Kapitał i ideologia - Thomas Piketty - ebook + książka

Kapitał i ideologia ebook

Thomas Piketty

4,0

Opis

Wspaniała kontynuacja bestsellerowego Kapitału w XXI wieku, jednej z najważniejszych książek ekonomicznych ostatnich lat.
Thomas Piketty przedstawia w niej idee, które stały za wzrostem nierówności w minionym tysiącleciu, bada ideologiczne spory, które dały nam niewolnictwo, poddaństwo, kolonializm, komunizm oraz kapitalizm i w ten sposób ukształtowały losy miliardów ludzi. Wnioski z tego badania są następujące: postęp gospodarczy przez wieki polegał na walce o równość i edukację, a nie, jak się często przyjmuje, o uznanie świętych praw własności. Nowa epoka skrajnej nierówności, która w latach 80. XX wieku stanęła na drodze postępu, jest częściowo reakcją na schyłek komunizmu, ale też owocem ignorancji, intelektualnej specjalizacji oraz coraz silniejszej polityki tożsamości. Piketty przedstawia w niej nie tylko historię idei, ale też druzgocącą krytykę współczesnej polityki oraz śmiałą propozycję nowego i bardziej sprawiedliwego systemu gospodarczego. To jedna z tych książek, które trzeba znać, żeby zrozumieć świat, w których przyszło nam żyć.
Bestseller “New York Timesa”
Książka roku 2020 National Public Radio

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1877

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lesheque

Dobrze spędzony czas

trudna i żmudna, ale ogromnie ważna rozwijająca i otwierająca oczy lektura.
00

Popularność




Słowo wstępne i podziękowania

Książka ta jest w dużym stopniu kontynuacją Kapitału w XXI wieku (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2015), lecz można ją również czytać jak samodzielną pozycję. Podobnie jak tamta stanowi ona owoc pracy zbiorowej, a więc nigdy by się nie ukazała bez udziału i wsparcia bardzo licznych przyjaciół i kolegów. Tylko ja odpowiadam rzecz jasna za interpretacje i analizy przedstawione na dalszych stronach, lecz nigdy nie zdołałbym samodzielnie zgromadzić źródeł historycznych będących podstawą moich badań.

Korzystałem przede wszystkim z danych zgromadzonych w World Inequality Database (http://WID.world). Projekt ten jest rezultatem pracy ponad setki badaczy, którzy zbierali dane z ponad osiemdziesięciu krajów położonych na wszystkich kontynentach. Jest to najbogatsza obecnie dostępna baza danych ilustrujących historyczną ewolucję nierówności dochodowych i majątkowych, zarówno w układzie porównawczym między krajami, jak i w ich obrębie. W książce korzystałem z wielu innych źródeł i materiałów odnoszących się do tych okresów, krajów lub aspektów nierówności, które znalazły słabsze odzwierciedlenie w WID.world (na przykład społeczeństw preindustrialnych lub kolonialnych) bądź dotyczących nierówności w zakresie wykształcenia, płci, rasy, wyznania, statusu, poglądów, a także postaw politycznych i wyborczych.

Wszystkie ciągi danych statystycznych, wykresy i tabele przedstawione w książce są również dostępne online: piketty.pse.ens.fr/ideologie.

Zainteresowany czytelnik znajdzie w aneksie online wiele uzupełniających wykresów oraz ciągów danych statystycznych, których nie zawarłem w książce z obawy przed jej przeładowaniem, a do których odwołuję się niekiedy w przypisach dolnych.

Szczególne wyrazy wdzięczności winien jestem Facundo Alvaredo, Lucasowi Chancelowi, Emmanuelowi Saezowi i Gabrielowi Zucmanowi, z którymi współkieruję projektem WID.world oraz Laboratorium nierówności na świecie, prowadzonym w paryskiej École d’économie i na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. W ramach tego projektu został ostatnio opublikowany Raport o nierównościach na świecie w 2018 roku (http://wir2018.wid.world), na który często się powołuję w niniejszej książce. Pragnę również podziękować tym instytucjom, które umożliwiły mi realizację projektu. Są to przede wszystkim École des hautes études en sciences sociales (EHESS), na której mam zaszczyt wykładać od 2000 roku, jedna z nielicznych instytucji na świecie, gdzie wszystkie nauki społeczne mogą wzajemnie z siebie czerpać i wymieniać się informacjami, a także École Normale Supérieure. Dziękuję też wszystkim instytucjom, które w 2007 roku połączyły siły, by stworzyć i kierować École d’économie de Paris, instytutem badawczym, który, jak sądzę, na początku XXI wieku przyczyni się do rozwoju interdyscyplinarnej i wielobiegunowej ekonomii politycznej i historycznej.

Następujące osoby również zasługują na podziękowania za swoją bezcenną pomoc: Lydia Assouad, Abhijit Banerjee, Adam Barbe, Charlotte Bartels, Nitin Bharti, Asma Benhenda, Erik Bengtsson, Yonatan Berman, Thomas Blanchet, Cécile Bonneau, Manon Bouju, Jérôme Bourdieu, Antoine Bozio, Cameron Campbell, Guillaume Carré, Guilhem Cassan, Amélie Chelly, Bijia Chen, Denis Cogneau, Léo Czajka, Richard Dewever, Mark Dincecco, Anne-Laure Delatte, Mauricio de Rosa, Esther Duflo, Luis Estevez Bauluz, Ignacio Flores, Juliette Fournier, Bertrand Garbinti, Amory Gethin, Yajna Govind, Jonathan Goupille-Lebret, Julien Grenet, Jean-Yves Grenier, Malka Guillot, Pierre-Cyrille Hautcœur, Stéphanie Hennette, Simon Henochsberg, Cheuk Ting Hung, Thanasak Jenmana, Francesca Jensenius, Fabian Kosse, Attila Lindner, Noam Maggor, Clara Martinez-Toledano, Ewan McGaughey, Cyril Milhaud, Marc Morgan, Éric Monnet, Mathilde Munoz, Alix Myczkowski, Delphine Nougayrède, Filip Novokmet, Katharina Pistor, Gilles Postel-Vinay, Jean-Laurent Rosenthal, Nina Roussille, Guillaume Sacriste, Aurélie Sotura, Alessandro Stanziani, Blaise Truong-Loï, Antoine Vauchez, Sebastian Veg, Marlous van Waijenburg, Richard von Glahn, Daniel Waldenström, Li Yang, Tom Zawisza, Roxane Zighed, a także wszyscy moi koledzy i przyjaciele z Centre d’histoire économique et sociale François-Simiand, z Centre de recherches historiques przy École des hautes études en sciences sociales oraz z École d’économie de Paris.

Książka ta wiele zawdzięcza licznym debatom i dyskusjom, w których miałem okazję uczestniczyć od czasu ukazania się na rynku francuskim mojej poprzedniej książki, Kapitał w XXI wieku (wyd. francuskie: 2013, wyd. polskie: 2015). W latach 2014–2016 wiele podróżowałem po świecie, biorąc udział w spotkaniach z czytelnikami, badaczami, adwersarzami i obywatelami żywo angażującymi się w dyskusje. Brałem udział w setkach rozmów wokół mojej książki i poruszonych w niej zagadnień. Wszystkie te spotkania wiele mnie nauczyły, pozwalając mi pogłębić dotychczasową refleksję nad historyczną dynamiką nierówności.

Wśród wielu ograniczeń mojej poprzedniej książki dwa zasługują na szczególną uwagę. Po pierwsze, była ona nadmiernie zachodocentryczna, jako że zbyt wiele miejsca poświęciłem w niej historycznemu doświadczeniu krajów bogatych (Europa Zachodnia, Ameryka Północna, Japonia). Częściowo wynika to z trudności z dostępem do wiarygodnych źródeł historycznych dotyczących innych krajów i regionów świata, co musiało skutkować znacznym zawężeniem perspektywy i refleksji. Po drugie, w Kapitale w XXI wieku przemiany polityczno-ideologiczne związane z nierównościami i redystrybucją często funkcjonują jako coś w rodzaju czarnej skrzynki. Sformułowałem tam szereg hipotez na temat owych nierówności, na przykład hipotezę o przemianie wyobrażeń i postaw politycznych wobec nierówności i własności prywatnej (transformacja ta nastąpiła w XX wieku na skutek dwóch wojen światowych, kryzysów gospodarczych i zagrożenia komunizmem), ale nie potrafiłem dostatecznie przebadać kwestii ewolucji ideologii nierównościowych. Tym właśnie zagadnieniem pragnę zająć się w niniejszej książce w sposób znacznie bardziej pogłębiony, przedstawiając je w zdecydowanie szerszej perspektywie czasowej, przestrzennej i porównawczej.

Dzięki powodzeniu, jakim cieszyła się moja poprzednia książka, oraz wsparciu ze strony licznych obywateli, badaczy i dziennikarzy, zdołałem dotrzeć do źródeł podatkowych i historycznych, których liczne rządy nie chciały do tej pory odtajnić. Te nowo uzyskane źródła pozwoliły mi wyjść poza ramy świata stricte zachodniego i przeprowadzić znacznie bardziej wnikliwą analizę różnych ustrojów nierównościowych, a także możliwych ścieżek rozwoju i ich rozgałęzień. Lata spotkań, rozmów i lektur pozwoliły mi ponadto na refleksję nad polityczno-ideologiczną dynamiką nierówności, na wykorzystanie innych niż dotychczas źródeł dotyczących dyskursów i postaw politycznych wobec nierówności oraz na napisanie kolejnej książki, która wydaje mi się bogatsza, a zarazem uzupełniająca wobec poprzedniej. Oto macie przed sobą rezultat mojej pracy, o którym każdy może sobie wyrobić zdanie.

I wreszcie, nic nie byłoby możliwe bez moich bliskich. Od zakończenia pracy nad Kapitałem w XXI wieku i jego publikacji minęło sześć szczęśliwych lat. Moje ukochane trzy córeczki weszły w wiek dorosły (może jeszcze nie całkiem: już tylko dwa lata i ty również, Hélène, dołączysz do klubu, do którego Déborah i Juliette od pewnego czasu należą). Bez ich miłości i energii moje życie nie byłoby takie samo. Wraz z moją partnerką Julią nieustannie podróżowaliśmy, toczyliśmy dyskusje, spotykaliśmy się z ludźmi, przez cały czas do siebie pisząc, czytając swoje wiadomości, ponownie pisząc, od nowa tworząc świat. Tylko ona wie, ile ta książka jej zawdzięcza, ile ja jej zawdzięczam. Oby tak dalej!

Wprowadzenie

Każde społeczeństwo musi uzasadnić panujące w nim nierówności: jeżeli nie znajduje powodów ich istnienia, cała budowla polityczna i społeczna może runąć. Każda epoka wytwarza więc zespół sprzecznych dyskursów i ideologii, które mają legitymizować istniejące lub nieuchronne nierówności oraz opisywać ekonomiczne, społeczne i polityczne reguły nadające strukturę całej budowli. Z tego zestawu – zarazem intelektualnego, instytucjonalnego i politycznego – wyłania się zazwyczaj jedna lub kilka nadrzędnych opowieści, na których opierają się funkcjonujące w danym kraju systemy nierównościowe.

W dzisiejszych społeczeństwach jest to przede wszystkim opowieść bazująca na własności, przedsiębiorczości i merytokracji. Nowoczesna nierówność jest sprawiedliwa, ponieważ wynika z dobrowolnego wyboru ścieżki, na której każdy ma taki sam dostęp do rynku i własności oraz automatycznie korzysta z dóbr zgromadzonych przez ludzi najzamożniejszych, czyli tych najbardziej przedsiębiorczych, zasłużonych i przydatnych. Jest to przeciwieństwo nierówności w społeczeństwach dawnych, która opierała się na sztywnych, arbitralnych, często despotycznych różnicach statusu.

