Jesienne Żuławy. Przyjaciółki - Sylwia Kubik - ebook + audiobook + książka

Jesienne Żuławy. Przyjaciółki ebook i audiobook

Kubik Sylwia

4,9
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Ogień pochłania dorobek życia i wystawia na próbę to, co najcenniejsze – przyjaźń. Dobrosława, Beata i Miriam, choć każda zmaga się z własnymi problemami, wspólnie próbują odnaleźć równowagę i sens w codzienności. W malowniczych Żuławach, gdzie piękno natury splata się z dramatami życia, trzy kobiety podejmują walkę o siebie, swoje marzenia i wzajemną bliskość. Czy znajdą w sobie siłę, by zacząć wszystko od nowa? 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 256

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 20 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Joanna Domańska

Oceny
4,9 (18 ocen)
17
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Buba58

Nie oderwiesz się od lektury

dobrze sie cxytalo
00
Ika53

Nie oderwiesz się od lektury

Super, Polecam
00
Gruszka24

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała historia , pełna wsruszeń. Polcam wszystkim pozanie losów Dobrosławy, Beaty i Miriam, wspaniałych przyjaciółek. Aż żal ze to już koniec.
00
KBryl

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka
00
Wiolettaaaaa

Nie oderwiesz się od lektury

Ksiązka, krórą warto przeczytać , opisuje przyjażń trzech przyjaciółek, ich życie codzienne , problemy i zmagania z własnymi słabościami. Polecam z całego ❤️
00



Copyright © by Sylwia Kubik, 2025

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie I, Poznań 2025

Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Rysunek wierzby: Emilia Baczyńska-Majchrzycka

Redakcja: RedKor Agnieszka Luberadzka

Korekta: Aleksandra Wrońska, Agnieszka Luberadzka

Skład i łamanie: EMQ Design Emilia Baczyńska-Majchrzycka

PR & marketing: Anna Apanas

ISBN: 978-83-8402-801-8

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Mojej wspaniałej rodzinie ze Stawiszyna, którą udało mi się odnaleźć i poznać. Mimo że widzieliśmy się po raz pierwszy, czułam, jakbyśmy się znali całe życie. Tego genu jednak nie wydłubiesz :) Dziękuję za tak życzliwe przyjęcie i rozmowy, dzięki którym mogłam odkryć swoje korzenie. Teraz czuję się tak trochę stawiszynianką. Miłe jest to uczucie, a miasto, choć najmniejsze obszarowo w Polsce, zamieszkane jest przez ludzi o największych sercach. Ślę moc serdeczności i niech Wam się żyje zdrowo i pięknie.

Prolog

Trzy żywioły zawzięcie dyskutowały w swoim ulubionym zaułku nad Wisłą.

– Nudno coś tutaj ostatnio, spokój, cisza, nic się nie dzieje – wzdychał raz po raz wiatr.

– A ja tam się cieszę, cenię sobie spokój – wtrąciła ziemia.

– Nie dziwota, że ci się podoba, skoro twoja Beatka tak się ciebie uczepiła, że ani drgnie. Siedzi w tej swojej drewnianej chałupie, spogląda na pola i tyle tylko z niej wychodzi, co musi. Zatem tak – zamruczała zirytowana Wisła – ty jesteś zadowolona. A ja, ja absolutnie nie!

– Dlaczegoż to nie? – zdziwił się wiatr. – Toż nosi twoją Miriam, jak nie przymierzając, ciebie. Raz tu, raz tam się pojawia, w miejscu nie usiedzi.

– Phi, co z tego, jak sama się poniewiera. Twoja, ta nudna Dobrosława, za mąż wyszła i klei sobie w domu te wisiorki, wzdycha do Tyberiusza, spogląda na pola i ino patrzeć, jak dziecko na świecie się pojawi. Beata też już prawie że jedną nogą na ślubnym kobiercu, a Miriam? Nic. W ogóle. Tylko kark zgina nad projektami i ślepia wytrzeszcza, sprawdzając tabelki.

– Widzisz, twoja taka niby rezolutna, ale to moja Beata szczęśliwe, spokojne życie wiedzie.

– Czy szczęśliwe, to ja bym nie powiedział, bo jakoś z tym Kacprem się schodzą, schodzą i zejść nie mogą. Już ja tam słyszałem, co ludzie o nich gadają – wtrącił wiatr.

– Ty się swoją zajmij, a nie dobrej dziewczyny się czepiasz – stanęła w jej obronie ziemia.

– Cicho – zaszemrała nagle Wisła. – Patrzcie, jak się ogień po wale skrada. Pewno nas podsłuchiwał utrapieniec jeden.

– Faktycznie, czuję, że się nagrzewam. – Ziemia się wzdrygnęła. – Weź no chlupnij tam porządnie, to się natręta pozbędziemy.

– Ale że tak od razu? Tak to żadnej zabawy nie będzie. – Wisła posmutniała. – Może niech go wiatr trochę rozdmucha, a wtedy, jak już będzie myślał, że urósł w siłę, to go zgaszę.

– Ty byś tylko bawić się chciała – fuknęła ziemia. – Gaś go, zanim mi tu naniszczy za dużo.

Wisła niechętnie wezbrała fale. Ociągała się z ich spiętrzeniem, tak że znudzony do reszty wiatr zdmuchnął nieśmiałe płomienie i poleciał w inne zakątki Żuław figle ludziom płatać.

