Klejnot Siedmiu Gwiazd - Bram Stoker - ebook + audiobook

Klejnot Siedmiu Gwiazd ebook i audiobook

Stoker Bram

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Młody adwokat, Malcolm Ross, zostaje wezwany w środku nocy przez swoją przyjaciółkę, Margaret, do domu jej ojca, Abla Trelawny’ego. Okazuje się, że został on zraniony we własnym pokoju przez nieznanego sprawcę i wpadł w dziwny stan przypominający letarg. Wszystko staje się jeszcze bardziej zagadkowe, kiedy domownicy odkrywają list słynnego egiptologa do córki, w którym znajdują się osobliwe wskazówki odnośnie dalszego postępowania w zaistniałej sytuacji. Wszczęte natychmiast śledztwo i obserwacja nieprzytomnego pacjenta przysparzają jednak tylko kolejnych tajemnic, których trop prowadzi do starożytnego Egiptu i próby wskrzeszenia legendarnej królowej Tery.

 

Klejnot Siedmiu Gwiazd to niezwykła powieść grozy przesiąknięta klimatem starożytnego Egiptu oraz fascynacją odkryciami tej cywilizacji, która na przełomie XIX i XX wieku była w Wielkiej Brytanii tak ogromna, że niektórzy trzymali mumie i inne artefakty we własnych domach. W historii tej, rozpoczynającej się na wzór kryminału, nie zabraknie elementów horroru, powieści przygodowej czy romansu. Pierwsze wydanie książki miało miejsce w 1903 roku, ale kilka lat później ukazało się wznowienie ze zmienionym zakończeniem. W naszym wydaniu, opartym na wersji pierwotnej, dołączyliśmy także ostatni rozdział z 1912 r. o bardziej optymistycznej wymowie. Klejnot Siedmiu Gwiazd nie jest obecnie tak popularny jak Dracula, jednakże został również kilkukrotnie sfilmowany (m.in. Krew z grobowca mumii (Hammer Film Productions, 1971), Przebudzenie (The Awakening) (Warner Bross, 1980) czy Grobowiec (The Tomb) (Trans World Entertainment, 1986), a ponadto wiele wskazuje na to, że powieść Stokera zainspirowała całą historię mumii w kinematografii, począwszy od filmu Karla Freunda z Borisem Karloffem w roli głównej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 347

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 32 min

Lektor: Bram Stoker

Oceny
3,9 (143 oceny)
44
53
40
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Krzysztgrab

Nie oderwiesz się od lektury

Dla mnie pychota. Wysłuchać powieści fantasy tamtej epoki-rewelacja. Autor niezwykle ostrożnie pisze historyjkę o ożywionych duchach starożytnego Egiptu w czasach i społeczeństwie purytańskim, gdzie jeszcze niedawno mordowano czarownice. Stan umysłu tego ludu można sobie wyobrazić. Właśnie po tej ostrożności. Dla nas to naiwna bajeczka, dla ówczesnych grożą i bluźnierstwo. Rewelacyjne studium socjologiczne. pozdrawiam Krzysztof g
10
Inwestor2021

Dobrze spędzony czas

Powieść napisana przystępnym językiem, acz nie prostackim. Fabuła w dzisiejszych czasach może uchodzić za naiwną a ogólna koncepcja została już wielkokrotnie przerobiona przez popkulturę, jednakże dla miłośników Egiptu i okultyzmu może się spodobać. Warto jednak pamiętać, że powieść została napisana przed 100 laty, co niestety widać w charakteryste bohaterów.
10
AleksandraBal

Dobrze spędzony czas

Warto przeczytać, polecam. Mi przypomina klimat Agathy Christie.
00
AnicaKrajewska

Nie oderwiesz się od lektury

Nieznana szerzej powieść autora Drakuli ma swoisty urok i opowiada o tajemnicach Egiptu, mistycznych znakach i symbolach.Co ciekawe ma dwa zakończenia, i tu warto je sobie porównać.Muzyka jeszcze dodaje aury tajemniczości.Dowiadujemy się wiele o obyczajowości w Londynie końca XIX wieku i podejściu do nieznanego, odkrywanego świata starożytnego Egiptu, uderząjące jak okradano stare grobowce, jak kolekcjonowano w domach różne przedmioty stamtąd, no i mumie, to jest właśnie najbardziej szokujące.Polecam.
00
hexxxa17

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa książka, inspirująca dla Ludzi,którzy wciąż poszukują prawd i chcą poszerzać własne horyzonty. Bardzo świetne wstawki muzyczne.
00

Popularność




Tytuł: Klejnot Siedmiu Gwiazd

Tytuł oryginału: The Jewel of Seven Stars

Autor: Bram Stoker

Copyright for the Polish translation

© 2022 by Radosław Jarosiński, na podstawie wydań z 1903 i 1912 r.

Copyright for the cover art

© 2022 by Joanna Widomska & Wydawnictwo IX

All rights reserved.

Wydawca: Krzysztof Biliński, Wydawnictwo IX

Przekład i opracowanie: Radosław Jarosiński

Redakcja: Agata Gołąbek, Krzysztof Biliński

Korekta: Krzysztof Biliński

Skład, łamanie i przygotowanie do druku: Krzysztof Biliński

Ilustracja na okładce: Joanna Widomska

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Żadna część książki nie może być w jakikolwiek sposób powielana bez zgody wydawcy, za wyjątkiem krótkich fragmentów użytych na potrzeby recenzji oraz artykułów.

Wydawnictwo IX

[email protected]

wydawnictwoix.pl

Kraków 2022

Wydanie I

ISBN 978-83-964259-8-0

Dla Eleanor i Constance Hoyt

INocne wezwanie

Wszystko wygląda tak prawdziwie, że aż nie dowierzam, iż miało już miejsce w przeszłości. A jednak kolejne epizody nie następują po sobie jak dziewicze kroki w logicznym ciągu wydarzeń, lecz jak coś oczekiwanego. Jakiż to inteligentny zamysł powoduje, że pamięć płata nam takie figle, czy to w zdrowiu czy chorobie, rozkoszy czy bólu, pomyślności czy żałobie – nadaje życiu słodko-gorzki smak, a z wypadków dokonanych czyni wieczność.

Ponownie lekka łódka kończy swój bieg po leniwej wodzie, poruszonej błyszczącymi, ociekającymi wiosłami, po czym uchodzi przenikliwemu, lipcowemu słońcu w kojący półmrok, rzucany przez zwieszone nisko gałęzie wyniosłych wierzb. Stoję na rozkołysanym pokładzie, a ona siedzi nieruchomo, osłaniając twarz smukłymi palcami przed zbłąkaną łoziną i nieokiełznaną swobodą przesuwających się gałązek. Powtórnie woda nabiera złotobrązowych tonów pod baldachimem półprzejrzystej zieleni, a trawiaste brzegi pysznią się barwami szmaragdu. Raz jeszcze zasiadamy w chłodnym cieniu, w otoczeniu miriadów odgłosów natury rozlegających się w naszym alkierzu, jak i poza nim, zmieszanych w usypiający szum. To wystarcza, by wielki świat z jego niespokojnymi problemami i jeszcze bardziej niespokojnymi radościami mógł zostać z powodzeniem zapomniany. I znów w owej błogiej samotności dziewczyna wyzwala się z konwenansów, wynikających z pęt sztywnego wychowania, i opowiada w naturalny, marzycielski sposób o samotności w swoim nowym życiu. Z nutą smutku uzmysławia mi, w jaki sposób ogromny dom pochłania wspaniałą osobowość jej ojca i ją samą; że ufność nie tworzy w nim ołtarza, zaś sympatia kaplicy, a twarz rodzica stała się odległa niczym dawne życie na wsi. Raz jeszcze całą swoją męską wiedzę i wsparte wiekiem doświadczenie muszę złożyć u stóp dziewczyny. To oczywiste ich następstwo, gdyż indywidualne „ja” nie ma w tej kwestii nic do powiedzenia, pozostaje mu tylko słuchać karnie rozkazów. I raz jeszcze ulatujące sekundy nakładają się na siebie w nieskończoność. Ponieważ tak już bywa w sennych arkanach, że istnienia łączą się i ponawiają swój żywot, zmieniając kształt, a zarazem pozostając niezmiennymi – niczym dusza muzyka w trakcie fugi. I tak pamięć popada w zachwyt wciąż i wciąż, płynąc we śnie.