Problem polega na tym, że po rozpadzie społeczeństw stanowych ancien régime’u i pojawieniu się pod koniec XX wieku radykalnie nowych opowieści o zasięgu światowym – co nastąpiło na skutek upadku radzieckiego komunizmu i triumfu turbokapitalizmu – ta wielka opowieść o własności i merytokracji, która swoje pierwsze chwile chwały przeżywała w XIX wieku, staje się coraz bardziej krucha. Prowadzi to do sprzeczności przybierających bardzo różne formy w Europie i Stanach Zjednoczonych, w Indiach i Brazylii, w Chinach i Republice Południowej Afryki, w Wenezueli i na Bliskim Wschodzie. Tyle że na początku XXI wieku te różne ścieżki rozwoju, wynikające ze specyficznej historii poszczególnych krajów, mając już pewne elementy wspólne, stają się coraz ściślej ze sobą powiązane. Tylko perspektywa ponadnarodowa pozwala na lepsze zrozumienie tej kruchości i przewidzenie, jak mogłaby wyglądać opowieść alternatywna.

Już w latach 80. ubiegłego wieku rozpoczyna się narastanie nierówności społeczno-ekonomicznych w niemal wszystkich regionach świata. W niektórych przypadkach przyjmuje ono tak masowe rozmiary, że coraz trudniej jest je uzasadnić interesem ogólnym. Ponadto prawie wszędzie widzimy głęboką przepaść między oficjalnie głoszonym dyskursem merytokratycznym a rzeczywistością, której na co dzień muszą stawiać czoło klasy pokrzywdzone z punktu widzenia dostępu do edukacji i bogactw. Dyskurs oparty na merytokracji i przedsiębiorczości często okazuje się wygodny dla beneficjentów aktualnego systemu ekonomicznego, pozwalając im uzasadnić dowolny poziom nierówności nawet bez ich przebadania, oraz piętnować przegranych za brak zasług, cnót i pracowitości. Takie obwinianie najuboższych nie istniało, a przynajmniej nie w takich rozmiarach, w dawnych ustrojach nierównościowych, które kładły większy nacisk na funkcjonalną komplementarność między różnymi grupami społecznymi.

Współczesne nierówności cechuje również zbiór praktyk dyskryminacyjnych oraz nierówności statusowych i etniczno-wyznaniowych, których brutalność została nadzwyczaj słabo opisana przez merytokratyczną bajeczkę dla grzecznych dzieci. Nawiązują one do najbardziej ostrych form nierówności panujących w dawnych czasach, od których tak gorliwie się odżegnujemy. Można tu wspomnieć o dyskryminacji bezdomnych czy też osób pochodzących z określonych dzielnic lub mających określone korzenie etniczne. Nie wspominając o imigrantach tonących w Morzu Śródziemnym. Wobec takich sprzeczności – i przy braku nowego, wiarygodnego horyzontu mającego charakter uniwersalny i egalitarny, który pozwoliłby stawić czoło nadchodzącym wyzwaniom nierównościowym, migracyjnym i klimatycznym – istnieje obawa, że nawrót dyskursu identytarystycznego (odwołującego się do silnych tożsamości kulturowych) i nacjonalistycznego będzie coraz częściej stanowić odpowiedź zastępczą, podobnie jak to miało miejsce w Europie pierwszej połowy ubiegłego wieku i co ponownie widzimy na początku XXI wieku w różnych regionach świata.

Ruch destrukcji, a następnie próba ponownego opisu bardzo nierównościowej globalizacji handlowej i finansowej, kwitnącej w okresie belle époque (1880–1914) – czyli w epoce, która wbrew swojej nazwie zdawała się „piękną” tylko w porównaniu z wybuchem brutalnej przemocy, jaki po niej nastąpił, a i to jedynie w oczach posiadaczy, zwłaszcza przedstawicieli białej rasy – pojawiły się w czasie I wojny światowej. Jeśli gruntownie nie zreformujemy obecnego ustroju ekonomicznego w taki sposób, by stał się mniej nierównościowy, bardziej sprawiedliwy i zrównoważony – zarówno pomiędzy poszczególnymi krajami, jak i w ich obrębie – ksenofobiczny „populizm” i jego całkiem możliwe wygrane wyborcze mogą szybko zacząć niszczyć skrajnie kapitalistyczną, cyfrową globalizację lat 1990–2020.

Naszymi najlepszymi atutami, które mogą pomóc w zażegnaniu tego zagrożenia, pozostają wiedza i znajomość historii. Każde społeczeństwo odczuwa potrzebę uzasadnienia panujących w nim nierówności, przy czym wszystkie takie uzasadnienia zawierają w sobie pewną dozę prawdy i wyolbrzymienia, wyobraźni i podłości, idealizmu i egoizmu. Ustrój nierównościowy, zgodnie z przyjętą tu definicją, jest określony przez zbiór dyskursów i mechanizmów instytucjonalnych, których zadaniem jest uzasadnienie nierówności ekonomicznych, społecznych i politycznych funkcjonujących w danym społeczeństwie oraz nadanie im struktury. Każdy ustrój ma swoje niedostatki i może przetrwać jedynie dzięki nieustannemu określaniu na nowo samego siebie. Często następuje to gwałtownie i na drodze konfliktów, lecz zarazem w oparciu o wspólną wiedzę i doświadczenie. Celem niniejszej książki jest opis przeszłości i przyszłości ustrojów nierównościowych. Zestawiając materiały historyczne dotyczące społeczeństw bardzo od siebie odległych, najczęściej niemających pojęcia o sobie nawzajem lub odmawiających bycia porównywanymi z innymi, mam nadzieję przyczynić się do lepszego zrozumienia obecnych przemian w globalnej, ponadnarodowej perspektywie.

Z tak przeprowadzonej analizy historycznej wypływa jeden ważny wniosek: tym, co umożliwiło rozwój gospodarczy i postęp ludzkości, była walka o równość i powszechną edukację, a nie niemal religijny kult własności, stabilności i nierówności. Nowa, skrajnie nierównościowa opowieść, która od lat 80. ubiegłego wieku zdecydowanie dominuje, jest w pewnym stopniu wynikiem historii i upadku komunizmu. Lecz jest ona również owocem ignorancji i wiedzy potocznej. W dużym stopniu stała się pożywką fatalizmu i tendencji identytarystycznych, których świadkami jesteśmy obecnie. Przyglądając się biegowi historii z perspektywy interdyscyplinarnej, możemy stworzyć bardziej wyważoną opowieść i nakreślić kontury nowego socjalizmu partycypacyjnego XXI wieku, czyli pokazać nowy horyzont, zarazem równościowy i uniwersalny, nową ideologię równości, własności społecznej, edukacji, podziału wiedzy i władzy, bardziej optymistyczną w kwestii natury ludzkiej, a także bardziej precyzyjną i przekonującą niż wszystkie poprzednie, z racji lepszego zakotwiczenia we wnioskach płynących z historii światowej. Każdy, rzecz jasna, może wystawić własną ocenę, przyjmując kilka spośród nakreślonych tu kruchych i tymczasowych wniosków, aby je na swój sposób przekształcić i rozwinąć.

Przed omówieniem struktury książki i kolejnych etapów zawartej w niej analizy porównawczej dawnych społeczeństw stanowych i niewolniczych w zestawieniu ze współczesnymi społeczeństwami postkolonialnymi i turbokapitalistycznymi, wywód ten rozpocznę od przedstawienia głównych źródeł, na których się opierałem, a także związków między tą pracą a moją poprzednią książką, Kapitał w XXI wieku. Najpierw jednak muszę powiedzieć kilka słów o pojęciu ideologii, którym się tutaj posługuję.

Czym jest ideologia?

W ramach niniejszej książki postaram się używać pojęcia ideologii w sposób pozytywny i konstruktywny, rozumiejąc je jako zbiór a priori wiarygodnych idei i dyskursów mających opisywać pożądaną strukturę społeczeństwa. Ideologię będziemy rozpatrywać w jej wymiarach zarazem społecznych, ekonomicznych i politycznych. Stanowi ona mniej lub bardziej spójną próbę udzielenia odpowiedzi na szereg bardzo rozległych pytań dotyczących pożądanej czy też idealnej organizacji społeczeństwa. Uwzględniając złożoność postawionych pytań, jest rzeczą oczywistą, że żadna ideologia nie może zostać przyjęta w całości i przez wszystkich; ideologiczny konflikt i niezgoda stanowią nieodłączny element każdej ideologii. A przecież społeczeństwo nie ma innego wyboru, jak próbować sobie odpowiedzieć na zadane pytania, często na podstawie własnego doświadczenia historycznego, czasami w oparciu o doświadczenia innych. W znacznej mierze każda jednostka pragnie sobie wyrobić własne zdanie, znaleźć własne odpowiedzi, jakkolwiek nieprecyzyjne i niezadowalające, na temat owych fundamentalnych, egzystencjalnych zagadnień.

Chodzi zwłaszcza o kwestię ustroju politycznego, czyli zbioru reguł opisujących zarys danej wspólnoty i jej terytorium, mechanizmy podejmowania zbiorowych decyzji oraz prawa polityczne jej członków. Zbiór ten obejmuje różne formy partycypacji politycznej, rolę obywateli i cudzoziemców, przewodniczących i zgromadzeń, ministrów i królów, partii i wyborów, imperiów i kolonii.

Chodzi również o zagadnienie ustroju własnościowego, czyli zbioru reguł opisujących różne formy posiadania oraz prawne i praktyczne procedury, które określają i tworzą ramy stosunków własnościowych między różnymi grupami społecznymi. Wśród tych reguł znajdziemy rolę własności prywatnej i publicznej, własności finansowej i własności nieruchomości, ziemi i surowców, niewolników i poddanych, własności intelektualnej i niematerialnej, a także zasady dotyczące relacji między właścicielami a lokatorami, szlachtą a chłopstwem, panami a niewolnikami, akcjonariuszami a pracownikami.

Każdemu społeczeństwu, każdemu ustrojowi nierównościowemu przypisany jest zbiór bardziej lub mniej spójnych i trwałych odpowiedzi na pytania dotyczące ustroju politycznego i własnościowego. Często te dwa zbiory odpowiedzi i dyskursów są ze sobą ściśle powiązane, jako że w dużym stopniu oba wynikają z teorii nierówności społecznej i teorii różnic między poszczególnymi grupami społecznymi (które mogą być faktyczne lub domniemane, zgodne z prawem lub karygodne). Wypływają z nich zazwyczaj rozmaite inne mechanizmy intelektualne i instytucjonalne, zwłaszcza dotyczące systemu oświatowego (czyli reguł i instytucji, takich jak rodziny i Kościoły, ojcowie i matki, szkoły i uniwersytety, odpowiadających za przekazywanie wartości duchowych i poznawczych) oraz systemu podatkowego (czyli mechanizmów pozwalających na uzyskiwanie zasobów finansowych przez państwa i regiony, gminy i imperia, a także wszelkiego rodzaju organizacje społeczne, wyznaniowe i inne organizacje zbiorowe). Niemniej odpowiedzi na zarysowane powyżej pytania mogą być znacząco odmienne. Można się zgadzać co do definicji ustroju politycznego, ale nie co do systemu własnościowego, bądź też zgadzać się co do pewnego aspektu zagadnień podatkowych lub oświatowych, ale nie co do innego ich aspektu. Konflikt ideologiczny jest niemal zawsze wielowymiarowy, nawet jeśli się zdarza, że jedna oś nabierze pierwszorzędnego znaczenia choćby na jakiś czas. Może to dać złudzenie większościowego konsensu, pozwalając niekiedy na szeroką mobilizację społeczną i rozległe zmiany historyczne.

Granica wspólnoty a własność

W uproszczeniu można powiedzieć, że każdy system nierównościowy, każda ideologia nierównościowa są oparte na teorii granicy wspólnoty i teorii własności.

Z jednej strony, musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czym jest granica. Musimy wyjaśnić, kto jest członkiem wspólnoty ludzkiej i politycznej, do której należymy, a kto nim nie jest, na jakim terytorium i poprzez jakie instytucje wspólnota ta ma być zarządzana, w jaki sposób powinny być zorganizowane jej stosunki z innymi społecznościami w obrębie szerokiej uniwersalnej wspólnoty gatunku ludzkiego (która to wspólnota, w zależności od przyjętej ideologii, może, choć nie musi, być za taką uznana). W ogromnym stopniu chodzi tu o kwestię ustroju politycznego, a to oznacza, że od razu trzeba odpowiedzieć na pytania dotyczące nierówności społecznej, zwłaszcza różnicy między obywatelami a obcymi.

