Klątwy, duchy i zbrodnie - Kuryłowicz Renata - ebook + książka

Klątwy, duchy i zbrodnie ebook

Kuryłowicz Renata

0,0
41,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Są takie historie, których nie da się wyjaśnić.

Szkielet kobiety, który pojawia się i znika w pokrytej rdzą klatce zawieszonej na przydrożnym drzewie. Lewitujące dziecięce łóżka i krew płynąca z kranów w opowieściach o domu na amerykańskim przedmieściu. Światła samoczynnie zapalające się na sali sądowej podczas procesu w sprawie morderstwa „Hello Kitty”.

Czy słyszysz skrzypienie klatki mężobójczyni Marie-Josephte Corriveau? Czy czujesz cmentarną woń unoszącą się w nawiedzonym domu w Amityville? Czy dostrzegasz czającą się przy schodach postać bestialsko zamordowanej Fan Man-yee?

Zbliż się i wysłuchaj opowieści przekazywanych szeptem w blasku migoczącego płomienia świecy.

Zmierz się z niewyjaśnionym.

Renata Kuryłowicz (Renata z Worka Kości) – historyczka sztuki, znawczyni w dziedzinie kryminalistyki i kryminologii. Pisze i opowiada o antropologii śmierci, zbrodniach i prawdziwej makabrze. Autorka bloga i podcastu true crime Zbrodnie bez cenzury. Zrealizowała m.in. sześcioodcinkową serię o Jeffreyu Dahmerze. Twórczyni autorskiego cocktail baru Worek Kości w Warszawie, pierwszego na świecie domu burleski i kryminału. Mama dwóch synów i dwóch kotów, wdowa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 285

Data ważności licencji: 10/1/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Renata Kuryłowicz

Copyright © for the Polish edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025

Projekt okładki

Magda Kuc

Fotografia na okładce

© blanaru | Getty Images

Fotografia autorki

© Anna Krasouska

Grafika wykorzystana na początku części

Magda Kuc

Wydawczyni

Olga Orzeł-Wargskog

Redaktorki prowadzące

Adrianna Kapelak, Wiktoria Wermińska

Redakcja

Ida Pawłowska

Opieka redakcyjna

Sabina Wojtasiak

Korekta

Kinga Kosiba, Magdalena Wołoszyn-Cępa, Karolina Wąsowska

Opieka produkcyjna

Karolina Korbut, Dawid Kwoka

Opieka promocyjna

Marta Greczka

978-83-8427-365-4

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Książka zawiera szczegółowe opisy przemocy fizycznej i psychicznej, znęcania się, przestępstw seksualnych, tortur oraz morderstw. Niektóre fragmenty mogą być szczególnie drastyczne i nieodpowiednie dla wrażliwych czytelników i czytelniczek.

W książce poruszane są wątki dotyczące problematyki zdrowia psychicznego, w tym zaburzeń psychicznych i kryzysów emocjonalnych. Opisane przypadki nie mają na celu sugerowania prostych zależności przyczynowo-skutkowych między chorobami psychicznymi a zachowaniami przestępczymi. Treść służy analizie indywidualnych historii i złożonych mechanizmów psychologicznych, a nie generalizacji.

Wstęp

Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku, zabieram Cię do krainy opowieści, w których true crimes – prawdziwe zbrodnie – łączą się ze światem duchów, upiorów i rozsierdzonych bóstw z różnych religii. Ponieważ sama zaliczam się do grona niedowiarków, zostawiam Wam furtkę: nie musicie wierzyć dosłownie w każdy szczegół tych historii. Nie narzucam własnej wizji ani wyjaśnień zdarzeń, które wymykają się ludzkiemu rozumowi.

Zainteresowanie zjawiskami paranormalnymi towarzyszy mi od dziecięcych lat. Nigdy nie zapomnę dramatycznej historii mieszkającej obok mojej babci kobiety, która pewnego dnia przepadła bez śladu. Bawiłam się z jej dziećmi, bywałam w ich gospodarstwie, przeżywałam wraz z nimi stratę matki. Do dziś mam ciarki, gdy wracam wspomnieniami do chwili ujawnienia prawdy o zaginionej. Sąsiadka poważnie chorowała – na co, tego już nam, dzieciom, nie zdradzono. Wiedzieliśmy jednak, że nie czuła się dobrze i była osłabiona. Wpadła do studni, a jej bliscy – niczego nieświadomi – przez kolejne kilka dni pili wodę z tego ujęcia.

Tragiczny los sąsiadki i obraz jej martwego ciała na dnie studni powracał do mnie przez wiele lat. Tak jak wspomnienia zabaw na poniemieckim cmentarzu, który Polacy po wojnie zrównali z ziemią i posadzili na jego miejscu las iglasty. Wraz z innymi dzieciakami przesiadywaliśmy na skraju dawnej nekropolii i wyciągaliśmy z ziemi kości, guziki, fragmenty mundurów. Nie dostrzegaliśmy w tym niczego niewłaściwego, nie opowiadaliśmy o naszych zabawach dorosłym – oni zresztą i tak nie byli tym zainteresowani.

Nie zdradziliśmy też rodzicom ani nikomu innemu, że w pobliżu szamba na babcinym podwórku zrobiliśmy cmentarz zwierząt. Żadnego z nich nie zamordowaliśmy! Zbieraliśmy martwe ciałka i urządzaliśmy im kato­lickie pogrzeby.

