Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Sięgająca początków XX wieku barwna opowieść o tej inteligenckiej rodzinie, od dawna zanurzonej w polskiej kulturze i naszej bogatej tradycji literackiej. Galerię wybitnych przedstawicieli rodu otwierają Jan August Kisielewski, dramaturg i jeden z założycieli kabaretu „Zielony Balonik”, a także Zygmunt, pisarz, radiowiec, z przekonań piłsudczyk – ojciec Stefana Kisielewskiego. Centralną postacią książki jest sam „Kisiel”, człowiek wszechstronny: kompozytor, publicysta, pisarz, wybitna osobowość życia politycznego i społecznego, enfant terrible Polski Ludowej. Zainteresowania muzyczne przekazał swemu tragicznie zmarłemu synowi, Wacławowi Kisielewskiemu, znanemu ze wspaniałych koncertów w duecie fortepianowym Marek i Wacek. Obecnie zaś rodzinę reprezentują Jerzy Kisielewski, dziennikarz, i Krystyna Kisielewska-Sławińska, romanistka i tłumaczka.
O pierwszym z Kisielewskich mówiono „najbłyskotliwszy meteor polskiego teatru”. Zanim oszalał, stworzył tylko dwie sztuki, które zyskały mu miano geniusza. Reszta – nawet to, że był współzałożycielem i pierwszym dyrektorem legendarnego Zielonego Balonika – stanowiła tylko dodatek. Nikt lepiej niż on nie opisał tej szczególnej formacji artystyczno-intelektualnej – krakowskiej cyganerii końca XIX wieku. Drugi przez całe życie musiał walczyć z opinią mniej utalentowanego. Nie bardzo mu się to udawało. W dodatku za jego najlepszą książkę uznano tę, w której opisał dzieciństwo swoje i brata. Dopiero po latach doceniono, jak wierny jest w jego powieściach obraz Polski, beznadziejnie oczekującej na wolność, w której nadejście coraz mniej osób wierzy. Trzeci ukończył konserwatorium i całe życie komponował. Oprócz tego pisał. Tyrmand uznał, że utwory muzyczne Stefana mogą istnieć lub nie – i jemu, i całemu światu są obojętne. Gdyby natomiast zrezygnował z napisania jakiegokolwiek tekstu, w świecie czegoś z pewnością by zabrakło. Dawniej bez jego felietonów niełatwo było wytrzymać absurdy PRL, dziś bez jego publicystyki jeszcze trudniej zrozumieć twór, jakim była Polska Ludowa. Czwartego uważano za wielki talent pianistyczny. Został artystąvariétési wraz ze swoim partnerem zrobił jedyną w okresie PRL prawdziwą karierę na Zachodzie. Ale najbardziej pasjonowała go polityka. Powtarzał, że przed nim był już pianista, który został premierem wolnej Rzeczypospolitej. On będzie po Ignacym Janie Paderewskim następny. Nie doczekał rewolucji 1989 roku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 412
Opracowanie graficzne: Andrzej Barecki
Redakcja: Maria Magdalena Matusiak
Korekta: Grażyna Henel
Indeks: Grażyna Henel
Na okładce i obwolucie wykorzystano rysunek Marka Szyszko
Wydanie elektroniczne nie zawiera zdjęć z wydania papierowego.
Copyright © by Mariusz Urbanek, 2006 r.
Copyright © by Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2006 r.
Copyright © for the illustration by Marek Szyszko
ISBN 978-83-244-0398-1
Wydawnictwo ISKRY
al. Wyzwolenia 18, 00-570 Warszawa
e-mail: [email protected]
www.iskry.com.pl
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
O pierwszym pisano „najbłyskotliwszy meteor polskiego teatru”. Zanim oszalał, napisał właściwie tylko dwie sztuki, po których okrzyknięto go geniuszem; trzecia powstała po skróceniu pierwszej, czwarta nie trafiła nawet na deski teatrów. Cała reszta – nawet to, że był współzałożycielem i pierwszym dyrektorem legendarnego Zielonego Balonika – była tylko mniej ważnym dodatkiem. Ale i tak wszedł do historii polskiego dramatu. Nikt lepiej niż on nie opisał tej szczególnej formacji artystyczno-intelektualnej, jaką była krakowska cyganeria końca XIX wieku.