*

Ogień jednak zawzięty był i mocno obrażony na pozostałe żywioły, że go do zabaw z ludźmi nie dopuściły. Nawet podsłuchać, o czym rozmawiają, nie pozwoliły. Zupełnie jakby jakiś gorszy od nich był. Oj, nie podobało mu się to!

Odczekał, aż tamci stracą czujność, i powolutku, z cichym sykiem, wąskim wężykiem ruszył ku tej, co to ją ziemia tak sobie upodobała. Doskonale słyszał, że kazała go ugasić. Tak, słyszał wszystko i postanowił, że jej się za to z nawiązką odpłaci!

Rozdział 1

Gryzący zapach dymu wwiercał się w nozdrza, powodując uczucie duszności. Kacper zakaszlał głośno, próbując je odegnać. Gdzieś w podświadomości pojawił się naglący, zaniepokojony głos, nawołujący go do wstania. Odganiał tę natrętną myśl, przytulając mocniej do siebie przyjemnie krągłe ciało Beaty.

Głos nie dawał za wygraną.

„Wstań! Musisz się obudzić! Natychmiast!”, brzmiało coraz głośniej, natarczywiej.

Niechętnie uniósł powieki. Widok przysłaniały mu miękkie włosy ukochanej, które spływały na jego ramię. Uśmiechnął się na widok zaróżowionych policzków dziewczyny.

Uśmiech jednak szybko znikł. Zapach dymu był bardzo intensywny. Zbliżył nos do jej włosów, jakby tam szukał źródła. Co prawda byli wczoraj na imprezie u Kaczmara, ale ogniska przecież nie było. Skąd więc ten zapach?

Przestraszony wyskoczył z łóżka i otworzył drzwi. Buchnął w niego smród spalenizny wydobywający się z sąsiedniego pokoju. Odrzucił go żar bijący z pomieszczenia. Wszystkie sprzęty zajęte były ogniem.

– Pożar! Pożar! Beata, wstawaj! Szybko!

Chwycił leżący na korytarzu dywanik i zaczął tłumić płomienie. Chałupa była stara, a drewno w niej dobrze wysuszone, więc ogień rozprzestrzeniał się szybciej, niż mężczyzna był go w stanie ugasić.

– Boże, pali się! – krzyknęła Beata, patrząc z przerażeniem na coraz większe kłęby dymu.

– Biegnij na dół do babci, wyprowadź ją na dwór i dzwoń po straż.

– Bez ciebie nie idę! Sam tu nic nie zdziałasz!

– Beata, nie dyskutuj! Rób, co mówię!

– Musisz iść ze mną!

– Mam tu gaśnicę, spróbuję to opanować. Idź już!

Dziewczyna wahała się chwilę, ale przestraszony głos Jadwigi ponaglił ją do działania. Chwyciła telefon z sypialni i tak jak stała, zbiegła na dół.

– Kacper! Kacper!

– Pani Jadwigo – Beata podbiegła do roztrzęsionej kobiety i chwyciła ją pod ramię – musimy wyjść na dwór. Szybko.

– Gdzie jest mój wnuczek?

– Też już idzie, chodźmy!

Dym gęstniał coraz bardziej. Staruszka nie chciała ruszyć z miejsca, więc szarpnęła ją mocniej za rękę i wręcz wyciągnęła na dwór. Gdy tylko otworzyły drzwi, podmuch powietrza sprawił, że ogień momentalnie się wzniósł, zajmując kolejne obszary budynku.

– Kacper! Wnusiu! – wołała staruszka, próbując się oswobodzić z uścisku Beaty. – Puść mnie, dziewczyno, trzeba Kacpra ratować!

– Proszę się nie szarpać. On zaraz przyjdzie. Muszę wezwać straż.

– Tak, tak, dzwoń szybko.

Beata wyciągnęła telefon i jedną ręką wybrała numer alarmowy, a drugą dla pewności trzymała Jadwigę. Jej słowa zagłuszał ryk przestraszonych zwierząt, które muczały i uderzały w klatki, powodując przeraźliwy hałas. Udało się jednak podać wszystkie najważniejsze informacje.

– Już jedziemy – powiedział dyżurny pocieszającym tonem. – Proszę zachować ostrożność i jak najszybciej oddalić się od miejsca zagrożenia.

Pokiwała głową przytakująco, zapominając, że mężczyzna jej nie widzi. Gdy się rozłączył, przeciągnęła Jadwigę bliżej siebie.

– Już jadą – powiedziała, by dodać sobie i jej otuchy. – Boże, gdzie on jest?

Patrzyły w napięciu na dom, który płonął coraz mocniej. Zostawiły otwarte drzwi, licząc, że Kacper zaraz wyjdzie. Teraz zaś tego żałowały, gdyż wlatujące do środka powietrze tylko rozdmuchiwało ogień.

Gdy po minucie z domu wybiegły dwa koty, a jego nadal nie było widać, wymieniły zrozpaczone spojrzenia.

– Trzeba iść po niego. Może zasłabł?

– Ja pójdę – stwierdziła stanowczo Beata.

Ruszyła do przodu, nie bacząc na wbijające się w bose stopy kamienie ani wystraszone koty, które przebiegły jej pod nogami. Szła, zastanawiając się, czy uda jej się wejść drzwiami, gdyż kłęby szarego dymu były niepokojąco gęste, a ciepło buchające z płonącego budynku nieprzyjemnie smaliło skórę. Nie zamierzała jednak zawracać z obranej drogi. Musiała wyciągnąć ukochanego.

Dym gryzł w oczy i gardło, więc naciągnęła cienką koszulkę nocną na nos i przymknąwszy powieki, wbiegła do środka. Tam zderzyła się z Kacprem potrząsającym gaśnicą.

– Wyjdź stąd! – zawołał, zanosząc się kaszlem.

– Bez ciebie nie idę!

– Zaraz przyjdę! Muszę dostać się do dokumentów.

– Kacper, nic tu nie poradzisz! Za duży ogień!

On był jak w amoku. Szamotał gaśnicą, z której nic już nie leciało. Żar stawał się coraz mocniejszy, a trzeszczące nieprzyjemnie deski zwiastowały niebezpieczeństwo.

– Trzeba ratować zwierzęta! – Nagle ją olśniło. – Krowy trzeba wypędzić na dwór!

Myśl o uwięzionym w kojcach bydle wyrwała go ze stuporu. Rzucił gaśnicę i chwyciwszy Beatę za rękę, wybiegł na dwór. Tam wszystko potoczyło się ekspresowo przy akompaniamencie wycia, ujadania i strzelających z sykiem płomieni.

– Rzuć wąż na ziemię, a ja odkręcę wodę! – krzyknął, wskazując sporej wielkości zwitek szlauchu.

Beata z trudem dźwignęła zwój i rozwinąwszy go, ustawiła tuż przy oborze. Poleciał intensywny strumień wody. Zbyt mały jednak, żeby zdziałać nim cokolwiek poza zmoczeniem ziemi wokół budynku. Dawało to nikły efekt, gdyż temperatura płonącego domu była tak wysoka, że wszelka wilgoć momentalnie schła.

– Co mam robić? – pytała roztrzęsiona Jadwiga. – Pomogę.

– Niech pani się odsunie – odparła zniecierpliwiona Beata.

Nie miała czasu patrzeć, czy staruszka posłuchała, gdyż przestraszone głosy krów wzywały do jak najszybszego uwolnienia ich z kojców.

Wbiegła do środka i stanęła jak wryta. Strach ją sparaliżował. Rozjuszone zwierzęta napierały na przepierzenia, wierzgając, kopiąc i uderzając głowami w pręty. Bała się do nich podejść. Najchętniej by uciekła, ale nie chciała zostawiać Kacpra samego.

– Otwórz szeroko drzwi i przystaw je czymś, żeby się nie zamykały, a później odsuń się jak najdalej, bo cię staranują! – krzyknął, szarpiąc skobel.

Odetchnęła z ulgą. Tak, to mogła zrobić. W czasie, gdy przysuwała kamień do przytrzymania drzwi, do jej uszu dobiegł głos syren.

– Dzięki Bogu – szepnęła i pobiegła w drugą stronę podwórka.

Rozglądała się za Jadwigą, ale nie mogła jej dostrzec. Ogień buchnął wielkim snopem, sprawiając, że dach z hukiem zapadł się do środka. Praktycznie cały budynek stał już w ogniu, którego długie języki wyskakiwały każdą szczeliną. Spanikowana zaczęła głośno nawoływać, nie wiedząc, czy ma stać i czekać na straż, czy szukać staruszki.

– Pani Jadwigo! Halo! Haaaaalo!

– Tu jestem! – zawołała kobieta, wychylając się zza silosu. – Szukam Szarka.

– Kogo?

– Kota. Nigdzie go nie widziałam. Dwa wybiegły z domu, ale trzeciego nie ma.

– Pewnie się wystraszył i uciekł, zejdźmy z wjazdu, bo pomoc nadciąga – odparła i chwyciwszy kobietę pod ramię, szybko pociągnęła ją w stronę bramy, przez którą wjeżdżały wozy strażackie.

Ustawiły się na podwórku i dosłownie w kilka sekund zaroiło się od strażaków, którzy zaczęli rozwijać węże, inni ustawiali armatki i po chwili kilka strumieni wody zostało skierowanych na dom.

W czasie, gdy ona obserwowała ich działania, podszedł do niej jeden ze strażaków.

– Czy ktoś został w domu?

– Nie, wszyscy wyszli, ale Kacper, właściciel, jest w oborze. – Ręką wskazała budynek. – Uwalnia krowy z kojców.

– Dużo ich jest?

– Dużo, jednak nie wiem ile.

Mężczyzna skinął głową i ruszył w stronę nadjeżdżającego wozu. Wykrzykiwał jakieś rozkazy, komendy, ale nie potrafiła zrozumieć słów. Dopiero docierała do niej groza całej sytuacji. Patrzyła na płonący dom, a w oczach pojawiły się łzy.

– Proszę za mną – powiedział jakiś mężczyzna, zarzucając jej koc na ramiona.

Zaprowadzono ją i Jadwigę w odległą część podwórza. Usiadły na pryzmie ofoliowanej sianokiszonki. Opatulono je kocami, bo mimo iż noc była ciepła, to trzęsły się z zimna. Choć może bardziej z emocji, gdyż adrenalina zaczęła opadać.

– Gdzie mój wnuk? – zapytała Jadwiga. – Gdzie on jest?

– Przy zwierzętach – wyjaśnił mężczyzna. – Udało się wszystkie szczęśliwie wyprowadzić.

– Dzięki Bogu – szepnęła, po czym spojrzała na dom i się rozpłakała.

Mężczyzna rzucił kilka pocieszających słów i wrócił do kolegów, by wraz z nimi działać na rzecz okiełznania pożaru. Kobiety przywarły więc do siebie w milczeniu, przetwarzając tragedię.

Po kilku minutach zaczęli się zjeżdżać sąsiedzi. Beata zobaczyła znajomego rolnika, który również zajmował się hodowlą krów. Miała nadzieję, że pomoże Kacprowi uporać się z przestraszonymi zwierzętami. Za nim pojawili się kolejni i kolejni. Wiedzeni ciekawością albo chęcią udzielenia pomocy.

– Ależ straszne nieszczęście – za ich plecami rozległ się znajomy głos. – Przyjechałyśmy, jak tylko usłyszałyśmy straże i zobaczyłyśmy, że łuna od Wysockich idzie.

Beata uniosła zapuchnięte powieki. Nad nią pochylała się jej kucharka Renata. Twarz miała zatroskaną, włosy w nieładzie, a na piżamę zarzuconą sukienkę.

– Zabierzemy was do nas. Córka czeka w aucie.

– Nie. – Jadwiga pokręciła stanowczo głową. – Nigdzie nie jadę.

– Ogromna tragedia, ale nie ma co i zdrowia na tym chłodzie ryzykować. Trzeba do domu jechać, ubrać się, wypić herbatę.

– Ubrać? – zaśmiała się histerycznie staruszka. – Toż ja nie mam w co się ubrać. Wszystko, co miałam, wszystkie pamiątki i wspomnienia właśnie płoną.

Renata spojrzała wyczekująco na Beatę. Liczyła, że poprze ją w tym pomyśle, ale ta rozumiała Jadwigę. Też by nie odjechała, gdyby płonął jej ukochany dom.

– Zostaniemy tutaj. Jedź, proszę, do pensjonatu i zajmij się gośćmi. Klucz masz.

Kobieta skinęła na znak zgody, uznając, że tu nic więcej nie wskóra, a tam jest faktycznie potrzebna. Jadwiga zaś spojrzała na Beatę z wdzięcznością i przywarłszy mocniej do jej boku, patrzyła, jak zmienia się w popiół cały jej dorobek, wszystkie ukochane rzeczy oraz sprzęty towarzyszące jej od dziesiątek lat. Nigdy, w całym swoim życiu nie czuła się tak zrozpaczona, jak teraz. Nie była w stanie myśleć o sobie ani o przeszłości. Chłonęła wzrokiem ostatnie chwile ukochanego miejsca na ziemi.

Rozdział 2

Dobrosława z lubością wdychała wrześniowe powietrze nasycone wilgocią, oraną ziemią oraz słońcem, które nie świeciło już tak intensywnie jak latem, ale wciąż wywoływało przyjemne ciepło na ciele i duszy.

Uwielbiała tę poranną ciszę przetykaną świergotem ptaków, gdy pochylona nad stołem tworzyła kolejne cuda z żywicy. Kawę odstawiła jakiś czas temu, nie mogąc znieść jej kwaśnego smaku. Zastąpiła ją gęstym, aromatycznym kakao. Uśmiechnęła się do siebie, gdy przełykała kolejny łyk przysmaku. Domyślała się już, skąd ta zmiana upodobań, jednak z nikim nie podzieliła się tą informacją.

Tyberiusz pojechał do Holandii załatwiać jakieś firmowe sprawy, więc czekała z ogłoszeniem nowiny, aż wróci. Uważała, że on pierwszy powinien się dowiedzieć, więc choć korciło ją, żeby porozmawiać o tym z Łucją, gryzła się w język.

Lubiła te dni samotności. Bardzo kochała męża, ale po latach kołowrotka, w którym tkwiła, ceniła ciszę, spokój i swobodę. Tak naprawdę nie musiała pracować, gdyż Tyberiusz był majętnym człowiekiem, jednak nie wyobrażała sobie być zdaną na kogokolwiek. Od pełnoletności była aktywna zawodowo i ceniła niezależność. Nawet jeśli później zarobione sumy w większości przekazywała na cele charytatywne. Cóż bowiem miała z nimi robić, skoro w Wierzbince niewiele miała wydatków?

– Właśnie, chyba sobie coś zjem – stwierdziła, zaciągając się rześkim powietrzem. – O, pieczone ziemniaki z ogniska to byłoby to! Chyba muszę się wybrać do Łucji. Coś mówiła, że będą liście grabić, więc pewnie i ognisko będzie.

Podśpiewując, weszła do kuchni. W sumie w lodówce nie miała nic ciekawego do jedzenia. Wędliny, ser, twaróg. Nic nie kusiło.

– Kurczę, lody też mi się skończyły – westchnęła z żalem. – Może makaron z twarogiem i na to mus truskawkowy? O, to jest myśl!

Goniona zachciewajką, szybko wyjęła garnek i rozkręciła gaz. Tyberiusz namawiał ją, żeby wymienili piekarnik gazowy na płytę elektryczną, ale jakoś nie mogła się do tego przekonać.

– Stare rozwiązania są zdecydowanie lepsze – mruknęła, wsypując kluski do wrzątku. – Co bym zrobiła, gdyby prądu nie było? Z głodu musiałabym paść.

Właśnie miała wziąć się za odcedzanie, gdy usłyszała warkot silnika. Podeszła do okna.

– O! Łucja! Super. Wreszcie pogadam z kimś innym niż tylko ze sobą.

Zanim kobieta wysiadła z auta, Dobrosława podbiegła do drzwi i otworzyła je na oścież.

– Wspaniale cię widzieć! Od rana mówię do siebie – zaśmiała się, poprawiając swoją nieodłączną opaskę pin-up. – Jakby ktoś tak z boku popatrzył, to jak nic wziąłby mnie za wariatkę!

Łucja jednak nie zareagowała na jej wywody, jak to miała w zwyczaju, ciętą ripostą w stylu: „I wiele by się nie pomylili, bo kto normalny poślubiłby mojego wnuka”. Zamiast tego spojrzała na Dobrosławę z zafrasowaną miną.

– Dzwoniłam do ciebie wiele razy.

– Wyciszyłam telefon na noc – odparła pobladłymi nagle ustami. – Stało się coś, tak? Tyberiusz miał wypadek?

– Spokojnie, nic z tych rzeczy! – szybko zaprzeczyła Łucja. – Nie denerwuj się, bo to w twoim stanie niebezpieczne!

Dziewczyna wybałuszyła na nią oczy..

– W moim stanie?

– A co żeś myślała, że nie zauważę tego specyficznego blasku w twoich oczach? Kobietę w ciąży rozpoznam z kilometra. – Łucja uśmiechnęła się lekko. – W twoim przypadku było jeszcze łatwiej, bo blask ten wręcz oślepia. Tak więc wiem. Nie martw się, nikomu nie powiedziałam. Rozumiem, że chcesz zrobić niespodziankę Tyberiuszowi.

– Nie o to chodzi. – Pokręciła przecząco głową. – Po prostu nie wydaje mi się, żebym była w ciąży. Co prawda okres zawsze miałam nieregularny i już milion razy myślałam, że jestem w ciąży. Nawet nie chcesz wiedzieć, ile w życiu zrobiłam testów ciążowych. Na pewno wielokrotnie w tej kwestii przekroczyłam średnią. Teraz w ogóle o tym nie myślę. Zresztą nie planowaliśmy powiększać rodziny w najbliższym czasie. – Dobrosława zakończyła wypowiedź mocno zarumieniona. Wciąż nie mogła przywyknąć do swobodnych wypowiedzi Łucji i jej bezpośredniości.

– Przestań się czerwienić jak nastolatka. Normalny temat. Skoro jednak twierdzisz, że nie jesteś, to polecam zrobić test. Tym razem wyjdzie pozytywny – dodała z błyskiem w oku. – Ale – machnęła ręką – na razie zostawmy ten temat. Przyjechałam w pilnej sprawie. W nocy spłonął dom Kacpra Wysockiego. Jeszcze tam dogaszają, bo ogień wskoczył też na dach obory. Na szczęście szybko ugasili i tylko część się zajęła.

– Mój Boże, nikomu nic się nie stało?

– Kacper w porę się obudził i zdążyli wyjść z domu. Nawet i zwierzęta wyprowadzili. Spłoszone rozpierzchły się po polach. Rolnicy z okolicy szybko się skrzyknęli i pojechali pomóc. Mirek też pojechał, jak tylko się dowiedział, bo to przecież i złapać trzeba je było, i wydoić, więc każde ręce przydatne.

– Całe szczęście, że tylko tak to się skończyło.

– Owszem, szczęście w nieszczęściu, ale chałupa poszła z dymem i wszystko, co w niej było, również. Zostało tylko pogorzelisko, które trzeba uprzątnąć. Jak się gruzy usunie i dach na oborze załata, bo to teraz najważniejsze, to będzie można myśleć, jak dalej im pomóc.

– Może jakąś zbiórkę warto zrobić? Odbudowa domu będzie słono kosztowała.

– Będzie. Co prawda jako rolnik miał na pewno ubezpieczenie, bo to przecież do tych kredytów potrzebne, ale wiadomo, ile te ubezpieczalnie płacą. O ile w ogóle zapłacą, bo na pewno zaczną dociekać przyczyn i doszukiwać się winy w Wysockich.

– Oby nie – westchnęła Dobrosława. – Jeśli zaś będą próbowali tak pogrywać, to Tyberiusz przecież ma tego znajomego prawnika. Zawsze może mu zapłacić, żeby ich reprezentował w sądzie. Zresztą musimy im pomóc. Koniecznie!

– Spokojnie, bez szarżowania – przestrzegła Łucja. – Pamiętaj, że to ludzie honorowi. Jak im wyskoczysz z propozycją pomocy, mogą poczuć się urażeni. A pamiętaj, że tutaj nikt jałmużny nie lubi, każdy zawsze na wszystko sam ciężko pracował, więc trzeba uważać, co się mówi i proponuje.

Zdziwiła ją ta przezorność u Łucji, która sama była chodzącym żywiołem i nigdy nie trzymała się konwenansów, schematów czy ogólnie uznawanych zasad. Żyła swoim życiem, zupełnie po swojemu stawiając bezpretensjonalność i otwartość na pierwszym miejscu.

– Mamy ich zostawić samych sobie? Przecież budowa domu to ogromny koszt.

– Pomożemy, ale umiejętnie, delikatnie, z poszanowaniem ich uczuć i dumy.

