KARO i szalone wyzwania - Anna Makowska - ebook + książka

KARO i szalone wyzwania ebook

Anna Makowska

4,0

Opis

Karolina, dla znajomych KARO, chodzi do V klasy. Ma zawsze dużo energii i wciąż nowe pomysły. Niestety, rzadko realizuje je do końca. W zasadzie to chyba jeszcze żadnego nie skończyła. ALE MA TO W PLANACH.

KARO i szalone wyzwania - to humorystyczna opowieść, która pędzi od andrzejek do mikołajek szybciej niż rollercoaster. Po drodze pojawiają się psy, koty, afera na lodowisku, występ przed kamerami i zagadka kryminalna.

Czy Karo wyjdzie cało z tego zamieszania? 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 96

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Anna Makowska KARO i szalone wyzwania ISBN Copyright © by Anna Makowska, 2017All rights reserved Redakcja Monika Ślusarska Ilustracje i opracowanie graficzne okładki Kinga Kulawiecka Opracowanie graficzne i techniczne Przemysław Kida Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Kilka słów o mnie

Cześć, mam na imię Karolina i chodzę do V klasy. Znajomi mówią na mnie Karo. Mieszkam najbliżej szkoły, więc po lekcjach wszyscy do mnie wpadają. Zwykle jest dużo śmiechu i świetna zabawa, ale czasem przeszkadza nam moja starsza siostra Oliwia, która studiuje i każe nam być cicho, bo nie może się skupić. Oli studiuje psychologię, bo chce być psychologiem, tak jak moi rodzice. Ja jeszcze nie wiem, kim chcę zostać. Mam zawsze dużo energii i wciąż nowe pomysły. Niestety, rzadko realizuję je do końca. W zasadzie to chyba jeszcze żadnego nie skończyłam. ALE MAM TO W PLANACH.

Tak na razie wygląda moje planowanie:

A tak będzie wyglądać już niedługo:

Mama mówi, że najlepiej nie realizuję planu CHCĘ MIEĆ PORZĄDEK W POKOJU, bo plan CHCĘ BYĆ NAJLEPSZĄ UCZENNICĄ W KLASIE prawie wykonałam, tylko przeszkodziła mi w tym Marta, która najlepiej wykuła się do sprawdzianu z przyry. Ja wszystko zawsze robię na ostatnią chwilę, zaczęłam się uczyć wieczór przed i zasnęłam nad książkami. Niestety, wiedza sama nie przeniknęła do mojego mózgu i zdobyłam 72 procent. Cóż, może mój nowy plan powinien nazywać się NIE ZASYPIAM NAD KSIĄŻKAMI?

Miałam też plan CHCĘ BYĆ NAJPOPULARNIEJSZA W KLASIE, ale to też się nie udało. Moje kumpelki to w większości zołzy. Każda dba o siebie, trudno się tu zaprzyjaźnić, to prawdziwy plac boju. Każda z nas chce być w grupie rządzącej i każda chce być lubiana, podziwiana i popularna (no prawie każda, Kaśce jest raczej wszystko jedno — nie ma pojęcia, o co chodzi). W klasie mamy równowagę liczebną, jak to mówi nasza pani wychowawczyni, czyli jest 6 dziewczyn i 6 chłopaków.

Tak wygląda układ sił w naszej klasie:

Ja, Marta i Zu jesteśmy najbardziej popularne w klasie i to my wymyślamy wszystkie zabawy. Czasem dołącza do nas Anka, ale nie zawsze jej na to pozwalamy. Kasia dużo o wszystkim wie, ale to straszna sierota, jest bardzo nieśmiała i robi, co jej każemy, a Bella (taki skrót wymyśliłyśmy od Izabella) jest dziecinna i chodzi tylko w różowych sukienkach, więc z wiadomych względów nie ma opcji, żeby rządziła gdziekolwiek. Moim zdaniem ja najlepiej daję sobie z tym radę, ale Zu i Marta też chciałyby być NUMEREM JEDEN, więc zawsze o wszystko rywalizujemy. Sami widzicie — nie jest łatwo.