Śmierć czaiła się wszędzie – w codzienności, w życiu na wsi (mieszkałam w Płocku, ale rodzice często podrzucali nas babci) – z całą swoją banalnością. Dorośli opowiadali o duchach i upiorach, w które sami wierzyli, i podsycali dziecięcy strach swoim. Gdy nieco podrosłam, z podobnym zaangażowaniem oglądałam horrory: Piątek trzynastego, Teksańską masakrę piłą mechaniczną, Egzorcystę, Ducha, Koszmar z ulicy Wiązów i wiele, wiele innych. Postaci z tych filmów nawiedzały mnie później w snach, mimo to nie potrafiłam odmówić sobie kolejnego seansu kina grozy.

Po latach okazało się, że wcale z tego nie wyrosłam. Gdy studiowałam historię sztuki, uwielbiałam zanurzać się w świecie barokowych pogrzebów i portretów trumiennych, szukałam motywów czaszki i memento mori. W życiu zawodowym zostałam na bardzo długi czas wydawczynią. Moim głównym autorem był Stephen King – mistrz grozy, którego wielbiłam i kochałam do szaleństwa (platonicznie, rzecz jasna). Udało mi się z nim spotkać osobiście i siłą powstrzymywałam się, by nie paść przed nim na kolana. Oprócz Kinga specjalizowałam się w zagranicznej literaturze kryminalnej i horrorach.

Ukoronowaniem tej dziwnej życiowej drogi, jaką prowadzi mnie los, jest Worek Kości – miejsce w Warszawie, w którym łączę fascynację true crime, literaturą, burleską i grozą. Przy wejściu do lokalu stoi trumna – najprawdziwsza – do której można się przymierzyć. To mój sposób na oswajanie śmierci i lęku przed nią.

Chyba nie potrafię na jednej osi ułożyć wszystkich doświadczeń, które doprowadziły mnie do napisania tej książki. Wiem, ile kryje się za tym przeżyć, lektur, gromadzonej latami wiedzy, wrażliwości, szacunku do zmarłych oraz pokory wobec śmierci. Mam nadzieję, że podczas lektury będzie to odczuwalne. Choć nie wierzę w zjawiska paranormalne, z ciekawością i silnymi emocjami zgłębiam ich drugie dno – to prawdziwe, zwykle naznaczone bólem i traumą.

Usiądź więc wygodnie, zatop się w lekturze i uwierz w… ducha? Nie, jeszcze nie. O tym porozmawiamy na końcu mojej opowieści.

Duch mordercy, duch ofiary

La Corriveau – morderczyni męża i legenda jej klatki

Marie-Josephte Corriveau, znana jako La Corriveau, pojawia się w wielu powieściach, sztukach, operach, piosenkach i ludowych opowieściach jako wiedźma i seryjna morderczyni, która pozbawiła życia siedmiu swoich mężów. Pierwszy z nich miał upaść po uderzeniu dzbanem w głowę, po czym zostać kopnięty przez konia, dlatego śmierć uznano za wypadek. Drugiemu żona miała wlać do uszu wrzący ołów. Trzeci zginął od wbicia igły głęboko w serce. Czwartego otruła. Piątemu wbiła w mózg szpilkę od kapelusza. Szósty został uduszony liną. Siódmemu mężowi, jak głosi opowieść, udało się przeżyć próbę uduszenia i wyjawić światu potworne zbrodnie La Corriveau.

Tyle że… prawda wyglądała zupełnie inaczej.

Marie-Josephte Corriveau przyszła na świat na początku 1733 roku w chłopskiej rodzinie, we francuskiej kolonii Nowa Francja, na terenach dzisiejszej Kanady. Spośród jedenaściorga dzieci Josepha Corriveau i Marie-Françoise Bolduc najprawdopodobniej tylko ona dożyła dorosłości. W wieku szesnastu lat wyszła za mąż za dwudziestotrzyletniego Charles’a Boucharda, młodego mężczyznę pochodzącego z tej samej wsi, Saint-Vallier. Para doczekała się trójki dzieci: Marie-Françoise, Marie-Angélique i Charles’a. Marie-Josephte owdowiała w 1760 roku, po jedenastu latach małżeństwa. Nie wiemy, na co dokładnie zmarł jej mąż, ale nic nie wskazuje na to, by miała z tym cokolwiek wspólnego.

Wdowa wyszła ponownie za mąż zaledwie piętnaście miesięcy później. Jej drugim mężem został Louis Étienne Dodier, rolnik z rodzinnego Saint-Vallier. W nocy z 26 na 27 stycznia 1763 roku – po półtora roku małżeństwa, które okazało się torturą zarówno dla kobiety, jak i dla jej dzieci – znaleziono w stodole zakrwawione zwłoki mężczyzny z licznymi obrażeniami głowy. Oficjalnie jego śmierć uznano za nieszczęśliwy wypadek – według pierwszych podejrzeń został kopnięty przez konia. Szybko ­pochowano ciało, lecz plotki rozeszły się błyskawicznie – mówiono, że Marie-Josephte zadźgała męża widłami.

Mężczyzna nie cieszył się sympatią ani wśród sąsiadów, ani wśród rodziny żony. Miesiąc przed jego śmiercią Marie-Josephte uciekła z domu przed znęcającym się nad nią fizycznie i psychicznie mężem. Schroniła się u wuja, ale Louis Étienne złożył na nią oficjalną skargę za „niesubordynację”. Major James Abercrombie osobiście wydał rozkaz sprowadzenia kobiety do domu męża.

W tym czasie Nowa Francja znajdowała się już pod brytyjską okupacją – w 1760 roku kolonia została podbita przez wojska Korony, a w pierwszych latach rządy sprawowało wyłącznie wojsko. Gdy zaczęły narastać plotki, nowe władze zdecydowały się wszcząć śledztwo w sprawie śmierci Dodiera. Aresztowano Marie-Josephte Corriveau wraz z jej ojcem Josephem Corriveau. Oboje zostali uwięzieni w Królewskiej Reducie w Quebecu.