Zdaje się, że nigdy nie można zaznać idealnego spoczynku. Nawet w Edenie wąż unosi swój łeb wśród brzemiennych gałęzi Drzewa Poznania. Cisza bezsennej nocy zostaje przerwana przez ryk lawiny, szum nagłej powodzi, jazgot dzwonu markującego obecność w uśpionym amerykańskim mieście, szczęk odległych wioseł nad morską taflą… Cokolwiek to jest, burzy urok mojego raju. Zielone sklepienie, usiane diamentowymi plamami światła, zdaje się drgać wraz z nieprzerwanym łopotem wioseł, a gwałtowny dzwonek nie zamierza wcale milknąć…

W mgnieniu oka wrota snu stają otworem, a do moich uszu dociera źródło niepokojących dźwięków. Budząca się rzeczywistość jest dość prozaiczna – ktoś się dobija i wydzwania do drzwi.

Zdążyłem już przywyknąć do rozmaitych odgłosów nawiedzających od czasu do czasu moje mieszkanie przy Jermyn Street. Czy to we śnie, czy też na jawie zwykle nie zaprzątam sobie głowy poczynaniami sąsiadów, bez względu na to, jak głośne by nie były. Lecz ten hałas jest nieustanny, natarczywy, zbyt naglący, by go zignorować. Czai się za nim jakaś determinacja, a jeszcze głębiej zdenerwowanie lub nagła potrzeba. Nie byłem aż tak samolubny i na myśl, że ktoś może mnie w tej chwili potrzebować, bez wahania wstałem z łóżka. Instynktownie spojrzałem na zegarek. Była dopiero trzecia. Wokół zaciemniających pokój zielonych zasłon pojawiła się już szarawa poświata. Stało się jasne, że pukanie i dzwonek rozlegają się w moim domu, było także oczywiste, że nikt się nie zbudził, by odpowiedzieć na wezwanie. Założyłem szlafrok i kapcie, po czym zszedłem do frontowych drzwi. Kiedy je otworzyłem, zastałem na progu eleganckiego, młodego mężczyznę, który jedną ręką naciskał przycisk elektrycznego dzwonka, drugą zaś potrząsał rączką zawieszonej na drzwiach kołatki. Jak tylko mnie ujrzał, hałas ustał. Jedna dłoń machinalnie pospieszyła do ronda kapelusza, druga zaś wydobyła z kieszeni list. Schludny brougham1 stał przed drzwiami, konie dyszały ciężko, jakby pędziły na złamanie karku. Zwabiony nocnymi hałasami pojawił się również policjant ze świecącą latarenką zawieszoną u pasa.

— Bardzo przepraszam, przykro mi, że pana niepokoję, lecz wydano mi wiążące polecenia. Miałem bez chwili zwłoki pojawić się tutaj i dotąd pukać oraz dzwonić, aż ktoś mi otworzy. Mogę spytać, czy mieszka tu pan Malcolm Ross?

— Ja jestem Malcolm Ross.

— Zatem mam dla pana list, sir, pojazd jest również do pana dyspozycji, sir!

Z zainteresowaniem wziąłem kartkę, którą mi wręczył. Będąc adwokatem, nieraz doświadczałem osobliwych zdarzeń, łącznie z nagłymi wezwaniami o różnych porach, lecz taki incydent nie miał precedensu. Cofnąłem się w głąb korytarza, pozostawiając uchylone drzwi i włączyłem światło. Dziwny list nakreślony był bez wątpienia damską ręką. Zaczynał się od razu od treści, bez adresu ani żadnych „Szanowny Panie”:

Obiecałeś, iż w razie potrzeby pospieszysz mi z pomocą. Wierzę, że mówiłeś poważnie. Ten czas nadszedł szybciej, niźli się tego spodziewałam. Otóż znalazłam się właśnie w takiej palącej potrzebie i nie wiem, do kogo się zwrócić, ani komu zawierzyć. Obawiam się, iż usiłowano zamordować mojego ojca. Przeżył, dzięki Bogu, przeżył, jest jednak nieprzytomny. Posłano już po lekarzy i policję, ale nie mam przy sobie nikogo, komu mogłabym zaufać. Proszę przyjedź jak najszybciej i wybacz mi, jeśli możesz. Z czasem zapewne zdam sobie sprawę, na jak wiele sobie pozwoliłam, prosząc o pomoc, w tej jednak chwili nie potrafię o tym myśleć. Przyjedź! Przybywaj natychmiast!

MARGARET TRELAWNY

Ból mieszał się z radością, kiedy czytałem ów list, lecz przeważała nad nimi myśl, że była w kłopotach i posłała po mnie – po mnie! Mój sen o niej nie był zatem całkowicie oderwany od rzeczywistości. Zawołałem do stangreta:

— Zaczekaj! Za moment będę gotowy!

Po czym pospieszyłem na górę.

Zaledwie kilka chwil zajęła mi toaleta oraz ubiór i już niebawem mknęliśmy ulicami miasta co koń wyskoczy. Dziś przypadał dzień targowy i kiedy przemierzaliśmy Piccadilly, ciągnęły się po nim od zachodu niezmierzone strumienie powozów. Reszta trasy jednak okazała się przejezdna, więc udało się ją szybko pokonać. Przywołałem do siebie stajennego, aby podczas jazdy dowiedzieć się, co zaszło. Siadł naprzeciw z wyraźnym zakłopotaniem i położywszy kapelusz na kolanach, zaczął opowiadać.

— Panna Trelawny, sir, posłała do nas człowieka z poleceniem, by szykować natychmiast powóz, a kiedyśmy go przygotowali, zeszła osobiście i wręczyła mi list, Morganowi zaś – znaczy się, woźnicy, sir – rzekła, by rwał z kopyta. Mówiła, że nie ma chwili do stracenia, że trza pukać, aż ktoś otworzy.

— Tak, wiem, wiem. Mówiłeś już! Lecz chciałbym się dowiedzieć, czemu po mnie posłała. Co się wydarzyło w domu?

— Sam nie bardzo wiem, sir. Tylko tyle, że pana znaleziono w jego pokoju bez zmysłów, całego we krwi i z raną w głowie. Nijak nie dało się go dobudzić. Panna Trelawny go tak zastała.

— Jak to możliwe, że odkryła to o tak późnej porze? Nastąpiło to, jak sądzę, w środku nocy?

— Nie wiem, sir. Nie znam żadnych szczegółów.

Ponieważ nic więcej nie potrafił mi powiedzieć, zatrzymałem na chwilę powóz, pozwalając rozmówcy powrócić na kozła, po czym zacząłem się nad całą sprawą zastanawiać w samotności. Przyszło mi do głowy jeszcze wiele pytań, które powinienem zadać służącemu. Przez kilka chwil złościłem się na siebie, że nie skorzystałem z okazji. Po namyśle jednak doszedłem do wniosku, iż dobrze się stało, że nie uległem tej pokusie. Uznałem, że stosowniej będzie o sprawach dotyczących bezpośrednio panny Trelawny dowiedzieć się od niej samej, niż wypytywać służbę.

Przemknęliśmy bez przeszkód po Knightsbridge, stłumiony stukot dobrze zawieszonego pojazdu rozbrzmiał głucho w porannym powietrzu. Skręciliśmy w Kensington Palace Road, by zatrzymać się przed pokaźnym domem po lewej stronie ulicy, na pierwszy rzut usytuowanym bliżej Notting Hill niż końca Kensington Avenue. Był to zaiste imponujący budynek nie tylko przez wzgląd na rozmiar, lecz i architekturę. Nawet spowity szarzyzną poranka, umniejszającą właściwe rozmiary obiektów, wydawał się wielki.