Bardzo chciałabym mieć w klasie przyjaciółkę, ale nie wiem, która z dziewczyn najlepiej by do mnie pasowała. Myślę, że Zu bardzo chce się ze mną przyjaźnić, ja też ją lubię, więc postanowiłam dać jej szansę. Od miesiąca jesteśmy przyjaciółkami. Tak się umówiłyśmy.

Wracając do planowania. Mój najnowszy plan to CHCĘ ZOSTAĆ SŁAWNA. Jeszcze tylko nie opracowałam strategii działania, ale na pewno to zrobię. Niedługo. Na razie biegnę do szkoły.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

WRÓŻBY

Szkoła, godzina 10.00

Wszystko zaczęło się w andrzejki. Nasza pani od historii wysłała chłopaków za karę do sprzątania boiska, bo ostatnio na lekcji strasznie przeszkadzali — rzucali w siebie kulami z papieru toaletowego, a Filip i Stasiek nie mieli takich kul, więc rzucali w pozostałych niedojedzonymi resztkami ze śniadaniówki. My nie dałyśmy się wkręcić w tę głupią zabawę, więc w nagrodę pani zaprosiła nas dziś na specjalne zajęcia z tradycyjnych, staropolskich zwyczajów andrzejkowych. Miałyśmy robić to samo, co kiedyś robiły dorastające dziewczyny, kiedy zbliżała się magiczna noc wróżb. Głównie chodziło wtedy o to, która pierwsza wyjdzie za mąż i za kogo. My, oczywiście, mając średnio 12 lat, nie planowałyśmy traktować tego poważnie, ale pani powiedziała, że ona już jako bardzo młoda dziewczyna organizowała sobie z koleżankami andrzejki i wszystko się sprawdzało. I że to nie tylko o męża chodzi.

Zaczęłyśmy od nudnych i wkurzająco brudzących rzeczy — każda z nas dostała małą, plastikową doniczkę, kilka nasion lnu i miałyśmy je zasadzić. Podobno tylko ta dziewczyna, której roślina wyrosła, mogła kiedyś liczyć na szybki ślub. Całe ręce miałam umazane wilgotną ziemią, potem włosy zaczęły mi wpadać do oczu, więc je poprawiłam i w ten sposób na moich włosach, czole i policzkach pojawiły się wielkie tory z czarnej ziemi. Wszyscy się zaczęli śmiać, a najgłośniej oczywiście wredna Anka, ona zawsze lubi się z każdego wyśmiewać.

— Nie śmiej się! Ja się z ciebie nie śmiałam, jak ci okulary wpadły do garnka z barszczem i pani musiała je wyławiać — powiedziałam do niej po cichu i usłyszałam:

— Ale ja nie mogę się przestać śmiać, bo ty śmiesznie wyglądasz. Sama zobacz. — I znów zaczęła się chichrać. — Jakbyś się nie umazała, to bym się nie śmiała — dodała jeszcze.

Poszłam do łazienki się umyć, ale było mi przykro, że się tak zachowała. Następnym razem nie będę już dla niej taka miła!!! Może nawet sama wrzucę jej okulary do jakiegoś dużego garnka z zupą. Najlepiej fasolową.

Kolejnym tradycyjnym andrzejkowym zwyczajem było kiedyś losowanie imion przyszłych mężów. Myślę, że w naszym przypadku chodzi bardziej o imiona przyszłych pierwszych chłopaków. Pani poprosiła, żebyśmy wypisały na karteczkach imiona wszystkich kolegów z klasy, złożyły je w rulonik, a potem wrzuciły do małego woreczka, który przyniosła ze sobą. Powiedziała, że to dobrze wyjdzie, bo jest nas sześć i chłopaków też sześciu, więc się idealnie składa. JA MYŚLĘ, ŻE NIEIDEALNIE. Bo która chciałaby wylosować Staśka??? On zawsze dłubie w nosie, a potem przykleja gile pod swoje krzesło. Myśli, że nikt tego nie widzi. Brrr. Okropne. Powinien się nazywać Ślimak, a nie Stasiek, bo wszędzie zostawia po sobie śluz. Filipa też bym nie chciała wylosować, bo to straszny podrywacz, wciąż się zakochuje w innej dziewczynie, a po tygodniu mu przechodzi. Wylosować Kacpra to też lipa. Jest strasznie gburowaty, zawsze ponury i uważa, że wszystko najlepiej wie na każdy temat.