– Nie wiem więc, jak chcesz to zrobić.

– Na spokojnie, już coś wymyślimy. Potem. Teraz trzeba tam posprzątać. Załóż jakąś ciepłą kurtkę, pojedziesz ze mną, bo Mirek dzwonił, że jest tam i Beata. Siedzi z Jadwigą na pryzmie sianokiszonki i za nic nie chcą się stamtąd ruszyć. A jeszcze tego by brakowało, żeby się Jadzia rozchorowała. Niby ciepło, jak na wrzesień, ale żuławski wiatr i nie odpuszcza, i ostro powiewa.

– Jasne – odparła, cofając się do korytarza, żeby wziąć kurtkę, lecz w głowie wciąż rozbrzmiewały jej słowa Łucji o ciąży.

– Ty teraz nie rozmyślaj, tylko kalosze załóż. – Łucja wskazała kolorowe buty stojące przy wejściu. – Tam pewnie mokro po akcji gaśniczej.

– Słusznie. A może coś do jedzenia wziąć? Albo herbatę zrobić?

– Nie, wszystko już tam mają. Najważniejsze to zabrać stamtąd Jadwigę.

Dobrosława przytaknęła i bez zbędnej dyskusji zamknęła dom i wsiadła do auta. Zazwyczaj podczas wspólnej jazdy buzie im się nie zamykały, bo miały niekończącą się listę tematów do omówienia. Jednak nie tym razem. Tragedia, która dotknęła znajomego, zniechęciła do wszelkich rozmów i przypomniała, jak nikły jest człowiek w obliczu żywiołów.

– Zobacz – szepnęła przejęta Łucja.

Nie musiała nawet mówić, na co ma patrzeć. Wzrok Dobrusi od razu wyłapał chodzącą wokół pogorzeliska przygarbioną postać Jadwigi oraz towarzyszącą jej Beatę, która ubrana w jakieś za duże robocze ciuchy tłumaczyła coś staruszce.

– Dobrze, że strażacy stoją tam kordonem, bo gotowa jeszcze wejść w te ruiny.

– Pewnie szuka swoich pamiątek albo dokumentów… Tam to już raczej nic nie znajdzie – odparła zmartwionym głosem dziewczyna.

– Niewiarygodne, jak szybko ogień potrafi wszystko strawić. Dom co prawda nie był wielki, ale tyle lat opierał się żywiołom. Przetrzymał powódź, wichury i lata użytkowania. Straszna, naprawdę straszna jest bezsilność człowieka wobec natury.

Myśli Dobrosławy poleciały do jej małego domku u podnóża wału. Nie zgodziła się na wyprowadzkę, mimo że Tyberiusz posiadał i piękne loftowe mieszkanie, i środki na postawienie nowoczesnego, okazałego domu. Ukochała tak bardzo tę starą chałupkę, że nawet nie chciała słuchać o jej opuszczeniu. Przeprowadzili jednak gruntowny remont, obejmujący wymianę wszelkich instalacji i modernizację urządzeń.

– Kiedy ostatnio remontowali ten dom? – zagadnęła, spoglądając z ciekawością na Łucję.

– Nie mam pojęcia. Wiesz, że ja się nie interesuję tym, co robią ludzie we wsi, a już na pewno nie dociera do mnie, co się dzieje w sąsiednich. Na pewno mieli wszystkie przeglądy robione, bo tego wymagają przy kredytach. Zresztą patrz, Mirek już do nas idzie, to się więcej dowiemy.

Faktycznie, przystojna sylwetka dziadka Tyberiusza rzucała się w oczy z daleka. Zawsze, mimo wieku, wyróżniał się na tle innych mężczyzn. Nawet strażacy w mundurach nie byli w stanie go przyćmić.

– Dzień dobry, Elfie, jakaż to miła odmiana dla oczu zobaczyć piękne kobiety – zagadnął z uśmiechem do Dobrusi, gdy wysiadły z auta.

– Ty jak zawsze musisz czarować – westchnęła Łucja. – Mów lepiej, co tu się dzieje i co pomóc.

– Dobrze, że już jesteście. Może wam się uda przekonać Jadzię, żeby pojechała się ubrać i coś zjeść, bo tu ledwo zdołali jej płaszcz na plecy narzucić.

– Biedna – westchnęła Dobrusia. – Nie wiem, czego szuka, ale patrząc na te zgliszcza, to raczej niczego nie znajdzie.

– Kota szuka.

– Kota? Na pewno uciekł. Sierściuchy są szybkie i zwinne.

– Wiem, jednak upiera się, że widziała wszystkie oprócz jednego. I jego właśnie szuka.

– Jeśli nie zdołał uciec, to i tak już nic tam nie znajdzie – wtrąciła Łucja. – Wiadomo, co było przyczyną?

– W sumie to nie. Strażacy mieli problem ze sporządzeniem notatki, bo nie udało się zdiagnozować konkretnego powodu, więc wpisali standardowo zwarcie instalacji.

– Ciekawe, co na to ubezpieczalnia. Mogą się czepiać o tę instalację.

– Kacper ma wszystkie papiery. Na szczęście trzymał kopie w magazynku w oborze, więc o tyle dobrze, że nikt mu nie będzie próbował wmówić, że czegoś nie dopatrzył.

– Uhum, a kiedy przyjadą oszacować szkody? – dociekała Łucja. – Bo pewnie trzeba na nich czekać, zanim będzie mógł cokolwiek naprawiać.

– Tak, muszą wszystko zgłosić przez jakieś te ich durne formularze, zdjęcia załączyć i wtedy dopiero wyślą rzeczoznawcę do oszacowania szkód.

– No dobrze, a co do tego czasu?

– Nic. Jedynie można dach obory zabezpieczyć, żeby budynek nie ulegał dalszym zniszczeniom, i ogarnąć z grubsza podwórko. Resztę lepiej zostawić, jak jest, żeby przypadkiem się nie przyczepili, że celowo zwiększył obszar szkód.

– Jakie to zagmatwane – westchnęła Dobrosława. – Człowiek traci dorobek życia i jeszcze musi się zastanawiać, co może sprzątać, a czego nie może, żeby nie mieć problemu z ubezpieczalnią.

– Tak to działa, tego nie przeskoczymy – odparł Mirek. – Róbmy więc, co w naszej mocy, żeby pomóc. Teraz najważniejsze jest zabranie stąd Jadwigi.

– Porozmawiam z Beatą, może uda nam się wspólnie ją przekonać.

– Pójdę z tobą, bo widzę, że i ciekawskich tu nie brakuje – wtrąciła Łucja, zerkając w stronę osób, które znała z widzenia i doskonale wiedziała, że nie pomóc przyjechali, a nasycić oczy sensacją, żeby mieć o czym opowiadać innym. – A ty, Mirek, zagoń tych gapiów do jakiejś roboty. Jak się okaże, że muszą sobie rączki ubrudzić, to zaraz stąd znikną.

Mirosław uśmiechnął się półgębkiem. Taki właśnie miał plan, bo i jego już denerwowali wścibscy natręci tworzący zbędny tłok na podwórku. Czas był się ich pozbyć.

Rozdział 3

Beata przetarła szczypiące od dymu i zmęczenia oczy, niepewna, czy faktycznie widzi Dobrosławę, czy jej udręczona wyobraźnia wyimaginowała postać przyjaciółki.

– Dobrusia?

– Hej, kochana. – Uścisnęła serdecznie przyjaciółkę, po czym przywitała się z Jadwigą. – Nawet nie wiem, jak zareagować. Straszna sytuacja. Bardzo, bardzo współczuję i jeśli tylko mogę jakoś pomóc, to proszę tylko powiedzieć.

– I ja, Jadziu – wtrąciła Łucja – z całego serca boleję nad waszą stratą. Żadne słowa tutaj nie są właściwe, ale pamiętaj, że nie zostaniecie z tym sami, pomożemy.

– Dziękuję – wyszeptała wzruszona kobieta. – Tylu życzliwych ludzi nas otacza, dziękuję.

– Czy możemy jakoś pomóc? – ponowiła pytanie Dobrosława. – Mam wolny pokój i chętnie go odstąpię.

– Nie trzeba, u mnie miejsca dość, pomieścimy się wszyscy – powiedziała Beata. – Czas zresztą jechać, pani Jadwigo, coś zjeść, umyć się, przebrać w ciepłe ciuchy. Wiatr mocno wieje, jeszcze się pani zaziębi i nieszczęście gotowe.

– Resztki mego domu mnie grzeją. – Popatrzyła na pogorzelisko. – Nie mogę jechać, dopóki nie znajdę Szarka. On nie lubi, gdy ktoś go dotyka, ale mi pozwala.

– Koty są mądre. Na pewno uciekł.

– Nie, nie, nie widziałam go. Wszystkie inne tak, a jego nie. Boję się, że spłonął. Jak zamykam oczy, to go widzę – odparła, przymykając powieki. – Widzę, że sierść ogniem się zajęła i płonie na nim niczym pochodnia, łysy, poparzony, pozbawiony sierści ogon sterczy i tylko smutne, przerażone oczy wytrzeszczają się coraz bardziej. I ten przeraźliwy pisk. Słyszycie?

Wzdrygnęły się na ten niezwykle sugestywny opis i odruchowo rozejrzały wokół, jakby poszukiwały płonącego kota potrzebującego pomocy. Dziwne, dość surrealne było to wrażenie i poczuły się nieswojo. Żadnego kota nie widziały i nie słyszały. Jedyne dźwięki rozlegające się na podwórku to muczenie krów, chrzęst dopalających się desek oraz pokrzykiwanie zgromadzonych ludzi. Po chwili do tych dźwięków dołączył też warkot samochodu wjeżdżającego na podwórko.

– Nie, żadnych kotów, Jadziu. Uciekły. To mądre zwierzęta i zawsze spadają na cztery łapy – zapewniła Łucja. – I mają po siedem żyć. Nie tak łatwo je unicestwić.

Kobieta nie wyglądała na przekonaną. Mina zrzedła jej jeszcze bardziej, gdy zauważyła, kto wysiadł z samochodu. Westchnęła zniecierpliwiona i mocno zacięła usta.

– Mówiłam, że w tych polach tylko człowieka nieszczęście może spotkać! Przestrzegałam, odradzałam i co? Kto miał rację?

– Dzień dobry, córko – odparła oschle Jadwiga. – Też się cieszę, że nic nam się nie stało.

