Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 28.10.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Po długiej zimie do Chabrowego Ustronia przychodzi upragniona wiosna, a wraz z nią nowe siły i pomysły. Daniela wraca do tworzenia biżuterii i prowadzenia sklepu internetowego. Cieszy się bliskością rozkwitającej przyrody i spokojem. Niestety nie na długo. Niespodziewanie okazuje się, że czekają ją zmiany, na które nie czuje się gotowa. Szczęście jej przyjaciółki, Izy zostaje zagrożone przez byłego męża. Córka oznajmia, że rzuca studia i całkowicie poświęca się pracy. Różnica zdań sprawia, że kobiety nie potrafią znaleźć porozumienia. Najbliżsi sąsiedzi wyprowadzają się, a ich dom kupuje ekscentryczna para, początkowo wzbudzająca nieufność Danieli. Urokliwy zakątek czeka małe trzęsienie ziemi, jednak los ma w zanadrzu jeszcze jedną niespodziankę. Gdy do domu pośród pól i łąk puka pewien mężczyzna, życie nabiera nowych kolorów, wysiłki zostają nagrodzone, skomplikowane relacje zaczynają się prostować, a święty z kapliczki na rozstaju dróg wydaje się słuchać uważnie wszystkich próśb, nawet tych szeptanych ze złością.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 382
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ PIERWSZY
PRZESILENIE
Pierwsze promienie słońca musnęły drewnianą tablicę zawieszoną nad drzwiami glinianego domu. Pod wpływem ciepła szron wyparował i napis „Chabrowe Ustronie” ozdobiły kropelki wilgoci, sprawiając, że niebieskie kwiatki wokół lekko błyszczały i nabrały wyrazistości. Przez krótką chwilę wyglądały niemal jak prawdziwe, rozsiane latem po polach i łąkach.
* * *
Daniela otworzyła oczy i bardzo wyraźnie poczuła, że chce się jej żyć. Przypływ energii zmusił ją do działania. Odrzuciła kołdrę, wyskoczyła z łóżka i przeciągnęła się jak kot, który od późnej jesieni stał się pełnoprawnym lokatorem jej domu. Teraz leżał na parapecie, przypominając kawałek puchatego materiału, owinięty wokół doniczek. Nie zrzucił ich, nie przesunął, a jedynie dopasował się do ich kształtu miękkim, elastycznym ciałem. Ruchliwy ogon dawał znać, że wśród roślin wymęczonych zbyt długim brakiem słonecznego światła skryła się żywa istota.
Kobieta pogłaskała zwierzaka, który łaskawie spojrzał na nią spod półprzymkniętych powiek. Nie domagał się jedzenia ani wyjścia na dwór, mogła więc zająć się sobą. Zakrzątnęła się w kuchni, napaliła w piecu, wstawiła na kuchnię wodę w ogromnym, poobijanym czajniku, ubrała się i wykonała kilka prostych ćwiczeń. Mobilizowała się codziennie, niezależnie od samopoczucia, po tym, jak zauważyła znaczny spadek formy. Być może dzięki aktywności przetrwała ciężką i długą zimę.
Najpierw chorowała. Nieustannie gnębiły ją infekcje i gorsze samopoczucie. Pozwoliła sobie na podejrzenie, że mimo zaledwie sześćdziesięciu trzech lat dopadła ją starość. Teraz z zażenowaniem wracała pamięcią do tamtego stanu. Poddała się zniechęceniu i mniej od siebie wymagała.
Ratunkiem okazał się sukces. Spóźniony i zaskakujący. Marzyła o nim i, o dziwo, marzenie się spełniło. Jej mały biznes, projektowanie i wykonywanie biżuterii, u schyłku roku rozkwitł. Im było bliżej świąt Bożego Narodzenia, tym więcej spływało zamówień na biżuterię. Poczucie obowiązku zmusiło ją do wzięcia się w garść. Wyłączyła nadmierne analizowanie. Po prostu pracowała, a żeby całkiem nie opaść z sił, znalazła w Internecie filmy z gimnastyką dla seniorów. Codziennie rano zaciskała zęby i zmuszała się do absurdalnych ruchów. Wymachy ramion, kręcenie biodrami, skłony, przysiady i podskoki. Zastanawiała się, co by sobie pomyślała przypadkowa osoba, gdyby zajrzała przez okno do chałupy. Pewnie, że Daniela zdziwaczała. Jednak kobieta się zaparła i kontynuowała ćwiczenia, bez względu na to, za jaką głupotę uważała sport.