Panna Trelawny powitała mnie w holu. Ani trochę nie sprawiała wrażenia skrępowanej. Biło z niej zdecydowanie właściwe szlachetnemu urodzeniu, tym mocniej zauważalne z powodu jej poruszenia i śnieżnej bladości twarzy. W wielkim holu znajdowało się kilkoro służących, mężczyźni skupili się w pobliżu wejścia, zaś kobiety skrywały w dalszych kątach i wyglądały przez uchylone drzwi. Panna Trelawny rozmawiała właśnie z inspektorem policji, któremu towarzyszyło dwóch ludzi w mundurach i jeden w ubraniu cywilnym. Gdy żywiołowo podała mi dłoń, jej oczy zdradzały rozluźnienie, a z ust wydobyło się westchnienie pełne ulgi. Powitanie było jednak oszczędne.

— Wiedziałam, że pan się zjawi!

Uścisk ręki może wyrażać bardzo dużo, nawet jeśli podający nie ma zamiaru okazywać uczuć. Dłoń panny Trelawny zniknęła niemal w całości w mojej. Wcale nie dlatego, że była mała. Wyglądała w sam raz, smukła i gibka, o długich, delikatnych palcach – niepospolicie piękna. Teraz jednak gest ów oznaczał podświadome przekazanie inicjatywy. W owym momencie nie przywiązywałem wagi do dreszczu, jaki wtedy poczułem, później jednak dał mi on do myślenia.

Jednocześnie kobieta zwróciła się do nadinspektora:

— To pan Malcolm Ross.

Oficer zasalutował, odpowiadając:

— Znam pana Malcolma Rossa, miss. Być może pamięta nawet, że miałem zaszczyt współpracować z nim przy sprawie fałszowania monet w Brixton. — Skupiwszy całą uwagę na pannie Trelawny, nie rozpoznałem go od razu.

— Ależ oczywiście, pan nadinspektor Dolan, pamiętam bardzo dobrze! — rzekłem, gdy uścisnęliśmy sobie dłonie. Nie uszło mojej uwadze, iż panna Trelawny z ulgą przyjęła fakt naszej znajomości. Była jednak nieco skonfundowana, co znać było po jej zachowaniu. Instynktownie czułem, że będzie mniej skrępowana, rozmawiając ze mną sam na sam. Zwróciłem się zatem do nadinspektora:

— Być może lepiej będzie, jeśli pomówię z panną Trelawny na osobności przez kilka minut. Pan zapewne już wszystko wie, ja natomiast zorientuję się, jak wyglądają sprawy, zadając kilka pytań. Następnie przedyskutowalibyśmy wszystko razem, jeśli można.

— Jestem do pańskich usług, sir — zapewnił solennie.

Udałem się za panną Trelawny do jednego z przyległych do korytarza wystawnych pokoi, z którego okien roztaczał się widok na ogród z tyłu domu. Kiedy tam weszliśmy i zamknąłem drzwi, od razu zaczęła mówić:

— Później ci podziękuję za wyrozumiałość i pomoc. W tej chwili jednak najlepiej będzie, jak zapoznasz się z faktami.

— Proszę o nich opowiedzieć — rzekłem. — O wszystkim, co pani wie, nie szczędząc detali, nieważne, jak błahe obecnie by się wydawały.

— Obudził mnie hałas. Nie wiem, co to mogło być. Wiem, że dotarł do mnie przez sen, gdyż natychmiast się przebudziłam, a serce biło mi jak szalone. Ze strachem zaczęłam wyczekiwać dźwięków z pokoju ojca. Nasze sypialnie sąsiadują i często przed zaśnięciem słyszę, jak porusza się po swojej. Nieraz pracuje naprawdę do późna. Gdy zdarza mi się przebudzić wczesnym rankiem, słyszę, jak jeszcze się krząta. Uważam, że praca w tak późnych godzinach mu nie służy, ale tylko raz odważyłam się z nim dyskutować na ten temat. Wie pan, jak potrafi być uparty i oschły – opowiadałam panu o tym. Jego wystudiowana uprzejmość, gdy znajduje się w takim nastroju, jest przerażająca. Wolę o wiele bardziej, jak się złości. Kiedy jest czymś zaprzątnięty, unosi bezwiednie końcówki ust, odsłaniając wąskie zęby i mam wrażenie, że… sama nie wiem! W nocy wstałam po cichu i podkradłam się pod drzwi, gdyż naprawdę bałam się mu przeszkodzić. Nie było słychać żadnego ruchu ani nawet westchnięcia. Nagle rozległo się jednak szuranie, jakby ktoś ciągnął coś po podłodze, ciężko przy tym sapiąc. Och! Straszne było to oczekiwanie po ciemku – nie wiadomo na co!

Zebrałam się w końcu na odwagę, możliwie najciszej, jak mogłam, nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi. W środku panowała ciemność. Byłam w stanie dostrzec tylko zarys okien. Oddech w mroku był jeszcze wyraźniejszy. Wsłuchiwałam się, lecz nie słyszałam nic ponad to. Pchnęłam drzwi. Bałam się otwierać je powoli. Czułam, że coś czai się w ciemności, gotowe na mnie rzucić! Następnie zapaliłam światło i weszłam do pokoju. Wpierw spojrzałam na łoże. Pościel była zmięta, wiedziałam więc, że ojciec zdążył się już położyć, lecz serce mi zamarło na widok wielkiej, rozciągającej się od środka łóżka aż do jego krawędzi, ciemnoczerwonej plamy. Kiedy się w nią wpatrywałam, znów doszedł mnie dźwięk ciężkiego oddechu. Spojrzałam zatem w tamtym kierunku. Ojciec leżał na prawym boku, jakby jego martwe ciało zostało rzucone niedbale na podłogę. Krwawy ślad prowadził od łóżka przez cały pokój, zaś on sam spoczywał w przerażającej kałuży, w której mogłam niemal się przejrzeć, nachylając nad nim. Leżał dokładnie naprzeciw sejfu. Był w piżamie. Jej lewy rękaw był rozdarty, odsłaniał wyciągnięte w kierunku sejfu ramię. Wyglądał… och! Tak strasznie, zbroczony krwią, z ziejącą raną wokół zawieszonej na nadgarstku złotej bransolety. Nigdy wcześniej nie widziałam jej u niego, co dodatkowo mnie zszokowało.

Urwała na moment, ja zaś, chcąc choć częściowo odciągnąć jej myśli od przerażającego widoku, rzekłem:

— To nie powinno pani dziwić. Zdarza się, że ludzie nietuzinkowi noszą takie bransolety. Widziałem kiedyś podobną u pewnego sędziego, który bez zmrużenia oka wydawał właśnie wyrok śmierci.

Nie zwróciła raczej uwagi na tę dygresję, niemniej po krótkiej przerwie podjęła opowieść już spokojniejszym głosem.

— Bez chwili zwłoki wezwałam pomoc, gdyż miałam obawy, że ojciec wykrwawi się na śmierć. Zadzwoniłam po służbę, wzywając jednocześnie najgłośniej, jak potrafiłam, pomocy. Musiało minąć niewiele czasu – choć dla mnie trwało to całe wieki – gdy wbiegł jakiś służący. Za nim inni, aż pokój wypełnił się wytrzeszczonymi oczyma, rozczochranymi fryzurami i nocnymi strojami wszelkiego rodzaju. Położyliśmy ojca na sofie, a gospodyni, pani Grant, najbardziej opanowana z nas wszystkich, próbowała ustalić przyczynę krwawienia. Od razu okazało się, że jest nią głęboka rana na przedramieniu – ale nie gładka jak od cięcia nożem, lecz poszarpana, jakby zadano ją czymś haczykowatym lub wręcz wyrwano fragment ciała w pobliżu nadgarstka aż do żył. Pani Grant obwiązała skaleczenie chustką, zaciskając ją przy pomocy srebrnego nożyka do papieru, po czym upływ krwi natychmiast ustał. Do tego czasu odzyskałam już zmysły – przynajmniej częściowo – a następnie posłałam ludzi po lekarza i policję. Kiedy przyszli policjanci, zdałam sobie sprawę, że jeśli nie liczyć służby, jestem w domu całkiem sama i że nic tak naprawdę nie wiem o moim ojcu ani jego sprawach. Zapragnęłam więc głęboko mieć przy sobie kogoś zaufanego do pomocy. Pomyślałam od razu o panu i życzliwości, jaką mi zaoferował podczas naszej przejażdżki łodzią pod wierzbami. Niewiele myśląc, kazałam niezwłocznie przygotować powóz, nakreśliłam kilka słów na kartce i posłałam po pana.

