29,00 zł
24,00 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,00 zł
Napisane z ogromnym zaangażowaniem i ewangeliczną prostotą, porywające studium na temat naszej chrześcijańskiej tożsamości, jako umiłowanych dzieci Boga i bezpardonowych ataków szatana, na tysiące sposobów dążącego do zniszczenia naszej tożsamości synów i córek Boga.
Ważny dodatek do książki stanowią modlitwy o uwolnienie i uzdrowienie.
W swojej książce ks. Dominik Chmielewski daje proste odpowiedzi na wiele dylematów, jakie targają sumieniami współczesnych katolików, żyjących w świecie coraz bardziej przypominającym bezładne pustkowie, o którym na samym początku mówi Księga Rodzaju. Autor pokazuje, jak niewiele trzeba, aby owo pustkowie zamienić w pełen harmonii, piękna i miłości kwitnący ogród.
Mając to na względzie, nie jest przypadkiem, że to księdzu Dominikowi Chmielewskiemu przypadło poprowadzenie 15 października 2016 r. spotkania modlitewnego w ramach wyjątkowego w skali Europy nabożeństwa Wielkiej Pokuty za grzechy całego narodu polskiego.
„Szatan ma niezliczone sposoby niszczenia naszej tożsamości umiłowanych dzieci Boga. Tak często kobiety mają problem ze swoimi mężami czy synami alkoholikami. Nieświadomie stają się ich pierwszymi oskarżycielami, przejmując tym samym rolę diabła. Taki alkoholik zwykle dokładnie zdaje sobie sprawę ze swojej godnej pożałowania sytuacji. Często czuje się jak szmata, jak ostatnia łajza, widzi to w oczach swojej żony, matki czy dzieci, słyszy w ich słowach o odrzuceniu i pogardzie. I właśnie dlatego jest tak agresywny – bo sam siebie nienawidzi za swoją słabość i nie może siebie znieść. Oczywiście, że nie jest łatwo kochać i błogosławić kogoś takiego, kto pod wpływem alkoholu niszczy wszystkich wokoło. Jest to bardzo trudne. Ale siłą mocy Ewangelii o miłości Boga do grzesznika wszystko jest możliwe.”
Autor: ks. Dominik Chmielewski SDB
Ilość stron: 170
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 195
Rok wydania: 2023
Wydanie I
ISBN: 978-83-66020-20-7
Za zgodą: L.dz. 08/10/16
Ks. Roman Jachimowicz SDB
Inspektor
TOWARZYSTWO SALEZJAŃSKIE
Inspektoria pw. św. Wojciecha
64-920 Piła, ul. św. Jana Bosko 1
Copyright© 2018 by Wydawnictwo SUMUS
All rights reserved
Opracowanie redakcyjne:
Marian Romanowski
Korekta:
Monika Lipka
Projekt okładki:
Tomasz Banasik (bananito.pl)
Skład i łamanie:
Tomasz Banasik (bananito.pl)
Całe moje życie związane było ze sztukami walki – to był priorytet mojego życia. Medytowałem po dwie godziny dziennie zen, jogę, trzy razy dziennie – mentalnie i fizycznie – ćwiczyłem karate. W wieku dwudziestu jeden lat zostałem dyrektorem do spraw karate w Polskim Związku Sztuk Walki w Bydgoszczy i mając stopień 3 dan, szkoliłem ludzi w bojowej odmianie karate. Studiowałem wtedy teologię i filozofię, napisałem więc pracę licencjacką na temat możliwości połączenia filozofii Dalekiego Wschodu z chrześcijaństwem, za którą otrzymałem stopień bardzo dobry.
