Jaclyn Hyde - Annabeth Bondor-Stone, Connor White - ebook

Jaclyn Hyde ebook

Annabeth Bondor-Stone, Connor White

3,5

Opis

Trzynastoletnia Jaclyn jest idealną koleżanką, uczennicą i córką: piecze pyszne ciasteczka, dostaje najlepsze oceny i zawsze doskonale wypada na szkolnych przedstawieniach. Wszystko zmienia się, gdy pod wpływem magicznej mikstury dziewczynka przemienia się w złośliwą i niemiłą Jackie.

Czy Jaclyn poradzi sobie z Jackie? Czy uda jej się pokonać potwora doskonałości?

Ta zabawna i pełna zwrotów akcji książka nawiązuje do historii doktora Jekylla i pana Hyde’a, ale jest współczesną opowieścią o rodzinie, przyjaźni i byciu sobą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 150

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (28 ocen)
3
11
12
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Nikolka90

Dobrze spędzony czas

bardzo wartościowa książka pokazująca jak zgubne jest dążenie do perfekcji
00
MilaPol

Dobrze spędzony czas

Książka mimo dla dzieci, jest też dobra dla starszych. Jeśli komuś pomoże ta recenzja to miło mi. Cieplutko pozdrawiam i polecam 🌼
00
lacerta_

Z braku laku…

Chociaż nie przepadam za literaturą dziecięcą to bardzo spodobał mi się zamysł tej historii. Myśl przewodnia również okazała się ciekawa: niebezpieczeństwo dążenia do perfekcjonizmu wydaje się morałem idealnym zarówno dla młodszego jak i starszego czytelnika. Jednak wykonanie zupełnie zniszczyło coś co mogło być naprawdę świetną książką. Postacie są zupełnie nieprzekonujące, a całość jest napisana bardzo topornie i absurdalnie przez co niezwykle trudno pokonywało mi się kolejne rozdziały.
00
anetag51

Dobrze spędzony czas

👍
00
wilma_666

Całkiem niezła

Sympatyczna pozycja literatury dziecięcej.
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: Jaclyn Hyde

Copyright © 2019 by Annabeth Bondor-Stone, Connor White

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

Copyright © for the Polish translation

by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

Published by arrangements with HarperCollins Publishers

 

Redaktorka inicjująca •Milena Buszkiewicz

Redaktorka prowadząca •Aneta Cruz-Kąciak

Marketing i promocja •Joanna Zalewska

Redakcja•Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta•Joanna Pawłowska, Anna Nowak

Projekt typograficzny wnętrza i łamanie •Mateusz Czekała

Projekt okładki •Ricardo Tercio, Joe Merkel

Adaptacja okładki •Magda Bloch

Ilustracje•Aleksandra Urbańska-Ziemek

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: •Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66839-27-4

 

Zygzaki

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.zygzaki.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Doktor Enfield umieścił myszy laboratoryjne wewnątrz labiryntu i włączył stoper. Cała trójka ruszyła natychmiast. Najwolniej, jak zwykle, szło myszy numer jeden, którą doktor Enfield nazywał pieszczotliwie Orzeszkiem. Samiczka ta zawsze ciągnęła się gdzieś z tyłu za pozostałymi. Tym razem po jakiejś minucie myszy numer dwa i trzy znajdowały się już w połowie trasy, natomiast Orzeszek trochę się pogubiła i utknęła w ślepym zaułku.

I właśnie wtedy to się wydarzyło.

Jej maleńkie mysie pazurki zmieniły się w grube, żółte pazury. Szare futerko nagle pozwijało się i zesztywniało, a ząbki wyostrzyły się momentalnie i przypominały teraz kły. Jednocześnie Orzeszek zdała sobie sprawę, że istnieje szybsza droga prowadząca do linii mety.

Natychmiast wygryzła spory kawałek znajdującej się przed nią ściany, po czym wyrwała do przodu. Gdy dotarła do kolejnego muru, rozdarła go pazurami. Rozbijała ścianę za ścianą, aż w końcu ruszyła prosto w stronę kawałka sera, który leżał u mety labiryntu.