Urwała. Nie jestem w stanie wyrazić, co wtedy czułem. Spojrzałem na nią. Chyba zrozumiała, bo uniosła głowę, patrząc mi przez moment w oczy, po czym opuściła wzrok, płoniąc się jak róża. Z widocznym wysiłkiem mówiła dalej:

— Doktor pojawił się nadzwyczaj szybko. Woźnica zastał go z kluczami przy drzwiach wejściowych do domu. Przybył tu biegiem. Opatrzył należycie ramię ojca i pospieszył do siebie po jakieś dodatkowe przybory. Chyba niewiele się pomylę, mówiąc, że wrócił niemal natychmiast. Następnie pojawił się policjant, który wysłał wiadomość na posterunek, a niedługo później pojawił się sam nadinspektor. Na końcu dotarł i pan.

Nastąpiła chwila milczenia, podczas której tym razem ja odważyłem się ująć jej dłoń. Już bez słowa otworzyliśmy drzwi i podeszliśmy do czekającego w holu nadinspektora.

— Sprawdziłem wszystko osobiście i przekazałem informację do Scotland Yardu — powiedział. — Widzi pan, panie Ross, sprawa jest na tyle zagadkowa, że postanowiłem tu wezwać najlepszego człowieka z Wydziału Kryminalnego, jakiego mamy. Posłałem zatem z miejsca po sierżanta Dawa. Pamięta go pan zapewne ze sprawy otrucia tego Amerykanina w Hoxton.

— A jakże — potwierdziłem — pamiętam go nad wyraz dobrze z tej i innych spraw. Kilkukrotnie mi się przysłużył dzięki swoim umiejętnościom i przenikliwości. To umysł pierwszej wody. Gdybym był przekonany o niewinności swojego klienta, nie chciałbym mieć go przeciw sobie.

— To starczy za najlepsze rekomendacje, sir — odrzekł wyraźnie zadowolony policjant. — Rad jestem, że popiera pan mój wybór.

— Nie mógł pan wybrać lepiej — zapewniłem. — Teraz z pewnością ustalimy fakty i to, co się za nimi kryje.

Podążyliśmy do pokoju pana Trelawny’ego, gdzie zastaliśmy wszystko dokładnie w takim stanie, jak opisała jego córka.

Rozległ się dzwonek do drzwi, po chwili zaś w pokoju pojawił się mężczyzna. Był to młody jeszcze człowiek, o wyrazistych rysach twarzy, uczciwych szarych oczach i szerokim czole, wskazującym na myśliciela. W ręku trzymał czarną torbę, którą natychmiast otworzył. Panna Trelawny przedstawiła nas sobie.

— Doktor Winchester, pan Ross i pan nadinspektor Dolan. — Skłoniliśmy się w milczeniu, po czym bez chwili zwłoki lekarz przystąpił do pracy. Czekaliśmy wszyscy, przyglądając z przejęciem, gdy zaczął opatrywać ranę. Czyniąc to, przywołał do siebie nadinspektora, wskazując na uraz i jednocześnie notując.

— Proszę spojrzeć! Jest tu aż kilka równoległych cięć czy też zadrapań, począwszy od lewej strony nadgarstka, gdzieniegdzie sięgających aż do tętnicy promienistej. Mniejsze rany są głębokie i nieregularne, jakby zadano je jakimś tępym instrumentem. Ta tutaj wygląda, jakby zadano ją czymś w rodzaju ostrego haka, którym wyszarpnięto fragment tkanki.

Spojrzał na pannę Trelawny z pytaniem:

— Możemy zdjąć tę bransoletę? Nie jest to konieczne, gdyż opada dość luźno na nadgarstek, później jednak może pacjentowi przeszkadzać. — Biedna dziewczyna poczerwieniała, odpowiadając ściszonym głosem:

— Nie wiem, co powiedzieć. Mieszkam tu z ojcem od niedawna. Nie znam jego życia ani nawyków, obawiam się, że ciężko mi w tej kwestii decydować. — Doktor spojrzał na nią łagodnie, po czym z najwyższą grzecznością rzekł:

— Zechce pani wybaczyć! Nie wiedziałem. Proszę się tym więc nie kłopotać. W tej chwili jej zdjęcie nie jest konieczne. Gdyby tak się stało, uczynimy to na moją odpowiedzialność. Przepiłujemy, jeśli będzie trzeba. Pani ojciec miał niewątpliwie swoje powody, by ją nosić. Proszę! Jest tu przytwierdzony mały kluczyk…

Mówiąc to, przerwał i pochylił się przejmując ode mnie świecę, po czym zniżył ją tak, aby płomień oświetlił dobrze bransoletę. Następnie oddał mi ją, abym potrzymał w tej samej pozycji i wyciągnął z kieszeni szkło powiększające. Poczyniwszy oględziny, wstał i podał szkło Dolanowi, stwierdzając, co następuje:

— Proszę się lepiej przyjrzeć samemu. To nie jest zwyczajna bransoleta. Złote elementy są złączone potrójnym, stalowym ogniwem, co widać w miejscu, gdzie jest przetarcie. To niestety oznacza, że nie da się jej łatwo zdjąć. Będziemy potrzebowali czegoś lepszego niż zwykły pilnik.

Nadinspektor skłonił przysadziste ciało. Nie mogąc się jednak przyjrzeć z dostatecznej odległości, przyklęknął przy sofie, tak jak uprzednio lekarz. Uważnie zbadał ozdobę, obracając niespiesznie w ręku, aby żaden szczegół nie umknął jego uwadze. Po chwili wstał i przekazał szkło powiększające w moje ręce.

— Kiedy pan skończy — powiedział — niech i pani się jej przyjrzy, jeśli łaska. — Po czym również zaczął sporządzać notatki.

Postąpiłem zgodnie z sugestią i przekazałem lupę do rąk panny Trelawny ze słowami:

— Zechce pani spojrzeć?

Kobieta jednak cofnęła się, unosząc nieznacznie ramiona i wykonując przeczący ruch ręką, odpowiedziała gwałtownie:

— Ależ nie! Ojciec bez wątpienia by mi ją pokazał, gdyby chciał, abym ją oglądała. Nie odważyłabym się bez jego zgody.

Następnie w obawie, by nas nie urazić zbytnim przewrażliwieniem, dodała:

— Oczywistym jest jednakowoż, że wy, panowie, powinniście ją zbadać. Musicie przecież wziąć pod uwagę wszystko, a ja w rzeczy samej jestem nad wyraz wdzięczna za wasze wysiłki…

Odwróciła się. Dostrzegłem, jak bezgłośnie płacze. Domyśliłem się bez trudu, że nawet w tak kłopotliwej i działającej na nerwy sytuacji, nękała ją gorycz z powodu nieznajomości własnego ojca i fakt, że świadkami tej niewiedzy są obcy ludzie. To, że byli to sami mężczyźni, nie uśmierzało wstydu, choć z pewnością stanowiło nieznaczną ulgę. Próbując odgadnąć targające nią emocje, nie mogłem oprzeć się myśli, że pociesza się tym, iż nie jest obserwowana w tej trudnej chwili przez żadną kobietę, z pewnością zdolną przeniknąć jej uczucia lepiej niż my.