Był to czas, kiedy katecheza dopiero wchodziła do szkół. Poproszono mnie, abym uczył w jednej z nich religii. Zgodziłem się. Prowadziłem już wtedy szkolenia w dwóch prywatnych szkołach walki, co jak na tamte czasy dawało mi duże możliwości finansowe. To niesamowicie budowało moje ego. Na imprezach, na dyskotekach, gdzie się zjawiałem, ludzie pokazywali na mnie, mówiąc: „Patrz, to jest ten karateka, który strasznie napie......”. Z perspektywy czasu widzę, że było to żenujące, ale wtedy „jarało” mnie to strasznie… I w tamtym czasie zacząłem rozważać bardzo konkretną decyzję poświęcenia się na całe życie wschodnim sztukom walki. Chciałem wyjechać na Okinawę i przez resztę życia trenować pod okiem tamtejszych wielkich mistrzów. Wiedziałem, że wyjazd ten będzie łączył się z bardzo konkretną inicjacją w sztukach walki, którą można porównać do chrztu w chrześcijaństwie. Polega ona na oddaniu całego swojego umysłu i ciała duchowi karate na całe życie, a jest to duch buddyzmu, duch walczącej agresji – mimo kładzenia nacisku na obronę…
Moja rodzina jest bardzo wierząca. Mieliśmy zwyczaj codziennego wspólnego odmawiania dziesiątki różańca. Ja sam nie zauważałem jeszcze wtedy pewnej zdumiewającej rzeczy: było mi coraz trudniej skupić się na modlitwie. Chodziłem co niedzielę na Mszę świętą, ale mój umysł zupełnie nie był w stanie skupić się na Eucharystii. Z drugiej strony mogłem na przykład bez trudu przez godzinę medytować zen w zupełnym odprężeniu i ciszy, skupiając się na energiach, które krążyły w moim ciele. Dopiero potem, gdy doświadczyłem Ducha Świętego, zrozumiałem, że są to dwie zupełnie różne moce, które w nas działają. Nie jest prawdą, że Bóg Jedyny i Prawdziwy jest wierzchołkiem góry i różne ścieżki duchowe do Niego prowadzą. Ale trzeba samemu tego doświadczyć.
W tym czasie działałem także w odnowie charyzmatycznej jako animator muzyczny. Pewien znajomy ksiądz zaprosił mnie do Medjugorie. Mówił, że są tam jakieś objawienia Matki Bożej i tak dalej…
Zaraz do tego wrócę, najpierw jednak muszę Wam się do czegoś przyznać. Miałem wielkie problemy, aby przyjść na ten świat – by się urodzić. Moja mama poroniła pierwsze dziecko i gdy była ze mną w stanie błogosławionym, bardzo przeżywała to, czy się urodzę. W którymś miesiącu ciąży okazało się podczas badań, że jestem owinięty pępowiną w taki sposób, że kiedy postanowię opuścić łono mamy, to się uduszę. Lekarze nie wiedzieli, co zrobić. Wtedy moja mama zaczęła bardzo gorąco modlić się do Matki Bożej i powiedziała Jej z całą świadomością, że oddaje mnie Jej na własność, że Maryja może zrobić ze mną, co chce, bylebym tylko się urodził. Jak się wkrótce okazało, pępowina „nie wiadomo dlaczego” we właściwym momencie cudownie pękła – ku zdziwieniu lekarzy – a ja przepięknie się urodziłem. Nie tylko się nie udusiłem, ale urodziłem się cały i zdrowy.
Wracając do Medjugorie. Kiedy tam przyjechaliśmy – ja i moich dwóch kolegów też związanych ze sztukami walki – przeraziliśmy się intensywnością programu. W domu miałem problemy z odmówieniem jednej dziesiątki, a tam miałem odmawiać całe trzy części różańca! A dodatkowo jeszcze Msza święta, modlitwa o uzdrowienie, modlitwa o uwolnienie… Jak już jesteśmy – pomyślałem – to idziemy… Najbardziej zdumiało mnie na początku to, że modlitwy, które odmawiane w domu nudzą, tam odmawia się z lekkością, z radością, z życiem. Postanowiłem jednak być człowiekiem bardzo chłodnym i analitycznym w odbieraniu tego miejsca. Nie chciałem poddać się sugestiom innych ludzi, dotyczącym dziejących się tam nadprzyrodzonych wydarzeń.