Była już niemal na końcu, gdy nagle zobaczyła mysz numer dwa i pisnęła wściekle na jej widok. Dźwięk ten nie przypominał niczego, co kiedykolwiek wydała z siebie jakakolwiek mysz. Orzeszek capnęła ogon myszy numer dwa i przeszła jej nad głową, by dotrzeć na metę jako pierwsza, a następnie zjadła kostkę sera na raz.

Ale Orzeszek nie miała jeszcze dość. Przebiła się więc przez grubą zewnętrzną ściankę labiryntu i wyskoczyła na stół w laboratorium, po czym pomknęła w stronę otwartego okna, przewracając po drodze szklaną zlewkę, która stoczyła się na podłogę i stłukła z brzękiem. W końcu mysz wspięła się na parapet i obejrzała się na doktora Enfielda, a jej oczy zalśniły zielonym blaskiem.

Naukowiec z wrażenia upuścił notatnik.

– Co ja uczyniłem? – wyszeptał, a Orzeszek wyskoczyła przez okno i zniknęła w nocnej mgle.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pan Collins klasnął w dłonie.

– Zostało pięć minut do startu przedstawienia – obwieścił.

Obsada oraz obsługa techniczna pracująca nad musicalem siódmoklasistów zgromadziły się za kulisami. Przeprowadzano właśnie próbę generalną tuż przed premierą Wyspy Mgieł: Musicalu, oryginalnej produkcji opartej na historii ich miasta.

Pan Collins przechadzał się prędkim krokiem przed pustymi fotelami publiczności.

– Powinniście włożyć kostiumy i przygotować rekwizyty. I na każdej głowie chcę zobaczyć perukę.

Jaclyn Hyde wyrwała luźną nitkę ze swojego kostiumu, sukni w czerwoną kratę z czasów pierwszych osadników. Wygładziła materiał i upewniła się, że jej buty są równo zawiązane, a następnie przesunęła palcami po kucykach, by upewnić się, że nie odstaje jej żaden kosmyk. Była gotowa. Od wielu tygodni powtarzała przed lustrem kroki taneczne. Znała na pamięć każdy jeden. Ćwiczyła na pianinie wszystkie piosenki co noc, aż w końcu mogłaby zaśpiewać je praktycznie przez sen – zresztą według jej rodziców niekiedy rzeczywiście je wtedy nuciła.

Zajmując swoje miejsce w delikatnie oświetlonym skrzydle tuż za sceną, Jaclyn rozmyślała, jaka to szkoda, że nikt nie zobaczy jej występu. Przypadła jej rola ­dublerki. Postanowiła sobie więc, że będzie najlepszą dublerką, której świat nigdy nie zobaczy.

Jaclyn dążyła do perfekcji we wszystkim, co robiła. W szkole zbierała same piątki. W jej planie lekcji znajdowało się tak wiele dodatkowych zajęć, jak to tylko możliwe, a do każdego z kolei przykładała się jeszcze bardziej. W biurze szkolnego doradcy zawodowego wisiał plakat, na którym widniał napis: „Zawsze celuj wysoko, choćby w Księżyc, bo nawet jeśli chybisz, znajdziesz się między gwiazdami”. Jaclyn nie przepadała za tym plakatem. Uważała, że wystarczyło się postarać i dobrze wyliczyć trajektorię, dzięki czemu trafienie na Księżyc nie powinno nastręczyć problemów.

Dziewczynka zerkała na resztę uczniów, którzy zajmowali powoli miejsca na scenie, i westchnęła. ­Postanowiła wykorzystać kilka następnych minut na ponowne przećwiczenie pierwszego tańca.

– Raz, dwa, krok, obrót! – wyszeptała pod nosem, szybko wykonując wyuczone ruchy. Wreszcie skończyła układ, przyklęknęła na kolano i wyrzuciła dłonie wysoko w powietrze. W końcu przerwała na moment i wyrównała oddech.

Chwilę później usłyszała, że ktoś klaszcze. Za jej plecami stała Fatima Ali i opierała się o ceglany mur auli. Jej proste czarne włosy były zebrane do tyłu za pomocą okularów przeciwsłonecznych.