Drugi, młodszy brat pierwszego, przez całe życie musiał walczyć z opinią mniej utalentowanego. Mimo kilku powieści i paru tomów opowiadań nie udało mu się. W dodatku za najlepszą uznano książkę, w której opisał dzieciństwo swoje i brata. Dopiero po latach doceniono, jak precyzyjnie odbija się w jego powieściach obraz Polski trwającej w beznadziejnym oczekiwaniu na wolność, w której nadejście coraz mniej osób wierzy.
Trzeci ukończył konserwatorium i całe życie komponował muzykę symfoniczną. Oprócz tego pisał. Leopold Tyrmand uznał, że jego pieśni i suity mogą istnieć lub nie, jest mu to obojętne i... zdaje się, całemu światu też. Jeśli natomiast Stefan coś napisze, to ma się wrażenie, że w świecie czegoś zabrakłoby, gdyby to właśnie napisane nie zostało. Kiedyś bez jego felietonów trudno byłoby wytrzymać absurdy PRL, dziś bez jego publicystyki jeszcze trudniej byłoby zrozumieć twór, jakim była ludowa Polska.
Czwarty uważany był za wielki talent pianistyczny. Został artystą variétés i wraz ze swoim partnerem zrobił tak naprawdę jedyną w okresie PRL prawdziwą karierę na zachodzie Europy. Wybrał muzykę rozrywkową, bo nie bardzo lubił „marnować” czas w sali prób. Choć najbardziej pasjonowała go polityka. Powtarzał, że przed nim był już jeden pianista, który został premierem wolnej Rzeczypospolitej. On będzie następnym po Ignacym Janie Paderewskim. Ale nie doczekał rewolucji 1989 roku.
Kisielewscy: Jan August, Zygmunt, Stefan i Wacek.
A w tle podzielona między zaborców Polska, która nigdy więcej nie miała się odrodzić, rewolucja 1905 roku, wielka wojna, później nazywana pierwszą światową, po niej druga, a między nimi ledwie dwudziestoletni antrakt dzielący dwa okresy rozbiorów, trwających najpierw 123 lata, a następnie jeszcze blisko pół wieku. I wreszcie 1989 rok, którego dane było dożyć tylko jednemu z nich.
A przecież nie brakuje i innych Kisielewskich.
Daniel, dziad Jana Augusta i Zygmunta, lwowski adwokat, u progu kariery porzucił praktykę prawniczą i postanowił żyć w zgodzie z naturą; zaszył się z rodziną na wsi i zakazał żonie kształcenia dzieci.
Ksiądz Leopold, stryjeczny brat obu, prawie całe życie nie wyściubił nosa z Żywca, a najdalej na północ był w Krakowie. „...oryginał niezwykły, ale byczy” – napisał o nim Stefan.
Krystyna, córka Stefana, tłumaczy powieści Chińczyków, którzy mieszkają w Europie i piszą po francusku.
„Dziwna to rodzina, albo w niej geniusze (Jan August), albo wyjątkowi birbanci, do tego gruźliczni (Henryk), albo łyki i kłapciuchy” – napisał o swoich rozrzuconych po Polsce i Europie krewnych Stefan Kisielewski.
Pierwszy z Kisielewskich, o którym wiadomo więcej, nosił imiona Daniel Florian Marcin. Urodził się w 1820 roku w Łapczycy w powiecie bocheńskim. Był synem Felicjana Onufrego i Eleonory z Brochockich, wnukiem Wojciecha Kisielewskiego, herbu Jelita, i Teofili z Dunikowskich.
Ukończył we Lwowie prawo, w 1848 roku jako legionista pierwszej kompanii lwowskiego Legionu Akademików wziął udział w Wiośnie Ludów, nie ma jednak dowodów, by zapisał się w historii jakimś szczególnym bohaterstwem. Jedynym dokumentem z tego okresu jest rozkaz udzielający mu urlopu (przed laty odnalazł go w archiwach rodzinnych biograf Jana Augusta Kisielewskiego, prof. Piotr Obrączka). Po ukończeniu studiów został adwokatem i ożenił się z panną Walerią Rościszewską, przyrodnią siostrą księcia Augusta Woronieckiego, którego od czasów rewolucji węgierskiej nazywano „czerwonym księciem”.