Na drugi dzień okazało się, że jesteśmy zaproszeni na górę Podbrdo, na objawienie się Matki Bożej. Przybyło nas tam ze dwa tysiące osób. Dopchałem się z kolegami do krzyża, przy którym objawia się Maryja, by być jak najbliżej tego niezwykłego wydarzenia. Była godzina 21.30. Cudowny klimat, ludzie rozmodleni, śpiewy uwielbiające Jezusa… Nagle zorientowałem się, że stoję blisko Ivana – jednego z widzących. Jeszcze pamiętam, jak odezwałem się do kolegów: „Patrzcie, to jest doskonały zen. Tak powinniśmy medytować, w takim skupieniu, jak ten koleś tutaj”…
Około godziny 22.30 stało się… Ivan nagle zerwał się, klęknął, podniósł głowę i zaczął z kimś rozmawiać. Wszedł w ekstazę. Kapłan, który był przy nim, wziął mikrofon i powiedział, że właśnie Matka Boża przyszła i jest już wśród nas. Wszyscy uklęknęli. Ja miałem przed tym opory i nie chciałem uklęknąć, starałem się to wszystko analizować bardzo sceptycznie i na spokojnie. I w pewnym momencie coś się stało. Przyszła do mnie niesamowita fala takiej czułości i takiego szczęścia, że moje ciało, moje emocje, wszystko zaczęło się we mnie totalnie wywracać. Zacząłem płakać jak dziecko. To doświadczenie mocy było zupełnie inne od tego, które uzyskiwałem przez medytację po piętnastu latach treningu. Było to odczucie… najbardziej niezwykłej kobiety. Bardzo delikatna, bardzo subtelna i łagodna moc płynąca od Najpiękniejszej Dziewczyny we Wszechświecie. Rozwaliło mnie to zupełnie. Czułem, jakby mnie ktoś przytulał, modlił się nade mną i szeptał prosto do serca, jak bardzo jestem kochany… Trwało to około piętnastu minut, po czym widzący wstał, wziął mikrofon i zaczął opowiadać o tym, co Matka Boża mówiła, jak wyglądała…
Wtedy zawaliło się zupełnie wyobrażenie Maryi, jakie dotąd nosiłem w sobie. Wcześniej wyobrażałem Ją sobie siedzącą na tronie, z berłem i Dzieciątkiem na ręku, patrzącą gdzieś z daleka na ten świat; jako kogoś bardzo dalekiego ode mnie. Mówiło się zdrowaśki do Matki Bożej, ale tak naprawdę zupełnie Jej nie odczuwałem. A tu słyszę, że Maryja wygląda mniej więcej na 17-18 lat, ma około 164 centymetrów wzrostu, niebieskie oczy, kruczoczarne włosy, jest niezwykle delikatna, ale moc, która płynie z Niej, z Jej spojrzenia, jest nie do wyobrażenia. Szczególnie Jej oczy są niesamowite. Widzący nie wpadają w ekstazę dla samego faktu, że widzą Matkę Bożą, tylko z powodu olbrzymiego przeżycia związanego z tym, jak Ona wygląda. Ivan mówi, że nazywa Ją piękną, ale to słowo w stosunku do Niej nic nie znaczy. Trzeba Ją zobaczyć, by zrozumieć. Jej piękno nie jest stąd, nie jest z tego świata! Mówi, że nigdy nie widział piękniejszej dziewczyny. Ona jest taka delikatna i taka piękna! Inna z widzących mówiła to samo – że nie może znaleźć słów, by opisać piękno Maryi, gdyż nie ma takiego piękna na ziemi. Nie ma osoby, która by Ją przypominała. Ona jest zawsze piękniejsza. Gdy jest się przy Niej, ma się chęć tylko płakać ze szczęścia…
Napisałem później pracę licencjacką o objawieniach Matki Bożej w chrześcijaństwie. Okazało się, że w ciągu tych 2000 lat wszyscy, którym objawiła się Maryja, widzieli praktycznie to samo: najpiękniejszą nastolatkę świata, o urodzie i piękności takiej, że niemożliwe jest Jej opisanie. Patrząc na Maryję, człowiek całkowicie wymięka. Kto odkrył Maryję naprawdę, ten odkrył promieniowanie Jej niesamowitej czułości i miłości, delikatności połączonej z niesamowitą mocą i wolą walki z szatanem. Taka jest Maryja z Nazaretu, Największa Wojowniczka Boga. Gdziekolwiek Ona się pojawi, szatan jest miażdżony.