Kiedy zakończyłem oględziny, które potwierdziły spostrzeżenia lekarza, ten zajął miejsce przy sofie i kontynuował badanie. Nadinspektor Dolan odezwał się do mnie szeptem:

— Mamy wyjątkowe szczęście co do tego lekarza! — Skinąłem głową i również chciałem pochwalić jego przenikliwość, kiedy rozległo się ciche pukanie.

IIOsobliwe instrukcje

Nadinspektor podszedł szybko do wejścia, przejąwszy zrozumiałą koleją rzeczy kontrolę nad dalszymi działaniami. Reszta z nas oczekiwała na rozwój wypadków. Dolan uchylił nieco drzwi, by za chwilę z wyraźną ulgą otworzyć je na całą szerokość, wpuszczając do środka młodego mężczyznę. Był on starannie ogolony, szczupły i wysoki. Osadzone w orlej twarzy bystre oczy zdawały się jednym spojrzeniem ogarniać całe otoczenie. Kiedy wszedł, nadinspektor wyciągnął ku niemu prawicę, po czym serdecznie uścisnęli sobie dłonie.

— Przybyłem, jak tylko otrzymałem pańską wiadomość. Rad jestem, że wciąż cieszę się pana zaufaniem.

— Niezmiennie — zapewnił nadinspektor. — Nie zapomniałem o pana udziale w sprawie Bow Street i nigdy nie zapomnę! — Następnie bez zbędnych słów, zaczął dzielić się zdobytymi do tej pory informacjami.

Daw zadał kilka pytań – dość niewiele – które służyły jedynie poznaniu okoliczności i powodów obecności przebywających w domu osób. Dolan jednak z reguły, znając się dobrze na swoim fachu, uprzedzał większość z nich, wyjaśniając zawczasu wszelkie niejasne kwestie. Sierżant w tym czasie rozglądał się dookoła. Najpierw skupił się na obecnych w pokoju, by po chwili omieść wzrokiem całe pomieszczenie, a na końcu przypatrzyć się leżącemu bez zmysłów na sofie rannemu mężczyźnie.

Kiedy nadinspektor skończył mówić, sierżant zwrócił się do mnie:

— Być może mnie pan pamięta, sir. Pracowaliśmy razem przy sprawie w Hoxton.

— Pamiętam doskonale — odrzekłem, wyciągając dłoń.

— Rozumie pan, sierżancie Daw, że ma pan całkowicie wolną rękę, jeśli chodzi o tę sprawę — odezwał się ponownie inspektor.

— Mam nadzieję, że pod pańskim zwierzchnictwem, sir — oświadczył.

Tamten potrząsnął głową i odrzekł z uśmiechem:

— Coś mi się zdaje, że ten przypadek będzie wymagał całkowitego zaangażowania i mnóstwa czasu. Mam inne zadania, lecz mimo to jestem w pełni zainteresowany i jeśli będę mógł służyć pomocą, uczynię to z przyjemnością.

— Doskonale, sir — odrzekł Daw, przyjmując zadanie z czymś w rodzaju salutu. Bez zwłoki przystąpił do śledztwa.

Wpierw zwrócił się do doktora, zanotował sobie jego nazwisko i adres, po czym poprosił o sporządzenie szczegółowego sprawozdania na własny użytek, a także na potrzeby policyjnej kartoteki. Doktor Winchester skłonił się z powagą i zobowiązał do dostarczenia raportu. Sierżant zbliżył się do mnie i rzekł ściszonym głosem:

— Podoba mi się ten lekarz. Myślę, że dobrze będzie nam się współpracować.

Następnie zwrócił się do panny Trelawny:

— Proszę mi opowiedzieć tyle, ile się da o pani ojcu, o jego nawykach, stylu życia – właściwie o wszystkim, co go interesuje, albo czym mógł się interesować.

Miałem się właśnie wtrącić, informując go o jej niewiedzy w kwestiach dotyczących ojca, lecz powstrzymała mnie ruchem ręki i odpowiedziała sama.

— Niestety! Wiem tyle, co nic. Nadinspektor Dolan i pan Ross już zdążyli wszystkiego wysłuchać.

— Cóż, madame, będziemy musieli się zadowolić tą wiedzą — stwierdził łagodnie oficer. — Zadam jeszcze tylko kilka pytań. Powiada pani, że była na zewnątrz, kiedy dotarły do niej jakieś hałasy?

— Przebywałam w swoim pokoju. Kiedy rozległy się te dziwne dźwięki, od razu się obudziłam. Natychmiast wyszłam na korytarz. Drzwi do sypialni ojca były zamknięte, nie zauważyłam też nikogo na półpiętrze i schodach. W tym czasie nikt nie mógłby stamtąd wyjść tak, bym go nie zauważyła, jeśli do tego pan dąży.

— Właśnie to chciałem wiedzieć, miss. Jeśli każdy, kto wie cokolwiek, zrelacjonuje mi to równie szczegółowo, wkrótce dojdziemy do sedna sprawy.

Podszedł do łóżka i dokładnie je obejrzał, po czym spytał:

— Czy ktoś dotykał łóżka?

— Z tego, co mi wiadomo, to nie — odrzekła panna Trelawny. — Spytam jeszcze panią Grant, naszą służącą — dodała, podnosząc słuchawkę i uderzając w dzwonek domofonu. Pani Grant odpowiedziała osobiście.

— Proszę przyjść, pani Grant — wezwała ją panna Trelawny. — Panowie chcą wiedzieć, czy ktoś ruszał łóżko.

— Ja na pewno nie, madame.

— A zatem — stwierdziła panna Trelawny, zwracając się do sierżanta Dawa — nikt inny też nie mógł go ruszać. Jedynie pani Grant i ja byłyśmy tu w tym czasie. Nie wydaje mi się, żeby któryś ze służących zbliżał się do łóżka po tym, jak wszczęłam alarm. Ojciec leżał niedaleko sejfu, wszyscy się nad nim pochylali, ale wkrótce ich odesłaliśmy.

Daw nakazał nam ruchem dłoni, byśmy pozostali w drugiej części pokoju, podczas gdy sam zaczął przy pomocy lupy badać łóżko, jednocześnie usiłując nie zmienić ułożenia najmniejszej nawet fałdy pościeli. Przy pomocy szkła zbadał także podłogę obok, zwracając szczególną uwagę na spryskany krwią zagłówek, rzeźbiony misternie w twardym, czerwonym drewnie. Cal po calu, poruszając się na kolanach, uważając, by nie zatrzeć krwawych śladów, podążał za nimi w stronę wielkiego sejfu, gdzie znaleziono ciało. Przebadał podłogę w promieniu kilku jardów, lecz najwyraźniej nie znalazł niczego, co przykułoby jego uwagę. Na końcu obejrzał front samego sejfu – zamki, spód i wierzch podwójnych drzwi, a szczególnie ich krawędzie.

Zbliżył się następnie do zamkniętych i zaryglowanych okien.

— Okiennice były zamknięte? — zwrócił się do panny Trelawny, bardziej stwierdzając fakt, niż pytając.

Przez cały ten czas Doktor Winchester zajmował się pacjentem. Nałożył na ranę opatrunek, zbadał głowę, gardło oraz klatkę piersiową. Kilkakrotnie przytknął nos do ust nieprzytomnego i wciągnął powietrze. Rozglądał się przy tym po pokoju, jakby czegoś szukając.

Ciszę przerwał zdecydowany głos detektywa:

— Z tego, co zauważyłem, próbowano z tym kluczykiem zbliżyć się do sejfu. Musi tu być jakiś sekretny mechanizm, którego nie jestem w stanie zidentyfikować, mimo że zanim wstąpiłem do policji, przepracowałem rok u Chubbów2. Składa się na niego kombinacja siedmiu liter, lecz wygląda na to, że jest ona również zabezpieczona odrębnym zamkiem. To dzieło Chatwooda3. Zadzwonię do nich i spróbuję się czegoś dowiedzieć.