Księżniczka Waleria mogła sobie pozwolić na ewidentny mezalians, bo nie liczyła się z nikim i z niczym, co jednak w wypadku panny z arystokratycznego rodu nazywano ekscentrycznością.
„Jej matka, więc prababka autora Karykatur, stara księżna Woroniecka, umiała z pańska wynieść się ponad opinie szarego tłumu, a gdy zechciała, to i ponad przesądy arystokracji – pisał Adam Grzymała-Siedlecki. – Może to po niej atawizmem odzywało się w prawnuku, gdy pokazywał, że Janowi Augustowi wiele wolno”.
W spadku po księciu kolejni potomkowie rodu Kisielewskich otrzymywali imię August.
W rodzinnej tradycji zachował się wizerunek Daniela Floriana jako człowieka odznaczającego się pańskimi manierami, fantazją i lekkomyślnością. To był efekt rewolucyjnych decyzji, które podjął. Niespodziewanie dla wszystkich rzucił palestrę i przeniósł się z żoną najpierw do Tarnowa, a potem do małego folwarczku pod miastem.
„Liczne swe potomstwo schłopił, nie dając dzieciom żadnego wykształcenia – pisał o Danielu Kisielewskim Jan Lorentowicz. – Szukano w tym nakazów jakiegoś pseudodemokratyzmu i wpływów roku 1848, ale są to domysły jedynie”. Grzymała-Siedlecki napisał o wywiedzionej z haseł Wiosny Ludów „fanaberii chłopomańskiej”.
Dochodów z ubogiego folwarku szybko jednak zaczęło brakować. By zarobić na chleb, Daniel zaczął dawać jako maitre lekcje kontredansa i lansjera w Tarnowie i okolicach – we „wszelakich szkołach Podola galicyjskiego”, pisał Grzymała. Zamienił cieszący się w Galicji powszechnym szacunkiem zawód prawnika na profesję błazeńską, pogardzaną i wyśmiewaną. A już na pewno niegodną ojca licznej rodziny.
Grzymała-Siedlecki dopatrywał się w decyzji Daniela tych samych instynktów i motywacji artystycznych, jakimi dwa pokolenia później kierował się jego wnuk Jan August Kisielewski. Niechęci do spokojnego życia wśród prawniczych akt, pozwów i apelacji. Poddania się czarowi włóczęgi, cygańskiej beztroski, atmosfery zabawy.
„Jan August w Sieci tak samo będzie nienawidził spokojnego życia filistrów” – pisał.
Taniec był też jedną z niewielu rzeczy, jakich Daniel Kisielewski nauczył trzech swoich synów. Szczątkowe wykształcenie zdobywali w tajemnicy przed ojcem. Czytania i pisania uczyła chłopców matka. „...wbrew przeszkodom stawianym im przez spóźnionego jean-jacquistę” – napisał Grzymała.
Diagnoza Jeana Jacques’a Rousseau, że za całe zło świata odpowiada postępująca cywilizacja i tylko powrót do natury może uratować ludzi przed zgubą, brzmiała efektownie i kusząco, pod warunkiem jednak, że nie próbowało się wcielać jej w życie. Tymczasem Daniel ku rozpaczy żony i synów potraktował ją śmiertelnie poważnie.
„Synowie za wszelką cenę starali się wydobyć z narzuconego im przez ojca fałszywego demokratyzmu i pięli się ku sferom inteligenckim” – pisał Stanisław Helsztyński.
Zostali przez ojca „naznaczeni”. Jeden z synów Daniela popełnił samobójstwo, najstarszy, choć obdarowany umysłem wybitnym, odznaczał się „przerostem pasyj i nieskoordynowaniem impulsów”.
Tak Adam Grzymała-Siedlecki scharakteryzował Augusta Kisielewskiego, ojca Jana Augusta i Zygmunta, dziadka Stefana i pradziadka Wacka Kisielewskiego.
Najpełniejszy portret Augusta Feliksa Kisielewskiego dał w swej powieści Poranek jego syn Zygmunt. Zmienił ojcu tylko nazwisko – na Kazimierz Kwastowski. Reszta, jak wynika z dostępnych źródeł i świadectw, zgadza się niemal co do joty.
Urodzony w 1847 roku August, gdy zaczyna się powieść, ma lat 45. Wysoki, z czarną jeszcze brodą, wiecznie rozgoryczony kłopotami finansowymi, próbuje utrzymać liczną rodzinę, nieudolnie przekonując dzieci, jak ciężko i źle jest na świecie bez wykształcenia, którego odmówił mu jego własny ojciec.
Przytoczona przez Zygmunta Kisielewskiego opowieść Kwastowskiego o własnym ojcu to, niemal bez retuszu, historia Daniela Kisielewskiego. Doktor praw postanawia któregoś dnia rzucić wszystko i wyprowadzić się na wieś. Dzieciom nie daje żadnego wykształcenia, utrzymuje rodzinę z lekcji tańca.
„W waszym wieku pracowaliśmy, jak chłopskie dzieci, przy pługu i przy bydle – żali się Kwastowski własnym dzieciom. – Żeby tak mój ojciec dbał o nas jak ja, tobym nie musiał uczyć tańców i mordować się przez całe lata”.
August Kisielewski zajmował się dziesiątkami różnych rzeczy. Bywał agronomem, finansistą, technikiem, nawet artystą. „...bez poważniejszych wyników w którymkolwiek z tych powołań – pisał o nim Adam Grzymała-Siedlecki. – (...) odznaczał się wybitnym obdarowaniem umysłu, niestety ze skłonnością do rozpierzchłości intencyj i wysiłków”.
Miał za to, z trzema żonami, aż dziewiętnaścioro dzieci. Pierwsza małżonka („o której jakoś w rodzinie niewiele wiedziano” – napisała po latach przyszła żona Zygmunta, Salomea, w Materiałach do życiorysu Zygmunta Kisielewskiego) i piątka dzieci z tego małżeństwa nie przeżyła. Z drugą żoną, Józefą z Szałajków, nauczycielką w seminarium nauczycielskim w Tarnowie, miał August aż dziesięcioro potomstwa. Przeżyła siódemka, pięciu synów: Jan August, Henryk, Władysław, Zygmunt i Daniel, i dwie córki: Helena i Józefa. Z kolejną żoną, Karoliną z Adamowskich, miał jeszcze czterech synów: Leopolda, Juliusza, Wincentego i Franciszka.
Nie był dobrym mężem. Wobec żony bywał agresywny, a wobec dzieci niekonsekwentny i surowy, czasem do okrucieństwa. Raz – rzadziej – rozpuszczał; kiedy indziej – częściej – traktował z nadmierną surowością. Raz pozwalał na wszystko, innym razem bezskutecznie próbował temperamenty dzieci ukrócić.
„...był postrachem całej tej rodziny” – pisała Salomea Kisielewska.
Sam pozbawiony szkolnego wykształcenia, próbował zaszczepić w dzieciach szacunek dla wiedzy. Nie bardzo mu to wychodziło.
Poranek można bez specjalnego ryzyka traktować jako niemal dokumentalny zapis codzienności w domu Kisielewskich. Autor pozmieniał tylko imiona bohaterów. Sam nosi w książce imię Zdziś, Jan August jest Sławkiem, trzeci z braci, Henryk, ma na imię Fredek, Władysław to Czesiek, a siostra Helena otrzymała imię Wanda.
W 1892 roku, gdy Poranek się zaczyna, najstarszy Sławek ma lat szesnaście, najmłodszy Zdziś dziesięć, Fredek czternaście, a Czesiek dwanaście. Mieszkają, tak jak w rzeczywistości, w Rzeszowie, prowincjonalnym, zapyziałym miasteczku o zabłoconych uliczkach, przy Bernardyńskiej. Piotr Obrączka ustalił nawet, gdzie na podwórzu znajdowała się opisana w powieści cembrowana studnia i gdzie była łąka, na której bawili się chłopcy.