Za spacer musiało jej wystarczyć obejście domu i wizyty w lokalnym sklepie, do którego miała kawałek drogi. Jakimś cudem udało się jej odzyskać formę i siły, tak bardzo potrzebne, by sprostać zadaniu, jakie postawił przed nią los. Pracowała niestrudzenie od rana do nocy. Bez względu na ból pleców, łzawienie oczu i poranione palce. Kurier odwiedzał ją niemal codziennie, by odebrać paczki, a licznik zaglądających na stronę i składających kolejne zamówienia bił nieustannie.
Rozmawiając z córką, zastanawiała się, skąd to nagłe zainteresowanie jej pracami. Sławka również się zaciekawiła i przeprowadziła małe śledztwo. Okazało się, że jakaś niezwykle popularna influencerka pokazała się w naszyjniku kupionym na stronie Danieli. To wystarczyło, by sprzedaż gwałtownie wzrosła, wprawiając kobietę w osłupienie, zmuszając do mobilizacji i pozbawiając snu oraz wolnego czasu. Zamiast grzać kości przy piecu z kotem na kolanach, prawie zamieszkała w warsztacie. Uzbrojona w kubek termiczny napełniony mocną kawą, włączała muzykę z laptopa i przystępowała do pracy. Od świtu do późnych godzin nocnych.
Gdy podczas Wigilii zakomunikowała córce, że planuje w styczniu zawiesić działalność strony, pokłóciły się. No cóż, nie były to najlepsze święta w jej życiu.
* * *
Teraz usiadła przy stole nad skromnym śniadaniem i cieszyła się pierwszą od dawna chwilą, gdy zapragnęła wrócić do pracy. Palce ją zaswędziały, gdy wyobraziła sobie kruche, suszone płatki chabrów układane w malownicze kompozycje. Poczuła zapach amoniaku z utwardzacza. Dopiero zaprzyjaźniała się z nowym materiałem. Spodobała się jej biżuteria z żywicy epoksydowej. Zastanawiała się, czy do regularnej oferty nie wprowadzić spersonalizowanych sztuk.
W najgorętszym okresie pracy skontaktowała się z nią kobieta ze specjalnym życzeniem. Zależało jej, by w naszyjniku zatopić kosmyk włosów zmarłej malutkiej córeczki. Długo rozmawiały, aż Daniela się zgodziła, chociaż nie bez oporów. Samo wykonanie nie różniła się nadto od poprzednich zleceń, za to odczuwała trudny do udźwignięcia ciężar emocjonalny. Nie chciała zawieść osoby pogrążonej w żalu. To wtedy postanowiła, że po wysłaniu ostatniego zamówienia odpocznie.
Zajęcie miało być miłym sposobem dorobienia do emerytury, a stało się uciążliwym obowiązkiem wystawiającym na próbę jej możliwości fizyczne, zdrowie i nie tylko. Nie mówiła o tym Sławce. Sama nie wiedziała dlaczego. Może ze wstydu? Przecież zależało jej, by firma się rozwinęła, a jednak nie podołała zadaniu. Z determinacją zakomunikowała córce decyzję, bez podania przyczyny, poza ogólnikowym: jestem zmęczona. Nie zostawiła pola do dyskusji. Sławka długo się upierała, że powinna kontynuować działanie, póki jest zainteresowanie. Trwała przy swoim i przekonywała natarczywie, że to najgorszy moment na urlop. Obiecywała, że pomoże, chociaż sama na nadmiar czasu nie narzekała. Wręcz przeciwnie. Daniela nie mogła się nawet doprosić, by jej zapozowała. Przyzwyczaiła klientów, że na stronie jej sklepu biżuterię prezentuje modelka. Na wiosnę udało się namówić Izę, przyjaciółkę, która pojawiła się w jej życiu niespodziewanie. Chociaż niedługo minie zaledwie rok ich znajomości, sporo wspólnie przeszły i miały za sobą podobne doświadczenia. Zbliżyły się do siebie. Ostatnio jednak ich relacja się rozluźniła, bo Izę całkowicie pochłonęła odbudowa własnego życia.
