczywiście podawane są też różne lokalizacje powstania tekstu.

To wiąże się z kolejnym pytaniem o pierwszego adresata. W tej kwestii raczej wszyscy są zgodni, że pierwszymi adresatami Ewangelii Mateusza byli chrześcijanie pochodzący z judaizmu – Żydzi, którzy przyjęli wiarę chrześcijańską, nazywani później judeochrześcijanami. Stąd też ta Ewangelia najpewniej powstała w Judei, bo dla tamtejszych mieszkańców była pisana. Ale są też tacy, którzy zakładają, że powstała w Antiochii albo – ujmując to szerzej – gdzieś w Syrii. Z pewnością nie było to w jakiejś wielkiej odległości geograficznej od miejsca opisywanych wydarzeń.

O tym, że ta Ewangelia była kierowana do judeochrześcijan, świadczy głównie słownictwo. Można w niej znaleźć bardzo precyzyjne terminy pochodzące z kultury i religii żydowskiej. Mateusz ich z reguły nigdy nie objaśnia, bo wie, że ludzie, którzy będą czytać ten tekst, nie mają kłopotu z desygnatami dla takich pojęć. Również typ argumentacji jest dopasowany do słuchacza, który jest Żydem znającym i hebrajską Biblię, i jej grecki przekład.

Komentatorzy mówią, że autor Ewangelii Mateusza korzysta z obu wersji Starego Testamentu. Tak, jak pewnie pozostali autorzy Nowego Testamentu, korzysta z Septuaginty (jest cytowana najczęściej), ale czasami cytuje też tekst hebrajski, a nie jego grecki przekład. Słownictwo, znajomość obrzędów i kultury połączona z tym, że nie objaśnia ani pojęć, ani zdarzeń, wskazuje więc na adresata, który dobrze się czuje w świecie judaizmu i na pewno nie jest chrześcijaninem, który przyszedł z pogaństwa.

Jezus jako Syn Dawida

W Ewangelii Mateusza są dwa centralne tematy. Pierwszy to Jezus, czyli temat centralny każdej Ewangelii. Bo Ewangelię interesuje przede wszystkim odpowiedź na pytanie: kim jest Jezus? I Jezus u św. Mateusza najczęściej jest nazywany Synem Dawida. To tytuł mesjański – Jezus pokazywany jest jako zapowiedziany Mesjasz żydowski.

Syn Dawida znaczy także: nowy Salomon. Linia rodowodu Jezusa w wersji św. Mateusza idzie przez Salomona, inaczej niż u św. Łukasza (zob. Mt 1, 6, por. Łk 3, 31). U Mateusza Jezus jest nowym Salomonem, który przekazuje ostateczne słowo mądrości. Salomon jest bowiem powszechnie kojarzony nie tyle jako władca mocny w sensie militarnym, co raczej jako ten, który jest obdarzony tym, co my nazywamy w teologii chrześcijańskiej darem rozumu albo darem rozumienia. O to prosił i to dostał od Pana Boga. To jest dar nie tylko wiedzy, ale rozumienia człowieka, rozumienia go po Bożemu, rozumienia go z miłością.

To zostało najpiękniej zrealizowane w Jezusie. Jezus jako Syn Dawida jest Mesjaszem i jest nowym Salomonem. Oczywiście padają też inne określenia, ale to Syn Dawida jest najczęstszym określeniem w Ewangelii Mateusza.

Drugim określeniem Jezusa, które się pojawia w tej Ewangelii, jest Syn Człowieczy. Jednak mogło zostać ono zapożyczono z Ewangelii Marka na kolejnym etapie redakcji, bo Syn Człowieczy jest określeniem typowo Markowym i kluczowym dla tego Ewangelisty.

Królestwo niebieskie

Pierwszym centralnym tematem dla Mateusza był Jezus, natomiast drugim jest królestwo Boże, a ściślej mówiąc: królestwo niebios lub królestwo niebieskie. Mateusz nie używa bowiem pojęcia „królestwo Boże”, z szacunku dla Boga i Jego imienia. Dlatego słowo „Bóg” zastępuje pojęciem „niebiosa”.

Pięć zasadniczych mów Jezusa, obecnych w Ewangelii św. Mateusza, można by pokazać właśnie jako pięć mów o królestwie niebieskim. Na przykład Kazanie na górze jako konstytucja królestwa niebieskiego; mowa misyjna jako mowa o sposobie, w jaki królestwo niebieskie może być rozniesione, rozpropagowane. Cała mowa w przypowieściach jest mową o królestwie niebieskim. Główna myśl Mateusza jest taka, że z przyjściem Jezusa Chrystusa przychodzi czas królestwa niebieskiego. Ono jest bardzo blisko, a potem się realizuje.

Bardzo ważna dla autora Ewangelii – niewątpliwie na tym ostatnim etapie redakcji – jest również myśl, że formą królestwa niebieskiego na ziemi jest Kościół. Eklezjalność Ewangelii św. Mateusza jest często podkreślana. On wiele miejsca poświęca Kościołowi – i to nawet takiemu, który jest już jakoś zorganizowany, ma swoje pierwsze struktury.

U Mateusza cenne jest również to, że on nigdzie tego Kościoła nie idealizuje, pokazuje go w bardzo realistyczny sposób. To jest Kościół, w którym właściwie wszyscy mogą zawieść, nawet Piotr. To jest Kościół, w którym prorocy mogą się okazać fałszywi. A jednak zamykając Ewangelię Mateusza, mamy przekonanie, jak bardzo Kościół jest ważny w Bożym planie zbawienia, jak jest potrzebny. Kościół zatem jest też tematem istotnym u Mateusza, ale wynikającym właśnie z tego wcześniejszego tematu: królestwa niebieskiego.

W tym kontekście można by też zadać pytanie o stosunek autora do faryzeuszów i klasycznego judaizmu. On jest zasadniczo pozytywny, bo na przykład okazuje się, że wzorowym uczniem królestwa jest uczony w Piśmie, który przyjął wiarę w Jezusa Chrystusa, a z drugiej strony to u Mateusza jest zdanie: Niech krew Jego – czyli odpowiedzialność za Jego śmierć – spłynie na nas i na nasze dzieci! (Mt 27, 25).

Pytanie „Jak się ma historyczny Izrael do tego Izraela, który związany jest z misją Chrystusa i się z niej rodzi?” jest niewątpliwie ważne, ale chyba nie ma na nie prostej odpowiedzi. Powiedziałbym, że w Ewangelii św. Mateusza jest pewne napięcie, a nieraz paradoksalne podejście do tego tematu. Paradoks nie rodzi sprzeczności, tylko jest próbą jakiejś nowej syntezy, która nie jest wcale prosta i oczywista.

Rodowód Jezusa

Z kwestią relacji do Żydów, pogan i całej ludzkości wiąże się również sam rodowód Jezusa. Należałoby zacząć od tego, że porównując rodowód Jezusa u Mateusza i Łukasza, widzimy, że rodowód u Mateusza jest ściśle żydowski. Najwcześniejszą postacią w tym rodowodzie jest Abraham, natomiast u Łukasza rodowód jest wyprowadzany od Adama.

Można by więc pomyśleć, że u św. Łukasza Jezus jest nowym Adamem, natomiast u św. Mateusza Jezus jest potomkiem Abrahama i potomkiem Dawida, bo właśnie ci dwaj zostali w tym rodowodzie wyróżnieni. To jednak nie jest takie proste, bo w greckim tekście mamy słowa biblios geneseos, czyli „księga początku”. To jest w ogóle bardzo piękne, że księgą jest rodowód. Zanim będę miał do czynienia z księgą jako księgą, to księgą jest dla mnie rodowód, czyli łańcuch ludzi, którzy są moimi przodkami. Księgą o Bogu jest mój tata, jest mój dziadek, jest moja mama, jest moja babcia, jest pradziadek, jeśli mam możliwość go poznać. Pierwszą księgą, którą dostaję od Boga do przeczytania, jest moja rodzina, jest łańcuch moich przodków. To jest przepiękne.