Gdy uznał pracę za zakończoną, zwrócił się do lekarza:

— Czy na ten moment, jest coś jeszcze, o czym chciałby mi pan powiedzieć przed dostarczeniem raportu? Jeśli ma pan jakieś wątpliwości, poczekam, ale im szybciej będę znał detale, tym lepiej.

Winchester odpowiedział natychmiast:

— Jeśli o mnie chodzi, nie ma powodów, by zwlekać. Sporządzę rzecz jasna pełny raport. W międzyczasie jednak powiem panu, co już mi wiadomo – w rzeczy samej niezbyt wiele i jak sądzę nic rozstrzygającego sprawę. Nie stwierdziłem urazu głowy, który mógłby spowodować stupor, w którym się pacjent znajduje. Aczkolwiek zakładam ewentualność, że jest on pod działaniem jakiejś substancji odurzającej lub hipnozy. Nie wydaje mi się, aby był pod wpływem narkotyków – przynajmniej nie środków, które znam. W pomieszczeniu panuje jednak tak dominujący zapach mumii, że trudno jest wyczuć substancję o delikatniejszym aromacie. Śmiem twierdzić, że zauważyli panowie obecność zapachów, które można skojarzyć z Egiptem: bitumen, nard, aromatyczną gumę4, przyprawy i tym podobne. Niewykluczone, że jest gdzieś w tym pokoju, skryta wśród osobliwości i silniejszych zapachów, jakaś substancja albo płyn, mogące wywołać efekt, jaki właśnie widzimy. Możliwe, że pacjent zażył ów specyfik i zranił się, będąc w fazie snu. Nie uważam tego na razie za pewnik. Inne okoliczności, których być może nie zauważyłem, mogą obalić tę teorię. Lecz na ten moment zanim nie wykluczymy tej ewentualności, należy brać ją pod uwagę.

W tym momencie sierżant Daw mu przerwał:

— Tak, to możliwe, lecz w takim razie powinniśmy natrafić na narzędzie, którym zraniono nadgarstek. Wszędzie znajdowałyby się ślady krwi.

— W rzeczy samej! — potwierdził doktor, poprawiając okulary takim gestem, jakby szykował się do wykładu. — Lecz jeśli pacjent w istocie użył jakiegoś nieznanego specyfiku, ten mógł nie zadziałać natychmiastowo. A skoro nie jesteśmy na razie świadomi jego właściwości – jeśli ów domysł jest oczywiście prawidłowy – musimy być przygotowani na wszelkie możliwości.

W tej chwili do rozmowy włączyła się panna Tre-lawny:

— Tak mogło być, jeśli przyjmiemy działanie narkotyku, lecz w dalszej części zakładamy, że ojciec sam sobie zadał ranę, będąc już pod jego wpływem.

— Zgadza się! — odrzekli jednocześnie lekarz i detektyw. Mówiła więc dalej:

— Niemniej pańska teza nie wyczerpuje wszystkich możliwości, doktorze. Musimy mieć świadomość, że może wchodzić w grę również inny jej wariant. Sądzę, że w pierwszej kolejności powinniśmy szukać narzędzia, którym zraniono nadgarstek ojca.

— Być może odłożył broń do sejfu, zanim stracił przytomność — odezwałem się, odrobinę zbyt pochopnie oddając głos pierwszej nasuwającej się myśli.

— Raczej nie — zaoponował szybko doktor. — A przynajmniej to mało prawdopodobne — dodał taktownie, skłaniając się lekko w moim kierunku. — Jak pan widzi, cała lewa ręka jest zakrwawiona, nie ma jednak ani śladu krwi na sejfie.

— To prawda!

Po moim stwierdzeniu zapadła dłuższa cisza. Jako pierwszy przerwał ją lekarz.

— Pacjentowi przyda się jak najszybciej pielęgniarka. Znam odpowiednią osobę. Pójdę po nią i postaram się przyprowadzić. Proszę, by do mojego powrotu ktoś nieustannie przy nim czuwał. Być może trzeba go będzie później przenieść do innego pomieszczenia, na razie jednak niech leży tutaj. Panno Trelawny, mogę prosić, aby pani lub pani Grant tu zostały – może niekoniecznie w pokoju, lecz na tyle blisko pacjenta, by go obserwować – zanim wrócę?

Kobieta skłoniła się w odpowiedzi, siadając obok sofy. Doktor udzielił jej kilku wskazówek, co robić w przypadku, gdyby pacjent ocknął się przed jego powrotem.

Nadinspektor również szykował się do wyjścia. Podszedł do sierżanta Dawa i oznajmił:

— Powinienem wracać na posterunek, chyba że z jakichś powodów życzy pan sobie, abym jeszcze chwilę tu pozostał.

Ten zapytał w odpowiedzi:

— Czy Johnny Wright jest jeszcze pana podkomendnym?

— Tak! Chciałby pan, abym mu go przydzielił? — Daw skinął głową. — W takim razie przyślę go niebawem. Pozostanie tu tak długo, jak uzna pan to za stosowne. Powiem mu, aby przyjmował instrukcje bezpośrednio od pana.

Sierżant towarzyszył mu w drodze do drzwi, mówiąc:

— Bardzo dziękuję, sir. Doceniam pana wyrozumiałość wobec podwładnych. Praca z panem to dla mnie zaszczyt. Powinienem też już wracać do Scotland Yardu i złożyć raport naczelnikowi. Potem skontaktuję się z Chatwoodem. Wrócę najszybciej, jak się da. Zakładam, proszę pani, że będę się mógł tu zatrzymać na dzień lub dwa. To może pomóc rozwiązać szybciej tę zagadkę, a także dodać pani otuchy.

— Będę niezmiernie wdzięczna.

Mężczyzna przypatrywał się jej przyjaźnie przez chwilę, zanim przemówił.

— Czy mógłbym przed odejściem rozejrzeć się po biurku pani ojca? Może tam znajdziemy jakąś wskazówkę, która stanowi klucz do tych wypadków.

Żarliwość jej odpowiedzi wręcz go zaskoczyła.

— Ma pan pozwolenie na wszystkie działania, które mogą pomóc w rozwiązaniu tej strasznej sprawy – odkryciu, co przytrafiło się mojemu ojcu oraz w ustaleniu, jak można go w przyszłości ustrzec przed takimi przypadkami!

Sierżant z miejsca rozpoczął drobiazgowe oględziny toaletki, a następnie biurka. W jednej z szuflad znajdowała się zapieczętowana koperta, którą od razu podał pannie Trelawny.

— List adresowany do mnie, bez wątpienia pisany ręką ojca! — orzekła, otwierając ją bez zwłoki.

Obserwowałem wyraz jej twarzy podczas czytania. Zauważyłem jednocześnie, że sierżant Daw również nie spuszcza z niej oka, studiując przelotne ekspresje, w związku z czym zacząłem przyglądać się także jemu. Kiedy panna Trelawny pogrążyła się w lekturze, nabrałem pewnego przekonania, które wolałem zachować dla siebie. Być może detektyw miał jakieś podejrzenia co do niej, ale były one raczej potencjalne niż ostateczne.

Przez kilka następnych minut panna Trelawny stała zamyślona z listem w dłoni, po czym przestudiowała go z uwagą ponownie. Uczucia temu towarzyszące zintensyfikowały się, co pozwoliło mi na ich łatwiejsze śledzenie. Kiedy skończyła, ponownie pogrążyła się w myślach. Następnie z widocznym wahaniem oddała list detektywowi. Przeczytał go uważnie, również dwukrotnie, zachowując przy tym kamienną twarz. Następnie skłoniwszy się, oddał dokument. Po krótkiej chwili trafił on w moje ręce. Wtedy dziewczyna rzuciła w moim kierunku błagalne spojrzenie. Nagły rumieniec rozlał się po jej bladych policzkach i czole.

Kartkę przyjąłem z mieszanymi uczuciami, lecz także z radością. Nie miała oporów, by przekazać list detektywowi, ale nie musiała go pokazywać nikomu innemu. Co do mnie… nie chciałem wybiegać myślami w przyszłość. Przeczytałem treść, świadom skupionych na mnie oczu policjanta i panny Trelawny.

MOJA NAJDROŻSZA CÓRKO, pragnąłbym, byś potraktowała ten list jako rodzaj instrukcji – obowiązującej i koniecznej, niepodlegającej żadnym odstępstwom – w razie, gdyby przytrafiło mi się coś niefortunnego bądź nieoczekiwanego przez Ciebie i innych. Gdybym został w tajemniczy sposób i niespodziewanie dotknięty – czy to chorobą, wypadkiem lub napaścią – Ty musisz te instrukcje spełnić co do joty. Gdybym nie znajdował się, w chwili gdy czytasz te słowa, w swojej sypialni, trzeba mnie tam przenieść, najszybciej jak to możliwe, niezależnie od stanu, w jakim się będę znajdował. Jeślibym nawet już nie żył, ciało moje musi zostać tam sprowadzone. Od tej chwili, o ile nie będę mógł sam wydawać instrukcji albo nie zostanę pogrzebany, nie mogę ani na moment pozostać sam. Od zmierzchu do świtu przynajmniej dwie osoby muszą czuwać przy mnie. Byłoby dobrze, gdyby w pomieszczeniu od czasu do czasu pojawiła się wykwalifikowana pielęgniarka, zwracając uwagę na symptomy, trwałe lub chwilowe, które wydałyby się jej podejrzane. Moi adwokaci, Marvin & Jewkes, 27B Lincoln’s Inn, są w posiadaniu instrukcji, co czynić należy w przypadku mojej śmierci. Pan Marvin zobowiązał się osobiście podjąć wszelkie kroki, by spełnić moje oczekiwania. Doradzam Ci także, moja droga córko, świadom będąc, iż nie masz żadnych bliskich, do których mogłabyś się zwrócić, byś znalazła zaufaną osobę, która mogłaby przebywać w domu również nocą, absolutnie dyspozycyjną, zdolną stawić się na każde wezwanie. Może to być mężczyzna lub kobieta, lecz bezwzględnie musi przebywać w towarzystwie pomocnika płci przeciwnej. Zrozum, że istotą mojego życzenia jest zaangażowanie do tego zadania zarówno męskiego, jak i żeńskiego intelektu. Raz jeszcze, moja droga Margaret, proszę, byś wymóg obserwacji potraktowała nader poważnie, jakby Ci się nie wydawał dziwny. Jeśli powali mnie choroba lub zostanę ranny, nie stanie się to w zwyczajnych okolicznościach. Ponownie proszę, by me instrukcje wypełnić dokumentnie.

Ani jedna rzecz z mojego pokoju – mówię tu o eksponatach – pod żadnym pozorem nie może zostać usunięta ani przestawiona. Mam swoje powody, by obstawać przy aktualnym ich rozstawieniu. Każda zmiana może pokrzyżować moje plany.

Gdybyś potrzebowała pieniędzy lub porady, pan Marvin postąpi zgodnie z Twoim życzeniem, do czego ma moje pełne upoważnienie.

ABEL TRELAWNY

Przeczytałem list raz jeszcze, zanim zabrałem głos, gdyż nie chciałem dać niczego po sobie poznać. Wybór owego przyjaciela mógł być przełomowym momentem. Miałem nadzieję, że padnie na mnie. Miłość jednakowoż nigdy nie pozbawia człowieka wątpliwości, więc nadal byłem pełen obaw. Moje myśli zdawały się wirować z prędkością błyskawicy, lecz po chwili miałem już w głowie ułożony plan. Nie wypadało co prawda samemu zgłaszać się do roli zaufanej osoby, którą doradzał ojciec, aczkolwiek spojrzenie panny Trelawny stanowiło znak, którego nie należało ignorować. Co więcej, szukając pomocy, czyż nie zwróciła się właśnie do mnie – do osoby obcej, jeśli nie liczyć jednego tańca i kilku chwil spędzonych razem podczas popołudniowej wycieczki po rzece? Lecz czy nie uzna, że kolejna prośba będzie upokarzająca? Poniżyć ją! Nie! Tego pragnąłem jej za wszelką cenę oszczędzić. Gdy sam zaproponuję pomoc, ewentualna odmowa nie będzie dla niej niezręczna. Oddałem więc list ze słowami:

— Mniemam, iż wybaczy mi pani, panno Trelawny, jeśli spodziewam się zbyt wiele, acz byłbym zaszczycony, mogąc pomóc w doglądaniu jej ojca. Pomimo tych smutnych okoliczności, rad będę, jeśli uzna mnie pani za godnego tego przywileju.

Wbrew widocznemu wysiłkowi, by zapanować nad emocjami, jej twarz i szyja zaczerwieniły się. Oczy zdawały się kontrastować z bladymi policzkami, kiedy rumieniec ustąpił. Odrzekła cicho:

— Będę wdzięczna za pańską pomoc. — A po namyśle dodała jeszcze: — Lecz nie może pan pobłażać moim egoistycznym potrzebom! Wiem, że jest pan zaprzątnięty własnymi obowiązkami i, pomimo iż cenię sobie wysoko pańską przychylność, zajmowanie mu czasu byłoby niestosowne.

— Skoro o tym mowa — odparłem natychmiast — mój czas należy do pani. Jestem w stanie z łatwością tak zorganizować sobie pracę, by móc przyjść tu po południu i zostać do rana. Później, jeśli sytuacja będzie tego wymagała, nawet dostosować godziny pracy, by być do dyspozycji.

Była wielce poruszona. Widziałem, że jest bliska płaczu i aby to ukryć, odwróciła głowę. Do rozmowy włączył się w tym momencie detektyw:

— To wielkie szczęście, że się pan tu znalazł, panie Ross. Ja również zamierzam tu pozostać, za pozwoleniem panny Trelawny i moich przełożonych ze Scotland Yardu. Ten list zmienia postać rzeczy. Rzuca też kolejny cień na całą zagadkę. Gdyby był pan łaskaw poczekać tu godzinę albo dwie, udałbym się w tym czasie na komendę, a następnie do producenta sejfu. Zastąpię pana, jak wrócę.

Kiedy wyszedł, zostawiając mnie sam na sam z panną Trelawny, przez jakiś czas żadne z nas się nie odezwało. W końcu podniosła oczy i popatrzyła na mnie. Na tę chwilę nie zamieniłbym się nawet z królem. Przez moment krzątała się jeszcze przy leżącym ojcu, a następnie upewniając się, że będę nad nim czuwał podczas jej nieobecności, wybiegła z pokoju.

Za kilka minut powróciła z panią Grant, dwiema pokojówkami i kilkoma mężczyznami, którzy nieśli ramę i materac lekkiego, żelaznego łóżka. W mgnieniu oka je złożyli. Gdy po skończonej pracy wyszli, Margaret zwróciła się do mnie:

— Dobrze będzie wszystko przygotować przed powrotem doktora. Z pewnością zechce ojca położyć do łóżka, gdyż będzie ono stosowniejsze niż sofa.

Postawiła krzesło obok nieprzytomnego mężczyzny, usiadła i rozpoczęła czuwanie.

Zacząłem chodzić po pokoju, wszystkiemu uważnie się przyglądając. Zaiste, było w nim wystarczająco dużo ciekawych przedmiotów, by wzbudzić zainteresowanie każdego – nawet gdyby okoliczności nie okazały się takie dziwne. Całe pomieszczenie, wyłączając sprzęty i meble niezbędne w sypialni, zapełniały osobliwości pochodzące przeważnie z Egiptu. Ponieważ było ono dość obszerne, dawało możliwość umieszczenia sporej ich liczby, pomimo pokaźnych rozmiarów niektórych eksponatów.