Daniela nie powinna być zaskoczona starciem, bo odkąd jej córeczka zamieniła się w krnąbrną nastolatkę, tak wyglądała ich relacja – ciągła wojna, z krótkotrwałymi zawieszeniami broni. Sławka dorosła, wyprowadziła się, a między nimi nic się nie zmieniło. Punktem zapalnym było dosłownie wszystko, nie zgadzały się w ani jednym temacie. Córka krytykowała każdą decyzję i wybór matki, a Daniela niewzruszenie podtrzymywała swoje zdanie. Ich spotkania przypominały spacer po polu minowym, chociaż tak bardzo się kochały. Gdyby tylko udało się im złagodzić panujące między nimi napięcie, ugasić konflikty, odnaleźć porozumienie i najzwyczajniej w świecie cieszyć się, że mają siebie. Żadna z nich nie znała sposobu, by to osiągnąć, więc lgnęły spragnione swojego towarzystwa, a potem odbijały się od siebie z hukiem. Nierozerwalnie łączyła je bolesna miłość matki i córki, naszpikowana żalem, zawiedzionymi nadziejami i oczekiwaniami.
– Wstałeś wreszcie? Myszy byś połapał. Rozleniwiłeś się przez zimę i przytyłeś. Iza cię nie pozna, gdy wreszcie mnie odwiedzi.
Biały kot w czarne łaty wreszcie raczył wyjść z sypialni. Podszedł do miski i usiadł obok niczym posąg pokryty sierścią. Odkąd oficjalnie zamieszkał z Danielą, błyskawicznie się nauczył, jakie prawa mu przysługują, i skwapliwie z nich korzystał.
– Jednak to starość. Zmiękłam. Przecież, do cholery, miałeś pozostać dzikim kotem, który sam sobie radzi. – Stanęła nad zwierzakiem podparta pod boki i tupnęła nogą.
Nie potrafiła się zbyt długo na niego gniewać. Ze złośliwą satysfakcją często wspominała powód, dzięki któremu kot mógł cieszyć się specjalnymi względami.
* * *
Odwiedził ją wówczas były mąż. Bez zapowiedzi wpadł prosić o pożyczkę. Odkąd się rozwiedli i przestali prowadzić firmę, nie wiodło mu się najlepiej. Miał młodą, ładną narzeczoną i dziecko w drodze, jego piętą achillesową pozostawały finanse. Daniela zostawiła mu ich cały uciułany przez lata majątek – dom, mieszkanie i dwa samochody – a sama przeprowadziła się do skromnego domu z ogrodem, po babci. Jednak to jej lepiej się wiodło. I Konrad dobrze o tym wiedział. Zjawił się znienacka, gdy u Danieli gościła przyjaciółka. Nawet to go nie powstrzymało. Impertynencko wyprosił Izę i przystąpił do urabiania byłej żony. Wtedy z nieoczekiwanej strony przyszła pomoc. Konrad miał uczulenie na koty, a przybłęda dość często przesiadywał w domu. Krótka wizyta zakończyła się dla mężczyzny ostrą reakcją alergiczną. Chcąc nie chcąc, Daniela musiała odwieźć byłego męża do domu. Od tamtego czasu rzadziej się z nią kontaktował, a zwierzak dostał pozwolenie na wchodzenie do domu, kiedy tylko chciał. Nikt go nie przepędzał. Wcześniej bardzo pilnowała, by nie przyzwyczaił się do spania w domu, za to Iza podczas odwiedzin wpuszczała go, kiedy tylko nadarzyła się okazja. W końcu dopięła swego. Kot wciąż nie otrzymał imienia, ale miał swoją miskę, kuwetę w korytarzu, żeby nie musiał wychodzić, gdy na dworze panował mróz, i ulubione miejsce na parapecie w sypialni, z którego nikt go nie zganiał.
* * *
Ponaglona miauknięciem sięgnęła po saszetkę.
– No już, już… koci jaśnie panie. Proszę bardzo. Ty jeszcze nie wiesz… Ciesz się smakołykiem… Czeka cię wizyta u weterynarza. Sławka cię zabierze. No, co tak się patrzysz? Muszę wiedzieć, jakie choróbska nosisz.
Doceniła fakt, że znowu mogła planować czas, jak było jej wygodnie. Ostatnie tygodnie przed świętami zmusiły ją do zrezygnowania z odpoczynku i przyjemności. Teraz zamierzała nadrobić jedno i drugie, szczególnie że humor jej dopisywał. Chociaż zeszły rok był dziwny, pełen niespodzianek, niekiedy niemiłych, to uwierzyła, że trzęsienie ziemi ma za sobą. Pragnęła spokoju i towarzystwa bliskich jej ludzi, po których wiedziała, czego się spodziewać.
* * *
Sprzątnęła kuchnię, ubrała się ciepło, wypuściła kota na dwór i wyszła na spacer. Wciąż lekko dokuczała jej noga, więc posiłkowała się kijkami. O ile łatwiejsze stało się chodzenie, gdy posłuchała Izy. Broniła się przed udogodnieniem, właściwie bez powodu.
– Stara, a głupia – burknęła pod nosem, przechodząc obok pracowni. Jeszcze do niej nie weszła. Nie czuła się gotowa. Chociaż w głowie pojawiały się nowe pomysły i obudziła się chęć pracy, postanowiła w pierwszej kolejności zająć się tym, co wymagało uwagi od razu.
Zajrzała do ogrodu, gdzie wilgotna ziemia zaczęła uwalniać pierwsze kiełki roślin. Danielę czekało przygotowanie grządek pod nowe nasadzenia, rozrzucenie kompostu i wysianie pierwszych warzyw. Papryka, sałata, pomidory, jak co roku.
Wciągnęła głęboko do płuc zapach, z którym nie mogły się równać żadne perfumy. Mieszankę woni mokrej, tłustej ziemi, zmurszałej kory, nagrzanych kamieni i wielu innych nut charakterystycznych dla wsi.
Za to kochała to miejsce. Za bliskość natury, nielimitowaną możliwość słuchania śpiewu ptaków, patrzenia na bezkresne niebo, na pola i łąki każdego dnia wyglądające zupełnie inaczej. Za panujący wokół spokój.
Po skontrolowaniu obejścia ruszyła na spacer, kierując się w stronę swoich ulubionych łąk. Na jednej z nich, na początku lata, prawie wyzionęła ducha. To Izie zawdzięczała, że mogła cieszyć się kolejną porą roku. Nauczona doświadczeniem szła główną drogą, wzdłuż której rosły wiekowe lipy. Ostrożnie. Ani na chwilę nie wypuszczała kijków z rąk. Jeszcze przed wyjściem z domu upewniła się, że w kieszeni kurtki ma naładowaną komórkę.
Nie zdążyła dojść do rzeki, gdy rozległ się dźwięk przychodzącego połączenia.
– Iza, jak miło cię słyszeć. – Oparła się o przydrożny kamień, obok położyła kijki. – Och, kochana, znasz moją niechęć do wyjazdów. Zresztą sytuacja się zmieniła. Jest, jak chciałaś. Kot ze mną mieszka. – Pokiwała głową, nieświadomie się uśmiechając. Mimo wciąż chłodnego powietrza zrobiło się jej ciepło od marszu. Zsunęła czapkę z niedawno przystrzyżonych siwych włosów i wepchnęła ją do kieszeni. – No jak to jaki kot. Twój ulubiony sierściuch, który nie doczekał się imienia. Chociaż czekaj. Najczęściej mówię na niego sierściuch, to może właśnie… Dobrze, już dobrze, nie nazwę go tak. W takim razie może ty do mnie przyjedziesz? – Zamilkła, uważnie wsłuchując się w głos przyjaciółki. Wyczuła, że między pozornie radosnymi słowami krył się cień smutku. Złowiła go, niepewna swojego przeczucia. – Coś się stało? – zdecydowała się na bezpośredniość. – No bo słyszę, że coś nie gra. – Przewróciła oczami, gdy wrócił temat odwiedzin w mieście. – Wiesz co, zastanowię się. Teraz mam trochę na głowie, ogród domaga się uwagi, no i sama rozumiesz. Dam ci znać. Uściski i do usłyszenia. – Rozłączyła się.
Zamyślona zmieniła plany i ruszyła w drogę powrotną.
ROZDZIAŁ DRUGI
ECHA MINIONYCH MIESIĘCY
Czasami Sławka ją zaskakiwała. Gdy córka usłyszała o zaproszeniu od Izy, od razu zakomunikowała, że zajmie się kotem. Trafiła się idealna okazja, by połączyć wizytę zwierzaka u weterynarza oraz Danieli u przyjaciółki. Przyjechała w tygodniu bez uprzedzenia, żeby wszystko ustalić, czym wprawiła matkę w osłupienie.