Po tym objawieniu ludzie padali sobie w ramiona. Zapanowała wielka radość i pokój. W stanie uniesienia ludzie zaczęli wracać do swoich kwater, a ja, wstrząśnięty, postanowiłem sobie usiąść jeszcze na kamieniu, pod tym krzyżem. Tam powiedziałem Maryi:
„Jeśli to wszystko, co tutaj się dzieje, jest prawdą, a nie tylko moim emocjonalnym rozchwianiem, to proszę Cię, Maryjo, abyś jeszcze raz przyszła i została tutaj ze mną, bo muszę coś bardzo ważnego w życiu zrobić i muszę Ci o tym powiedzieć”.
I powtórnie otrzymałem dar bardzo silnego odczucia Jej obecności… Siedziałem na tym kamieniu, Ona siedziała obok mnie i opowiadałem Jej o wszystkim, o całym moim życiu, o przyszłości… Co to było za odczucie… Nie zapomnę tego do końca życia!
W końcu kumpel mówi: „Dominik, idziemy na kwaterę! Zobacz, ile czasu już tu siedzimy…”. Ja proszę: „Stary, daj spokój, jeszcze pół godziny”. A on na to: „Zobacz, która jest godzina”. Patrzę na zegarek: 1.30 w nocy. Nie wierzyłem, że siedziałem tam tak długo… Czas po prostu przestał dla mnie istnieć.
W końcu wróciliśmy na kwaterę, a ja nie mogłem zasnąć. Cały czas niesamowicie wzruszony, postanowiłem to wszystko, co odczuwałem, przelać na papier. Napisałem list do Maryi, w którym oddałem Jej całe moje życie – swoją dziewczynę, sztuki walki, moich przyjaciół, całą moją przyszłość, wszystkie plany, które miałem. Schowałem ten list do kieszeni i dopiero wtedy usnąłem.
Na drugi dzień poszliśmy do jednej z widzących – Vicki. Opowiadała nam przepięknie o Matce Bożej, o przesłaniach Maryi do świata. Niespodziewanie zakończyła słowami:
„Jeśli ktoś chce coś szczególnego powiedzieć Matce Bożej, to dzisiaj wieczorem, kiedy Ona przyjdzie do mnie, dam Jej tę informację od was. Dlatego jeśli ktoś chce, to niech coś napisze i da mi, a ja Jej to przekażę”.
Szybko sięgnąłem do kieszeni i pierwszy wręczyłem Vicce swój list.
Wróciłem do domu, do Polski, w stanie niezwykłego duchowego przebudzenia. Nie rozstawałem się z różańcem, zacząłem pościć o chlebie i wodzie, wyłączyłem telewizor, muzykę… Moi rodzice byli wtedy na rekolekcjach Oazy Rodzin. Zadzwonili do mnie z pytaniem, jak tam było. Powiedziałem, że nie jestem w stanie tego opisać. Zaproponowali więc, abym do nich przyjechał i wszystko im opowiedział…
Na miejscu było około sześćdziesięciu osób – rodziny z małymi dziećmi i dwóch kapłanów. Kiedy zacząłem mówić o Medjugorie, była mniej więcej 22.00. Skończyłem opowiadać gdzieś koło północy. Rodzice patrzyli na mnie takim wzrokiem, jakby zobaczyli ducha. Obecni tam księża, którzy mnie znali, byli w niezłym szoku. Na końcu powiedziałem im, że tam, w Medjugorie, otrzymaliśmy specjalne błogosławieństwo od Matki Bożej, które mamy przekazywać wszystkim innym w celu nawracania ich i przyjęcia błogosławieństwa Bożego. I jeśli chcą, to mogę im to błogosławieństwo przekazać. Księża patrzą na mnie… Wyobraźcie sobie: koleś przyjeżdża nie wiadomo skąd i jakieś błogosławieństwo chce przekazywać… Rodzice też nie za bardzo wiedzieli, co się dzieje. Było tam kilkanaście małżeństw, które przy kawce słuchały tego wszystkiego… I nagle zrobił się niesamowity harmider. Tamci pobiegli po inne małżeństwa, zaczęli budzić dzieciaki (północ!), schodzić się całymi rodzinami. Ja kładłem na nich ręce, błogosławiłem… Co się tam działo… Tyle pokoju i radości w sercach tylu ludzi…
Kiedy wróciłem do domu, kręciłem okrążenia na różańczyku, jedno za drugim, nie nudząc się, nie mogąc się nasycić modlitwą, odczuwając niesamowitą radość, szczęście i pokój serca. Szczególnie niezwykłe było doświadczenie pokoju serca, daru Ducha Świętego od Maryi Królowej Pokoju. Zobaczyłem, że wyciszenie zmysłów, które uzyskiwałem w czasie medytacji zen, to zupełnie inne doświadczenie niż pokój serca podarowany przez Ducha Świętego.