Podsumowując wszystkie najgorsze opcje: na pewno nie chciałam wylosować Staśka, Filipa i Kacpra. Pozostali ujdą, chociaż tak naprawdę to żaden się nie nadaje.

Pani zapytała:

— To która z was chce pierwsza losować? — Od razu się zgłosiłam. Doszłam do wniosku, że chcę mieć to za sobą jak najszybciej. Poza tym na początku jest największy wybór. Włożyłam rękę do woreczka i powtarzałam w myślach: nie Stasiek, nie Filip, nie Kacper, nie Stasiek, nie Filip, nie Kacper. Zamknęłam oczy i wyciągnęłam los. Zanim do niego zajrzałam, Anka zapytała mnie:

— Jesteś pewna? — Nie byłam oczywiście. Pokręciłam głową i zapytałam panią, czy mogę jeszcze zmienić. Pani się zgodziła, a Anka zawołała:

— Nie wyrzucaj tego losu, ja go wezmę! — Zawahałam się trochę, bo wyczuwałam podstęp, ale dałam jej mój los i wyciągnęłam drugi. Rozwinęłam go i… nie było dobrze.

— Ble, mam Staśka. Mogę wymienić? — zawołała Anka. „Nie trzeba było rzucać się na mój” pomyślałam z zadowoleniem.

— Nie ma wymieniania — powiedziała pani. — Karolina, ty też podziel się z nami informacją, kogo masz.

— Eee, mam smutnego i gburowatego niedźwiedzia — odpowiedziałam i pokazałam wszystkim moją kartkę z wylosowanym imieniem.

— Karolina, nie wolno tak się wyrażać o kolegach! — upomniała mnie pani, ale ja się nie przejęłam. I tak miałam przechlapane. Taki ponurak moim chłopakiem? Niemożliwe! I co, domyślacie się już, kogo wylosowałam? Kacpra oczywiście.

Następne były buty, musiałyśmy je zdjąć i po kolei, zaczynając od ściany, ustawiać jeden za drugim. Właścicielka buta, który pierwszy przekroczy próg sali, w przyszłości pierwsza wyjdzie za mąż. I czyj but wyszedł jako pierwszy? Mój!!!

I to przez zupełny przypadek, a w zasadzie przez wpychanie się Marty. Najpierw ustaliłyśmy kolejność — doszłyśmy do wniosku, że najsprawiedliwiej będzie alfabetycznie. Miało być tak:

1. Anka

2. Iza (jako Bella też by była na drugim miejscu)

3. Ja (bo Karo)

4. Kasia

5. Marta

6. Zu

Anka zaczęła, potem Iza, ja akurat zagadałam się z Zu i Marta postawiła swojego buta wcześniej. Kasia się rozpłakała, że idzie nie po kolei, więc pani myślała, że tylko o nią chodzi i kazała jej postawić swojego buta jako następnej. Obraziłam się i postawiłam swojego jako ostatnia. Potem już pilnowałam kolejności. Nawet nie uwierzycie, jak Marta się wkurzyła, kiedy to mój but pierwszy wyszedł z pokoju. Szczególnie, że w losowaniu imion trafił jej się niebieskooki Olaf, który jest bardzo przystojny. A jakby się nie wepchnęła, to, kto wie, może ona byłaby pierwsza. W każdym razie to oznacza… że pierwsza będę miała chłopaka!!! Tylko szkoda, że to będzie ON.