Matka, nauczycielka w szkole dla dziewcząt, która nosi w powieści swoje prawdziwe imię – Józefa, szybko – tak jak w rzeczywistości – umiera w połogu; ojciec zajmuje się najróżniejszymi rzeczami, ale kiedy naprawdę brakuje w domu pieniędzy, rusza uczyć tańca po okolicznych dworach. Ma zgodnie z prawdą trzy żony (po śmierci Józefy żeni się po raz trzeci) i dziewiętnaścioro w sumie dzieci.
„To się twój stary też naharował, no, no! Dziewiętnaścioro dzieci – drwi w Poranku ze Zdzisia szkolny kolega. – Gdyby z tego wyżyło dwunastu synów, otrzymałby od Apostolskiej Mości podarunek”.
Wśród jedenaściorga dzieci Zygmunta, które w sumie przeżyły, synów było dziewięciu.
Jan August przyszedł na świat w Rzeszowie 8 lutego 1876 roku. Był najstarszym dzieckiem w drugim małżeństwie swojego ojca. I pierwszym, które przeżyło, więc takim, z którym wiąże się najwięcej oczekiwań i nadziei, ale i najwięcej się od niego wymaga.
A ojciec, który do wszystkiego musiał dodrapywać się pazurami, oczekiwał po pierworodnym szczególnie dużo. Tym więcej, że Jan August był w rodzinie uważany za spory talent muzyczny. Po szkole brał lekcje gry na skrzypcach. W Poranku także jest mowa o muzycznym, a nie literackim talencie Jana Augusta.
Ale uczniem nie był najlepszym. Jak wynika z odnalezionych przez prof. Obrączkę w Archiwum Państwowym w Rzeszowie arkuszy ocen gimnazjum wyższego w Rzeszowie, promocja Jana Augusta do następnej klasy co roku ważyła się niemal do samego końca. W klasie III (w roku szkolnym 1888/1889 – gimnazjum rozpoczynało się w wieku lat dziesięciu) i IV udało mu się zdać wakacyjne poprawki z matematyki i łaciny, ale klasę piątą powtarzał aż dwukrotnie. Oceny niedostateczne z geografii i historii, matematyki oraz nauk przyrodniczych nie dawały szans nawet na poprawkę.
Kiedy w roku 1892/1893 wszystko wskazywało, że po raz trzeci nie zdobędzie promocji, rodzice zdecydowali o przeniesieniu syna do szkoły w Tarnowie. Zamieszkał sam, na stancji, ale piątą klasę szczęśliwie ukończył. Jednak szóstej już nie. W połowie roku został z gimnazjum usunięty. Choć nie za brak postępów.
Zygmuntowi, który urodził się 27 marca 1882 roku, nauka też nie szła najlepiej ani w rzeczywistości, ani jego literackiemu sobowtórowi na kartach Poranka. Ślęczał nad podręcznikami, wkuwał słówka i matematyczne formułki, ale nauka nie chciała się trzymać uczniowskiej głowy. Nie zawsze nawet potrafił zrozumieć, dlaczego jego odpowiedź czy to z łacińskich i greckich deklinacji, czy geometrycznych łamigłówek raz (częściej) spotyka się z reakcją: „osioł jesteś, siadaj!” – innym razem (rzadziej) z błogim: „dobrze, siadaj!”
Dzieciństwo braci nie należało do sielankowych. Bywało głodno i chłodno. Rzadko mieli okazję, by najeść się do syta. Często jedynym posiłkiem był suchy chleb popijany mieszanką herbaty i mleka. Zygmunt do końca wspominał bułki z kiełbasą kradzione z bufetu handlarki i wyprawy na most kolejowy, by choć przez chwilę poczuć rozkoszne ciepło pary wypuszczanej przez przejeżdżający pociąg.
Ale najgorzej było na podsumowanie semestru i na koniec roku szkolnego, gdy synowie wracali z cenzurkami, a ojciec przystępował do rytualnej egzekucji.