Ale tu chodzi o coś więcej, bo biblios geneseos to jest cytat z Księgi Rodzaju (Rdz 5, 1, Septuaginta), gdzie mamy „księgę początku” Adama. To znaczy, że Mateusz również pisze rodowód nowego Adama. To jest ukryte, ale na końcu mamy tę samą myśl co u św. Łukasza, który w rodowodzie dochodzi do Adama, syna Bożego (Łk 3, 38, BT). U Mateusza nie ma dojścia do Adama, ale jest pokazane, że to jest rodowód nowego Adama, że Jezus jest nowym Adamem. Mamy więc podejście bliskie dla Żydów, bo rodowód, który jest utrzymany wyłącznie w obrębie narodu wybranego, ale jednocześnie jest tu też obecna myśl uniwersalna.

Stary Testament

Warto tu wspomnieć jeszcze jedną cechę charakterystyczną Mateuszowej Ewangelii. Żaden z Ewangelistów nie odwołuje się do Starego Testamentu w takim stopniu jak Mateusz. Tych odwołań jest dziesięć albo dwanaście – egzegeci różnie liczą. Tak naprawdę jest ich znacznie więcej, bo nie wszystkie zostały poprzedzone charakterystycznym dla Mateusza wprowadzeniem: A wszystko to stało się, aby się wypełniło słowo Pańskie wypowiedziane przez Proroka (Mt 1, 22, por. np. Mt 2, 15). Oczywiście to są takie miejsca, gdzie to powołanie się na hebrajską Biblię jest najbardziej widoczne, ale w Ewangelii są też takie wydarzenia, które zostały objaśnione jedynie krótkim „przypisem” do Biblii hebrajskiej. To jest cecha Ewangelii Mateusza.

Pierwsi czytelnicy Ewangelii Mateusza zapewne przypominali sobie te fragmenty Starego Testamentu w sposób naturalny, mieli je już w sobie. Natomiast dzisiaj jest bardzo ważne, żeby widząc taki odsyłacz, pójść za nim do pierwotnego tekstu. Dlatego że dopiero wtedy wydarzenie, o którym mówimy, rzeczywiście się objaśnia. Absolutnie najlepszym przykładem jest rzeź niewiniątek. To jest najlepszy przykład na to, że jeśli ktoś nie przeczyta odnośnego tekstu w Starym Testamencie, to nie zrozumie w ogóle tego, co się dzieje.

Jaki jest kontekst tego wydarzenia? Tam jest odwołanie do trzydziestego pierwszego rozdziału z Księgi Jeremiasza: Usłyszano w Rama krzyk, lament i płacz przejmujący. To Rachel opłakuje swoich synów i nie chce, by ją pocieszano, bo nie ma ich już (Mt 2, 18, por. Jr 31, 15). Kiedy czytamy ten werset tak, jak on został umieszczony w Ewangelii, to mamy – mówiąc trochę na skróty – obraz nędzy i rozpaczy, utratę wszelkiej nadziei. Tak się ten tekst interpretuje, jeśli się nie zna kontekstu. Jeśli sięgniemy po Księgę Jeremiasza, okaże się, że trzydziesty pierwszy rozdział mówi o tym, że dzieci, które Rachel straciła, bo zostały wzięte do niewoli babilońskiej, właśnie z tej niewoli wracają. Ona płacze, bo jeszcze nie widzi tego ich powrotu. Okazuje się więc, że w tej strasznej scenie Pan Bóg nie zabiera dzieci rodzicom w Betlejem i w okolicy, tylko im je zwraca. Dlatego w okresie Bożego Narodzenia mamy święto Młodzianków i czcimy ich jako tych, którzy są pierwszymi męczennikami. Oni są przywróceni rodzicom, a nie zabrani. Ale żeby to pojąć, trzeba przeczytać Jeremiasza i zobaczyć, jak te dwa Testamenty nawzajem ze sobą współpracują. Jeremiasz uzyskuje zupełnie nową wykładnię, kiedy się to słowo wypełnia, ale też dzięki niemu możemy do końca zrozumieć samo wydarzenie opisane przez Mateusza w Ewangelii.

To jest ogromnie ważne, żeby czytać Mateusza, sięgając do tych tekstów, do których on się odwołuje.

Słowa i czyny

W strukturze literackiej i teologicznej Ewangelii św. Mateusza łatwo wydzielić siedem części, z czego pierwsza i ostatnia mają charakter niemal wyłącznie opowiadań. Pierwsze rozdziały to Ewangelia dzieciństwa, a ostatnia, siódma część to Ewangelia Męki i Zmartwychwstania. Natomiast pięć środkowych części skoncentrowanych jest wokół pięciu wielkich mów Pana Jezusa.

Z kolei mowy te przeplatane są opisami czynów Jezusowych, co bardzo pięknie pokazuje naturę Objawienia. My nieraz mamy skłonność do myślenia o Objawieniu w sposób bardzo statyczny; wydaje się nam, że najlepiej by było, gdyby Pan Bóg dał nam wszystko spisane na kartce jako oficjalną wersję katechizmu. Wtedy widzielibyśmy wiarę jako rozumne przyjęcie przedstawionych nam przez Pana Boga prawd, zasad, teorii, idei. Natomiast Objawienie to są Boże słowa i Boże czyny nawzajem ze sobą związane. Te czyny albo wprowadzają nas w mowy Jezusowe, albo są z nich wyprowadzane.

U Mateusza mamy pięć wielkich mów, które są objaśnione działaniem Jezusa. Zresztą to się podkreśla przy Mateuszu; na tym właśnie polega jego bycie pierwszym Ewangelistą, że on zestawił ze sobą mowy i czyny Jezusa. Prawdopodobnie przed nim istniał już zbiór mów czy słów Jezusowych (nazwany najczęściej Q), natomiast oryginalność Mateusza polega na tym, że on czerpiąc z tego zbioru wypowiedzi Jezusa, umieścił je w kontekście Jego czynów. W tym sensie jest autorem pierwszej Ewangelii – opowiadania, które łączy ze sobą czyny i słowa Jezusa.

Przy tych czynach ważne jest też to, żeby zobaczyć jedność i rozwój działania Bożego. Jezus podejmuje czyny Jana Chrzciciela, a uczniowie w dziesiątym rozdziale są posłani, żeby pełnić dokładnie czyny Jezusa, które wcześniej zaprezentował. Bo przed dziesiątym rozdziałem Ewangelii Mateusza jest dziesięć różnych czynów Jezusowych, które On później zleca Apostołom, kiedy ich posyła na pierwszą misję. Co mają robić? Mają robić to, co robi Jezus. Nie mają podejmować jakichś swoich własnych działań, nie mają przeprowadzać własnego programu. Nie chodzi o to, żeby wychodzili do ludzi ze swoimi oryginalnymi pomysłami i działaniami, mają tylko wyjść do ludzi z czynem Jezusa.

Kazanie na górze

Z tych pięciu mów Jezusa każda jest niesłychanie ważna. Pierwsza to Kazanie na górze (Mt 5, 1 – 7, 29), czyli – jak powiedzielibyśmy – konstytucja królestwa niebieskiego. Widać w tej konstytucji ciągłość, ponieważ Jezus wykłada Prawo i Proroków i mówi wyraźnie, że nie wolno w żaden sposób ich przekreślać. On przyszedł, żeby je wypełnić i że muszą być wypełnione: i Prawo, i Prorocy. Jednak równocześnie Jezus daje ich nową wykładnię, co najlepiej widać w tych miejscach, gdzie mówi o przykazaniach: Słyszeliście, że powiedziano…, a Ja wam powiadam – i następuje interpretacja danego przykazania, która idzie niekiedy o wiele dalej, niż my byśmy chcieli widzieć w tym zapisie.

Niewątpliwie z tych mów Jezusowych – jeśli je jakoś wartościować, zestawiać ze sobą – ta jest najważniejsza. Pamiętam taki komentarz abp. Fultona Sheena, że w Ewangelii Mateusza są dwie góry do siebie wzajemnie odniesione. Pierwsza to Góra Błogosławieństw, a druga to Golgota. Jezus, który wszedł na Górę Błogosławieństw, żeby wypowiedzieć to kazanie, potem musiał wejść na Golgotę, żeby pokazać, jak się to kazanie realizuje, łącznie z tym: Błogosławieni, którzy zabiegają o pokój, albowiem będą nazwani synami Boga (Mt 5, 9). A rzymski żołnierz mówi, patrząc na Jego śmierć: On naprawdę jest Synem Bożym (Mt 27, 54). Zobaczył w nim Tego, który przyniósł pokój. To jest bardzo piękne.

Posłanie do ludu Bożego

Druga mowa, w dziesiątym rozdziale, skierowana jest wprost do Apostołów i związana z ich pierwszą misją. Tu powraca temat, podjęty wcześniej, to znaczy: jaki u św. Mateusza jest stosunek Jezusa do Żydów, a jaki do pogan?

Ta mowa nieraz sprawia egzegetom kłopot, bo w niej jest to Jezusowe stwierdzenie: Nie wchodźcie na drogę, która wiedzie do pogan, i nie wstępujcie do miasta Samarytan (Mt 10, 5). No i tu się rodzi pytanie o to, jak się ta mowa ma do nakazu misyjnego z końca Ewangelii, z dwudziestego ósmego rozdziału, gdzie Jezus mówi: „Idźcie i czyńcie uczniami wszystkie narody” (zob. Mt 28, 19). Jak pogodzić te dwa zlecenia? Oczywiście one są do pogodzenia, bez wątpienia.

Dla mnie osobiście ta mowa z dziesiątego rozdziału jest najważniejsza, ponieważ ona mówi właśnie o tym posłaniu do środka ludu Bożego. Zanim Apostołowie zostaną posłani do pogan, na cały świat i do wszystkich narodów, to najpierw są posłani do samego środka ludu Bożego: Idźcie raczej do owiec, zagubionych spośród ludu izraelskiego (Mt 10, 6). I Jezus uczniom, których posyła do swoich, a nie do obcych, wyraźnie zapowiada prześladowanie. Nie ze strony złych rzymskich cesarzy, ale prześladowanie w samym środku ludu Bożego: „Będą was prześladować, odniosą się do was z gwałtem, z przemocą w ich synagogach, w miejscach świętych dla ludu Boga, tam gdzie się schodzą, żeby się modlić, żeby słuchać słowa Bożego” (zob. Mt 10, 17nn). To jest też miara tego, jak dalece się pogubili, skoro sięgają po przemoc w miejscu modlitwy, w miejscu słuchania słowa. To jest niezwykle ważny tekst.

Katarzyna ze Sieny niejednokrotnie w swoich listach mówi o możliwości prześladowania wewnątrz Kościoła. Prześladowanie najstraszniejsze, najokrutniejsze, najbardziej bezczelne wcale nie musi przyjść z zewnątrz, ono może przyjść od środka, od ludzi, których byś o to nie podejrzewał w żaden sposób, bo przecież to są ludzie wierzący, modlący się, deklarujący przynależność do Bożego ludu i tak dalej.

Na pewno nie ma żadnej sprzeczności pomiędzy tym posłaniem z dziesiątego rozdziału a posłaniem w rozdziale dwudziestym ósmym, bo taka jest prawidłowa kolejność. Najpierw trzeba iść do swoich, a potem dopiero na zewnątrz. Jeśli kogoś nie stać na to, żeby poszedł z Ewangelią do swoich, to niech się nie wygłupia i nie ucieka od swojego najbliższego środowiska w misję, która jest najlepiej w Afryce. Pan Jezus wyraźnie uczy: najpierw dom, najpierw bracia i siostry, a potem wszystkie narody.

Przypowieści, wspólnota i mowa eschatologiczna

Trzecia wielka mowa Jezusa to mowa w przypowieściach (Mt 13). Wszystkie przypowieści dotyczą królestwa niebieskiego i pokazują jego wewnętrzną logikę, logikę jego wzrostu. Tam jest oczywiście bardzo ważne miejsce dla słowa Bożego: są przypowieści o ziarnie, są też Jezusowe objaśnienia do tych przypowieści.

Osiemnasty rozdział nazywany jest zwykle mową o wspólnocie, czyli mową o Kościele. To jest pewna konsekwencja wcześniejszych wydarzeń, w których ważną rolę pełni św. Piotr. Piotr jest pokazywany jako lider, który w tej wspólnocie formującej się wokół Jezusa coraz bardziej wysuwa się na pierwsze miejsce.

Natomiast ostatnia mowa Jezusa – właściwie na progu wydarzeń Męki i Zmartwychwstania (Mt 23, 1 – 25, 46) – to jest mowa eschatologiczna. Taki jest schemat. Ramę stanowią Ewangelia dzieciństwa i Ewangelia męki, a wewnątrz jest pięć części związanych z pięcioma wielkimi mowami Pana Jezusa.

Ostatni nakaz Jezusa

Przesłaniem całej Ewangelii jest ostatni nakaz Jezusa. On jednak brzmi inaczej, niż zwykle jest tłumaczony na język polski. Trzeba go tłumaczyć w ten sposób: „Idźcie i czyńcie uczniów ze wszystkich narodów”. W jaki sposób czynimy uczniów? Udzielając im chrztu i nauczając wszystkiego, co Jezus powiedział (zob. Mt 28, 19-20).

Nasz przekład, który brzmi: Idąc (...) nauczajcie wszystkie narody, nieco spłaszcza wymowę tego nakazu Jezusa. Celem nie ma być przekaz doktryny. Celem jest ukształtowanie ucznia. Nie chodzi tylko o to, co wiem, tylko chodzi o to, kim się stałem albo lepiej: o to, co się ze mną stało, czego Pan Bóg potrafi we mnie dokonać – także dzięki temu, że przyjąłem chrzest i słucham nauczania.

Ta kolejność też jest zresztą uderzająca: „udzielając chrztu i nauczając”. To jest kompletnie pod prąd naszej dzisiejszej logiki. Jak chrzcić bez nauczania? Przyjmuje ktoś chrzest i nie rozumie, o co w nim chodzi? Najpierw następuje decyzja, która jest powierzeniem siebie, a potem ta decyzja jest pogłębiana przyjęciem nauki – takie było myślenie starożytnego Kościoła. Wszystkie katechezy mistagogiczne były po chrzcie. Oni wszyscy mieli poczucie, że gdyby to zrobić w innym porządku, byłaby to zdrada tego, co święte. Dlatego pierwszym celem nie jest nauczanie: celem jest czynienie uczniów.

Rodowód Jezusa Chrystusa

11 Rodowód Jezusa Chrystusa, / syna Dawida, syna Abrahama:

2 Abraham był ojcem Izaaka, / Izaak był ojcem Jakuba, / Jakub był ojcem Judy i jego braci.

3 Juda i Tamar byli rodzicami Faresa i Zary, / Fares był ojcem Ezrona, Ezron był ojcem Arama.

4 Aram był ojcem Aminadaba, / Aminadab był ojcem Naassona, / Naasson był ojcem Salmona.

5 Salmon i Rahab byli rodzicami Booza, / Booz i Rut byli rodzicami Obeda, / Obed był ojcem Jessego.

6 Jesse był ojcem króla Dawida, / Dawid zaś i [dawna] żona Uriasza / byli rodzicami Salomona.

7 Salomon był ojcem Roboama, / Roboam był ojcem Abiasza, / Abiasz był ojcem Azy.

8 Aza był ojcem Jozafata, / Jozafat był ojcem Jorama, / Joram był ojcem Ozjasza.

9 Ozjasz był ojcem Joatama, / Joatam był ojcem Achaza, / Achaz był ojcem Ezechiasza.

10 Ezechiasz był ojcem Manassesa, / Manasses był ojcem Amosa, / Amos był ojcem Jozjasza.

11 Jozjasz był ojcem Jechoniasza i jego braci / – były to czasy zesłania do Babilonu.

12 A po zesłaniu do Babilonu: / Jechoniasz był ojcem Salatiela, / Salatiel był ojcem Zorobabela.

13 Zorobabel był ojcem Abiuda, / Abiud był ojcem Eliakima, / Eliakim był ojcem Azora.

14 Azor był ojcem Sadoka, / Sadok był ojcem Achima, / Achim był ojcem Eliuda.

15 Eliud był ojcem Eleazara / Eleazar był ojcem Mattana, / Mattan był ojcem Jakuba.

16 Jakub był ojcem Józefa, męża Maryi, / a Maryja stała się matką Jezusa, / zwanego Chrystusem.

17 Zatem wszystkich pokoleń było: od Abrahama do Dawida – czternaście; od Dawida do niewoli babilońskiej – również czternaście, i od niewoli babilońskiej do Chrystusa – także czternaście.