Na koniec było lanie wosku. Pani przyniosła roztopiony wosk i lałyśmy go do miski z zimną wodą przez dziurkę od MOJEGO KLUCZA do domu. Marta oczywiście znów wepchnęła się pierwsza, mimo że klucz był MÓJ. Nikt jej za to nie chciał pomóc i sama musiała w jednej ręce trzymać garnek z woskiem, a w drugiej klucz. Anka ją jeszcze trochę popchnęła, nie wiem, czy specjalnie, ale przy okazji pochlapała mnie woskiem. Zu to zauważyła i odepchnęła Ankę, tak że tamta prawie wywaliła się na panią. Na szczęście pani tego nie zauważyła i Zu nie dostała ochrzanu.

Marcie wyszedł MOTYL, przynajmniej tak nam się wydawało. Bo te cienie nie są takie superwyraźne. Wszystkie jej zazdrościłyśmy. Pani powiedziała, że motyl oznacza zmianę, więc to w sumie dobra wróżba.

Mnie wyszedł PIES, chociaż Anka mówiła, że to bardziej królik. W każdym razie zdecydowałam, że to pies i bardzo się ucieszyłam, bo lubię psy, ale pani podała mi kartkę z wyjaśnieniami tego, co widzimy i okazało się, że PIES oznacza fałszywego przyjaciela. Ciekawe, kto nim jest? Ostatnio najczęściej spotykam się z Zu i niemożliwe, żeby to była ona. Trochę się wymądrza, ale sama mi mówiła, żebyśmy razem przestały rozmawiać z Martą i zaczęły spędzać czas głównie ze sobą.

Ance wyszła GÓRA, czyli trudności. Figura Zu była trudna do określenia, coś jakby CHMURA i nie było tego na kartce z wyjaśnieniami, Kasi wyszedł BANAN, więc powiedziałyśmy jej, że pewnie będzie jadła dużo bananów w przyszłym roku, a Belli wyszło NIC. Przynajmniej moim zdaniem. Bo Bella oczywiście upierała się, że to jest korona.

Wszystkie byłyśmy bardzo przejęte. Tak jak na początku nie bardzo wierzyłyśmy w te zabawy, tak teraz zaczęłyśmy się zastanawiać, co by było, gdyby te wróżby rzeczywiście się sprawdziły. Pani to zauważyła i powiedziała, żebyśmy się tym tak bardzo nie przejmowały, bo nie zawsze wszystko się sprawdza. Zapytała też, czy chciałybyśmy znać imiona swoich przyszłych mężów. Oczywiście, że każda z nas chciała. Pani opowiedziała nam o kolejnym zwyczaju.

Kiedyś, jeśli się przez cały dzień myślało o tym, że bardzo chce się poznać imię swojego męża, to w nocy z 29 na 30 listopada takie imię mogło się przyśnić. Tylko był jeden warunek: trzeba było przez cały dzień pościć. NO TO JUŻ ZA PÓŹNO. Ja dziś zjadłam płatki na śniadanie, pomidorówkę na obiad i w międzyczasie sporo słodyczy, które Bella codziennie przynosi do szkoły. Aż dziwne, że jest taka chuda.

PYTANIE CZY WYZWANIE

Na przerwie, godzina 11.45

Zaraz po dzwonku chłopcy wpadli do sali i koniecznie chcieli się dowiedzieć, co robiłyśmy. Tym razem byłyśmy jednomyślne. Wszystkie milczałyśmy jak grób. Chłopaki jednak nie dawali za wygraną i próbowali zadawać podchwytliwe pytania:

— A co było najfajniejsze?

— Której z was się najmniej podobało?

— Anka, zdradzisz nam swoją przyszłość?

— Nie, nie, nie! — Każda z nas miała jedną odpowiedź. To było nawet zabawne patrzeć, jak się męczą i próbują czegoś dowiedzieć.

— To może zagramy w Pytanie czy wyzwanie? — zaproponował Sebastian. Sebastian jest najprzystojniejszy w klasie, więc naprawdę trudno mu odmówić. Ale żadna z nas nie spodziewała się, że jest taki sprytny. Nie ma przecież najlepszych ocen. Usiedliśmy na końcu sali i Janek poświęcił swój bidon, żeby był naszą butelką.

— Ja wymyśliłem zabawę, to ja pierwszy kręcę — oznajmił Sebastian. Zakręcił butelką bardzo lekko, wypadło na Kasię.