Kiedy zwiedzałem pokój, sprzed domu dobiegł nas chrzęst kół na żwirowanym podjeździe. Za chwilę rozległ się dźwięk dzwonka przy drzwiach wejściowych, a kilka minut później, po kurtuazyjnym pukaniu do drzwi i zachęcającym „proszę”, wszedł doktor Winchester, prowadząc ze sobą młodą kobietę w ciemnym stroju pielęgniarki.

— Miałem szczęście! — oznajmił, wchodząc. — Od razu udało mi się ją znaleźć i okazało się, że jest wolna. Panno Trelawny, oto pani Kennedy!

IIIOpiekunowie

Uderzyło mnie spojrzenie, jakim obdarzyły się młode kobiety. Zapewne nawyk obserwacji wyglądu i zachowania świadków oraz oceny ich osobowości podczas rozpraw wszedł mi w krew i dawał o sobie znać również poza salą sądową. Na tym etapie życia interesowałem się wszystkim, co zajmowało pannę Trelawny, a skoro ją zaskoczył widok nowoprzybyłej, ja także zwróciłem na nią uwagę. Przyrównując do siebie kobiety, postrzegałem pannę Trelawny w nowym świetle. Obydwie były bez wątpienia całkowitymi przeciwieństwami. Panna Trelawny, zgrabna, wysoka i wyprostowana, miała cudowne oczy – duże, szeroko otwarte, ciemne i łagodne, pełne tajemniczej głębi. Przywodziły na myśl mroczne lustra, których używał doktor Dee do magicznych rytuałów. Raz, podczas pikniku, doszła moich uszu uwaga jednego z sędziwych dżentelmenów, odbywającego niegdyś liczne podróże po krainach Orientu, który porównał jej spojrzenie, do „wrót otwartych na odległy, oświetlony nocnymi lampami meczet”. Klasyczne brwi, idealnie skrojone i gęste, stanowiły ich doskonałą oprawę. Włosy, również ciemne, miały w sobie miękkość aksamitu. Generalnie czarne włosy kojarzą się ze zwierzęcą siłą, w tym jednak wypadku tak nie było. Perfekcyjnie ułożone i niezwykle bujne wskazywały bardziej na hart ducha niż cechy animalnego temperamentu. Ta kobieta była wręcz idealna. Postura, gesty, sylwetka, kształtne usta, których szkarłat w połączeniu z bielą zębów rozjaśniał dolną część twarzy, tak jak oczy rozjaśniały górną. Dłoń o długich smukłych palcach zdawała się poruszać z jakąś wrodzoną gracją. Cała ta nieskazitelna aparycja zdominowana przez grację, urok i charyzmę, składała się na jej osobowość.

Pani Kennedy dla odmiany była niższego wzrostu niż przeciętna kobieta, dość tęga i przysadzista, o szerokich, silnych rękach. Jej karnacja przypominała barwą jesienny liść. Miała długie, żółtobrązowe włosy, a orzechowe oczy błyszczały złotymi refleksami w piegowatej, opalonej twarzy. Rumiane policzki potęgowały wrażenie owego pysznego brązu, a czerwone usta i białe zęby wręcz je podkreślały. Miała zadarty nos – bez dwóch zdań – lecz taki nos przeważnie świadczy o szlachetnej naturze, wytrwałości i poczciwości. Szerokie, jasne czoło, jedyne miejsce oszczędzone przez piegi, znamionowało determinację i zdrowy rozsądek.

Doktor Winchester po drodze ze szpitala wyjawił jej konieczne szczegóły, więc bez zbędnych słów przystąpiła do opieki nad pacjentem. Sprawdziła nowe łóżko, poprawiła poduszki, wysłuchała zaleceń lekarza, po czym cała nasza czwórka wspólnie przeniosła nieprzytomnego z sofy na łóżko.

Tuż po południu, gdy wrócił sierżant Daw, posłałem do mojego mieszkania na Jermyn Street po odzież, książki i dokumenty, których mógłbym potrzebować w ciągu najbliższych kilku dni. Potem zająłem się swoimi zawodowymi obowiązkami.

Sąd obradował tego dnia do późna, rozpatrując ważną sprawę. Wybiła szósta, kiedy zmierzałem do bram Kensington Palace Road. Okazało się, że moje rzeczy umieszczono już w obszernym pokoju, który przylegał do pomieszczenia pacjenta.

Nie ustaliliśmy na tę noc jeszcze regularnych dyżurów przy chorym, toteż wczesnym wieczorem były one dość przypadkowe. Pani Kennedy, która czuwała cały dzień, położyła się, by przyjść ponownie do chorego o dwunastej. Doktor Winchester, który miał zostać w domu na kolacji, przebywał w pokoju pana Trelawny'ego aż do jej podania i powrócił tam po posiłku. W tym czasie w pomieszczeniu przebywała pani Grant w towarzystwie sierżanta Dawa, który chciał dokończyć szczegółowe przeszukanie sypialni. O dziewiątej zmieniliśmy z panną Trelawny doktora. W ciągu dnia przespała się kilka godzin, by wypocząć przed nocnym dozorem. Oświadczyła, że zamierza czuwać przy ojcu. Nie próbowałem jej od tego odwodzić, wiedząc, że już podjęła decyzję. Natychmiast postanowiłem, że będę z nią trzymał straż – chyba że wyraźnie zaznaczy, iż sobie tego nie życzy. Na razie jednak nie wspominałem o swoim zamiarze. Weszliśmy do pokoju na palcach tak cicho, że pochylający się nad łóżkiem doktor niczego nie usłyszał, wręcz wydawał się przestraszony, gdy nas zauważył. Zagadkowość całej sprawy najwyraźniej pobudziła jego nerwy, tak jak i każdego z nas. Był, jak mniemam, nieco na siebie zły, że dał się zaskoczyć, gdyż odezwał się pospiesznie, chcąc zapewne zamaskować zakłopotanie.

— Doprawdy, brak mi już konceptu, jak wyjaśnić przyczynę tego stuporu. Powtórzyłem badania najdokładniej, jak mogłem, i jestem pewien, że nie nastąpił żaden uraz mózgu, brak też objawów obrażeń wewnętrznych. Żaden istotny organ nie został naruszony. Podawałem mu, jak wam wiadomo, kilkakrotnie posiłki i w widoczny sposób pomogły. Oddech jest regularny, puls wolniejszy i silniejszy niż rano. Nie znalazłem śladu jakiegokolwiek znanego mi narkotyku, brak przytomności nie przypomina również typowego transu hipnotycznego, których byłem świadkiem w Szpitalu Charcota w Paryżu. Co do tych ran… — Położył delikatnie palec na zabandażowanym nadgarstku, spoczywającym poza kołdrą, i dodał: — Nie wiem, czym mogły zostać spowodowane. Nasuwa mi się skojarzenie z gręplarką, lecz to przecież niedorzeczne. Zastanawiałem się także, czy mogło zadać je jakieś dzikie zwierzę o ostrych pazurach. Ale to chyba również niemożliwe. Skoro o tym mówimy, czy są w domu jakieś zwierzęta, coś niezwykłego jak, dajmy na to, tygrys?

Panna Trelawny odpowiedziała uśmiechając się z takim smutkiem, że aż ścisnęło mi się serce.

— Ależ skąd! Ojciec nie znosi zwierząt w domu, chyba że są martwe albo zmumifikowane. — Słowa te przesycone były goryczą, a może zazdrością, trudno mi to było jednoznacznie określić. — Nawet mój biedny kotek jest ledwie tolerowany. Pomimo że to najsłodszy i najlepiej wychowany kot na świecie, przebywa tu w pewnym sensie warunkowo i nie ma wstępu do tego pokoju.

W chwili, gdy to mówiła, rozległo się ciche drapanie do drzwi. Twarz panny Trelawny się rozjaśniła, a ona sama poderwała z miejsca ze słowami:

— Właśnie jest! Mój Silvio. Staje na tylnych łapkach i drapie w drzwi, kiedy chce wejść. — Otworzyła, zwracając się do kota, jakby to było dziecko: — Stęskniłeś się za mamusią? Chodź do mnie, nie uciekaj!