Proces rozpoczął się pod koniec marca 1763 roku w klasztorze urszulanek. Ojciec i córka stanęli przez trybunałem wojskowym złożonym z dwunastu oficerów pod przewodnictwem podpułkownika Rogera Morrisa. 9 kwietnia zapadł wyrok – Josepha Corriveau skazano na śmierć przez powieszenie, a córkę uznano za wspólniczkę. Wymierzono jej karę sześćdziesięciu batów i napiętnowano literą „M” – jak murderess, „morderczyni” – na ręce.

W trakcie procesu ujawniono, że w sprawę zaangażowana była także Isabelle Sylvain, siostrzenica Josepha Corriveau. Kobieta kilka razy zmieniała zeznania, czym wprowadzała sędziów w błąd. Ostatecznie uznano ją za współwinną i skazano na trzydzieści batów oraz napiętnowanie literą „P” – od angielskiego perjury, czyli „krzywoprzysięstwo”. Na dzień przed egzekucją Joseph wyspowiadał się wielebnemu Augustinowi-Louisowi de Glapionowi. Wyznał, że pomagał córce, lecz to ona sama dokonała zbrodni. Ksiądz nie dochował tajemnicy spowiedzi i pobiegł z tą informacją do oficerów. Zapewne w jego mniemaniu zło mogło pochodzić tylko od kobiety, a mężczyzna był jedynie jej narzędziem.

W połowie kwietnia trzydziestoletnia Marie-Josephte przyznała się do winy. Zeznała, że zabiła męża podczas snu. Dwa razy uderzyła go siekierą w głowę. Nie była w stanie dłużej znosić życia pod jednym dachem z domowym oprawcą i – doprowadzona do ostateczności – popełniła zbrodnię. Sąd skazał ją na powieszenie, a jej zakute w łańcuchy ciało miało zostać wystawione na widok publiczny – ku przestrodze. W sprawie Josepha i jego siostrzenicy odbył się drugi proces, w wyniku którego ich uwolniono.

18 kwietnia 1763 roku w Quebecu odbyła się egzekucja Marie-Josephte. Jej martwe ciało umieszczono w specjalnej klatce, wykonanej z łańcuchów i żelaznych obręczy, a następnie zawieszono na szubienicy przy ruchliwym skrzyżowaniu dróg. Zwłoki wisiały tam przez mniej więcej pięć tygodni, a na pewno do 25 maja, kiedy na prośbę mieszkańców wojskowi zezwolili na ich zdjęcie i pochówek. Morderstwo kolejnych pięciu mężów było więc niemożliwe…

Skąd taka osobliwa kara? Oświeceni Francuzi nigdy by do czegoś takiego nie dopuścili, natomiast Brytyjczycy nie widzieli problemu w tym, by kontynuować okrutne tradycje przywiezione z Wysp. Jeszcze żywych zdrajców i morderców – w tym ojcobójców – zamykano w żelaznych klatkach przymocowanych do murów miasta albo zawieszonych na słupach na rynku. Skazańcy umierali powoli z głodu, zimna i wycieńczenia.

W Anglii już w XVII wieku zakazano wykonywania tej formy kary na żyjących ludziach, wciąż jednak praktykowano samo wystawianie zwłok. Najpierw zatem wieszano skazanych, potem ich ciała umieszczano w żelaznych obręczach i wystawiano w ruchliwych miejscach publicznych, a w wypadku piratów – przy szlakach wodnych. Więźniowie wiedzieli, że przyszedł ich czas, gdy w ich celi pojawiał się kowal, by zdjąć miarę. Zakutych w ­metal szczątków nie chowano w trumnach, zakopywano je bezpośrednio w ziemi albo porzucano i zostawiano kości na pastwę czasu.

W Wielkiej Brytanii ten makabryczny zwyczaj przetrwał aż do XIX wieku – po raz ostatni zastosowano go w 1837 roku. Ale nie tylko Anglicy bywali tacy okrutni. W komnacie tortur na Hradczanach w Pradze znajduje się tak zwana czarna dziura. Wisiała nad nią klatka, do której wsadzano i przykuwano skazańca. Torturowano go za pomocą różnych narzędzi, po czym opuszczano zmaltretowane, choć wciąż żywe ciało do ciemnej jamy. Po jakimś czasie je wyciągano, znęcano się nad nim i znów wrzucano je do dziury. I tak aż do śmierci.

Gdyby nie brytyjska okupacja, Marie-Josephte zostałaby prawdopodobnie skazana na spalenie na stosie – taki wyrok przewidywano dla kobiet oskarżonych o morderstwo. W okresie oświecenia Francuzi złagodzili nieco te karę: kat miał obowiązek udusić skazaną długim skórzanym sznurkiem, w momencie gdy płomienie dosięgały jej ciała. Niestety czasami sznur przepalał się zbyt szybko – wtedy kobieta konała przez długie minuty, w trakcie których dusiła się i płonęła żywcem. Dopiero w 1790 roku, po wprowadzeniu prawa angielskiego, oficjalnie zniesiono w Kanadzie palenie na stosie.

Ciało La Corriveau i jej klatkę zdjęto i pochowano w nieoznaczonym grobie na cmentarzu w Lévy. Przez niemal sto lat Marie-Josephte spoczywała w – przynajmniej pozornym – spokoju. Tymczasem jej historia stopniowo obrastała w legendę. Legendę o kobiecie, która miała zamordować aż siedmiu mężów.