— Kaśka, pytanie czy wyzwanie? — spytał. — Ale pamiętaj, że pytanie to musi być prawda.

— To poproszę pytanie — odpowiedziała Kasia. W sumie nie dziwię się, że tak wybrała. Jej ostatnie wyzwanie to: NAPISZ SOBIE SWOJE IMIĘ NA CZOLE, NIE PATRZĄC W LUSTRO, I TAK ZOSTAŃ PRZEZ GODZINĘ. Miała potem z tego powodu sporo kłopotów z panią od matmy, z którą mieliśmy wtedy następną lekcję.

— Kasia, powiedz mi prawdę, co robiłyście na andrzejkach? — zapytał zadowolony z siebie Sebastian. Pozostali chłopcy zaczęli się głośno śmiać.

— Ej, to nie fair! — zawołałam. — Specjalnie to zrobiłeś!

— To nie ma znaczenia — powiedział zadowolony z siebie Sebastian. — Kasia musi teraz odpowiedzieć na pytanie.

Anka zakryła Kasi buzię, a my wszystkie otoczyłyśmy ją kółeczkiem.

— Nic nie mów! — zawołałam. — To jest nie w porządku. Odwołujemy tę zabawę.

Zaczęliśmy się wszyscy przekrzykiwać.

Musiało być naprawdę głośno, bo do naszej sali zajrzała Julka, dziewczyna z liceum, którą bardzo lubię. Cieszę się, że nasza szkoła jest taka duża i jest w niej nie tylko podstawówka.

— Ej, co robicie? Strasznie u was głośno. Kłócicie się? — zapytała. Wszystko jej opowiedziałyśmy.

— Chłopaki, musicie odpuścić dziewczynom. To był podstęp — wystąpiła w naszej obronie Julka.

— Ha! One nigdy nie dotrzymują słowa i każda zabawa z nimi tak się kończy, że się wycofują. Niepoważne małolaty! — zawołał Kacper.

— Wy też często się wykręcaliście! — powiedziałam. — Pamiętasz ostatnie pytanie, jakie dostałeś? Którą dziewczynę w klasie najbardziej lubisz. Nie odpowiedziałeś na nie.

— Bo skończyła się przerwa.

— Mogłeś powiedzieć po przerwie.

— Zapomniałem — odpowiedział niepewnym głosem Kacper.

— No dobra! Widzę, że potrzebujecie mojej pomocy — włączyła się do rozmowy Julka. — Może teraz umówcie się, że nie ma już taryfy ulgowej.

— Tak! Tym razem nie ma taryfy ulgowej! — krzyknęliśmy wszyscy zgodnie.

— I wymyślcie karę dla kogoś, kto nie odpowie na pytanie. Macie jakiś pomysły? — zarządzała dalej Julka.

— To może ten, kto przegra, będzie musiał obiec szkołę dookoła w samych majtkach — zaproponował Janek.

— Albo będzie musiał na początku lekcji pójść do toalety i przesiedzieć tam aż do dzwonka — wymyślił Stasiek. Zawsze miał dziwne pomysły związane z toaletą.

— Albo przegrany będzie musiał spalić swój ulubiony ciuch w ognisku — wyszedł z propozycją zawsze dobrze ubrany Olaf.

— A może niech zadzwoni do wybranego nauczyciela i powie mu, że go kocha? — zawołał Sebastian.

Chłopcy byli świetni w wymyślaniu kar, ale wszystkie były naprawdę głupie. W każdym razie na żadną nie chciałyśmy się zgodzić.

— A może wymyślimy nagrodę? — zaproponowała nieśmiało Kaśka. — Na przykład osoba, która wygra, będzie przez miesiąc mogła być zawsze pierwsza w kolejce po obiad albo w konkursach, albo będzie mogła wybierać sobie, z kim chce być w parze…

— I decydować, co robimy na przerwie… — dodała Marta.

— I nie będzie musiała dyżurować, inni to za nią zrobią — dorzucił Filip.

— I jak będzie mieć jakąś wpadkę, to inni wezmą to na siebie — zawołał Jasiek.

— No nie, to już za dużo — powiedziałam.