– Zjesz coś? – Daniela stała przy kuchni, wyławiając z wody kluski ziemniaczane.
– Nie, dzięki. Jadłam w pracy.
– Dobrze wyglądasz. – Postawiła talerz na stole. Zignorowała odmowę i wyjęła dwa nakrycia. – Spróbuj chociaż, takich nigdzie nie dostaniesz. – Wymieszała kluchy z twarogiem i sowicie okrasiła skwarkami. Na koniec dostawiła miskę pełną kapusty.
– Odrobinę, dla świętego spokoju. – Sławka odgarnęła jasne, proste włosy sięgające bioder.
Kiedy tylko dostała pozwolenie od rodziców, zaczęła je farbować. Były niemal białe, gładkie i lśniące, przez co wyglądała niczym postać ze snu. Urodziła się jako jasna blondynka. Śliczne, ale całkiem zwyczajne dziecko. Daniela nie potrafiła przypomnieć sobie momentu, gdy nastąpiła zmiana, a ich aniołek został podmieniony na istotę wyraźnie podkreślającą swoją niezależność. Zaczęło się od wyglądu, ale poszło znacznie dalej. Mały kłębek gniewu napędzał dziewczynkę, rósł wraz z nią i Daniela zastanawiała się, czy nie robi córce krzywdy. Być może Sławka spalała się, sama próbując walczyć z całym światem.
Daniela potarła czoło. Nie była najlepszą matką. Nie rozumiała własnego dziecka, chociaż kochała je nad życie.
– Kiedy chcesz jechać do Izy? – Córka przerwała jej wewnętrzny rozrachunek.
– Zapraszała na ten weekend.
– Przyjadę w piątek, ale proszę, bądź spakowana. Kota też przygotuj. Transporter masz, prawda?
– Tak. W budynku gospodarczym. – Usiadła na brzegu krzesła i splotła palce. – Nie jestem przekonana do tego wyjazdu.
– Mamo, to tylko weekend – zirytowała się Sławka.
Wbrew wcześniejszej deklaracji wrzuciła sobie na talerz solidną porcję jedzenia. Wyglądało smakowicie. Daniela z aprobatą obserwowała, jak córka je z apetytem.
– Jak ja potem wrócę?
– Przywiozę cię w niedzielę. Do weterynarza pójdę w sobotę. Wszystko ogarnę, nie martw się.
– Masz tyle na głowie, a ja ci jeszcze dokładam dodatkowych zajęć. Praca, studia. – Zorientowała się, że ze spiżarni, czyli niewielkiego regału ustawionego za jej sypialnią, przyniosła kompot i gdzieś go posiała. Zakręciła się wokół własnej osi, zastanawiając się, gdzie go postawiła. Nie znosiła tych chwilowych zaników pamięci. Jakby rzeczy same złośliwie zmieniały swoje miejsce. Mogłaby przysiąc, że odłożyła go na kredens. Okazało się, że stał na lodówce. – Tu się schował.
– Studia nie uciekną… – Sławka bąknęła z dziwną miną i zamieszała łyżką w misce z surówką z kiszonej kapusty.
Daniela znieruchomiała ze słoikiem w dłoniach. Właśnie miała go otworzyć i wlać słodki napój wraz z owocami do salaterek po babci.
– Znowu robisz sobie przerwę?
– Mamo, daj spokój… – Uciekła wzrokiem.
– Proszę, powiedz mi, co się dzieje.
– Nic. – Zniecierpliwiona machnęła ręką. Wierciła się na krześle. Nagle odsunęła talerz i wyjrzała przez okno. – Niebawem się ściemni, może pojedziesz ze mną na cmentarz? Chcę odwiedzić grób Dawida.
– Oczywiście. – Jeszcze przed chwilą chciała usiąść do stołu i zjeść obiad, ale teraz czuła w ustach gorycz.
Stłumiła pragnienie wyszarpania z najbliższej jej osoby prawdy o tym, co się z nią dzieje, ale już dawno się przekonała, że naciskami nic nie wskóra. Pozostało trzymać nerwy na wodzy i czekać, aż Sławka sama zechce się podzielić powodami swojej decyzji.