W 1851 roku, w trakcie poszerzania parafialnego cmentarza w Saint-Joseph-de-la-Pointe-de-Lévy, grabarze natrafili na klatkę. Choć była pokryta rdzą, wciąż znajdowało się w niej kilka ludzkich kości. Początkowo wystawiono ją w zakrystii kościoła, dokąd przyciągała lokalnych ciekawskich i amatorów makabr, a potem wyruszyła w podróż do Montrealu, Quebecu i w końcu do Nowego Jorku, na Broadway. Tam klatkę nabył słynny przedsiębiorca rozrywkowy Phineas Taylor Barnum, zwany księciem szarlatanów, a czasami księciem oszustów, organizator osławionych freak shows. W swoim Muzeum Amerykańskim wystawił ją na widok publiczny z mało znaczącym opisem: „Z Quebecu”.

Skromna żelazna szubienica-klatka znalazła się obok wypchanych zwierząt, woskowych figur, krasnoludów, syren i muzeum żywych ludzi o zdeformowanych ciałach. W muzeum gwiazdami byli: niskorośli, bliźnięta syjamskie, osoby wytatuowane od stóp do głów oraz spreparowane hybrydy ludzi i psów.

Po wielkim pożarze przybytku Barnuma w 1865 roku klatka przeszła w ręce jego wspólnika, Mosesa Kimballa, a ten przeniósł ją do Muzeum Bostońskiego.

Klatkę Corriveau odnaleziono ponownie w 2011 roku, wśród zbiorów Mosesa Kimballa. Liczne badania i ekspertyzy potwierdziły autentyczność znaleziska, które następnie trafiło do Muzeum Cywilizacji w Quebecu, gdzie można oglądać je do dziś.

Marie-Josephte w opowieściach ludowych przeszła upiorną metamorfozę – stała się trucicielką, potomkinią słynnej La Voisin z Paryża. Jej zbrodnia została wyolbrzymiona przez jej współczesnych, a potem przez następne pokolenia.

Co ciekawe, żadna z wersji tej opowieści nie tłumaczy, dlaczego kolejnych sześciu mężczyzn z własnej woli zdecydowało się poślubić wdowę, co takiego miała w sobie i czym usypiała ich czujność.

La Corriveau na zawsze zapisała się w pamięci mieszkańców Quebecu jako postrach okolicy. I mimo upływu lat wciąż nim pozostaje.

Klatkę z martwą kobietą wystawiono przy najbardziej uczęszczanej drodze wiodącej do Quebecu. Choć w rzeczywistości wisiała tam zaledwie przez kilka tygodni, to według ludowej legendy zwłoki przez długie lata tkwiły w żelaznych obręczach. Kiedy ciało i kości całkiem wyschły, klatka zaczęła nagle krzyczeć, bez ustanku – aż do chwili jej zdjęcia. Według innej wersji szczątki zniknęły nagle, porwane przez diabła prosto do piekła.

Podobno upiór La Corriveau do dziś uprzykrza życie podróżnym. Pojawia się jako duch uwięziony w żelaznej klatce, czepia się pleców samotnych wędrowców i żąda przeniesienia przez rzekę – na sabat czarownic. Ale prawda wygląda inaczej: kobieta nie była ani potworem, ani seryjną morderczynią. Za odebranie życia przemocowemu, brutalnemu mężowi zapłaciła własnym. Źródła sugerują, że była zdesperowana i zastraszona, a w tamtych czasach kobiety praktycznie nie miały możliwości rozwodu, ucieczki czy prawnej ochrony przed przemocą w małżeństwie.

Czyż to nie ironia, że prawdziwy oprawca przeszedł do historii jako ofiara, a ofiara – jako potwór? Strach przed La Corriveau to w istocie lęk przed kobietami, które odważyły się wziąć sprawy we własne ręce. Nie wykluczam, że cień Marie-Josephte wciąż błąka się gdzieś w okolicach rodzinnej wsi. Dopóki krzyczy i zawodzi na skraju dróg, dopóty żyje w opowieściach. Niech to będzie małe zadość­uczynienie za jej udrękę.

Morderstwo „Hello Kitty”

W maju 1999 roku czternastoletnia Melody zgłosiła się na posterunek policji w Tsim Sha Tsui*, dzielnicy Hongkongu. To, co powiedziała funkcjonariuszom, początkowo wydało im się dziwaczne, może nawet zabawne. Na szczęście postanowili zweryfikować słowa nastolatki.

Przez ostatnie tygodnie Melody nie mogła spać. Nękały ją koszmary, w których pojawiała się zakrwawiona, okaleczona młoda kobieta. Dziewczyna ją znała – wraz z trzema mężczyznami brała udział w wydarzeniach prowadzących do śmierci kobiety.

Szczegóły zbrodni były wstrząsające. Trudno uwierzyć, że ktoś mógłby tak dręczyć drugiego człowieka. Dlatego policjanci z wahaniem wyruszyli na Granville Road 31. Według nastolatki to właśnie tam – w pięciopokojowym mieszkaniu – miały znajdować się dowody potwierdzające jej słowa.

Dzielnica Tsim Sha Tsui przyciągała setki tysięcy turystów. Na dwóch dolnych kondygnacjach domu przy Granville Road 31 mieściły się drogie sklepy, na dwóch górnych – wielopokojowe mieszkania. Melody zaprowadziła policjantów do jednego z nich. Wnętrze wypełniały zabawki Hello Kitty i liczne gadżety z jej wizerunkiem: zasłony, ręczniki, pościel, a nawet sztućce. Bez wątpienia mieszkał tu zagorzały fan bohaterki japońskich filmów animowanych.

Nastolatka wskazała na gigantyczną pluszową Hello Kitty z ogonem syreny. Po rozpruciu głowy zabawki policjanci wyjęli z niej ludzką czaszkę. Na półkach w lodówce znajdowało się poporcjowane mięso. Jak się później okazało, były to fragmenty ludzkiego ciała. Na podłodze znaleziono ludzki ząb.