Po dwóch dniach zadzwonił do mnie przyjaciel znad morza i mówi: „Od trzech dni trwa zgrupowanie karate, które miałeś prowadzić. Gdzie ty jesteś?!”.
Rzeczywiście, zupełnie o tym zapomniałem. Zapakowałem kimono do plecaka i pojechałem. Na treningu wszyscy patrzyli na mnie ze zdumieniem, ponieważ do czarnego pasa przy kimonie przywiązałem różaniec. Nic nie powiedzieli – może z szacunku, a może ze strachu, że dostaną bęcki za głupie uśmieszki – ale spojrzenia mieli przedziwne. Poprowadziłem trening jak zawsze, czyli pokazywałem im, jak na pięćdziesiąt różnych sposobów można kogoś zabić, a potem wyjąłem różaniec i powiedziałem, że dzisiaj nie będzie medytacji, tylko opowiem im o miłości Pana Boga do każdego z nich i o tym, kim jest Matka Boża… Najciekawsze było to, że słuchali mnie przez dwie godziny, a na końcu wszyscy chcieli przyjąć błogosławieństwo Matki Bożej. Tak więc kładłem na nich ręce i przekazywałem błogosławieństwo, modląc się nad nimi.
Dużo by opowiadać… Ponieważ byłem dosyć znany w środowisku młodzieżowym w Bydgoszczy, zaczęto mnie zapraszać na różne rekolekcje. Głosiłem Słowo, mówiłem o Medjugorie, o Maryi. Bardzo dużo osób się nawracało, do tego stopnia, że zaczęliśmy organizować pielgrzymki do Medjugorie – tylko dla młodzieży. Utworzyliśmy grupy medjugorskie Matki Bożej, gdzie młodzież modliła się trzema częściami różańca dziennie i pościła o chlebie i wodzie w środy i piątki. Działy się wielkie rzeczy, były znaki i cuda nawróceń wręcz zdumiewających!
Kilka miesięcy później, będąc w Dębkach niedaleko Żarnowca, ćwicząc intensywnie na treningu karate, zacząłem sobie uświadamiać, że kiedy wykonuję techniki karate, przenika mnie złowrogi niepokój, nie wiadomo skąd. Trening, który kiedyś przynosił mi ogromną radość, teraz stał się odczuwaniem niewytłumaczalnego lęku i niepokoju. Straciłem cały pokój serca i radość, które miałem dzięki modlitwie. Nie mogłem sobie z tym poradzić.
Wiedziałem, że niedaleko mieści się klasztor benedyktynek, i pewnego dnia poszedłem tam. Na furcie powiedziałem, że chciałbym porozmawiać z jakąś mądrą siostrą. Po chwili wyszła do mnie jedna z sióstr, która na mnie popatrzyła, uśmiechnęła się i powiedziała: „Czekałam na ciebie”. Usiedliśmy w pokoju i zaczęliśmy rozmawiać tak, jakbyśmy się znali od zawsze. Na końcu powiedziała mi: „Słuchaj, Matka Boża ma dla ciebie wspaniały plan, ale tym, co cię od Niej odgradza, jest sztuka walki, którą trenujesz. Wybór należy do ciebie”.