– Jesteś chyba najciężej pracującą dublerką w historii teatru – stwierdziła Fatima.

Jaclyn uśmiechnęła się nieśmiało.

– Czy ja wiem.

– Cóż, z pewnością w historii tego konkretnego teatru – powiedziała Fatima, wskazując gestem na szkolną aulę Wyspy Mgieł, z beżowymi dywanami i poobdzieranymi krzesłami obitymi zielonym aksamitem. Postąpiła o krok i potknęła się o wystającą klepkę w podłodze. – Przydałby się tutaj remont. Nic się nie zmieniło od czasu budowy w październiku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku.

Fatima była redaktorką szkolnej gazetki i wiedziała niemal wszystko na temat ich szkoły. Wiedziała też wiele na temat Wyspy Mgieł i właśnie dlatego pan ­Collins poprosił ją, by pomogła mu napisać tekst musicalu.

– Fatimo, muszę z tobą porozmawiać przed spektaklem! – krzyknął pan Collins z pierwszego rzędu.

– Zaraz podejdę! – Fatima przewróciła oczami. – Pewnie znowu chodzi o ten idiotyczny kostium łosia…

Kilka lat wcześniej pan Collins nabył niezwykle realistycznie wyglądający (i naprawdę drogi) kostium łosia i miał fioła na punkcie umieszczania go w ten czy inny sposób w każdym musicalu. W ubiegłym roku wyreżyserował Jak wytresować łosia, w roku poprzednim To właśnie miŁOŚć, a dwa lata temu Epokę łosiowcową. Uwielbiał ten swój kostium i był ogromnie rozczarowany, gdy Fatima dała mu znać, że na Wyspie Mgieł nie żyją żadne łosie, przez co musiał odwiesić strój do przyszłorocznej produkcji, a zdążył już zadecydować, że będzie to albo Łosieo i Julia, albo oryginalna adaptacja musicalu Czarnoksiężnik z Krainy Oz, tym razem pod nowym tytułem Łosioksiężnik z Krainy Oz.

Paige Greer podbiegła do Jaclyn i Fatimy. Oblepiona była kartonowymi gałęziami i papierowymi liśćmi. Twarz miała pokrytą zieloną farbą, a z włosów wystawały jej dwa patyczki.

– Co ja teraz mówię? – zapytała.

– Ależ dzisiaj mgliście na dworze! – przypomniała jej Fatima.

– A tak, jasne! – przyznała Paige.

Paige zgodziła się na udział w musicalu jedynie z powodu Fatimy i Jaclyn. Cała ich trójka spędzała wspólnie tyle czasu, ile się dało. Dodatkowo spektakl przypadał akurat podczas przerwy sezonowej w rozgrywkach piłki nożnej i koszykówki. Sęk w tym, że Paige nie wahała się, gdy musiała upaść twarzą w błoto na boisku, broniąc gola, ale bała się na samą myśl o wystąpieniu publicznym. Właśnie dlatego Fatima napisała dla niej specjalną rolę: dziewczyna miała grać Drzewo. Był to pomysł idealny, jako że Paige była najwyższa w szkole, a do tego miała tylko jedną linię tekstu. Mimo to denerwowała się, że ją zapomni.

– Ależ dzisiaj mgliście na dworze – wymamrotała pod nosem Paige i odezwała się głośniej: – Chyba dam radę.

Shane Ziegler wszedł głośno za scenę, niosąc jakieś ciężkie pudło. Shane zawsze miał na twarzy szeroki uśmiech, jak gdyby wiedział coś, czego nie wie nikt inny. Chłopak zatrzymał się za Jaclyn.

– Z drogi, przegrywie, VIP-y próbują przejść! Vielce Istotne Przedmioty!

– No już, już – powiedziała Jaclyn i zeszła mu z drogi.

Przysunął się do niej na moment.

– A tak w ogóle, to pan Collins prosił, żebym ci coś przekazał.

– Co takiego? – zapytała Jaclyn, wyciągając dłoń.

– A to! – Shane wyciągnął kulkę lśniącej gumy do żucia z ust i pacnął nią o otwartą dłoń dziewczynki.