* * *
Ruszyły spod domu, gdy niebo na horyzoncie zaróżowiło się, zwiastując pogodną noc i być może następny dzień.
– Dostałam w pracy ofertę przejścia na etat. Nie chcę tego spieprzyć.
– Ale twoje studia, masz przecież stypendium… – Daniela szybko pożałowała, że się odezwała.
Sławka mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy i zamilkła. Ciszę między nimi wypełniały szum silnika i stukanie dochodzące z bagażnika. Nie zabezpieczyły wkładów do zniczy i te turlały się radośnie, na przekór ich przeznaczeniu. Przy lusterku kołysała się zapachowa choinka. Daniela skupiała się na szczegółach, byle tylko uniknąć pogorszenia sytuacji, ale zbliżała się do niebezpiecznej granicy wybuchu. Wystarczyło kilka zdań wypowiedzianych podniesionym głosem, aby Sławka reagowała podobnie.
– Mamo, wiem, że nie pochwalasz tej decyzji. Już dawno się zorientowałam, że jestem dla ciebie rozczarowaniem, więc dajmy temu spokój. Po prostu odpuść. Studia dzisiaj nie są do niczego potrzebne, a stała praca już tak. Wiele zmienia. Nikt o mnie nie zadba, jeśli sama tego nie zrobię. Potrzebuję pieniędzy, nie papierka. – Sławka pierwsza się pohamowała i zachowała jak osoba dorosła, wyciągając rękę w postaci próby kontynuowania tematu, który obu ciążył niczym sterta kamieni. Jednak ostatnie zdanie zabrzmiało jak wyrzut.
– Przecież masz mnie, ojca. Nie jesteś sama jak palec.
– Nie żartuj. Ledwo wiążesz koniec z końcem. A ojciec? Szkoda gadać. Jeszcze teraz? Ma dziecko, nową rodzinę, pewnie przeżywa drugą młodość. Co innego go absorbuje, nie sądzę, żeby poświęcił mi chociaż jedną myśl. Ma w dupie, jak sobie radzę. Muszę zarabiać, a oferta spadła mi z nieba. Na studia wrócę zaocznie, kiedyś. Może na jesieni?
Daniela mieliła to, co właśnie usłyszała. Schowała głęboko swoje oczekiwania, brutalnie wytknięte przez Sławkę, i postawiła się na jej miejscu. Nie mogła nie przyznać jej racji.
– Przepraszam, że nie zapewniłam ci niczego lepszego – wydusiła z siebie.
* * *
Dojechały na cmentarz o zmierzchu. Przywitała je szeroko otwarta brama. W zasięgu wzroku nie było ani jednego człowieka. Odruchowo zbliżyły się do siebie. Daniela pożałowała, że zostawiła kijki w domu. Niepewnie oparła się o ramię córki. Ta jej nie odtrąciła, za to nieświadomie pogłaskała po przedramieniu. Z oddali dobiegło je wycie psa. Wydawało się, że z każdym krokiem robi się coraz ciemniej i straszniej. Wraz z dziecięcymi lękami o złu czającym się w cieniu pojawiły się dobrze znane i konsekwentnie uciszane wyrzuty sumienia.
– Uważaj, jest ślisko. – Sławka odruchowo ostrzegła matkę, gdy weszły między groby. Spomiędzy plątaniny bezlistnych jeszcze gałęzi wychynął rogal księżyca. – Gdzie to było? – Sławka wyszarpała z kieszeni płaszcza komórkę i włączyła latarkę. Za dnia nie miałaby problemu ze znalezieniem grobu. Niestety, o tej porze rzadko rozstawione latarnie ledwo oświetlały główną drogę.
– Auć… – Daniela uderzyła kolanem w kant kamiennego pomnika. Przed oczami zatańczyły jej kolorowe plamy. Kuśtykając, dotarła do najbliższej ławki i przysiadła.
– Pokaż. – Sławka pochyliła się nad nią.
– Nic się nie stało – wychrypiała, chociaż zranione miejsce pulsowało palącym bólem. Pomasowała je i kilka razy wyprostowała nogę. – Już lepiej. Co najwyżej skończy się na siniaku. – Idziemy?
– Może tutaj poczekasz? Zapalę znicz i wrócę. To zajmie chwilkę – zaproponowała bez przekonania Sławka. – Już wystarczy wypadków. Twoja noga swoje wycierpiała.