Chłopcy przedstawiali świadectwa (zwykle z jedną, dwiema, trzema ocenami niedostatecznymi) i zgodnie uderzali w bek, a ojciec szedł do drewutni po narzędzie do wymierzania sprawiedliwości. Wracał z kilkoma starannie dobranymi prętami i po kolei wołał synów do bawialni. Musieli przechylić się przez czerwony, pluszowy fotel, powygryzany przez mole i cuchnący naftaliną.
„Im ojciec mocniej walił, tym głośniej płakał, szlochał, wył syn, co znowu angielskiego wychowawcę tak podniecało do szału, że grzmocił już bez zastanowienia” – opisywał karę Zygmunt.
Jeszcze gorzej było, gdy zaczęli dorastać. Pierwszy Jan August – Sławek.
„Sławek, wracaj, bo ci bebechy powypruwam – chrapliwym rykiem grzmiał głos ojca” – Kwastowski woła starszego z synów, a młodszy Zdziś-Zygmunt modli się w duchu, by bratu udało się uniknąć kontaktu z ojcem rozwścieczonym kolejnym nieposłuszeństwem. Zaczyna z nerwów płakać, bojąc się zwykłych w takiej sytuacji wrzasków, klątw i bicia.
Zdziś na kolejne awantury w domu reagował histerią. „W popłochu i rozstroju jął, jak obłąkany, kręcić się dokoła studni, coraz prędzej, aby nie myśleć” – opisywał swoje dzieciństwo Zygmunt. Pod wpływem traumatycznych przeżyć egzaltowany chłopiec uciekał często w marzenia i świat wyobraźni.
„Te wrażenia dziecięce były w Zygmuncie tak silne, że przez całe swoje życie usilnie tępił wszelkie nawyki, które by mogły przypominać ojca” – napisała Salomea Kisielewska.
Kiedy Sławkowi udawało się umknąć na łąkę za domem, w ręce ojca dostawał się Zdziś. To na nim Kwastowski wyładowuje złość. Bije chudego jak patyk chłopca po karku, plecach, głowie. „Co? Może chcesz naśladować Sławka? Co? – gadaj!” – wrzeszczy ojciec, gdy Zdziś szlocha konwulsyjnie. Dostaje się także zalęknionej matce chłopców („I ty, naturalnie, na mnie. Ja was tu wszystkich nauczę!”).
Obaj chłopcy byli związani przede wszystkim z matką. Cichą, drobną, wiecznie zapracowaną, zmęczoną, o „gipsowobladej” twarzy, często smutną i milczącą, ale – inaczej niż ojciec – potrafiącą znaleźć dla dzieci czuły gest i słowa. Kiedy zmarła przy porodzie młodszej z sióstr, zabrakło w domu jedynego oparcia, na które mogły liczyć dzieci. Nowa żona ojca była zbyt młoda, by mu się przeciwstawić, zresztą sama szybko zaczęła rodzić, jednego po drugim, kolejnych synów Augusta.
O relacjach między braćmi też najwięcej wiadomo z powieści Zygmunta. Szesnastoletni Sławek-Jan August jest dla dziesięcioletniego Zdzisia-Zygmunta autorytetem absolutnym.
„...wszystko, co Sławek robił, było godne uwielbienia” – pisał Zygmunt.
Choć Sławek, jak każdy starszy brat, miał „smarkacza” w pogardzie.
– Dobry z niego chłopak, tylko głupi – powiada w Poranku.
Ale kiedy Sławek, nie chcąc dłużej znosić wrzasków i bicia ojca, uciekł z domu, książki, skrzypce, płaszcz, pieniądze od matki wynosił mu Zdziś.
Dzieci były najszczęśliwsze, gdy ojciec wyjeżdżał. Kiedy był w domu, należało uśmiechać się na komendę i całować po kolacji w rękę, uważając jednak, żeby przypadkiem nie wytrącić mu łyżki. Zdzisiowi dodatkowo przypadł niemiły obowiązek czyszczenia ojcowskich butów, starych i pokrytych stwardniałym błotem.