Mt 1, 1-17

Początek Ewangelii św. Mateusza w dosłownym tłumaczeniu brzmi: „Księga rodowodu Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama”. Pierwsze greckie słowo, jakie się tu pojawia, to biblos – „księga”; liczba mnoga od biblos to biblia, czyli „wiele ksiąg”, „biblioteka”.

Kiedy Mateusz na początku swojej Ewangelii używa wyrażenia „księga rodowodu”, chce przez to powiedzieć coś ważnego: że pierwszą księgą o Bogu jest zawsze człowiek. Jaką książkę o Bogu mógł mieć Jakub? Nie miał żadnej. Jedyną księgą o Bogu, jaką musiał czytać, było życie jego ojca, Izaaka. Patrzył na Izaaka i uczył się, kim jest Bóg. Do dzisiaj to robimy: czytamy historię Izaaka i widzimy w jego osobie zapowiedź Chrystusa. Nie ma żadnego szczególnego nauczania zapisanego przez Izaaka w Piśmie Świętym – jest tylko jego życie. A skąd sam Izaak wiedział coś o Bogu? Patrzył na ojca, Abrahama, i widząc Abrahama, widział, kim jest Bóg.

Pierwszą księgą o Bogu jest człowiek, nie Biblia. Biblię Pan Bóg długo pisał. Zanim zaczęła być pisana, to tą księgą dla każdego była jakaś osoba. Ten rodowód na końcu prowadzi do św. Józefa. Józef nigdy niczego nie powiedział, przynajmniej nikt tego nie zapisał: uczymy się tego, kim jest Bóg, patrząc na jego życie.

Rodowód Jezusa zapisany przez Mateusza to jest księga bardzo konkretnych ludzi. Mateusz, trochę inaczej niż św. Łukasz, prowadzi go od Abrahama do Jezusa. W Ewangelii św. Łukasza, w trzecim rozdziale, jest rodowód Pana Jezusa, który sięga od Niego wstecz aż do Adama. Jednak przodkowie starsi od Abrahama to nie są, ściśle rzecz biorąc, postacie historyczne. Natomiast to, co mamy u Mateusza, to jest historia: to są konkretni ludzie, których można ulokować w czasie i w miejscu, to są ludzie prawdziwi do szpiku kości.

Kiedy zagłębiamy się w ten rodowód, tym, co nas uderza – i to jest na pewno myśl, która towarzyszyła Mateuszowi, kiedy go pisał – jest to, jak dalece grzeszni są ci przodkowie Jezusa. To zaczyna się już od imienia Jakuba. Bóg uczynił Jakuba Izraelem, ale Mateusz nie użył tutaj imienia Izrael, tylko Jakub. Izrael to jest imię człowieka nawróconego, to jest imię człowieka, który stał się ojcem narodu, natomiast Jakub to jest imię sprzed nawrócenia, to jest imię człowieka, który był złodziejem, kłamcą, kombinatorem, kimś, komu można bardzo, ale to bardzo wiele zarzucić (zob. Rdz 27; 30, 25-43). Jednak to właśnie tym imieniem jest nazwany w rodowodzie przodek Jezusa, a nie imieniem Izrael. Zaraz potem jest Juda – to też jest bardzo uderzające. Ostatnie rozdziały Księgi Rodzaju jako bohatera mają Józefa Egipskiego. Ze wszystkich synów Jakuba-Izraela to Józef jest człowiekiem najbardziej heroicznym, Józef jest tym, który uratował naród skazany przez suszę na śmierć głodową, a uratował go w ten sposób, że wybaczył braciom, którzy sprzedali go do Egiptu jako niewolnika. Ale Józefa nie ma w rodowodzie, jest Juda – ten, który go sprzedał (zob. Rdz 37, 26-28).

Ta historia robi się jeszcze poważniejsza, kiedy słyszymy, że Juda był ojcem Faresa i Zary, których matką była Tamar. Fares urodził się dzięki podstępowi Tamar (zob. Rdz 38), która – po tym, jak została oszukana przez Judę – przebrała się za nierządnicę, żeby doczekać się potomstwa. Rahab nie przebrała się za nierządnicę, tak jak Tamar, tylko dosłownie była nierządnicą (zob. Joz 2). Z kolei Rut, bardzo przyzwoita kobieta, była Moabitką, więc w ogóle nie miała prawa należeć do ludu Bożego.

A potem jest Dawid. Kiedy jesteśmy z Dawidem u szczytu historii Izraela, rodowód mówi: Dawid zaś i [dawna] żona Uriasza byli rodzicami Salomona. Wielki król okazał się człowiekiem, który nie dość, że dopuścił się cudzołóstwa, to jego pierwszą reakcją na własny grzech cudzołóstwa było kłamstwo i morderstwo (zob. 2 Sm 11).

Po Dawidzie zostaje wymieniony Salomon. To ciekawe, bo w rodowodzie, który zapisał św. Łukasz, nie ma Salomona, tylko Natan, który też urodził się z Batszeby, dawnej żony Uriasza. Ale Salomon jest potrzebny Mateuszowi po to, żeby następnym przodkiem był Roboam: człowiek, który spowodował rozbicie narodu żydowskiego. Swoją pychą i arogancją doprowadził do podziału państwa na dwa zwalczające się nieraz królestwa (zob. 1 Krl 12, 1-20). Potem był już tylko postępujący kryzys i upadek – aż do niewoli babilońskiej, na której kończy się druga część rodowodu Jezusa.

Kiedy czytałem ten tekst, dotarło do mnie pytanie: dlaczego w zapowiedzi tego rodowodu są wymienieni akurat Abraham i Dawid? Dlaczego właśnie oni dwaj? Nie jestem biblistą, mogę się mylić, ale wydaje mi się, że tych dwóch podkreślonych jest szczególnie dlatego, że oni mieli od Boga obiecanego potomka (zob. Rdz 17; 2 Sm 7, 12-13). Bóg obiecał potomka Abrahamowi – i wierzymy, że ta obietnica jest wypełniona w Jezusie. I Bóg obiecał potomka Dawidowi – i wierzymy, że ta obietnica jest wypełniona w Jezusie. Myślę, że to jest bardzo ważne, żeby odkryć, że tym, co tą historią rządzi, jest ostatecznie obietnica: obietnica Boża. Ten rodowód jest wyznaczony obietnicą potomka. Abram zobaczył dzień Jezusa Chrystusa i się ucieszył, kiedy widział wypełnioną obietnicę (zob. J 8, 56), i Dawid pewnie się ucieszył, widząc swojego Pana: Rzekł Pan do Pana mego, zasiadaj po prawicy mojej (Mt 22, 44; por. Ps 110, 1). Obietnica wypełniona w Jezusie.

Do spełnienia swoich obietnic, do spełnienia się Ewangelii Bóg wybiera grzesznych ludzi: nierzadko bardzo grzesznych, nierzadko takich, których własna wielkość doprowadziła do grzechu, nierzadko takich, których grzech stał się publiczny do tego stopnia, że zaowocował podziałem, zgorszeniem, zniszczeniem. Czy ich życie jest księgą o Bogu? Oczywiście, że jest. Nieraz patrzymy na człowieka i mamy pokusę myśleć, że tam jest samo zło, sam dramat, niektórzy mówią: sama patologia. Przyjrzyj się bliżej: może masz kłopot ze wzrokiem? W tym wszystkim, w czym się Bóg objawia w jego życiu, ono jest piękne, ono jest dobre i ono ma prawo stać się księgą dla innych. Chrystus chciał się urodzić w takiej właśnie rodzinie. Co prawda urodził się z Maryi, do której ten rodowód tak naprawdę nie prowadzi, ale Józef uczynił Jezusa członkiem tej rodziny, kiedy Go przyjął jako swojego syna – wtedy ta rodzina stała się wspólnotą przodków Jezusa.

Bóg pisze prostą historię, ale po bardzo krzywych ludzkich liniach. Ta historia jest chropowata, ta historia jest strasznie niedoskonała. Pod tym względem św. Mateusz jest nawet bardziej przemawiający niż św. Łukasz. Mateusz nie lęka się tej prawdy o człowieku, który jest słowem Boga przy całej swej słabości, przy całej swej grzeszności, przy całej swej niedoskonałości. To jest niesłychanie dobra nowina zwrócona do nas, bo Jezus Chrystus jest ten sam wczoraj i dziś, ten sam także na wieki (Hbr 13, 8). Mówi nam wszystkim: „Jesteście Mi potrzebni, takich właśnie was potrzebuję, takich was chcę, z takich się urodzę”. I to jest niesłychanie piękna dobra nowina. Kładę wam to słowo na serce, byście się nim ucieszyli, by wam ono pomagało najpierw w patrzeniu na siebie samych, a potem by wam ono pomagało w patrzeniu na wszystkich innych. Patrzcie na ludzi i czytajcie Bożą księgę z ich życia.

Narodzenie Jezusa

18 A oto jak było z narodzeniem Jezusa Chrystusa: Kiedy Maryja, Matka Jego, była dana za żonę Józefowi, nim jeszcze zamieszkali razem, poczuła, że stanie się matką za sprawą Ducha Świętego. 19 [Wtedy] Józef, mąż jej, ponieważ był człowiekiem prawym i nie chciał jej zniesławiać publicznie, postanowił oddalić ją od siebie po kryjomu. 20 Lecz kiedy uczynił to postanowienie, ukazał mu się we śnie anioł Pański i powiedział: Józefie, synu Dawida, nie bój się przyjąć do siebie Maryi, małżonki twojej; to bowiem, co się w niej poczęło, pochodzi od Ducha Świętego. 21 Właśnie ona porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus; On to bowiem uwolni lud swój od jego grzechów.

22 A wszystko to stało się, aby się wypełniło słowo Pańskie wypowiedziane przez Proroka:

23 Oto Panna pocznie i porodzi syna, któremu będzie nadane imię Emmanuel, to znaczy: Bóg z nami.

24 Obudziwszy się Józef uczynił tak, jak mu nakazał anioł Pański: przyjął swoją małżonkę. 25 I chociaż żył z nią w dziewictwie, porodziła mu Syna, któremu on nadał imię Jezus.

Mt 1, 18-25

Z naszym oczekiwaniem na przyjście Pana wiążą się rozmaite emocje. Może nam się na przykład wydawać, że przyjście Pana w nasze życie oznacza nastanie w nim pełnego ładu i pomyślności: wszystko wreszcie będzie poukładane, wszystko znajdzie swoje miejsce. Przyjście Pana jawi się nam jako najlepsza gwarancja spokoju i sukcesów.

Tymczasem ewangeliczna historia Józefa pokazuje, że przyjście Pana może poważnie skomplikować nam życie. Józef miał zasadniczo wszystko poukładane: wyuczone rzemiosło, na którym można pewnie trochę zarobić, zaślubiona narzeczona. On sam był przyzwoitym człowiekiem – tak pisze o nim Ewangelista Mateusz, określając go jako sprawiedliwego. Wszystko miał jakoś poukładane i naraz w jego życie wchodzi Pan Bóg, a cała ta poukładana historia z miejsca się komplikuje. Do tego stopnia, że Józef chce się z niej – delikatnie, ale jednak – wycofać. Miał swoje myśli, proste marzenia (małżeństwo, rodzina, praca), a teraz okazuje się, że ma żonę oczekującą dziecka i to nie jest jego dziecko. Nic mu nie powiedziała, więc on nic nie rozumie, chce uciec.

Czytając ten fragment Ewangelii myślałem o wielu podobnych sytuacjach. Przykładowo: dzieci z Fatimy. Taka sympatyczna trójka: Łucja, Hiacynta i Franciszek. Ukazała się im Matka Boża, więc było fantastycznie, prawda? Nie. Nic nie było fantastycznie, począwszy od tego, że to pole, na którym objawiała im się Matka Boża – najlepsze pole należące do tej rodziny, ich główne źródło utrzymania – zostało w efekcie zadeptane. Dalej też nic nie było proste. Hiacynta i Franciszek umarli w dziesiątym roku życia – ktoś z nas marzy o takim scenariuszu? Łucja dożyła dziewięćdziesiątki, to prawda, ale jej matka nigdy nie uwierzyła w to, że Łucja przeżywała spotkania z Maryją. Jedynym, który ją wspierał, był jej ojciec, ostry alkoholik. To nie jest prosta historyjka, gdzie wszystko jest poukładane od A do Z.

Przypomniałem sobie też inną historię, która mnie bardzo poruszyła. Tuż przed tym, jak opuszczałem Kraków, żeby się przenieść do Łodzi, zginęła w Boliwii Helenka Kmieć. Zginęła w 26. roku życia. Fantastyczna dziewczyna. Matura zrobiona w Wielkiej Brytanii, potem skończone studia – i całe życie związane z Bogiem. Jako wolontariuszka zorganizowała w Libiążu właściwie całe obchody Światowych Dni Młodzieży. Niemal zaraz potem nadarzyła się okazja, żeby wyjechać na misje i pomóc siostrom w Cochabambie. Miała tam zostać pół roku. Nie było żadnego pół roku: po kilku tygodniach została zadźgana nożem w czasie napadu na misję.

Mówię o tym dlatego, że jej wujkiem jest pomocniczy biskup krakowski, dziś już emerytowany, Jan Zając. Pamiętam, co się działo z nim wtedy, kiedy ona zginęła. Nikt tak sobie nie wyobraża pobożnego życia: ona postawiła wszystko w życiu na jedną kartę, którą jest Jezus Chrystus, i przywieźli ją w trumnie zadźganą nożem. Dwa lata później spotkaliśmy się z biskupem Janem na rekolekcjach biskupich w Częstochowie. Siedzieliśmy koło siebie, a ja miałem w swoim brewiarzu mały obrazek z portretem Helenki. Kiedy pokazałem biskupowi Janowi ten obrazek, jego reakcja była zupełnie niesamowita – tak nie potrafi uśmiechnąć się nawet najpiękniejsza blondynka. To był taki uśmiech, takie szczęście.

Ktoś mógłby powiedzieć, że stać go było na taką reakcję, bo od tamtego momentu minęło już sporo czasu – dwa lata, prawie trzy – ale taki uśmiech nie bierze się znikąd. I mówię o tym właśnie dlatego, że Józef też ostatecznie nie zdezerterował.

Są takie sytuacje, kiedy okazuje się, że przyjście Boga w nasze życie coś burzy, coś przestawia, sprawia, że nic nie dzieje się zgodnie z planem. Kto czegoś takiego jeszcze nie przeżył, prędzej czy później tego doświadczy, każdego z nas to czeka. I co wtedy? Wtedy dopiero następuje ten wyjątkowy moment przyjścia Boga – właśnie w takich sytuacjach. To jest to, co stało się Józefowi: usłyszał słowo. Tym, co go uchroniło od dezercji, od ucieczki, było słowo Boga. W takiej sytuacji, kiedy masz tylko pytania, kiedy wszystko jest inaczej, niż myślałeś, przychodzi słowo: Nie bój się (…), to bowiem, co się w niej poczęło, pochodzi od Ducha Świętego. Właśnie ona porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus (...). A wszystko to stało się, aby się wypełniło słowo Pańskie wypowiedziane przez Proroka: Oto Panna pocznie i porodzi syna, któremu będzie nadane imię Emmanuel, to znaczy: Bóg z nami – i wszystko jest wyjaśnione. To znaczy sama sytuacja się nie zmienia, nie staje się od razu łatwiejsza, ale słowo pokazuje ci jej sens, słowo cię przez nią przeprowadza.

Słowo skierowane do Józefa – porodzi Syna, któremu nadasz imię – to nie jest bagatelne słowo. To jest słowo, które pochodzi z siedemnastego rozdziału Księgi Rodzaju, gdzie Bóg wypowiada je do Abrahama: „Twoja żona urodzi syna, a ty nadasz mu imię” (por. Rdz 17, 19). To jest słowo o synu, który jest synem Bożej obietnicy. Kiedyś usłyszał je Abraham, a teraz słyszy je Józef we śnie. Słowo, które jest zapisane w Księdze Rodzaju, jest słowem, które Bóg kieruje teraz do niego i jeszcze je potwierdza słowem z Izajasza.