– Nie. Idę z tobą. Jesteśmy już blisko.
Wbrew przypuszczeniom Danieli błądziły jeszcze długo, aż natrafiły na miejsce, gdzie pochowano Dawida. Między dwiema tujami stał krzyż i płyta z wyrytym imieniem, nazwiskiem i datami.
Znieruchomiały w zadumie, skryte w mroku, nasłuchując swoich oddechów. Czyżby Sławka płakała? Straciła przyjaciela, którego Daniela nie tolerowała. Obie jednak równie intensywnie odczuły jego odejście, chociaż z innych powodów. Mimo tłumaczeń Izy i podpowiedzi rozumu Daniela uważała, że w niewytłumaczalny sposób sprowokowała los i sprowadziła na młodego mężczyznę nieszczęście. Gdyby tylko nie klepała ozorem na prawo i lewo i nie cieszyła się tak bardzo, że nie szła mu renowacja pobliskiego dworku, być może nic by się nie stało, a on miałby szansę dojrzeć, zmienić się. W końcu Sławka widziała w nim coś wartościowego. Poza tym uratował Danieli życie.
– Zapalę… – Sławka przerwała ciszę i zaszeleściła torbą. Ustawiła znicz i włożyła do środka wkład. Błysnął płomień zapalniczki, przez krótki moment rozświetlił jej pogrążoną w żalu twarz. – Był za młody na śmierć – powiedziała cicho i pociągnęła nosem.
Zimno podstępnie wkradało się między warstwy ubrań i przeganiało ciepło. Dziewczyna zaczęła przestępować z nogi na nogę, ale nic nie wskazywało, by miała ochotę odejść. – Brakuje mi go. Wiem, że go nie trawiłaś, ale nie znałaś go tak jak ja.
Daniela już dawno zarzuciła chęć dociekania, co tak naprawdę było między Dawidem a jej córką. Wielokrotnie zastanawiała się, czy nie są parą, ale kiedyś Sławka jasno dała jej do zrozumienia, że tylko się przyjaźnią. Co ich połączyło? Niezrozumienie przez bliskich? Podczas pogrzebu okazało się, że Dawid ma syna, o którego dbał. Chociaż wszyscy w okolicy źle go oceniali, nie starał się zmienić opinii o sobie. Nie zależało mu. Miał swój plan. Najpewniej zamierzał wyremontować dworek i park, żeby potem przeznaczyć go na centrum konferencyjne lub na hotel. Dlatego tak się zżymał, gdy Sławka wpadła na pomysł, że Daniela powinna poprowadzić agroturystykę. Perspektywa konkurencji mu się nie spodobała. Ale w czym najbardziej zawinił? Owszem, plotki miały wpływ na to, jak go postrzegano, oprócz tego posiadał cechy, które od pierwszego spotkania usztywniały drugą osobę i zmuszały do ostrożności. Jakby wszystko, co mówił i robił, miało ukryty cel. Sławka tego nie widziała. Przekopała się przez skorupę pozorów i poznała go prawdziwego. Doceniała i lubiła, bez uprzedzeń.
No proszę, córka okazała się mądrzejsza i bardziej przenikliwa od doświadczonej matki. Daniela zaś odczuła małostkową radość po odkryciu legendy dotyczącej dworku.
Ogrom nieszczęść związanych z tym miejscem kazał dopatrywać się ziarenka prawdy w opowiadanych sobie strasznych historiach o klątwie ciążącej na posiadłości. Dawid najwyraźniej nie miał o niczym pojęcia albo jako światły człowiek dwudziestego pierwszego wieku po prostu je zignorował. Mimo problemów, jakie stwarzała nieruchomość od momentu zakupu. Nie mógł ruszyć z miejsca z remontem i coraz bardziej sfrustrowany dawał się we znaki przypadkowym mieszkańcom okolicy. Jeździł swoim terenowym samochodem, strasząc, zaczepiając i narzucając się przypadkowym osobom. Co tu ukrywać, Daniela go nie znosiła. Wydawał się jej lepki i odpychający. Nie wierzyła w jego czyste intencje i obawiała się, że skrzywdzi Sławkę.
Ale nie musiał od razu ginąć, jeszcze w tak paskudny sposób. Wbił się na przejeździe kolejowym w przejeżdżający pociąg. Pech chciał, że składem jechała akurat Iza… A przecież gdyby zrezygnował z kupna dworku, wyjechał do miasta i kontynuował rozwijanie swojej firmy, nic by się nie stało.