Byłem zdumiony. Myślałem, że będę przyprowadzał do Matki Bożej chłopaków, którzy sami z siebie nigdy do kościoła nie przyjdą, i to będzie taka fajna forma ewangelizacji, by poprzez sztuki walki doprowadzić ich do chrześcijaństwa. Ale ona tylko kręciła głową i mówiła: „Nie, to są dwa różne źródła mocy, nie można tego łączyć. Nie można być jednocześnie chrześcijaninem i buddystą. Nie można trenować kogoś w bardzo brutalnych technikach walki, a jednocześnie otwierać się na moc Ducha Świętego, który jest Pokojem, Czułością, Łagodnością całkowicie pozbawioną agresji”.
Tak więc z ciężkim sercem, ale za wielką łaską Bożą podjąłem decyzję, że rezygnuję ze sztuk walki. Przyjechałem do Bydgoszczy, zwołałem walne zebranie związku i złożyłem rezygnację ze stanowiska dyrektora technicznego do spraw karate. Nie wiedziałem, co będzie dalej, ale moja decyzja była nieodwołalna.
Od tamtego czasu minęło przeszło piętnaście lat. Nadal przyjaźnię się z wieloma osobami z tamtego środowiska. Cały czas trzymamy się razem. Moi najbliżsi przyjaciele, z którymi trenowałem przez wiele lat, dzisiaj są ewangelizatorami w Bydgoszczy; jeden w środowisku biznesmenów, drugi już nie trenuje sztuk walki – zrezygnował z nich na rzecz sportów walki. Ma bardzo mocną sieć klubów taekwondo w Bydgoszczy i tam propaguje wśród młodzieży drogę życia chrześcijańskiego.
Kończąc moje opowiadanie: Matka Boża coraz głośniej wołała mnie, abym się Jej oddał. To było z miesiąca na miesiąc coraz mocniejsze, coraz silniejsze, ale – jak zawsze - „Jeśli chcesz. Nie musisz; tylko jeśli chcesz”. Bardzo delikatnie, cichutko, aby nie przestraszyć, aby nie naruszyć wolnej woli, pytała: „Czy chcesz być mój na zawsze, tylko dla mnie? Jeśli tego nie chcesz, będę cię kochać, będę cię błogosławić, dam ci szczęśliwą rodzinę. Ale jeśli chcesz zostać moim ukochanym kapłanem, to będziesz najbardziej szczęśliwy”.
No i tak się stało. Rok później wstąpiłem do zgromadzenia salezjańskiego…
W wielkim skrócie opowiedziałem Wam historię swojego powołania. Po wielu latach prowadzenia przez Maryję w życiu zakonnym doświadczałem wielkich walk z szatanem, ale na Niej nigdy się nie zawiodłem. Ona zawsze była, jest i będzie przy mnie. Przyjdzie po mnie w chwili śmierci, aby mnie zaprowadzić do Ojca niebieskiego, tak jak to czyni każdego dnia już tu na ziemi – na modlitwie. Jej przewaga nad szatanem jest druzgocząca, Ona ma całą moc Boga, aby zmiażdżyć szatana. Tak bardzo to widzę w posłudze uwalniania i egzorcyzmach… W posłudze uzdrawiania widzę, że najpiękniejsze uzdrowienia dzieją się wtedy, gdy Ona prosi o nie Jezusa i Jezus dokonuje ich, składając nas w Jej ramionach. A jednocześnie widzę, jak szatan przeraźliwie Jej się boi. Zrobi wszystko, żeby wyeliminować Ją z życia i z serca każdego dziecka Bożego. Widzę, że jak w życiu ziemskim relacje w rodzinie najpiękniejsze są wtedy, gdy dziecko ma kochającą mamę i tatę, tak w życiu duchowym dziecko najpiękniej się rozwija, gdy ma kochającego Ojca niebieskiego i najwspanialszą Mamę Maryję. Wtedy jest najbezpieczniejsze!
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.