Kiedy w sytuacji jakiejś mojej uczciwej pobożności, sprawiedliwości, poukładanego życia, coś zaczyna się plątać bez żadnej mojej winy (przeciwnie: może właśnie dlatego, że poważnie traktowałem Boga), a ja nie wiem, co z tym zrobić – jest Adwent, Bóg przychodzi ze swoim słowem. Trzeba tylko przeżyć to, co Józef: słowo Pisma musi ożyć w spotkaniu ze mną. Słowo Pisma zapisane wieki temu w Księdze Rodzaju musi ożyć w spotkaniu ze mną; muszę przyjąć, że słowo zapisane przez Izajasza sześć wieków temu jest słowem skierowanym dzisiaj przez Boga do mnie. I to jest Adwent: Bóg przychodzi ze swoim słowem i przeprowadza mnie przez sytuację, która wydawała się niezrozumiała, nienormalna, nie tak miało być.

Józef usłyszał słowo Boga w nocy, podczas snu. Macie tak naczytaną Biblię jak on? Macie tak naczytaną Biblię, żeby w sytuacji zamieszania pierwsze słowo, które wam się przyśni, było słowem Pisma Świętego?

Pokłon Mędrców ze Wschodu

21 A kiedy Jezus przyszedł na świat za czasów króla Heroda w Betlejem judzkim, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy 2 i pytali: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Widzieliśmy bowiem gwiazdę jego na wschodzie i przyszliśmy, aby się mu pokłonić. 3 Usłyszawszy o tym, król Herod przeraził się, a z nim cała Jerozolima. 4 Zwołał tedy wszystkich najwyższych kapłanów i uczonych w Piśmie spośród całego ludu i wypytywał ich, gdzie miał się narodzić Mesjasz.

5 A oni mu powiedzieli: W Betlejem judzkim, bo tak oto napisał Prorok: 6 A ty Betlejem, ziemio judzka, wcale nie jesteś najmniejsze z pokoleń Judy. Z ciebie przecież wyjdzie Władca, który będzie pasterzem Izraela, ludu mojego.

7 Wtedy Herod, przywoławszy potajemnie Mędrców, wypytywał ich dokładnie, kiedy się gwiazda ukazała. 8 A potem wysłał ich do Betlejem, mówiąc: Idźcie, wypytujcie dokładnie o Dziecię, a gdy tylko Je znajdziecie, dajcie mi znać, ażebym i ja także mógł pójść i złożyć Mu pokłon. 9 Usłyszawszy tedy takie polecenie od króla, udali się w drogę. Gwiazda zaś, którą widzieli na Wschodzie, poprzedzała ich aż do miejsca, gdzie znajdowało się Dziecię; tam się też zatrzymała. 10 Widok tej gwiazdy napełnił ich bardzo wielką radością. 11 A gdy weszli do środka, zobaczyli Dziecię z Maryją, Matką Jego. Upadli tedy na kolana i oddali Mu hołd, a potem, otworzywszy swe szkatuły, złożyli w darze: złoto, kadzidło i mirrę. 12 A kiedy zostali we śnie pouczeni, by nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny.

Mt 2, 1-12

Chciałbym w tym słowie skupić się na jednym zdaniu: Usłyszawszy o tym, król Herod przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Czym się przerazili? Czy przeraziła ich nowina, że urodził się król Żydów? Czy może przeraziło ich to, kto tę nowinę ogłosił? – trzech nieznanych mędrców ze Wschodu. A może przeraziło ich jedno i drugie? Może przeraziła ich zarówno nowina, jak i to, kto ją ogłosił?

Przerażenie samą nowiną dziwi nas i nie dziwi. Zapewne inne było przerażenie Heroda, który się przestraszył, że straci władzę, a inne było przerażenie Jerozolimy. Jak to jest, że ta Jerozolima, która wyczekuje Mesjasza – pragnie go, wygląda, czyta o nim, wie, że będzie dany – na wiadomość o tym, że się urodził, wpada w przerażenie?

To jest przerażenie kogoś, kto całe życie żył obietnicą, a naraz słyszy, że ona się wypełniła; kogoś, kto przez całe życie czyta Proroków, a naraz słyszy, że to, co Prorocy zapowiadali, właśnie się dzieje. Można być przerażonym tym, że Pan Bóg dotrzymuje słowa, że wypełnia to, co obiecał, i że skoro dzieje się to, o czym czytałem czy słuchałem latami, już nic nie będzie takie samo, teraz wszystko się zmieni. Człowiek może latami czytać, słuchać o wszystkim, co Bóg obiecuje, ale kiedy Bóg wchodzi w nasze życie ze swoją potężną mocą i mówi: „Teraz się stanie!”, to możemy zareagować przerażeniem.

W pierwszym rozdziale Ewangelii św. Łukasza czytamy o ojcu Jana Chrzciciela, który usłyszał w Świątyni: „Twoja żona urodzi ci syna”. I dobrze wiemy: zareagował niewiarą. Czekał na to dziecko całe życie, całe życie marzył o tej chwili, a kiedy się wydarzyła, mówi Bogu: „Po czym ja to poznam?”. To są takie momenty, kiedy Pan Bóg naraz mówi do nas: „Sprawdzam”. „Wszystko to, o czym mówiliście, co wyznawaliście, o czym twierdziliście, że jest dla was ważne, że na to czekacie, że to wyznacza sens waszego życia – sprawdzam”. I wtedy jest przerażenie.

Ale może być też przerażenie osobami posłańców. Kto ogłasza, że urodził się Mesjasz, król Żydów? Jacyś obcy. Ludzie ze Wschodu. Ludzie z tych rejonów, z których zawsze przychodzili najeźdźcy. Jak to możliwe, że to właśnie oni wiedzą, że On się urodził? Jak to jest możliwe, że my przegapiliśmy tę gwiazdę, a oni ją widzą? Czy to nie my powinniśmy pierwsi wiedzieć, że On się rodzi? Wtedy przychodzi przerażenie, bo czujemy się jakoś zakwestionowani. To nam zawierzone jest objawianie, to my możemy w każdej chwili przeczytać wszystkie mesjańskie proroctwa, a tymczasem poganie wyprzedzają nas w rozpoznaniu tej jednej chwili, tego momentu jedynego w dziejach! Z czymś takim trudno się zmierzyć. Można być przerażonym drogami Bożymi i tym, kogo Bóg wybrał.

Całe to przerażenie ma miejsce siedem kilometrów od Betlejem, gdzie się urodził. Siedem kilometrów. Mogliby wstać i pójść razem z tymi mędrcami. Przecież ta historia wcale nie musiała się w ten sposób ułożyć, razem ze wszystkimi kolejnymi dramatami, po zabijanie dzieci narodzonych włącznie. Przecież ta historia nie musiała się wydarzyć w ten sposób. Herod i Jerozolima mogli potraktować tych mędrców poważnie i pójść razem z nimi, a nie wysyłać ich: „Pójdźcie tam, a jak zobaczycie, to przyjdźcie i powiedzcie”. Przecież mogli przejść się z nimi. Zajęłoby im to dwie godziny. Dwie godziny to nie jest długi czas, choć wystarczająco długi, żeby nawzajem siebie posłuchać, żeby trochę lepiej się poznać, żeby się do siebie zbliżyć. Gdyby wybrali się w tę drogę wspólnie, musiałby się zmienić ich wzajemny stosunek do siebie. A co dopiero wydarzyłoby się, gdyby razem doszli do miejsca, gdzie jest Jezus i gdyby zobaczyli się nawzajem, jak kłaniają się razem jedynemu Panu?

Zastanawiałem się dość długo, dlaczego taki tekst czytamy w tygodniu ekumenicznym i myślę, że wystarczającym powodem wcale nie jest to, że tradycyjnie okres Bożego Narodzenia mamy ciągle przedłużony i możemy sobie jeszcze zaśpiewać kolędę. Myślę, że powód jest o wiele poważniejszy: a co, jeśli nas przeraża perspektywa jedności?

Owszem, mówimy o jedności, otwieramy siedemnasty rozdział Ewangelii Jana (zob. J 17, 20-23) i powtarzamy: „Jezus chciał jednego Kościoła”, od czasu do czasu się o nią pomodlimy, ale może jest tak, że ta perspektywa jedności nas przeraża? – zwłaszcza jeśli ta jedność miałaby wyglądać trochę inaczej, niż nam się wydaje. Bo być może ta jedność, którą Pan zaprowadza, bo my nie jesteśmy w stanie, nie będzie na warunkach, które nam odpowiadają.