Zszokowana Beata spojrzała w stronę matki Kacpra. Dotychczas ich spotkania były krótkie, bardzo kurtuazyjne. Nie polubiły się, ale traktowały z szacunkiem. I dystansem. Nie spodziewała się jednak, że może być to tak nieprzyjemna osoba, choć Kacper kilka razy sygnalizował, że nie ma dobrych relacji z rodzicami i jeździ tam raczej z poczucia obowiązku niż potrzeby serca. Teraz rozumiała dlaczego.

– Tak, oboje macie więcej szczęścia niż rozumu. Kwestią czasu było, że ta stara chałupa, pamiętająca jeszcze Niemców, się zapadnie albo spłonie. I proszę, spłonęła. I tylko dzięki opatrzności zapewne żyjecie, bo na pewno nie dzięki zdrowemu rozsądkowi. Nikt normalny bowiem w tej ruderze nie chciałby mieszkać.

– To nie była żadna rudera – zaprzeczyła Jadwiga. – Dbaliśmy o dom.

– Była, była, i to już w czasach, gdy ja tam mieszkałam. – Matka Kacpra próbowała okiełznać rozwiewane przez wiatr włosy. – Zamiast remontować ten staroć, należało sprzedać i jakieś ładne mieszkanko w mieście kupić, a nie siebie na ryzyko narażać, a i Kacpra w to wszystko wciągać. Zamiast pracować normalnie po osiem godzin dziennie, to siedzi tu uwiązany gorzej niż te wasze krowy. Doprawdy, skaranie boskie z takim staroświeckim podejściem do życia.

– Marysiu, dajże już spokój – wtrącił Ireneusz, ojciec Kacpra. – Ani to czas odpowiedni, ani miejsce.

– Nie pouczaj mnie! Wiem, co mówię. A ten pożar to tylko znak potwierdzający moje słowa. I w sumie bardzo dobrze, że tak się stało. Wy cali i zdrowi, rudery nie ma, więc resztę można sprzedać i Kacper zacznie normalnie żyć.

– Najgorzej, jak ludziom się wydaje, że wszystkie rozumy pozjadali i wiedzą lepiej, jak kto powinien żyć, żeby był szczęśliwy – mruknęła z przekąsem Łucja, zerkając z przyganą na córkę Jadwigi.

– Pani to kto? – burknęła w odpowiedzi Maria. – Nikt z rodziny zdaje mi się, hę?

– Może i nie z rodziny, ale okazała nam więcej serca i zrozumienia niż ty, córko.

Głos kobiety był szorstki. Mimo iż mówiła cicho, jej słowa smagnęły Marię niczym bicz. Zaperzyła się i już miała coś odpyskować, gdy podszedł do nich Kacper.

– Babciu? – zagadnął, mierząc matkę wnikliwym spojrzeniem. – Wszystko w porządku?

– Tak, wciąż szukam Szarka.

– Nie bój się, wróci. Na pewno uciekł jako pierwszy. Wiesz, że to najmądrzejszy kot z całej naszej domowej trójki.

– Tak – odparła, lekko się uśmiechając. – Prawie tak mądry jak Zuza.

– Mówisz tak, bo to twoja ulubienica – stwierdził zadowolony, że udało się trochę rozluźnić atmosferę. Bał się, że babcia utratę domu przypłaci zdrowiem, ale do tej pory dzielnie się trzymała.

– Chyba twoja – prychnęła w odpowiedzi. – Ty zawsze dajesz jej smaczki, gdy myślisz, że nie widzę.

Maria, słysząc ich przekomarzania, aż tupnęła z oburzenia nogą.

– Na Boga! Czy wy naprawdę rozmawiacie o kotach w chwili, gdy stała się taka tragedia i tylko cudem nie spłonęliście żywcem?

– Na szczęście ani nam, ani zwierzętom nic się nie stało. Koty to część naszego życia – odezwał się spokojnie Kacper. – Dom można odbudować, a życia nikomu się nie wróci. Dobrze więc, że cały inwentarz ocalał. Szarek bez wątpienia też i pewnie jak zgłodnieje, to się pojawi.

– Obyś miał rację, wnusiu, bo polubiłam łobuza.

– Doprawdy w ogóle was nie rozumiem. A ty, Irek?

Mężczyzna wolał nie zabierać głosu, więc tylko wzruszył ramionami.

– Oczywiście! Najlepiej się nie odzywać, co?

– Po co? Kacper jest dorosły, spotkała naszego syna i teściową tragedia, jednak jak sam mówił, dom można odbudować, a ja chętnie pomogę, bo trochę się na tym znam. Na pewno też się przydam do ponoszenia pustaków czy czego tam trzeba będzie. Gorzej ze zwierzętami, do tych nigdy nie miałem smykałki, a krów zwyczajnie wolę unikać. Jakoś tak im źle z oczu patrzy.

– Ręce opadają! Zamiast ciebie Olę mogłam zabrać, bo same głupoty gadasz. Mówię przecież, że to znak i trzeba się tego całego majdanu pozbyć, a ty co?

Wzburzony głos kobiety przyciągnął uwagę stojących nieopodal ludzi. Niektórzy, zmieszani sytuacją, oddalili się, żeby nie krępować swoją obecnością Wysockiego, inni zaś ciekawie nadstawili ucha, czekając na rozwój dyskusji.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Pogadajmy

Dostępne w wersji pełnej

Stawiszyn…

Dostępne w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Pogadajmy

Stawiszyn…

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie

Spis treści

Dedykacja

Meritum publikacji