To nie był powieściowy wymysł pisarza. Przyszła żona Zygmunta Kisielewskiego wspominała po latach, że w efekcie przeżyć z dzieciństwa Zygmunt do końca życia nie znosił zapachu skóry („... z obrzydzeniem brał w palce nawet swoje własne obuwie”).
Dopiero gdy ojciec znikał z domu, zaczynało świecić słońce, a życie zmieniało się w „pasmo zdarzeń, przygód, spraw radosnych i czarujących”, pisał Zygmunt.
Gdy August Kisielewski był w domu, wymagał od dzieci pomocy. Wiejski mająteczek w Brzeziach pod Tarnowem, który kupił przed laty, nie dawał wielkich dochodów, wymagał natomiast ciężkiej pracy, by spłacić obciążoną pożyczkami hipotekę ziemi. Gotówką August zdołał wyłożyć ledwie dwudziestą część ceny.
„Ojciec nie tylko sam pracował często jak pierwszy lepszy parobek, ale i chłopców napędzał, a nawet zmuszał do roboty” – wspominał Zygmunt. Wakacje spędzali w majątku przy żniwach. Musieli pracować jak ojciec i wynajęci robotnicy. Wiązali snopki, kręcili powrósła, układali półkopki, a po żniwach poganiali konie przy orce i bronowaniu. „...to była wielka udręka dla wątłego, źle odżywionego Zygmunta, który przez całe wakacje musiał pomagać w polu i paść krowy, z którymi nie umiał sobie poradzić” – napisała Salomea.
Choć i to nic by nie pomogło, gdyby nie niewielki posag matki i jej praca w szkole. Gdy zmarła, spłacanie rat stało się jeszcze trudniejsze. „...każdy termin wisiał nad ojcem jak miecz katowski” – zapamiętał Zygmunt.
W końcu stało się to, co musiało się stać. August sprzedał posiadłość w Brzeziach i kupił dwie kamienice w Krakowie (później zamienione na jedną większą). Nie poprawiło to jednak atmosfery w rodzinie. Z trzecią żoną też nie potrafił ułożyć sobie stosunków. Zdziś był świadkiem, jak po jakimś nieporozumieniu ojciec rzucił się na macochę z pięściami, bijąc ją i wyzywając.
„...znienawidził go już otwarcie i jął szukać sposobów wyratowania się z tego domu brudu, bójek i grubiaństwa” – pisał w Poranku Zygmunt Kisielewski.
Losy jedenaściorga dzieci Augusta, które przeżyły, potoczyły się różnie. Jan August szybko zdobył sławę wybitnego dramaturga, Zygmunt przez całe życie ścigał legendę brata, Henryk ukończył studia prawnicze, ale zmarł z powodu wyniszczenia organizmu przez alkohol, Władysław został aptekarzem. Najmłodszy, Daniel, popełnił samobójstwo jeszcze przed ukończeniem gimnazjum.
„Robił podobno wrażenie subtelniejszego od reszty braci” – wspominała przyszła żona Zygmunta, Salomea.
Młodsza z dwu córek, Józia, miała 20 lat, gdy zmarła na grypę, starsza Helena („szarpiąca się w młodości, jak owa «szalona Julka»”, pisała Salomea) dożyła starości w zdaniem Salomei banalnym, niedobranym małżeństwie. Spośród dzieci Karoliny najstarszy, Leopold, był księdzem i nauczycielem w liceum w Żywcu, najmłodszy umarł zaraz po maturze na gruźlicę, drugi w kolejności syn zginął podczas okupacji w niemieckim więzieniu, Wincenty, lotnik, pozostał po II wojnie światowej w Anglii, ale na początku lat siedemdziesiątych wrócił do Polski. Rodzina rozpierzchła się.
Ale pierwszy, po kolejnej awanturze z ojcem, opuścił dom rodzinny Jan August.
Rok 1894 to był próg dorosłości. Jan August był dopiero w szóstej klasie, ale skończył już osiemnaście lat.
Dla uczniów tarnowskiego gimnazjum miarą dorosłości była wtedy gotowość upomnienia się o nieistniejącą Polskę, odwaga konspirowania, nawet jeśli w Galicji konspiracja nie wiązała się z tak wielkim ryzykiem jak w Królestwie, pod rosyjskim zaborem.