Pomysł bardzo nam się spodobał. Nawet chłopcom. Ostatecznie ustaliliśmy, że za najlepsze wykonanie zadania BĘDZIE NAGRODA. Żeby nie było za łatwo, zadanie będzie trwać cały tydzień i nagroda też cały tydzień. Przez cały szkolny tydzień, od poniedziałku do piątku, codziennie rano każdy będzie losował swoje pytanie lub wyzwanie na dany dzień, a na koniec dnia będziemy robić podsumowania i przyznawać punkty. Ten, kto zdobędzie najwięcej punktów, wygrywa. Pytania dają maksymalnie 5 punktów, a wyzwania 10, więc za każdy dzień będzie można dostać 10 punktów, a za tydzień 50.

Spisaliśmy też, co dokładnie oznacza nagroda. Naprawdę było o co powalczyć. Zobaczcie:

To była BARDZO ATRAKCYJNA NAGRODA, każdy chciał ją wygrać. Teraz pozostało nam tylko napisać pytania i wyzwania.

NALEŚNIKI

U mnie w domu, między 16.00 a 19.00

Zaprosiłam do domu wszystkie dziewczyny z klasy. Postanowiłyśmy razem napisać te pytania i wyzwania. Najpierw poszłyśmy do kuchni poszukać czegoś do jedzenia. W lodówce były jajka, masło i mleko, więc postanowiłyśmy zrobić naleśniki. Mąkę znalazłam w szafce. Brakowało tylko dodatków. Sprawdziłyśmy, ile mamy kasy i uzbierało się 17 złotych. Hurra! Wysłałyśmy Kaśkę i Bellę do sklepu po serek waniliowy i jakieś owoce, a same zaczęłyśmy ustalać strategię i przy okazji robić ciasto. Na szczęście miałyśmy niezawodny przepis mojego taty na naleśniki. Zawsze wychodzą! Szkoda tylko, że tata wyjechał do Australii. Od miesiąca już go z nami nie ma. Bardzo za nim tęsknię. Przynajmniej te naleśniki trochę mi go przypomną.

— Musimy napisać naprawdę trudne rzeczy — powiedziała Anka, wbijając jajka do szklanki.

— Jakie trudne, chyba oszalałaś? — zawołała Zu, która siedziała przy stole i czytała kolejny raz przepis, który nie był szczególnie skomplikowany. — A co będzie, jak to ty je wylosujesz? — zapytała całkiem przytomnie.

— To może coś takiego, żeby było łatwe dla dziewczyn, ale trudne dla chłopaków — zaproponowałam.

— No pewka. To najlepszy pomysł. Brawo Karo! — stwierdziła Zu. Fajnie, że chociaż ona zawsze mnie wspiera.

— No to wymyślcie chociaż jedno, które jest trudne dla chłopaków, a łatwe dla dziewczyn. Nie ma takich — wymruczała Marta, oblizując palec umoczony w brązowym cukrze.

— Oczywiście, że są — odpowiedziałam. — Ubierz się w spódnicę, ale nie zakładaj rajstop i tak chodź po szkole cały dzień. — Dziewczyny zaczęły się śmiać. Udał mi się ten pomysł.

— Albo pomaluj każdy paznokieć na inny kolor — podzieliła się swoim pomysłem Marta.

— Albo umaluj się do szkoły, ale tak dobrze, żeby żaden nauczyciel się nie zorientował — dodałam.

Sporo trudnych zadań wymyśliłyśmy. Dla chłopaków szczególnie. Później już nam się znudziło i doszłyśmy do wniosku, że resztę każda sama dopisze i będziemy mieć niespodzianki. Najważniejsze, że opracowałyśmy odpowiednią strategię!

Ciasto na naleśniki było już gotowe, ale Kaśka i Bella nie wracały. Zaczęłyśmy do nich dzwonić, ale nie odbierały. Byłyśmy już bardzo głodne i porządnie na nie wkurzone. Ile czasu można robić zakupy w spożywczaku???

W końcu usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. W drzwiach stała zapłakana Kaśka.