Co, jeśli ta obietnica jedności musiałby oznaczać, że każdy wyjdzie ze swojego komfortu, z tego poczucia bezpieczeństwa, które mu daje jego własna wspólnota, jego własna denominacja? A może tak naprawdę słysząc słowo „ekumenizm”, reagujemy poczuciem zagrożenia? Ile jest takich naszych sióstr i braci, którzy widząc słowo „ekumenizm” czy „tydzień ekumeniczny”, piszą pod każdą z takich informacji zdania, które są przerażające, które są na poziomie obrzydliwego hejtu albo po prostu są pełne strachu: „Po co? Na co? A dlaczego? A komu to potrzebne?”.

A co, jeśli nas przeraża to, kto ten ekumenizm ogłosił, kto przychodzi do nas z tą nowiną od Boga? Wszyscy wiemy, że ekumenizm narodził się w łonie Kościołów protestanckich. Niektórzy katolicy mówią wprost: „To jest najprostsza droga do protestantyzacji. Strach słuchać”. Nie lubię mówić za kogoś, ale protestanci też mogą mieć swoje strachy: „Przyszedł katolik i mówi o ekumenizmie. Ostatni się przyłączyli i mają tyle do gadania? Z nimi są same kłopoty”. To, kto nam ogłasza tę nowinę, jest przerażające.

A może jest tak, że jesteśmy siedem kilometrów od tego miejsca? Nikt nie wie. Pan wie. Może ta droga wcale nie jest nie wiadomo jak długa. Może po prostu trzeba potraktować się nawzajem poważnie i rzeczywiście wybrać się razem ku Jezusowi. Ostatecznie, jeśli coś wiemy czy rozumiemy dzisiaj z ekumenizmu, to właśnie to, że im bliżej będziemy Jezusa, tym bliżej będziemy siebie wzajemnie. Może po prostu trzeba iść razem w kierunku Pana. I w tej drodze – tak jak to mogłoby być dwa tysiące lat temu, ale się nie zdarzyło – byłaby szansa posłuchać siebie nawzajem, byłaby szansa zrozumieć się lepiej, byłaby szansa odkryć, że nikt z nas nie jest samowystarczalny. Byłaby wtedy szansa odkryć, że potrzebujemy siebie wzajemnie i byłoby czymś absolutnie niezwykłym uwielbić Go i uczcić Go razem jako swojego Pana. Tylko trzeba prosić Ducha Świętego, by nas ta perspektywa nie przerażała, by Duch nas wyrwał z takiego lęku, że ten jeden Kościół, który będzie Kościołem zjednoczonych chrześcijan, pewnie będzie jakiś inny, pewnie będzie wymagał ode mnie rezygnacji z jakiejś mojej własnej wyłącznej perspektywy, moich własnych schematów, uprzedzeń, moich własnych ambicji, mojej chęci dominacji, mojej żądzy władzy.

Trzeba prosić Ducha Świętego, żeby nas wyrwał z tego przerażenia. Wtedy będzie wiele zaoszczędzone – światu. Jeśli chrześcijanie wzajemnie poważnie się potraktują, będzie wiele zaoszczędzone światu, tak jak mogło być zaoszczędzone dwa tysiące lat temu, ale nie było. Bo ta Ewangelia się nie wydarzyła – przez przerażenie.

Niech nam rezonuje w duszach i w sercu to słowo o przerażonej Jerozolimie. I niech rezonuje w nas ta prośba do Ducha Świętego, by był w nas Duchem męstwa. Męstwo jest zawsze postawą miłości. To nie jest postawa kogoś, kto się nie boi. Bać się może każdy. Jak ktoś się nie boi, to trzeba mu szukać lekarza. Bać się może każdy, ale mężny jest ten, kto bojąc się, otwiera się na miłość, która jest większa, ważniejsza, i mimo strachu posuwa się do przodu, idzie się spotkać, wchodzi w dialog z drugim i dochodzi razem z nim do Pana.

Śmierć dzieci w Betlejem

13 Po ich odejściu anioł Pański ukazał się we śnie Józefowi i powiedział mu: Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uciekaj do Egiptu. Pozostaniesz tam tak długo, aż ci dam znak [powrotu]. Herod będzie bowiem szukał Dziecięcia, aby Je zabić. 14 Wstał zatem Józef, wziął jeszcze w nocy Dziecię i Matkę Jego i udał się do Egiptu, 15 gdzie też został aż do śmierci Heroda. W ten sposób miało się wypełnić słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: Z Egiptu wezwałem Syna mego.

16 Tymczasem Herod, widząc, że został zwiedziony przez Mędrców, popadł w straszną złość i rozkazał pozabijać w Betlejem i w okolicy wszystkie dzieci nie mające jeszcze dwu lat, zgodnie z rachubą czasu podaną mu przez Mędrców. 17 I tak wypełniła się przepowiednia proroka Jeremiasza, który mówił: 18 Usłyszano w Rama krzyk, lament i płacz przejmujący. To Rachel opłakuje swoich synów i nie chce, by ją pocieszano, bo nie ma ich już.

19 A kiedy Herod zakończył swe życie, anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie jeszcze w Egipcie 20 i powiedział: Wstań, weź Dziecię i Matkę Jego i wróć do ziemi izraelskiej. Nie żyją już bowiem ci, którzy zagrażali życiu Dziecięcia. 21 Wstał tedy, wziął Dziecię i Matkę Jego i przybył do ziemi izraelskiej. 22 Lecz gdy się dowiedział, że w Judei rządzi po śmierci swego ojca, Heroda, Archelaus, bał się tam iść. Na polecenie otrzymane we śnie udał się do Galilei. 23 Przybywszy tam, osiadł w mieście zwanym Nazaret. I oto tak miała się spełnić przepowiednia proroków: Będzie nazwany Nazarejczykiem.

Mt 2, 13-23

Słuchając tej Ewangelii, łatwo postawić pytanie: „Gdzie tu jest dobra nowina?”. Kiedy jesteśmy skonfrontowani z gniewem władcy, który zabija niewinne dzieci, gdzie tu jest dobra nowina, gdzie tu jest Ewangelia? Ewangelia jest w objaśnieniu, po które sięga Mateusz i które znajduje u proroka Jeremiasza: Usłyszano w Rama krzyk, lament i płacz przejmujący. To Rachel opłakuje swoich synów i nie chce, by ją pocieszano, bo nie ma ich już.

Jeśli, na przykład na modlitwie, sięgniemy do tego tekstu Jeremiasza, czeka nas duże zaskoczenie. Werset przywołany przez św. Mateusza (zob. Jr 31, 15) należy bowiem do tej części proroctwa Jeremiasza, które jest nazywane Księgą Pocieszenia – nie rozpaczy, tylko pocieszenia. Jeremiasz zapowiada Izraelitom powrót z niewoli babilońskiej. Rachel płacze, bo jej dzieci zostały zabrane do niewoli, ale cała moc tego proroctwa polega na tym, że kiedy Rachel jeszcze płacze, to Bóg już sprowadza te dzieci z powrotem. To jest niesłychanie piękny tekst – jedna wielka obietnica odbudowania: odbudowania Ziemi Świętej, odbudowania Jerozolimy, odbudowania Świątyni, a przede wszystkim odbudowania Przymierza. Bo nie o to chodzi, żeby odbudować budowle, tylko żeby odbudować Przymierze między Bogiem a Izraelem. Przymierze zostało zerwane – stąd wzięła się klęska, stąd wzięła się niewola, dlatego Świątynia jest w gruzach – ale kiedy Bóg coś naprawia, to naprawia do samego dna. Przymierze zatem zostanie odnowione zostanie odnowione, Przymierze zostanie zapisane w sercach, a nie na kamiennych tablicach. Piękny, przepiękny tekst Jeremiasza wypowiedziany w imieniu Boga. I kiedy pada ten fragment: Posłuchajcie, jaki płacz rozchodzi się w Rama i jakie narzekania bolesne. To Rachel tak opłakuje swoich synów. Nie chce, żeby ją pocieszano, bo nie ma już swoich synów, to zaraz następne zdanie brzmi: Przestań już wreszcie rozpaczać, niech osuszą się z łez twoje oczy, (...) wrócą [twoi synowie] z nieprzyjacielskiego kraju (Jr 31, 16). Problemem nie jest to, że dzieci poginęły, tylko problemem jest to, że Rachel nie daje się pocieszyć Bogu i ciągle tkwi w swoim płaczu i bólu, podczas gdy Bóg już odwraca tę klęskę, która się wydarzyła. Bóg już wytracił nieprzyjaciół Izraela, Bóg już prowadzi te dzieci z powrotem do domu, a Rachel ciągle jeszcze płacze i nie wierzy w to, że Bóg jest w stanie odwrócić to nieszczęście, które się stało. Mateusz sięga zatem po taki tekst i mówi: „Teraz się dopiero wypełnia”.