Co działo się w mieszkaniu przy Granville Road 31 przez niemal miesiąc?

Historia zaczęła się tak: Fan Man-yee została porzucona przez rodziców we wczesnym dzieciństwie. Dorastała w domu dziecka, który opuściła w wieku szesnastu lat. Od tego momentu musiała radzić sobie sama. Bez wykształcenia i wsparcia, wylądowała na ulicy jako pracownica seksualna, a potem weszła do świata przestępców.

W 1996 roku zatrudniła się jako tancerka w klubie nocnym, w którym poznała swojego przyszłego męża. Oboje byli uzależnieni od narkotyków. Zamieszkali razem, a w 1998 roku na świat przyszedł ich syn. Nie wiadomo, czy chłopiec był dzieckiem pary, czy też jego ojcem był jeden z klientów Fan. Wiadomo natomiast, że sąsiedzi wielokrotnie skarżyli się na głośne kłótnie i odgłosy przemocy domowej dobiegające z mieszkania tej rodziny.

W 1997 roku Fan Man-yee rozpoczęła pracę jako hostessa w domu publicznym w dzielnicy Tsim Sha Tsui. Przybytek obsługiwał niebezpiecznych mężczyzn, w tym członków chińskiej mafii. Jeden z nich, trzydziestoczteroletni Chan Man-lok, został regularnym bywalcem lokalu i klientem Fan. Gangster, diler narkotyków i stręczyciel traktował dziewczynę nie tylko jak pracownicę seksualną, ale też jak podwładną do wszelkich zleceń i posług. Spędzali razem długie wieczory i noce, w trakcie których często odurzali się metamfetaminą. Dopiero gdy kobieta zaszła w ciążę, odnalazła w sobie siłę, by zerwać z nałogiem.

Niestety popełniła kardynalny błąd – za który zapłaciła najwyższą cenę. Ukradła Chanowi portfel. Mężczyzna szybko się zorientował, kto stoi za kradzieżą. Fan ­została zmuszona do zwrotu skradzionej sumy. To jednak nie zaspo­koiło Chana. Zażądał dodatkowej rekompensaty, którą również otrzymał. Gdy po raz kolejny upomniał się o pieniądze, Man-yee nie miała już środków, by spłacić rosnący dług.

Przerażona, porzuciła pracę w klubie i ponownie trafiła na ulicę. Odnalezienie jej nie stanowiło dla Chana i jego kolegów specjalnego wyzwania.

W marcu 1999 roku Fan Man-yee została uprowadzona przez trzech mężczyzn i nastolatkę. Grupą dowodził Chan, a w jej skład wchodzili: dwudziestosiedmioletni ­Leung Shing-cho, dwudziestojednoletni Leung Wai-lun oraz wspomniana Melody. Nie było to jej prawdziwe imię – chronił je nadany przez sąd immunitet. Nastolatka była zarówno partnerką Chana, jak i zapewne jego ofiarą, którą zmuszał do świadczenia usług seksualnych innym mężczyznom.

Pierwotny plan zakładał porwanie, zgwałcenie, a następnie wykorzystanie młodej kobiety w celach zarobkowych. Gangsterzy zabrali ją do mieszkania przy Granville Road 31. Już pierwszej nocy mężczyźni, będący pod wpływem narkotyków, pobili ją. Zmaltretowana kobieta stała się ofiarą ich okrutnej gry. Była więziona i torturowana przez potwornie długi miesiąc.

Fan Man-yee bito metalowymi pałkami, rurami, narzędziami kuchennymi, meblami i wszystkim, co oprawcy mieli pod ręką. Melody widziała, jak najstarszy z mężczyzn kopał ofiarę kilkadziesiąt razy w głowę. Gdy skończył, nastolatka weszła w rolę oprawcy i kontynuowała kopanie bezbronnej kobiety. Później tłumaczyła policji, że miała wrażenie, jakby to była zabawa.

Fan podwieszano też pod sufitem i wykorzystywano jako worek treningowy. Oprawcy znęcali się nad kobietą w sposób niewyobrażalnie okrutny. Wcierali ostre przyprawy w jej poranione ciało, polewali rany woskiem ze świec i rozgrzanym plastikiem. Celowo ranili przede wszystkim nogi i stopy, by pozbawić ją możliwości ucieczki. Wykorzystywali ją seksualnie, zmuszali do upokarzających aktów – oddawali mocz na jej twarz i do jej ust i bili ją za każdym razem, gdy odmawiała podporządkowania się. W pewnym momencie posunęli się jeszcze dalej: zmusili ją do spożycia odchodów.

Ofiara musiała się uśmiechać i twierdzić, że podoba się jej bicie. Gdy odmawiała, była poddawana jeszcze brutalniejszym torturom. Przestępcy przez niemal cały czas byli pod wpływem środków odurzających. W przerwach od znęcania się nad młodą kobietą przechodzili do drugiego pokoju, by grać w gry wideo.

Trudno pojąć, jak daleko potrafią posunąć się ludzie w swym okrucieństwie. Te sceny budzą odrazę, która nie mieści się w granicach zwykłego wyobrażenia o cierpieniu. Każdy kolejny szczegół tortury brzmi jak koszmarny dowód na to, że człowiek czasem zachowuje się gorzej niż naj­brutalniejsze bestie. Kiedy zapytano nastolatkę, dlaczego brała udział w takim horrorze, zeznała, że zabawa z Fan przestawała być taka „fajna”, gdy ta traciła przytomność.