— Gdzie byłyście? — wrzasnęła Anka.

— Czemu nie odbierałaś? Gdzie Bella? — zapytałam.

— Gdzie zakupy? — zapytała Marta.

Kaśka nie odpowiedziała. Poryczała się jeszcze bardziej. Okazało się, że po drodze Bella gdzieś zgubiła pieniądze. Miała je w kieszeni, ale jej wypadły. Chyba jak przekładała telefon. Poszły więc do niej do domu, żeby wziąć z jej oszczędności. Tam mama Belli wkurzyła się i kazała jej zostać, a Kaśce potem pomyliły się bloki i zgubiła się. Myślała, że nie wróci. A telefon miała wyciszony i nie wpadła na to, żeby do nas zadzwonić. Cała Kaśka. Usmażyłam naleśniki. Zjadłyśmy je z cukrem i dżemem. Nie były złe. A do Belli postanowiłyśmy się nie odzywać, skoro jest taką gapą. Przynajmniej do jutra.

WIECZORNE ROZMOWY

U mnie w domu, godzina 22.00

Na szczęście mama odpuściła mi sprzątanie po naszym naleśnikowym party i zrobiła to za mnie. Powiedziała tylko, że robi to już ostatni raz. Mam nadzieję, że znów nie dotrzyma słowa, bo nie znoszę sprzątać.

Pracę domową odrabiałam szybko, ale do sprawdzianu z anglika uczyłam się aż do 22.00. Potem opowiedziałam mamie i Oliwii o szkolnych andrzejkach i o naszej grze. Nawet się śmiały, szczególnie Oliwia. Mama poprosiła tylko, że jeśli będą jakieś głupie rzeczy, to żebym najpierw trzy razy się zastanowiła zanim je zrobię. Nie miałam już siły pisać swoich pytań i wyzwań. Oliwia zrobiła to za mnie. Nawet nie sprawdziłam. Ufam jej.

Zwierzyłam się też Oliwii, że mam plan znalezienia sobie prawdziwej przyjaciółki. Co prawda umówiłyśmy się z Zu, że będziemy przyjaciółkami, ale nie jestem do końca przekonana, czy Zu to dobry wybór. W naszej klasie jest pięć dziewczyn, jedna z nich na pewno nadaje się na przyjaciółkę. Pytanie tylko która? Oliwia powiedziała, że powinnam zacząć od siebie. W sensie, że to ja powinnam być fajna i lubiana, a przyjaciółka sama mnie znajdzie. Mam wątpliwość, czy tak to działa.

DZIWNY SEN

Noc

Kręciłam się w łóżku, nie mogłam zasnąć. Za oknem pełnia, a ja ostatnio zmieniałam wystrój mojego pokoju i wyrzuciłam zasłonki, bo chciałam, żeby było nowocześnie. To teraz mam, księżyc świeci mi w oczy i nie mogę zasnąć. Trochę się boję. Księżyc kojarzy mi się ze złymi bohaterami z książek. Jak na niego patrzę, od razu widzę wiedźmy, wilkołaki, duchy itp. Na dodatek mama opowiedziała mi kiedyś straszną historyjkę o czarownicy, która łaskocze dzieci w stopy wystające spod kołdry, Te zaś, które mają otwarte oczy, zabiera do Granatowego Lasu Strachów, gdzie każdy spotka zmorę, której najbardziej się boi. Od tego czasu bardzo uważam, żeby moje stopy nie wystawały spod kołdry. Wiem, to głupie. Jestem już duża, ale ciągle wierzę w tę historyjkę.

W każdym razie śnił mi się Kacper. Smażył naleśniki i polewał je różowym lukrem, a potem biegał po plaży ubrany w różową sukienkę i krzyczał: Karo, to ja, Kacper! Karo! Chcesz naleśnika? Karo! Pytanie czy wyzwanie? Mam twoje brudne skarpety, uprać ci? A ja schowałam się za wydmą i miałam nadzieję, że nikt z klasy tego nie słyszy. To był naprawdę dziwny sen. Czy to oznacza, że przepowiednia z andrzejek była prawdziwa?

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki