Jesteś w dobrych rękach - oprac. Karol Wilczyński - ebook

Jesteś w dobrych rękach ebook

oprac. Karol Wilczyński

4,0

Opis

Pięć słów, które mogą zmienić wszystko

„Jezu, Ty się tym zajmij – i wszystko jasne. Cudowna modlitwa, dzięki której rozwiążą się wszystkie moje problemy”.

Ale czy na pewno? I czy na pewno zadziała w taki sposób, w jaki tego oczekuję? Na czym polega fenomen ks. Dolindo i jego modlitwy? Czy towarzyszą jej jakieś zagrożenia? Jak się modlić i jak myśleć o modlitwie, żeby nie traktować jej jako magicz­nego rytuału? Na te wątpliwości odpowiadają franciszkanin Grzegorz Marszałkowski, benedyktyn Włodzimierz Zatorski i jezuita Dariusz Piórkowski.

W książce znajdziesz również nowe tłumaczenie modlitwy ks. Dolindo i jego biografię oraz poruszające świadectwa tych, którzy znaleźli się w dobrych rękach Jezusa.

Ogrom trudności był tak wielki, że czułam, iż z ludzkiego punktu wi­dzenia nie jestem w stanie więcej przyjąć. Wtedy, w momencie całko­witej rezygnacji i lęku, powiedziałam: „Jezu, Ty się tym zajmij”. Nie wiedziałam wtedy o księdzu Dolindo, a sam akt zawierzenia usłysza­łam kiedyś przypadkiem. Od tego momentu nabrałam sił i odwagi do dalszej walki. Wszystkie trudne sprawy, które na mnie spadły, po­woli zaczęły się klarować i nie wiedząc kiedy – rozwiązywać.
Fragment świadectwa

Fragment artykułu o. Dariusza Piórkowskiego na temat modlitwy "Jezu, Ty się tym zajmij":
Akt oddania się Jezusowi, podyktowany przez ks. Dolindo Ruotolo, staje się coraz bardziej popularny wśród wierzących. I dobrze. Niektórzy jednak twierdzą, że modlitwa ta zachęca ludzi do pasywności i wyręcza z koniecznego wysiłku. Jeśli szuka się dzięki niej jedynie świętego spokoju, ucieczki od świata i osobistego zaangażowania, to rzeczywiście nie należałoby jej odmawiać. Uważam, że duch modlitwy ks. Ruotolo jest zgodny zarówno z Pismem świętym, jak i z nauką Kościoła o działaniu łaski w życiu wierzącego.

Cały artykuł można przeczytać tutaj.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 106

Rok wydania: 2018

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Audrey_

Dobrze spędzony czas

Uwierz... jesteś w dobrych rękach!
00



Strona tytułowa

© Wydawnictwo WAM, 2018

Opieka redakcyjna: Klaudia Adamus

Redakcja: Katarzyna Stokłosa

Korekta: Katarzyna Onderka

Projekt okładki: Pracownia Mole

Skład: Pracownia Mole

ISBN EPUB: 978-83-277-0972-1 ISBN MOBI: 978-83-277-0973-8

WYDAWNICTWO WAM

ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003

e-mail: [email protected]

DZIAŁ HANDLOWY

tel. 12 62 93 254-255 • faks 12 62 93 496

e-mail: [email protected]

KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA

tel. 12 62 93 260 www.wydawnictwowam.pl

Druk: LEYKO • Kraków

Publikację wydrukowano na papierze iBOOK White 70 g wol. 1.6 dostarczonym przez IGEPA Polska Sp. z o.o.

Wstęp

Być może jest tak, że nie do końca wiesz, dlaczego chcesz przeczytać tę książkę. A może wiesz dokładnie, w czym może ci ona pomóc. Nie mam wątpliwości, że niezależnie od swojej motywacji w trakcie lektury nauczysz się czegoś na temat życia z Panem Bogiem w codzienności i że dadzą ci do myślenia wywiady przeprowadzone z trzema starannie dobranymi rozmówcami. Nieprzypadkowo są to franciszkanin, benedyktyn i jezuita. „Katolicki” oznacza „powszechny”, a to znaczy też, że w Kościele tkwi pełne bogactwo. Trzech niezwykłych kapłanów wywodzących się z trzech różnych tradycji duchowych patrzy na jedną krótką modlitwę – „Jezu, Ty się tym zajmij”.

Z pewnością poruszą cię też świadectwa, które zostały umieszczone w tym zbiorze. Może niektóre nie zawierają spektakularnych opisów cudów, ale przekazują najbardziej niezwykłe doświadczenie, jakie może stać się udziałem każdego człowieka – doświadczenie nawrócenia, przemiany myślenia i sposobu życia. A to wszystko za sprawą modlitwy złożonej z pięciu słów.

„Jezu, Ty się tym zajmij”. Podejmując się projektu przygotowania tej książki, myślałem o niej zupełnie inaczej. Zastanawiałem się, czy nie poprosić kogoś o rozbudowany komentarz teologiczny, zadbać o to, by dogłębnie pokazać, jak nie powinniśmy traktować tej modlitwy. Bo przecież „modlić mamy się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działać tak, jakby wszystko zależało od nas” – bliskie są mi te słowa przypisywane kilku postaciom w historii Kościoła (św. Augustynowi, Marcinowi Lutrowi i… św. Ignacemu Loyoli). Modlitwa księdza Dolindo Ruotolo ma, przynajmniej na pierwszy rzut oka, zupełnie inny charakter. Duchowość tego kapłana mówi raczej o tym, żeby wszystko oddawać Bogu, bo samemu naprawdę znaczymy tyle co nic. Jedyne, co jesteśmy w stanie zrobić to... pomodlić się. „Jezu, Ty się tym zajmij”.

W trakcie pracy nad książką odwróciłem swoje myślenie (czyżby to było nawrócenie?). Pomyślałem, że zamiast pokazywać, co tak naprawdę znaczy modlitwa księdza Ruotolo, zamiast szukać tych, którzy wytłumaczą jasno i klarownie, jak się nią modlić, po prostu... pozwolę zająć się tym Jemu. Odwróciłem swoje myślenie i zacząłem modlić się tak, jakby wszystko zależało ode mnie, a pozwoliłem Bogu działać tak, jakby wszystko zależało od Niego. I tak – to działa.

Zanim jednak pozwolę ci przejść dalej, chciałbym – mimo wszystko – przekazać ci trzy rzeczy dotyczące modlitwy „Jezu, Ty się tym zajmij”.

Po pierwsze

Nie ogarniam swojego życia. Ale tak naprawdę nikt go nie ogarnia. Myślę, że przy obecnym tempie życia, liczbie obowiązków, relacji, konieczności nieustannego działania w mediach społecznościowych nikt nie jest w stanie ogarnąć, czyli zaplanować, przemyśleć i dokładnie określić, co się dzieje w 90–95 proc. jego życia. Mamy jakieś ramy, w które próbujemy to wszystko wsadzić, ale jeśli nie stać nas na osobistego sekretarza i radcę dworu, to przy najmniejszym potknięciu nasze życie może się zawalić jak domek z kart.

Nie ogarniam. Trzeba się z tym pogodzić. Nie jesteśmy na świecie sami i nie mamy sami radzić sobie ze swoimi problemami. To jest pierwszy krok na drodze do modlitwy słowami: „Jezu, Ty się tym zajmij”. Mam tyle problemów i nie ogarniam. Potrzebuję pomocy. Jestem ograniczony, nie daję rady.

Po drugie

Bóg działa w twoim życiu. W moim też. I ogarnia. To jest drugi krok w modlitwie „Jezu, Ty się tym zajmij”. Nic więcej nie potrzeba, wystarczy ta świadomość. Boże, nie ogarniam, więc oddaję Ci swoje życie, bo Ty to ogarniasz. Tak, tymi słowami też się modlę, choć formuła księdza Dolindo brzmi lepiej. Jeszcze lepiej w oryginale, czyli po włosku: Gesu, pensaci tu (czyt. „Dżezu, pensaczi tu”).

I tutaj pojawiają się rozmaite wątpliwości. No bo jak to? Mam się modlić i nic innego nie robić? „Samo” się zrobi? Nie zdarzyło ci się tak pomyśleć podczas modlitwy?

A zatem – po trzecie

Takie myślenie to pułapka. Wpadamy w nią, gdy zaczynamy myśleć, że modlitwa to „nicnierobienie” i że działanie Pana Boga to taki cud-automatik. Skoro On działa, to „samo się robi”, czary-mary. Otóż nie.

Módl się tak, jakby wszystko zależało od Ciebie. Ile wytrzymujemy na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem, w pełnym skupieniu? Albo po ilu dniach nowenny zaczyna nam się ona nudzić? Po której dziesiątce przestajemy tak naprawdę rozważać tajemnice różańca i wpadamy w automatyczne „Zdrowaś Maryjo...”? Modlitwa to często ciężka praca, walka o to, by być skupionym, by rzeczywiście oddać ten czas Jemu, przestać myśleć o sprawach codzienności... Zacznij się modlić słowami „Jezu, Ty się tym zajmij” tak, żeby On się naprawdę tym zajął – z pełnym oddaniem i skupieniem. To nie jest „nicnierobienie”.

W komentarzu do ósmego rozdziału Ewangelii św. Łukasza ksiądz Dolindo wspomina zalęknionych apostołów na łodzi w czasie sztormu1. Pan Jezus śpi. Uczniowie budzą Go przerażeni, „Mistrzu, giniemy!”. Jezus wstaje, uspokaja burzę i pyta: „Gdzie jest wasza wiara?”. Ksiądz Dolindo pisze: „Dlaczego wpadli w panikę, skoro był z nimi Jezus? (...) Jak mogli obawiać się zatonięcia, wiedząc, że mieli misję do spełnienia i wiedząc, że ich Mistrz musi wykonać swoją pracę? Zamiast tego ich wiara zniknęła, jakby połknięta przez burzę”. Każdy z nas, podobnie jak uczniowie, ma swoją misję. Bardzo często rozmaite burze (ksiądz Dolindo często mówił o złych duchach przeszkadzających w dobrych dziełach chrześcijan) przeszkadzają nam w podążaniu obranym kursem. Co robić w trudnych chwilach? Ksiądz Dolindo nie ma wątpliwości: ci, którzy myślą o robieniu dobrego uczynku bez rozmaitych burz, problemów i ucisków; którzy myślą, że burza jest oznaką nieszczęścia, a nie znakiem obecności Boga w naszym działaniu i wielkim przywilejem, oszukują samych siebie”.

Dlaczego? To ksiądz Dolindo wyjaśnia dalej, w tym samym komentarzu: „Niektóre przeciwności zdają się zabijać nasze dobre uczynki. Ale tak naprawdę wynoszą je z samego dna na powierzchnię (…) i zmuszają nasze dusze, aby nie opierały się na swojej własnej sile, ale na mocy Boga; nie na osobistej chwale, ale na łasce, czyniąc dusze piękniejszymi i ożywiając je w spełnianiu dobrych uczynków”.

Innymi słowy, księdzu Dolindo nigdy nie chodziło o to, by przestać działać lub też gloryfikować cierpienie, ale o to, by spróbować patrzeć na swoje życie z perspektywy Boga. Bo z Jego perspektywy widać, że wiele rzeczy, które robimy, jest dobrych. Widać też, że dotyka nas tak wiele złych rzeczy. Ostatecznie jednak chodzi o to, byśmy nie robili ich sami. Byśmy nie próbowali sobie ze wszystkim radzić sami, po swojemu, bez współpracy. Dlaczego? Bo zamknięci w sobie, nigdy nie pokochamy. Dobre działanie, nawet to najlepsze, nie musi być wcale aktem miłości. Musimy być w nim otwarci na drugiego człowieka i na łaskę Boga. A dobrym sposobem, by się na nią otworzyć, jest modlitwa słowami: „Jezu, Ty się tym zajmij”.

1 Dolindo.org, „St Luke – Chapter 8”, www.dolindo.org/english/St%20%20Luke%20-%20Chapter%208.pdf (dostęp 08.01.2018).

Świadectwa. Część I

Drugie imię Ducha Świętego

Kamil

Szczęść Boże! Pragnę spełnić ten radosny obowiązek dawania świadectwa i podzielić się moim doświadczeniem. Rok temu zacząłem mieć objawy choroby zawodowej płuc – wysoka gorączka, kaszel, dusz­ności. Dowiedziałem się, że choroba ta w zaawansowanej formie może być śmiertelna i nie ma na nią leku. Wystraszyłem się nie na żarty.

Opis z badania tomografem jednoznacznie wskazywał na postępujące zniszczenie płuc – w ciągu kilku lat groziła mi śmierć z uduszenia. Jakie myśli przebiegają wtedy przez głowę, wie tylko ten, komu realnie groziła śmierć. Myśli samobójcze – chęć zakończenia wszystkiego „po swojemu”, lęk o przyszłość bliskich, zawieszenie jakichkolwiek planów i marzeń. To wszystko było prawdziwą torturą.

W trakcie oczekiwania na kolejne przyjęcie do szpitala na badania postanowiłem wybrać się z rodziną na rekolekcje i na Jasną Górę, by prosić Matkę Jezusa o uzdrowienie. Po tej pielgrzymce coś się zmieniło. Coraz bardziej odczuwałem coś, co można nazwać „głodem Boga”.

Przypadkiem przeczytałem gdzieś o zawierzeniu księdza Dolindo: „Jezu, Ty się tym zajmij”. Podczas modlitwy powiedziałem: „Jezu! Ty się tym zajmij. Ty się zajmij moją chorobą, moimi płucami. Wiesz najlepiej, co z tym zrobić”. Przestałem martwić się chorobą, czułem za to przyjemne uniesienie i pokój w duszy.

Przyszedł czas badań. Okazało się, że jestem zdro­wy. Ale nie było to klasyczne uzdrowienie, cud, o jakim pisze się w książkach. Po prostu stwierdzono z całą pewnością, że poprzednie badania były niedokładne i nie jestem przewlekle chory. Przypadek? Niedawno słyszałem, że „Przypadek” to drugie imię Ducha Świętego. Dziękuję Jezusowi za chorobę i to doświadczenie, bo bez tego przez całe życie pozostałbym zapewne letnim katolikiem bez głębszej relacji z Bogiem. Dzisiaj moim największym marzeniem i celem jest wypełniać Jego wolę.

Chwała Panu!

Wtedy zobaczyłam, że Bóg jest tak wielki

Magdalena

Od zawsze byłam osobą wierzącą, ale dopiero w tamtym momencie zrozumiałam, że relacja z Bogiem nie kończy się na coniedzielnej mszy świętej i modlitwie do Anioła Stróża... Miałam wtedy dwadzieścia lat. To był mój pierwszy tak naprawdę poważny związek. Pokochałam go tak bardzo, że godziłam się na życie i założenie rodziny z mężczyzną, który był przewlekle chory na poważną chorobę zakaźną. Moi znajomi mnie za to podziwiali: „Nie boisz się?”...

Wierzył w Boga, ale jakoś specjalnie nie dbał o relację z Nim. Nie chodził do kościoła nawet w niedzielę, a o modlitwie „sam na sam” może pamiętał w kryzysach życiowych. Nie rozumiał Kościoła, przyjmowanie Komunii było dla niego rytuałem: „Bo wszyscy tak robią, ludzie idą za tłumem”. A spowiedź? „Nie będę się spowiadał księdzu – człowiekowi. Bóg i tak zna moje grzechy”. Temat wiary i Kościoła zawsze kończył się kwasem, kłótnią i moimi łzami. Nigdy nie współżyliśmy – za bardzo ceniłam swoją wartość! Moim marzeniem było obdarować sobą dopiero swojego męża. Nie chłopaka.

Zbliżała się nasza trzecia rocznica. Zamiast „fajerwerkowych” obchodów podczas spaceru usłyszałam: „Wiesz... Ja nie wiem, czy to ma dalej sens...”. Nie wiedziałam, czy go dobrze rozumiem, więc zapytałam: „Ale co?”. Odpowiedział: „To, że jesteśmy razem”. Zdębiałam, a później wpadłam w histerię. Mówiłam „Kocham cię”. W odpowiedzi słyszałam nerwowe: „Przestań tak mówić, nie mogę tego słuchać, bo ja nie czuję tego samego i nie mogę ci odpowiedzieć!”.

Daliśmy sobie kilka dni, więc kilka dni później, gdy ochłonęłam, pojechałam do kościoła. Puste ławki, tylko ja i On. Zaczęłam się modlić... I kiedy byłam tak bardzo zdesperowana, w trakcie modlitwy czułam wsparcie i dodatkową moc. Zamiast słów „Boże, spraw, aby X mnie nie zostawił! Abyśmy nadal byli razem, uratuj to!”, poczułam, że chcę modlić się inaczej!

Prosiłam Boga dokładnie tak: „Boże, oddaję Ci tę sprawę, ten związek. Rozwiąż to tak, aby było to dobre dla mnie. Ty wiesz, co jest dla mnie najlepsze”. Efekt? Od tamtego momentu poczułam się silniejsza, bardziej obojętna na fakt rozstania, a następnego dnia to ja zaczęłam temat i postanowiliśmy obustronnie się rozstać. Więcej nas zaczęło dzielić niż łączyć. Musieliśmy się więcej dla siebie zmieniać niż akceptować wady. Po tej modlitwie dotarło do mnie, że mi też nie było dobrze w tym związku. Tydzień przed naszą trzecią rocznicą rozstaliśmy się.

Mimo wszystko bardzo to przeżyłam. Pierwszy związek, trzyletni, poważny, myślałam, że to będzie mój mąż... Trzy dni po rozstaniu miała być msza wspólnoty, która zaczęła powoli powstawać w gronie naszych znajomych w mojej parafii (służba muzyczna, liturgiczna służba ołtarza zapoczątkowała spotkania uwielbieniowe). Nowy rok szkolny, nowe wyzwania, pierwsze spotkanie wspólnoty po wakacjach – msza, a po niej adoracja Najświętszego Sakramentu. Tego dnia nie miałam już siły, by znosić nasze rozstanie... Przez kilka dni płakałam non stop, nawet jadąc autobusem przez miasto. To było silniejsze ode mnie. Podczas modlitwy na adoracji pierwszy raz w życiu odważyłam się pomodlić w ten sposób, aby oddać moje problemy Jezusowi! Świadomie obciążyć Go tym, czego nie mogę znieść. Myślałam: „Cóż za egoizm z mojej strony”. Ale nie pozostało mi nic innego.

Powiedziałam Mu: „Boże, oddaję Ci mój ciężar związany z tą sprawą. Jezu, zajmij się tym, bo ja tego nie udźwignę, nie daję już rady. Wierzę, że Ty sobie z tym poradzisz”. Trwałam wpatrzona w Najświętszy Sakrament. Był taki piękny! Pomyślałam, że księża i siostry zakonne mają szczęście, że mogą dotknąć monstrancji, być tak blisko, a ja, świecki człowiek, zawsze tylko z daleka, z ławki. Oni to muszą mieć super! Po mniej więcej dziesięciu minutach przyszedł ksiądz, aby zakończyć wystawienie, i powiedział: „A teraz na sam koniec wyjdę przed ołtarz i kto będzie chciał, może podejść, dotknąć Najświętszego Sakramentu w monstrancji i chwilę pomodlić się w tym bliskim kontakcie”.

Pomyślałam, że chyba śnię. Przecież przed chwilą o tym marzyłam i wydawało mi się to niemożliwe! Oczywiście skorzystałam prędko. To było niesamowite przeżycie. Powtórzyłam: „Oddaję Ci tę sprawę, Jezu. Ogarnij to, proszę!” i wróciłam do domu. Następnego dnia, wiecie co? Ogarnął! Wziął i zabrał! Obudziłam się w dość dziwnym stanie. Jakby nowo narodzona, w innym życiu. Jakby rozstanie miało miejsce kilka lat wcześniej, a ja już nic nie czułam. Od tamtego czasu nie uroniłam ani jednej łzy z powodu rozstania z X! To był mój pierwszy raz, kiedy poznałam, że Bóg jest tak Wielki... Niezmierzony, nie do ogarnięcia! Kiedy na własnej skórze przekonałam się, że wiara nie kończy się na coniedzielnej mszy świętej. To dopiero początek relacji z Bogiem!

Polecam wszystkim strapionym. Nie bójcie się oddawać swoich ciężarów Jezusowi. On umarł za nas na krzyżu – czym jest więc dla Niego „głupie” rozstanie z chłopakiem czy inne ziemskie problemy? Zakończę wspaniałą życiową sentencją: „Nie mów Panu Bogu, że masz wielki problem. Powiedz problemowi, że masz wielkiego Boga”.

Chwała Panu!

Bóg nauczył mnie, jak Mu uwierzyć

Aleksandra

Przełom 2016 i 2017 roku był jednym z najtrudniejszych okresów w moim życiu. W ciągu paru tygodni spadła na mnie lawina cierpień. Ogrom trudności był tak wielki, że czułam, iż z ludzkiego punktu widzenia nie jestem w stanie więcej przyjąć. Wtedy, w momencie całkowitej rezygnacji i lęku, powiedziałam: „Jezu, Ty się tym zajmij”. Nie wiedziałam wtedy o księdzu Dolindo, a sam akt zawierzenia usłyszałam kiedyś przypadkiem. Od tego momentu nabrałam sił i odwagi do dalszej walki. Wszystkie trudne sprawy, które na mnie spadły, powoli zaczęły się klarować i nie wiedzieć kiedy – rozwiązywać.

Teraz wiem, że ten trudny okres był czasem dla oczyszczenia i nauki całkowitego zawierzenia Bogu. Od tej pory przestałam się tak bardzo obawiać tego, co przyniesie jutro. Każdą, nawet najmniejszą sprawę oddaję Jezusowi, bo wiem, że z Nim wszystko się ułoży najlepiej, a bez Niego nawet najlepszy plan będzie wątły i pusty. Po raz pierwszy poczułam, że Bóg naprawę chce dla mnie jak najlepiej i tylko oddając Mu moje życie, odnajdę prawdziwe szczęście.

Bóg zabrał mi wszystko. (Anty)świadectwo

Paweł

Pięć lat temu rozpoczął się najcięższy okres w moim życiu. Miałem bardzo dobrze prosperujący biznes z perspektywami na wielki rozwój. Na wszystko było mnie stać, ale im lepiej mi było i im bardziej mi się udawało – a udawało mi się dosłownie wszystko, za co się wziąłem – tym bardziej oddalałem się od Boga. Aż doszedłem do momentu, kiedy powiedziałem sam do siebie, że tak dobrze mi idzie: jestem panem tego świata, nic mnie nie ruszy, nic mnie nie zniszczy. I przyszedł pierwszy problem w firmie, potem drugi, potem trzeci i tak praktycznie codziennie. Wszystko przestało mi wychodzić. Z dużych zarobków zaczęło się robić zero. Miesiąc w miesiąc rosły tylko długi, kredyty, pożyczki itd. Poznałem w tamtym okresie człowieka, który miał podobną historię. Powiedział mi, że to Bóg zabrał mi wszystko, by mnie do siebie z powrotem przyciągnąć. Kazał mi się do Niego zwrócić. Kupiłem to. Zaczęła się moja droga i chwała Panu, że nie wiedziałem wtedy, jak ona będzie wyglądać, bobym się jej nie podjął.

Pierwsze półtora roku spędziłem, każdy dzień modląc się „Koronką do Bożego Miłosierdzia” w Łagiewnikach w Krakowie. Byłem tam praktycznie codziennie o 15.00. Potem doszedł różaniec i zacząłem „maraton modlitewny”. Razem z moją obecną żoną (wtedy dziewczyną, a cała ta sytuacja bardzo nas do siebie zbliżyła i doprowadziła do małżeństwa) zaczęliśmy chwytać się każdej modlitwy, która miała miano „nie do odrzucenia”. Zaczęło się od „Nowenny pompejańskiej” – nic nie dała. Potem drugi raz nowenna – nic nie dała. Święta Rita – modlitwa nic nie dała. „Nowenna do Matki Bożej rozwiązującej węzły” – tej zmówiliśmy kilkanaście – efektu brak poza duchowym, bo poczułem wokół siebie pokój i ciszę, ale o tym później. Dalej była „Nowenna do Krwawych Łez Matki Bożej” zmówiona „naście” razy i inne nowenny, modlitwy, o których możecie przeczytać w świadectwach, że działają cuda „od ręki”. W moim przypadku nic. Zero efektów.

Wtedy przyszło załamanie, że nie potrafiłem poradzić sobie z życiem. Zaczęły się pojawiać myśli samobójcze. Pewnej soboty leżałem na łóżku i wiłem się jak wąż z bólu ciała i duszy. Krzyczałem do Boga, czego On ode mnie chce i żeby to zabrał, bo jak nie, to skoczę. Już widziałem siebie, jak lecę z siódmego piętra. Chwila i po sprawie. Kiedy tak krzyczałem do Boga, w sekundzie wszystko znikło. Usłyszałem tylko taki świst jak w kreskówkach, takie „sssssssssssssss”, i ogarnął mnie spokój. Zadzwoniłem do mamy. Nadeszła pora na egzorcystę, który był przyjacielem rodziny. Co się wydarzyło, to wie tylko Bóg.

Egzorcysta polecił modlitwy do Matki Bożej, zawierzenie się Jej – oficjalne, na mszy, z własnoręcznym podpisem. Podczas przygotowania, które trwało trzydzieści trzy dni, zaczęło się u mnie poprawiać, biznes zaczął powoli się podnosić, pojawiły się nowe szanse. Ale po zawierzeniu Matce Bożej na koniec przygotowania wszystko... znów padło. Cały czas odmawialiśmy dziesiątki „cudownych modlitw”, traktując je jak magiczne zaklęcia mające nam pomóc. Pomocy nie było. Żona postanowiła również oddać się Maryi – odbyła trzydzieści trzy dni przygotowania i w dniu zawierzenia zwolnili ją z pracy. Ja już od blisko czterech lat nie zarabiałem, a teraz Żona straciła pracę. Ale nie poddała się, zawierzyła się Maryi. W tym samym czasie odmawialiśmy kolejną nowennę, kolejne modlitwy, kolejne prośby i starania… I nic.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama i powiedziała: „«Jezu, Ty się tym zajmij». Tylko to odmawiaj, a wszystko się ułoży”. Zacząłem i tak było. Wszystko zaczęło się układać. A przynajmniej do dnia, kiedy przyszła pierwsza przeszkoda i moja wiara w tę modlitwę upadła. Celowo piszę, że upadła, bo jak się okaże, to nie modlitwy, ale WIARA jest tu kluczem. Ale idźmy dalej – nic się nie polepszało, nic nie zarabiałem, a jednak zawsze był dach nad głową, mieliśmy co jeść, jakimś cudem nie zostaliśmy sami, Bóg nad nami czuwał. Nasze życie coraz mocniej i mocniej szło w stronę Boga i to jest piękne w tej historii. Niecałe dwa miesiące temu przyszedł kryzys nad kryzysy – utrata dachu nad głową, perspektywa pójścia pod most (no chyba żeby nas ktoś przyjął). Psychicznie byłem już tak wykończony, że czasami na widok telefonu płakałem i trzęsłem się jak galareta. Dzwoniącego nie chciałem odbierać, bo tak się bałem, że nie mogłem podnieść się z łóżka. To samo, kiedy telefon milczał – wyłem, bo nic się nie działo.

Wynajmujemy z Żoną mieszkanie. Kilka miesięcy zaległości, zero szans na lepsze jutro. Nie zagłębiając się w szczegóły, właściciel już się z nami pożegnał. Oczywiście cały czas odmawialiśmy dziesiątki modlitw: tych „nie do odparcia”. Nic nie działało. I kolejny raz nie wiadomo skąd – czyli wiadomo, że od Ducha Świętego – trafiła do mnie modlitwa „Jezu, Ty się tym zajmij”. Postanowiłem na tym się skupić.