To jest dość szokujące, bo ci, którzy czytali Ewangelię Mateusza, mogli powiedzieć: „No zaraz, przecież proroctwo Jeremiasza się spełniło, bo Izrael wrócił z Babilonu, czyli faktycznie Bóg odwrócił tamtą klęskę, odwrócił tamtą niewolę: dzieci Racheli, Izraelici wrócili do swojej własnej ziemi”. Mateusz mówi: „Nie, dopiero teraz to słowo się spełnia” – w takiej dramatycznej sytuacji, kiedy są mordowane dzieci i płaczą ich matki. To jest dopiero coś, co wydaje się nieodwracalną klęską: śmierć, nie niewola. W niewoli człowiek może ciągle mieć nadzieję, że wróci do domu, ale co jest bardziej nieodwracalnego niż śmierć? Dlatego matki płaczą. A Bóg właśnie te pomordowane dzieci im wraca: wraca im jako męczenników, wraca im jako świętych. Dobra nowina tego tekstu jest taka, że Bóg nas przeprowadza przez śmierć i ratuje nas w samym środku śmierci, że Bóg jest w stanie odwrócić to, co nam wydaje się śmiercią nieodwracalną. Z dzieci, które padły ofiarą kompletnie bezsensownej śmierci, Bóg jest w stanie uczynić męczenników, świętych, naszych wstawienników przed Jego obliczem. Te matki już zyskują swoje dzieci z powrotem, tylko że zyskują te dzieci w tajemnicy życia wiecznego, w tajemnicy świętych obcowania. Dopiero w taki sposób spełnia się słowo Jeremiasza. Powrót Izraela z niewoli babilońskiej to było za mało dla Boga. Dla Boga właściwym wyzwaniem jest wyprowadzić człowieka ze śmierci – pocieszyć tego, który doświadcza śmierci, pokazać, że nawet śmierć nie jest w naszym życiu nieodwracalna – Bóg ze śmierci wyprowadza życie.

Jezus Chrystus to nasz Zbawiciel, który przez śmierć i zmartwychwstanie nas zbawił. Tu widać istotę tego zbawienia, jego mechanizm: Bóg nas zbawia nie w ten sposób, że ratuje nas od śmierci, tylko że nas przez nią przeprowadza do życia. To jest dobra nowina tego tekstu. Na tym polega logika paschalna: ziarno musi obumrzeć, bo kiedy obumrze, wtedy wydaje plon, wtedy przynosi życie (zob. J 12, 24). To jest wielka Ewangelia, to jest Ewangelia, której mocy Kościół doświadczał całe wieki: tam, gdzie my widzimy śmierć, Bóg już wyprowadza życie. My jeszcze płaczemy, nas jeszcze boli, a tam już wytryskuje zmartwychwstanie.

To dla każdego z nas może znaczyć coś innego, w bardzo osobisty sposób. Być może weszliśmy w śmierć przez grzech; wielokrotnie doświadczamy też takich sytuacji, w których mamy poczucie, że jesteśmy jakoś zabijani, że coś w nas umiera, albo musi umrzeć, choć wcale tego nie chcemy, boli nas to. Pan Bóg wcale nas nie pociesza, zabierając od nas to wyzwanie – nie, najczęściej jest właśnie tak, że przeprowadza nas przez tę śmierć. To jest takie osuszenie łez, taka pociecha, która sięga najgłębiej przyczyn naszego dramatu.

Myślę, że to jest dla nas dobre słowo. Nie bójmy się umierać, bo wtedy, kiedy umieramy, Bóg wyprowadza stamtąd życie.

Jan Chrzciciel

31 W czasach owych pojawił się Jan Chrzciciel, który nauczał na Pustyni Judzkiej, wołając: 2 Nawróćcie się, bo królestwo niebieskie jest blisko.

3 To właśnie do niego odnosiły się słowa proroka Izajasza, mówiącego:

Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę dla Pana. Prostymi czyńcie Jego ścieżki.

4 Jan miał odzienie z sierści wielbłądziej, a na biodrach pas ze skóry. Żywił się szarańczą i miodem leśnym. 5 Spieszono do niego z Jerozolimy, z całej Judei i ze wszystkich okolic nadjordańskich. 6 Chrzcił [ludzi] w wodach Jordanu, a oni wyznawali swoje grzechy. 7 A kiedy widział, że przychodziło także wielu faryzeuszy i saduceuszy, żeby się ochrzcić, począł wołać do nich: Plemię żmijowe, kto wam powiedział, że zdołacie uniknąć zbliżającego się gniewu? 8 Zatroszczcie się tedy o to, żeby wydawać owoc godny nawrócenia. 9 I nie pocieszajcie się nawzajem, mówiąc: Mamy przecież ojca Abrahama. Zapewniam was bowiem, że Bóg z tych oto kamieni może sobie powołać do życia synów Abrahama. 10 Siekiera już jest przyłożona do korzeni drzew: każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i wrzucone do ognia. 11 Ja chrzczę was wodą, abyście się nawrócili, lecz Ten, który przyjdzie po mnie, jest mocniejszy ode mnie. Ja nie jestem nawet godzien nosić Jego sandałów. On to będzie was chrzcił w Duchu Świętym i w ogniu. 12 Ma On w ręku wiejadło, którym oczyści swe klepisko: ziarno zbierze do spichlerza, a plewy wrzuci do ognia, który nigdy nie gaśnie.

Mt 3, 1-12

To jest jeden z tych fragmentów, w którym Mateusz objaśnia to, co się dzieje, tekstem ze Starego Testamentu: przywołuje Księgę Izajasza, początek rozdziału czterdziestego.

Kiedy otworzymy ten rozdział Izajasza, to przeczytamy nad nim wielki tytuł: Księga Pociechy Izraela. To jest tak zwany Deutero-Izajasz, czyli prorok, który zapowiada wyjście z niewoli babilońskiej. Mateusz bierze ten tekst o wyjściu z niewoli babilońskiej i mówi, że tak naprawdę Bóg wypełnia tamtą obietnicę dopiero teraz – na Janie Chrzcicielu.

Mogłoby się komuś wydawać, że Bóg ją wypełnił wtedy, kiedy przyszedł Cyrus i pozwolił Żydom wrócić do domu, odbudować Świątynię i tak dalej, natomiast Mateusz mówi: „Nie, ta obietnica czekała do dzisiaj na wypełnienie”. To Jan Chrzciciel jest tym głosem na pustyni, który przygotowuje drogę Pana wyprowadzającego naród z niewoli (zob. Iz 40, 3).

Dobrze rozumiemy, że musimy poszukać innej niewoli, która nas dotyka, a nie tej, która ma charakter polityczny, historyczny. Jezus jest tym, który wyprowadza nas z niewoli grzechu. To jest rzeczywista niewola. Ona nie ma charakteru zewnętrznego, nie chodzi w niej o to, że ktoś nas napadł i uprowadził, tylko ma charakter głęboko wewnętrzny: jestem zniewolony wewnątrz.

Wyjście z tej niewoli zaczyna się od tego, że słyszę głos na pustyni. To jest dość intrygujące: czemu Jan głosił słowo na pustyni, gdzie nikogo nie było? Dlaczego głosił słowo tam? Bo słuchanie wymaga jednak pewnej decyzji po stronie człowieka. Jest głoszone słowo, ale ja też muszę zrobić jakiś krok w jego stronę, muszę do niego przyjść. W tym tekście jest pokazane, że do Jana przychodziła cała Jerozolima, cała Judea, cała okolica za Jordanem. Jest pewna decyzja po stronie tych, którzy chcą słuchać. Ale jak już zaczynają słuchać, to to doświadczenie słuchania słowa na pustyni jest pierwszym krokiem do wyjścia z niewoli: Bóg mnie swoim słowem wyprowadza z niewoli, której doświadczam w swoim wnętrzu – z niewoli mojego grzechu.

Chyba w ten sposób trzeba czytać ten tekst – właśnie Izajaszem, tak jak Mateusz wskazuje. Przeczytajcie tego Izajasza.