Pewnego kwietniowego wieczoru cała czwórka wyszła na piwo. Zostawili Fan Man-yee związaną kablem i zamkniętą w łazience. Po powrocie do mieszkania Melody weszła do toalety i znalazła zwłoki kobiety. Jej twarz była spuchnięta, ciało pokrywały pęcherze i zaropiałe rany. Po miesiącu tortur ofiara zmarła z wycieńczenia. Widok martwej kobiety nie zrobił na oprawcach większego wrażenia. Zostawili ciało na podłodze i poszli spać.

Melody jeszcze wtedy nie wiedziała, że Fan niebawem zacznie nawiedzać ją w snach.

Następnego dnia Chan uznał, że muszą jak najszybciej pozbyć się zwłok, zanim odór rozkładu zwróci na nich uwagę. Znieczuleni na cierpienie, przenieśli ciało do wanny i brutalnie rozczłonkowali je za pomocą piły. Oderwali mięso od kości, a następnie je oskórowali i ugotowali w garnkach, by zatrzymać proces rozkładu i pozbyć się zapachu śmierci. Tak przygotowane szczątki wynosili razem z innymi śmieciami w foliowych workach. Chan Man-lok kazał wspólnikom nakarmić psy ciałem ofiary. Nie wiadomo jednak, czy wypełnili oni jego rozkaz. Część mięsa nadal znajdowała się w lodówce, gdy do mieszkania weszła policja.

Odciętą przez Chana głowę Fan wrzucono do garnka. Początkowo gotowaniem zajął się Leung Shing-cho, po pewnym czasie poprosił jednak Melody, by go zastąpiła. Nastolatka odmówiła – twierdziła, że jest zbyt przerażona, aby zbliżyć się do kuchenki. Leung zaproponował jej, by udawała, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Podeszła więc i przyznała mu rację: gotująca się głowa wyglądała nierealnie, zupełnie jak coś, co można zobaczyć w filmie.

Gangsterzy, zmęczeni dziesięciogodzinnym makabrycznym rozczłonkowywaniem zwłok, poczuli się głodni. Na kuchence, na której gotowała się głowa Fan Man-yee, jak gdyby nigdy nic przyrządzili sobie zupę.

Po wygotowaniu i oczyszczeniu czaszki wsadzili ją do rozprutej głowy pluszowej Hello Kitty i zaszyli ją z powrotem.

Fan Man-yee przeszła w swoim krótkim życiu wiele. Doświadczyła porzucenia, pracy na ulicy, biedy i uzależnienia od narkotyków. Na końcu przyszło to, co najgorsze – koszmar tortur, które trwały dniami i nocami, aż odebrały jej życie.

Melody, która przed sądem zeznawała jako Ah Fong, opowiedziała o tym wszystkim ze szczegółami. W zamian za to zwolniono ją z odpowiedzialności za współudział w zbrodni.

Proces trwał sześć tygodni i cztery dni. Mężczyźni zostali skazani za zabójstwo. Niestety stan szczątków nie pozwalał na ustalenie, co było bezpośrednią przyczyną śmierci Fan Man-yee. Oskarżeni i ich obrońcy twierdzili, że kobieta zmarła w wyniku przedawkowania narkotyków, które zażyła z własnej woli. Tę wersję podważył jej mąż, który przypomniał, że Fan porzuciła nałóg po zajściu w ciążę.

Nie udało się jednoznacznie udowodnić, że oskarżeni działali z zamiarem zabójstwa Fan Man-yee, co pozwoliło im uniknąć dożywotniego wyroku bez opcji zwolnienia warunkowego. W Hongkongu kara śmierci nie jest wykonywana od 1966 roku. Gdyby jednak zostali zatrzymani na terenie Chin kontynentalnych, najprawdopodobniej zostaliby skazani na śmierć i rozstrzelani.

Nie było wątpliwości, że do śmierci Fan doprowadziło niewyobrażalne okrucieństwo trzech mężczyzn. Każdy z nich próbował zrzucić winę na pozostałych, żaden nie przyznawał się do udziału w zbrodni. Psychiatrzy określili ich jako pozbawionych wyrzutów sumienia socjopatów.

Wyrok wydano 6 grudnia 2000 roku. Trzej mężczyźni, ubrani w eleganckie ciemne garnitury, wysłuchali go bez cienia emocji.

Nieżyjący już sędzia Peter Van Tu Nguyen, pięćdziesięcio­jednoletni prawnik wietnamskiego pochodzenia, skazał mordercze trio za nieumyślne spowodowanie śmierci na dożywocie z możliwością warunkowego zwolnienia po dwudziestu latach. W uzasadnieniu wyroku powiedział, że nigdy nie spotkał się z takim poziomem okrucieństwa, deprawacji, bezduszności, brutalności ani złośliwości okazanych człowiekowi przez innego człowieka.

Ponadsześciomilionowa społeczność Hongkongu była zbulwersowana decyzją sądu – możliwością warunkowego zwolnienia mężczyzn. W tamtym czasie według statystyk rocznie na 100 tysięcy ludzi zdarzało się 1,23 morderstwa. Według danych Wydziału Kryminologii na Uniwersytecie w Hongkongu ta dawna brytyjska kolonia była jednym z najbezpieczniejszych miast świata. Dla porównania: ten sam wskaźnik dla Nowego Jorku był piętnaście razy wyższy.

Mąż ofiary wyraził zadowolenie z ogłoszonego wyroku. Nie zmieniało to jednak faktu, że wyrok ten nie przywrócił życia jego żonie ani nie uwolnił go od wspomnień o jej cierpieniu.

Leung Shing-cho po apelacji w 2004 roku otrzymał nieco złagodzony wyrok: dożywocie z możliwością wyjścia warunkowego po osiemnastu latach. Wyszedł na wolność w kwietniu 2014 roku. Nie nacieszył się nią jednak zbyt długo – w sierpniu 2022 roku oskarżono go o napaść seksualną na dziesięcioletnią dziewczynkę i skazano na dwanaście miesięcy pozbawienia wolności.