Jan August przystąpił do konspiracyjnego „sprzysiężenia”, które powstało w gimnazjum. Wszystko odbywało się w tajemnicy, nawet przed najbliższymi. Młodszy Zygmunt coś tam tylko słyszał o jakichś kółkach politycznych, które były powodem szkolnych szykan wobec brata.
„Sprzysiężenie” tyleż rewolucyjnie, ile naiwnie postawiło sobie za cel uwolnienie Polski z okowów habsburskiej państwowości. Uczniowie odwoływali się do tradycji galicyjskich. W Tarnowie bliżej im było do legendy insurekcji kościuszkowskiej i ludowego powstania 1846 roku niż do „warszawskich” powstań z lat 1830 i 1863.
Działalność sprowadzała się głównie do samokształcenia i wykładów zapraszanych gości. Jednym z wykładowców był relegowany z Uniwersytetu Jagiellońskiego student Emil Haecker, działacz Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej i przez blisko trzydzieści lat – przed i po I wojnie światowej – redaktor socjalistycznego „Naprzodu”, u którego „spiskowcy” regularnie się zbierali.
Zapamiętał niewiele młodszego od siebie szóstoklasistę, który cieszył się także wielkim poważaniem wśród kolegów. „W dyskusjach przemawiał on zawsze bardzo zapalczywie” – wspominał Jana Augusta.
Na zebranie „sprzysiężenia” z okazji setnej rocznicy powstania Kościuszki Jan August przygotował odczyt Orzeł i słońce, poświęcony rewolucji 1846 roku w Tarnowie i okolicach.
„...utwór nie przechodzący miary talentu gimnazjalnego, kiedy to najszczersze nawet uczucie przyobleka się w pompę frazesu” – napisał Adam Grzymała-Siedlecki.
Utwór płomienny, radykalny i do bólu egzaltowany.
„Braci podburzyć przeciw braciom, szpony, co ku swej skierowane miała piersi, obrócić do walki z bratem, to pomysł godny szatanów, to pomysł przesycony czernią nienawiści piekielnej, a żółcią podłości – mówił Jan August do kolegów z gimnazjum (cytat za Grzymałą-Siedleckim – M.U.) – a jego uosobienie, połączenie tych dwu barw złowieszczych, to czarnożółta hydra dwugłowa, to ptak zniszczenia i zagłady, to symbol podstępu, rozbójnictwa chytrego, szpiegostwa, zdrady, podłości!... Ach! zemsta – zemsta Ci, potworze! Przysięgam ja – białe orlę, przysięgam, że na to me życie obrócę, by pomścić się za ten plon czterdziestego szóstego roku!”
Czarnożółta hydra dwugłowa to symbol austro-węgierskiego imperium. To Austrię obwinił Kisielewski o krwawą rzeź Jakuba Szeli w 1846 roku, a potem przywołał niepodległościowo-socjalistyczne hasła księdza Stanisława Stojałowskiego.
W roku 1894, w okresie bezdusznej lojalności i urzędniczego austrofilizmu, widać u młodego Jana Augusta nie byle jakie natężenie uczuć patriotycznych, skomentował Stanisław Helsztyński.
Niedługo trwała konspiracja, patriotyczne uniesienia i tajne zebrania. Władze gimnazjum dowiedziały się („...na podstawie czyjejś denuncjacji” – napisał przyjaciel Kisielewskiego z nieco późniejszych lat, Zdzisław Dębicki) o nielegalnej organizacji i wywrotowych planach. Uczniowie, którzy brali udział w spotkaniach „sprzysiężenia”, zostali ze szkoły wyrzuceni.
Na świadectwie Jana Augusta umieszczono adnotację: „Odchodzi bez przeszkód”, co oznaczało jednak odebranie mu szansy na dokończenie nauki w którejkolwiek z palcówek monarchii austriackiej.
„Jan August znalazł się w obliczu pierwszej swej katastrofy życiowej” – napisał Grzymała-Siedlecki. Bez wykształcenia, zwłaszcza w przywiązanej do formalnych cenzusów i tytułów Galicji, był nikim.
[...]