– Fuj! Ble! – wykrzyknęła Jaclyn i zrzuciła gumę na ziemię.

Shane zaniósł się śmiechem.

– Zjeżdżaj, ciućmoku – warknęła Fatima.

– Właśnie! – zgodziła się Paige, ale po chwili odwróciła się do Fatimy i wyszeptała: – Ej, co to jest ciućmok?

Shane zignorował je i wskazał palcem na gumę.

– Hej, Jaclyn, jak zgłodniejesz, to pewnie znajdziesz tam trochę brokuła na lancz! – zarechotał, a Jaclyn dostrzegła resztki jasnoniebieskiej gumy oblepiające mu aparat na zębach.

Pan Collins wyskoczył zza kurtyny i skrzywił się.

– Shane, przestań się wydurniać! Mówiłem ci dziesięć minut temu, że masz rozłożyć rekwizyty i podłączyć dymiarkę. A nie było to chyba zbyt wymagające zadanie.

Shane nie pisał się na to, by być złotą rączką w teatrze, ale złapano go podczas spłukiwania ciasta w toale­cie przy pokoju nauczycielskim, przez co musiał pomóc przy musicalu. Teraz, zanim chłopak zdążył coś odpowiedzieć, pan Collins dostrzegł gumę na podłodze.

– To twoja guma? Natychmiast ją sprzątnij! Dlaczego nie możesz zachowywać się bardziej jak Jaclyn Hyde? Ona jakoś nigdy nie przysparza nikomu problemów. Poważnie, mógłbyś po prostu wziąć z niej przykład.

Shane posłał Jaclyn złowieszcze spojrzenie.

– Mała Panna Idealna – powiedział i pokręcił głową. Następnie zadarł nosa i poszedł sobie.

Pan Collins przeniósł wzrok na Fatimę.

– Fatimo! Nareszcie cię widzę. Co byś powiedziała na motyw snu, w którym pojawia się łoś?

– Nie! – uparła się Fatima.

Pan Collins tylko westchnął.

– No cóż, nie szkodziło zapytać – powiedział i pospiesznie zajął miejsce przy pianinie.

Jaclyn odwróciła się do Paige i Fatimy.

– Dlaczego Shane zawsze mi tak dokucza?

– Bo to pomiot szatana – stwierdziła Fatima.

Jaclyn zmarszczyła czoło.

– Zachowuje się w ten sposób od drugiej klasy, połamał wtedy mojego flaminga.

Jaclyn pojechała wtedy z rówieśnikami na wycieczkę do studia plastycznego. Każde z nich miało pomalować jakiś ceramiczny wyrób. Pozostałe dzieci wybrały coś prostego, jak kubek, miskę czy talerz, ale Jaclyn zdecydowała się zamiast tego na skomplikowaną statuetkę flaminga. Skrupulatnie pomalowała każde piórko innym odcieniem różu i już prawie skończyła pracę, gdy nagle Shane podkradł się do niej i rozłupał głowę ceramicznego zwierza. Jaclyn nie miała wtedy pojęcia, dlaczego to zrobił ani dlaczego od tamtej pory ją dręczy.

Fatima wzruszyła ramionami.

– Każde z nas ma swojego Shane’a. Tę jedną osobę, która nie przestaje cię męczyć.

– To prawda – przyznała Paige. – Pamiętacie Winstona? Powtarzał wszystko, co mówiłam.

Fatima uniosła brew.

– Paige, przecież Winston był twoją papugą.

– No tak. Strasznie irytujące ptaszysko.

W auli rozbrzmiał głos pana Collinsa.

– Wszyscy na swoje miejsca! I zacznijmy od samego początku.

Paige zajęła miejsce z tyłu sceny, a Fatima poszła na widownię, by obejrzeć przedstawienie.

Jaclyn stała bez celu, gdy kurtyna się uniosła, a pan Collins wyciągnął nuty pierwszego utworu muzycznego, zatytułowanego Ta ziemia we mgle. Była to skomplikowana piosenka na temat tego, jak to pierwsi osadnicy zupełnie przez przypadek natknęli się na tę wyspę, gdy ich łódź rozbiła się we mgle. Na środku sceny, na samym przodzie, śpiewała Marina Litterfield. Marina grała główną rolę – Penny Pogwilly, która znalazła Wyspę Mgieł – a dodatkowo występowała jako narratorka całego musicalu. Jaclyn nie mogła nic poradzić na to, że jako jej dublerka czuła cień zazdrości. ­Niezależnie już od tego, jak dobrze Jaclyn wyuczyła się tej roli, nie można było zaprzeczyć, że Marina miała ­naturalnie piękny głos i potrafiła śpiewać, co zapewniało jej główne role w corocznie organizowanych musicalach.

Jaclyn naśladowała poza sceną każdy jej ruch i szeptała słowa śpiewanej piosenki, gdy Marina wyrzucała je z siebie głośno i wyraźnie. Jaclyn nie pomyliła ani kroku, dokładnie powtórzyła nawet skomplikowany ruch nożycowy, przez który Marina potknęła się o własne nogi. Dotarli wreszcie do zakończenia utworu i wszyscy wylądowali we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Udało im się to po raz pierwszy.

Pan Collins był zachwycony.

– Świetna robota, moi drodzy.

Miał już dać sygnał do rozpoczęcia drugiej piosenki, gdy usłyszeli, jak ktoś z tylnego rzędu buczy.

Dyrektorka, panna Carver, szła alejką między siedzeniami. Miała przygarbione plecy i twarz o tak ostrych rysach, że przypominała niemal sępa. Siwe włosy zebrała w ciasny kucyk, który zwisał aż do jej pleców. Miała na sobie sztywną wełnianą spódnicę oraz sweter, na którego widok jej uczniowie mieli ochotę się podrapać.

– CO ZA UPOKORZENIE! – krzyknęła.

Pan Collins natychmiast odskoczył od pianina.

– Panno Carver! Nie wiedziałem, że pani wpadnie.

– Już tegożałuję, bo chyba nigdy nie uda mi się zapomnieć tego, co właśnie zobaczyłam! – Uderzyła pięścią o scenę, na której uczniowie zamarli ze strachu. – Kręciliście się w tych chwilach, gdy należało zrobić obrót! Wykonywaliście obrót, gdy powinniście byli stepować! I wreszcie stepowaliście, gdy trzeba było już po prostu zejść!

Jaclyn weszła na scenę.

– Panno Carver – odezwała się uprzejmie – jeśli nie ma pani nic przeciwko, to chciałam tylko wtrącić, że cała obsada pracuje nad tym bardzo ciężko…

– MAM COŚ PRZECIWKO! – wrzasnęła panna Carver i natychmiast wskazała palcem na Jaclyn. – A ty jesteś najgorsza z nich wszystkich!

Warga Jaclyn zadrżała.

– Dlaczego? Przecież nawet nie wyszłam na scenę.

– W takim razie jak to możliwe, że cię widziałam? Dublerka powinna stanąć gdzieś zupełnie z boku, a nie kręcić się przy kurtynie z nadzieją, że reflektor na nią poświeci!

W tym momencie serce Jaclyn pękło na pół.

Panna Carver podeszła zamaszystym krokiem do pana Collinsa, który cofał się, aż uderzył plecami w ceglany mur.

– Niech pan lepiej ogarnie to przedstawienie przed premierą – warknęła. – Bo jeżeli przyniesiecie mi wstyd, to wysadzę tę aulę i zrobię tu szkolne wysypisko śmieci.

Na te słowa wtrąciła się Fatima:

– Tak właściwie to do tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku mieściły się tu zarówno aula, jak i rzeczony śmietnik.

Panna Carver odwróciła się do niej.

– Milcz, przemądrzała dziewucho! – rzuciła i powiodła spojrzeniem po zgromadzonych. – Co za ironia losu, prawda? Musical na temat historii Wyspy Mgieł przejdzie do historii jako najgorszy musical w historii tej wyspy! – warknęła, odwróciła się na pięcie i wyszła szybkim krokiem.

Pan Collins odetchnął z ulgą.

– Zróbcie sobie pięciominutową przerwę.