Udręka Fan Man-yee ponoć wciąż trwa. Jej duch podobno nawiedza miejsce, w którym zginęła.

Podczas procesu, gdy obrońca oskarżonych stwierdził, że kobieta sama była winna swojej śmierci, światła na sali sądowej miały nagle rozbłysnąć i wprawić obecnych w osłupienie. Pojawiały się też doniesienia, że wokół szczątków Fan utrzymywał się intensywny zapach rozkładu – zarówno w kostnicy, jak i w mieszkaniu przy Granville Road 31.

Przez kolejne miesiące po morderstwie kamery monitoringu w sklepach przy Granville Road rejestrowały kobiecą sylwetkę czającą się w środku długo po godzinie zamknięcia. Postać kuliła się ze strachu, ukrywając twarz. Łuszcząca się czerwona farba na poręczach schodów w budynku przypominała ludziom krew spływającą cienką strużką. Nocami w różnych pomieszczeniach dało się słyszeć rozpaczliwy płacz kobiety.

Budynek, w którym dokonano zbrodni, został rozebrany we wrześniu 2012 roku. W chińskiej kulturze przesądy i wiara w duchy są silne – nikt nie chciał tam mieszkać ani prowadzić biznesu. Cztery lata później w tym samym miejscu otwarto jednak hotel Soravit, który funkcjonuje do dziś.

Na podstawie historii morderstwa „Hello Kitty”, jak nazwały je media, powstały dwa horrory erotyczne wyprodukowane w Hongkongu. Oba filmy miały premierę w styczniu 2001 roku: The Human Pork Chop [Ludzki kotlet schabowy] oraz There Is a Secret in My Soup [W mojej zupie jest tajemnica]. Filmy te nie są warte uwagi.

Choć ta sprawa porusza wyobraźnię i szokuje brutalnością, przypomina również o czymś głębszym. W tle takich dramatów jak morderstwo Fan Man-yee zawsze kryją się złożone mechanizmy społeczne: wykluczenie, bieda, przemoc domowa, brak wsparcia dla ofiar i łatwość, z jaką niektórzy ludzie tracą resztki człowieczeństwa. True crime to nie tylko opowieści o przestępstwach – to także zwierciadło pokazujące, jak wiele musi jeszcze zmienić się w naszym świecie, by podobne tragedie nigdy się nie powtórzyły.

* W rozdziale zastosowano ogólnie rozpowszechnione sposoby zapisu hongkońskich nazw miejscowych i osobowych, bez użycia międzynarodowej transkrypcji.

Zabójca, którego dręczyły ofiary

Terry Childs zmarł w 2023 roku. Odsiadywał wyrok dożywotniego pozbawienia wolności za morderstwo popełnione czterdzieści cztery lata wcześniej. Początkowo skazano go tylko za jedno zabójstwo. Dopiero w więziennej izolatce zaczęły prześladować go głosy ofiar. Pod ich naciskiem przyznał się do całej serii zbrodni. Ile osób naprawdę zabił? Tego nie udało się ustalić. Sam mówił o dwunastu ofiarach. Śledczy udowodnili pięć.

Childs urodził się w 1955 roku w Kalifornii. Już jako nastolatek sięgnął po narkotyki i alkohol. Po raz pierwszy trafił za kratki w wieku piętnastu lat za rabunek. Rzucił szkołę i pozostał na przestępczej drodze. Od tamtej pory, podobnie jak kilku jego braci, notorycznie łamał prawo i trafiał do aresztu. Zwykle dostawał łagodne kary, które niczego go nie nauczyły.

W 1985 roku został aresztowany wraz ze swoją dziewczyną za nielegalne posiadanie symulatora moździerza artyleryjskiego. Wkrótce stał się głównym podejrzanym w sprawie morderstwa siedemnastoletniej Lois Sigali. Jej ciało znaleziono niecałe dwa tygodnie wcześniej. Zginęła od piętnastu kul około pięciu dni przed odkryciem zwłok.

Gdy Childs oczekiwał na proces w sprawie nielegalnego uzbrojenia, policja kontynuowała śledztwo dotyczące zabójstwa nastolatki. Do śledczych zgłosił się świadek, który widział, jak dziewczyna wsiada do forda mustanga, bardzo podobnego do auta należącego do Childsa. W trakcie dochodzenia ustalono również, że mężczyzna kupił od znajomego broń. Na jego niekorzyść przemówiła także lekkomyślność – przed dokonaniem morderstwa ćwiczył strzelanie do drzewa i pozostawił łuski. Analiza balistyczna wykazała, że kupiony przez Childsa luger był tą samą bronią, z której zastrzelono Lois. Choć pistoletu nie odnaleziono, poszlaki wystarczyły, by Terry’emu postawić zarzuty.

Lois Sigala, która uciekła z domu, przez kilka miesięcy mieszkała razem z Childsem i jego partnerką. W tym czasie Terry zaczął podejrzewać, że nastolatka zamierza donieść na niego na policję i ujawnić jego udział w napadzie na gospodę Pasatiempo. Zwierzył się swojej partnerce, że planuje zabicie Lois, by temu zapobiec. Kazał obu kobietom wsiąść do swojego samochodu i wywiózł je poza Scotts Valley. Tam zastrzelił Lois. Nie dokonał egzekucji jednym strzałem. Torturował ofiarę – najpierw strzelił dziewięć razy w jej ramiona, uda i brzuch. Chciał, żeby cierpiała, zanim dobił ją ostatnimi strzałami w głowę. Lois, walcząc o życie, próbowała odpełznąć od Childsa, co jeszcze bardziej go podniecało.