Z drugiej strony, musimy sobie odpowiedzieć na pytania dotyczące własności: czy można posiadać innych ludzi, grunty rolne, budynki, przedsiębiorstwa, zasoby naturalne, wiedzę, aktywa finansowe czy też dług publiczny? Według jakich zasad praktycznych, a także w ramach jakiego systemu prawnego i sądowniczego mają być zorganizowane relacje między posiadaczami a osobami niebędącymi posiadaczami oraz w jaki sposób zapewnić trwałość tych relacji? Kwestia systemu własnościowego wraz z zagadnieniami dotyczącymi oświaty i podatków mają zasadniczy wpływ na strukturę nierówności społecznych i ich ewolucję.

W większości dawnych społeczeństw kwestie ustroju politycznego oraz systemu własnościowego, innymi słowy kwestie dotyczące władzy nad ludźmi i przedmiotami (czyli nad tym, co można posiadać – w społeczeństwach niewolniczych mogą to być ludzie – a co w każdym razie wywiera zasadniczy wpływ na stosunki władzy między ludźmi) są ściśle i bezpośrednio powiązane. Jest to oczywiste w społeczeństwach niewolniczych, w których jednostki posiadające inne jednostki są wobec nich zarazem władcami i właścicielami.

Podobne zjawisko, choć w bardziej subtelnej formie, występuje w społeczeństwach stanowych (czyli dzielących się na trzy klasy funkcjonalne: wyższe i niższe duchowieństwo, wojowników i szlachtę, plebs i klasę pracującą). W tym kształcie historycznym, który można zaobserwować w większości cywilizacji sprzed ery nowożytnej, dwie klasy dominujące są zarazem klasami rządzącymi, wyposażonymi w uprawnienia władcze (bezpieczeństwo, wymiar sprawiedliwości), jak i klasami posiadającymi. Przez wiele stuleci landlord był zarówno panem ludzi żyjących i pracujących na jego ziemi, jak i panem samej ziemi.

Społeczeństwa właścicielskie, które kwitną zwłaszcza w XIX-wiecznej Europie, starają się wyraźnie oddzielić prawo własności (uważane za uniwersalne i dostępne dla wszystkich) od uprawnień władczych (stanowiących monopol scentralizowanego państwa). Ustrój polityczny i system własnościowy nadal jednak są ściśle ze sobą powiązane: po pierwsze dlatego, że prawa polityczne, w ramach ustrojów zwanych cenzusowymi, długo były zastrzeżone tylko dla posiadaczy, po drugie zaś dlatego, że wiele reguł konstytucyjnych wciąż drastycznie ograniczało (i nadal ogranicza) prawo, by polityczna większość mogła zreformować system własnościowy w sposób pokojowy, w ramach obowiązującego ustawodawstwa.

Jak zobaczymy później, kwestie ustroju politycznego i systemu własnościowego nigdy nie przestały być nieodłącznie ze sobą powiązane, od dawnych społeczeństw niewolniczych i stanowych po współczesne społeczeństwa postkolonialne i turbokapitalistyczne, poprzez społeczeństwa właścicielskie oraz komunistyczne i socjaldemokratyczne, które rozwinęły się w reakcji na wybuchające w społeczeństwach właścicielskich kryzysy nierównościowe i tożsamościowe.

Dlatego właśnie proponuję, by te przemiany historyczne analizować przy użyciu pojęcia „systemu (ustroju) nierównościowego”, które obejmuje przemiany zarówno ustroju politycznego, jak i systemu własnościowego (lub też systemu oświatowego i podatkowego), a tym samym pozwala lepiej uchwycić ich spójny charakter. Chcąc zilustrować trwałe, do dzisiaj funkcjonujące na świecie więzi strukturalne między ustrojem politycznym a systemem własnościowym, można wspomnieć o braku jakiegokolwiek mechanizmu demokratycznego, który większości obywateli Unii Europejskiej (a tym bardziej większości obywateli świata) pozwoliłby na wprowadzenie jakiegokolwiek wspólnego podatku bądź wspólnego projektu redystrybucji i rozwoju. Jest to niemożliwe ze względu na prawo weta podatkowego, którym dysponuje każdy kraj unijny niezależnie zarówno od liczby ludności, jak i od korzyści, jakie osiąga dzięki integracji handlowej i finansowej z pozostałymi krajami UE.

Mówiąc ogólniej, najważniejsze jest to, że współczesne nierówności są w ogromnym stopniu zbudowane wokół systemu granic, narodowości oraz praw społecznych i politycznych z nimi związanych. Fakt ten jest skądinąd jedną z przyczyn wybuchu gwałtownych, wielowymiarowych konfliktów ideologicznych z początku XXI wieku dotyczących kwestii nierównościowych, migracyjnych i tożsamościowych. Konflikty te w znacznym stopniu utrudniają powstawanie większościowych koalicji, które mogłyby stawić czoło narastającym nierównościom. Mówiąc konkretnie, rozłamy etniczno-wyznaniowe i narodowościowe często przeszkadzają przedstawicielom szerokich mas, należącym do różnych ras i wyznań lub pochodzącym z różnych krajów, w zjednoczeniu się w ramach jednej koalicji politycznej, co jest na rękę ludziom najzamożniejszym i ułatwia dalszy dryf nierównościowy. Wynika to z braku dostatecznie wyrazistej ideologii i platformy programowej, które pozwoliłyby przekonać pokrzywdzone grupy społeczne, że to, co je łączy, jest ważniejsze od tego, co je dzieli. Zarysowane tutaj zagadnienia będą przedmiotem późniejszej analizy. W tym miejscu chciałbym tylko podkreślić fakt, że ścisła więź między ustrojem politycznym a systemem własnościowym odpowiada istniejącej od dawna, trwałej, strukturalnej rzeczywistości, którą można prawidłowo przeanalizować tylko poprzez szerokie spojrzenie z perspektywy historycznej i ponadnarodowej.

Ideologia traktowana serio

Nierówność nie jest ani ekonomiczna, ani technologiczna, lecz jedynie ideologiczna i polityczna. To najbardziej oczywisty wniosek, jaki zdaje się płynąć z analizy historycznej przedstawionej w tej książce. Inaczej mówiąc, rynek i rywalizacja, zysk i płaca, kapitał i dług, robotnicy wykwalifikowani i niewykwalifikowani, krajowcy i cudzoziemcy, raje podatkowe i konkurencyjność – wszystko to nie istnieje jako takie. Są to konstrukty społeczne i historyczne, całkowicie zależne od obowiązującego systemu prawnego, podatkowego, oświatowego i politycznego oraz od kategorii wybranych do ich zdefiniowania. Bazują one przede wszystkim na wyobrażeniach każdego społeczeństwa na temat sprawiedliwości społecznej i sprawiedliwej gospodarki oraz polityczno-ideologicznej równowagi sił między poszczególnymi grupami społecznymi i narracjami. Przy czym należy pamiętać, że owa równowaga sił jest nie tylko materialna, ale również, a nawet przede wszystkim intelektualna i ideologiczna. Inaczej mówiąc, idee i ideologie liczą się w historii. Pozwalają one nieustannie wyobrażać sobie i budować nowe światy i nowe społeczeństwa. Wielość ścieżek rozwoju jest zawsze możliwa.

Takie podejście różni się od wielu narracji konserwatywnych, które usiłują przekonywać, że istnieje coś takiego jak „naturalne” podstawy nierówności. Mało zaskakuje fakt, iż elity różnych społeczeństw, niezależnie od epoki i położenia geograficznego, często usiłują „naturalizować” nierówności, czyli wskazywać ich rzekomo obiektywne podstawy. Tłumaczą przy tym, że istniejące różnice społeczne leżą (jakżeby inaczej) w interesie zarówno ludzi najuboższych, jak i społeczeństwa jako całości, a w każdym razie ich obecna struktura jest jedyną wyobrażalną, zaś wszelka zasadnicza zmiana mogłaby sprowadzić na społeczeństwo jakieś straszliwe nieszczęścia. Tyle że doświadczenie historyczne wskazuje na coś dokładnie odwrotnego: nierówności podlegają silnym zmianom w czasie i przestrzeni, różniąc się zarówno skalą, jak i strukturą, przy czym zmiany te następują w takich okolicznościach i takim tempie, o jakich nikomu nawet się nie śniło kilkadziesiąt lat wcześniej. Niekiedy faktycznie prowadziło to do nieszczęść. W sumie jednak rozmaite zmiany i procesy – czy to rewolucyjne, czy polityczne – które pozwoliły ograniczyć i przekształcić dawne nierówności, okazały się olbrzymim sukcesem, stanowiąc źródło naszych najcenniejszych instytucji: tych właśnie, dzięki którym idea postępu ludzkości przerodziła się w rzeczywistość (powszechne prawo wyborcze, bezpłatna i obowiązkowa edukacja szkolna, powszechne ubezpieczenia zdrowotne, progresywne podatki). Jest wielce prawdopodobne, że to samo nastąpi w przyszłości. Współczesne nierówności i instytucje nie są jedynymi możliwymi, niezależnie od tego, co na ten temat sądzą konserwatyści; one również będą musiały się przekształcić i przez cały czas wymyślać siebie od nowa.

Lecz omówione powyżej podejście, skoncentrowane na ideologiach, instytucjach i rozmaitości możliwych ścieżek rozwoju, różni się także od doktryn zwanych niekiedy „marksistowskimi”, według których stan sił ekonomicznych i stosunków produkcji miałby niemal mechanicznie determinować ideologiczną „nadbudowę” społeczeństwa. Moim zdaniem jest odwrotnie: sfera idei, czyli sfera ideologiczno-polityczna, ma realną autonomię. Przy takim samym stanie rozwoju gospodarki i sił wytwórczych (o ile słowa te w ogóle mają jakikolwiek sens, co wcale nie jest pewne) zawsze istnieje wielość możliwych systemów ideologicznych, politycznych i nierównościowych. I tak na przykład teoria, która mówi o mechanicznym przejściu od „feudalizmu” do „kapitalizmu” na skutek rewolucji przemysłowej pomija złożoność i różnorodność historycznych i polityczno-ideologicznych ścieżek rozwoju, które można dostrzec w różnych krajach i regionach świata, zwłaszcza porównując regiony zamieszkane przez kolonizatorów i kolonizowanych, podobnie zresztą jak w dowolnym innym zbiorze; przede wszystkim jednak nie pozwala na wyciągnięcie takich wniosków, które mogłyby się okazać najbardziej przydatne na następnych etapach rozwoju. Przyglądając się temu zjawisku, można stwierdzić, że zawsze istniały i zawsze będą istnieć rozwiązania alternatywne. Na wszystkich szczeblach rozwoju istnieje wiele sposobów nadania struktury systemowi ekonomicznemu, społecznemu i politycznemu, a także zdefiniowania stosunków własnościowych, organizacji systemu podatkowego lub oświatowego, traktowania problematyki długu publicznego lub prywatnego, regulowania stosunków między różnymi społecznościami itd. Zawsze istnieją różne drogi pozwalające na organizację danego społeczeństwa oraz stosunków władzy i własności w jego obrębie. Różnice te dalece nie sprowadzają się jedynie do szczegółów. Na przykład stosunki własności w XXI wieku mogą być zorganizowane na wiele sposobów, a niektóre z nich mogą pozwolić na wyjście poza granice kapitalizmu w sposób znacznie bardziej skuteczny niż obietnice, że się go po prostu zniszczy, którym nie towarzyszy namysł nad skutkami takiego ruchu.

Badanie historycznych ścieżek rozwoju i ich licznych niedokończonych rozgałęzień stanowi najlepsze antidotum zarówno na elitarny konserwatyzm, jak i na rewolucyjną bierność w oczekiwaniu na „ten wielki dzień”. Owa przeczekująca bierność niejednokrotnie zwalnia z myślenia o faktycznie wyzwolicielskim systemie instytucjonalnym i politycznym, który należałoby wprowadzić nazajutrz po „tym wielkim dniu”. Zazwyczaj prowadzi ona do przerostu niedookreślonej władzy państwowej, co może się okazać równie niebezpieczne jak „święte prawo własności”, któremu rzekomo staraliśmy się przeciwstawić. W XX wieku taka postawa doprowadziła do ogromnych krzywd ludzkich i szkód politycznych, za które do dzisiaj płacimy wysoką cenę. Na przykład faktem jest, że postkomunizm (nie tylko w wersji rosyjskiej i chińskiej, ale również w pewnym stopniu wschodnioeuropejskiej, niezależnie od wszelkich różnic między tymi trzema ścieżkami rozwoju) na początku XXI wieku stał się najlepszym sojusznikiem turbokapitalizmu, stanowiąc bezpośrednią konsekwencję klęski stalinowskiego i maoistycznego komunizmu oraz idącego za nią porzucenia wszelkich ambicji równościowych i internacjonalistycznych. Katastrofa komunizmu zdołała nawet odsunąć na dalszy plan ogromne szkody poczynione przez ideologie niewolnicze, kolonialne i rasistowskie, a także ich głębokie związki z ideologią własnościową i turbokapitalistyczną, co można uznać za niezły wyczyn.

W miarę możności postaram się w tej książce brać ideologie na serio. Przede wszystkim pragnę dać szansę wszystkim ideologiom minionym, zwłaszcza właścicielskim, socjaldemokratycznym i komunistycznym, ale również stanowym, niewolniczym i kolonialnym, pokazując ich wewnętrzną spójność. Wychodzę z założenia, że każda ideologia, jakkolwiek może się wydawać skrajna i ekstrawagancka w obronie pewnego typu nierówności lub równości, na swój sposób wyraża określoną wizję sprawiedliwego społeczeństwa i sprawiedliwości społecznej. Każda taka wizja zawiera pewną dozę wiarygodności, szczerości i spójności, tak więc można z niej wyciągnąć przydatne w przyszłości wnioski, ale pod jednym warunkiem: każdy proces polityczno-ideologiczny należy rozpatrywać nie w sposób abstrakcyjny, ahistoryczny i ainstytucjonalny, lecz przeciwnie, czyli tak, jak został on wcielony w życie w konkretnych społeczeństwach, w określonym czasie historycznym i w określonych instytucjach, cechujących się zwłaszcza szczególnymi formami własności oraz systemu podatkowego i oświatowego. Formy te muszą być bardzo starannie przemyślane, łącznie z ich regułami i warunkami ich funkcjonowania (systemy prawne, stawki podatkowe, zasoby edukacyjne itp.), bez nich bowiem instytucje i ideologie są tylko pustymi skorupami, niezdolnymi do faktycznej transformacji społeczeństwa i stworzenia trwałej zgody społecznej.

Zdaję sobie przy tym sprawę, że pojęcie ideologii, niekiedy słusznie, bywa używane w sposób pejoratywny. Często za ideologiczną uchodzi wizja cechująca się dogmatyzmem i lekceważeniem faktów. Problem polega na tym, że ci, którzy się powołują na absolutny pragmatyzm, często okazują się najbardziej „ideologiczni” ze wszystkich (w pejoratywnym tego słowa znaczeniu); ich rzekomo postideologiczna postawa źle skrywa rzeczywiste lekceważenie faktów, skalę ignorancji historycznej oraz z góry przyjętych założeń i klasowego egoizmu z ich strony. Ta książka będzie całkowicie oparta na faktach. Pokażę szereg procesów historycznych dotyczących struktury nierówności i ich transformacji w różnych społeczeństwach. Po pierwsze, w tym właśnie specjalizuję się jako badacz, a po drugie, jestem przekonany, że spokojna analiza dostępnych źródeł pozwoli naszej zbiorowej refleksji na zdecydowany krok naprzód, zwłaszcza na porównanie ze sobą bardzo różnych społeczeństw, które często odmawiają takich porównań, są bowiem przekonane (zazwyczaj niesłusznie) o swojej „wyjątkowości” oraz o unikalności i nieporównywalności obranych przez siebie ścieżek rozwoju.

Równocześnie doskonale zdaję sobie sprawę, że dostępne źródła nigdy nie będą wystarczające, aby rozstrzygnąć wszystkie spory. Badanie „faktów” nigdy nie pozwoli na definitywne rozwiązanie kwestii idealnego ustroju politycznego lub systemu własnościowego, oświatowego czy podatkowego. W pierwszym rzędzie dlatego, że „fakty” są w dużym stopniu uzależnione od mechanizmów instytucjonalnych (spisy ludności, sondaże, rejestry podatkowe itp.) oraz od kategorii społecznych, podatkowych lub prawnych, powołanych przez społeczeństwa do życia, by je opisać, zmierzyć i przekształcić. Inaczej mówiąc, same „fakty” są swego rodzaju konstrukcjami, mogą więc być właściwie uchwycone wyłącznie w kontekście złożonych, splatających się, nieobiektywnych interakcji między aparaturą badawczą a badanym społeczeństwem. Nie oznacza to oczywiście, że z tych konstrukcji nie można niczego pożytecznego wywnioskować, tyle że każda próba refleksji musi uwzględniać złożoność faktów i wzajemne relacje między nimi.

Z drugiej strony, badane zagadnienia – natura idealnej organizacji społecznej, ekonomicznej i politycznej – są zdecydowanie zbyt złożone, aby pewnego dnia sformułować jedyny słuszny wniosek na podstawie prostego, „obiektywnego” badania „faktów”, które nigdy nie będą niczym więcej, jak tylko odbiciem ograniczonych doświadczeń z przeszłości i niedokończonych debat, w których swego czasu uczestniczyliśmy. I wreszcie nie da się wykluczyć, że „idealny” system (niezależnie od tego, jaki sens nadamy temu pojęciu) nie jest jedynym możliwym wariantem, lecz zależy od pewnych cech charakterystycznych społeczeństwa będącego przedmiotem badania.

Zbiorowe zdobywanie wiedzy a nauki społeczne

Nie mam tutaj zamiaru uprawiać uogólnionego relatywizmu ideologicznego. Badaczowi zajmującemu się naukami społecznymi zbyt łatwo przychodzi trzymać równy dystans od różnych przekonań i powstrzymywać się od wypowiadania opinii na jakikolwiek temat. W książce tej, zwłaszcza w jej ostatniej części, mam zamiar zająć stanowisko, w miarę możności wyjaśniając swój tok rozumowania oraz przyczyny, które mnie doprowadziły do takiego właśnie poglądu.

Ideologia społeczeństw najczęściej ewoluuje na podstawie ich własnego doświadczenia historycznego. Na przykład rewolucja francuska wybuchła, przynajmniej częściowo, na skutek powszechnego poczucia niesprawiedliwości i frustracji wywołanego przez ancien régime. Poprzez kryzysy, które wywołała, i przemiany, które starała się wprowadzić, rewolucja francuska przyczyniła się z kolei do trwałej transformacji sposobu, w jaki ludzie postrzegają idealny system nierównościowy, w zależności od sukcesów i porażek, jakie różne grupy społeczne przypisują rewolucyjnym eksperymentom, czy to na płaszczyźnie organizacji politycznej, czy też systemu własnościowego, społecznego, podatkowego bądź oświatowego. Ów proces nauczania wpływa na przyszłe kryzysy polityczne i odwrotnie. Polityczno-ideologiczna ścieżka rozwoju każdego kraju może być postrzegana jak gigantyczny proces zbiorowego nabywania wiedzy i historycznego eksperymentowania. W sposób nieunikniony proces ten zawsze będzie konfliktowy, gdyż różne grupy społeczne i polityczne nie tylko mają odmienne interesy i aspiracje, ale także inaczej pamiętają i interpretują zarówno same wydarzenia, jak i ich znaczenie dla przyszłości. Ten proces uczenia się obejmuje również, przynajmniej na pewien czas, elementy konsensu narodowego.

Procesy zbiorowego uczenia się mają w sobie pewną dozę racjonalności, ale mają też swoje ograniczenia. W szczególności cechują się krótką pamięcią (po upływie kilku dziesięcioleci często zapominamy o doświadczeniach własnego kraju bądź zachowujemy w pamięci tylko okruchy, przy czym selekcja ta rzadko bywa przypadkowa), a do tego najczęściej są wyraźnie nacjonalistyczne. Nie należy jednak postrzegać tego zjawiska w nadmiernie ciemnych barwach: każde społeczeństwo wyciąga czasem wnioski z doświadczeń innych krajów, zarówno na podstawie informacji od nich, jak i niekiedy gwałtownych kontaktów z nimi (wojny, kolonizacja, okupacja, mniej lub bardziej nierównoprawne traktaty), które nie zawsze są najbardziej pogodnym i obiecującym sposobem uczenia się. Zasadniczo jednak wizje idealnego ustroju politycznego, pożądanego systemu własności lub sprawiedliwego systemu prawnego, podatkowego czy edukacyjnego wykuwają się na bazie doświadczeń krajowych, przy niemal całkowitym pominięciu doświadczeń innych krajów, zwłaszcza jeśli kraje te są uważane za odległe, oparte na odmiennych podstawach cywilizacyjnych, religijnych lub moralnych bądź też gdy kontakty z nimi miały gwałtowny charakter (co może wzmacniać poczucie, że kraje te są nam radykalnie obce). Ogólniej rzecz ujmując, taki proces uczenia się często bazuje na stosunkowo niejasnych i nieprecyzyjnych wyobrażeniach o mechanizmach instytucjonalnych faktycznie działających w poszczególnych społeczeństwach zarówno na szczeblu krajowym, jak i w krajach utrzymujących między sobą stosunki dobrosąsiedzkie, co znacznie zmniejsza przydatność wniosków na przyszłość. Chodzi tu przede wszystkim o mechanizmy należące do sfery politycznej, ale także te ze sfery prawnej, podatkowej lub edukacyjnej.

Ograniczenia te nie są rzecz jasna dane raz na zawsze. Zmieniają się pod wpływem najróżniejszych procesów transmisji i stosowania wiedzy i doświadczeń, takich jak: szkoły i książki, migracje i małżeństwa międzykulturowe, partie i związki zawodowe, mobilność i spotkania, prasa i media oraz wiele innych elementów praktyki społecznej. Właśnie w tym aspekcie badania w dziedzinie nauk społecznych mogą odegrać istotną rolę. Jestem przekonany, że starannie zestawiając historyczne doświadczenia poszczególnych krajów oraz rozmaitych obszarów kulturowych i cywilizacyjnych, systematycznie analizując dostępne źródła, badając ewolucję struktur nierówności i ustrojów polityczno-ideologicznych w różnych społeczeństwach, możemy się przyczynić do lepszego zrozumienia obecnych przemian. Takie podejście – komparatystyczne, historyczne i ponadnarodowe – pozwala na wyrobienie sobie jaśniejszej opinii na temat tego, jak mogłaby wyglądać lepsza organizacja polityczna, gospodarcza i społeczna społeczeństw XXI wieku, przede wszystkim zaś społeczeństwa globalnego, czyli politycznej wspólnoty, do której wszyscy należymy. Nie twierdzę oczywiście, że wnioski, które przedstawię w tej książce, są jedynymi możliwymi. Wydaje mi się, że logicznie wypływają z dostępnych doświadczeń historycznych oraz z materiałów, które przedstawię poniżej. Przy okazji spróbuję jak najbardziej precyzyjnie wyjaśnić te epizody i porównania, które uważam za decydujące uzasadnienie tego czy innego wniosku (i nie będę przy tym ukrywał elementów niepewnych, które pozostają niewyjaśnione). Jest jednak oczywiste, że wnioski te wynikają z naszej ograniczonej wiedzy i specyfiki rozumowania. Książka ta stanowi jedynie drobny element rozległego procesu zbiorowego uczenia się; sam jestem niezwykle ciekaw kolejnych etapów tej ludzkiej przygody i niecierpliwie na nie czekam.

Pragnę jeszcze dodać – z myślą i o tych, którzy utyskują na wzrost nierówności i tendencji tożsamościowych, i o tych, którzy dla odmiany obawiają się moich utyskiwań – że praca ta w żadnym razie nie jest książką skarg i zażaleń. Z natury jestem raczej optymistą i pragnę przede wszystkim pomóc w znalezieniu rozwiązań aktualnych problemów. Zamiast widzieć szklankę do połowy pustą, lepiej moim zdaniem zachwycić się zdumiewającą zdolnością społeczeństw do tworzenia wciąż nowych instytucji i form współpracy, do jednoczenia milionów (może nawet setek milionów lub wręcz miliardów) ludzi, którzy nigdy się nie spotkają, mogliby więc nawzajem się ignorować lub dążyć do wzajemnego zniszczenia. Tymczasem przestrzegają oni pokojowych reguł, chociaż tak mało wiadomo o naturze idealnego systemu, a tym samym idealnych norm, których należałoby przestrzegać. Wyobraźnia instytucjonalna ma swoje ograniczenia i powinna zostać poddana racjonalnej analizie. Samo spostrzeżenie, że nierówność ma charakter ideologiczny i polityczny, a nie ekonomiczny lub technologiczny, nie sprawi, że nierówność zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Oznacza ono jedynie, że ideologiczno-instytucjonalną różnorodność społeczeństw należy brać na serio, wystrzegając się dyskursów, które usiłują naturalizować nierówności lub negować istnienie wariantów alternatywnych. Oznacza to również, że należy starannie przebadać mechanizmy instytucjonalne oraz reguły prawne, podatkowe lub edukacyjne w różnych krajach; decydują one bowiem o tym, czy współpraca działa, a równość czyni postępy (lub ich nie czyni) niezależnie od dobrej woli poszczególnych członków społeczeństwa. Ich dobrą wolę należy zawsze zakładać, ale sama dobra wola nigdy nie wystarczy, dopóki nie zostanie wcielona w solidne mechanizmy poznawcze lub instytucjonalne. Jeśli uda mi się przekazać czytelnikowi choć część mojego racjonalnego zachwytu, jeśli zdołam go przekonać, że nasza wiedza historyczna i ekonomiczna jest zbyt istotna, by ją pominąć, uznam, że mój cel został w pełni osiągnięty.

Źródła wykorzystywane w tej książce: nierówności a ideologie

Książka ta opiera się na dwóch typach źródeł historycznych: na tych pozwalających uchwycić przekształcenia nierówności w porównawczej i wielowymiarowej perspektywie historycznej (nierówności dochodowe, płacowe, majątkowe, edukacyjne, nierówności związane z płcią, wiekiem, zawodem, pochodzeniem, religią, rasą, statusem itd.) oraz tych pozwalających prześledzić przemiany ideologii, przekonań politycznych, a także wyobrażeń o nierównościach oraz instytucji ekonomicznych, społecznych i politycznych, które je określają.

Jeśli chodzi o nierówności, moja analiza będzie oparta przede wszystkim na danych zgromadzonych w World Inequality Database (WID.world). Projekt ten został zrealizowany dzięki wysiłkom ponad setki badaczy, którzy zbierali dane z ponad osiemdziesięciu krajów położonych na wszystkich kontynentach. Tym sposobem powstała największa baza danych na temat historycznej ewolucji nierówności dochodowych i majątkowych, zarówno w układzie porównawczym między różnymi krajami, jak i w obrębie poszczególnych krajów. Projekt WID.world jest wynikiem prac historycznych, rozpoczętych przeze mnie we współpracy z Anthonym Atkinsonem i Emmanuelem Saezem na początku XXI wieku. Naszym celem było uogólnienie i rozszerzenie prac badawczych rozpoczętych w latach 50. i 70. ubiegłego wieku przez Simona Kuznetsa, Anthony’ego Atkinsona i Allana Harrisona[1]. Prace te polegają na systematycznym zestawianiu różnego rodzaju dostępnych źródeł, zwłaszcza rachunków narodowych, wyników sondaży oraz danych podatkowych i spadkowych, które zazwyczaj pozwalają sięgnąć do przełomu XIX i XX wieku, czyli do okresu, kiedy w wielu krajach powstały systemy progresywnych podatków dochodowych i spadkowych. Takie informacje pozwoliły też uzyskać lepszy wgląd w bogactwo (podatek to nie tylko sposób na uzyskiwanie przychodów podatkowych i budzenie niezadowolenia podatników, ale również kategoria poznawcza). W przypadku niektórych krajów można się cofnąć nawet do przełomu XVIII i XIX wieku, zwłaszcza we Francji, gdzie w wyniku rewolucji wcześnie wdrożono jednolity system rejestracji dóbr i przekazywania ich spadkobiercom.

Badania te pozwoliły ukazać w dłuższej perspektywie historycznej zjawisko wzrostu nierówności, z którym mamy do czynienia od lat 80. ubiegłego wieku, i w ten sposób ożywić światową debatę publiczną na ten temat. Zainteresowanie, jakie wzbudziły prace Kapitał w XXI wieku (2015) orazRapport sur les inégalités mondiales (Raport o nierównościach na świecie 2018)[2], było duże. Pokazuje ono, jak głęboka jest potrzeba demokratyzacji wiedzy ekonomicznej i uczestnictwa w polityce. Coraz lepiej wykształcone i poinformowane społeczeństwa coraz trudniej godzą się z tym, że zagadnieniami ekonomicznymi i finansowymi zajmuje się tylko wąska grupa ekspertów o wątpliwych kompetencjach; staje się naturalne, że coraz więcej obywateli pragnie wyrobić sobie własną opinię i angażować się dopiero na jej podstawie. Ekonomia leży w samym sercu polityki – nie wolno jej delegować, podobnie jak nie wolno delegować demokracji.

Dostępne dane o nierównościach są niestety niepełne, przede wszystkim ze względu na nieprzejrzystość informacji z dziedzin gospodarki i finansów oraz na trudności z dostępem do źródeł podatkowych, administracyjnych i bankowych, z jakimi mierzymy się w wielu krajach. Dzięki wsparciu setek obywateli, badaczy i dziennikarzy w ostatnich latach zdołaliśmy uzyskać dostęp do wielu nowych źródeł, dotychczas utajnionych przez rządy, na przykład w Brazylii i Indiach, w Afryce Południowej i Tunezji, w Libanie i na Wybrzeżu Kości Słoniowej, w Korei i na Tajwanie, w Polsce i na Węgrzech, a także, niestety w bardzo ograniczonym stopniu, w Chinach i Rosji. Wśród licznych niedociągnięć Kapitału w XXI wieku na pierwszym miejscu należy wymienić jego zachodocentryzm, w tym sensie, że zbyt wiele miejsca poświęciłem historycznemu doświadczeniu krajów bogatych (Europa Zachodnia, Ameryka Północna, Japonia). Wynikało to po części z trudności w dostępie do źródeł historycznych dotyczących pozostałych krajów. Nieznane wówczas dane, które teraz można znaleźć w bazie WID.world, pozwalają mi w niniejszej książce wyjść poza ramy zachodnie i przeprowadzić bogatszą analizę różnych systemów nierównościowych oraz ich możliwych ścieżek rozwoju i ich rozgałęzień. Mimo tego postępu muszę podkreślić, że dostępne dane nadal pozostają niepełne, zarówno w odniesieniu do krajów bogatych, jak i biednych.

Pracując nad tą książką, zgromadziłem szereg źródeł i materiałów dotyczących tych okresów, krajów lub aspektów nierówności, które zostały słabo ujęte w WID.world, na przykład społeczeństw preindustrialnych lub kolonialnych, bądź też nierówności w zakresie statusu, zawodu, wykształcenia, płci, rasy czy też wyznania.

Jeśli chodzi o ideologie, korzystałem z bardzo zróżnicowanych źródeł. Będę się powoływać na źródła klasyczne: debaty parlamentarne, wystąpienia polityczne, programy i platformy wyborcze partii. Będę sięgać nie tylko do tekstów teoretyków, ale także do wypowiedzi uczestników życia politycznego, jedne i drugie odgrywają bowiem ważną rolę w historii. Ukazują dodatkowe aspekty modeli uzasadniania nierówności w różnych epokach. Do takich źródeł należą na przykład teksty wygłaszane przez biskupów na początku XI wieku, uzasadniające ówczesną organizację społeczeństwa złożonego z trzech stanów funkcjonalnych (duchowieństwa, wojowników i klasy pracującej), jak również bardzo znaczący, na poły dyktatorski, neowłaścicielski traktat Friedricha Hayeka, opublikowany na początku lat 80. ubiegłego wieku (Law, Legislation and Liberty – Prawo, legislacja i wolność)[3], teksty Johna Calhouna, demokratycznego senatora z Karoliny Południowej i wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych, poświęcone uzasadnieniu „niewolnictwa jako dobra pozytywnego” (slavery as a positive good), opublikowane w latach 30. XIX wieku. Można też wspomnieć teksty Xi Jinpinga i inne w „Global Times”, dotyczące chińskiego marzenia neokomunistycznego, które są równie wymowne, jak tweety Donalda Trumpa czy artykuły w „Wall Street Journal” i „Financial Times” na temat amerykańskiej i anglosaskiej wizji turbokapitalizmu. Wszystkie te ideologie należy brać na serio – nie tylko dlatego, że znacząco wpływają na bieg historii, ale również dlatego, że na swój sposób świadczą o próbach (mniej lub bardziej przekonujących) nadania sensu złożonej rzeczywistości społecznej. Ludzie zawsze bowiem próbują nadać sens społeczeństwom, do których należą, choćby były one skrajnie nierównościowe i niesprawiedliwe. Zakładam, że w wypowiedziach dotyczących różnych modeli ideologicznych zawsze można znaleźć coś pouczającego i tylko analiza całości tych przekazów i historycznych kierunków rozwoju pozwala wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Będę się również odwoływać do literatury pięknej, która często stanowi jedno z najlepszych źródeł ilustrujących, jak zmieniają się wyobrażenia o nierównościach. W Kapitale w XXI wieku powoływałem się na klasyczne dziewiętnastowieczne powieści europejskie, zwłaszcza Balzaka i Jane Austen, zawierające niezastąpione opisy społeczeństwa właścicieli kwitnącego we Francji i Wielkiej Brytanii w latach 1790–1830. I Balzak, i Austen świetnie rozpoznają współczesną im hierarchię własności. Znakomicie widzą jej ukryte sprężyny i niejawne granice, rozumieją jej nieubłagany wpływ na życie ówczesnych kobiet i mężczyzn, ich strategie zawierania znajomości i wchodzenia w związki, ich nadzieje i nieszczęścia. Wnikliwie analizują strukturę nierówności, sposoby ich uzasadniania, ich znaczenie w życiu każdego człowieka, a czynią to z tak sugestywną siłą i mocą, że ich powieściom nie dorówna żadna przemowa polityczna ani tekst z dziedziny nauk społecznych.

Zobaczymy, że ta wyjątkowa zdolność literatury do ujawniania stosunków władzy i dominacji między poszczególnymi grupami społecznymi, do wsłuchiwania się w to, jak różni ludzie postrzegają i odczuwają nierówności, jest powszechna i może nam dostarczyć nieocenionych świadectw dotyczących bardzo różnych systemów nierównościowych. W Woli i fortunie, wspaniałym fresku z 2008 roku, Carlos Fuentes kilka lat przed śmiercią szkicuje przejmujący obraz meksykańskiego kapitalizmu i społecznych zamieszek, które nękają jego kraj. W powieści z 1980 roku, Bumi manusia (Ziemia ludzkości), Pramoedya Ananta Toer ukazuje funkcjonowanie nierównościowego holenderskiego ustroju kolonialnego w Indonezji na przełomie XIX i XX wieku, a w jego opisie jest tyle prawdy i mocy, ile nie da się znaleźć w jakimkolwiek innym źródle. Powieść Chimamandy Ngozie Adichie z 2013 roku, Americanah (Amerykaana), to dumne, choć pełne ironii spojrzenie na losy dwojga uchodźców, Obinze Maduewesi i Ifemelu, wędrujących z Nigerii do Stanów Zjednoczonych i Europy, a zarazem niepowtarzalny punkt widzenia na jeden z najmocniejszych wymiarów dzisiejszego systemu nierównościowego.

Ideologie i ich przemiany badałem również poprzez systematyczną analizę wykorzystania sondaży powyborczych przeprowadzanych w większości krajów, w których od II wojny światowej były organizowane wybory. Mimo swoich ograniczeń sondaże te stanowią niezrównane obserwatorium struktury i skali konfliktu politycznego, ideologicznego i wyborczego od lat 40. ubiegłego do końca drugiej dekady XXI wieku nie tylko w niemal wszystkich krajach zachodnich (zwłaszcza we Francji, Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, którym poświęcę więcej uwagi), ale także w takich jak Indie, Brazylia czy Afryka Południowa, które również zostaną poddane analizie. Uważam, że jednym z ważniejszych niedociągnięć mojej poprzedniej książki, obok zachodocentryzmu, było traktowanie przemian polityczno-ideologicznych wokół nierówności i redystrybucji jako czegoś w rodzaju czarnej skrzynki. Sformułowałem tam kilka hipotez o przemianie wyobrażeń i postaw politycznych wobec nierówności i własności prywatnej po dwóch wojnach światowych, wskutek kryzysów ekonomicznych i zagrożenia komunistycznego, ale nie podjąłem rzeczowej analizy ewolucji ideologii nierównościowych. Postaram się zrobić to teraz w sposób znacznie bardziej wyrazisty, ujmując tę kwestię w szerszej perspektywie historycznej i geograficznej, w oparciu o sondaże powyborcze i inne źródła pozwalające na analizę przekształceń tych ideologii.

Postęp ludzkości, powrót nierówności, różnorodność świata

Przejdźmy teraz do sedna. Postęp ludzkości istnieje, ale jest zjawiskiem nadzwyczaj kruchym, w każdej chwili mogącym się roztrzaskać o skały nierówności i problemów tożsamościowych. Aby się przekonać, że postęp jest faktem, wystarczy prześledzić ewolucję stanu zdrowia i szkolnictwa w XIX i XX wieku (zob. wykres 0.1). Średnia oczekiwana długość życia noworodków w 1820 roku wynosiła 26 lat, a w 2020 roku – 72 lata. Na początku XIX wieku śmiertelność niemowląt w pierwszym roku życia wynosiła około 20%, obecnie – poniżej 1%. Spośród dzieci, które przeżyły pierwszy rok, ich dalsza oczekiwana długość życia wzrosła z około 32 lat w 1820 roku do 73 lat w 2020 roku. Wskaźniki te można mnożyć: prawdopodobieństwo, że noworodek osiągnie 10 lat, prawdopodobieństwo, że dorosły dożyje do 60 lat, prawdopodobieństwo, że starsza osoba przeżyje 5 lub 10 lat emerytury w dobrym zdrowiu… W długoterminowej perspektywie poprawa wszystkich tych wskaźników jest imponująca. Można rzecz jasna znaleźć kraje lub okresy w historii, gdzie oczekiwana długość życia spada, nawet w czasie pokoju, na przykład Związek Radziecki w latach 70. ubiegłego wieku lub Stany Zjednoczone w drugiej dekadzie XXI wieku, i nie jest to dobry znak dla rządzących. W perspektywie długoterminowej trend wzrostowy jest bezsporny we wszystkich regionach, niezależnie od ograniczeń związanych z dostępnymi źródłami danych demograficznych[4].

Ludzkość żyje dzisiaj w lepszym stanie zdrowia niż kiedykolwiek, a także ma lepszy dostęp do edukacji i kultury. Na początku XIX wieku nie istniało UNESCO, które mogłoby, jak to ma miejsce od 1958 roku, określić procent alfabetyzmu, czyli umiejętności „pisania i czytania ze zrozumieniem prostych przekazów dotyczących życia codziennego”. Informacje z różnego rodzaju badań i spisów pozwalają jednak stwierdzić, że na początku XIX wieku światowy wskaźnik alfabetyzmu ludności powyżej 15. roku życia wynosił zaledwie 10%, podczas gdy dzisiaj wynosi on ponad 85%. Diagnozę tę potwierdzają inne, bardziej szczegółowe wskaźniki, na przykład średnia liczba lat uczęszczania do szkoły, która wzrosła z zaledwie jednego roku dwieście lat temu do ponad ośmiu lat w dzisiejszym świecie, a w krajach najbardziej rozwiniętych – do ponad dwunastu lat. W czasach Austen i Balzaka mniej niż 10% ludności na świecie miało dostęp do szkoły podstawowej; w czasach Adichie i Fuentesa ponad połowa młodych ludzi z krajów bogatych ma dostęp do wyższych uczelni – to, co zawsze było przywilejem klasowym, staje się dostępne dla większości populacji.

Aby zdać sobie sprawę ze skali zachodzących przemian, warto przypomnieć, że zarówno liczba ludności na świecie, jak i jej średni dochód od XVIII wieku zwiększyły się ponad dziesięciokrotnie. Liczba ludności wzrosła z około 600 milionów w 1700 roku do ponad 7 miliardów w 2020 roku. Siła nabywcza średniego dochodu – na tyle, na ile można go zmierzyć – wzrosła zaś z równowartości zaledwie 80 euro (dzisiejszych) miesięcznie na mieszkańca planety w 1700 roku do około 1000 euro miesięcznie w 2020 roku (zob. wykres 0.2).Warto wspomnieć, że postęp dotyczący liczby ludności i średniego dochodu zachodził przy średniorocznej stopie wzrostu wynoszącej 0,8%, tyle że skumulowanej w okresie trzystu lat (z czego można wysnuć wniosek, że nie musimy dążyć do stopy wzrostu wynoszącej 5%, aby zapewnić szczęście wszystkim mieszkańcom planety). Nie jest jednak wcale pewne, czy tak znaczny postęp w liczbach bezwzględnych stanowi równie bezsporne osiągnięcie, jak poprawa stanu zdrowia i dostępu do edukacji.

W obu przypadkach interpretacja tej ewolucji jest niejednoznaczna i daje pole dla ożywionych dyskusji o przyszłości. Wzrost demograficzny niewątpliwie odzwierciedla spadek śmiertelności niemowląt oraz fakt, że przeżywają dzieci coraz większej liczby rodziców, co jest niebagatelnym osiągnięciem. Gdyby jednak tempo takiego wzrostu liczby ludności miało się utrzymać, za trzysta lat Ziemia liczyłaby 70 miliardów mieszkańców, co nie wydaje się pożądane, a planeta mogłaby tego nie wytrzymać. Wzrost średniego dochodu odzwierciedla, przynajmniej częściowo, rzeczywistą poprawę warunków życia (w XVIII wieku trzy czwarte mieszkańców planety żyło poniżej minimum egzystencji, obecnie zaś w takim ubóstwie żyje jedna piąta ludności), a także nowe możliwości podróży, rozrywki, spotkań i emancypacji. Nie da się jednak ukryć, że rachunki narodowe wykorzystane tutaj do zobrazowania długoterminowej ewolucji średniego dochodu – wynalezione na przełomie XVII i XVIII wieku w Wielkiej Brytanii i Francji do obliczania dochodu narodowego, produktu krajowego brutto, czasami kapitału narodowego poszczególnych krajów – stawiają przed nami szereg problemów. Nie dość, że pokazują wielkości średnie i zagregowane, nie dość, że w najmniejszym stopniu nie uwzględniają nierówności, to jeszcze zdecydowanie zbyt późno zaczęły obejmować kategorie zrównoważonego rozwoju oraz kapitału ludzkiego i zasobów naturalnych. Nie należy też zakładać, że za pomocą jednego wskaźnika uchwycą one całość wielowymiarowych przemian warunków życia i siły nabywczej w tak długich okresach[5].

Ogólnie rzecz ujmując, faktyczna poprawa stanu zdrowia, lepszy dostęp do edukacji i wzrost siły nabywczej skrywają ogromne nierówności i słabości. W 2018 roku śmiertelność niemowląt poniżej jednego roku życia wynosiła mniej niż 0,1% w krajach europejskich, najbogatszych azjatyckich i w Ameryce Północnej, natomiast w najuboższych krajach afrykańskich sięgała niemal 10%. Dochód miesięczny na świecie wynosił średnio 1000 euro na mieszkańca, lecz w krajach najuboższych zaledwie 100–200 euro, a w krajach najbogatszych – zwłaszcza w nielicznych mikrorajach podatkowych, podejrzewanych niekiedy (nie bez racji) o okradanie reszty planety, nie wspominając o krajach, których dobrobyt opiera się na wysokiej emisji CO2 i zwiększaniu ryzyka ocieplenia klimatu – wynosił ponad 3000–4000 euro. To, że w pewnych dziedzinach postęp rzeczywiście nastąpił, nie zmienia faktu, że wciąż możemy zrobić więcej, a w każdym razie poważnie się nad tym zastanowić, zamiast z samozadowoleniem spoglądać na sukcesy ludzkiego gatunku.

Jeśli porównamy warunki życia między XVIII a XXI wiekiem, bezsporny postęp ludzkości nie powinien nam przesłonić faktu, że w perspektywie długoterminowej po fazach postępu nadchodziły fazy straszliwego regresu cywilizacyjnego i zwiększania nierówności. Europejskie i amerykańskie Oświecenie oraz rewolucja przemysłowa opierały się na niesłychanie brutalnych systemach dominacji właścicielskiej, niewolniczej i kolonialnej, które nabrały bezprecedensowych rozmiarów w XVIII, XIX i XX wieku, zanim europejskie potęgi weszły w fazę ludobójczego samozniszczenia w latach 1914–1945. Te same potęgi w latach 50. ubiegłego wieku przyzwoliły na dekolonizację, kiedy w tym samym czasie władze Stanów Zjednoczonych kończyły proces przyznawania praw obywatelskich potomkom niewolników. Ledwo świat zdążył zapomnieć o obawach przed atomową apokalipsą związanych z konfliktem między komunizmem a kapitalizmem, ledwo Związek Radziecki upadł (1989–1991) i zniesiono południowoafrykański apartheid (1991–1994), a już świat wkroczył w kolejną fazę marazmu (począwszy od pierwszej dekady XXI wieku) – tym razem związanego z ociepleniem klimatu i ogólnoświatową tendencją do nawrotu polityki opartej na tożsamości i ksenofobii, a wszystko w kontekście bezprecedensowego narastania nierówności społeczno-ekonomicznych w obrębie poszczególnych krajów (procesy te zaczęły się w latach 80. ubiegłego wieku) – nakręcanych przez wyjątkowo radykalną ideologię neowłaścicielską. Hipoteza, że wszystkie te zjawiska, które obserwujemy od XVIII do XXI wieku, były niezbędne dla postępu ludzkości, nie ma żadnego sensu. Były możliwe inne kierunki rozwoju i systemy nierównościowe, wciąż są więc możliwe inne warianty oraz systemy sprawiedliwsze i bardziej egalitarne.

Gdybyśmy mieli wyciągnąć lekcję z historii świata w ostatnich trzech stuleciach, byłaby ona następująca: postęp ludzkości nie jest linearny, hipoteza, według której wszystko zawsze idzie ku lepszemu, jest błędna, podobnie jak założenie, że wolna konkurencja między państwowymi potęgami i podmiotami ekonomicznymi wystarczy, byśmy w cudowny sposób znaleźli się w świecie powszechnej harmonii społecznej. Postęp ludzkości zachodzi, ale na drodze ciągłej walki i przede wszystkim musi się opierać na racjonalnej analizie negatywnych i pozytywnych skutków przemian historycznych.

Powrót nierówności: pierwsze punkty odniesienia

Powrót nierówności społeczno-ekonomicznych, który obserwujemy w większości krajów i regionów naszej planety od lat 80. ubiegłego wieku, to jedna z najbardziej niepokojących zmian strukturalnych, z jakimi świat musi się zmierzyć na początku XXI stulecia. Zobaczymy dalej, jak trudno będzie znaleźć rozwiązania innych wielkich problemów naszych czasów, przede wszystkim wyzwań klimatycznych i migracyjnych, jeśli w tym samym czasie nie zmniejszymy nierówności i nie zbudujemy modelu sprawiedliwości, który większość mogłaby zaakceptować.

Zacznijmy od przeanalizowania zmian prostego wskaźnika, jakim jest udział górnego decyla (czyli 10% populacji osiągających najwyższe dochody) w dochodzie całkowitym w różnych regionach od 1980 roku. W przypadku absolutnej równości społecznej udział ten powinien wynieść 10%; w przypadku absolutnej nierówności społecznej – 100%. Oczywiście realnie zawiera się on zawsze między tymi dwiema wartościami skrajnymi, tyle że ze znacznymi wahaniami w czasie i przestrzeni. W ostatnich dekadach obserwujemy wyraźną tendencję wzrostową w niemal wszystkich krajach. Jeśli porównamy przypadki Indii, Stanów Zjednoczonych, Rosji, Chin i Europy, okaże się, że udział górnego decyla w tych pięciu regionach wynosił w 1980 roku około 25–35% dochodu całkowitego, a w 2018 roku 35–55% (zob. wykres 0.3). Biorąc pod uwagę skalę zjawiska, zasadne wydaje się pytanie, dokąd ta ewolucja nas zaprowadzi: czy za kilkadziesiąt lat udział górnego decyla wyniesie 55–75% dochodu całkowitego, a w następnych latach jeszcze więcej? Zauważmy też, że wzrost nierówności jest inny w różnych regionach o takim samym stopniu rozwoju. I tak nierówności znacznie szybciej rosły w Stanach Zjednoczonych niż w Europie, a w Indiach szybciej niż w Chinach. Szczegółowe dane wskazują ponadto, że ten wzrost nierówności nastąpił przede wszystkim kosztem 50% najuboższych, których udział w dochodzie całkowitym we wszystkich pięciu regionach wynosił 20–25% w 1980 roku i zaledwie 15–20% w 2018 roku (i tylko nieznacznie przekroczył 10% w Stanach Zjednoczonych, co musi budzić szczególny niepokój)[6].

Jeśli rozważymy dłuższą perspektywę, zauważymy, że pięć wielkich regionów przedstawionych na wykresie 0.3 przeszło w latach 1950–1980 fazę stosunkowo egalitarną, zanim weszło w okres wzrostu nierówności od 1980 roku (na przykład wykres 0.6). Egalitarna faza lat 1950–1980 w tych regionach przypadła na różne ustroje polityczne: w Chinach i Rosji były to reżimy komunistyczne, w Europie oraz w pewnym sensie w Stanach Zjednoczonych i Indiach były to systemy, które można uznać za socjaldemokratyczne. Realizowane były w bardzo różny sposób – czemu przyjrzymy się nieco dalej – ale wszędzie miały punkt wspólny, to znaczy sprzyjały relatywnej równości społeczno-ekonomicznej (co nie oznacza, że nierówności innego rodzaju nie odgrywały tam zasadniczej roli).

Jeśli rozszerzymy analizę na inne regiony, zobaczymy, że w niektórych z nich panują jeszcze większe nierówności (zob. wykres 0.4). I tak na przykład udział górnego decyla w Afryce Subsaharyjskiej osiąga 54% dochodu całkowitego (dochodząc nawet do 65% w Republice Południowej Afryki), 56% w Brazylii, 64% na Bliskim Wschodzie (który obok RPA wydaje się być regionem najbardziej nierównościowym), z udziałem 50% najuboższych mieszkańców wynoszącym poniżej 10% dochodu całkowitego[7]. Geneza nierówności w poszczególnych regionach jest odmienna: z jednej strony, wypływają one z dziedzictwa dyskryminacji rasowej i kolonialnej, a w niektórych krajach z tradycji niewolnictwa (zwłaszcza w Brazylii i RPA, a także poniekąd w Stanach Zjednoczonych), z drugiej strony, w przypadku Bliskiego Wschodu, mają na nie wpływ czynniki bardziej „nowoczesne”, związane z ogromną koncentracją zasobów naftowych i ich przekształcaniem w trwałe zasoby finansowe za pośrednictwem rynków międzynarodowych i skomplikowanego ustroju prawnego. Te jakże odmienne ustroje (RPA, Brazylia, Bliski Wschód) łączy to, że reprezentują one nierównościowy kraniec świata współczesnego, z udziałem górnego decyla w okolicy 55–65% dochodu całkowitego. Ponadto, nawet jeśli dane historyczne są niedokładne, wydaje się, że regiony te zawsze cechowały się wysokim poziomem nierówności i nigdy nie przeszły fazy egalitarnej towarzyszącej ustrojowi socjaldemokratycznemu (nie wspominając o komunistycznym).

Podsumowując, od lat 80. ubiegłego wieku mamy do czynienia ze wzrostem nierówności w niemal wszystkich regionach z wyjątkiem tych, które nigdy nie przestały być silnie nierównościowe. Można nawet powiedzieć, że regiony, które w latach 1950–1980 były względnie egalitarne, obecnie dołączają do nierównościowego krańca ze sporymi różnicami między poszczególnymi krajami.

Krzywa słonia: rozważania o globalizacji

Powrót nierówności w poszczególnych krajach od 1980 roku jest już dzisiaj zjawiskiem dobrze udokumentowanym i szeroko uznanym. Powszechna zgoda co do diagnozy nie oznacza jednak zgody co do rozwiązań; kluczową kwestią jest nie tyle poziom nierówności, ile ich geneza i sposób uzasadnienia. I tak na przykład z całą pewnością można twierdzić, że w latach 80. nierówność pieniężna była sztucznie spłaszczana w krajach komunistycznych (zarówno w obrębie bloku radzieckiego, jak i w Chinach). Wzrost różnic w dochodach, który obserwujemy od lat 80. ubiegłego wieku, nie ma w sobie niczego negatywnego; niewykluczone nawet, że nierówność ta pobudziła innowacyjność i wzrost gospodarczy z korzyścią dla wszystkich, nawet najuboższych, zwłaszcza w Chinach, gdzie poziom ubóstwa znacznie spadł. Taki argument jest do przyjęcia, ale wyłącznie wówczas, gdy stosuje się go z umiarem i rozważnie, na podstawie starannej analizy wszystkich dostępnych elementów kontekstu. W szczególności tym, że w 1980 roku nierówność dochodowa była spłaszczona, nie można uzasadnić samowolnego zawłaszczania bogactw naturalnych przez osoby prywatne lub przejmowania dawnych przedsiębiorstw państwowych przez rosyjskich i chińskich oligarchów, z czym mamy do czynienia od 2000 roku do dziś. Nawiasem mówiąc, oligarchowie nie wykazali się tutaj szczególną innowacyjnością – poza tym, że stworzyli prawne i fiskalne modele, zabezpieczając swoje zawłaszczenia i przejęcia.

Ten sam argument można by wysunąć w przypadku nierówności w Indiach, Europie i Stanach Zjednoczonych: wyrównanie dochodu było tam rzekomo za duże w latach 1950–1980, należało więc z tym skończyć w imię interesu ludzi najuboższych. Argument ten jednak jeszcze trudniej obronić niż w przypadku Chin i Rosji, w każdym razie nie uzasadnia on dowolnego wzrostu nierówności, niezależnie od jego skali i bez próby jego zbadania. Na przykład amerykański wzrost gospodarczy, podobnie jak europejski, był większy w okresie równości (1950–1980) niż później, gdy nierówności się nasiliły, co każe poważnie się zastanowić nad społeczną przydatnością tego procesu. Większy wzrost nierówności od 1980 roku w Stanach Zjednoczonych w porównaniu z Europą nie pociągnął zresztą za sobą żadnego dodatkowego wzrostu gospodarczego, a w każdym razie nie przyniósł poprawy losu 50% najuboższych, których bezwzględny poziom życia pozostał bez zmian, a względny drastycznie spadł. I wreszcie większemu wzrostowi nierówności od 1980 roku w Indiach w porównaniu z Chinami towarzyszył zdecydowanie słabszy wzrost gospodarczy, a w efekcie 50% najuboższych dotknęła podwójna kara: niższy wzrost gospodarczy ogółem przy zmniejszonym udziale w dochodzie całkowitym. Argumenty oparte na koncepcji, że w latach 1950–1980 różnice dochodowe za bardzo się zmniejszyły, a wzrost nierówności od 1980 roku był przydatny, nie są mocne, ale należy potraktować je z pełną powagą, przynajmniej do pewnego stopnia; w dalszej części książki poddamy je pogłębionej analizie.

Wyjątkowo przejrzystym i wymownym sposobem przedstawiania rozkładu globalnego wzrostu gospodarczego od 1980 roku i złożoności zmian w jego obrębie jest połączenie pozycji w światowej hierarchii dochodów ze skalą wzrostu gospodarczego na danym szczeblu hierarchii. Takie ujęcie daje nam tak zwaną „krzywą słonia”[8] (zob. wykres 0.5). Mówiąc pokrótce, poziom dochodów między 60. a 90. percentylem światowego rozkładu wzrostu gospodarczego (a więc tymi, które nie należą ani do 60% najniższych, ani do 10% najwyższych dochodów) – a jest to przedział, który z grubsza odpowiada średniej i niższej klasie krajów bogatych – pozostał w latach 1980–2018 na uboczu światowego wzrostu gospodarczego. Wzrost ten przyniósł natomiast ogromne korzyści pozostałym grupom plasującym się poniżej 60. i powyżej 90. percentyla, a więc gospodarstwom domowym w krajach biednych i rozwijających się (grzbiet słonia, zwłaszcza między 20. a 40. percentylem), a jeszcze znaczniejsze najbogatszym gospodarstwom domowym krajów bogatych i całej planety. Na wykresie jest to czubek trąby słonia, powyżej 99. percentyla, czyli 1% najwyższych dochodów (na wzroście najbardziej skorzystały 0,1% i 0,01% najwyższych dochodów – chodzi tu o wzrost o kilkaset procent). Gdyby światowy rozkład dochodów był zrównoważony, krzywa powinna być płaska: dochody ze wszystkich centyli powinny rosnąć w takim samym tempie. W dalszym ciągu byliby biedni i bogaci, w dalszym ciągu istniałyby miedzy nimi duże różnice (z tendencją rosnącą lub malejącą), lecz średnie dochody z poszczególnych centyli rosłyby w takim samym tempie[9]. Światowy wzrost gospodarczy przypominałby przypływ podnoszący wszystkie łodzie: a rising tide that lifts all boats. Ten anglosaski slogan, powszechnie używany po II wojnie światowej, opisuje wzrost gospodarczy jako sytuację, w której wszystkie klasy dochodowe odnoszą korzyść w porównywalnych proporcjach. Fakt, że nasza krzywa jest tak odległa od płaskiej, wskazuje na skalę obecnych przemian.

Krzywa ta ma fundamentalne znaczenie, ponieważ pozwala lepiej zrozumieć trudny dialog, jaki często słyszymy w publicznej debacie o globalizacji: niektórzy zachwycają się spadkiem nierówności i biedy na świecie, który rzekomo jest możliwy dzięki niesłychanemu wzrostowi gospodarczemu krajów najmniej rozwiniętych, inni zaś ubolewają nad masowym wzrostem nierówności, który jakoby nieuchronnie wynika z wybryków globalnego turbokapitalizmu. W rzeczywistości obie narracje zawierają w sobie ziarno prawdy: nierówności zmniejszyły się między dolną a środkową częścią światowego rozkładu dochodów, ale zwiększyły się między jego środkową a wyższą częścią. Te dwa aspekty globalizacji są równie prawdziwe, nie chodzi więc o to, żeby zaprzeczać któremuś z nich, lecz raczej o to, aby znaleźć sposób, by zachować pozytywne aspekty globalizacji, a pozbyć się tych negatywnych. Zauważmy przy okazji, jak dużą rolę odgrywają tu język, kategorie i aparat poznawczy: gdybyśmy opisywali nierówności wyłącznie przy użyciu jednego wskaźnika, na przykład współczynnika Giniego, moglibyśmy odnieść mylne wrażenie, że nic się nie zmienia. Nie mielibyśmy bowiem narzędzia pozwalającego zobaczyć, że ewolucja jest złożona i wielowymiarowa, a użycie tylko jednego wskaźnika doprowadziłoby do wymieszania i wzajemnej redukcji różnych efektów. Z tego właśnie powodu w tej książce nie będę stosować tego rodzaju wskaźników „syntetycznych”. Zawsze przy opisie nierówności i ich przemian będę jasno rozdzielać poszczególne decyle i centyle dochodów i stanu majątkowego, a tym samym odpowiadające im grupy społeczne[10].

W naszym przypadku niektórzy mogliby zarzucić „krzywej słonia”, że przywiązuje nadmierną wagę do 1% lub 0,1% ludności świata, czyli do tych najbogatszych, na samym szczycie krzywej rozkładu. Zamiast podsycać zazdrość i zawiść wobec tak małych grup, czy nie powinniśmy raczej cieszyć się wzrostem dochodów, który obserwujemy w dolnej części krzywej rozkładu? Prawdę mówiąc, najnowsze badania nie tylko potwierdziły trafność takiego podejścia, lecz i wykazały, że na samym szczycie krzywa słonia wznosi się jeszcze bardziej niż początkowo szacowano. I tak stwierdzono, że w latach 1980–2018 udział w światowym wzroście dochodów 1% ludzi najbogatszych wyniósł 27%, wobec 50% najuboższych, którym przypadło zaledwie 12% światowego wzrostu dochodów (zob. wykres 0.5). Inaczej mówiąc, chociaż czubek trąby dotyczy niewielkiej części populacji, zawłaszczyła ona lwią część wzrostu, ponad dwukrotnie wyższą niż przypadło na 3,5 mld ludzi stanowiących najuboższą połowę ludności świata[11]. Oznacza to na przykład, że model wzrostu, który byłby odrobinę mniej korzystny dla wierzchołka piramidy, pozwoliłby (teraz i w przyszłości) na znacznie szybszą redukcję ubóstwa na świecie.

Takie dane mogą dolać oliwy do ognia, lecz naszym celem nie jest zakończenie debaty o nierównościach. Wszystko, jak zwykle, zależy od genezy nierówności i ich uzasadnienia. Kluczowe pytanie brzmi: jak dalece możemy się godzić na wzrost nierówności na szczycie w imię korzyści, jakie najzamożniejsi wnoszą do społeczeństwa? Jeśli naprawdę sądzimy, że wzrost nierówności wszędzie i zawsze pozwala na podwyższenie dochodów i poprawę warunków życia 50% ludzi najuboższych, możemy bez problemu uzasadnić sytuację, w której 1% ludzi najzamożniejszych kumuluje 27% światowego wzrostu, a może nawet więcej: czemu nie 40, 60, a nawet 80%? Analiza różnych ścieżek rozwoju, zwłaszcza porównanie między Stanami Zjednoczonymi i Europą a Indiami i Chinami, o którym była już mowa, nie skłania jednak do takiej interpretacji, jako że kraje, w których szczyt dochodowy wzbogacił się najbardziej, nie są krajami, w których najubożsi najbardziej skorzystali na wzroście. Z takich porównań wynika raczej, że część światowego wzrostu, która przypadła na 1% ludzi najzamożniejszych, mogłaby (teraz i w przyszłości) zmniejszyć się do 10–20%, a nawet poniżej, pozwalając na istotne zwiększenie tej części światowego wzrostu, która dotychczas przypadała na 50% najuboższych. Wszystkie te pytania są wystarczająco ważne, by im poświęcić szczegółową analizę. W każdym razie, w świetle powyższych danych trudno jest utrzymywać, że istnieje tylko jeden sposób zorganizowania globalizacji, a część wzrostu przypadająca na 1% ludzi najzamożniejszych musi wynosić dokładnie 27% (wobec 12%, które przypadają na 50% najuboższych) i żadna inna liczba nie wchodzi w rachubę. Globalizacja prowadzi do wielu istotnych zniekształceń rozkładu dochodów, których nie wolno nam lekceważyć pod pozorem, że najważniejszy jest globalny wzrost gospodarczy. W końcu musi dojść do debaty o wariantach alternatywnych oraz do decyzji instytucjonalnych i politycznych, które mogłyby – w jedną lub drugą stronę – wpłynąć na ów rozkład.

O uzasadnieniu skrajnej nierówności

Zobaczymy również, że największe fortuny świata powiększyły się od lat 80. ubiegłego wieku jeszcze bardziej niż najwyższe dochody pokazane na wykresie 0.5. We wszystkich regionach największe majątki rosną niezwykle szybko niezależnie od tego, czy należą do rosyjskich oligarchów, meksykańskich magnatów, chińskich miliarderów, indonezyjskich finansistów, saudyjskich potentatów, amerykańskich bogaczy, indyjskich przemysłowców czy do europejskich posiadaczy portfeli inwestycyjnych. Można zaobserwować, że tempo ich wzrostu było znacznie wyższe niż wzrost światowej gospodarki: w latach 1980–2018 trzy-, czterokrotnie wyższe. Zjawisko takie z definicji nie może trwać w nieskończoność, musielibyśmy bowiem przyjąć, że udział miliarderów w całości światowego majątku zmierza ku 100%, co stanowi koncepcję raczej trudną do obrony. W dekadzie, która nastąpiła po kryzysie finansowym 2008 roku, proces ten zachodził praktycznie w tym samym tempie co w latach 1990–2008. Może to sugerować, że jesteśmy świadkami ogromnej strukturalnej przemiany, której końca zapewne jeszcze nie widzimy[12].

Wobec tak spektakularnych przemian narracje uzasadniające nierówność majątkową wahają się między różnymi podejściami, niejednokrotnie przyjmując dość zaskakujące formy. W krajach zachodnich często dokonuje się ostrego rozróżnienia między, z jednej strony, rosyjskimi oligarchami, bliskowschodnimi właścicielami fortun opartych na petrodolarach oraz wszelkiej maści chińskimi, meksykańskimi, gwinejskimi, indyjskimi bądź indonezyjskimi miliarderami a „przedsiębiorcami” – europejskimi lub amerykańskimi, a najchętniej kalifornijskimi – z drugiej. O tych pierwszych często się mówi, że „nie zasługują” na swój majątek, ponieważ zdobyli go dzięki znajomościom w instytucjach państwowych (na przykład bezprawnie zawłaszczając zasoby naturalne lub uzyskując różnego rodzaju licencje czy koncesje), i ów majątek nijak nie będzie służyć dalszemu wzrostowi gospodarczemu. Jeśli zaś chodzi o tych drugich, do dobrego tonu należy wynoszenie ich pod niebiosa, podobnie jak wychwalanie ich nadzwyczajnego wkładu w światowy dobrobyt oraz podkreślanie, że powinni być jeszcze zamożniejsi, gdyby planeta umiała właściwie wynagrodzić ich niewątpliwe zasługi. Może nawet powinniśmy spieniężyć nasz ogromny dług moralny wobec nich lub wyzbyć się na ich rzecz naszych praw wyborczych, co zresztą w niektórych krajach niemal nastąpiło? Takie uzasadnienia, rzekomo niesłychanie merytokratyczne i zachodocentryczne, dobrze ilustrują nieodpartą potrzebę społeczeństw, by panującym w nich nierównościom nadać jakiś sens, choćby mało racjonalny. W narracji tej, niemal wynoszącej wielkie fortuny na ołtarze, nie brakuje niepojętych wręcz sprzeczności. Czy ktokolwiek naprawdę sądzi, że Bill Gates i jemu podobni technokraci mogliby prowadzić swój biznes bez setek miliardów dolarów z pieniędzy publicznych, od dziesięcioleci inwestowanych w edukację i badania podstawowe? Czy ktokolwiek serio uważa, że ich niemal monopolistyczna potęga handlowa oraz patentowanie wiedzy publicznej przez osoby prywatne mogłyby się tak pięknie rozwijać bez aktywnego wsparcia ze strony obowiązującego systemu prawnego i podatkowego?

Właśnie dlatego do uzasadnienia skrajnych nierówności często zaprzęgana jest narracja może mniej pompatyczna, za to podkreślająca potrzebę stabilności majątkowej i ochrony świętego prawa własności. Inaczej mówiąc, nierówność majątkowa może nie jest do końca sprawiedliwa i nie zawsze przydatna, zwłaszcza wobec takich kontrastów, jakie możemy zaobserwować na przykład w Kalifornii, ale jej podważanie mogłoby otworzyć drogę nieograniczonym żądaniom, czego ostateczne koszty ponieśliby przede wszystkim najubożsi oraz społeczeństwo jako całość. Ten właścicielski argument, odwołujący się do potrzeby stabilizacji społeczno-politycznej i absolutnego (niekiedy wręcz religijnego) zabezpieczenia nabytych wiele lat wcześniej praw własności, odgrywał główną rolę, kiedy uzasadniano skrajne nierówności w obrębie społeczeństw właścicielskich w Europie i Stanach Zjednoczonych w XIX i na początku XX wieku. Ów nieśmiertelny argument o stabilności odnajdziemy także w uzasadnieniach społeczeństw stanowych i niewolniczych. Dzisiaj możemy go uzupełnić opowieścią o rzekomej nieskuteczności państwa i ponoć znacznie większej sprawności prywatnej działalności charytatywnej – ten wątek odgrywał pewną rolę już w poprzednich okresach, ale w naszych czasach nabrał nowego wymiaru. Narracje te są uprawnione i do pewnego momentu dają pewne wyjaśnienia, postaram się jednak wykazać, że można wyjść poza nie w oparciu o lekcje, jakich nam udziela historia.

Uczmy się z historii, uczmy się od XX wieku

Generalnie rzecz ujmując, w książce tej pokażę, że aby zbadać przemiany z przełomu XX i XXI wieku, a zwłaszcza by z nich wyciągnąć wnioski na przyszłość, musimy zobaczyć historię ustrojów i ideologii nierównościowych w długoterminowej perspektywie historyczno-porównawczej. Obecny system nierównościowy, który możemy nazwać neowłaścicielskim, zawiera elementy wszystkich poprzednich. Możemy go prawidłowo zbadać jedynie wówczas, gdy zaczniemy od przyjrzenia się, w jaki sposób społeczeństwa stanowe (oparte na strukturze trzech funkcji: duchowieństwo – szlachta – stan trzeci) przekształciły się w społeczeństwa właścicielskie w XVIII i XIX wieku, po czym w jaki sposób te ostatnie upadły w XX wieku pod naporem procesów komunistycznych i socjaldemokratycznych, wojen światowych i ruchów narodowowyzwoleńczych, które zakończyły wielowiekową dominację kolonialną. Wszystkie społeczeństwa muszą nadać sens swoim nierównościom, a dawne uzasadnienia, jeśli się im dokładniej przyjrzeć, niekoniecznie są mniej rozsądne od dzisiejszych. Tylko jeśli uchwycimy te uzasadnienia w kontekście konkretnych warunków historycznych, zobaczymy, jak wiele ścieżek rozwoju i ich rozgałęzień jest możliwych. Dzięki temu umieścimy współczesny nam system we właściwej perspektywie i zastanowimy się, pod jakimi warunkami może się on zmienić.

Szczególną uwagę poświęcimy upadkowi społeczeństw właścicielskich i kolonialnych w XX wieku – po tym upadku bowiem nastąpiła radykalna zmiana struktury nierówności i sposobu ich uzasadniania, a bezpośrednio stąd wywodzi się dzisiejszy świat. Kraje zachodnioeuropejskie, poczynając od Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec, w przededniu I wojny światowej bardziej nierównościowe niż Stany Zjednoczone, w XX wieku stały się bardziej egalitarne – po pierwsze dlatego, że zmniejszanie nierówności w wyniku chaosu lat 1914–1945 odbywało się w nich na większą skalę, po drugie zaś dlatego, że wzrost nierówności od lat 80. ubiegłego wieku był w Europie słabszy niż w Stanach Zjednoczonych (zob. wykres 0.6)[13]. Zobaczymy, że wyraźne zmniejszenie nierówności między rokiem 1914 a latami 50. ubiegłego wieku zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych, było skutkiem wielu przemian systemu prawnego, społecznego i podatkowego. Wojny 1914–1918 i 1939–1945, rewolucja bolszewicka 1917 roku oraz kryzys 1929 roku przyspieszyły tę transformację, ale intelektualnie i politycznie dojrzewała ona już od końca XIX wieku; można przypuszczać, że i tak musiałoby do niej dojść, choć zapewne przybrałaby inny kształt i byłaby skutkiem innych kryzysów. Każda zmiana historyczna to efekt spotkania ewolucji intelektualnej i logiki wydarzeń; jedna bez drugiej niczego nie zdziała. To spostrzeżenie wielokrotnie nam się przyda, na przykład podczas analizy wydarzeń rewolucji francuskiej lub przemian nierównościowej struktury w Indiach od czasu kolonizacji.

Do