Fatima poszła za kulisy i zobaczyła, że Jaclyn siedzi z twarzą ukrytą w dłoniach.

– Nie mogę uwierzyć, że wszystko zepsułam – powiedziała Jaclyn. – Nie miałam pojęcia, że ktokolwiek mnie widzi.

Fatima położyła rękę na jej ramieniu.

– Nie przejmuj się tym. Panna Carver jest stuknięta. Poza tym pomalowałaś scenę, zaprojektowałaś układy i codziennie przynosisz przekąski dla wszystkich. Nie musisz być przecież idealna pod każdym względem.

„Owszem, muszę”, pomyślała Jaclyn, ale nie powiedziała tego na głos.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jaclyn wsypała dokładnie sto sześćdziesiąt cztery kawałki czekolady do masy, z której zamierzała upiec ciastka. Wróciła do domu z próby w teatrze, stała w kuchni przy blacie i przygotowywała Czekoladowe Cudeńka babci Hyde. Przepis przekazywano w jej rodzinie od wielu lat, z pokolenia na pokolenie. Wszystkie składniki były idealnie odmierzone, dzięki czemu można było upiec najlepsze na świecie ciastka z kawałkami czekolady. Jaclyn zanurzyła drewnianą łyżkę i zamieszała ciasto dokładnie dwadzieścia trzy razy, tak jak nakazywał przepis.

– A czyje to święto jest jutro? – zapytał jej tata, zaglądając do misy z surowym ciastem.

– Darcy Lithgow – odpowiedziała Jaclyn.

Jaclyn od zawsze piekła różne przysmaki na urodziny koleżanek i kolegów z klasy. W jej pokoju wisiał kalendarz z zaznaczonymi wszystkimi ważnymi datami, żeby o nikim nie zapomniała.

– Jesteś naprawdę idealną córką – powiedział tata, a następnie napił się z kubka z napisem „Najszczęśliwszy tata na świecie”. Ojciec Jaclyn był właścicielem drukarni sitodrukowej i stworzył projekty koszulek, kubków i naklejek związanych z Wyspą Mgieł, które sprzedawano w całym miasteczku. W wolnym czasie projektował na własny użytek, co często przekładało się na różne zawstydzające gadżety wyrażające jego ogromną miłość do córek.

Mama Jaclyn zeszła po schodach i zawołała:

– Och! Ależ to Czekoladowe Cudeńka babci Hyde! Rozumiem, że jutro ktoś obchodzi urodziny! – Po tych słowach wyciągnęła z szuflady łyżeczkę i spróbowała surowego ciasta. – Jaclyn, pamiętałaś o dodaniu łyżki stołowej cynamonu?

– Tak, mamo – odrzekła Jaclyn, przekładając masę na blachę do ciastek.

Pani Hyde uśmiechnęła się i ucałowała dziewczynkę w czoło.

– No oczywiście, że pamiętałaś – powiedziała i wilgotnym ręcznikiem starła z blatu część mąki. – Nie zapomnij, żeby sprzątać na bieżąco.

– Jasne, mamo. Po prostu staram się dokończyć pieczenie ciastek, zanim przyjdą Paige i Fatima, bo zamierzamy popracować nad naszym projektem na targi nauki.

– Pozwól, że ci pomogę – zaoferowała mama. Przełożyła łyżką resztę masy na blachę, po czym wsunęła ją do piekarnika i zerknęła na zegarek. – Kiedy zrobiło się tak późno? Musimy jeszcze skoczyć na pocztę.

– Właśnie kończę dekorowanie paczki – powiedział tata, przyklejając wielką czerwoną kokardę do pudła owiniętego brązowym papierem. – Melanie będzie zachwycona.

Siostra Jaclyn, Melanie, wyjechała do college’u. Ilekroć dostawała piątkę z egzaminu, rodzice wysyłali jej paczki z jedzeniem i przysmakami, co oznaczało, że odwiedzali pocztę praktycznie co tydzień. Melanie zawsze otrzymywała doskonałe stopnie i była prymuską we wszystkich zajęciach pozaszkolnych, a raz nawet zdobyła nagrodę Zarządu Prac Społecznych Wyspy Mgieł za dostarczanie osobom starszym ciepłych posiłków. Jaclyn stwierdziła więc, że przynajmniej spróbuje dotrzymać jej kroku.