Dziewczyna Childsa zawarła z prokuraturą ugodę, na mocy której skazano ją jedynie na pięć lat więzienia. Proces Terry’ego rozpoczął się 15 stycznia 1987 roku. Kluczowym momentem było zeznanie jego byłej partnerki, która szczegółowo opisała zarówno zaplanowanie, jak i przebieg zbrodni. Terry nie przyznał się do winy i twierdził, że jest chory psychicznie.

Obrońca powołał biegłego neurologa, który zdiagnozował u oskarżonego schizofrenię paranoidalną. Dziwaczne i nieadekwatne do sytuacji zachowania Childsa opisali przed sądem również jego znajomi. Adwokat próbował podważyć wiarygodność głównego świadka, dlatego wskazywał na uzależnienie dziewczyny od narkotyków.

Na początku lutego 1987 roku przysięgli uznali Childsa za winnego morderstwa pierwszego stopnia. Został skazany na dożywocie z możliwością zwolnienia warunkowego po czterdziestu jeden latach. Wkrótce po ogłoszeniu wyroku do władz dotarły informacje o zuchwałym planie oskarżonego – miał on prosić znajomego, by przemycił na salę sądową pistolet maszynowy typu Uzi. Childs zamierzał otworzyć ogień podczas rozprawy.

W 1996 roku, podczas odbywania kary, Terry Childs podjął próbę zamordowania współwięźnia na dziedzińcu więzienia stanowego Corcoran. W wyniku tego incydentu został przeniesiony do Pelican Bay State Prison, zakładu o zaostrzonym rygorze, gdzie umieszczono go w izolatce. Rok później, by wymusić na władzach spełnienie swoich żądań – przeniesienie do więzienia poza stanem i zmianę kwalifikacji czynu – Childs zaproponował, że przyzna się do jedenastu morderstw.

Jako pierwszy w więziennej celi odezwał się do niego duch Rulan McGill. Kobieta zaginęła w lipcu 1979 roku, kiedy pojechała do dentysty i na zakupy do Reno. Childs porwał ją, wywiózł poza miasto, obrabował, zgwałcił i zadźgał nożem. Nagie ciało porzucił w rowie melioracyjnym, w którym dwa dni później znaleźli je ojczym i wujek Rulan. Zbrodnia dokonana na trzydziestodwuletniej matce i nauczycielce w liceum przez lata pozostawała niewyjaśniona. Policja przesłuchała trzysta dwadzieścia osób (!), nie pojawił się jednak żaden świadek, nie znaleziono też żadnego podejrzanego. Przez osiemnaście lat śledztwo tkwiło w martwym punkcie. Childs przekonał śledczych, że mówi prawdę, ponieważ zdradził szczegóły, które mógł znać wyłącznie sprawca.

Terry Childs został poddany ekstradycji i skazany za tę zbrodnię na kolejne dożywocie w 1998 roku. Mąż McGill nie odczuwał satysfakcji, mimo że po latach sprawiedliwości stało się zadość i morderca trafił za kratki. Czuł, że ta sprawa nigdy się nie skończy, dopóki on i zabójca Rulan będą żyć. Kto wie – może jego też nawiedzał duch zamordowanej kobiety, choć z zupełnie inną intencją…

Linda Ann Jozovich zaczęła prześladować Childsa jakiś czas później. Mężczyzna uważał, że jej duch osłabia go fizycznie i sprowadza na niego choroby. Nagle poczuł wyrzuty sumienia spowodowane tym, że zabił tę dziewiętnastoletnią studentkę.

Do zbrodni doszło 7 listopada 1979 roku w hrabstwie Santa Clara. Terry, zdenerwowany kłótnią z matką, opuścił dom i krążył po okolicy, a następnie porwał młodą kobietę z parkingu przy centrum handlowym, w którym ta pracowała jako kasjerka. Bił ją, torturował, dusił, a potem zadźgał. Ciała przez lata nie odnaleziono, a zbrodnia pozostawała niewyjaśniona. Dopiero w 1995 roku turysta znalazł żuchwę i kilka żeber Lindy w górach Santa Cruz. Kolejne szczątki odkryto w 2004 roku.

Childs prosił bliskich ofiary o przebaczenie – być może po to, by głos ducha zamilkł w jego głowie. Za to morderstwo skazano go na trzecie dożywocie bez możliwości zwolnienia warunkowego.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Duchy rozwiązują zagadki kryminalne

Dostępne w wersji pełnej

Czy można zamordować… ducha?

Dostępne w wersji pełnej

Egzorcyzmy i opętania

Dostępne w wersji pełnej

Wampiry i łowcy czarownic

Dostępne w wersji pełnej

Nawiedzone miejsca

Dostępne w wersji pełnej

Dark tourism i nekroturystyka

Dostępne w wersji pełnej

Klątwy filmowe

Dostępne w wersji pełnej

Creepypasty

Dostępne w wersji pełnej

Dlaczego lubimy się bać? Horror zamiast seksu

Dostępne w wersji pełnej

Epilog

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Bibliografia

Dostępne w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Wstęp

Duch mordercy, duch ofiary

La Corriveau – morderczyni męża i legenda jej klatki

Morderstwo „Hello Kitty”

Zabójca, którego dręczyły ofiary

Duchy rozwiązują zagadki kryminalne

Czy można zamordować… ducha?

Egzorcyzmy i opętania

Wampiry i łowcy czarownic

Nawiedzone miejsca

Dark tourism i nekroturystyka

Klątwy filmowe

Creepypasty

Dlaczego lubimy się bać? Horror zamiast seksu

Epilog

Podziękowania

Bibliografia

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie

Spis treści

Meritum publikacji