– Mamo?!
Daniela musiała głośno westchnąć, choć tego nie zarejestrowała. Zdezorientowana poprawiła czapkę.
– No co? Jedziemy?
– Myślałam, że coś się z tobą dzieje.
– Oj, daj już spokój. Nie musisz mnie niańczyć. Wystarczy, że zaoferowałaś bycie szoferem.
– Mówisz, jakbyś była dla mnie ciężarem. Przestań wpędzać mnie w poczucie winy. Mam swoje życie. Nie przeprowadzę się do Chabrowego Ustronia.
– A kto by tego chciał?
Naturalnie wróciły do zwyczajnego rytmu. Mimo ostrzejszej wymiany pretensji, szczęśliwie dotarły do domu. Sławka wypiła jeszcze herbatę, wzięła resztę obiadu do odgrzania i kawałek ciasta, powtórzyła ustalenia i wyszła, zostawiając matkę z sercem pełnym wątpliwości, czy tak powinny się traktować kochające osoby, i bez wiedzy, jak mogłaby to zmienić.
Po odjeździe córki Daniela długo stała w drzwiach. Bijąca po uszach cisza była ciężka do zniesienia. W końcu zimno zmusiło ją do wejścia do środka. Stanęła przy kuchni i potarła ramiona, próbując się rozgrzać.
Skoro czekał ją weekendowy wyjazd, równie dobrze mogła spakować się już teraz. I tak nie miała nic lepszego do zrobienia. Działanie pozwoliło pozbyć się melancholii niepasującej do tej pory roku. Wiosna zawsze niosła ze sobą powiew nadziei na dobre zmiany. Poza tym jechała do Izy, a właśnie w weekend minie rok, odkąd przyjaciółka zjawiła się niezapowiedziana w jej domu.
Przypadek oraz nieporozumienie zdecydowały o tym, że Daniela znalazła bratnią duszę. Sławka wymyśliła i przedstawiła mamie pomysł zamiany budynku gospodarczego w niewielkie apartamenty do wynajęcia. Chociaż idea spotkała się z kategoryczną odmową Danieli, córka zdążyła bez jej wiedzy zamieścić ogłoszenie o wynajmie pokoi w mediach społecznościowych.
W ten sposób pewnego marcowego dnia na podwórku pojawiła się wystraszona i wyglądająca jak chodzące nieszczęście kobieta. Wystarczyła rozmowa, by Daniela nie miała sumienia wyrzucić niezapowiedzianego gościa.
Do dzisiaj dziękowała sobie podjętej wtedy decyzji.
* * *
Wstawiła czajnik pełen wody na ogień. Dorzuciła do pieca i przygotowała filiżankę. Nasypała łyżeczkę mieszanki ziół. Z naparem przeszła do swojej sypialni i z sekretarzyka wyjęła kopertę.
W środku było zdjęcie. Według niej najlepsze jakie kiedykolwiek zrobiła. Podczas sesji, na którą Iza dała się z trudem namówić, oprócz biżuterii, zupełnie przypadkiem, sfotografowała twarz przyjaciółki. Nieco skrytą w cieniu, zamyśloną, z włosami opadającymi na policzek. Obiecała, że wywoła fotografię i podaruje przyjaciółce na pamiątkę, ale tyle się działo, że dopiero niedawno Daniela się za to zabrała.
Na szafce stał kartonik, a w nim ramka zamówiona w Internecie. Daniela przymierzyła zdjęcie i włożyła pod szkło. Pasowało idealnie. Następnie zapakowała prezent w lśniący papier i przewiązała wstążką. To będzie idealny upominek na rocznicę ich poznania. Zadowolona upiła pierwszy łyk herbaty. Perspektywa wyjazdu do Izy zaczęła się jej podobać.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Anna Szczęsna, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Maciej Szymanowicz
Redakcja: Urszula Jakubowska
Korekta: Agnieszka Luberadzka, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Sławomir Wierzbicki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8402-554-3
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Okładka
Karta tytułowa
ROZDZIAŁ PIERWSZY: PRZESILENIE
ROZDZIAŁ DRUGI: ECHA MINIONYCH MIESIĘCY
Reklama
Spis treści
Karta redakcyjna