Mama zdjęła płaszcz z wieszaka.

– Jaclyn, mogę zostawić piekarnik włączony?

Tata puścił do niej oko.

– Jestem pewien, że sobie poradzi. To przecież Jaclyn Hyde.

– No pewnie, mamo. W końcu ile razy robiłyśmy razem te Czekoladowe Cudeńka? Wiem co i jak.

– Dobrze, to tylko pamiętaj, żeby wyczyścić dzisiaj klatkę Charlesa.

– Jasne, mamo. – Jaclyn zdobyła się na wymuszony uśmiech. – Sprzątam ją przecież co tydzień, jak obiecywałam.

– A jutro masz ten sprawdzian z historii. Zamierzasz się na niego uczyć?

– Pouczę się, jak skończymy pracę nad projektem na targi nauki – powiedziała, odprowadzając rodziców w stronę drzwi wejściowych. – Na wszystko znajdę czas! Jak zawsze.

– Dopytuję, bo mi na tobie zależy – wyjaśniła mama.

– Niedługo wrócimy – dodał tata. – Kochamy cię!

W końcu rodzice Jaclyn wyszli z domu i zamknęli za sobą drzwi.

– „Jeszcze ostatnia sprawa…” – powiedziała pod nosem Jaclyn, wiedziała bowiem, co zaraz nastąpi.

Kilka sekund później drzwi frontowe się otworzyły i do środka wsunęła się głowa jej mamy.

– Jeszcze ostatnia sprawa. Pamiętaj, żeby użyć rękawic kuchennych, kiedy będziesz wyciągała ciastka z piekarnika.

– Nie zapomnę! – powiedziała Jaclyn poirytowanym tonem.

Gdy jej rodzice w końcu sobie poszli, Jaclyn odwiesiła fartuch na wieszak i sprawdziła godzinę. Była 15.57, czyli zostały jej jakieś trzy minuty do planowanych odwiedzin przyjaciółek. Postanowiła, że weźmie się do sprzątania klatki królika, weszła więc po schodach do swojej sypialni. Klatka Charlesa była ustawiona na kredensie tak, by zwierzę mogło wyglądać przez okno. Charles uwielbiał również przeżuwać trociny, które wyściełały dno jego klatki, czego Jaclyn już nie rozumiała, ale nie mogła przecież poprosić, żeby przestał.

Przez długie miesiące Jaclyn błagała rodziców, by pozwolili jej przygarnąć królika. W końcu napisała i przedstawiła im trzystronicową umowę, która precyzyjnie określała, w jaki sposób dziewczynka będzie się opiekowała swoim nowym zwierzątkiem – miała karmić go dwa razy dziennie, uzupełniać poidełko i co tydzień czyścić jego domek. W końcu rodzice się zgodzili.

Jaclyn uniosła klatkę.

– Uch, Charles, z tygodnia na tydzień robisz się coraz cięższy. Może przystopuj z tymi trocinami na jakiś czas.

Charles spojrzał na nią i poruszył noskiem.

– Masz rację. Jesteś idealny, nie zmieniaj się!

Zniosła klatkę po schodach i postawiła ją na blacie kuchennym, po czym wylała starą wodę do zlewu. Następnie przewiesiła ręcznik przez ramię niczym kelner w eleganckiej restauracji.

– Proszę pana, czy mogę zaproponować trochę świeżej wody? – zapytała.

Charles poruszył noskiem.

– Już się robi – powiedziała, uzupełniła poidło wodą i przyczepiła je z powrotem do klatki. – Temperatura pokojowa, dokładnie tak, jak pan lubi najbardziej. Dzisiejszym specjałem są dziwaczne królicze chrupki…

I właśnie wtedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Jaclyn otworzyła je i zobaczyła na progu swojego domu Paige oraz Fatimę.

Ta ostatnia popatrzyła na ręcznik przewieszony przez jej rękę.

– Znowu udawałaś, że prowadzisz elegancką restaurację dla królików?